Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie

Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników największej zorganizowanej przez Europejczyków w XIII wieku, ekspedycji w XIII wieku. Nazywał się Benedykt Polak (Benedictus Polonus). Urodził się ok. 1200 toku w Wielkopolsce a zmarł ok. 1280 w Krakowie jako gwardian tamtejszego zakonu franciszkanów. Benedykt uczestniczył w pierwszej europejskiej wyprawie w głąb Azji, która dotarła do Mongolii. Miała ona pionierskie i przełomowe znaczenie w dziejach odkrywania Azji.

Powodem zorganizowania ekspedycji były najazdy tatarskie na Europę. Wobec realnego zagrożenia dla chrześcijańskiej Europy, papież Innocenty IV postanowić wysłać specjalną misję do wielkiego chana. Miała ona spowodować zaniechanie najazdów na chrześcijańskie kraje a także nawrócić chana i jego poddanych na wiarę Chrystusa. Ponieważ wiedza Europejczyków o wnętrzu Azji była, w tamtych czasach, co najmniej mglista, dodatkowy cel wyprawy stanowiło zdobycie informacji o trybie życia, wierzeniach, obyczajach i organizacji państwa Mongołów.

Misja papieska wyruszyła z Lyonu 16 kwietnia 1245 roku a jej kierownikiem został Włoch Giovanni da Pian del Carpine. Benedykt Polak był bardzo ważnym uczestnikiem ze względu na wiedzę i kontakty. Ekspedycja 18 listopada 1247 roku wróciła do Lyonu. Wysłannicy spotkali się z wielkim chanem, który jednak odpowiedział odmownie na list papieża. Co więcej, zażądał przybycia do swojej stolicy wszystkich władców Europy celem złożenia mu hołdu.

Mimo to wyprawa była sukcesem, gdyż zdobyła bezcenne informacje pozwalające przygotować opisy odwiedzanych krain. Według przeprowadzonych badań, powstały trzy relacje. Najobszerniejsza „Historia Tartarorum” (rękopis znajduje się w posiadaniu Uniwersytetu Yale) przypisywana jest właśnie Benedyktowi Polakowi. Należy pamiętać, że wyprawa Benedykta miała miejsce ponad ćwierć wieku wcześniej niż znacznie bardziej znana wyprawa Wenecjanina Marco Polo. Fachowcy twierdzą także, że „Historia Tartarorum” Benedykta jest bardziej rzetelna niż „Opisanie świata” Marco Polo.

W roku 2004 śladami Benedykta Polaka wyruszyła wyprawa zorganizowana przez Roberta Szyjanowskiego ze Szczecina. Była ona efektem fascynacji osobą pierwszego polskiego globtrotera ale także wieloletnich badań i przygotowań. Wyprawa trwała trzy miesiące (czerwiec-wrzesień) i przebiegła zgodnie z trasą opisaną przez Benedykta (www.benedyktpolak.org).

Przez następnie wieki, Polacy wyruszali jeszcze wiele razy w świat chociaż nie należeliśmy do nacji najbardziej aktywnych podróżników. Jeżeli chodzi o podróże morskie to wręcz znane jest powiedzenie „nie wie Polak co morze gdy pilnie orze”. Historycy szukają usprawiedliwienia czy wytłumaczenia takiego stanu rzeczy. Przede wszystkim Polska leżała (i leży) nad śródlądowym Bałtykiem bez bezpośredniego wyjścia na ocean, w dodatku w znacznym oddaleniu od głównej osi handlowej ówczesnego świata. Była więc w nieporównywalnie trudniejszej sytuacji niż Portugalia, Hiszpania, Holandia, Francja czy Anglia leżące nad Atlantykiem. Wskazuje się jeszcze na inna przyczynę. Jak wiadomo, do zamorskiej ekspansji, w Zachodniej Europie przyczynił się wyż demograficzny. Bieda w rodzinnym kraju powodowała, że do Indii czy Ameryki ruszała zubożała szlachta, kupcy, rzemieślnicy, mieszczanie i zwykli awanturnicy. A wszystko dlatego, że daleko za morzem można było się wzbogacić i wrócić do kraju jako zamożny obywatel albo osiedlić się w Nowym Świecie i tam budować fortunę. Tak więc zamorskie ekspedycje dawały szanse na wybicie się finansowe ale również społeczne. W Polsce natomiast, wyż demograficzny nie musiał szukać ujścia w dalekich, egzotycznych stronach. Kierował się w stronę ukraińskich, słabo zaludnionych Dzikich Pól. Tam rozkwitały fortuny a awanturnicy mogli wyżyć się w niekończących się wojnach i wojenkach. Po co więc było, z narażeniem życia wędrować w niebezpieczny świat, skoro prawie to samo a i bezpieczniej można było znaleźć pod bokiem.

Z kolei, kiedy w XVIII i XIX wieku nastąpiła ekspansja państw europejskich, szczególnie w Afryce i Azji, Polska zniknęła z mapy świata podzielona pomiędzy zaborców.

Tym bardziej należy się szacunek tym wszystkim polskim podróżnikom, którzy wykazywali wielką fantazję i determinację aby wyruszać na poznanie dalekiego świata.

Prawdziwy rozkwit globtroterstwa, czyli podróżowania bez pomocy biur, nastąpił po drugiej wojnie światowej.

Zbiegł się on z przełomem w turystyce światowej jaki nastąpił po pierwszych latach odbudowy gospodarczej i utworzeniu się nowych więzi międzynarodowych po II wojnie światowej, czyli w latach pięćdziesiątych XX wieku. Turystyka okazała się zresztą najszybciej rosnącą gałęzią gospodarki światowej, a dla niektórych krajów – atrakcyjnych słońcem i morzem – stworzyła szansę zupełnie szczególną. Początkowo turystyczny boom objął Europę ale wzrost dobrobytu w „Pierwszym świecie” zwiększył zainteresowanie turystyką do dalekich krajów.

Rozwój motoryzacji spowodował okres świetności autostopu (hitch-hiking). Ta forma podróżowania pozwalała poznawać świat nawet tym, którzy posiadali bardzo skąpe fundusze. W latach 60. XX wieku rozwinęła się wręcz moda na takie podróżowanie. Oprócz Europy, najpopularniejszy stał się szlak z Europy do Indii, Nepalu a nawet Azji Południowo-wschodniej. Przemierzały go setki hippisów w poszukiwaniu narkotyków i innego, szczęśliwszego świata.

Oprócz autostopu szlakiem na Wschód, ale także po drogach całego świata wędrowano także przy pomocy przeróżnych pojazdów – motocykli, samochodów osobowych, mikrobusów, ciężarówek czy nawet londyńskich piętrusów. Nierzadko pojazdy te przyszli zdobywcy dróg świata znajdowali na złomowiskach i przywracali do życia.

Najbardziej popularnymi wehikułami były osobowy Volkswagen „garbus”, mikrobus Volkswagen zwany „ogórkiem” a także Citroen 2 CV, popularna „kaczka”.

Modne stało się okrążanie świata. Wśród tych, którzy objechali w ten sposób glob znaleźli się także Polacy. W 1974, na poczciwym polskim motocyklu WSK, świat okrążył Marek Michel > www.marekmichel.yoyo.pl

Z kolei, w latach 1977-79 Andrzej Sochacki objechał świat Volkswagenem „garbusem” (wystartował z Nowego Jorku, jak przystało na podróżnika polonijnego). W późniejszych latach, Andrzej jeszcze wielokrotnie okrążał świat (samolotami, motocyklem, koleją, jachtem…) > www.andrzejsochacki.com

Warto w tym miejscu wspomnieć, że w roku 1957 trasę z Ziemii Ognistej do Alaski, w 1536 dni pokonał jeepem Tony Halik, podróżnik, którego po II wojnie światowej los rzucił do Ameryki. Podróż trwała ponad 4 lata a brała w niej udział także żona podróżnika oraz, urodzony w czasie trwania wyprawy syn Ozana. Podróż była niesamowitą przygodą a nakręcony w czasie jej trwania film „180000 km przygody” cieszył się powodzeniem na całym świecie. Film był inspiracją dla innej eskapady – prawie 30 lat później dystans pomiędzy Alaską a Ziemią Ognistą, przejechał samotnie, w rajdowym tempie Jerzy Adamuszek, Polak mieszkający w Kanadzie. Dystans 23527 km pokonał w 18 dni, 11 godzin i 15 minut, 7 letnim cadilakiem.

Transamerykańską trasę przebył także, w latach 70. XX wieku, podróżując motocyklem, Roman Turski, Polak, od 1945 mieszkający za granicą. Całe życie upłynęło mu na podróżach (odwiedził około 150 krajów). W wielu z nich towarzyszyła mu japońska żona.

Jeżeli chodzi o szlak do Azji to prawie regularny ruch panował na trasie Londyn – Kathmandu. Przemierzały go dziesiątki pojazdów.

Głównym punktem przesiadkowym był Istambuł. W okolicach Aya Sophia czekały przeróżne pojazdy, które zabierały w podróż przez Azje tych, którzy dotarli do wrót Orientu – niekoniecznie „Orient Expresem”.

W latach 70. nastąpiła zmiana trendu w ruchu globtroterskim. Stało się to za sprawą relatywnego spadku cen biletów lotniczych i rozwojem lotów czarterowych. Przełom cenowy w lotach transatlantyckich spowodowała „tania” linia lotnicza sir Freddie Lakera – Laker Aiways.

W zamian za rezygnacje z prawa do rezerwacji i pewnych wygód w czasie lotu, oferowała ceny o jakich wcześniej nikt nawet nie marzył. W ten sposób świat otworzył się przed ciekawymi świata młodymi ludźmi, najczęściej „nie śmierdzącymi groszem”. Na lotniskach całego świata pojawili się „plecakowcy” z globtroterskimi przewodnikami w ręku żądni świata. Najczęściej pojawiali się w miejscach do których nie dotarła jeszcze masowa turystyka. Przecierali nowe szlaki stając się forpocztą przemysłu turystycznego. Laker Airways otwarły nowy rozdział w historii światowego lotnictwa stając się pierwszą niskobudżetową i jednocześnie długodystansową (pierwszy „tani” lot odbył się na trasie Londyn – Nowy Jork w dniu 1 września 1977) linią lotniczą na świecie. Chociaż w 1982 Laker Airways zbankrutował, wyznaczył nowy kierunek od którego nie było już odwrotu.

W czasie kiedy w demokratycznym świecie globtroterstwo było czymś naturalnym – wręcz stylem życia, Polska znajdowała się po tej gorszej stronie „żelaznej kurtyny” jaka podzieliła Europę po drugiej wojnie światowej. Znaleźliśmy się wśród krajów tzw. demokracji ludowej zwanych inaczej obozem socjalistycznym, objętych „opieką” Wielkiego Sąsiada i Brata, czyli Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR). Paszport stał się dobrem reglamentowanym i aby zostać globtroterem należało mieć ogromną determinację. Ogromną barierą były także finanse. W tamtych czasach, przeciętny zarobek w PRL (Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej) wynosił ok. 15 USD miesięcznie. Co więcej, dewizy można było wywieść z konta, a wpłata na nie była uwarunkowana udokumentowaniem źródła pochodzenia pieniędzy. Dlatego w daleki świat udawało się wyrwać niewielu śmiałkom. Najczęściej poznawanie świata można było realizować przy okazji wyjazdów służbowych a także wypraw wysokogórskich lub żeglarskich. Oczywiście, po świecie podróżowali bez przeszkód Polacy, którzy na stale mieszkali poza granicami naszego kraju.

Korzeni polskiego ruchu globtroterskiego należy upatrywać w kilku źródłach.

Na początku autostop. W Polsce ta forma wędrowania stała się bardzo popularna na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku aż po lata osiemdziesiąte. Została one ujęta w pewne ramy organizacyjne. Należało wykupić specjalną książeczkę autostopu, która identyfikowała autostopowicza. Za każdy przejazd wręczano kierowcy kupon a ci, którzy zebrali ich najwięcej otrzymywali nagrody. Taka forma podróżowania dawała poczucie wolności ale także rozwijała samodzielność i odpowiedzialność. Dla wielu młodych ludzi stała się prawdziwą szkołą życia. Autostop był tak popularny, że w czasie wakacji, pobocza polskich szos były wręcz „obstawione” tłumem młodzieży z plecakami czekającymi na swój pojazd. O autostopie śpiewano piosenki, z których najpopularniejszą wylansowała piosenkarka Karin Stanek („Jedziemy autostopem, jedziemy autostopem, w ten sposób możesz bracie przejechać i Europę; gdzie szosy czarna nić, tam bracie chce się żyć i nie ważne co będzie potem….”).

Kolejną ważną inspiracją były wyprawy przede wszystkim alpinistyczne. W latach sześćdziesiątych, wyjazd z klubem alpinistycznym na wyprawę był jedną z niewielu możliwości dotarcia w prawie dowolnie wybrany punkt świata. Osiągnięcia wielu, ambitnych, sportowych przedsięwzięć wzbudzały podziw nie tylko w Polsce. Takie nazwiska jak Andrzej Zawada, Jerzy Kukuczka, Krzysztof Wielicki, Leszek Cichy, Jerzy Pawłowski, Anna Czerwińska czy Wanda Rutkiewicz weszły do historii światowego alpinizmu a w Polsce były znane przez wszystkich. Organizowano także wyjazdy, które nazywano co prawda wyprawami ale chodzenie po górach było raczej dodatkiem bądź pretekstem do wyruszenia w świat. Wyprawy te miały ogromny wpływ na organizowane później na szerszą skalę wyjazdy, których właściwym celem było poznawanie świata. Uczestnicy wypraw dzielili się swoimi doświadczeniami (jak podróżować za małe pieniądze, jak pokonywać przeszkody formalne…) a na organizowane pokazy przeźroczy przychodziły tłumy marzycieli. W ten sposób daleki świat stawał się bliższy.

Swoje wyprawy organizowali także żeglarze, kajakarze, płetwonurkowie i członkowie innych klubów. Każdy powód był bowiem dobry aby „wyrwać się” w daleki świat. Wielkim echem odbiła się wyprawa klubu kajakowego „Bystrze” z Krakowa. W latach 1979-81 wędrowała po Ameryce od USA do Peru eksplorując coraz to trudniejsze rzeki aż wreszcie przepłynęła po raz pierwszy najgłębszy kanion świata – Colca w Peru (za osiągnięcie to uczestnicy ekspedycji trafili do księgi Guinnesa).

W 1985, Piotr Chmieliński (już jako mieszkaniec USA), uczestnik tej wyprawy, jako pierwszy człowiek na świecie przepłynął kajakiem Amazonkę od źródeł do ujścia. Trafił po raz drugi do księgi Guinnesa a w 1992 roku „New York Times” zaliczył ten wyczyn jako jeden z 20 największych osiągnięć eksploracyjnych ostatnich stu lat. Przy okazji – rozgorzała dyskusja o to kto pierwszy dotarł do źródeł Amazonki. Swoje prawo zgłosił bowiem Jacek Pałkiewicz. Po burzliwej wymianie argumentów uznano pierwszeństwo Piotra Chmielińskiego. > www.canoandes.com

Jeżeli już mowa o extremalnych wyprawach związanych z wodą to należy odnotować dwie całkiem niezwykłe.

W roku 1958 (8 sierpnia) wyruszyła z Gdyni wyprawa na jednostce pływającej o wdzięcznej nazwie „Chatka Puchatków”. Była to wyremontowana stara szalupa ratunkowa (9,14 m długości z dwoma masztami) ze słynnego transatlantyka „Batory”. Załogę stanowili absolwenci gdyńskiej Szkoły Morskiej – Janusz Misiewicz i Jerzy Tarasiewicz. Trasa rejsu : Gdynia – Simrishamn – Svvaneke – Goteborg – Skagen – Risar – Bruinisse – Ostenda – Dunkierka – Dover – Boulogne – dalej rzekami i kanałami Francji do Marsylii – Algier – Cherchell – Funchal – Wyspy Kanaryjskie – Fort de France (2.04.1959) – Roseau – Montserrat – ST. Thomas – San Juan. Od Fort de France (Martynika) żeglował samotnie Jerzy Tarasiewicz (Tadeusz Misiewicz wrócił do Polski). W San Juan spotkał się z Władysławem Wagnerem (w latach 1932-39 opłynął świat na jachtach Zjawa I, II, III). „Chatka Puchatków” wróciła 28 grudnia 1959 do Polski na pokładzie frachtowca „Oleśnica” prosto do Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni.

6 stycznia wyruszył z Dakaru na szalupie (o długości 5,5 m z jednym masztem) zakupionym w stoczni złomowej w La Spezia niedaleko Genui (jednostka została przetransportowana do Dakaru statkiem) Jacek Pałkiewicz.

Jednostkę nazwał „Paty” na cześć 3 letniej córeczki. 19 listopada 1975 dotarł do Georgetown w Gujanie Brytyjskiej (sprzedał łódź i wrócił do Europy) i w ten sposób samotnie pokonał Atlantyk. Od tego czasu zaczęła się międzynarodowa kariera Jacka Pałkiewicza. Jest reporterem i jednym z najbardziej aktywnych podróżników-eksploratorów. Kierował wieloma ambitnymi wyprawami międzynarodowymi pod wszystkimi szerokościami geograficznymi świata w poszukiwaniu osobliwości ginących cywilizacji, niezwykłych zjawisk i ludzi… Założył pierwszą w Europie (we Włoszech) szkołę przetrwania. Jest autorem kilkunastu książek i filmów dokumentalnych. Swoje dokonania opisał w książce „Pasja życia” >>> www.palkiewicz.com

Należy wspomnieć o specyficznej formie podróżowania wykształconej głównie w środowisku studenckim czyli tzw. obozach wędrownych. Początkowo takie częściowo nieformalne grupy wędrowały po Polsce a od lat siedemdziesiątych przeniosły się do krajów tzw. demokracji ludowej głównie Czechosłowacji, Węgier, Rumunii i Bułgarii. Aby zostać uczestnikiem takiego zagranicznego obozu wędrownego wystarczyło wykupienie skierowania w studenckim Biurze Podróży i Turystyki „Almatur”. Grupą złożoną najczęściej z przypadkowych osób kierował kierownik, który odpowiadał za realizację wcześniej ramowo określonego programu a także prowadzenie rozliczenia i logistykę. Uczestnicy często brali udział w przygotowaniu takiego wyjazdu a w czasie jego trwania musieli wykonywać różne prace organizacyjne. W ten sposób takie grupy wędrowały po świecie – no w mocno ograniczonym zakresie. Ważne było to, że na zagranicznych obozach wędrownych, uczestnicy w dużym stopniu byli sobie „sterem, żeglarzem i okrętem” nie skrępowani rygorami jakie były udziałem uczestników klasycznych wycieczek turystycznych.

Istotną sprawą była dostępność na polskim rynku czytelniczym, prasy i książek opisujących świat. Najbardziej popularne były miesięczniki ”Poznaj świat”, „Kontynenty” i Ilustrowany Magazyn Turystyczny “Światowid”. Co ważne, autorami artykułów byli nie tylko zawodowi dziennikarze ale także indywidualni globtroterzy. Dodawało to zamieszczanym relacjom autentyzmu a także całkiem często praktycznego aspektu. Jednym z autorów był Wojciech Dąbrowski, pierwszy znany Polak, który dotarł do wszystkich uznanych państw na świecie (dokonał tej sztuki w roku 2008 podróżując od lat 60. XX wieku) i odbył dziesięć podróży dookoła świata> www.kontynenty.net

W roku 2008 wydał książkę “Na siedem kontynentów – notatnik podróżnika”

Powiewem wielkiego świata były także, przywożone prywatnie, egzemplarze „National Geographic”, kultowego już wtedy magazynu geograficznego.

Wśród literatury, do klasyki można było zaliczyć książki Arkadego Fiedlera, Władysława Korabiewicza, Włodzimierza Ostrowskiego, Olgierda Budrewicza, Janusza Wolniewicza, Jerzego Chociłowskiego, Ryszarda Badowskiego, Wojciecha Giełżyńskiego, Lucjana Wolanowskiego, Wojciecha Dworczyka, Bronisława Dostatniego, Aliny i Czesława Centkiewiczów. Niezwykle popularna była także seria „Naokoło świata” wydawnictwa Iskry. Równie inspirująca była seria przeznaczona wprawdzie dla żeglarzy ale wnosząca powiew świata – „Sławni żeglarze” Wydawnictwa Morskiego. W następnych latach ukazywało się coraz więcej książek przybliżających świat. Pojawiły się także pozycje o charakterze przewodników. Były to przewodniki opisowe bez informacji praktycznych ale zawierające sporo danych statystycznych, historycznych lub gospodarczych. Najbardziej popularne wydawało wydawnictwo Wiedza Powszechna a później Krajowa Agencja Wydawnicza, Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Sport i Turystyka i inne wydawnictwa.

Bardzo ważna postacią był Arkady Fiedler (1894-1985) podróżnik i pisarz. Już w latach przed II wojna światową rozpoczął podróżowanie w daleki świat a także wydawanie poczytnych książek. W 1946 roku osiadł w Polsce w Puszczykówku pod Poznaniem, skąd wyruszał w kolejne podróże a zebrało się ich 30. W sumie napisał 32 książki, w większości o tematyce podróżniczej tłumaczone na wiele języków świata; warto wspomnieć, że był autorem książki opisującej słynny polski dywizjon 303, biorący udział w Bitwie o Anglię. W 1974, w swoim domu założył muzeum gdzie zebrał eksponaty przywiezione ze swoich podróży. Od 1996 przyznawana jest nagroda Bursztynowy Motyl im. Arkadego Fiedlera za najlepszą książkę o tematyce podróżniczej.

Całkiem inną rolę – budzenia zainteresowania dalekim światem – pełniły książki Alfreda Szklarskiego. Stworzył on (w latach 50. i 60.) serie książek dla młodzieży opisujących przygody Tomka Wilmowskiego na wszystkich kontynentach. Podobną rolę pełniły książki niemieckiego pisarza Karola Maya opisujące przygody szlachetnego wodza Apaczów Winetou i jego białego przyjaciela Old Shatterhanda na Dzikim Zachodzie. Powieściom tym jednak zarzucano błędy merytoryczne – autor odwiedził USA dopiero po ich napisaniu. Warto przypomnieć, że w latach 80. w Polsce, cykl świetnych powieści dla młodzieży o tematyce indiańskiej stworzył Sławomir Bral. Przyjął on pseudonim artystyczny Yackta-Oya co w języku Indian kanadyjskich znaczy „ktoś” lub „przybysz”. Można zaryzykować, że był polskim Karolem Mayem tylko o wiele bardziej rzetelnym tym bardziej, że niektóre książki napisał wspólnie ze Stanisławem Suptałowiczem, postacią niezwykłą. Suptałowicz był bowiem synem wodza plemienia Szawanezów (Kanada) i Polki, która uciekła z zesłania na Syberii. Urodził się i wychował wśród Indian jako Sat Okha (Długie Pióro) a do Polski przyjechał w 1937 roku. Dalsze jego losy splotły się z historią naszego kraju w którym osiadł będąc marynarzem, autorem książek o tematyce indiańskiej oraz malarzem. Zmarł w 2003 a w Wymysłowie (Bory Tucholskie) znajduje się Muzeum Kultury Indiańskiej jego imienia.

Wielką rolę w opisywaniu i przybliżaniu świata odegrał Ryszard Kapuściński, legenda polskiego i światowego reportażu, człowiek obdarzony absolutnym wyczuciem informacji, klimatu i wydarzeń. Posiadał niesamowitą zdolność obserwacji i spostrzegania tego, co dla innych było niewidoczne. Posiadał instynkt reportera prowadzący go wszędzie tam, gdzie coś się działo. Był wszędzie tam , gdzie inni bali się być. Już wtedy mówił o sobie, że pisze tylko o tym, co osobiście widział i przeżył. Często ryzykował własnym życiem i zdrowiem. Bez wątpienia było to jednym z powodów ogromnej popularności autora wśród czytelników. W pierwszych książkach opisywał czarny kontynent – “Czarne gwiazdy” (1963) i “Gdyby cała Afryka” (1969). Ostatnia, wydana w 2007 to „Lapidarium VI”.

Całkowitym ewenementem w tamtych czasach stał się „Klub Sześciu Kontynentów”. Był to program telewizyjny wymyślony i prowadzony od roku 1968 (przez 20 lat) przez Ryszarda Badowskiego, dziennikarza i podróżnika a także pierwszego Polaka, który dotarł na wszystkie kontynenty. W wyczarowanej przez telewizyjnych scenarzystów „Kawiarence pod globusem” o swoich podróżach opowiadali zarówno podróżnicy-amatorzy jak i zawodowcy. Wtedy było to prawdziwe okno na świat w dodatku działające niezwykle inspirująco…

W programie Ryszarda Badowskiego, wystąpił po powrocie do Polski – w 1975 roku – Tony Halik. Wkrótce zaczął prowadzić, z żoną Elżbietą Dzikowską (dziennikarką i podróżniczką) własne programy – najpopularniejsze to „Tam gdzie pieprz rośnie” i „Pieprz i wanilia”. Z kamerą zwiedził niemal cały świat i nakręcił ponad 300 filmów. W roku 2003 (po śmierci podróżnika), w Toruniu – rodzinnym mieście – otwarto Muzeum Podróżników im. Toniego Halika.

Warto także wspomnieć o programach Bogdana Sienkiewicza z TVP Gdańsk. Pierwszy to „Latający Holender” (emitowany od 1967 roku) w atrakcyjny sposób przybliżał młodym widzom tematykę morską – spora część widzów wyrosła na marynarzy i podróżników. Drugi to „Dookoła świata” i – jak go reklamowano – pozwalał „poznać świat bez wiz i dewiz”.

Wielką inspiracją były także filmy Stanisława Szwarca-Bronikowskiego. Nakręcił ich prawie sto kilkanaście. Były o tematyce przyrodniczej, ekologicznej, etnograficznej, archeologicznej, geologicznej oraz religioznawczej. Większość z nich to relacje z podróży po bezdrożach kontynentów, śladami niezwykłych zjawisk i ginących kultur. Równie znacząca była twórczość oświatowa, na którą składają się eseje i cykle reportaży podróżniczych.

Ogromne wrażenie na wszystkich marzących o wielkich podróżach (nie tylko żeglarskich) wywarł samotny rejs dookoła świata (1967-69) Leonida Teligi na jachcie „Opty”. Rejs ten dopisał Teligę do listy kilkunastu żeglarzy z pięciu krajów, którzy przed nim opłynęli samotnie kulę ziemską i, co ciekawe, był przedsięwzięciem całkowicie indywidualnym.

Teliga świadomie i celowo nie uzależniał się od żadnej instytucji w przygotowaniach do rejsu, nie chciał również, aby mu pomagano w trakcie samej wyprawy (podczas gdy niektórzy inni żeglarze mieli cały czas zapewnioną pomoc, np. w postaci zaopatrzenia w kolejnych portach, czy ubezpieczania inną większą jednostką samego rejsu), a przed startem podkreślał, że nie zamierza niczego udowadniać, zdobywać, ani z niczym konkurować. Prosił, aby z jego wyprawy nie robiono cyrku.

Druga połowa XX wieku obfitowała w wiele ciekawych wypraw realizowanych przez polskich żeglarzy. Niektóre były nagłaśniane przez media. Szczególny rozgłos przyniósł samotny rejs dookoła świata Krzysztofa Baranowskiego (ponad trzydzieści lat później powtórzył ten wyczyn jeszcze raz) a także Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, która jako pierwsza kobieta na świecie, samotnie jachtem okrążyła glob. Nieco w cieniu tych wydarzeń, żeglował po oceanach świata Andrzej Urbańczyk (mieszkający w USA) ale jego dokonania żeglarskie są najwyższej próby – między innymi trafił do księgi Guinessa jako rekordzista samotnych rejsów morskich na wszystkich oceanach świata. Wydał także ponad 35 książek o swoich podróżach. Swój morski szlak rozpoczął w 1957, przepływając Bałtyk drewnianą tratwą (wyczyn powtórzył w 2007). Warto wspomnieć także o inspirujących rejsach Teresy Remiszewskiej, Zbigniewa Puchalskiego, Kazimierza Jaworskiego, Ludomira Mączki.

Na początku lat siedemdziesiątych nastąpiła w Polsce liberalizacja przepisów paszportowo-dewizowych. Łatwiej (co nie znaczy, że łatwo) można było uzyskać paszport a także oficjalnie wykupić tzw. przydział dewizowy w wysokości 130 a później 150 USD. Będąc tak zaopatrzonym można było wyruszyć w świat. „Pozwolono” także zakładać konta dewizowe na które można było wpłacać zagraniczne środki płatnicze najpierw o udokumentowanym pochodzeniu a później odpuszczono ten wymógł. Jeżeli miało się więc takie dewizowe konto, można było z niego wywieźć pieniądze za granicę. Władza była jeszcze tak bardzo ”łaskawa”, że w sytuacji jeżeli wyjeżdżając nie korzystało się z przydziału 150 USD, to można było wykupić po oficjalnym kursie zawrotną kwotę 10 USD!

Zwiększyła się więc liczba Polaków wyruszających za granice, w tym i tych z plecakami. Podróżowano autostopem a także wszelkimi dostępnymi środkami komunikacji pod warunkiem, że ceny przejazdu były w zasięgu możliwości finansowych podróżnika. Trudno obecnie wymienić nazwiska globtroterskich pionierów. Przede wszystkim nie afiszowali się swoimi wyjazdami bo tak było bezpieczniej – władza nie lubiła indywidualistów a szczególnie takich, którzy chcieli na własnej skórze przekonać się jak wygląda świat.

W tamtym czasie Polska „motoryzowała się” tzn. ruszyła produkcja popularnego samochodu „dla mas” czyli Fiat-a 126p zwanego „maluchem”. Ruszyli więc, co niektórzy obywatele PRL, w świat „maluchami”. Fiaciki wspinały się na najwyższe przełęcze Alp, docierały na przylądek Północny i przegrzewały chłodzone powietrzem silniki w Afryce. Dzielnie spisywały się na Bliskim Wschodzie a nawet docierały do Indii. Pojawiły się także na drogach USA. A byli zapaleńcy, którzy organizowali nawet podróże dookoła świata tymi, z założenia samochodami miejskimi. 21 sierpnia 1976 z krakowskiego rynku wyruszyły dwa Fiaty 126p w podróż dookoła świata. Załogę stanowili Janusz Chmiel, Andrzej Mokrzycki i Włodzimierz Wolak. W ciągu 14 miesięcy dzielni podróżnicy i ich równie dzielne pojazdy pokonały lądem i morzem (na polskich statkach) trasę prowadzącą przez Austrie, Szwajcarię, Włochy, Jugosławię, Bułgarię, Turcję, Iran, Afganistan, Pakistan, Indie, Nepal do Indii. Z Kalkuty zamierzano płynąć do Australii ale wobęc odmowy wizy “maluchy” popłyneły do Antwerpii i dalej do Nowego Jorku. Podróż po Ameryce prowadziła z Nowego Jorku przez Meksyk, Gwatemale, Honduras, Nikarague, Costa Rica do Panamy skąd nastąpił powrót statkiem do Polski.

Inną możliwością była opcja podróżowania na polskich statkach handlowych, które docierały do najciekawszych portów całego świata. Większość z nich posiadała kabiny pasażerskie i za złotówki (chociaż wcale nie tak tanio), jeżeli dysponowało się czasem i gotówką można było zwiedzać świat.

Dla tych, którym się spieszyło, linie lotnicze krajów demokracji ludowej (Aerofłot – Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, Interflug – Niemiecka Republika Demokratyczna, CSA – Czechosłowacja, Balkan – Bułgaria, Tarom – Rumunia, Malew – Węgry, Cubana – Kuba, MIAT – Mongolia no i oczywiście LOT – Polska) oferowały loty za złotówki, po cenach wielokrotnie niższych niż przeloty na tych samych trasach realizowane przez linie lotnicze krajów gdzie obowiązywał „zdrowy” rachunek ekonomiczny.

Oprócz indywidualistów poznających świat na własną rękę można było wziąć udział w zagranicznej wycieczce zorganizowanej przez jedno z kilku biur turystycznych (Orbis, Gromada, Juventur, Harctur, Almatur). Oferta tych biur była stosunkowo uboga a jednocześnie droga.

W 1973 powstało w Warszawie Muzeum Azji i Pacyfiku. Zostało założone przez podróżnika, dyplomatę i kolekcjonera Andrzeja Wawrzyniaka, który przekazał w darze na rzecz skarbu państwa swoją kolekcję obiektów etnograficznych oraz dzieł sztuki pochodzących z wysp Indonezji zgromadzoną w ciągu ponad 30 lat pobytu w Azji. Kolekcja stała się w ten sposób zaczątkiem placówki nie tylko muzealnej ale także będącej źródłem informacji i wymiany doświadczeń podróżniczych.

Mimo wielu ułatwień, wyjazd za granicę był trudnych przedsięwzięciem pod względem logistycznym – trudna droga do uzyskania paszportu. należało na każdy wyjazd składać podanie – aby je złożyć a potem odebrać wymarzony dokument nierzadko koniecznym było stanie kilka dni w kolejce; oczywiście nie stało się non-stop ale specjalne komitety kolejkowe regulowały czasowe dyżury.

Te starania nie zawsze kończyły się sukcesem. Władza wydawała paszporty a przez to decydowała o możliwość podróżowania po świecie „po uważaniu”. Nierzadko więc delikwent otrzymywał taki oto dokument jak ten obok. Odmowa, którą możecie podziwiać otrzymał autor niniejszego tekstu jako odpowiedź na podanie o paszport na kilkumiesięczną podróż dookoła świata. Władza bowiem wiedziała najlepiej co jest dobre dla obywatela …

Były także problemy z uzyskaniem wizy (obowiązywała do wszystkich krajów z wyjątkiem demokracji ludowej) a przede wszystkim należało zdobyć odpowiednie fundusze. Trzeba podkreślić, że paszport otrzymywało się za każdym razem na konkretny wyjazd, a po powrocie – do 7 dni – należało go zwrócić do urzędu paszportowego.

Nie zważając na te wszystkie trudności, z Polski wyruszało coraz więcej indywidualnych podróżników. Prawdziwy przełom nastąpił w środowisku studenckim. Nie było to możliwe od razu ani tez prostą drogą (w tamtych czasach większość spraw załatwiało się “drogą okrężną”). Właściwie stało się to dzięki wytrwałości kilku ludzi wiedzących jak się skutecznie poruszać w ówczesnych realiach i jakich argumentów należy używać aby były skuteczne. Ale po kolei…

W lutym 1971 roku we Wrocławiu odbyła się Krajowa Narada Aktywu Turystycznego (KNAT). Było to ciało doradcze zbierające się co kilka lat i wyznaczające kierunki działania turystyki w środowisku studenckim. Tworzyli je przedstawiciele tzw. klubów ogólnoturystycznych czyli propagujących turystykę nie-kwalifikowaną a przez to dostępną dla każdego.

Wśród wielu wystąpień referat wygłosił również Bogdan Opowicz. Przekonywał w nim, że istnieje potrzeba zorganizowania nowej formy wyjazdów turystycznych w daleki świat, organizowanych siłami grupy (bez kontrahentów zagranicznych), będących tańszymi a przez to bardziej dostępnymi. „Za pieniądze, jakie wydatkuje jedna grupa mieszkająca w hotelach Bejrutu czy Madrytu utrzymałyby się trzy, których uczestników urządzałby niższy standard typu namiot i kocher” – dowodził Bogdan. Dalej twierdził, że „ nadal mogłyby wyjeżdżać grupy (z tym, że o trochę zmniejszonym składzie, dla łatwiejszego kierowania nimi) pod opieka kierownika posiadającego odpowiednie uprawnienia; odpadłyby natomiast rezerwacja hoteli, transfery, usługi pilota itp. co znacznie potaniłoby koszty Jako ważny argument przytoczył fakt, że „samodzielne grupy studenckie już od kilku lat podróżują po krajach socjalistycznych a ceny tych wyjazdów są konkurencyjne – nawet więcej niż połowę tańsze – niż normalne wycieczki Almaturu. ”. Przekonywał także – co miało podstawowe znaczenie dla ówczesnych decydentów – że, „nic by tu praktycznie się nie zmieniło, jeżeli chodzi o system kontroli nad tym ruchem”. Wspomniał także, że wielokrotnie w czasie normalnych wycieczek dochodziło do problemów spowodowanych przez niesolidnych kontrahentów i okazywało się, że młodzieżowi piloci prowadzący grupy dawali sobie świetnie radę. Wystąpienie Bogdana Opowicza (opublikowane w magazynie Turystycznym „Światowid” nr 46 z 12.11.1972) zrobiło odpowiednie wrażenie i KNAT 1971 podjął uchwałę zobowiązującą Biuro Podróży i Turystyki „Almatur” do pozyskiwania dewiz oraz pomocy logistycznej a przez to uruchomienia nowej formy wędrowania po świecie czyli turystyki niekwalifikowanej (inaczej niewyczynowej); uczestnicy poruszaliby się autostopem czy też lokalnymi środkami komunikacji samemu planując co będą zwiedzać. Realizując tą uchwałę, w BPiT Almatur powołano Radę ds. Programowania Masowych Imprez Turystycznych. Jej przewodniczącym został Krzysztof Łopaciński (kierował Radą do roku 1975). Opracował przepisy wykonawcze, głównie finansowe a przygotowaniem wytycznych programowych zajął się Bogdan Opowicz. Grupy, które miały w myśl nowych zasad wyruszyć na szlaki świata nazwano początkowo środowiskowymi, dlatego, że środki dewizowe przeznaczone na ten cel miały być rozdzielane do poszczególnych środowisk studenckich, które – jak zakładano – wykażą się odpowiednią inicjatywą i przygotują odpowiednie programy gwarantujące realizacje podróżniczego przedsięwzięcia.

Wszystko wskazuje na to, że pierwsze grupy na nowych zasadach wyruszyły w 1973.

W warszawskim Uniwersyteckim Klubie Turystycznym „Unikat” zorganizowano trzy grupy do Rumunii (kierownicy grup: Bogdan Opowicz – także pełnomocnik akcji, Paweł Waszak i Marek Henzler) w ramach akcji nazwanej ARKAN (Akademicki Rajd Karpacki); akcja ta była kontynuowana jeszcze przez szereg lat ciesząc się dużą popularnością. Rumunię jako cel pierwszych wyjazdów wybrano nieprzypadkowo. Była ciekawa i na swój sposób “egzotyczna” ale jednocześnie leżała w obrębie “obozu krajów socjalistycznych”. A przecież chodziło o to aby specjalnie zaakcentować kraje strefy KDL (kraje demokracji ludowej) jako cel pierwszoplanowy a stopniowo zwiększać zasięg wyjazdów. Ujawniając plan “podboju” całego świata można było bowiem “zjeżyć beton” jakiego nie brakowało wśród decydentów. Ci z kolei mogli wyjazdową akcję tolerować, popierać ale równie łatwo “utrącić”. Oczywiście, wśród osób decydujących o “być albo nie być” nowej akcji wyjazdowej było wielu życzliwych jak choćby vicedyrektor BPiT Almatur Waldemar Błaszczuk a później i (jedyny wywodzący się z ruchu trampingowego) dyrektor naczelny Zbigniew Kowal, którym tramping (tak nazwano nowy ruch – ale o tym później) zawdzięcza najwięcej.

Realizując zasadę kolejnych kroków, w 1973 wyruszyła także 10-osobowa grupa (pod wodzą Krzysztofa Łopacińskiego – przy wsparciu Elizy Jasińskiej i Tomasza Dziedzica) na Bliski Wschód do Turcji, Syrii i Libanu. Wyjazd nazwano Lewant i nadano mu mniejszy rozgłos niż ten jaki towarzyszył ARKAN-owi. Wyjazdy w ten rejon realizowano aż do 1981 jako akcję Lewant; trasę rozszerzono o Jordanię a niektóre grupy dotarły nawet do Iraku.

Od roku 1974, w oparciu o udany eksperyment „Unikatu” podobne wyjazdy zaczęto organizować w innych środowiskach akademickich w Polsce

Założenie było następujące. Zbierała się grupa studentów (minimum 10 osób), przygotowywała program wyjazdu oraz preliminarz i składała go w studenckim biurze turystyki Almatur.

Na początku roku organizowano coś na „kształt” konkursu, wybierano najciekawsze propozycje i przydzielano dewizy. Maksymalnie można było otrzymać 130 a potem 150 USD na osobę, które każdy uczestnik musiał wykupić. Cały smak polegał na tym, że cena za 1 USD wynosiła ok. 20 zł (dewizy na potrzeby realizacji wyjazdu) lub ok. 40 zł (w ramach kieszonkowego). Swoistym smaczkiem w tym „biznesie” był fakt, że w tamtych czasach, czarnorynkowy kurs dolara amerykańskiego wynosił ponad 100 zł!!! Almatur załatwiał także paszport (czasami pomagał uzyskać wizy) co przede wszystkim oszczędzało czas i energię. W ten sposób, w relatywnie tani sposób (a w każdym razie tańszy niż z biurem podróży) wyruszało się w świat. Najważniejszą osobą w takiej „grupie środowiskowej” był kierownik. Odpowiadał za realizację programu, logistykę, „trzymał kasę” a często mocną ręką grupę. Od jego pomysłowości i przedsiębiorczości, w bardzo dużym stopniu, zależało powodzenie przedsięwzięcia. Tak naprawdę, taka grupa mogła podróżować dokąd chciała i jak chciała (oczywiście ograniczał ją program, finanse a często po prostu posiadane wizy). To poczucie wolności i niezależności było czymś niezwykłym, zwłaszcza dla polskich studentów w tamtych czasach…

W 1974 takich grup zorganizowano już kilka – z Warszawy siedem grup klubu „Unikat” w ramach akcji „Lewant” (warto przypomnieć, że dla uczestników Tomasz Dziedzic i Krzysztof Łopaciński opracowali pierwszy, mini-poradnik trampingowy „Bliski Wschód celem naszej podróży”) a z Krakowa do Turcji i Iranu (organizatorem byli studenci krakowskiej Akademii Medycznej). Dalej już poszło lawinowo. Kolejne miasta akademickie organizowały swoje wyjazdy, bowiem przez kilka następnych lat, to środowisko akademickie (za pośrednictwem Biura Podróży i Turystyki Almatur) miało monopol na organizacje wypraw, których celem nie był żaden wyczyn ani nauka ale „zwykłe” poznawania świata.

Jednak już na początku idea wyjazdów środowiskowych nie zawsze była właściwie rozumiana. Byli tacy, którzy uważali, że wyjazdy środowiskowe to tania forma wycieczek zagranicznych i oburzali się na fakt, że wyjazd nie jest przygotowany przez profesjonalnego kontrahenta ale przez grupę. Inni sądzili, że są na obozie wędrownym i trzeba będzie pieszo wędrować – na przykład na Bliski Wschód. Dlatego w 1975 roku określono definicję nowej formy turystyki jednocześnie nadając jej nazwę pod którą znana jest do dzisiaj.

Udokumentowanym faktem jest publikacja Bogdana Opowicza (informator klubu „Unikat” dla potrzeb kursu organizatorów turystyki) z października 1975 w którym użył nazwy “tramping” oraz “turystyka trampingowa“. Nazwa ta jest stosowana od tego czasu we wszystkich dokumentach związanych z tym typem wypraw. Przyjęła się również definicja trampingu (wyprawy trampingowej) jako imprezy, której uczestnicy wyruszają w świat w celach krajoznawczych. Poruszają się rozmaitymi lokalnymi środkami komunikacji (co nie oznacza, że wędrują wyłącznie pieszo czy autostopem); tramping charakteryzuje po prostu mozaika transportowa. Jest to impreza organizowana bez pomocy kontrahenta zagranicznego. Ustalono, że zasadą trampingu jest ogólnodostępność to znaczy, że wobec uczestników nie są wymagane uprawnienia czy umiejętności specjalistyczne.

Początkowo, głównym celem wyjazdów stały się kraje Bliskiego Wschodu. Były niezwykle barwne w swojej egzotyce, pełne zabytków, odmienne kulturowo a przy tym stosunkowo łatwo można było tam dojechać a także w miarę tanio przeżyć. Kolejnym celem okazały się, znacznie droższe kraje europejskie. Tam jednak można było tanio podróżować wykorzystując możliwość wykupu okrężnych biletów kolejowych za złotówki po tanim kursie. Prawdziwym wyzwaniem stała się wtedy podróż do Indii. Wędrowano tam korzystając z taniego transportu przez ZSRR (Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich) do Afganistanu, a dalej Pakistanu i do Indii.

Organizowano także wyjazdy przy pomocy ciężarówek Taki pojazd służył do przemieszczania się, był także “hotelem” i pozwalał zabrać sprzęt a przede wszystkim zapasy żywności. Czyli radzono sobie w różny sposób byle osiągnąć zamierzony cel.

Jeżeli już mowa o niezwykłych środkach lokomocji to organizowano dalekie wyprawy także traktorami czy motorowerami. W 1978, Wojciech Skarżyński (uczestnik polskich wypraw paleontologicznych do Mongolii w latach 60. i 70.) zorganizował wyprawę żaglowozami przez pustynię Gobi (800 km pustynią od Bucagan do Mandałgobi). Szlakiem Skarżyńskiego w 2008, żaglowozem na Gobi wyruszyła wyprawa pod wodzą Anny Grebieniow z Poznania >>> www.mongolia.info.pl

W 1975 roku, w Warszawie założono Towarzystwo Eksploracyjne, którego celem było stworzenie praktycznych możliwości organizacji wypraw do egzotycznych zakątków naszego globu oraz popularyzacja wiedzy i doświadczeń polskich podróżników. Towarzystwo wkrótce skupiło w gronie swych członków i sympatyków wytrawnych obieżyświatów, realizujących po mistrzowsku zasadę wędrówki po dalekich krajach przy minimalnych nakładach finansowych. Towarzystwo działa dalej inspirując nowych adeptów trampingowego poznawania świata.

Wkrótce organizowanie wyjazdów (czy wypraw) trampingowych stało się bardzo popularne i na konkursy ogłaszane przez Almatur zgłaszano ponad sto projektów wypraw. Szczególnie aktywne było środowisko warszawskie (Bogdan Opowicz, Krzysztof Łopaciński, Grzegorz Grzegorczyk, Wojciech Sobolewski), krakowskie (Andrzej Urbanik, Marek Sawiuk), poznańskie (Janusz i Bogdan Kafarscy), lubelskie (Robert Mazur, Bogdan Żmuda) i szczecińskie (Jerzy Burdziński, Ewa Koś). W krakowskim Almaturze powołano wręcz specjalną sekcję trampingową. W roku 1976, szef tej sekcji, Andrzej Urbanik założył BIT czyli Bank Informacji Trampingowej (od roku 1994 funkcjonuje jako Travelbit). Ta, nieco górnolotna nazwa oznaczała po prostu skoroszyt do którego Andrzej wpinał sprawozdania z podróży własnych i swoich przyjaciół. Skoroszyt, w którym sprawozdania zawierały przede wszystkim praktyczne informacje – co, gdzie jak i za ile – zapełniał się coraz szybciej i stał się chyba najcenniejszym skoroszytem – no może nie na świecie … ale w Krakowie.

Zetknięcie z dalekim światem zaowocowało całkiem niespodziewanym spostrzeżeniem. Okazało się, że oprócz walorów poznawczych można było „co nie co” zarobić wykorzystując różnice cenowe produktów w Polsce i na świecie a także fakt, że w ówczesnej Polsce brakowało coraz bardziej coraz więcej rzeczy – poziom życia obniżał się wraz z postępem kryzysu gospodarczego. Na ten ciekawy temat, związany z podróżowaniem, można by sporo napisać ale proponujemy lekturę tekstu Leszka Sawickiego, znanego trampingowca, świadka tamtych czasów

„Dawnych wspomnień czar czyli Towarzystwo do Handlu ze Wschodem im. Stanisława Wokulskiego”

Bywało, że możliwość zarobienia w czasie wyjazdu, niejednemu podróżnikowi przesłaniała właściwy cel czyli poznanie świata. Jednak większość trampingowców starała się po prostu odtworzyć swoje konto dewizowe tak aby mieć fundusze na następną podróż, często dalszą i bardziej kosztowną.

Takie „handlowe” możliwości pozwoliły, na większą skalę, włączyć transport lotniczy do środków poruszania się trampingowców. Co prawda bilety lotnicze były drogie ale wobec możliwości „odrobienia” nakładów finansowych, latanie samolotami (linii lotniczych krajów demokracji ludowej, oczywiście) stało się atrakcyjną opcją. Pozwoliło to rozszerzyć zasięg o Daleki Wschód, Japonię, Afrykę a nawet Amerykę.

W środowisku krakowskim wypracowano oryginalny system – wykorzystano możliwość zakupu, po bardzo niskich cenach, biletów morskich na radzieckie statki wycieczkowe kursujące po Morzu Śródziemnym. Okrężny rejs na jednej z kilku tras trwał około dwa tygodnie. Statki wypływały z Odessy a odwiedzały takie porty jak Istambuł, Pireus, Larnaka, Latakia, Aleksandria, Dubrownik, Wenecja, La Valetta, Neapol, Genua, Marsylia, Barcelona, Algier. Można było przerywać rejs w dowolnym porcie, wędrować drogą lądową a potem wrócić z innego portu. Bardzo interesująca była możliwość jednodniowego pobytu w każdym porcie bez konieczności posiadania wizy (oddawało się paszport do depozytu a na ląd wychodziło się z żetonem). Idąc za ciosem, udało się także w ten sposób zorganizować kilka wyjazdów do Japonii, łącząc przejazd koleją transsyberyjską oraz rejs promem na trasie Nahodka (Władywostok) – Jokohama.

W roku 1979 za pośrednictwem krakowskiego Almaturu ukazała się broszurka „Vademecum Trampingowca” autorstwa Andrzeja Urbanika. Autor był jednym z głównych organizatorów ruchu trampingowego w krakowskim środowisku a także szefem sekcji trampingowej. Broszurka zawierała doświadczenia autora zdobyte w licznych wyjazdach w różne strony świata. W dniu w którym miała swój debiut, ustawiła się długa kolejka a sekcję trampingową przekształcono w Krakowski Klub Organizatorów Wypraw Trampingowych „Tramping Club” (klub działał także przy BPiT Almatur w Krakowie). Było to pierwsze tego typu wydawnictwo w Polsce, swego rodzaju „globtroterska biblia”, którą pilnie studiowali przyszli „odkrywcy świata”. Wydanie z 1979 opatrzono klauzulą “do użytku wewnętrznego” i miało ono zasięg lokalny – autor obawiał się reakcji służb niekoniecznie zainteresowanych turystyką. Dopiero wydanie z 1981 miało szerszy zasięg.

Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku, polski ruch trampingowy rozwinął się na całkiem dużą skalę. Co ciekawe, tworzyli go raczej ludzie a nie organizacje. Almatur był traktowany jedynie jako możliwość uzyskania tanich dewiz, zniżek w transporcie a także znacznego ułatwienia w uzyskiwaniu paszportu a często i wiz.

Dlatego w 1980 Bogdan Opowicz, koordynujący akcje trampingową w centrali Almaturu, zorganizował z Mirosławem Wilczyńskim i Robertem Mazurem, sympozjum trampingowe. Odbyło się ono w Okunince na Polesiu Lubelskim a w dalszej części w Kazimierzu Dolnym. Zjawiło się prawie 50 osób. Podobne sympozjum Bogdan Opowicz zorganizował z Andrzejem Urbanikiem i Przemysławem Miazgą w roku 1981 w Lanckoronie pod Krakowem. Okazało się, że osiągnięcia ruchu trampingowego są imponujące. Dzięki aktywności środowiska akademickiego w Polsce, w świat i to szeroki (Bliski i Daleki Wschód, Afryka, Ameryka Północna i Południowa a nawet Australia) mogło wyruszyć tysiące młodych ludzi.

Rozwój ruchu trampingowego został zahamowany przez wprowadzenie 13 grudnia 1981 stanu wojennego. Zamknięto granice, zawieszono wyjazdy turystyczne i … wydawało się, że wszystko co dotąd wypracowano, przepadło. Jednak i w takiej sytuacji okazało się, że podróżnicy potrafią zrobić wiele aby zrealizować swoje marzenia.

Już w czasie wakacji 1982, z Krakowa wyruszyły trampingowe wyprawy do … Mongolii. Okazało się, że podróż do tego niezauważanego dotąd kraju (należącego do obozu socjalistycznego) to wielka przygoda a także wielki sprawdzian zdolności organizacyjnych. Przekonał się o tym Andrzej Urbanik, pomysłodawca i organizator mongolskich wypraw kiedy okazało się, że trzeba do Mongolii wjechać nielegalnie … no może nieformalnie. Oczywiście udało się to zrobić … ale to temat na „niewielkie” opowiadanie.

22 lipca 1983 zniesiono stan wojenny i ruch trampingowy znowu odżył. Zmieniły się jednak realia a co za tym idzie struktura wyjazdów trampingowych. Bardzo często organizowano fikcyjne grupy za pośrednictwem Almaturu tylko dlatego, że zorganizowana forma pozwalała znacznie łatwiej uzyskać paszport. Po przekroczeniu granicy grupy rozwiązywały się a uczestnicy wyruszali do pracy lub zabierali się za handel. Ale też były grupy, które wyruszały coraz dalej a ich organizatorzy stawiali sobie coraz ambitne cele. Wykształciła się swego rodzaju trampingowa elita. Ówcześni polscy globtroterzy (szczególnie kierownicy grup) musieli posiadać rozległą i specjalistyczną wiedzę bowiem – najczęściej będąc skazani na własną pomysłowość i przedsiębiorczość – musieli być kasjerami lotniczymi, etnografami, geografami, znawcami historii, przewodnikami a często psychologami. A wszystko to w warunkach szybko zmieniającego się świata. W tym czasie turystyka trampingowa stała się jeszcze bardziej popularna i przekroczyła środowisko studenckie. Wyjazdy takie były organizowano także w oparciu o inne biura – Logostour, Juventur, Harctur czy PTTK.

Jak wielka była tęsknota za światem mogą świadczyć przykłady osób niepełnosprawnych, którzy mimo ułomności nie zrezygnowali z podróżniczych pasji. Jednym z nich był Jan Luber, który wskutek choroby Heinego-Medina nie mógł chodzić. Posługując się kulami, zaczął wędrować po górach. Przeszedł większość polskich pasm górskich, Bałkany i Alpy, wieńcząc je zdobyciem Mount Blanc, jako pierwszy niepełnosprawny Polak. Również jako pierwszy Polak, o kulach zdobył Kilimanjaro. Inny niezwykły podróżnik to Władysław Stasiów. Stracił wzrok ale mimo to nie przesłał wędrować po świecie, chłonąc jego dźwięki i zapachy!!!

Nieodłącznym elementem ruchu trampingowego stały się spotkania połączone z pokazami przeźroczy jakie organizowali uczestnicy wypraw. Cieszyły się one ogromną popularnością bowiem dawały możliwość uzyskania najbardziej aktualnych informacji wprost ze źródła. Odwiedzali je nie tylko marzący o podróżach ale także globtroterzy o pewnym doświadczeniu, bowiem spotkania takie dawały możliwość wymiany doświadczeń. W ten sposób tworzyły się lokalne czy też regionalne grupy osób związanych z trampingiem. Powstało także szereg nieformalnych przedsięwzięć służących wymianie informacji podróżniczej. Wszystkie miały jednak ograniczony zasięg.

Zasadniczy przełom, w tworzeniu trampingowej społeczności, nastąpił w roku 1985. Wspomniany już wcześniej, Andrzej Urbanik, związany z krakowskim Almaturem a później także Logostourem, wpadł na pomysł zoorganizowania ogólnopolskiego spotkania podróżników-trampingowców. W tamtym czasie grupa „trampingowych liderów” (przede wszystkim kierownicy wypraw trampingowych) liczyła w Polsce nie więcej niż 100-150 osób. Były więc szanse na powodzenie takiego przedsięwzięcia dla którego Andrzej wymyślił nazwę OSOTT czyli Ogólnopolskie Spotkanie Organizatorów Turystyki Trampingowej. Brzmiało to wtedy bardzo poważnie i nikt nie dochodził szczegółów a impreza była całkowicie nieformalna. Pierwszy OSOTT odbył się w listopadzie 1985 roku w Harbutowicach pod Krakowem. Wzięło w nim udział 50 trampingowców z całej Polski, którzy doszli do wniosku, że ta impreza „to jest to” i postanowili, że będą się spotykać co roku. W kolejnych latach na OSOTT przyjeżdżać zaczęło coraz więcej podróżników i ten sposób powstało ogólnopolskie lobby trampingowe, które odegrało ogromną rolę w rozwoju ruchu globtroterskiego (trampingowego) w Polsce (w roku 2009 obchodzono hucznie XXV lecie OSOTT-u).

W roku 1986, powstanie trampingowej społeczności czy też trampingowego lobby zauważył Ilustrowany Magazyn Turystyczny „Światowid”. O globtroterach czy też trampingowcach stało się głośno w całym kraju. Pozwoliło to jeszcze bardziej spopularyzować wędrowanie po świecie a przede wszystkim udowodnić, że może być dostępne dla każdego. W IMT ŚWiatowid utworzono dwie stałe rubryki. W „Vademecum Globtrotera”, Andrzej Urbanik prezentował – dotąd niedostępne – informacje praktyczne dotyczące najbardziej egzotycznych zakątków świata. Z kolei – w rubryce „Klub Globtroterów” – Liliana Olchowik opisywała, w formie wywiadów, realizowane właśnie wyprawy trampingowe pokazując, że mimo przeciwności można wędrować po świecie, mając bardzo ograniczone fundusze. IMT Światowid współpracował ściśle z BIT-em (Bank Informacji Trampingowej). Za pośrednictwem specjalnie uruchomionej do tego celu skrytki pocztowej podróżnicy mogli przesyłać zapytania czy też własne relacje. Ekipa BIT-u pracowicie odpisywała na liczne listy. Powstało w ten sposób swego rodzaju forum korespondencyjne. Popularność BIT-u przekroczyła wszelkie oczekiwania. Aby “zniechęcić” indywidualnych korespondentów ogłoszono, że będą udzielane odpowiedzi wyłącznie na pytania napływające z klubów turystycznych. Na nic się to zdało bo listy napływały dalej masowo. Cóż było robić – odpowiadać !

Praktyczne publikacje w IMT Światowid były pionierskie w Polsce i odegrały ogromną rolę dla ruchu trampingowego. Pozwoliły wyruszyć na trampingowy szlak tysiącom marzycieli, którzy nie wiedzieli jak zrealizować to o czym dotąd marzyli, najczęściej w skrytości. IMT Światowid pełnił swą misję do roku 1991, kiedy zniknął w rynku wydawniczego.

W roku 1987 w księgarniach ukazał się pierwszy polski przewodnik globtroterski. Opisywał kraje Azji południowo-wschodniej, czyli rejon świata, który stawał się wtedy coraz bardziej popularny wśród polskich globtroterów. Był to „Przewodnik trampingowy – Birma, Tajlandia, Malezja, Singapur, Indonezja”, wydany przez Młodzieżową Agencję Wydawniczą (MAW), autorstwa Andrzeja Urbanika.

Jego popularność przerosła najśmielsze oczekiwania wydawnictwa, które obawiało się, czy taka pozycja jest potrzebna i z początku ograniczyło nakład (później dokonywało dodruków). Wkrótce okazało się, że przewodnik zniknął z księgarń a jego cena na czarnym rynku wynosiła około 10000 zł (oficjalna, w księgarni – 600 zł).

Z przewodnikiem powędrowało w ten piękny rejon świata kilka pokoleń podróżników. Ciekawostką był fakt, że ukazał się jego plagiat (autor to niejaki Jan Cymcyk, który wydał skróconą wersję przewodnika uzupełnioną o kilka rozdziałów ściągniętych z IMT Światowid). Wydawnictwo MAW planowało wydać jeszcze dwa trampingowe przewodniki “Indie, Nepal, Sri Lanka” (autor: Andrzej Kulka) oraz”Chiny, Japonia” (autorzy: Andrzej Kulka i Andrzej Urbanik). Niestety wydawnictwo upadło. Jednak przygotowane do druku pozycje krążyły po Polsce w kopiach maszynopisów. Wędrowali z nimi, zapuszczając się coraz dalej w Azję, trampingowcy.

Popularność wyjazdów do Chin spowodowała wydanie, w roku 1988, przez Instytut Turystyki w Warszawie przewodnika do Chin a wydawnictwo Sport i Turystyka wydrukowało przewodnik po Pekinie (obie pozycje autorstwa Andrzeja Urbanika).

Rok 1988 był ostatnim w którym wyprawy trampingowe były pod kontrolą służ paszportowych PRL. Według danych Instytutu Turystyki w Warszawie, w 1988, zorganizowano ich 482, z tego większość poza Europę.

Należy podkreślić, że zarówno przed latami siedemdziesiątymi XX wieku jak i później na szlakach świata wędrowali indywidualni polscy trampingowcy ale dzięki środowisku akademickiemu we współpracy z BPiT Almatur, nastąpiło prawdziwe otwarcie świata dla polskich studentów a później wszystkich młodych ludzi. Bez działań jakie podjęli wspomniani wyżej pionierzy byłoby to conajmniej trudne a w większości przypadków (głównie bariera finansowa) wręcz niemożliwe. Jeszcze jedna ważna sprawa to to, że o podróżowaniu zaczęto mówić i pisać jako o czymś normalnym. Obalono w ten sposób mit, że wędrowac po świecie mogą jedynie wybrani !

No i na koniec – okazało się, że młodzi ludzie zarażeni pasją poznawania świata kontynuują ją dalej a także “zaszczepiają” w swoim otoczeniu czy też przenoszą na swoje potomstwo.

W roku 1989 nastąpił w Polsce przełom polityczny, społeczny i ekonomiczny. Przede wszystkim, przed Polakami otworzył się świat, kiedy zniesiono ograniczenia paszportowe a wkrótce każdy mógł paszport posiadać we własnej szufladzie. Co więcej, szereg krajów zaczęło znosić obowiązek posiadania wiz przez Polaków. Wskutek reformy zwanej „Planem Balcerowicza”, urealniono oficjalny kurs dolara (i innych walut) co spowodowało relatywny spadek wartości USD jaki miał miejsce w roku 1990 (średnia pensja w Polsce, w ciągu tego roku wzrosła z ok. 20 USD do 100 USD). Wkrótce wymiany walut można było dokonywać, w powstających – jak grzyby po deszczu – kantorach.

Te zjawiska miały jednak określone implikacje. Zaczęły się zmniejszać dysproporcje pomiędzy kosztami utrzymania w Polsce i na świecie. Jednak ten relatywny spadek wartości USD spowodował przesunięcie ciężaru kosztów z utrzymania w krajach docelowych dla trampa, na koszty transportu. Wyrównały się ceny u przewoźników lotniczych ze Wschodu i Zachodu i w ten sposób upadła dotychczasowa rola linii lotniczych krajów demokracji ludowej, jako najważniejszego przewoźnika polskich globtroterów.

Na rynku pojawiło się szereg wydawnictw typu przewodników, całkiem różnej jakości (często ich autorzy nie byli w większości opisywanych miejsc a jedynie przepisywali informacje z wydawnictw zagranicznych i encyklopedii), ale zawierających już coraz więcej praktycznych informacji. Były one skierowane do osób, które planowały wyruszyć przede wszystkim do krajów w których przestano wymagać wiz dla Polaków. Zaczęto wydawać także pisma globtroterskie. Ukazywały się one w latach 1989-92. Były to „Globtroter” a następnie „Travel”. Oba były wydawane przez Instytut Turystyki w Warszawie.

W ten sposób zakończył się pewien etap polskiego trampingu a ten ruch podróżniczy, od tego czasu, rozpoczął powoli funkcjonowanie na zasadach podobnych jak w cywilizowanym świecie. Ten, swego rodzaju fenomen, czyli powstanie i rozwój ruchu trampingowego w kraju w którym władza niechętnie wypuszczała swoich obywateli w świat, opisał w książeczce „Podróże Trampingowe”, kierownik Instytutu Turystyki w Warszawie, Krzysztof Łopaciński (sam trampingowiec i jeden z twórców tego fenomenu).

W 1992 roku powstało wydawnictwo Pascal; jego założycielem był Tomasz Kolbusz. Rozpoczęło ono wydawanie polskich edycji najbardziej popularnych na świecie przewodników Let’s Go, Rough Guide czy Lonely Planet. Zaczęło się bardzo skromnie od wydania przewodnika po Danii (Rough Guide) ale firma rozrosła się bardzo szybko stając się liderem polskiego rynku wydawniczego w tym zakresie.

Chyba jednak najwięcej zamieszania (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) w podróżniczym światku wywołała książka pod znamiennym tytułem „Niech cały świat myśli, że jesteś szalony czyli do Indii za 30 dolarów” (ukazała się w 1992 roku). Jej autor opisał swoją szaloną eskapadę lądem do Indii, dokąd dojechał za 30 USD! Opowieść ta napisana prostym i barwnym językiem przemówiła do wyobraźni osób, które dotąd nawet nie marzyły o dalekich podróżach. Po jej przeczytaniu na globtroterski szlak wyruszyło wielu podróżniczych żółtodziobów. Wielu wśród tych, którzy postanowili pójść w ślady Ediego, nie sprawdziło nawet czy jest to w dalszym ciągu możliwe i utknęło po drodze wskutek zamknięcia granicy – wtedy – pomiędzy ZSRR a Iranem.

Całkiem niezwykłą serię książkową zaczęto wydawać w roku 1996. Kolejne (co roku) tomy zawierają relacje, pełne praktycznych informacji, z wypraw w ciekawe zakątki świata, zarówno bliskie, jak i dalekie. Autorzy to polscy globtroterzy, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami. Seria nazywa się „Przez świat – informacje turystyczne z całego świata” a pomysłodawcą i redaktorem jest Andrzej Urbanik („Tourbanik”) z Krakowa. Powodzenie książek serii przeszło najśmielsze oczekiwania pomysłodawcy i wydawcy. Stały się one wiernymi towarzyszami do najbardziej egzotycznych krańców świata.

Od 1996 roku dla autorów najlepszych książek o tematyce podróżniczej utworzono specjalną nagrodę literacką – “Bursztynowy Motyl im. Arkadego Fiedlera”. Jest ona przyznawana corocznie w Puszczykówku, gdzie pod koniec życia mieszkał ten słynny podróżnik i pisarz.

W tym czasie większość szanujących się wydawnictw w Polsce zaczęła wydawać coraz więcej przewodników, przede wszystkim tłumaczonych z obcych języków. Warto dlatego wspomnieć o wydawnictwie Bezdroża. Powstało ono w 1999 roku a wszystko zaczęło się od pasji podróżniczej pary globtroterów – Tomasza Ostrowskiego i Dominiki Zaręby. W przeciwieństwie do większości wydawnictw, przewodniki Bezdroży opisywały nie te rejony świata, które w pierwszym rzędzie wybierają turyści ale miejsca dla prawdziwych koneserów globtroterstwa (pierwsze pozycje to „Mongolia” i „Bajkał”) a autorami byli polscy globtroterzy. „Bezdroża” szybko stały się i są jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się wydawnictw turystycznych w Polsce.

W drugiej połowie lat 90. XX wieku zaczęły powstawać polskie internetowe portale podróżnicze. Jednym z pierwszych był (od roku 1996) www.travelbit.pl

Równiez indywidualni podróżnicy zaczęli zakładać własne strony www. Dało to całkiem nowe – a wręcz niesamowite – możliwości w uzyskiwaniu i wymianie globtroterskich informacji a także w kontaktach pomiędzy podróżnikami.

Pojawiły się także nowe pisma podróżnicze – jedne upadały inne wytrzymywały trudne wymogi rynku (Archipelagi, Podróże, Voyage, Globtroter, Obieżyświat….) Ukazała się również polska edycja najpopularniejszego magazynu geograficznego na świecie – National Geographic.

Redakcje pism zaczęły organizować różnego rodzaju konkursy na podróżników roku czy podróżnicze wyczyny roku (Podróżnik Roku, Traveler, Złote Stopy). Pierwszym, który zrealizował taki projekt był Janusz Janowski z Krakowa – nagrody w postaci figur w kształcie posągów z Wyspy Wielkanocnej są wręczane co roku od 1999

Mimo rozwoju internetu, okazało się, że spotkania podróżników czy też prezentacje fotografii lub filmów cieszą się w dalszym ciągu dużym powodzeniem. Obok, istniejącego od roku 1985 OSOTT-u, pojawiły się kolejne, cykliczne imprezy podróżnicze. Od 1996 w Lądku Zdroju zaczęto organizować Przegląd Filmów Górskich a od 1999 Ogólnopolskie Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów (Gdynia) oraz Explorers Festiwal (Łódź). W późniejszych latach stworzono kolejne tego typu imprezy.

Pojawiło się także nowe pokolenie podróżników, w tym także coraz więcej wędrujących w ekstremalnych warunkach. Jeden z najbardziej znanych w tym czasie to Marek Kamiński. W 1993 razem z Wojtkiem Moskalem przewędrowali w poprzek Grenlandię a w 1995 dotarli na biegun północny. W 1995 Kamiński zdobył samotnie biegun południowy. W następnych latach przedsięwziął jeszcze szereg wypraw jak w 1999 samotne przejście pustyni Gibsona w Australii czy w 2000 udział w ekspedycji do źródeł Amazonki. Duży rozgłos zyskała także, zorganizowana przez niego ekspedycja, z roku 2004 “Razem na Bieguny” w czasie, której w jednym roku zdobyto oba bieguny. W składzie ekipy, która tego dokonała był Jaś Mela, niepełnosprawny nastolatek. Marek Kamiński jest także autorem kilku książek. ww.marekkaminski.com

Również na szlak wyruszyły kobiety. Wśród wielu, najbardziej znane to Beata Pawlikowska (www.beatapawlikowska.com), Martyna Wojciechowska (www.martynawojciechowska.pl), Anna Czerwińska (pierwsza Polka, która zdobyła Koronę Ziemi – www.czerwinska.szkolagorska.com). Oprócz osiągnięć podróżniczych są także wszystkie Panie autorkami licznych książek (Beata Pawlikowską jest pierwszym polskim autorem książki wydanej przez National Geographic).

„Myśl o napisaniu książki o polskich podróżnikach-pionierach zaczęła kiełkować we mnie na drugim końcu globu. Dojrzewała wiele lat, w czasie których kolejne pokolenie polskich obieżyświatów docierało do niezwykłych, jeszcze nieodkrytych, niezdobytych miejsc na kuli ziemskiej”. Te słowa wypowiedziane przez Ryszarda Badowskiego stały się częścią wstępu do książki „Odkrywanie Świata” w której opisał osiągnięcia polskich podróżników. Pięknie wydane dzieło udowadnia, że Polacy nie gęsi i … swoich odkrywców mają.

Kiedy książka ukazała się na rynku (pierwsze wydanie w 2002), polscy globtroterzy (czy też trampingowcy) wędrowali swobodnie (od 2004 jako członkowie Unii Europejskiej) po świecie i niewielu już wtedy pamiętało trudną drogę Polaków do odkrywania i poznawania świata.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u