Serbia – wzdłuż Dunaju – Kamila, Darek i Dominika Gruszka

Serbia – wzdłuż Dunaju

Kamila, Darek i Dominika Gruszka

INFORMACJE OGÓLNE:
Trudno znaleźć w Europie (może poza rejonami u naszych wschodnich sąsiadów) zakątek zupełnie nieodkryty przez turystów. Taka jest Serbia. Co prawda Jugosławia była kiedyś popularnym miejscem wypoczynku pokolenia naszych rodziców, ale po przemianach politycznych lat dziewięćdziesiątych, a przede wszystkim po wojnach, toczonych na Bałkanach całkiem przecież niedawno, Serbia odeszła w zapomnienie. Takie właśnie miejsca wybieramy przeważnie na wakacje, mając nadzieję na spotkanie z autentycznymi ludźmi, ciekawą kulturą, a jednocześnie na tani pobyt w nieskażonych zachodnią cywilizacją miejscach. Po powrocie już wiemy, że Serbia to kraj zupełnie nieturystyczny i na przyjęcie turystów nieprzygotowany. Wiele lat minie, nim tłumy będą zwiedzać wspaniałe średniowieczne twierdze tego kraju czy starożytne budowle. Prawo serbskie skutecznie będzie jeszcze długi czas zniechęcać obowiązkiem meldowania się na każdym noclegu. W odnalezieniu ciekawych obiektów nie pomogą słabe oznaczenia.
Nasz wyjazd był wypadem samochodowym, z małym dzieckiem na pokładzie. Na pewno zwiedzanie Serbii lokalnymi środkami transportu czy autostopem dostarczy głębokich, niezapomnianych wrażeń.
Ponieważ ani w Internecie, ani w archiwach tomów „Przez świat” nie odnaleźliśmy wyczerpujących opisów tego kraju (jedynie wzmianki turystów, którzy przez ten kraj przejeżdżali, udając się przeważnie bardziej na południe), postaramy się tę lukę wypełnić naszym opisem podróży do Serbii.

Wizy, dokumenty
Od 2003 r. wiza dla Polaków na wjazd do Serbii została zniesiona. Ponieważ Serbia nie należy do Unii Europejskiej, przy przekraczaniu granicy trzeba okazać paszport. Gdy wjeżdżamy do Serbii samochodem, obowiązuje nas zielona karta (w Unii niepotrzebna). Załatwia się ją bezpłatnie w firmie, w której ma się ubezpieczony samochód. Na przejazd autostradami przez Słowację i Węgry kupuje się na granicy lub stacji benzynowej winiety, w Serbii opłaty pobierane są przed wjazdem lub sporadycznie po wyjeździe z autostrady (płatne w EURO lub dinarach). Na pobyt w Serbii wykupiliśmy ubezpieczenie (nie jest obowiązkowe), gdyż większość usług medycznych świadczonych zagranicznym turystom jest płatnych. W Serbii istnieje obowiązek meldowania się. Nasze doświadczenia wskazują, że nie wystarczy to uczynić jednorazowo przy wjeździe do kraju (takie informacje czerpaliśmy z przewodników i strony MSZ), musimy tego pilnować przy każdej zmianie noclegu (na dokumencie są wpisywane daty od kiedy do kiedy i gdzie byliśmy zameldowani w danym miejscu).

Mapy, przewodniki
Na rynku polskim dostępne są dwa przewodniki: Pascala „Czarnogóra, Macedonia i Serbia” i Bezdroży „Bałkany. Bośnia i Hercegowina, Serbia, Macedonia, Albania”. Na wyjeździe mieliśmy obydwa i pascalowski zdawał się być znacznie lepiej opracowany, na pewno jeśli chodzi o Serbię. Być może, że nowe wydanie przewodnika Bezdroży zostało poszerzone. Zawsze także polecam stare przewodniki wydawane w latach 70-80., które zazwyczaj zawierają sporo informacji kulturowo-krajoznawczych, mimo że rady praktyczne dawno się zdezaktualizowały. I tak w „czarnej serii” wyd. Wiedza Powszechna ukazała się „Jugosławia” autorstwa Marii Krukowskiej (wyd. z 1985 r.). Mogę też polecić „Przewodnik po Jugosławii” Branco Ćirlića, wyd. Sport i Turystyka, Warszawa 1974 (bogata bibliografia książek o tematyce jugosłowiańskiej). Jeśli chodzi o mapy, to jest ich dość sporo. Duży wybór ma księgarnia Bezdroży www.bezdroza.com . W podróży przydał nam się bardzo atlas samochodowy Europy. Odradzam kupowanie atlasów ze spiralami w grzbiecie – strony albo zjeżdżają ze spiralek albo „się wyrywają” same!

Przejazd do Serbii
Istnieje oczywiście wiele wariantów przejazdu do Serbii. Przeważnie polecana jest trasa przez Słowację i Węgry z przekraczaniem granicy węgiersko-serbskiej w pobliżu Szeged (po stronie węgierskiej) i wjazdem do Serbii od strony Subotici (przeważnie pierwsze miejsce postojowe dla turystów po stronie serbskiej). My wybraliśmy trochę inny wariant, starając się ominąć autostrady, co pozwoliło nam zaoszczędzić nieco EURO, które musielibyśmy zapłacić za przejazd. Nasza trasa przebiegała następująco:
POLSKA: Kraków – Chyżne (przejście graniczne)
SŁOWACJA: Trstená (przejście graniczne) – Dolný Kubín – Kraľovary – Martin – Žiar nad Hronom – Želiezovce – Štúrovo (przejście graniczne)
WĘGRY: Esztergom (przejście graniczne) – Zsámbék – Biatorbágy – Sóskút – Érd – Ersi (wariant pozwalający ominąć Budapeszt od południowego zachodu; dla ułatwienia: kierować się na Pecs, trasę wzdłuż Dunaju) – Dunajúváros – Dunaföldvár (tu przekraczamy Dunaj) – Harta (doskonałe miejsce na nocleg, na darmowym polu namiotowym przy Dunaju z pełnym zapleczem gastronomiczno-sanitarnym, dokuczają tylko komary; kierować się w Harcie na Duna Szeget) – Baja – Hercegszántó (przejście graniczne).
Przejście graniczne po stronie serbskiej to Bački Breg. Droga zajęła nam półtora dnia (z noclegiem na Węgrzech). Z powrotem trasę do Polski pokonaliśmy w ok. 12 godzin, wyruszając z klasztoru Manasija (okolice Despotovac), jadąc głównie tym razem autostradami przez Serbię, Węgry i kawałek drogą ekspresową na Słowacji (kierując się na Szeged i Chyżne; z godzinnym błądzeniem po Budapeszcie).

Poruszanie się po kraju
Na drogi w Serbii nie mogliśmy narzekać. Rzadko trafiało się na trasy szybkiego ruchu, ale nawet te lokalne wydawały nam się czasem lepsze niż polskie. Serbia posiada autostrady, ale opłaty za przejazd są bardzo wysokie (ceny podaję w innym miejscu). Korzystaliśmy z autostrady w drodze powrotnej do Polski. Sieć dróg jest tak rozplanowana, że przeważnie da się odcinki płatne ominąć. Na serbskich drogach panuje znacznie mniejszy tłok niż w Polsce (chyba ogólnie jest mniej użytkowników samochodów). Na korki natrafiliśmy tylko w Belgradzie. Kierowcy muszą pamiętać, że dozwolona prędkość w Serbii poza terenem zabudowanym wynosi 80 km na godzinę, a w obszarze zabudowanym 50 km. Warto przestrzegać przepisów ze względu na liczne kontrole policyjne. Na szczęście zwyczaj ostrzegania poprzez mruganie światłami nie zaginął na Bałkanach i nie było przypadku, żebyśmy nie byli ostrzeżeni o patrolu z radarem. Ceny paliw – podobne jak w Polsce, może minimalnie taniej. Na wjazd do Kosowa obowiązują odrębne przepisy i opłaty. Tam się nie zapuszczaliśmy.
SERBIA: Bački Breg (przejście graniczne) – Sombor – Bačka Palanka – Futog – Novi Sad – Vrdnik (3 noclegi) – wycieczki w okolicach Vrdnika (monastyry Jazak, Mała Remeta, Ravanica, Novo Hopovo, twierdza Branicka Kula) i do Novego Sadu – Belgrad (1 nocleg) – Smederevo – Požarevac – Kostolac – Viminacium – Ram – Golubac (1 nocleg) – Donji Milanovac – Kladovo – Brza Palanka (2 noclegi) – Negotin – Zaječar – Niška Banja i wycieczka do Jelašnickiej klisury (1 nocleg) – Sićevačka klisura – Niš – monastyr Ravanica – Ćuprija (1 nocleg) – klasztor Manasija – droga do domu, od Markovac kier. Belgrad – Novi Sad – Subotica (przejście graniczne).

Noclegi
W jednym z przewodników dotyczących Serbii przeczytałam zdanie, że w Serbii nie ma kłopotu ze znalezieniem noclegu. Dla nas kwestia noclegów stała się podstawowym problemem dręczącym nas podczas całego pobytu. Jadąc w jakieś miejsce, nigdy nie wiedzieliśmy, czy coś znajdziemy. Nawet jeżeli miejscowość wydawała się atrakcyjna pod względem turystycznym (np. położona nad brzegiem Dunaju, niedaleko parku narodowego, jak Donji Milanovac), nie oznaczało to, że posiada bazę turystyczną. Hotele, jeżeli w ogóle w jakiejś miejscowości były, nastawione były na klientów z zasobnym portfelem. Jeśli chodzi o kwatery prywatne, to też nie w każdej (nawet uzdrowiskowej) miejscowości takie istniały. Np. w Niškiej Banji było tylko kilka domów oferujących noclegi – nie zawsze pokoje były akurat wolne. Zazwyczaj prywatni gospodarze mieli przygotowane dla turystów tzw. apartamenty, czyli pokój lub dwa z kuchnią i łazienką w jednym kompleksie do pełnej dyspozycji (na domach trzeba szukać napisów „apartmani”, „sobe” lub cyrylicą „собе”). W przypadku noclegu z dzieckiem było to faktycznie bardzo wygodne. Korzystaliśmy także z kempingów, ale bardziej z potrzeby podziania się gdziekolwiek niż dlatego, że była to tańsza opcja noclegu (wypadało taniej, choć po podsumowaniu kosztów noclegu od osoby, rozstawienia namiotu, wjazdu samochodu na kemping etc. cena wcale nie była w dużej dysproporcji w stosunku do kwater prywatnych). W całej Serbii cena wyjściowa noclegów proponowana nam była taka sama – 10 EURO od osoby, obojętnie czy był to obskurny motel czy apartament na północy czy południu kraju (taką kwotę usłyszałam też, gdy próbowałam rezerwować noclegi telefonicznie z kraju – wtedy ta cena wydawała mi się wygórowana). Czasem negocjacje z właścicielami kwater prywatnych przynosiły rezultaty.
Bardzo poważny problem to kwestia meldowania na każdym noclegu. Gospodarz powinien tego obowiązku dopełnić, wypełniając naszymi danymi specjalny formularz, którego jedną część oddaje władzom, a drugą powinien zwrócić nam. Teoretycznie powinniśmy mieć potwierdzenie na każdy dzień pobytu. Nie wszyscy gospodarze są jednak w tym skrupulatni. Nasze doświadczenia wskazują, że jednak lepiej jest domagać się od właściciela kwatery takiego potwierdzenia, bo na następnym noclegu mogą nie chcieć nas zameldować! Kolejny gospodarz może być bowiem bardziej strachliwy i nie przenocuje turystów, którzy nie wiadomo gdzie podziewali się np. przez dwa dni. Oczywiście w takim przypadku możemy po prostu udać się w inne miejsce w poszukiwaniu kolejnego noclegu, ale w momencie gdy w mieście nie ma innej możliwości przespania się, sytuacja staje się patowa. Problematyczne jest też, patrząc pod tym kątem, nocowanie na dziko, bo nikt nam wtedy potwierdzenia nie wystawi. Właściciele apartamentu w willach mieli piękne wypielęgnowane ogrody naokoło, na pytanie jednak o nocleg pod namiotem reagowali zawsze odmownie i nie chodziło im bynajmniej o trawę, którą można zadeptać czy przygnieść namiotem. Po prostu nie mieli pozwolenia na udzielanie noclegów w ten sposób turystom. Ponoć przy wyjeździe z kraju trzeba owe wszystkie potwierdzenia meldunku okazać. Od nas jednak nikt tego nie żądał, więc nie dajmy się zwariować!
UWAGA! W adresach często występuje symbol „BB”, oznacza że nie ma określonego numeru dla budynku przy tej ulicy. Po prostu domy często nie mają przyporządkowanych numerów.

Ceny, zakupy, jedzenie.
W Serbii obowiązującą walutą jest dinar. Kurs: 1 USD = ok. 60 DIN; 1 EUR = ok. 79 DIN. Za autostrady i noclegi można płacić w EURO. Drogi szybkiego ruchu są zdecydowanie gorszej jakości niż np. na Węgrzech, jednak w Serbii za przejazd nimi zapłacimy zdecydowanie więcej (ceny w innym miejscu). Bez problemu wymienimy EURO w banku lub kantorze. Na stacjach paliw możliwe jest płacenie kartą. W Serbii nie ma zbyt wielu supermarketów czy sklepów samoobsługowych sieci znanych nam z Polski, które na każdym kroku można spotkać jeszcze na Węgrzech. W ogóle takich sklepów jest mało. Najbardziej znana lokalna sieć to zdaje się Metro. W sklepach też rzadko można dostać produkty, o których zazwyczaj myślimy, że są dostępne w całej Europie. Do Serbii jeszcze nie dotarły. Musimy się nastawić, że zaopatrzenie niektórych małych sklepów jest bardzo skromne, ale generalnie dostaniemy raczej wszystko, czego nam potrzeba. Ceny są podobne do polskich, czasem wyższe, czasem niższe w zależności od produktu. Na jednodaniowy obiad w restauracji wydamy 10-15 zł. Dominują dania mięsne. My próbowaliśmy: ćevapčića – mielone mięso uformowanego w cienkie wałeczki z cebulą i frytkami (250 dinarów), pleskavica – płaski kotlet również z mięsa mielonego, także z dodatkiem cebuli i frytek (250 dinarów), rybę z przyprawami skropioną cytryną (400 dinarów, w zależności od porcji), zapiekany kaszkawał (250 dinarów), sałatka szopska za 100 dinarów (pomidory, ogórek, papryka i starty żółty ser). W większości restauracji dania i ceny się powtarzają. Żywiliśmy się w budkach oferujących pieczywo, piekarniach lub zwykłych sklepach spożywczych, gdzie można dostać burki, rodzaj placka warstwowo przełożonego białym serem lub mięsem za 3-5 zł. Czasem kupowaliśmy naleśniki (palačinke). Kosztowały od 60 do 120 dinarów. Jednak generalnie nie ma zbyt wielu możliwości urozmaiconego taniego zjedzenia czegokolwiek. My, jako że mieliśmy miejsce w samochodzie, sporo jedzenia wzięliśmy ze sobą z Polski.

Ludzie
Chcielibyśmy też coś napisać o ludziach, których spotykaliśmy na drodze i o specyfice tych spotkań. Kontakty z mieszkańcami kraju, który odwiedzamy, są dla nas często ważniejsze niż zwiedzanie zabytków, bo to one właśnie tworzą niepowtarzalną aurę towarzyszącą wspomnieniom z danego kraju i są magnesem, który przyciąga nas do niego ponownie. Tym razem po raz pierwszy wybraliśmy się w podróż samochodem, co nie do końca sprzyja spontanicznym znajomościom, które zazwyczaj się zdarzają, gdy podróżuje się autostopem czy lokalnymi środkami transportu. Jednak i one miały miejsce. Starszy pan na rynku Novego Sadu widząc, że nasza mała uwielbia gonić gołębie, złapał dla niej jednego, tak że mogła go pogłaskać. Dał jej ziarna słonecznika, którymi Dominika mogła nakarmić gołębie. Ktoś inny, zwykły przechodzień, poczęstował zupełnie bezinteresownie Dominikę czekoladą. Na kempingu kobieta z sąsiedniego namiotu nie mogąc patrzeć, jak spożywamy posiłki siedząc na ziemi na matach, podsunęła nam rozkładane turystyczne krzesła. Najmilej wspominam sytuację, gdy nasza Dominika ubrana w zieloną pelerynę z wizerunkiem żabki na kapturze stała dłuższą chwilę sama w deszczu, bo uparła się, że nie pójdzie z nami dalej. Obserwowaliśmy ją z bezpiecznej odległości. Z domu obok wyszła kuśtykając staruszka. Chodzenie wyraźnie sprawiało jej problem, ale tłumaczyła nam potem, że musiała sprawdzić, skąd wzięło się dziecko w deszczową pogodę na środku placu. Bała się, że mała się zgubiła. Nie doświadczaliśmy jakiejś ogromnej wylewności, jak to się działo podczas podróży do Gruzji, czy niesamowitej bezpośredniości, jak podczas pobytu w Tybecie. W Serbii liczyły się jednak drobne gesty, serdeczność niemal bezsłowna.
Z drugiej strony widać, że Serbia to kraj policyjny, który żyje chyba jeszcze wydarzeniami ostatniej wojny. Policjantów widać często przy drogach, a zwyczaj meldowania jest uciążliwym reliktem dla przyjezdnych. Niestety, powoduje to także ograniczenie swobody w kontaktach z lokalnymi mieszkańcami. Do nazwania charakteru spotkań z Serbami najlepiej pasuje nam określenie: „powściągliwa serdeczność”. Chętnie zweryfikowalibyśmy nasze odczucia z kimś, kto był w tym kraju.

OPIS PODRÓŻY
Wyjazd zajął nam 11 dni. Zwiedziliśmy głównie północ i wschód Serbii. Tak się jakoś złożyło, że najczęściej poruszaliśmy się wzdłuż Dunaju.
TERMIN: 28 lipca – 8 sierpnia 2007

28.07.2007 r., sobota, dzień pierwszy, Harta
Ruszamy nie spiesząc się w dwa samochody. Doskonały patent na podróżowanie w dwie rodziny to zaopatrzenie się w krótkofalówki (po jednej na każdy samochód), dzięki czemu można na bieżąco konsultować wątpliwości dotyczące trasy i sugerować odpowiednio wcześniej postoje. Druga bardzo przydatna rzecz to mapa z zaznaczonymi płatnymi autostradami. Pozwala skutecznie je ominąć. Trasę przejazdu mieliśmy dopracowaną wcześniej. Udało nam się też uniknąć błądzenia (poza jednym wyjątkiem, gdy parę kilometrów pokonaliśmy bez obowiązujących winiet autostradą na Słowacji). Przejścia graniczne także mijamy bardzo sprawnie. Czasem obywa się nawet bez sprawdzania paszportów. Po przekroczeniu Dunaju udaje nam się wypatrzeć plażę z rozstawionymi przy niej namiotami. Okazuje się, że jest to darmowy kemping z prysznicem, toaletą, placem zabaw dla dzieci i restauracjami. Obok naszego namiotu stoi kilkanaście innych. Dzieciaki taplają się w Dunaju, inni łowią ryby, na plaży wyciągnięte na brzeg leżą łódki. W miejscowości Harta należy się kierować na Duna Szeged (znak z wyrysowanymi falami), który doprowadzi nas na plażę.
Podsumowanie:
krótkofalówki doskonałe na podróż samochodem
Harta na Węgrzech – darmowy kemping (Duna Szeged).

29.07.2007 r., niedziela, dzień drugi, Sombor, Vrdnik
Przekraczamy granicę węgiersko-serbską i zatrzymujemy się w pierwszym większym mieście serbskim, by coś zjeść. Sombor to miejscowość z ciekawą starówką, gołębiami i zacisznymi deptakami, ale raczej nie warto tu się zatrzymywać na dłużej. Okazuje się, że w Serbii nie tak łatwo można dostać coś taniego i smacznego do jedzenia. Wreszcie w jakimś podwórku znajdujemy piekarnię, gdzie serwują różne bułki z serem. Mimo że podane elegancko do stołu razem ze sztućcami są na zimno. Brr…! Stamtąd ruszamy przez Bačką Palankę w kierunku Novego Sadu. Nasz cel to Fruška Gora, czyli rejon pięknych zielonych wzgórz porośniętych lasami z ukrytymi wśród nich zacisznymi klasztorami. Z Novego Sadu należy kierować się na Rumę. Postanowiliśmy nocleg znaleźć w uzdrowiskowej miejscowości Vrdnik (trzeci zjazd w prawo po wyjeździe z Novego Sadu: pierwszy – na Beočin, drugi – skrót na Vrdnik, teoretycznie zakaz wjazdu, a trzeci to już bezpośrednio trochę okrężna droga do tej miejscowości). Droga z Novego Sadu na Frušką Gorę w pewnym momencie rozdziela się na dwie jednokierunkowe prowadzące w różnych kierunkach. Jest bardzo malownicza. Drewniane znaki z białymi napisami cyrylicą wskazują kierunek na monastyry. We Vrdniku, miejscowości uzdrowiskowej, jesteśmy po południu. Szukamy noclegu do późnego wieczora! Co prawda jest sporo domów z napisem „apartmani” czy „sobe”, które teoretycznie powinny oferować miejsca noclegowe, ale przeważnie są zajęte. Dla jednej rodziny miejsce by się znalazło, dla dwóch to już problem. Wyjściem z podbramkowej sytuacji może być punkt informacji turystycznej w centrum miasta mieszczący się w… wagonie, jednak ceny noclegów oferowanych przez biuro są nieznacznie wyższe niż rezerwowane bezpośrednio u właścicieli. Ostatecznie przypadkowo napotkana Serbka obdzwania swoich znajomych i znajduje nam bardzo sympatyczny nocleg. Mamy do dyspozycji mały domek z jednym pokojem z trzema łóżkami, łazienkę z prysznicem i taras z kuchenką z widokiem na klasztor Ravanica. Dzieciaki biegają po ogrodzie. Towarzystwa dotrzymuje nam od czasu do czasu gospodarz domu. Płacimy 70 EURO za 3 noce za wszystkich.
Podsumowanie:
– Sombor niezbyt ciekawy
przepiękna widokowo droga przez Frušką Gorę
– Vrdnik – informacja turystyczna w wagonie
– wydatki: 70 EURO za 3 noce za cały apartament dla dwóch rodzin

30.07.2007 r., poniedziałek, dzień trzeci, Vdrnik, Jazak, Mała Remeta, Ravanica
Vrdnik posiada źródła termalne i zaraz z rana udajemy się na basen (płatny; niestety nie pamiętam ceny, zdaje się, że 100 dinarów) z wodą o temperaturze 38 stopni. Dziwne uczucie kąpać się w takim ukropie. Niestety, basenik dla dzieci nie był napełniony w tamtym czasie wodą, więc małej pozostaje pływanie w ramionach taty i taplanie się wodą z konewki. Nagle niebo robi się granatowe i mimo że nie pada (jak to gospodarz stwierdził, jak się chmurzy od tej strony, to o niczym nie świadczy), z basenu wygania nas zimno i silny wiatr. Żeby nie tracić dnia, po południu udajemy się na zwiedzanie klasztorów. Są budowane w charakterystyczny sposób: w środku stara cerkiew i na zewnątrz dobudowane mury klasztoru otaczające kompleks naokoło. Mnisi nie lubią, jak się ich fotografuje, pozostają tylko mury, ale bardzo trudno zrobić zdjęcie tak zbudowanym obiektom… Zazwyczaj z zewnątrz nie prezentują się okazale, dopiero po cerkwi widać, że są to miejsca zabytkowe i pełne historii. Trzeba także pamiętać, że do prawosławnych klasztorów nie można wchodzić skąpo ubranym, np. w krótkich spodenkach. Mnisi często oferują na sprzedaż miód lub rakiję produkowaną w klasztorach. Butelki i słoiki stoją przeważnie przy wejściu, by skusić przybyszów (przy drogach także można spotkać sprzedawców owoców i alkoholi domowej roboty). Zwiedziliśmy klasztor żeński Jazak i Ravanicę na obrzeżach Vrdnika. Największe wrażenie zrobił na nas monastyr Mała Remeta, zupełnie ukryty wśród wzgórz. Nawet stojąc przy wejściu na teren klasztoru, trudno było dostrzec wieże cerkwi skryte pomiędzy drzewami.
Podsumowanie:
baseny termalne w Vdrniku
ciekawe klasztory: Jazak, Mała Remeta, Ravanica
– miód i rakija do nabycia w klasztorach

31.07.2007 r., wtorek, dzień czwarty, Vrdnik, Novi Sad, Novo Hopovo, Branicka Kula
Robimy wycieczkę do Novego Sadu. Z Vrdnika jedziemy starym traktem, zdaje się, że grzbietem Fruškiej Gory (w odwrotną stronę wydawało nam się, że nie ma tam przejazdu). W Novym Sadzie robimy sobie spacer po starym mieście, ale bardziej od zabytków wzrok przyciągają kolorowe krowy ustawione przy deptaku (z wystawy krążącej po Europie). Spacer można przedłużyć aż do twierdzy Petrovaradin po drugiej stronie Dunaju. Twierdze w Serbii znajdują się praktycznie w każdym większym mieście i są przeważnie ciekawie zagospodarowane – pełnią funkcje rozległych parków. Do tej w Novym Sadzie weszliśmy po niezliczonej ilości stopni. Na górze trzeba było uważać na dzieci, bo mury twierdzy nie zabezpieczały bynajmniej przed stoczeniem się ze skarpy do Dunaju. W centrum znowu bezskutecznie szukamy taniej jadłodajni – bez trudu moglibyśmy oczywiście zamówić pizzę oraz zakupić ciasteczka z piekarni sieci Fernetti, która także ma swój punkt niedaleko rynku w Krakowie. Nam jednak przecież chodziło o jakieś lokalne jedzenie. Udaje nam się pomiędzy kawałkami pizzy wypatrzeć placek z mięsem za jedyne 100 dinarów.
W drodze powrotnej wstępujemy do klasztoru Novo Hopovo o znajomej już architekturze (cerkiew w środku, mury klasztorne na zewnątrz). Klasztor odmalowany na zewnątrz, wewnątrz straszył odłażącą farbą (miało to swój klimat). Krużganki klasztorne robiły bardzo sympatyczne wrażenie.
Decydujemy się także na spacer do ruin twierdzy, którą widać było z Vrdnika, a które nie były opisane w żadnym z przewodników. Jest to jedno z milszych wspomnień z Serbii. Idąc za wskazówkami kierującymi nas z trasy Novi Sad – Vrdnik na Branicką Kulę, zagłębiamy się w las. Początkowo szeroki leśny trakt zamienia się w wąską ścieżkę pnącą się ostro pod górę. Droga zabiera nam dosłownie kilkanaście minut, ale wrażenie ciszy i dzikości niezapomniane. Gorąco polecałabym wszystkim wybranie wariantu plecakowo-pieszego, jeżeli chodzi o dotarcie do poszczególnych klasztorów Fruškiej Gory. Są połączone szlakami.
Podsumowanie:
– Petrovaradin – twierdza godna zwiedzenia w Novym Sadzie
– Novo Hopovo – kolejny bardzo przyjemny klasztor w paśmie Fruškiej Gory
– Branicka Kula – pozostałości twierdzy, krótki spacer przez las, pozostawiający niezapomniane wrażenia
– wydatki – 2 x 100 dinarów burka z serem kupiona w budce w Novym Sadzie

1.08.2007 r., środa, dzień piąty, Belgrad.
Z Vrdnika ruszamy w kierunku miejscowości Ruma, następnie kierujemy się na Starą i Novą Pazową. Udaje nam się skutecznie ominąć autostrady i do Belgradu wjeżdżamy od strony dzielnicy Zemum. Właśnie tam, jeszcze właściwie przed wjazdem w miasto, znajduje się kemping Dunav (po prawej stronie drogi znak kierujący nas w lewo – Dunav 1000 m). Kemping wcale nie jest tani, jakby można się było spodziewać. Skrupulatnie zostały nam policzone koszty rozbicia namiotu, cena od osoby (w tym także policzono 2-letnie dziecko!), parkowanie pojazdu etc. Na szczęście są prysznice z ciepłą wodą, przyzwoite toalety, a nawet huśtawki dla dzieciaków, jest też namiastka restauracji, gdzie można zjeść ciepły posiłek, a na pewno napić się piwa. Szybko rozbijamy namioty i uciekamy w miasto. W Belgradzie panują okropne korki i nie chcemy pchać się w sam środek. Zostawiamy więc samochody na osiedlowym parkingu niedaleko Dunaju w sercu dzielnicy Zemun i udajemy się wzdłuż nabrzeża dunajskiego do ścisłego centrum miasta. Zemum zdaje się być dzielnicą rozrywki stolicy Serbii. Wzdłuż deptaka ciągną się restauracje (także na wodzie), bary, budki z jedzeniem, jest nawet kasyno i mnóstwo atrakcji dla dzieci: karuzele, place zabaw, ciuchcie, samochody z napędem. Dodatkowe atrakcje zapewnia dzieciakom obserwowanie lotów motolotni. Towarzyszy nam mnóstwo rolkarzy, biegaczy i rowerzystów. Można się tu nieźle zabawić. Nam zależało na czasie, więc wytrwale szliśmy kilka kilometrów parkiem wzdłuż Dunaju aż do ujścia rzeki Sawy. Po drugiej stronie wznosi się Kalemegdan – twierdza obronna z czasów średniowiecza, cel naszej wędrówki. Belgrad przygnębił nas hałasem, więc nie mamy specjalnej ochoty na zwiedzanie miasta. O wiele przyjemniejsze jest włóczenie się po terenie twierdzy, obecnie zamienionym na park. Jest tu także zoo, park zabaw dla dzieci, muzeum wojskowe (stare działa i sprzęt wojskowy widoczne przy przejściu do górnej części twierdzy), muzeum historii naturalnej oraz… boiska sportowe i korty wkomponowane w mury twierdzy. Robimy zakupy na ulicy Księcia Mihaila, ponoć najpiękniejszej w mieście, mijamy po drodze tradycyjny bałkański budynek, cerkiew, siedzibę władz kościelnych i już robi się późne popołudnie i trzeba wracać na kemping. Do samochodu docieramy prawie po ciemku. Oczywiście Belgrad posiada o wiele więcej zabytków dokładnie opisanych w przewodnikach, jednak nam nie starczyło na nie cierpliwości. Ciągnęło nas w teren mniej zurbanizowany.
Podsumowanie:
– Zemun
– dzielnica rozrywki Belgradu, spacer wzdłuż Dunaju
– Kalemegdan – twierdza belgradzka
– ulica Księcia Mihaila
– malowniczy deptak
– wydatki – auto camp Dunav ok. 50 zł za noc na rodzinę, 80 dinarów naleśniki z kremem czekoladowym w budce nad brzegiem Dunaju

2.08.2007 r., czwartek, dzień szósty, Viminacium, Ram, Golubac.
W okolicach miejscowości Kostolac (z Belgradu trzeba się kierować na Smederevo i Požarevac) znajdowała się w czasach starożytnych spora rzymska osada. Obecnie udostępniono dla zwiedzających kilka miejsc odkrytych przez archeologów, m.in. mauzoleum, termy i obóz pretoriański. Białe namioty kryjące wykopaliska znajdują się w środku pól kukurydzy. Na horyzoncie widać kominy fabryki, obok której trzeba przejechać, chcąc dotrzeć do wykopalisk. Zwiedzających wita drewniana brama z wypisaną nazwą starożytnego miasta: Viminacium. Główny ośrodek tych starożytności to mauzoleum. Przy nim znajduje się kasa biletowa, restauracja, sklep z pamiątkami i szokujące czystością oraz antycznymi motywami wystroju toalety. Stamtąd drogowskazy i doskonałe asfaltowe drogi kierują nas do pozostałych obiektów (fundusze na takie zagospodarowanie terenu zostały uzyskane z Unii Europejskiej). Mimo cen podanych w kasie, nikt od nas żadnych opłat nie pobiera. Dochodzimy do wniosku, że może tylko zwiedzanie z przewodnikiem kosztuje. Wtedy można prawdopodobnie wejść w sam środek wykopalisk. My obchodzimy je tylko naokoło. Zabronione jest robienie zdjęć, a za samowolne wejście na teren starożytności grożą surowe kary. Jednak tak jest tylko w mauzoleum. Termy i obóz pretoriański są zupełnie pozbawione jakichkolwiek woźnych czy ochroniarzy. Nie ma tam nikogo oprócz nas. Zdecydowanie najwięcej prac przeprowadzono w mauzoleum (szkielety ludzi), najmocniejsze jednak wrażenie robią termy (widać mozaiki), najsłabiej zagospodarowany jest obóz pretoriański. Mamy wrażenie jakby wykopaliska toczyły się na bieżąco (widać narzędzia pracy i betoniarkę).
Z Kostolaca niedaleko do miejscowości Ram, położonej nad Dunajem, skąd odbywa się przeprawa promowa na drugi brzeg. Wtedy senne miasteczko ożywa, a jedyna ulica w mieście zaczyna się korkować, bo wszystkie auta czekają w kolejce na prom. Droga zresztą kończy się w Dunaju. Na skarpie wznosi się twierdza turecka, będąca celem naszej kolejnej wycieczki. Podchodzi się pod górę. Jest zupełnie niepilnowana i niezabezpieczona, zresztą jak większość zabytków w Serbii. Niemal nigdy nie pobiera się opłat za wejście na zabytkowy teren. Bezpłatne są też parkingi. Nikt nie wymyślił jeszcze w Serbii, że na turystach można zarobić. Zresztą nie ma ich zbyt wielu. Przeważnie jesteśmy tylko my, lokalni mieszkańcy raczej chyba nie uprawiają procederu zwanego podróżowaniem, związanego z odkrywaniem historii oraz atrakcji przyrodniczych. Z góry jest świetny widok na szeroki w tym miejscu Dunaj, prawdopodobnie są to jakieś tereny zalewowe. Restauracja u podnóży twierdzy oferuje lokalne przysmaki, niestety przeważnie są to dania mięsne, gdzie mięso zajmuje większą część talerza. Frytki czy surówka wydają się być dla Serbów niepotrzebnym dodatkiem. Można zapomnieć o pierogach. Cena obiadu ok. 15 zł.
Z Ramu jedziemy piękną drogą wzdłuż Dunaju zupełnie jakbyśmy przejeżdżali przez jakąś tamę. Po drugiej stronie wzgórzysta Rumunia. Piękne okoliczności przyrody. Bardzo szybko docieramy do Golubaca prosto pod zamek. Twierdzę, w oblężeniu której zginął Zawisza Czarny, widać już z daleka (naprawdę robi wrażenie). Droga biegnie dokładnie pod murami zamku dolnego (wąskie trzy tunele, a właściwie bramy, gdzie dwa samochody miałyby problem, by się minąć). Na zamek górny wejście wydaje się niemożliwe, choć widać ścieżkę i drabinkę prowadzącą na strome wzgórze i mury. Nie decydujemy się jednak tam wchodzić z dzieciakami. Wystarczających emocji dostarcza nam penetrowanie murów dolnej części, o które obijają się wody Dunaju. Miejscowi ostrzegają przed żmijami. Szukamy tablicy wmurowanej przez Polaków w 2003 roku, informującej o śmierci w tym miejscu Zawiszy Czarnego. Opisana jest w przewodniku Pascala, a historię pomysłu wmurowania i przebiegu uroczystości znam doskonale, bo uczestniczyli w niej moja ciocia i wujek (rzecz była relacjonowana w mediach, pomysłodawczynią była p. Danuta, członkini szczepu harcerskiego im. Zawiszy Czarnego z Kielc, która obecnie mieszka w Serbii, gdyż wyszła za Serba za mąż; wujek należał do tego samego szczepu, członkowie spotykają się regularnie na corocznych zjazdach). Kilkakrotnie obeszliśmy zamek, ale tablicy nie znaleźliśmy. Zapytany o nią policjant, wyjaśnił, że po prostu została skradziona i poszedł nam pokazać miejsce po niej. Mieściła się przy źródełku (kran z wodą) tuż przy murach dolnego zamku po prawej stronie jadąc od Golubaca. Samochód najlepiej zaparkować przy budynku przed jeszcze wjazdem do zamku, bo dalej parkowanie zdaje się być niebezpieczne.
W Golubacu nocujemy na kempingu dla wszelkiej maści wodniaków (widać zaraz przy wjeździe do miasta po lewej stronie). Są prysznice na zewnątrz i w zamkniętych pomieszczeniach (metalowa zardzewiała rurka, kąpiel razem z pająkami), toalety, umywalnie. Nikt nie potrafi udzielić nam informacji, kto obiektem zawiaduje i do kogo się udać, by o pozwolenie na nocleg zapytać. Postanawiamy więc sami się wprosić i czekać, co będzie dalej. Na polu nocują bardzo życzliwi ludzie i nikt nam nie robi problemów. Dużo wędkarzy. W pobliżu piaszczysta plaża. Fale Dunaju uderzają o betonowy murek zabezpieczający, dzieciaki wrzucają kamienie do wody, a my spędzamy bardzo miły wieczór pod niebem pełnym gwiazd.
Podsumowanie:
– Viminacium
– starożytne wykopaliska
– Ram
– twierdza turecka w dzikich okolicznościach przyrody
– restauracja w Ram – serbskie specjały
– Golubac – imponująca twierdza nad Dunajem, skradziona tablica pamiątkowa
– nocleg w Golubacu – kolejne dzikie pole namiotowe
– wydatki – 2 x 250 dinarów na dania mięsne w restauracji, 100 dinarów za sałatkę szopską

3.08.2007 r., piątek, dzień siódmy, Lepienski Vir, Brza Palanka.
Jedziemy przez góry. Droga od Golubaca do Kladova biegnie przez Park Narodowy Derdap (Żelazne Wrota). Z jednej strony widok ze skarpy na wody Dunaju i góry po rumuńskiej stronie, z drugiej skały i droga przez wykute w skale tunele. W tym miejscu trasę wytyczał już cesarz rzymski Trajan (upamiętnia to tablica). Co chwilę znaki ostrzegające przed spadającymi kamieniami (faktycznie na drodze było je widać, nam się jednak udało bezpiecznie przejechać). Przed wjazdem do tuneli tabliczki z numerem tunelu i informacją o długości przejazdu. Niektóre mają po 100 m, ale są i dwustu- i trzystumetrowe. Fantastyczne widoki. Zjeżdżamy na Lepienski Vir (jest tabliczka informująca o zjeździe), gdzie znajduje się muzeum osady odkrytej w trakcie budowy zapory na Dunaju. Jest to jedna z najstarszych osad w Europie (7-8 tys. lat) i została przeniesiona na obecnie miejsce z terenów zagrożonych zalaniem. Jednak nie ma co się spodziewać obiektu na miarę Biskupina. W blaszanym budynku podtrzymywanym przez drewnianą konstrukcję widać tylko kilka kamieni, w których trudno dopatrzyć się dawnej świetności. Galeria przy muzeum (mieszcząca się w budynku o równie kuriozalnej architekturze) mieści zdjęcia z wykopalisk i krótki opis. Można też obejrzeć kopie rzeźb, z których osada zasłynęła: twarze o dziwnych rysach. Było to jedyne miejsce w Serbii, w którym płaciliśmy za wstęp do zabytkowego obiektu (100 dinarów od osoby, czyli ok. 5 zł). Ciekawa jest okolica. Z parkingu wchodzi się na zadbany trawiasty teren, ze stojącymi tam dwoma domkami o architekturze bałkańskiej z XIX w. (też ponoć przeniesione z zagrożonych zalaniem terenów). W pobliżu rosną kwiaty i całość obrazu niezwykle pięknie się komponuje. Potem idzie się jakieś 400 m ścieżką po porośniętej drzewami skarpie opadającej do Dunaju (tabliczki z nazwami drzew po serbsku i łacinie). Po stronie rumuńskiej widać skałę w kształcie trapezu, która ponoć służyła za wzór mieszkańcom prehistorycznych wiosek w budowie zabudowań.
Derdap dzieli się na Wielki i Mały Derdap. Doskonale to widać w miejscu, w którym się zatrzymujemy. Po rumuńskiej stronie ogromna rzeźbiona głowa upamiętniająca władcę Daków Decebala (współczesna rzeźba). W jej pobliżu klasztor. Woda niesie odgłosy mnisich śpiewów. Niesamowity klimat i zapierające dech widoki na zwężenie Dunaju.
Wbrew pozorom nie ma możliwości noclegu w miejscowości będącej siedzibą władz parku Derdap Donji Milanovac, jedziemy więc dalej wzdłuż Dunaju w poszukiwaniu jakiegoś miłego miejsca na kemping. Ostatecznie decydujemy się na nocleg w miejscowości Brza Palanka, gdzie spędzamy najpierw relaksujące chwile na plaży naddunajskiej (toaleta i przebieralnia, piaszczysta plaża i w miarę czysta woda). Właścicielem kempingu okazuje się być przemiły gość, który chętnie dyskutuje na różne tematy. Jest też restauracja o nazwie „Šaran”, gdzie można zamówić za stosunkowo niewielkie pieniądze wyżywienie na cały dzień (śniadanie za 150 dinarów: parówki, jaja na twardo, chleb i jogurt; obiad za 250 dinarów: zupa, musaka, czyli zapiekanka z mięsa mielonego i ziemniaki w plasterkach, sałatka z surowych ogórków i papryki konserwowej, na deser słodkie ciasto). Polecam też zasmażany kaszkawał (rodzaj sera) – wszystko przepyszne i w ogromnych ilościach. Wreszcie mieliśmy okazję spróbować lokalnego jedzenia. Co prawda toalety i prysznice dopiero się budują (robotnicy prawie cały dzień pracowali na dachu, co skutecznie zniechęcało do skorzystania z ubikacji…), ale nie narzekamy, bo miejsce ma klimat. Wędkarze cumują przy palikach łódki, na brzegu stoją wystawione wędki, sąsiadka myje i patroszy ryby bezpośrednio nad wodą. Mnóstwo ptactwa. Matka rybitwa przynosi młodej ryby, inny ptak żeruje wśród rzęsy wodnej. Dzieciaki wypłaszają kamieniami żaby. Gdzieś z dala widać światło latarni. Mamy zamiar na lenistwie spędzić cały następny dzień. W miejscowości zabytkowy bałkański budynek, podobny do tych w Lepienskim Virze.
Podsumowanie:
– Park Narodowy Derdap
– malownicze widoki na przełom Dunaju, niebezpieczna, ale piękna górska droga (tunele i spadające kamienie)
– strona rumuńska – głowa Decebala i śpiewy z klasztoru
– Lepienski Vir – prehistoryczna wioska, zabytkowe chaty serbskie
– Brza Palanka – sympatyczna plaża i pole namiotowe z doskonałą restauracją, wędkarze
– wydatki:
2 x 100 dinarów wstęp do muzeum w Lepienskim Virze, ok. 30 zł za nocleg na rodzinę / 2 noce

4.08.2007 r., sobota, dzień ósmy, Brza Palanka.
Niestety, znowu mamy pecha do pogody. Z wypoczynku na naddunajskiej plaży i wygrzewania się na słońcu nici. Cały dzień pada. Siedzimy w namiotach, albo odwiedzamy restaurację. Delektujemy się serbską kuchnią.
Podsumowanie:
– wydatki:
2 x 250 dinarów zestaw obiadowy, 2 x 150 dinarów zestaw śniadaniowy, 250 dinarów zasmażany kaszkawał

5.08.2007 r., niedziela, dzień dziewiąty, Niška Banja, Jelašnicka klisura.
Rano pogoda jeszcze gorsza niż wieczorem. W deszczu ewakuujemy się z Brza Palanka. Jedziemy w kierunku Nišu, a właściwie Niškiej Banji, kolejnej miejscowości uzdrowiskowej na naszej drodze w Serbii. Plany mamy takie, żeby spędzić tam ostatnie dni w Serbii i pozwiedzać okolicę. Życie zweryfikowało je bardzo prędko. Tymczasem droga nam mija szybko. W okolicach Niškiej Banji widzimy mnóstwo paralotniarzy – akurat odbywają się zawody. W samej miejscowości mamy problem ze znalezieniem noclegu. W trakcie szukania kwatery zwiedzamy park zdrojowy z leczniczymi źródłami. Ludzie siedzą na brzegach basenów wprost w parku i moczą nogi w zbiornikach pełnych liści i różnego rodzaju śmieci (tutejsze wody leczą z reumatyzmu). Pewnie pomaga. Jest to miejscowość ze sporą nawet ilością hoteli, ale kwater prywatnych niewiele. Wreszcie znajdujemy całkiem fajny apartament z dwoma pomieszczeniami, kuchnią i łazienką, ale zajęty na razie przez paralotniarzy, którzy zakończą zawody dopiero za kilka godzin. Postanawiamy wykorzystać ten czas na wycieczkę do Jelašnickiej klisury. Krakusom to miejsce na pewno będzie przypominać dolinki pod miastem. Wygląda mniej więcej tak samo, czyli skałki po jednej i drugiej stronie ze strumieniem płynącym dolinką, tylko przez środek przebiega droga. Skałki oczywiście są zagospodarowane przez wspinaczy, asekuruje się wprost z drogi, usuwając przed nadjeżdżającymi samochodami. Drogi obite. Można zrobić sobie wycieczkę powyżej dolinki, skąd rozpościerają się piękne widoki. Jest miejsce na piknik ze stołami i miejscami do siedzenia na czymś w rodzaju leśnego parkingu w pobliżu strumienia i jaskini. Miejsce jednak tylko na zaparkowanie najwyżej dwóch aut na wydzielonym pseudoparkingu przy drodze.
Tymczasem nasi poprzednicy wynoszą się z kwatery i możemy ją zająć. Jest wreszcie czas na gorącą kąpiel, opierkę i zjedzenie kolacji normalnie przy stole. Dzieci oglądają bajki, bo w pokoju jest telewizor, na zewnątrz mają do dyspozycji plastikową zjeżdżalnię i huśtawkę. Generalnie bardzo fajne miejsce na to, by spędzić w uzdrowisku kilka dni, gdyby nie… gospodarze. Zostaliśmy poproszeni o wyniesienie się z noclegu zaraz z rana, gdy okazało się, że nie mamy potwierdzeń zameldowania ze wszystkich miejsc, gdzie spaliśmy. Sami zadecydowaliśmy, że wyjeżdżamy jak najszybciej, gdy jeszcze dodatkowo oskarżono nas o kradzież poszewki poduszki, na której spali poprzedni lokatorzy (!). Sytuacja co najmniej paranoidalna. Dlatego ostrzegamy: tu nie nocować! A szkoda, bo takie świetne warunki tam były…
Podsumowanie:
– Niška Banja
– miejscowość uzdrowiskowa ze źródłami termalnymi leczącymi reumatyzm
– Jelašnicka klisura – malowniczy rejon wspinaczkowy
– zameldowanie – brak potwierdzeń zameldowania okazuje się być problemem
– wydatki: 2 x 10 EURO na rodzinę za nocleg w apartamencie (całość 40 EURO), 2 x 100 dinarów słodkie naleśniki w restauracji

6.08.2007 r., poniedziałek, dzień dziesiąty, Sićevačka klisura, Niš, Monastyr Ravanica, Ćuprija.
Pakujemy się szybko rano i jedziemy obejrzeć skalny przełom Sićevačka klisura (z Niškiej Banji kierunek Dmitrograd). Wjeżdżamy do wioski Sićevo, skąd jest najlepszy widok na rzekę (już nie Dunaj, tylko Nišava), linię kolejową, drogę, zaporę i oczywiście skalne ściany. Imponujące skały widzimy już z okien samochodu, gdy wjeżdżamy krętą drogą do wioski, ale najlepszy widok roztacza się ze skarpy za boiskiem sportowym (samochody parkujemy na głównym placu wioski i pieszo właśnie tam się udajemy). Jest też pomnik pomordowanych w czasie drugiej wojny światowej malowniczo ukryty wśród drzew. Niestety, wszystko zwiedzamy w deszczu…
Jeszcze większego pecha mamy w Nišu. Ponieważ jest poniedziałek, wszelkie obiekty muzealne są zamknięte (zwyczaj znany z niektórych muzeów i w Polsce). Niedostępna jest więc dla nas Mediana – letnia rezydencja Konstantyna Wielkiego, który w Nišu się urodził. Znajduje się na trasie Niška Banja – Niš, tuż przed wjazdem do tego ostatniego miasta (przewodniki podają sprzeczne informacje w tej materii). Po prawej stronie, gdy jedziemy od strony Niškiej Banji jest coś w rodzaju bannera z napisem Archeloški Park Mediana, w niczym jednak nie ułatwia orientacji. Dopiero po dopytaniu się okazało się, że plac za bannerem, wyglądający jak miejsce manewrowe dla ciężarówek stanowi obiekt, który szukamy. Brama zabezpieczona byłą wielką kłódką, więc wejść na teren nie było szans. Drugi ciekawy obiekt, który tego dnia był dla nas niedostępny to Wieża czaszek (Ćele kula, Skull Tower – czaszki serbskich obrońców miasta kazali wmurować w więżę Turkowie, jako ostrzeżenie przed oporem wobec najeźdźców). Drogowskaz nakazujący skręt w lewo do obiektu znajduje się tuż po wjeździe do miasta od strony Niškiej Banji przy czymś w rodzaju dworca autobusowego (plac z dużą ilością autobusów). Znakiem rozpoznawczym może też być charakterystyczny drewniany most i mały budynek, gdzie prawdopodobnie kupuje się bilety.
Nie pozostaje nam nic innego jak zwiedzić kolejną twierdzę. Ta w Nišu jest zagospodarowana według podobnej filozofii jak i inne, które zwiedziliśmy w Serbii. Jest to tak naprawdę ogromny park z kilkoma kawiarniami, pubami, sklepem z pamiątkami i placem zabaw dla dzieci. Można wejść na mury (ale trzeba się samemu domyślić, że jest taka możliwość, bo nie informują o tym żadne drogowskazy, a wyrwane z zawiasów drzwi i charakterystyczne zapachy w przejściu wcale nie stanowią zachęty). Jest też kilka ciekawych budynków i wystawka starożytnych pozostałości pod gołym niebem – wszystko nieopisane i trudne przez to do zidentyfikowania. Być może, że w jednym z budynków znajduje się jakieś muzeum, ale w poniedziałek wszystko jest pozamykane. Przy wejściu do twierdzy po lewej stronie w bramie coś na kształt informacji turystycznej. Po drugiej stronie ulicy znajduje się deptak ze sklepami i piekarniami z jedzeniem. Przy placu jest też sklep samoobsługowy, gdzie można zrobić większe zakupy. Wzdłuż murów twierdzy ciągnie się parking nad rzeką. Pod mostem publiczne toalety.
W ostatnich dniach pobytu w Serbii przemieszczamy się dość szybko, padający deszcz skutecznie zniechęca do postojów i spacerów, także i tym razem szybko przenosimy się do Cupriji (z Nišu w okolice Cupriji jedziemy autostradą za 320 dinarów), skąd drogowskazy kierują nas do klasztoru Ravanica (klasztor Ravanica znajduje się też we Vrdniku – nie mylić! – ale ten obok Cupriji to ten właściwy, nazwa vrdnickiego jest wtórna, ze względu na relikwie przeniesione do niego z tego obok Cupriji). Jest już późno, na szczęście bramy klasztoru są otwarte. Jeden z mnichów spotkany w trakcie dojścia do klasztoru obok wymiany zdań nt. suszy, pożarów w Serbii, polecenia godnych zwiedzania obiektów i zapytań o to, co w Serbii widzieliśmy, zdradza nam też, że jeśli nawet furtka będzie zamknięta, to mamy sobie odsunąć zasuwkę i wejść. Za murami jest naprawdę piękna cerkiew, chyba jedna z ładniejszych, które widzieliśmy w Serbii, o pięknych detalach architektonicznych. Pytani o nocleg mnisi odmawiają, polecają motel Konjak w pobliżu, gdzie okazuje się, że gości już dawno nie przyjmują (jest tylko restauracja). Wracamy więc do Cupriji, by czegoś poszukać. Poza dwoma drogimi hotelami (drogowskazy w mieście kierują do nich) jest jeszcze przy zjeździe z autostrady motel Ravanica o wystroju niezmienionym chyba od 30 lat. Pokoje niezbyt reprezentacyjne, ale co zrobić, pogoda nie zachęca do nocowania w krzakach, a namioty po ostatnim noclegu zwijaliśmy mokre. W koszt noclegu jest wliczone śniadanie.
Podsumowanie:
– Sićevačka klisura
– przełom Nišavy
– uwaga na poniedziałki
– wszelkie obiekty muzealne w Serbii zamknięte
– Mediana i wieża czaszek – obiekty, które warto odwiedzić w Nišu
– twierdza – doskonałe miejsce na spacer
– Ravanica – zabytkowy klasztor z piękną cerkwią w środku
– motel Ravanica w Cupriji
– zdecydowanie nie polecamy na nocleg
– wydatki: 320 dinarów autostrada Niš – Cuprija, 2 x 10 EURO/os. nocleg ze śniadaniem w motelu Ravanica

7.08.2007 r., wtorek, dzień jedenasty, klasztor Manasija, droga do domu.
Ruszamy w kierunku Despotovac, gdzie niedaleko znajduje się klasztor Manasija. Imponujące są ruiny murów okalających klasztor. Trafiamy na sam koniec pobytu w Serbii na małą uroczystość rodzinną, która nie mogłaby na Bałkanach obyć się bez muzyki. Chłoniemy dźwięki klimatem przypominające te znane z filmów Kusturicy. Twarze muzyków też jakieś podobne do tych z filmów…
Teraz czeka nas już tylko droga do domu. Ruszamy w południe i jadąc przeważnie autostradami, robiąc przerwy ze względu na Dominikę na wybawienie się na placach zabaw przy stacjach benzynowych oraz błądząc po Budapeszcie i jedząc duży posiłek na Słowacji o północy przekraczamy już granicę słowacko-polską.
W Serbii za każdy odcinek autostrady trzeba zapłacić (w EURO lub w dinarach). Zazwyczaj płatne po przejeździe. Od Markovac do Belgradu 490 dinarów, z Belgradu do Novego Sadu (płatne zaraz przy wyjeździe z Belgradu) – 400 dinarów. Novi Sad – Subotica – kolejne 400 dinarów. Na Węgrzech i Słowacji kupujemy winiety (odpowiednio 5 EURO i ok.15 zł).
Podsumowanie:
– klasztor Monasija
– piękne ruiny
– wydatki: 1290 dinarów łącznie autostrady w Serbii, 5 EURO winieta Węgry, ok. 15 zł winieta na Słowacji


ZESTAWIENIE NOCLEGÓW (miejscowość – namiary – opis – ilość noclegów – koszt):

1. Harta (WĘGRY) – dziki kemping nad Dunajem, drogowskaz Duna Szeged – pełne zaplecze sanitarne, w pobliżu restauracje, plac zabaw – 1 nocleg – za darmo;
2. Vrdnik – Žugić Patko, ul. Braće Petković BB, Vrdnik, tel. +381 22-465-312 – dom z jednym pomieszczeniem z 3 łóżkami, łazienka z prysznicem, na zewnątrz taras z kuchenką, ogród, b. sympatyczni gospodarze i b. ładne miejsce! – 3 noclegi – 70 EURO za 3 noce za wynajęcie całego domku (spały 4 osoby plus dwójka dzieci);
3. Belgrad – AUTO KAMP „DUNAV”, Zemun, Batajnički put BB, +381 11 199-072, +381 11 3167-630, amkjedinstvo@ptt.yu www.amkjedinstvo.co.yu – na przedmieściach Belgradu, dość daleko od centrum, a nawet samej dzielnicy Zemun, pełne zaplecze sanitarne, restauracja – 1 nocleg – ok. 50 zł za 2 osoby (wliczony w to koszt rozstawienia namiotu, samochód, opłata klimatyczna etc.);
4. Golubac – dziki kemping nad Dunajem przy wjeździe do miasta – pełne zaplecze sanitarne, choć dość spartańskie warunki – 1 nocleg – za darmo;
5. Brza Palanka – motel i kamp „Šaran”, Brza Palanka, +381 19-801-290, +381 19-801-604, kom. 063-362-718 – bardzo sympatyczne miejsce noclegowe, choć prysznice i toalety niemal pod gołym niebem, możliwość zamówienia posiłków w dobrej cenie w pobliskiej restauracji – 2 noclegi – ok. 150 dinarów za osobę/noc (na tym kempingu właściciel nie policzył nam wszystkich kosztów i wyszło nas to dość tanio);

6. Niška Banja – Veličković, ul. Srbskich junaka 33, Niška Banja – Tu nie nocować! Doskonałe warunki, ale gospodarze niezrównoważeni – 1 nocleg – 10 EURO od osoby, łącznie apartament 40 EURO za noc;
7. Ćuprija – Motel Ravanica, Ćuprija, +381 35 472-242 – pokoje bardzo niezachęcające, mamy wrażenie, że nie do końca dostaliśmy to, za co zapłaciliśmy. Ciepła woda, ale za to karaluchy w łazience – 1 nocleg – 10 EURO od osoby (jakieś kombinacje ze strony gospodarzy z ilością łóżek, bo ostatecznie było nam dość ciasno).

ZESTAWIENIE KOSZTÓW (na 1 rodzinę):

NOCLEGI: 35 EURO + 50 zł + 30 zł + 20 EURO + 20 EURO = 75 EURO + 80 zł = 285 zł (1 EURO = 3, 80 zł) + 80 zł = RAZEM ok. 365 zł
AUTOSTRADY: Serbia 320 dinarów + 490 dinarów + 400 dinarów + 400 dinarów = 1610 dinarów + winiety na Węgrzech ok. 5 EURO + winiety na Słowacji 15 zł = 80 zł + 19 zł + 15 zł = RAZEM ok. 115 zł
JEDZENIE W RESTAURACJACH ITP.:
2 x 100 dinarów + 80 dinarów + 2 x 250 dinarów + 100 dinarów + 2 x 250 dinarów + 2 x 150 dinarów + 1 x 250 dinarów + 2 x 100 dinarów = 2380 dinarów = RAZEM ok. 120 zł
PALIWO: 170 zł (tankowanie w Polsce) + 3400 dinarów + 3300 dinarów + ok. 150 zł (tankowanie na Węgrzech) = 170 + 170+ 165+ 150 = RAZEM ok. 655 zł
WSTĘPY DO MUZEÓW:
2 x100 dinarów = RAZEM ok. 10 zł
INNE WYDATKI (przede wszystkim zakupy w sklepie, owoce): RAZEM ok. 700 zł
ŁĄCZNIE nie przekroczyliśmy 2 tys. zł na naszą 3-os. rodzinę na 11-dniowym wyjeździe.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u