Tanzania – Karolina i Michał Dworniccy

Tanzania

Karolina i Michał Dworniccy

Planując wyjazd do Tanzanii, w czasie którego zamierzaliśmy wejść na Kilimandżaro, zaliczyć kilkudniowe safari oraz poleżeć na fantastycznych plażach Zanzibaru, najwięcej problemów sprawiło nam obliczenie nawet przybliżonych kosztów takiej podróży. W styczniu 2006 r. rząd Tanzanii wprowadził nowe ceny wstępu do niektórych parków narodowych, dlatego bardzo trudno było ustalić, jak zmiana ta wpłynęła na koszty organizowanych przez lokalne agencje turystyczne wycieczek. Ceny podawane przez polskich podróżników z ubiegłych lat oraz znalezione przez nas w internecie na stronach tanzańskich agencji (z uwagi na możliwość negocjacji na miejscu) mogły dać nam tylko ogólne wyobrażenie o tych kosztach. Nie bez znaczenia jest również ciągle malejąca wartość dolara. Mamy więc nadzieję, że podane w tej relacji poniesione przez nas wydatki oraz ceny wejść do parków narodowych ustalone przez rząd Tanzanii pozwolą na łatwiejsze zaplanowanie wyjazdu i ewentualnie wybranie miejsc wartych zobaczenia. W podróży posługiwaliśmy się przewodnikiem Lonely Planet (LP) 2005, który poza niewielkimi nieścisłościami dotyczącymi cen okazał się niezwykle pomocny w czasie wyjazdu. W języku polskim wydano co prawda przewodnik Pascala „Kenia-Tanzania”, jednak jeżeli chodzi o Tanzanię to znajduję się w nim w zasadzie jedynie opis najbliższych okolic Kilimandżaro.

Termin podróży

15 wrzesień – 16 październik 2006 r. W 2006 r. od 24 września zaczynał się muzułmański miesiąc postu – Ramadan. O ile w kontynentalnej – chrześcijańskiej części Tanzanii nie miało to znaczenia, to już w bardziej muzułmańskim Dar es Salaam, a zwłaszcza na Zanzibarze fakt ten dał się odczuć w dużo większym stopniu. Część knajp była pozamykana w ciągu dnia, również niektóre hotele okres ten wybrała na remonty. Oczywiście nawet nie wspominamy o takich rozrywkach, jak dyskoteki. Z drugiej jednak strony było znacznie mniej turystów, co pozwalało w mniejszym tłoku zwiedzać najciekawsze miejsca, a także z lepszym rezultatem targować się o ceny.

Przelot

Warszawa – Amsterdam – Nairobi – Dar es Salaam – Nairobi – Amsterdam – Warszawa; linie KLM, cena 3.125 zł z opłatami lotniskowymi i prowizją dla biura podróży.

Trasa

Dar es Salaam – Moshi – Jezioro Manyara – Serengeti NP – Ngorongoro – Kilimandżaro – Zanzibar: Nungwi – Jambiani – Stone Town – Pangani – Dar es Salaam.

Wiza

Wiza upoważniająca do jednokrotnego wjazdu – 50 USD – do nabycia na granicy.

Waluta

Tanzański shilling 1 USD = 1.340 Ts; do Tanzanii najbardziej opłaca się wziąć dolary – ceny za safari, trekking na Kilimandżaro, nurkowanie na Zanzibarze oraz za większość noclegów należy regulować właśnie w tej walucie. Oczywiście można płacić również w shillingach, jednak kurs przeliczeniowy nie jest korzystny; w większych miastach znajdują się również bankomaty, ale uwaga – na Zanzibarze jest ich bardzo niewiele i znajdują się jedynie w Stone Town!

Pogoda

W Tanzanii występują dwie pory deszczowe: krótka – od listopada do grudnia i długa – od marca do końca maja. Szczyt sezonu (a co za tym idzie najwyższe ceny) przypadają na miesiące lipiec i sierpień oraz przełom grudnia i stycznia. Najlepsza pora na zdobywanie Kilimandżaro to wrzesień i październik, jeżeli chcemy natomiast zobaczyć ogromne stada gnu na sawannach Serengeti to jest to możliwe od początku pory deszczowej do końca sierpnia, początku września – później stada przekraczają rzekę Mara i udają się na stronę kenijską do rezerwatu Masai Mara. W czasie naszego pobytu w Tanzanii był przełom zimy i wiosny; temperatura poza rejonami górskimi (kratery Ngorongoro i Kilimandżaro) nie spadała poniżej 20 st. C w nocy, w dzień dochodziła do 35 st. C. Nocleg na krawędzi krateru Ngorongoro należał do zdecydowanie zimniejszych, nie mówiąc już o nocnym zdobywaniu Kilimandżaro, kiedy to temperatura spadła znacznie poniżej zera, a śnieżna nawałnica i bardzo silny wiatr uniemożliwiły nam zdobycie szczytu. Również poranki na sawannie należą do raczej chłodnych.

Bezpieczeństwo

Tanzania, zwłaszcza jeżeli chodzi o największe miasto – Dar es Salaam – ma opinię dość niebezpiecznej. My jednak nie spotkaliśmy się osobiście z aktami przemocy, czy też próbami kradzieży. Wręcz przeciwnie wszędzie witały nas objawy życzliwości i chęć przeważnie bezinteresownej pomocy. Często jednak zarówno tubylcy, jak i napotkani turyści ostrzegali nas zwłaszcza przed kieszonkowcami (uwaga na targ rybny w Dar es Salaam). Również po zmroku, z uwagi na zupełny brak lamp ulicznych w miastach i panujące egipskie (tanzańskie:) ciemności należy mieć się na baczności. Najbardziej jednak niebezpieczne jest podróżowanie po tanzańskich drogach, zwłaszcza mknącymi z zawrotną szybkością autobusami. Podobno dużo więcej niebezpieczeństw czeka jednak na turystów w stolicy sąsiedniej Kenii – Nairobi.

Przykładowe ceny

Taksówka z lotniska – 10.000 Ts, dalla dalla z lotniska – 300 Ts, obiad w restauracji – 3.500 do 5.000 Ts, piwo w knajpie – 1.000 do 2.000 Ts, coca cola – 300 Ts w sklepie, 500 Ts w restauracji, znaczek do Polski 600 Ts, kartka pocztowa 300 do 400 Ts, woda 600 Ts, internet 1.000 Ts za godzinę, mały chleb – 100 Ts, kawa i herbata – 300 Ts, nagranie zdjęć na płytę Cd – 3.500 Ts, leki na malarie – dostępne niemal w każdej aptece – 4 tabletki mefloquine (lariam)– 10.000 Ts

DZIENNIK PODRÓŻY

15 września

Z Warszawy odlatujemy o godz. 16.50 i po niespełna dwóch godzinach jesteśmy w Amsterdamie. Ponieważ wylot do Nairobi mamy o 20.15 zostaje nam niewiele czasu na przesiadkę. Nam się udaje, niestety z naszymi bagażami jest gorzej – ale o tym później. Podróż z Amsterdamu do Dar es Salaam odbywamy Kenijskimi Liniami Lotniczymi i jeżeli chodzi o jakość obsługi, mimo naszych wcześniejszych obaw, nie mamy nic do zarzucenia.

16 września

O 6.00 lądujemy w Nairobi i po kolejnej przesiadce o 6.50 startujemy do Dar es Salaam. Ponieważ trasa przelotu wiedzie niedaleko szczytu Kilimandżaro warto zawczasu zarezerwować sobie miejsce po prawej stronie samolotu. Jeżeli tylko będziemy mieć szczęście i pogoda dopisze – czeka nas niezapomniany widok najwyższej góry Afryki z lotu ptaka (sic!). O 7.50 jesteśmy na międzynarodowym lotnisku w Dar es Salaam. Niestety na miejscu dowiadujemy się, że nasze bagaże gdzieś zaginęły i prawdopodobnie będą o 14.00. Obsługa lotniska informuje nas, że jest to tutaj normalne i nie mamy się niczym przejmować. Decydujemy się zostać na lotnisku i osobiście czekać na przylot plecaków. O 12.00 dowiadujemy się jednak, że bagaż będzie dopiero późnym wieczorem, lub rano (został na lotnisku w Amsterdamie i przyleci następnym samolotem). Dallą dallą – lokalna odmianą minibusa jedziemy zatem do centrum miasta (300 Ts za osobę), gdzie w hotelu Jambo Inn (adresy wszystkich hoteli w Lonely Planet) zostajemy na noc (20.000 Ts za pokój dwuosobowy). W Dar jest problem z niedrogimi i w miarę porządnymi noclegami. Zrezygnowaliśmy z polecanego w Lonely planet hotelu Safari Inn, z uwagi na położenie – ciemna ulica i jeszcze bardziej ciemna brama. Inne hotele z przewodnika- YWCA i YMCA również znacznie odbiegały standardem od naszego (pokój z wiatrakiem, łazienką, balkonem na ulicę – w cenę, co jest raczej regułą w Tanzanii, wliczone śniadanie). W Tanzanii, w hotelach klasy turystycznej normą jest, że prąd jest dostępny jedynie od godz. 19 do 7 rano (z gazet wyczytaliśmy, że kraj przeżywa jakieś poważne problemy energetyczne, które co gorsza pogłębiają się) W trakcie dnia z tego powodu nie ma ciepłej wody i oczywiście nie działają żadne urządzenia elektryczne.

17 września

Rano po telefonicznym potwierdzeniu, że plecaki są na lotnisku (ponoć mieliśmy szczęście, bo według szefa naszego hotelu, turyści często czekają na bagaż nawet i tydzień) taksówką – 10.000 Ts udajemy się do portu lotniczego, gdzie już bez problemu odbieramy plecaki. Ponieważ do Moshi – następnego celu naszej podróży – autobusy odjeżdżają tylko rano, od razu udajemy się do centrum, gdzie w oddziale agencji Sai Baba kupujemy bilety autobusowe. Po wymeldowaniu się z hotelu taksówką jedziemy na Ubungo Bus Stadion (7.000 Ts), skąd odjeżdża większość autobusów do Moshi i Arushy. Dzięki pomocy kierowcy taksówki udaje nam się ominąć tłum naganiaczy i docieramy do siedziby agencji, w której kupiliśmy bilety. Okazuje się jednak, że w autobusie na który mamy bilety nie ma dla nas miejsc. Drugi dzień i druga porażka. Wracamy do centrum i po krótkiej awanturze w oddziale agencji odzyskujemy pieniądze. W hotelu Jambo Inn rezerwujemy kolejna noc i z polecania szefa, w położonej na skrzyżowaniu Morongo Rd i Libya Rd agencji Royal Coach, kupujemy bilety na następny dzień (20.000 Ts). Resztę dnia przeznaczamy na zwiedzanie miasta – poza targiem rybnym w Dar jest niewiele ciekawych miejsc. W ogrodzie botanicznym spotykamy lokalną grupę folklorystyczną biorącą udział w nagraniu teledysku. Do nagrania załapuje się też Karolina, która przebrana w spódnicę z palmy kokosowej ochoczo pląsa w rytm afrykańskiej muzyki  Obiad jemy w położonej niedaleko hotelu restauracji Chef’s Pride, gdzie wieczorem oglądamy mecz Manchester U. – Arsenal. Niestety Kuszczak wpuszcza bramkę na 0:1 i takim też wynikiem kończy się 6to spotkanie.

18 września

Rano, sprzed agencji Royal Coach odjeżdżamy w kierunku Moshi. Autobus, który miło zaskakuje nas oferowanym standardem podróży, jedzie najpierw na dworzec Ubungo, gdzie czekamy na resztę pasażerów. Półtoragodzinny postój jest okazją do zrobienia wielu ciekawych zdjęć podróżujących tubylców. Po ok. 12 godzinach szaleńczej jazdy docieramy do celu – położonego u stóp Kilimandżaro Moshi. Nocleg znajdujemy w Buffalo Hotel (15.000 Ts za dwie osoby – wiatrak, łazienka z ciepłą wodą i TV plus balkon z fantastycznym widokiem na Kilimandżaro)

19 września

Dzień poświęcamy na poszukiwanie agencji turystycznej, w której moglibyśmy w miarę rozsądnej cenie kupić safari oraz trekking na Kilimandżaro. W Moshi, podobnie jak w położonej 100 km dalej Arushy znajduje się mnóstwo agencji turystycznych organizujących tego typu wycieczki. Z uwagi na mniejszą liczbę turystów w Moshi można jednak wynegocjować nieznacznie niższe ceny. Naganiacze zaczepiają nas już na ulicach, jednak wbrew ostrzeżeniom z LP nie naprzykrzają się zbytnio. Na pierwsze negocjacje wybieramy African Holiday Expedition mieszczącą się na Rindi Land Rd, naprzeciwko księgarni. Mimo pewnych problemów ostatecznie jesteśmy bardzo zadowoleni z wyboru. Tym razem dopisuje nam szczęście – agencja dysponuje interesującą nas ofertą – 4 dniowe safari (Lake Manyara, 2 dni w Serengeti, krater Ngorongoro, 3 noclegi, w tym dwa w granicach parków, samochód, przewodnik, kucharz, pełne wyżywienie) i 6 dniowy trekking na Kilimandżaro Machame Route (wliczony dojazd, pełne wyżywienie, wszystkie opłaty parkowe, przewodnik, kucharz, dwóch tragarzy, kijki). Zaczynają się negocjacje dotyczące ceny. Ku naszemu zdziwieniu wyjściowa cena zaczyna się od 2.400 USD za całość za dwie osoby (w internecie oferty za safari zaczynały się od 130 USD za dzień od osoby, natomiast za trekking – 160 USD – razem ok. 1.500 USD od osoby). Po niezbyt długich negocjacjach dobijamy targu. Całość kosztować nas będzie 1.000 USD od osoby. Aby obniżyć koszt proponujemy, że sam będę niósł nasze osobiste rzeczy (wyszło ok. 20 kg. bagażu). Dodatkowo dostajemy dwa darmowe noclegi w Buffalo Hotel.

20 września

Z przyczyn technicznych (awaria Land Cruisera) nasz wyjazd na safari opóźnia się o jeden dzień. W zamian udajemy się do rosnącego opodal lasu deszczowego, gdzie obserwujemy m.in. stado czarno – białych gerezów. Po południu włóczymy się po mieście. W restauracji na dachu Kindoroko Hotel mieszczącego się przy Mawenzi Rd. podziwiamy fantastyczny widok ośnieżonego wierzchołka Kilimandżaro oczywiście przy butelce piwa o tej samej nazwie (2.000 Ts). Najsmaczniejsze obiady można dostać w restauracji Deli Chez przy Hill Street, bądź też w hotelu Buffalo (3.500 – 5.000 Ts)

21, 22, 23, 24 września

Safari. Jedziemy lekko zdezelowaną Toyotą Land Cruiser w towarzystwie pary Niemców i Anglika (wszyscy są studentami medycyny odbywającymi staż w Tanzanii). Obsługę stanowi kierowca – przewodnik oraz kucharz. Pierwszego dnia zwiedzamy Lake Manyara – park słynie przede wszystkim z ok. 350 gatunków ptaków, w tym z pokrywających znaczną część powierzchni jeziora różowych flamingów oraz występujących jedynie w tym miejscu nadrzewnych lwów. Tych ostatnich nie udało nam się jednak zobaczyć. Widzieliśmy za to liczne stada antylop, zebr, pawiany, hipopotamy, żyrafy i słonie. Niestety żadnych drapieżników. Bardzo ciekawa jest również fauna parku, a zgłasza kilkusetletnie olbrzymie baobaby. Drugi i trzeci dzień spędzamy w parku Serengeti. Prócz wyżej wymienionych zwierząt widzimy lamparta, krokodyle, hieny, szakale, bawoły, strusie, sępy, marabuty, koczkodany, guźce, kilka razy mijamy też mniejsze lub większe grupy lwów. Po drodze spotykamy m.in. samicę z dwoma młodymi, dwa starsze samce przechodzą zaś drogą w odległości 1 metra od naszego samochodu. Nie widzimy niestety ogromnych stad gnu, których w parku jest ok. 2 mln. sztuk W swojej dorocznej wędrówce zdążył przejść już na północ, na stronę kenijską. Nocleg spędzamy w namiocie w obozie Seronera – jest to praktycznie sam środek parku. Rosnące wszędzie wokoło akacje, migające między nimi cienie (może wyobraźnia płata nam figla) i dochodzące z okolicy odgłosy dzikich zwierząt wzbudzają w nas dreszcz emocji. Tylko w niewielkim stopniu uspokaja nas obecność patrolującego teren wokół obozowiska uzbrojonego strażnika. W czasie porannej wycieczki obserwujemy m.in. młodo narodzoną antylopę topi z matką. Po południu czeka nas wizyta w wąwozie Olduvai, w którym odkryto najstarsze ślady praczłowieka. Wieczorem dojeżdżamy do parku Ngorongoro. Nocleg w obozowisku na skraju krateru. W przeciwieństwie do poprzedniego w tym jest kuchnia z dużą jadalnią oraz podstawowe urządzenia sanitarne – ubikacje i prysznice z gorącą (!) wodą. W nocy jak zwykle namiotów pilnuje strażnik z karabinem. Z samego rana zjeżdżamy na dno krateru. Tutaj m.in. widzimy stado lwów urządzające nagonkę na bawoły, gepardy oraz nosorożca. Po południu wracamy do Moshi, gdzie kierowcy i kucharzowi dajemy zwyczajowe napiwki – łącznie od nas dwojga 30 USD.

25 września

Rano dowiadujemy się, że wejście na Kilimandżaro z nieprzewidzianych powodów musi odwlec się o jeden dzień. W Afryce mówi się, że Biali mają zegarki, a Murzyni czas… Jeżeli w Tanzanii nie przywyknie się do tej myśli można stracić duuużo nerwów….Czas wykorzystujemy na wizytę w wiosce Masajów, która położona jest za Arushą. Początkowo jedziemy autobusem, następnie spory odcinek drogi przebywamy piechotą i auto – stopem  Za przejazd, lunch, przewodnika, wodę i możliwość robienia zdjęć płacimy 50.000 Ts od osoby. Wycieczka trwa prawie cały dzień i daje możliwość poznania życia Masajów mieszkających z dala od przetartych turystycznych szlaków. Wieczorem okazuje się, ze są problemy z naszym trekkingiem. Podobno cena, którą wynegocjowaliśmy od brata szefa agencji jest znacznie niższa od zwyczajowo przyjętych i co gorsza (dla właściciela agencji oczywiście) nie pokrywa nawet całości opłat parkowych. Koszt safari, w którym braliśmy udział (opłaty za wjazd do parków, dwa noclegi na terenie parków, zjazd do krateru Ngorongoro) kosztuje agencję 375 USD Do tego należy doliczyć wyżywienie, koszty paliwa i koszty przewodników, nie mówiąc już o zysku agencji. Z kolei opłaty uiszczane przez agencję za 6 – dniowe wejście na Kilimandżaro to 630 USD od osoby (60 USD od osoby za każdy dzień pobytu, 50 USD za każdy nocleg, 20 USD ubezpieczenie). Po targowaniu, które trwało znacznie dłużej niż początkowe negocjacje i w czasie których właściciel agencji powoływał się między innymi na wyzysk czarnego człowieka przez białego, ostatecznie nie godzimy się na podwyższenie ceny, czy też rozwiązanie kontraktu. Obiecujemy jednak, że w miarę możliwości postaramy się wejść na szczyt w ciągu 5 dni (wersja bez jednego dnia aklimatyzacyjnego), wybieramy również krótszą i tańszą drogę Marangu. W czasie trekkingu pytaliśmy się innych turystów o zapłaconą cenę. Okazało się, że wahała się ona od 700 USD za osobę w grupie 4 – osobowej do 1.050 USD dla jednej osoby za wejście 6 – dniowe.

26, 27, 28, 29, 30 września

Trekking na Kilimandżaro. Wraz z nami idzie grupa 4 Irlandczyków w wieku od 25 do 64 lat. Dzięki temu, że niosę wszystkie rzeczy osobiste na własnych plecach, nasza obsługa liczy tylko cztery osoby: przewodnik, kucharz i dwóch tragarzy. Dodatkowo mój ponad 20 kilogramowy plecach wzbudza podziw u innych turystów i szacunek wśród tragarzy. Noclegi w Mandara Hut (2.700 m.n.p.m.) i Horombo Hut (3.700 m.n.p.m.) spędzamy w dwuosobowych drewnianych domkach typu Brda. Ostatni postój w Kibo Hut (4.700 m.n.p.m.) śpimy w wieloosobowej sali schroniska. Agencja i nasz kucharz zapewnili nam naprawdę bardzo dobre (jak na te warunki oczywiście) wyżywienie składające się ze śniadania, lunchu i obfitej obiadokolacji, której żelaznym elementem jest popcorn. Aż do Kibo Hut, do którego dotarliśmy wczesnym popołudniem trzeciego dnia, praktycznie nie mieliśmy objawów choroby wysokościowej. Niestety na wysokości 4.700 m.n.p.m. choroba pojawiła się ze zdwojoną mocą. Ból głowy w zasadzie nie pozwolił nam zasnąć, a już przed północą czekał nas wymarsz na szczyt. Z powodu bólu głowy z naszej szóstki wyruszają tylko trzy osoby. Niestety w trakcie wejścia łapie nas załamanie pogody. Poprzedniej nocy na szczycie temperatura wahała się w granicach 0 st. C. Gdy zaczęliśmy wchodzić temperatura spadła zaś znacznie poniżej -10 st. C., zerwał się wyjątkowo silny wiatr, który jeszcze wzmagał uczucie zimna, obficie padał również śnieg. W trakcie drogi na szczyt coraz więcej osób rezygnuje z wejścia. My również nie osiągamy szczytu i po dojściu do wysokości 5.300 m.n.p.m. wracamy na dół – z naszej sześcioosobowej grupy na Uhuru Peak wchodzi tylko jeden z Irlandczyków. Mimo ostatecznej porażki nie żałujemy czasu poświęconego na wejście. Tej przygody z pewnością nie zapomnimy do końca życia. Przy wejściu do parku wręczamy zwyczajowe napiwki: 45 USD dla przewodnika, 20 USD dla asystenta przewodnika, który był jednocześnie kucharzem i po 15 USD dla każdego z tragarzy.

1 października

Pierwszym autobusem o godz. 6.30 wyjeżdżamy z Moshi do Arushy (Buffalo Coach – 16.500 Ts). W Dar jesteśmy o 12.30 i od razu udajemy się do portu, z którego odpływają promy na Zanzibar. Niestety prom odpływający o godz. 12.30 uciekł nam, a kolejny prom o 16.00 z uwagi na awarię nie kursuje. Naganiacze usiłują sprzedać nam bilety na następny dzień w cenie wyższej o 5USD, która jak twierdzą jest podatkiem portowym. W rzeczywistości bilet na szybszy prom kosztuje 35USD i w cenę jest już wliczony podatek. Do Stone Town dostać się można również samolotem (bilet 50 USD plus opłaty lotniskowe – ok. 20 USD, dodatkowo należy doliczyć jednak transport do i z lotniska). Ponieważ czas nas nigdzie nie goni decydujemy się poczekać do następnego dnia. Nocleg tradycyjnie spędzamy w Jambo Inn. Niedaleko hotelu – przy Jamhuri St mieści się Protein Bar, w którym można kupić piwo. Tym razem raczymy się miejscowym Guinnesem.

2 października

Poranne promy odpływają o 7.30 i 9.30. My zamierzamy odpłynąć pierwszym. W porcie jesteśmy o 7.00 i mamy spore trudności z przedostaniem się do kasy. Nie spodziewaliśmy się takich tłumów. W końcu krzykiem i wymachiwaniem tanzańskimi szylingami udaje nam się zwrócić uwagę kasjera. Wpuszcza nas tylnymi drzwiami i już o 7.25 stajemy się szczęśliwymi posiadaczami wejściówek. Biegiem docieramy do promu. Jeszcze tylko kontrola bagażu (nikt nie sprawdza nam żółtych książeczek szczepień) i jesteśmy na statku. Ponieważ jest to „fast” prom, po dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Nieopodal Starego Fortu mieści się biuro podróży, w którym pytamy się o shared taxi (minivan, który jeździ ze Stone Town bezpośrednio do wiosek położonych nad morzem). Koszt to 10.000 Ts od osoby. Ponieważ najbliższa taksówka odjeżdża dopiero o 13.00 idziemy zwiedzić centrum. Po drodze dogania nas właściciel biura – okazuje się, że mamy szczęście, bo akurat jeden z busów jedzie do interesującej nas miejscowości – Nungwi i może nas tam podrzucić. Korzystamy z okazji i już po godzinie jesteśmy na miejscu. Wynajmujemy domek położony tuż nad brzegiem morza za 73.000 Ts za pokój z łazienką za trzy noce. Dom ze strzechą z palmy kokosowej ma wygląd folderowy. Folderowa jest zresztą również plaża ze złotym piaskiem i niesamowicie lazurowe morze.

3,4 października

Dwa dni przeznaczamy przede wszystkim na nic-nie-robienie na plaży. Nungwi jest wioską położoną na północnym skraju Zanzibaru, która ma opinię najbardziej rozrywkowej miejscowości na Zanzibarze. W czasie Ramadanu nie dało się jednak tego zbytnio odczuć. Z weselszych miejsc z pewnością godnym polecania jest położony na samej plaży Cholo’s Bar, gdzie można kupić chyba każdy rodzaj alkoholu (co na muzułmańskiej wyspie jest rzadkością). Poza tym pomiędzy Cholo’s Bar, a Aman Bungalows znajduje się restauracja, w której serwują wspaniale przyrządzone owoce morza. Z ryb warta polecenia jest zwłaszcza barrakuda i dorada oraz black runner (5.000 Ts), a jako zakąska sałatka z owoców morza (3.500 Ts). My dodatkowo uraczyliśmy się homarem (15.000 Ts). Dookoła Nungwi panują fantastyczne warunki do nurkowania na rafie koralowej. 7 – godzinna wycieczka na rafę z wliczonym lunchem (jak zwykle wspaniale przyrządzona ryba z dodatkami) i sprzętem do nurkowania kosztuje ok. 15 USD od osoby – stargowane z 20 USD. Niezapomniane wrażenia gwarantowane. Jeżeli ktoś jest lepiej sytuowany finansowo może skorzystać z kursów nurkowania z butlą. Czterodniowy kurs kosztuje ok. 400 USD. Kursantami w szkole są płetwonurkowie z Polski.

5 października

Przenosimy się do wioski położonej na południu wyspy – Jambiani. Początkowo jedziemy dallą dallą do Stone Town (1.500 Ts – 2,5 h jazdy) następnie shared taxi do samego Jambiani (10.000 Ts) Tym razem nie jesteśmy zadowoleni z taksówki. Po pierwsze odjazd jest opóźniony o 45 min. Następnie bus rozwozi po kolei wszystkich turystów do poszczególnych hoteli. Niestety nasi współtowarzysze nie mogą zdecydować się, który hotel wybrać, przez co nasz przejazd okropnie się przedłuża. W końcu żądamy zawiezienia nas bezpośrednio do Jambiani, gdzie w centrum (jeżeli środek tej wioski można tak nazwać ewakuujemy się z samochodu. Nocleg znajdujemy w Shehe Bungalows (70.000 Ts za 3 noce za pokój z łazienką ze śniadaniem) Na wyposażeniu mamy dodatkowo lodówkę. Nasz domek jest jeszcze bardziej folderowy niż poprzedni, a w nocy – w czasie przypływu fale morza praktycznie rozbijają się o jego ściany.

6, 7 października

Znowu leniuchujemy na plaży. Ciekawostką są hodowle wodorostów, które w czasie odpływu kobiety zbierają z plaży. Rośliny są następnie suszone i wysyłane do wszystko-żernej Japonii. Drugiego dnia po raz kolejny udajemy się na snoorkling (10.000 Ts za 3 h). W Jambiani są znacznie lepsze warunki do obserwowania rafy niż w Nungwi. Woda jest dużo płytsza, co sprawia, że rafa jest lepiej widoczna. Trzeba tylko uważać, żeby na płyciznach nie nadziać się na kolec jeżowca.

8 października

Jedziemy do stolicy Zanzibaru – Stone Town. Po drodze zatrzymujemy się w Jozani Forest, gdzie z odległości niemal metra obserwować można małpy red colubus. Wejście do parku kosztuje 10.000 Ts za co w towarzystwie przewodnika zwiedzamy pierwotny las deszczowy oraz las mangrowy. Po południu jesteśmy w Stone Town. Kwaterę znajdujemy w Abdalla Guest House (Mkunazini St.). Za dwuosobowy pokój z łazienką, wiatrakiem lodówką i TV płacimy 10.000 Ts za noc.

9 października

Zwiedzamy Stone Town – miasto wpisane na światową listę dziedzictwa ludzkości. Wąskie i kręte uliczki robią niesamowite wrażenie i sprawiają, że bardzo łatwo tu zabłądzić. Zwiedzamy perską łaźnię (wstęp po negocjacjach 1.000 Ts od osoby), Stary Arabski Fort, Starą Aptekę, Katedrę św. Józefa oraz wybudowaną na miejscu dawnego targu niewolników Katedrę Anglikańską (2.000 Ts). W środku katedry znajduje się m.in. krzyż z drzewa, pod którym pochowany jest David Livingstone. Udajemy się również do restauracji, w pobliżu której urodził się Freddy Mercury. Niestety z uwagi na Ramadan trwa w niej remont. Stone Town jest świetnym miejscem do zaopatrzenia się w różnego rodzaju pamiątki. Poza rękodziełem, które sprzedawane jest na straganach na ulicy, jest też wiele sklepów w zachodnim stylu sprzedających wyroby dużo lepszej jakości, ale też po dużo wyższej cenie. Wieczorem całkiem nieźle i niedrogo można się najeść w położonych nad brzegiem morza Ogrodach Forodhani. Owoce morza są przyrządzane na oczach kupujących bezpośrednio na straganach. Można tu kupić praktycznie wszystkie smakołyki występujące w morzach dookoła Zanzibaru. Uwaga – najpierw jednak trzeba upewnić się co do ceny każdego z produktów. Zamawiając kolacje sprawdziliśmy tylko cenę głównego dania, napoju, surówek i ciapatów. Niestety na deser zamówiliśmy sobie smażonego banana, który przy płaceniu okazał się chyba najdroższym owocem w Afryce, ceną przekraczając pozostałe potrawy razem wzięte. Po naszych protestach sprzedawca uprzejmie wyjaśnił nam, że to był „big” banan, który jest „expensive”. Postanowiliśmy nie dać się oszukać, co wywołało niezłą awanturę. W końcu jednak postawiliśmy na swoim. Dopiero później przeczytaliśmy, że w tym miejscu jest to normalna praktyka przy handlowaniu z turystami.

10 października

Rano udajemy się na prom do Dar es Salaam. Pomimo, że podróż trwa tak samo długo jak w przeciwnym kierunku, to może ze względu na boczna falę, lub tez mniejsze umiejętności kapitana statku trzęsie nami niemiłosiernie. Fale częstokroć przelewają się ponad katamaranem, który większość trasy pokonuje to na lewej, to na prawej płozie. Zastanawiamy się, czy aby nie jest to nasza ostatnia podróż i czy ilość szalup będzie wystarczająca dla niemałej ilości pasażerów. Najbardziej jednak współczujemy muzułmanom, którzy masowo zwracają śniadania. Z uwagi na Ramadan biedaki będą musieli chodzić cały dzień na czczo.. chyba, że z uwagi na szalonego kapitana dostaną jakąś dyspensę… Wszystko jednak kończy się szczęśliwie i w Dar tradycyjnie już udajemy się do hotelu Jambo Inn. Niestety w taryfie nie ma żadnych zniżek dla stałych klientów, za jakich z całą pewnością w tym miejscu możemy się uważać. Wieczorem próbujemy załatwić jakiś środek transportu do Mloki – miejscowości położonej u bram rezerwatu Selous – największego rezerwatu dzikich zwierząt w Afryce. Z LP wyczytujemy, że autobusy do tej miejscowości odjeżdżają z dworca Temeke. Najpierw jednak musimy dostać się na ten dworzec, co wcale nie jest sprawą łatwą. Kiedy już udaje nam się ta sztuka okazuje się, że osoby pracujące w biurach sprzedających bilety nie bardzo mają pojecie jaki i ewentualnie kiedy odjeżdża autobus w pożądanym przez nas kierunku. Naganiacze którzy twierdzą, że wiedzą o co chodzi i proponują sprzedaż biletów na jutrzejszy dzień nie wzbudzają natomiast naszego zaufania. W końcu dowiadujemy się, że autobus do Mloki najprawdopodobniej odjedzie jutro o godz. 5.00 rano i żeby kupić bilet musimy być 30 min. przed odjazdem. Ponieważ w rezerwacie bylibyśmy praktycznie jeden dzień, nie bardzo skłonni jesteśmy do takich poświęceń, jak wstawanie w samym środku nocy. Wracamy do centrum zastanawiając się co dalej robić.

11 października

Rano zmieniamy plany decydując się jechać do Pangani – miejscowości położonej nad Oceanem Indyjskim, na północ od Dar es Salaam. Jedziemy na Scandinavian Bus Terminal (Msimbazi St.) skąd autobusem Scandinavian Express udajemy się do Tangi (10.000 Ts.) W normalnych warunkach pokonanie tej trasy zajmuje około czterech godzin. My jednak natrafiamy akurat na przejazd premiera, co zatrzymuje cały ruch na trasie na dodatkowe 1,5 h. Z Tangi minibusem jedziemy już do samego Pangani (2.500 Ts – 2 h jazdy wliczając w to przerwę na naprawę spowodowaną nieoczekiwaną  awarią). Zatrzymujemy się w Safari Lodge (7.000 Ts za pokój dwuosobowy z łazienką i wiatrakiem).

12, 13 października

W mieście w zasadzie nie ma nic ciekawego, poza wyjątkowo szeroką i piaszczystą plażą. Poza tym założono tu właśnie hodowle ogromnych krabów, którą dzień wcześniej otwierał mijający nasz autobus premier. Metrowej wielkości skorupiaki rzeczywiście robią na nas proporcjonalne do ich wielkości wrażenie. My jednak przyjechaliśmy tu głównie ze względu na opisywane w LP duże stada krokodyli i hipopotamów ponoć występujących w pobliskiej rzecze Pangani. Od pracowników informacji turystycznej dowiadujemy się jednak, że w zeszłym roku rząd z uwagi na brak dewiz wydał pozwolenie na odstrzał krokodyli, których praktycznie w tej okolicy już nie ma. Hipopotamy podobno zostały zaś zjedzone przez tubylców, przez których są uważane za przysmak… Po zapewnieniach kapitana jednej z łodzi, polecanego zresztą przez bardzo sympatycznych pracowników informacji, że zna miejsce gdzie jeszcze zostały krokodyle, kupujemy wycieczkę łodzią w górę rzeki. Uzgodniliśmy cenę 60.000 Ts za 6 – cio godzinną podróż. Wycieczka była bardzo przyjemna mimo, że jak się spodziewaliśmy, po krokodylach nie było ani śladu. Ponieważ kapitanowi się gdzieś bardzo spieszyło do Pangani wrócił już po 3,5 godzinie. Oczywiście odmawiamy zapłaty początkowo uzgodnionej ceny i proponujemy jedynie 35.000 Ts, co staje się sygnałem do wszczęcia awantury. Po dłuższej kłótni dochodzimy do porozumienia – płacimy 40.000 Ts.

14 października

Wracamy do Dar es Salaam. Jak zwykle nocleg w Jambo Inn i jak zwykle żadnych zniżek..:)

15, 16 października

Dzień poświęcamy na robienie zakupów. Świetnym do tego miejscem jest Msasani Slipway Weekend Draft Market, gdzie można kupić zarówno rękodzieło bezpośrednio od twórców, jak i pamiątki z „wyższej półki”. Kupujemy m.in. tradycyjny obraz tingatinga (8.000 Ts.). Dla zapominalskich ostatnim miejscem na kupno pamiątek jest sala odlotów lotniska w Dar. Ceny są tu oczywiście wyższe, ale i wybór pamiątek nieporównywalnie większy. Po południu jedziemy na lotnisko i o 20.30 wsiadamy do samolotu lecącego do Amsterdamu. Jeszcze tylko przesiadka na samolot do Warszawy i 16 października rano, po miesięcznej podróży, napisem z autobusu „Welcome to Poland” wita nas Żywiec… I znowu czeka nas szara rzeczywistość.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u