Na Reunionie i Mauritiusie
Zbigniew Hauser
Termin wyjazdu
czerwiec/lipiec 2000
Przelot
Liniami Air Mauritius: Warszawa – Wiedeń – Mauritius – Reunion – Mauritius – Madagaskar – Mauritius – Monachium – Warszawa. Cena przelotu: 1300 USD (promocja).
Po godzinie lotu z Mauritiusu, samolot wylądował na lotnisku w Saint-Denis, głównym mieście Reunionu, departamentu zamorskiego Francji. Chwilę przedtem oglądaliśmy jedyną w swym rodzaju panoramę górską – zębate, wyniesione do wysokości 3000 m n.p.m. szczyty otaczające trzy słynne “cyrki” powulkaniczne: Mafate, Cilaos i Salazie. Wędrówka nimi – to marzenie wielu globtroterów. Do Saint-Denis dojechaliśmy z lotniska autostopem. Zainstalowaliśmy się w najtańszym hoteliku (rue Saint-Jacques; 100 FF dwójka), prowadzonym przez Hindusa. Na Reunionie jest bardzo drogo, drożej nawet niż we Francji. Schronisk młodzieżowych, zrzeszonych w źHTF, nie ma podobnie brak jest campingów. Na wybrzeżu (a czasem i w górach) spotyka się jednak małe “pensions”, w których nocuje się za 15-20 USD (cena noclegu w średniej klasy hotelu wynosi około 80 USD).
Na wyspie funkcjonuje dobrze rozwinięta komunikacja. Na kilkunastu trasach kursują wygodne i szybkie autobusy – między wszystkimi miejscowościami na wybrzeżu, a niektóre dojeżdżają także w głąb gór. Za odcinek 40 km płaci się ok. 25 FF. Zainteresowanych trekingami górskimi radzę dokonać jak najszybszej rezerwacji noclegów w schroniskach i pensjonatach górskich, w Maison de la Montagne w Saint-Denis, gdzie z uprzejmymi i cierpliwymi pracownikami ustala się szczegółowo trasę trekingu. Cena noclegu to 15 USD za piętrowe łóżko na zbiorowej sali, ale nie ma innej możliwości. Należy zabrać ze sobą żywność (obiady w schronisku są bardzo drogie) oraz ciepłą i nieprzemakalną odzież, bo choć wbrew nazwie – na Piton des Neiges śniegu nie ma, to są tam przymrozki i kryształki lodu – na wysokości ponad 3 tys. metrów!
Założyliśmy optymalny wariant trekingu, siedmiodniowy, obejmujący wszystkie trzy “cyrki”. Pierwszego dnia pojechaliśmy autobusem do Le Brule, najwyżej położonej dzielnicy Sanit-Denis, na wysokości 8000 metrów. Stamtąd podeszliśmy do schroniska na Plaine de Chicots, położonego w pięknym lesie tamaryndowym. Lasy te są specjalnością florystyczną Reunionu i urzekły nas całkowicie. W schronisku, w którym byliśmy sami, rozpaliliśmy ogień w kominku i śpiewaliśmy stare piosenki. Następnego dnia podeszliśmy na Roche Ecrite (2277 m n.p.m.), punkt widokowy na Cirque Mafate i Cirque Salazie. Stamtąd zeszliśmy karkołomną ścieżką, trzymając się lin, wśród mgieł i deszczu do pensjonatu Le Belier, położonego już w “cyrku” Salazie.
Kolejnego dnia, przez przełęcz Col de Fourche, weszliśmy do “cyrku” Mafate, jedynego, który dostępny jest tylko pieszo lub helikopterem (zrzuca się nim żywność dla mieszkającej tam ludności). Doszliśmy na polanę Marla. Tamtejsze schronisko – najmniej komfortowe na trasie – to zbita z desek buda. W dniu następnym podeszliśmy na przełęcz Col du Taibit. Ta trasa była najbardziej urzekająca a widok z przełęczy dobrze uzasadnia nadawane tej wyspie przez niektórych podróżników miano “Afrodyty” Oceanu Indyjskiego, która wyłoniła się z piany morskiej. Gdzie się nie spojrzy, widzi się szczyty i przepaście a wszędzie w oddali – ocean. Z przełęczy Col du Taibit zeszliśmy do Cilaos – “reunioniońskiego Zakopanego”. Jest to największe z miast górskich, znane z eleganckich zakładów kąpieli termicznych i pięknych koronek. Tamtejsze schronisko jest komfortowe. Odwiedziliśmy “Etablissement Thermale Mme Irene”. Położone w pysznym ogrodzie botanicznym oraz atelier Maison de la Broderie, gdzie koronkarki w strojach ludowych demonstrowały wyrób misternych koronek. Z Cilaos podeszliśmy w strugach deszczu do najwyższej (2509 m n.p.m.) położonego schroniska Caverne Dufour, zapełnionego młodymi turystami. Wszyscy oni szykowali się do podejścia w następnym dniu na główny cel trekingu – Piton des Neiges (3070 m n.p.m.), najwyższy szczyt górski w basenie Oceanu Indyjskiego i trzeci na świecie najwyżej wyniesiony punkt w stosunku do otaczającej go małej powierzchni lądu (po Hawajach i Teneryfie). Wychodzi się o 4.00 rano z latarkami, by o 6.00 godzinie podziwiać na szczycie wschód słońca. Samo podejście ze schroniska jest zadziwiająco łatwe a widok jedyny w swoim rodzaju. Ponad chmurami wznoszą się wszystkie główne szczyty wyspy dominujące nad trzema “cyrkami” a na wschodzie widać wulkan Piton de la Fournaise (2632 m n.p.m.), w czasie naszego pobytu niedostępny, ze względu na dość świeżą erupcję. Wieczorem ze schroniska oglądaliśmy czerwoną łunę ponad jego szczytem. W nocy w tym schronisku są minusowe temperatury i konieczny jest śpiwór puchowy. Po zejściu z Piton des Neiges można – w tym samym dniu zejść do Hell Bourga, położonego już w “cyrku” Salazie. Ponieważ jednak nie dysponowaliśmy dostatecznym zapasem sił (zejście trwa wiele godzin), zdecydowaliśmy się spędzić w Caverne Dufour jeszcze jedną noc co – przy braku rezerwacji na tę noc okazało się dość trudne. Ulokowano nas w końcu w baraku. Decyzja była jednak słuszna, ponieważ pomimo wczesnego wyjścia dotarliśmy do Hell Bourga już po ciemku. Okazało się też, że wypisane na drogowskazach czasy przejścia szlaków podane są dla turystów młodych i bardzo sprawnych. Inni muszą je mnożyć razy dwa lub trzy. Niezwykłe i wspaniałe jest piękno tych gór. Skaliste, strome zbocza “cyrków” porasta bujana, często endemiczna roślinność, wśród której widać liczne ptaki i motyle. Podejścia i zejścia są strome, ale sowicie wynagradzane widokami na szczytach i przełęczach. Optymalna pora wypraw w tamte góry to okres od czerwca do września. W styczniu-lutym występują w tej części Oceanu Indyjskiego niszczycielskie tajfuny, a widoczność w górach ograniczona jest do minimum. Nie oznacza to, że w tzw. Porze suchej nie padają deszcze. Pomimo to, Francuzi przyjeżdżają nie zważając na wysokie koszty podróży, nawet na kilka dni, spędzają tam weekendy.
Mniej interesujące jest wnętrze Reunionu, choć i tam trafiają się atrakcje. W stolicy Saint-Denis zwiedziliśmy położone w pięknym parku Jardin de l’Etat Muzeum przyrodnicze, prezentujące aktualną i wymarłą faunę Maskarenów. W Musee Dierx (nazywane imieniem wywodzącego się z wyspy francuskiego pśty i malarza) ogląda się obrazy lokalnych artystów. Główna ulica, Rue de Paris, zabudowana jest kolonialnymi pałacykami, tonącymi w zieleni ogrodów. Plaże Reunionu nie wytrzymują porównania z plażami Mauritiusu. Najlepsze z nich znajdują się na wybrzeżu zachodnim. Jest tam elegancki kurort St. Gille-les-Bains, z dostępną z brzegu rafa koralową i przepięknym ogrodem botanicznym Jardin d’Eden. Na górskim stoku, w St. Gilles-les-Hauts, znajduje się dawna farma cukrowa, obecnie Mausee de Villele, z pałacem z II połowy XVIII w. I ruina młyna cukrowego (i innych budynków), położonym w pysznym ogrodzie. Opodal w parku stoi kaplica grobowa właścicielki tej plantacji – Madame Panon Desbassyns, znanej z okrucieństwa wobec czarnych niewolników. Na brzegu wschodnim, usianym czarnymi skałami wulkanicznymi, odwiedziliśmy przede wszystkim plantację wanilii – Maison de la Vanille. Wanilia – bez której nie można sobie wyobrazić tej wyspy – jest głównym produktem eksportowym Reunionu i z tej uprawy wyspa ta zasłynęła w świeci. Jadąc dalej na wschód mija się miasteczko Sainte Anna, z kuriozalnym kościołem, wzniesionym na początku XX w. Przez miejscowego proboszcza. W jego architekturze przemieszczały się wszystkie style – od baroku aż po meksykańskie “mestizo”. Nieco dalej wznosi się kościół Notr Dame de la Lave, cudem ocalały po erupcji wulkanu La Fournaise w 1977 r. Lawa zatrzymała się przed kościołem, okrążyła go i “pobiegła” dalej do brzegu oceanu, odległego o 1 km. Dziś kościół ten i strumień zastygłej lawy (Coulee de lava) są atrakcjami turystycznymi. Jeszcze dalej znajduje się nadmorski park narodowy – Anse des Cascades, z kilkoma wodospadami, w otoczeniu bujnej roślinności – miejsce pikników. Ostatnim wartym obejrzenia miejscem jest sanktuarium Vierge au Parasol, z posągiem Matki Bożej pod parasolem, wystawionym przez pewnego plantatora w intencji ocalenia jego upraw od wybuchów znajdującego się tuż obok wulkanu. Wszystkie te nadbrzeżne atrakcje znajdują się jednak w głębokim cieniu “cyrków” i majestatycznych gór, dla których to głownie przyjeżdża się na Reunion.
Przy pobycie do 1 miesiąca wiza nie jest potrzebna. Na lotnisku wbijają do paszportu pieczątkę. Poza wspomnianą na wstępie możliwością dolotu, można też lecieć z Mauritiusu (ok. 100 USD) lub z Paryża (“Air France” za 1000-1100 USD).
Dla większości podróżników, spragnionych “raju tropikalnego”, położona na Oceanie Indyjskim wyspa Mauritius – to przede wszystkim ocienione palmami plaże i rafy koralowe. Do nich ograniczają swój pobyt na wyspie. Podobnie jak sąsiedni Reunion, Mauritius nastawiony jest na przyjmowanie tylko bogatych turystów. Przelot z Europy jest drogi. Nie latają tam samoloty czarterowe. My mieliśmy bilet na “Air Mauritius” (przez Wiedeń), po “promocyjnej” cenie 1300 USD. Przy pobycie do 30 dni wiza nie jest potrzebna. Na lotnisku przybijają w paszporcie pieczątkę, po dokładnym sprawdzeniu biletu powrotnego.
Mauritius nie okazał się tak drogi, jak sądziliśmy. Jest tam tania i sprawna komunikacja autobusowa. Za przejazd z lotniska do Curepipe w głębi wyspy zapłaciliśmy 10 rupii maurit (1 USD = 25 MRs). W Tamarian Bay (na zachodnim wybrzeżu) i w Mahebourgu (wschodnie wybrzeże) znaleźliśmy noclegi za 8-10 USD, w hotelikach prowadzonych przez Hindusów. Gęsto zaludniona wyspa (500 osób na km2) jest wielokulturowym tyglem. Dominują Hindusi (50%), sprowadzeni przez Anglików, po zniesieniu niewolnictwa w 1835 r. Jako robotnicy sezonowi na plantacje trzciny cukrowej. Są to przeważnie Tamilowie, którzy wznieśli swe pstrokate świątynie usiane posągami licznych bóstw z panteonu hinduskiego. Drugą co do liczebności grupą są Kreole, mówiący po francusku lub językiem kreolskim (patois), będącym mieszaniną francuskiego i narzeczy afrykańskich dawnych niewolników. Są też Chińczycy (również sprowadzeni przez Anglików – zajmują się handlem) i muzułmanie. Wszystkie rasy żyją ze sobą w zgodzie, a Mauritius często wymieniany jest jako przykład harmonii rasowej, choć poszczególne rasy rzadko mieszają się między sobą. Porozumieć można się zarówno w języku francuskim jak i angielskim.
Wieczorami na plażach wyspy można zobaczyć tu i ówdzie bose tancerki “sega”, pląsające przy akompaniamencie lokalnej orkiestry. Ten pokaz tańca, wykonywany obecnie wyłącznie dal turystów (recepcje hotelowe podają terminy występów “saga”) były kiedyś powszechnie spotykanym tańcem wyspiarzy. Tańczono go spontanicznie na plażach, przy zapalonych pochodniach. Rafy koralowe na Mauritiusie należą do najpiękniejszych w basenie Oceanu Indyjskiego. W wielu miejscach wspaniały podwodny świat można oglądać wprost z brzegu, bez potrzeby wynajmowania łodzi. Po założeniu maski i rurki i zanurzeniu się w wodzie zapomina się o świecie i upływie czasu. Ale Mauritius to nie tylko rafy koralowe i opalanie się na plaży. Równie ciekawe jest wnętrze wyspy – z parkami narodowymi, jeziorami, łańcuchami górskimi i kilkoma interesującymi zabytkami. Niektóre miejsca zaskakują – np. wrzosowiska na Plaine Champagne przypominają bardziej Szkocję niż tropik. Są one częścią parku narodowego Black River Gorge. Na jego terenie znajdują się też dwa rezerwaty – Cascades de Chamerel (z wodospadami o wysokości 100 m.) i Terre Coloree (Kolorowa Ziemia) – powulkaniczne, brunatno-fioletowe wydmy. Na wschód od parku położone jest kraterowe jezioro Grand Bassin. Jest tam sanktuarium hinduskie ze świątynią Wiszu. Według tradycji, wody tego jeziora mają pochodzić ze świętego Gangesu. Bazą wypadową do tych rezerwatów jest głownie miasto “interioru” – Curepipe, założone przez uciekinierów z ogarniętego epidemią malarii Port Louis w 1867 r. (klimat wnętrza wyspy jest zdrowszy niż na wybrzeżu). W Curepipe ogląda się dawne rezydencje plantatorów trzciny cukrowej, stary ratusz oraz stojący przed nim pomnik Pawła i Wirginii. Była to romantyczna (w stylu Romea i Julii) para kochanków, żyjących na wyspie w XVIII w. Dzieje miłości tych dwojga, zakończone tragiczną śmiercią powracającej z Francji Wirginii, w czasie katastrofy morskiej u wybrzeży Mauritiusu, stały się kanwą powieści Barnardina de Saint-Pierre. Pomnik ten widnieje na większości pocztówek z wyspy.
W willowej dzielnicy Floreal znajduje się ambasada Madagaskaru, gdzie z dnia na dzień otrzymaliśmy wizę tego kraju (20 USD).
Wspomnieć tu trzeba, że choć Mauritius jest wyspą niewielką, podróżnik styka się tam z dwoma mikroklimatami. Na wybrzeżu prawie zawsze (poza porą tajfunów w styczniu-lutym) świeci słońce, podczas gdy wnętrze wyspy bardzo często zalegają gęste chmury deszczowe (także w tzw. Porze suchej maj-wrzesień). Wystarczy pół godziny jazdy autobusem, by znaleźć się w innym mikroklimacie. W głębi wyspy położona jest dawna rezydencja kreolska z 1830 r. – Eureka House, przekształcona w muzeum wnętrz i otoczona pysznym, tropikalnym ogrodem z wąwozami i wodospadami. Inny pałac – La Reduit, który przed kilku laty można było jaszcze zwiedzać, obecnie – jako rezydencja prezydenta – jest niedostępny.
W Pamplemousse (nieco na północ od Port Louis) położone są rozległe ogrody botaniczne, założone w 1735 r. Przez Pierre Poivre’a, wokół zamku Mon Plaisir. Jest to jeden z najbogatszych ogrodów botanicznych w basenie Oceanu indyjskiego. Są tam unikatowe palmy talipot (które kwitną w wieku 40-60 lat i zaraz potem giną) i dekoracyjne bambusy złociste. Wielki staw zdobią wspaniałe okazy nanufarów Victoria regia. Północny kraniec wyspy, to oblegane przez turystów z całego świata plaże wokół Grand Baie. Tam znajduje się podstawowa infrastruktura turystyczna. Ceny noclegów od 100 USD wzwyż. Najpiękniejsze rafy koralowe rozciągają się przy plaży Pointe aux Cannoniers (ekskluzywny zespół hotelowy zlokalizowany przy stary forcie: miejsce, gdzie bogate pary nowożeńców biorą ślub w asyście wyfrakowanych pracowników hotelu). Inna piękna rafa znajduje się (tuż przy brzegu) plaży Trou aux Biches.
Biwakowaliśmy tam we własnych namiotach, wprost na plaży, a właściciele pobliskich willi nie mieli nic przeciw temu.
W stolicy Port Louis (w XVIII w. Miasto to było głównym ośrodkiem administracji francuskiej na Oceanie Indyjskim) zwiedza się przede wszystkim budynek starej poczty. W 1847 r. Wydrukowano tam omyłkowo kilkadziesiąt egzemplarzy (pozostały trzy) słynnego dwupensowego znaczka z podobizną królowej Wiktorii i napisem “Post Office”, który przeszedł do historii jako “błękitny Mauritius”. Można tam kupić kartę pocztową z widokiem starej poczty i ofrankowaną błękitnym znaczkiem, wydrukowanym w 150 rocznicę tamtego w 1997 r.
Innym interesującym obiektem jest Muzeum Przyrodnicze, gdzie ogląda się okazy fauny i flory Maskarenów, m.in. zrekonstruowany okaz ptaka dront dudu, wielkiego bezlotnego gołębia, wytępionego już w XVII w. Ptak ten – podobnie jak na Nowej Zelandii kiwi – jest jedynym z symboli wyspy. Jest tam też olbrzymie jajo strusiowatego ptaka Oepyornis – największego, kiedykolwiek żyjącego na ziemi “ptaka-słonia”. W Port Louis przetrwał też zabytkowy teatr z XVIII w., z dobrze zachowanym wnętrzem. Na północno-zachodnich peryferiach miasta znajduje się bardzo zadbane sanktuarium Pere Laval, zwane “Lourdes Oceanu Indyjskiego”. Ojciec Jacques Laval (1803-1864), francuski jezuita, był misjonarzem i opiekunem czarnej ludności Mauritiusus. Zmarł w opinii świętości i został beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II, który odwiedził wyspę w 1992 r. Do tego miejsca, odwiedzanego przez tysiące pielgrzymów ze wszystkich wysp w tym rejonie, dojechać można z centrum autobusem oznakowanym “Pere Laval”. Z Pól Marasowych (Champs de Mars), z interesującym pomnikiem króla Edwarda VII i mauzoleum Malartica, gubernatora wyspy w XVIII w. Ogląda się panoramę miast. Na wschodnim wybrzeżu najciekawsze jest miasteczko Mahebourg (oddalone o 9 km od lotniska). Jest tam dawny zamek z XVIII w. (obecnie Muzeum Morskie, czasowo w remoncie), położony w egzotyczny parku. W czasach walk anglo-francuskich o wyspę na początku XIX w. Mieścił się tu szpital dla kadry dowódczej obu walczących stron. Warto przejść się za miasto na most na rzece Riviere des Creoles, z którego rozciąga się piękny widok na okoliczne góry.
Ceny wstępów
3-5 USD, Casela Bird Park – 15 USD.
Noclegi
Hotel Labourdonnais w Curepipe – 16 USD/pok. 2 os.
Soraja Guest House w Tamarin Bay – 6 USD/os.
hinduski hotel bez nazwy w Mahebourg – 6 USD/os.
Rozmaitości ze świata
W samym sercu kambodżańskiej dżungli leży wioska Robib. Jej jedynym sposobem komunikowania się ze światem jest… Internet. Edukacją mieszkańców zajęli się przedstawiciele American Assistance for Cambodia i Japan Relief for Cambodia, którzy sfinansowali też koszt radiowego połączenia Robib do Sieci.