Grenlandia z plecakiem – Wojciech Dąbrowski

Grenlandia z plecakiem

Wojciech Dąbrowski

Planując eskapadę na północ Europy chciałem podczas jednej podróży połączyć wizytę w Islandii i Grenlandii. Oba kraje warto zobaczyć, a ponieważ leżą blisko siebie wydawało mi się to logiczne. Podstawowym problemem okazało się znalezienie korzystnych taryf lotniczych. Choć kraje są partnerami, nie mają zintegrowanego systemu połączeń lotniczych, a klika różnych towarzystw obsługujących ten region nie oferuje żadnej wspólnej taryfy. Nikt z przyjaciół nie podróżował w tamtych stronach…  Po długich studiach okazało się, że optymalnym rozwiązaniem będzie wykupienie kilku oddzielnych biletów: powrotnego na LOT i Icelandair z Polski do Islandii, kolejnego na przeloty między Islandią i Grenlandią, i wreszcie trzeciego – na wewnętrzne przeloty w Grenlandii. Wyszło bardzo drogo, ale udało mi się za to zobaczyć najciekawsze regiony obu krajów. Warto wiedzieć, że powrotny przelot z Polski przez Kopenhagę na Grenlandię (bez Islandii) kosztuje w najtańszym wariancie około 950 USD.

Wjechałem zatem, a właściwie wleciałem do Grenlandii   “tylnymi drzwiami”.  Bo jedyne duże lotniska,  które mogą przyjmować odrzutowce z turystami  z  Europy  to  Kangerdlugssuaq (kod SFJ)  i Narsarsuaq (UAK). Zlokalizowane są na zachodzie i południu wyspy. Ja tymczasem przyleciałem małym ATR-em wypełnionym  jednodniowymi  turystami  z  Islandii  do Kulusuk – wioski  na  pustym  i  niegościnnym wschodnim wybrzeżu. Kulusuk  zawdzięcza  swoje szutrowe lądowisko Amerykanom, którzy w latach zimnej wojny mieli tu stację radarową.

Moje pierwsze wrażenie z Grenlandii to kryształowo czyste powietrze. Z lądowiska do wioski Kulusuk jest jakieś 2 km, które można pokonać pieszo lub na sankach psiego zaprzęgu (za 100 duńskich koron, które są tu w obiegu). Wioska jest maleńka i bardzo malowniczo położona. Małe, kolorowo malowane drewniane domki stoją na zboczu wzgórza ponad zalodzoną zatoką. Jest poczta, sklepik, a w 1998 roku otwarto tu pierwszy, 50-miejscowy hotelik (gdzie płaci się 100 USD za pokój – fax +299 98 69 83). W takiej scenerii specjalnie dla grupy jednodniowych turystów ubrana w “ludowy” strój starsza Inuitka (tak teraz nazywa się Eskimoskę) tańczy taniec z bębenkiem.

W Kulusuk, a także w  osadach na północ od koła podbiegunowego wciąż mieszka więcej psów niż ludzi. Pieski oczywiście pracują w tradycyjnych zaprzęgach, ciągnąc wytrwale sanki z zaopatrzeniem, a czasem także z turystami . Są niezbyt zadbane (jak zadbać o taką ilość psów?) i karmione głównie suszonymi rybami. A poza sezonem nudzą się przywiązane wokół domostw lub do skałek na peryferiach inuickich osad. Małe, sympatyczne szczeniaki wałęsają się zwykle wokół domów.  Psy Inuitów są bardzo towarzyskie i mają respekt dla człowieka. Gdy w Ilulissat wychodziłem w góry przyplątał się taki  jeden – zerwany z postronka  i wiernie  mi   towarzyszył  podczas 6-godzinnej  pieszej  wędrówki !  Naprawdę żal było się rozstawać!

Z Kulusuk można polecieć śmigłowcem do niedalekiej i znacznie większej osady Amassalik. Ja jednak zmierzałem na przeciwległy kraniec wyspy. Jak dostać się ze wschodniego wybrzeża Grenlandii na znacznie lepiej zasiedlone – zachodnie? Okazało się, że zapotrzebowanie na przewozy jest tak małe, że samolocik w poprzek wyspy (z Kulusuk -KUS do Kangerdlugssuaq – SFJ) lata tylko raz na tydzień.  Było nas tylko 8 pasażerów. Nie zdziwiłem się,  że z połowy kabiny naszego turbośmigłowca (latają tam niezawodne, 4-silnikowe DASH-7) usunięto siedzenia i umieszczono tam owinięte siecią sterty kartonów z zaopatrzeniem. Podczas przelotu w poprzek wyspy pod skrzydłami rozciąga się jedna wielka biel. Bo Grenlandia – ta największa ponoć wyspa świata (2 mln km2, Polska – 312 tys.)   jest w 85 procentach pokryta stałą i grubą czapą lodową. Tylko obrzeża tej czapy wolne są od lodu i zamieszkane. Na całej tej nadającej się do życia powierzchni (także większej od powierzchni Polski) mieszka tylko 55 tysięcy ludzi – tyle ile w naszym prowincjonalnym miasteczku.  Pomiędzy osiedlami na wybrzeżu nie ma oczywiście żadnych dróg – jak trzeba, to podróżuje się do znajomych samolocikiem, helikopterem, stateczkiem. A jeśli do celu jest niedaleko – to podróż odbywa się tradycyjnie – kajakiem lub psim zaprzęgiem.

Dla zamożnych turystów organizatorzy grenlandzkiej turystyki organizują kilkudniowe wyprawy psimi zaprzęgami ze spaniem w śniegowym igloo, polowaniem na foki, pływaniem w obciągniętym skórą kajaku – słowem: za pieniądze można mieć tu wszystko. Ale są to już koszty liczone nie w setki, ale w tysiące dolarów. Zdecydowanie nie dla trampów!

PÓŁNOC GRENLANDII

Aby zobaczyć tą Grenlandię z naszych wyobrażeń: granatowe, gładkie jak lustro wody, w których pływają góry lodowe, trzeba dotrzeć na północ – przynajmniej do Ilulissat (kod lotniska: JAV). Moim zdaniem można sobie nawet darować stolicę kraju, ale tutaj trzeba być! Osada (około 4 tysięcy mieszkańców i nieco więcej psów) leży nad Zatoką Disko – pełną pływającej kry i gór lodowych. Krajobrazy są fantastyczne! Dotarłem tam samolotem z przesiadką w Kangerdlugssuaq. Z przygodami. Za pierwszym razem blisko godzinę krążyliśmy nad osadą – potem zawróciliśmy tam, skąd samolot wystartował. W dole, nad całą zatoką zalegała szczelna mgła. Po dwóch godzinach polecieliśmy jeszcze raz – i tym razem udało się wylądować na krótkim pasie wciśniętym miedzy góry.

Chcąc zaoszczędzić na taksówce, maszerowałem pieszo (jako jedyny z pasażerów) z lotniska do odległej o 4 km osady.   Po drodze ciekawe cmentarze, gdzie nagrobki pokryte są bukietami sztucznych kwiatów i luksusowy hotel “Arctic”, którego pawilony maja kształt igloo. Potem odnalazłem baraczek z tablicą “Ilulissat Youth Hostel”. O dziwo, w Grenlandii funkcjonują schroniska młodzieżowe (płaci się 180-200 koron za noc):  ogrzewane, z dobrze wyposażonymi kuchniami, ale własny śpiwór trzeba mieć… I w sezonie koniecznie trzeba rezerwować z wyprzedzeniem…

W Ilulissat są dwa duże i dobrze zaopatrzone supermarkety (drogo – za kilo chleba trzeba zapłacić równowartość 6 USD!), a rano na maleńkim bazarze w centrum osady sprzedaje się ryby i … mięso fok, na które Inuici polują dziś z łodzi ze sztucerami i dubeltówkami.  Jadłem takie mięso z grilla – bardzo smaczne, przypomina wątróbkę. Trzeba tu zobaczyć stary kościółek ufundowany przez wielorybników i muzeum zlokalizowane w domu bohatera narodowego Knuda Rasmussena.

W Ilulissat jest także biuro informacji turystycznej (odpowiadają nawet na e-maile, ich adres: ilulissat.tourist@greennet.gl), a w nim sklepik z pamiątkami, gdzie na podłodze leży stos ładnie wyprawionych foczych skór. Za jedną skórę chcą ok. 50 USD i dla turystów z zachodu nie jest to drogo, tyle że zabranie takiej skóry do większości państw zachodnich jest próbą przemytu kontrabandy – w ramach ochrony środowiska zabrania się wwozu. Inuici jednak też muszą z czegoś żyć – poza fokami mają tylko ryby. Faktem jest, że fok ubywa -podczas tygodniowego pobytu żyjących na wybrzeżu fok nie widziałem wcale – to nie Antarktyka! Osada leży u nasady górzystego półwyspu – po jego drugiej stronie spływa z gór do granatowego morza w tempie 30 m na dobę wielki lodowiec – ponoć najbardziej produktywny poza Antarktyką. To on, cieląc się bez przerwy rodzi te góry lodowe, które pływają po zatoce i jej okolicach. Na drugą stronę półwyspu najlepiej wybrać się pieszo i bez przewodnika, aby mieć dość czasu na podziwianie scenerii. Zarezerwujcie sobie minimum pół dnia!

Właściciele kutrów i motorówek z Ilulissat oferują wycieczki do fiordu i po zatoce – ale trzeba zebrać małą grupę i ceny rozpoczynają się na poziomie 50 USD od osoby – Grenlandia jest droga! Coś, na co warto poświęcić te 50 USD to na pewno rejs kutrem do czoła lodowca – o północy.  Latem w okresie od połowy maja do końca lipca słońce w Ilulissat nie zachodzi.  A o północy wspaniale barwi czoło lodowca, uformowane w fantazyjne mury, baszty i iglice. Czoło lodowca ma do 80 metrów wysokości…   Taki rejs trwa około dwóch godzin i jeśli tylko pogoda jest odpowiednia, to pozostawia niezwykłe wspomnienia! Ale ubierzcie się ciepło – rękawiczki są konieczne!

Wokół Zatoki Disko i na jej wyspach są rozsiane kolejne (znacznie już mniejsze) osady, do których w sezonie letnim można dotrzeć stateczkiem. Ich inuickie nazwy, używane obecnie w Grenlandii  (zamiast duńskich) są trudne do wymówienia… Odwiedziłem Oqartsut – typową małą wioskę na północ od Ilulissat.  Kilkudziesięciu zaledwie mieszkańców. Żyją z rybołówstwa i polowań na foki. Chodzą w dżinsach i ortalionowych kurtkach.  Małe, kolorowe domki na skale. Kaplica i świetlica, pełniąca jednocześnie funkcję szkoły. Instalacja do odsalania morskiej wody. Latem, w niszach między skałami pojawia się trochę mizernej trawy. Pustka, koniec cywilizowanego świata….

ŚRODEK GRENLANDII

Nie ma tu dróg, samoloty i śmigłowce są drogie, więc jak zwiedzać Grenlandię? Najtańszym sposobem podróżowania w tym drogim kraju są rejsy promami  wzdłuż zachodniego wybrzeża. Kompania Arctic Umiaq Line ma trzy duże, nowe jednostki, zabierające po 150 pasażerów i sześć mniejszych. Zainteresowanie rejsami jest jednak tak duże, że aby zdobyć miejsce trzeba je rezerwować na pół roku naprzód.  I tu mogę się pochwalić moim odkryciem:  rejsy promów wprowadzone są pod symbolem przewoźnika GL do systemów rezerwacyjnych linii lotniczych. Taką rezerwację może wam zatem zrobić każdy agent sprzedający w Polsce bilety lotnicze! On także wystawi bilet na blankiecie biletu lotniczego. Nie liczcie na załatwienie biletu w ostatniej chwili na Grenlandii – prom nie zabiera ani jednego pasażera ponad dozwoloną liczbę 150 – tylko tyle termoodpornych kombinezonów jest na pokładzie na wypadek kolizji!

Wyczerpujące informacje o promach, rozkładzie rejsów i cenach znaleźć można na stronie internetowej www.greenland-guide.gl/kni-ship/time.htm. Na większych promach są dwie klasy: kuszetki i kabiny. Te ostatnie, 4-osobowe, podobne są do naszych przedziałów w sypialnym pociągu. Przykładowe rejsy z Ilulissat kosztują: do stolicy 1300 DKR, a do Qaqortoq na południowym krańcu Grenlandii – 2420 DKR (oczywiście kuszetka). Cena nie obejmuje pościeli, którą można wypożyczyć za dodatkową opłatą 75 DKK i posiłków. Na promie jest bufet serwujący ciepłe dania (60 DKK za talerz, a kanapka 15 DKK – lepiej zabrać żywność ze sobą). Na promie są gniazdka 220 V i dyskretnie można zagotować sobie herbatę.

Z Ilulissat płynąłem na południe  wzdłuż wybrzeża właśnie takim promem, który zawijał po drodze do kilku portów. Są one na tyle małe, że podczas 1-2 godzin postoju można zobaczyć w takiej osadzie najciekawsze obiekty. Warto się wcześniej przygotować pod kątem “Co warto zobaczyć?” – polecam przewodnik wydawnictwa Lonely Planet. Z promu można wychodzić w odwiedzanych porcikach bez żadnych ograniczeń – byle tylko wrócić na czas, bo nie będzie czekał… Niektóre postoje w portach wypadają w środku nocy, ale latem i tak jest tam widno! Tylko w jednym punkcie mojej trasy – w Kangaamiut – nie było przystani i pasażerów na prom dowożono motorówką. Inuickie domki stały tam na gołej, stromej skale.

W okolicach Sisimiut nie ma już gór lodowych. Najciekawsze osady po drodze to Aasiaat ze starą dzielnicą tuż przy porcie i Sisimiut z kompleksem historycznych budynków i małym muzeum. Na południe od Kangaamiut prom płynie malowniczym fiordem, ponad którym piętrzą się surowe góry – fascynujący krajobraz! Ponoć czasem widzi się tu wieloryby.

Nuuk (po duńsku Godthab) to stolica Grenlandii i jej największe miasto. 13 tysięcy mieszkańców – są tu nawet miejskie autobusy. Ale minilotnisko może przyjmować tylko małe samoloty śmigłowe (w sezonie docierają tu nawet turbośmigłowce z niedalekiej już Kanady). W starej dzielnicy nadmorskiej jest kompleks zabytkowych budynków z kościołem i muzeum, a także biuro informacji turystycznej, z pocztą przyjmującą przesyłki do św. Mikołaja (podobno staruszek mieszka jednak właśnie na Grenlandii). Reszta miasta to mało efektowne blokowisko. Jakieś pół dnia wystarczy, aby zobaczyć wszystko co ciekawe! Prom płynący dalej na południe ma tu właśnie tak długi postój.

Bardzo dziwnym miejscem na środkowym odcinku wybrzeża jest pełniący ważne funkcje komunikacyjne Kangerdlugssuaq.  Mała osada i duże, pozostawione przez Amerykanów lotnisko u krańca najdłuższego (200 km) grenlandzkiego fiordu.  Lądują tu nawet samoloty concorde. Przybysze z odrzutowców z reguły przesiadają się w Kangerdlugssuaq na małe samoloty i helikoptery lecące na północ i południe. Jest tu także przystań, (ale daleko od lotniska) i SAS w porozumieniu z linią promową oferuje kombinowane taryfy: samolotem z Kopenhagi do Kangerdlugssuaq i dalej promem (najlepiej na północ, do krainy lodowych gór). Położenie osady decyduje o tym, że Kangerdlugssuaq ma łagodny (jak na Grenlandię) klimat i największą w kraju ilość słonecznych dni.  Latem ma też prawdziwą plagę, którą są chmary kąsających muszek (tak, tak – na lodowatej Grenlandii!). Muszki  roją się i w innych miejscach, ale -jak mi się wydaje – nie w takich ilościach.

Jest tu hotel z basenem, schronisko młodzieżowe (na peryferiach) i biuro turystyczne (Kangtour@greennet.gl) organizujące wycieczki w górzysty interior – do czoła lodowca i na foto-safari (na okolicznych wzniesieniach pasą się dzikie renifery i woły piżmowe). Dla ładnego widoku warto wdrapać się na stromą skałę ponad miastem, gdzie zainstalowano antenę radaru.

POŁUDNIE GRENLANDII

Przeloty wewnątrz Grenlandii są drogie, a tutejsze linie lotnicze nie mają niestety żadnych ofert typu air pass. Do małych miejscowości pozbawionych pasów startowych docierają helikoptery. Te przeloty są jeszcze droższe od tradycyjnych. W 1999 roku Grenlandczycy zamierzali otworzyć trzy nowe pasy startowe w miasteczkach wybrzeża i rozbudować sieć tańszych połączeń. Leciałem na południowy kraniec Grenlandii turbośmigłowym DASH-7, ale i tak trzeba było poświęcić na to ponad 200 USD…

Pierwszymi Europejczykami, którzy zawitali na Grenlandię byli Wikingowie. Eryk Rudy, banita wygnany z Islandii za rozboje założył w fiordach na południu wyspy pierwszą osadę, której skromne ruiny można oglądać naprzeciw Narsarsuaq. Te okolice to miejsce, gdzie podczas krótkiego lata Grenlandia jest rzeczywiście zielona.  Po labiryncie fiordów pływają tu motorówki i kutry, można tu wędrować z plecakiem i namiotem przez niewysokie góry (biwakowanie dozwolone jest wszędzie).  I to chyba tylko tutaj można zobaczyć w wizjerze aparatu niezwykłe zestawienia: w jednym kadrze kwitnące łąki, ośnieżone góry i góry lodowe w szafirowych wodach fiordu.     Przyroda w tym kraju jest wspaniała i nieskażona!  Jacky Simoud (fax. +299 35016) jest właścicielem kutra wożącego turystów na dowolnych trasach w labiryncie tutejszych fiordów. Można się z nim umówić, że przypłynie o umówionej porze odebrać turystów z krańca szlaku…

Narsarsuaq jest maleńką osadą z hotelem, schroniskiem młodzieżowym i butikiem – jak nazywa się tu sklepy. No i oczywiście lotniskiem, które pozostało po Amerykanach.  Miejscowość ożywa, gdy przylatuje samolot. Potem znów jest tu pusto i cicho. Warto poświecić tu ok. 5 godzin na pieszą wycieczkę do lodowca Kiagtuut Sermiat. Po drodze małe wodospady i górskie jeziorka. Na wycieczki zawsze warto zabierać odzież przeciwdeszczową – pogoda zmienia się tu niespodziewanie, a na szlaku naprawdę nie ma gdzie się schronić…

Informacje praktyczne:

Wiza wjazdowa od obywateli polskich nie jest wymagana pod warunkiem posiadania powrotnego biletu. Waluta: w obiegu są korony duńskie, w wielu miejscach można płacić kartą VISA. Przykładowe ceny: śniadanie w taniej restauracji – 25, lunch – 50, chleb 30/kg, kostka margaryny – 4, najtańszy ser żółty – 60/kg, litrowy karton soku -13, parówki 30/kg, puszka rybek -8, jajko -1,50, pocztówka – 6, film Kodak 36 klatek – 55.

Przygotowanie podróży ułatwi obszerny, dobrze opracowany i aktualizowany grenlandzki serwis turystyczny w internecie pod adresem: http://www.greenland-guide.gl/default.htm.

Pogoda na Grenlandii jest bardzo zmienna – konieczny ciepły skafander, rękawiczki, czapka i mocne, nieprzemakalne buty – jeśli planujecie górskie wędrówki. Sezon turystyczny jest bardzo krótki: trwa od końca czerwca do początku września. W połowie czerwca nocą temperatura w Ilulissat spadała poniżej zera.

“Kopiowanie i publikacja tego artykułu w jakiejkolwiek formie wymaga pisemnej zgody autora – www.kontynenty.net”

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u