Jak poznałem Indochiny pięcioma zmysłami – Piotr Baranowski

Piotr Baranowski

Marzenia są po to by je realizować! Pomysł by wyruszyć do Indochin powstał podczas nużącej, siedmio dniowej drogi powrotnej z Pekinu do Moskwy koleją transsyberyjską w roku 2005, kończącej dwu miesięczna podróż po Chinach i Wietnamie. Mając sporo czasu na rozmyślanie doszedłem do wniosku, że koniecznie muszę wrócić za rok do Azji by ponownie chłonąć jej koloryt, który tak bardzo mnie zafascynował.

Przygotowania rozpocząłem już na rok przed planowanym wyjazdem. Pracuję zawodowo na pełen etat, dlatego musiałem wszystko ustalić z szefem z dużym wyprzedzeniem. Bez problemu dało nam się dojść do porozumienia oraz ustalić, iż mogę planować podróż od połowy listopada do końca lutego.

Dokonałem wstępnego rozpoznania kosztów jakie musiał bym ponieść podczas dwu miesięcznej podróży z przelotem samolotem w obie strony. Oszacowałem to na kwotę w wysokości około 6000 złotych. Od tego momentu mogłem się skoncentrować na zbieraniu pieniędzy, poszukiwaniu informacji dotyczących planowanej podróży oraz ustaleniu trasy, osoby towarzyszącej a także przewoźnika. Co do ostatniego wybór był bardzo prosty, gdyż na przelotach azjatyckich bezkonkurencyjny okazał się Aeroflot. Niestety z powodu mojego niezdecydowania straciłem możliwość zakupu biletu na przelot bezpośredni z Warszawy do Hanoi w korzystnej cenie około 2800pln. Opóźnienie to kosztowało mnie trochę nerwów i zmusiło do poszukania alternatywnego rozwiązania. Ostatecznie zdecydowałem się na przelot na trasie Moskwa – Hanoi – Moskwa w cenie 2001pln (23.11.06 – 23.01.07).

Uzbrojony w rezerwację mogłem już planować, które kraje odwiedzę i w jakiej kolejności. Jak to bywa przy tego typu działaniach plan był jedynie ramowy i ustalał najważniejsze miejsca poszczególnych krajach. Ostatecznie zdecydowałem się na następującą trasę: Wietnam – Hanoi – Nimh Binh – Hoi An – Dalat – Mui Ne – Sajgon – Cantho – Chau Doc – (Wietnam/ Kambodża) – Phnom Penh – Kratie – Kampong Thom – Siem Reap – Anlong Veng – Battambang – Pailin – Kompong Luong – Kampot -Sihanoukvill – Koh Kong / Trat(Tajlandia). Nauczony doświadczeniem z poprzednich wypraw, dalszą trasę podróży po Tajlandii i Laosie miałem już ustalić w drodze. Jak się później okazało, całkiem słusznie postąpiłem, bo nawet to co ustaliłem w domu udało się zrealizować w 60%.

Podczas przygotowań nawiązałem kontakt internetowy z kilkoma osobami. W wyniku wymiany maili ustaliłem, iż przez pierwszy miesiąc będę podróżował z Karoliną Płuską, od Ha noi do Bangkoku, z którego miała powrócić do Polski tuż przed nowym rokiem. W trakcie kilku spotkań udało nam się doprecyzować co chcemy zobaczyć i w jakim stylu podróżować. Doszliśmy do pełnego porozumienia i czekaliśmy niecierpliwie na dzień odlotu tudzież odjazdu.

Odjazdu, gdyż do Moskwy postanowiłem dostać się transportem mieszanym autobusowo – kolejowym przez Lwów i Kijów, a powrócić podobnie z dodatkowym przelotem z Moskwy do Kijowa. Decyzja taka wynikała z chęci ominięcia procedury wizowej Rosyjskiej i Białoruskiej oraz zminimalizowania kosztów dojazdu.

Wreszcie dnia 20 listopada założyłem plecak na siebie i rozpocząłem realizację kolejnego marzenia. Wyruszyłem o 2030 z Dw. Stadion w Warszawie autobusem do Lwowa w cenie 75pln. Jak tylko autobus ruszył a ja zająłem swoje miejsce od razu zasnąłem na kilka godzin. Wynikało to z dwóch powodów po pierwsze podróż była nużąca, ale przede wszystkim dało o sobie znać zmęczenie wynikające z intensywnych przygotowań z ostatnich kilku dni poprzedzających wyjazd. Około 0130 przekroczyłem granicę z Ukrainą i znów zasnąłem. Ocknąłem się po 0500, za szybami migały znane widoki Lwowskich uśpionych uliczek. Wysiadłem na dworcu kolejowym, wymieniłem pieniądze na hrywny i kupiłem bilet na pociąg relacji Lwów – Moskwa za 144hr(30USD- plackarnyj) odjeżdżający o 0925. Po 24 godzinach przejazdu w miłym towarzystwie dotarłem do mglistej i chłodnej Moskwy. Korzystając z metra i marszrutki (nr48- 30RR) przybyłem na lotnisko Szeremietiewo2. Przede mną nocowanie na krzesłach w poczekalni, gdyż odprawę będę miał dopiero 23.11 o godzinie 0720! Noc przebiegła spokojnie i bez kłopotów stawiłem się do odprawy na czas. Przelot przebiegał planowo. Od momentu wylądowania w Hanoi rozpoczęła się moja kolejna niesamowita azjatycka przygoda.

Zmysł wzroku

Zwiedzanie Wietnamu zaczęliśmy od zatoki Ha Long. Choć w Ha Long Bay byłem w 2005r. kolejne odwiedziny tego miejsca były dla mnie prawdziwą uczta dla wzroku. Przepiękna sceneria niczym z filmów o piratach, wyłaniających się wprost z morza pionowych skał ubarwionych szmaragdową zielenią powodowała przyśpieszone bicie serca. Na tle błękitu nieba i zieleni skalistych głów przemykały liczne dżonki szemrząc swymi silnikami stawiając na masztach charakterystyczne bordowe żagle. Podobne odczucia miałem gdy balansowałem nad krawędzią 200m wodospadu w Laosie w Bolaven Plateau pozując do zdjęcia podziwiając soczystość zieleni i moc opadającej wody.

Pod koniec podróżowania po ojczyźnie Ho Chi Minha odwiedziliśmy Co Dai temple. Zgoła odmienne odczucia pojawiają się w mojej głowie na wspomnienie świątyni Kaodaistycznej w porównaniu do zatoki Ha Long. Pomimo ferii barw, podjęta próba pogodzenia symboliki kilku religii sprawiła iż cała wielka świątynia to klasyczny przykład kiczu i przerostu formy nad treścią. Nie jest brzydka, ale też nie mogę powiedzieć bym był jakoś zachwycony architekturą czy detalami budowli.

Zespół świątynno pałacowy Angkor Wat to obowiązkowy element pobytu w Kambodży. Trudno jest przejść obojętnie obok tak dobitnego przykładu wielkości i potęgi mieszkańców antycznej Kambodży, którzy stworzyli wspaniała cywilizację obejmująca swym zasięgiem okoliczne narody i terytoria. Materialna spuścizna przytłacza rozmachem i kunsztem dbałości o detale architektoniczne z tak charakterystycznymi przykładami rzeźb głów i twarzy mnichów oraz wojowników. Oddzielny temat stanowi widok bezwzględności natury wobec dokonań człowieka. Budowle pozostawione same sobie zostały na przestrzeni wieków zachłannie pochłonięte przez bezwzględną dżunglę czego przykładem są gigantyczne drzewa przerastające lub wrastające w mury, ściany oraz kamienne nadproża domostw, świątyń i pałaców.

Zmysł dotyku

Pierwsza rzecz jaka mi przychodzi do głowy, gdy myślę o doznaniach dotykowych to drobinki piasku pod stopami w Wietnamie niezależnie od umiejscowienia plaży. To także ciepło powietrza połączone z orzeźwiająca bryzą od morza, przyjemnie chłostające moje ciało spragnione słonecznych promieni. Będąc w tematyce plażowej nie mogę nie wspomnieć o przejrzystym, błękitnym i fantastycznie ciepłym morzu w Sikanoukville w Kambodży w którym siedziałem godzinami relaksując się po całym roku pracy. Co ciekawe będąc w Tajlandii w miejscowości Hua Hin pozwalałem sobie jedynie na zamoczenie nóg do kolan ze względu na nadzwyczaj zimną wodę porównywalną do Bałtyckiej.

Poza przyjemnymi doznaniami zdarzały się także te nie miłe. Najlepszym przykładem będzie tu straszliwa niewygoda i ciasnota panująca w lokalnych środkach transportu takich jak autobusy i różnej maści busy. Należy sobie uświadomić że siedzenia i odległości pomiędzy nimi są dostosowane do wielkości Azjatów a nie białych. Dwukrotnie odczułem to szczególnie dotkliwie raz jadąc 20h z Vang Vieng do Luang Natha a drugi raz podczas 25h drogi powrotnej z Vientiane do Ha noi. Mało wygodnie było także podczas podróży na „pace” trucka na trasie z Luang Namtha do Huay xay gdy z kolanami pod broda jechaliśmy w kurzu i pyle w 30C słońcu przez cały dzień. Nie lepiej było podczas podróży autobusem z Siem Reap do Bangkoku, kurz wciskał się wszędzie i gdyby nie chustka na twarzy mógłbym sobie zrobić piaskownicę w nosie.

Za to kąpiel w wodospadzie w lodowatej ale krystalicznie czystej wodzie w Laosie w regionie Bolaven Plateau była niezwykłą przyjemnością po całodziennej wędrówce po innych wodospadach, plantacjach kawy i herbaty.

Zmysł słuchu

Cała Azja to kakofonia dźwięków, szczególnie boleśnie można się o ty przekonać w Ha noi czy Sajgonie nie wspominajac o Bangkoku. W Wietnamie jest się wyjątkowo narażonym na zewsząd dobiegające odgłosy ruchu drogowego poparte nieodłącznym klaksonem używanym jako antidotum na wszelkie problemy na drodze. Wietnamczycy nie potrafią przemieścić się na swym skuterku 100m bez użycia przynajmniej 20 razy klaksonu.

Odmienną zgoła sytuacją jest kojący i usypiający szum wodospadu w wiosce Tadloo w Laosie. Niesamowita przyjemnością jest położyć się w swym łóżku w bungalowie zlokalizowanym tuż nad wodą po całym dniu pieszych wędrówek, popijając herbatę tudzież lokalny trunek Lao lao.

Ostatniego dnia pobytu w Vientiane w Laosie miałem okazje być goszczonym przez lokalnych mieszkańców. Podczas kilku godzin wspólnie spędzonego czasu graliśmy na gitarze i śpiewaliśmy piosenki – ja swoje oni swoje – wyjątkowo rzewne i subtelne. Azjaci są bardzo muzykalni i uwielbiają słuchać głośno muzyki. Podróżując autobusami lokalnymi zawsze są puszczane do znudzenia video programy karaoke lub kabaretowe, oczywiście w lokalnym języku z jedyna słuszną tematyką miłosną.

Zmysł powonienia

Pomijając spaliny w Sajgonie czy Bangkoku oraz pył i kurz na drogach Laosu czy Kambodży musze stwierdzić że w Indochinach nie brak na każdym kroku silnych bodźców węchowych. Szczególnie na wszelkiego rodzaju targowiskach oraz przy bufetach. Mdławe zapachy kwiatów mieszają się z ostra wonią ryb i owoców morza oraz subtelną nuta owoców tropikalnych. Co rusz natknąć się można na stragany pełne przekąsek robionych na miejscu. Moimi ulubionymi był wszelkiej maści grille w Laosie oraz Tajlandii od których roznosił się niesamowicie smakowity zapach pieczonych mięsiw i ryb czy owoców morza albo naleśników z bananami.

Zmysł smaku

Nikogo nie muszę chyba przekonywać, że Azjaci doprowadzili do perfekcji umiejętność przyrządzania jedzenia ze wszystkiego. Moje podróżowanie w ponad 50% to poznawanie, wręcz eksploracja kuchni odwiedzanych narodów i regionów. Jestem zafascynowany różnorodnością i dostępnością wszelakiej „zieleniny” stosowanej i spożywanej w kuchni Indochin. Począwszy od zupki Pho w Wietnamie czy wielkiej michy podgrzewanej na palniku pełnej rzecznego szczawiu pływającego w rosole z dodatkiem różnych mięs i jajkiem na twardo z embrionem kaczki w środku (Sajgon) po całe koszyki wypełnione czubato przeróżnymi ziołami jako dodatek do pierożków na parze, smażonych w głębokim tłuszczu lub gotowanych w wodzie. Wszystko to solidnie przyprawione ostrymi papryczkami i sokiem ze świeżych limetek oraz sosem sojowym. Każdy może sobie dowolnie przyprawić potrawę np. czosnkiem lub szalotką pływającą w occie ryżowym ze słoika stojącego na stole. Oddzielnym tematem są potrawy regionalne przygotowywane specjalnie dla turystów. Do dziś pamiętam niesamowity smak gigantycznych krewetek z grila podanych z pieczonym ziemniakiem i surówką w Sikanoukville w Kambodży, lub owoców morza fenomenalnie przygotowanych i podanych w Hanoi wprost na ulicy. W panteonie wyjątkowych potraw musi się także znaleźć pieczona ryba z słodkawo ostra glazurą na wierzchu wypełniona w środku mieszanką ziół i trawy cytrynowej która miałem okazję skosztować w Tadloo w Laosie. Za to w Tajlandii hitem była wyjątkowo ostra sałatka z zielonej papai podana z ryżem gotowanym na parze wraz z szerokim wyborem szaszłyków.

Podsumowując, pobyt w Indochinach to była prawdziwa uczta dla wszystkich moich zmysłów nie wspominając o emocjach i uczuciach, ale to już zupełnie inna opowieść!

Podróż trwała 67 dni. W tym czasie na wszystko wydałem 6557pln – przelot na trasie Moskwa – Hanoi – Moskwa + dojazd do i z Warszawy to kwota 2600pln. Koszty pobytu i wyżywienia oraz transportu lokalnego wyniosły 1303USD co daje w przybliżeniu 3910pln (w tym upominki, internet, wizy). Po przeliczeni na dni wychodzi że średnio dziennie wydawałem około 20USD (60pln). Za noclegi w większości przypadków nie płaciłem więcej niż 5USD choć średnio było to 4USD. Podobnie wychodziło z wyżywieniem i piciem na które wydawałem około 5-6USD dziennie. Największe koszty to transport lokalny (mototaxi, tuktuk zawsze min.1USD, autobusy zależnie od długości trasy od 5USD-20USD) zwiedzanie i zorganizowana turystyka przez lokalnych turoperatorów i usługodawców turystycznych (nie mniej niż 6USD do 30USD – Angor Wat, delta Mekongu, spływ Mekongiem). Podczas tej podróży nie korzystałem na miejscu z transportu kolejowego.

Całość relacji można prześledzić na moim fotoblogu a także obejrzeć wszystkie zdjęcia: http://zlotyindochina.blogspot.com


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u