Filipiny – archipelag 7107 wysp (2010) – Ewa Flak, Jarosław Kociel

Termin

10 marca – 04 kwietnia 2010  (26dni)

Uczestnicy

Ewa i Jarek

Trasa lotnicza

Katowice-Londyn Stansted (Ryanair) 2 loty 262zł, przejazd autobusem linii “Terravision”  do centurm Londynu-67zł (2 strony) Londyn Heatrow- Kuwejt-Manila (Kuwait Airways) 4 loty 2145zł.

Trasa lądowa

Londyn-Kuwejt-Manila-Banaue-Batatd-Sagada-Tinglayan (wioski górskie)-Bontoc-Manila-Puerto Princessa-El Nido- Puerto Princessa-Tabliragan-Loboc-Carmen-Sikatunia-Cebu-Masbate-Pilar-Donsol-Legaspi-Manila-San Fernando Pampanga-Angeles City-Bacolor-Manila-Kuwejt-Londyn-Katowice-Ogrodzieniec

Koszty podróży

4382zł/os (z pamiątkami)

Kursy walut

Nalepszy kurs wymiany jest w domach towarowych i w dzielnicy Ermita w Manili, 1USD=45,75Peso w Malate, na lotnisku 1USD=45,40Peso,  1₤=67Peso

Czas

+6h w stosunku do Polski

Bezpieczeństwo

Największe zagrożenie to spadające z palm kokosy

Wizy

Do 21 dni nie potrzeba wizy, wjeżdżasz za darmo…ale przed wylotem z Filipin trzeba zapłacić niby  opłatę lotniskową 750Peso, czyli mniej więcej jak wyrobić wizę.

Języki

Na Filipinach są 3 języki urzędowe:tagalski, hiszpański, angielski

Pogoda

Od grudnia do marca panuje najlepsza aura do zwiedzania, w ogóle nie pada deszcz, jest wilgotno, temperatura powyżej 30°C

Elektyczność

220V, wtyczki amerykańskie

Przewodniki i mapy:     “Philippines” Lonely Planet+ mapa World Cart 1:2mil Philippinien

Koszyk podróżnika

woda mineralna-20Peso, coca-cola mała-10Peso, duża-40 Peso, piwo Sam Miguel-0,33l-25Peso, 1l piwo-60Peso, rum-20Peso, małe lody-20Peso, 1l lodów-od 100Peso, mleko w kartonie 1l-60Peso, bułka-5 Peso, bagietka-10Peso, banan-od 2-8Peso, ananas-25Peso, znaczek pocztowy do Polski-13Peso, pocztówka-15-20Peso (doszła po 11  dniach do Polski), benzyna-45Peso, ropa-35Peso (w zależności od rejonu), internet-30Peso

10 marca   Katowice-Londyn

O godz. 20.35 liniami Ryanair polecieliśmy do Londynu. Z lotniska Stansted do centrum Londynu pojechaliśmy autobusem linii Terravision. Bilety mieliśmy zarezerwowane wcześniej przez internet, płacąc po 7₤/os. Pomimo, że mieliśmy zabukowane bilety na określoną godzinę to mogliśmy jechać wcześniejszym kursem. Autobus do Victoria Station jechał 70 minut. Z dworca odebrał nas kolega Marcin, u którego zatrzymaliśmy się na czas pobytu w Londynie.

11 marca   Londyn

Metro w Londynie jeździ od godz.5.30 do godz. 0.00 jednak od 9.30 zaczyna się tańsza taryfa, więc warto dostosować plan zwiedzania od tej godziny. Bilet na cały dzień w kilku strefach kosztował 6,30₤/os i obejmuje wszystkie środki komunikacji miejskiej, łącznie z pociągami podmiejskimi, autobusami oprócz pociągów IC. Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy na stacji Waterloo. Miasto przywitało nas zimną deszczową pogodą, więc trochę żałowaliśmy, że nie wzięliśmy naszych ciepłych ubrań zostawionych w Polsce. Tak więc zobaczyliśmy standard turysty: London Eye, Tower Bridge, Tower of London, następnie Big Ben, Parlament, Katedrę Westminsterską i Piccadilly Circus, słynny dom handlowy Harrods. Na mapie wszystko wydaje się położone blisko siebie, jednak rzeczywiste odległości są znacznie większe. Mając całodniowy bilet można podjeżdżać komunikacją miejską. Po drugiej stronie Tamizy znajduje się Londyńskie City z wieżowcami ze stali i szkła, które zajmują biura i  placówki bankowe, itp. Wśród nich charakterystyczny jest budynek na 30 St Mary Axe, na który londyńczycy mówią „korniszon”.

Ceny w centrum miasta są horrendalne np. ryba z frytkami kosztuje 6,50₤(pięć frytek i kawałek dorsza).Większość muzeów jest darmowa.

12 marca   Londyn

Drugi dzień zwiedzania miasta rozpoczęliśmy od Stadionu Narodowego do Rugby “Twickenham”, gdzie mieści się również muzeum. Wstęp kosztował 7₤/os, (zniżkowy). Podczas zwiedzania towarzyszyła nam wycieczka młodych rugbistów z Kanady. Przewodniczka obśmiewała futbol, próbując udowodnić przewagę rugby nad piłką nożną.

Potem pojechaliśmy pociągiem do centrum Londynu i zaczęliśmy kolejny dzień zwiedzania od Muzeum Transportu, wstęp 5₤-studencki, następnie poszliśmy do British Muzeum. Obeszliśmy galerie, ciągle mając wrażenie, że gdzieś to już wcześniej widzieliśmy. Doszliśmy do wniosku, że muzeum powinniśmy zwiedzić przed rozpoczęciem naszych wypraw po świecie, bo większość eksponatów mieliśmy już przyjemność oglądać w miejscach skąd pochodzą. Tu przedmioty, figury, elementy ruin pozbawione są ich prawdziwego otoczenia, folkloru, ale z drugiej strony kto nie może podróżować ten może zaczerpnąć trochę egzotyki, różnorodnych kultur w pigułce. Następnie podeszliśmy pod Buckingham Palace. Wieczorem wróciliśmy do mieszkania i przygotowywaliśmy się do następnej wyprawy, która tak naprawdę dopiero miała się zacząć.

13 marca   Londyn-Kuwejt-Manila

O godz.7.28 mieliśmy autobus 237do Hanslow Station za 2₤, stąd autobusem nr 111 podjechaliśmy na Heatrow. Ponieważ mieliśmy trochę czasu do odlotu, rozejrzeliśmy się po strefie wolnocłowej próbując rozmaitych smakołyków i alkoholi. O godz. 10.30 odlecieliśmy do Kuwejtu, na miejscu byliśmy o godz.19.40, a o godz.23.20 mieliśmy lot do Manili. Okazało się, że nasz samolot ma jeszcze międzylądowanie w Bangkoku.

14 marca   Manila

Ok. godz.13.00 byliśmy w Bangkoku, tu do samolotu weszła ekipa sprzątająca a potem pokład zapełnił się resztą pasażerów. O godz. 15.45przylecieliśmy do Manili, po odprawie i wymianie pieniędzy (1USD=45,40 Peso) wyszliśmy z lotniska i wsiedliśmy do jeepneja (7 Peso/os) jadącego do dzielnicy Baclaran, gdzie jest początkowa stacja kolejki LRT (metro naziemne). Koszt przejazdu uzależniony jest od ilości przystanków, my zapłaciliśmy 15 Peso/os, i dojechaliśmy do stacji Pedro Gil w dzielnicy Malate. Tu znaleźliśmy “Malate Pension”, 1771 M.Adriatico St., Malate Manila, za który zapłaciliśmy 750 Peso/2os. Odwiedziliśmy kilka hoteli, ale ceny był zaporowe, więc wybraliśmy polecany przez przewodnik. Wieczorem mieliśmy możliwość przyjrzeć się życiu nocnemu, które przypomina trochę Bangkok. Dzielnice Malate i Ermita są typowym miejscem, gdzie spotykają się turyści z całego świata.

W jednej z przydrożnych budek zjedliśmy szaszłyki z ryżem za 75 Peso.

Potem kupiliśmy adapter do kontaktów, bo są inne wejścia (amerykańskie).

15 marca   Manila-Banaue

Noc, to była walka z pluskwami, pchłami i karaluchami. Zostaliśmy pogryzieni przez insekty, które w nocy szczególnie sie uaktywniły. Zawołaliśmy obsługę, aby coś zaradzili. Spryskali Baygonem i stwierdzili, że możemy teraz spokojnie spać. Zrobiliśmy awanturę i zmienili nam pokój, w którym były już tylko karaluchy. Rano zostawiliśmy bagaże w przechowalni hotelowej i pojechaliśmy na dworzec autobusowy kupić bilety do Banaue za 320 Peso/os (zniżka studencka) na godz.21.30, drugi autobus jest o godz.22.45. Następnie udaliśmy się na Chiński Cmentarz, który przypominał argentyńską Recolettę. Zauważyliśmy, że cmentarz jest zamieszkały przez ludzi, odbywa się tu codzienne życie. Potem zwiedziliśmy orchidarium i motylarnię, które czasy świetności dawno mają już za sobą. W motylarium nie było ani jednego motyla, a w orchidarium żadnej orchideii. Niedaleko jest wejście do Intramuros, czyli jedynej starej, ocalałej po bombardowaniach części Manili. Obejrzeliśmy Kościół San Augustin, Fort, sklepy z pamiątkami, znaleźliśmy polski konsulat,na starówce są dorożki konne,którymi można się przejechać. Po Manili poruszaliśmy się metrem, które dociera do wszystkich najważniejszych punktów miasta. Na miejscu wymieniliśmy “furę” kasy, którą trzeba schować do plecaka, bo żaden portfel tego nie pomieści. 1USD=45,75Peso.

Po powrocie do hotelu pozwolono nam się wykąpać (chyba za niedogodności nocne). Następnie pojechaliśmy do Terminalu Florida (aby tam trafić należy metrem za 15 Peso dojechać do stacji  Dolores Joes i stąd wziąć rykszę lub tricykl do terminalu za ok. 50 Peso).

W Manili jest kilka terminali, czasem to tylko kilka okienek w jakimś budynku, małe zadaszenie, gdzie podjeżdżają autobusy jadące kilkaset kilometrów.

O godz. 21.30 odjechaliśmy do Banaue.

16 marca   Banaue-Batat

W nocy było potwornie zimno, (kierowcy włączają klimę do 15°C) więc należy wziąć polar lub koc. O godz. 6.30 byliśmy w Banaue, gdzie znaleźliśmy hotel “Las Vegas” za 350 Peso przy głównej ulicy. O godz.8.00 wyruszyliśmy na niezwykłe tarasy ryżowe znajdujące się na liście UNESCO. Najpierw trycyklem (za 500 Peso) pojechaliśmy do skrzyżowania, od którego zaczyna się droga do Batat. Jechaliśmy 12 km (ok. 1h) a stamtąd szliśmy 2 godziny do wioski. Następnie trzeba zejść w dół do tarasów ryżowych i zabudowań. Widok tarasów ryżowych rekompensuje wszystko, są naprawdę piękne. My byliśmy akurat w porze suszy, więc kolory nie były tak soczyste jak zazwyczaj, ale i tak zachwycały. Chcieliśmy przejść trasę do wioski w dolinie po tarasach, ale okazało się, że jeden taras od drugiego położony jest na 3-4m wysokości i tylko miejscowi znanymi sobie skrótami przechodzili po nich. Przeszliśmy się kawałek, upał był niemiłosierny, więc drogę powrotną mieliśmy w pełnym słońcu. Po drodze są sklepiki, w których można kupić coca-colę, ciastka itp. (oczywiście spora marża). Na skrzyżowaniu wciąż na nas czekał kierowca, który odwiózł nas do miasta. W hotelu jest restauracja, gdzie za przystępną cenę stołuje się większość turystów i jest dość duży wybór potraw. Skorzystaliśmy z internetu  za 30 Peso.

17 marca   Banaue-Bontoc-Sagada-Bontoc-Tinglayan

O godz. 8.30 mieliśmy jeepneya do Bontoc za 150Peso/os. Tu przesiedliśmy się na jeepneya do Sagada za 40Peso/os. Łącznie podróż trwała ok. 3 godzin. Droga jest trudna, bo na całym odcinku prowadzone są roboty drogowe, min. lany jest beton, usypywane skarpy, wzmacniane murki, robi to niesamowite wrażenie szczególnie spoglądając w dół przepaści. Kierowca jeepneya spokojnie jedzie, muzyczka gra, a większość turystów tak mocno trzymała się rurek, że prawie z nich “soki wyciskaliśmy”. W Sagadzie chcieliśmy zobaczyć cmentarz wiszącących trumień sprzed 300 lat. Trochę pobłądziliśmy, bo najpierw pokierowano nas do grot. Okazało się, że wiszące trumny są prawie w centrum miasteczka. Najpierw trzeba kierować się na szpital (mały, niski budynek przy drodze), obok biegnie droga do kościoła, za nim jest ścieżka na cmentarz przez który trzeba przejść aż do urwiska. Tu zaczyna się zejście w dół, dosyć strome, trzeba uważać bo piasek osuwa się pod nogami i łatwo  o wypadek. Trumny widać z daleka, powieszone są na ścianie skały. Robi to wrażenie, szczególnie rozbite trumny z których wystają szczątki ludzkie.

Miasteczko jest urokliwe i dobrze przygotowane pod turystów.

Postanowiliśmy jechać spowrotem do Bontoc, jednak ostatni jeepnej odjechał o godz.13.00 i żadnego więcej nie było. Staralimy sie złapać okazję i udalo nam się zatrzymać Amerykanina, który podróżował po Filipinach wynajętym samochodem. Ok. godz. 16.00 byliśmy w Bontoc, stąd próbowaliśmy wydostać się do Tinglayan. Poszliśmy na drogę biegnącą w tym kierunku i po godzinie złapaliśmy jeepneja jadącego w drogę powrotną do Tinglayan. Mieliśmy tego dnia niezłego farta. Podróż trwała ok. 2h, tłukliśmy się wyboistą drogą z niepokojem patrząc w dół. Za przejazd zapłaciliśmy 200Peso. Trasa ma 45km i jest cała w przebudowie. Zatrzymaliśmy sie w jedynym hotelu, gdzie za nocleg zapłaciliśmy 300Peso. Wieczorem zjedliśmy rybę, ryż i warzywa za 50Peso i znaleźliśmy gościa, z którym umówiliśmy się na następny dzień na wycieczkę do górskich wiosek.

18 marca  Tinglayan (wioski górskie-But But Proper, Lucong, Buscanar)

Ok. godz.8.40 przyjechał chłopak  motorem, którym mieliśmy jechać w trójkę. W końcu zawołał jeszcze jednego kolegę i dwoma motorami za 650Peso/motor + 480Peso za 8 litrów benzyny zapłaciliśmy za całodniową wycieczkę do górskich plemion. Najpierw jechaliśmy godzinię po wyboistej górskiej drodze, którą dojechaliśmy do pierwszej z wiosek But But Proper. Tu przywitali nas mężczyźni, którzy zajmowali się dziećmi i handlem haszyszem. Jako prezenty wzięliśmy ze sobą zapałki i słodycze. Obeszliśmy wioskę i natknęliśmy się na staszą panią, która podobno miała 103 lata. Po udanej sesji fotograficznej ruszyliśmy pieszo do kolejnej wioski Lucong. Trasa wiedzie malowniczymi tarasami ryżowymi. Po godzinie doszliśmy do wioski. Zostaliśmy poczęstowani u kuzynostwa naszego przewodnika obiadem, na który składał się ryż i zupa fasolowa. Byliśmy tak głodni, że nie zwracaliśmy uwagi na smak i wygląd potrawy. Ludzie miło na nas reagowali i chętnie pozowali do zdjęć, prosząc przy okazji o… zapałki. Możliwość zobaczenia się na wyświetlaczu aparatu sprawia im ogromną frajdę. Po kolejnej godzinie dotarliśmy do ostatniej wioski Buscanar. Tu mieszka stara tatuażystka, o której był program w telewizji BBC. Poczęstowała nas kawą, a potem zaczęła przygotowywać “narzędzie zbrodni”, czyli z dwóch kawałków bambusa i kolca pomarańczy zrobiła maszynkę do tatuaży. W łupinie orzecha kokosowego rozrobiła popiół z odrobiną wody i wsuwką do włosów nałożyła barwnik na ciało Jarka, który chciał sprawdzić działanie przyrządu i pozwolił sobie wydziargać kropkę. Na pamiątkę od tej pory jego tatuaż to ”ziemia widziana z kosmosu”.

Cała woska zgromadziła się, aby oglądać to widowisko. Kobieta została obfotografowana, za co dostała kilka paczek zapałek i Peso.

W drogę powrotną nasi przewodnicy poprowadzili nas krótszą, ale trudniejszą trasą. Następnie wsiedliśmy na motory i pojechaliśmy do Tinglayan. Tu okazało się, że tego dnia nic już nie pojedzie do Bontoc, więc musieliśmy spędzić kolejną noc w hotelu.

19 marca   Tinglayan-Bontoc-Manila

O godz. 7.30 był jeepney do Bontoc. Jarek usadowił się na dachu samochodu i podziwiał widoki. W Bontoc okazało się, że autobus do Manili jest o godz. 15.00 za 650Peso/os. z agencji “Cable Tour”. Kupiliśmy bilety na autobus i ruszyliśmy zwiedzać miasto i popróbować smaków z targowiska. O godz. 15.00 pojechaliśmy w 12-godzinną podróż do Manili.

20 marca   Manila-Puerto Princessa

Ok. godziny 3.00 byliśmy na miejscu. Autobus dojeżdża do dzielnicy Quezon, skąd do centrum miasta jest jeszcze kawałek. Poszliśmy do Burger-Kinga, gdzie doczekaliśmy do godz. 5.00, bo od tej godziny zaczyna jeździć metro. Planowaliśmy się dostać na lotnisko w nadziei, że będą loty na Palawan. Dojechaliśmy metrem do stacji EDSA, skąd jeepnejem pojechaliśmy na Terminal 3. Przejazd kosztował 7 Peso/os. Na teminalu w agencji “Cebu Pacifik” kupiliśmy bilety z Manilii do Puerto Princessa za 6798Peso/2 os. na godz. 15.45 oraz bilety z Puerto Princessa do Cebu na godz. 11.40 za 7271Peso/2os. na 25.03.2010r. Następnie pojechaliśmy do Intramuros, gdzie w sklepie godnym polecenia:Silahis Center, Arts Artifacts, 744 Gen. Luna St. zakupiliśmy pamiątki. Po kilku godzinach wróciliśmy na lotnisko. O godz.15.45 odlecieliśmy do Puerto Princessa. Na miejscu przywitał nas przyjemny upał, a otoczenie przypominało kadry z filmów o tropikalnych rajach. Następnie trycyklem za 40Peso pojechaliśmy do centrum miasta, gdzie polecono nam hotel “Aldissie” za 750Peso. Miły, czysty, nowy pensjonat. Wieczorem udaliśmy się do jednej z wypasionych restauracji, gdzie zamówiliśmy merlina i tuńczyka.

Rano mamy jechać do El Nido. Wszyscy polecają nam klimatyzowanego Vana za 700Peso, ale my pojedziemy lokalnym busem za 350 Peso o godz.5.00.

21 marca   Puerto Princessa-El Nido

O godz.4.10 mieliśmy pobudkę. Trycyklem pojechaliśmy do dworca za 100Peso. Okazało się, że to kawał drogi z centrum miasta. Droga do EL Nido jest wyboista i bardzo się kurzy. Na prawie całym odcinku prowadzone są roboty drogowe jednak widoki rekompensują niewygody. Kilka razy mieliśmy postój w przydrożnych knajpkach gdzie można było się posilić i odświeżyć. Po 7,30h byliśmy na miejscu. El Nido jest pełne uroku. Jest to spokojna mieścina, położona w lagunie, nad samym brzegiem morza. To pigułka szczęścia dla turystów, ale bez koszmaru wielkich hoteli. Tu znaleźliśmy hotel “Alternative”, gdzie za 3 noce zapłaciliśmy 4000Peso oraz po 200Peso ekoopłaty. Pokój znajdował się na werandzie, skąd po 2 metrach schodkami wchodziło się do… Morza Południowochińskiego, coś niesamowitego. Po rozpakowaniu bagaży postanowiliśmy przejść się wzdłuż plaży, gdzie znaleźliśmy knajpkę ze świeżymi rybami i zamówiliśmy latającą rybę. Za całość zapłaciliśmy 400Peso. Ryba jest wystarczająca dla 2 osób. Wieczorem podeszliśmy do jednej z wielu agencji sprzedających rejsy po okolicznych wysepkach i wykupiliśmy Tour A za 450Peso/os. (w cenie obiad).

22 marca   El Nido

O godz. 9.00 wypłynęliśmy w rejs łodzią z bocznymi pływakami nazywaną pumpboat lub bangka, który obejmował Small Laguna, Big Laguna, Payong-Pyong Beach, Simizu Island, Intalula Island, Seven Comando Bech. Do tego był grill z rybami, ryż, sałatka. Miejsca są przepiękne i przypominają reklamę Bounty. Rejs przebiega wolno (8 godzin żeglugi na twardej ławce), jest czas na opalanie, pływanie z rybkami, które można karmić z ręki. Zalecamy zabranie masek z rurką i porządnego kremu z filtrem. Wycieczka kończy się o godz. 17.00. Wieczorem poszliśmy na fajkę wodną za 150Peso, do tego zjedliśmy duży talerz ryżu wegetariańskiego (w restauracji z Bobem Marleyem przy plaży).

23 marca   El Nido

Wybraliśmy sie na drugą wycieczkę, tym razem Tour C za 600Peso/os.  O godz. 9.00 wyruszyliśmy w kolejny rejs, który obejmował Tapuitan Island, Star Beach, Secret Beach, Helicopter Island, Matinloc Shrine. Jedna z wysp jest rezerwatem dla żółwich jaj, które są pod ochroną. Atrakcje stanowi Secret Beach, ponieważ trzeba do niej zanurkować pod wodą i przepłynąć szczelinę w skale, aby dostać się do środka. W trakcie wycieczki mieliśmy lunch, na który składały się owoce morza z grilla, ryż, sałatka. Po powrocie do miasteczka, poszliśmy do tej mniej turystycznej części osady. Tu mogliśmy obserwować ich codzienne życie, które nie należy do łatwych i wygodnych. Całe miasteczko to kilka ulic, z czego dwie główne stanowią hotele i pensjonaty, sklepiki i restauracje. Reszta obszaru to domy sklecone z byle czego, brak ulic, kanalizacji i wszechobecna “tymczasowość i bylejakość”. Ma się wrażenie, że nic się tu nie opłaca, bo i tak zaraz przyjdzie monsun lub ulewa, która wszystko zburzy i zmyje. Jest to duży kontrast mimo, że te dwa miejsca dzieli tylko kilkaset metrów. Mimo to jest bardzo bezpiecznie i sielankowo. Miejscowi byli tak samo ciekawi nas ,jak my ich. Mieliśmy okazję również uczestniczyć w inauguracji pasowania przedszkolaków na pierwszoklasistów.

24 marca   El Nido-Puerto Princessa

O godz. 5.00 odjechaliśmy do Puerto Princessa. Po 7,30 godzinach byliśmy na miejscu, zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu “Aldissie” a potem pojechaliśmy do więzienia “bez murów” Iwahig, oddalonego o 20km od miasta i zajmującym powierzchnię 34 tys. hektarów. Za przejazd trycyklem zapłaciliśmy 250Peso w dwie strony. Na miejscu zostaliśmy wpisani do specjalnego rejestru przy bramie wjazdowej. Potem jeszcze kawałek trzeba dojechać, aż do sklepiku z pamiątkami. Miejsce jest utrzymane w czystości, ponieważ więźniowie, tzw. minimum pracują na rzecz więzienia. Zaraz nas oblegają i oprowadzają na około. Pokazują nam salę do gry w siatkówkę, szpital, barak dla medium oraz maximum. Wszędzie siedzi strażnik i nie pozwala robić zdjęć. Z daleka udaje mi się strzelić kilka fotek barakom więziennym. Więźniowie ciągle nas nagabywali o pieniądze lub papierosy, ale my z zasady nie dajemy ludziom kasy za nic. Rozmowa z nimi to jak opowieści z Discovery. O popełnionych przestępstwach mówią bez skrupułów. Jak niektórzy twierdzą, wcale nie cieszy ich to, że opuszczą zakład karny, bo nic ich nie czeka na wolności, będą pracować nadal na rzecz więzienia a większość z nich ma już założone rodziny w rejonie palcówki lub Puerto Princessa. Budynki dla maximum robią przygnębiające wrażenie. Jest to plac, wokół którego znajdują się baraki i jeden duży pawilon. Dobiegał stamtąd wrzask, muzyka, a odsiadujący wyroki snuli się bez celu. Nasza obecność wywoływała zamieszanie i większość z nich podchodziła do zakratowanej bramy. W sumie na tym terenie przebywa ok. 2500 pensjonariuszy. W sklepiku kupiliśmy “zaklinacza deszczu”, czyli grzechotkę za 50Peso. Po powrocie do centrum miasta zakupiliśmy kurczaka z rożna, ryż i wróciliśmy do hotelu.

25 marca   Puerto Princessa-Cebu-Tabliragan-Loboc

Rano poszliśmy zobaczyć najciekawszy obiekt architektoniczny miasta tj. Immaculate Conception Cathedral (Katedrę Niepokalanego Poczęcia) oraz urokliwe targowisko. Tu pojedliśmy pieczonych w oleju bananów, obtoczonych w cukrze po 5 Peso/patyczek. Lot do Cebu mieliśmy o godz. 11.40, opłata wylotowa wynosiła 40Peso/os.Po niecałej godzinie lotu znależliśmy się na wyspie Cebu,gdzie odszukaliśmy pomnik wodza Lapu-Lapu, upamiętniający potyczkę jego wojowników z wojskami Magellana, znajduje się on na wysepce Mactan, w niewielkim parku porośniętym mangrowcami. Jest to atrakcja turystyczna, więc z braku innych atrakcji warto jednak zobaczyć. W drogę powrotną do portu w Cebu zabrał nas handlarz torebek z kokosu, więc kurs mieliśmy za free.

Dojechaliśmy do terminalu 4 i tu odrazu kupiliśmy bilety za 520Peso/os na godz. 15.35 na wyspę Bohol. Chociaż było już po czasie to jeszcze załapaliśmy się na ten rejs. Sprawnie nas odprawiono, zapłaciliśmy po 50Peso za bagaże i popłynęliśmy na wyspę Bohol do Tabliragan. Po 1.45h byliśmy na miejscu. Z portu trzeba było wziąć trycykla za 20Peso/os i dojechać do centrum handlowego Island City. Z jednej strony znajdują się postoje jeepnejów jadących do Loboc i innych miasteczek. Za przejazd zapłaciliśmy po 30 Peso i ok. godz. 18.30 dojechaliśmy do Loboc. Tu kierowca wysadził nas na rynku i polecił wziąć motory. My postanowiliśmy przejść pieszo do “Nuts Huts”. Najpierw mówiono, że to tylko 1.3km, potem 2km. W końcu okazało się, że to ok. 4km pod górkę do punktu z napisem “Nuts Huts”, potem jeszcze 750m i kilkaset schodów w dół. Zmęczeni dotarliśmy na miejsce, mając nadzieję na wolne pokoje. Jest to kilka domków położonych w dżungli, które prowadzi belgijskie małżeństwo. Ponieważ było już późno postanowiliśmy tylko coś przekąsić i poszliśmy spać. Za domek zapłaciliśmy 600Peso i polega to na otwarciu kredytu w specjalnym zeszycie przypisanym do każdego domku, do niego wpisywany jest każdy posiłek i napoje.

26 marca   Loboc-Carmen

Autobusem za 30Peso pojechaliśmy do Czekoladowych Wzgórz, których jest 1268 pagórków o wysokości od 40m do 120m porośniętych trawą i drobną roślinnością. Wszystkie pochodzą z wypiętrzenia koralowych skał. Zmieniają brawę w zależności od pory roku – im bardziej sucha tym bradziej zieleń ustępuje czekoladowej barwie. Po godzinie byliśmy na miejscu. Ze skrzyżowania poszliśmy na wzgórze, chociaż proponowano nam podwiezienie motorami. Wstęp kosztował 50Peso/os. Na górze jest centrum rekreacyjne, sklepy z pamiątkami oraz punkt widokowy.  Porozmawialiśmy z młodymi fotografami, którzy zarabiali na życie robiąc zdjęcia turystom. Byli zaskoczeni jak pokazywaliśmy im możliwości jakie mają ich aparaty. Szczególnie zachwyciły ich zdjęcia makro. Potem wynajęliśmy kierowcę motoru za 200 Peso, który pokazał nam kilka czekoladowych wzgórz i opowiedział o prawdopodobnym pochodzeniu tych formacji. Po powrocie do “Nuts Huts” zostaliśmy poczęstowani pysznym kokosem prosto z drzewa.

27 marca   Loboc-Sikatunia-Tabliragan-Cebu

Około godz. 6.00 mieliśmy pobudkę. Spać dłużej nie można, bo okolica budzi sie do życia wcześnie rano. Za pobyt zapłaciliśmy 2.450Peso za 2 dni z wyżywieniem. Potem pokonaliśmy  274 schodki i doszliśmy do drogi prowadzącej do Loboc. Tu złapaliśmy jeepneja,  potem autobusem o godz. 9.00 pojechaliśmy do Sikatunia. Następnie jeepnejem za 20 Peso/os. dojechaliśmy do Corelli, gdzie mieszkają wyraki. Wstęp do parku kosztował 20Peso/os. Zwierzątek jest 10 sztuk i przebywają w ogrodzonym terenie. Wyraki mają 15-18cm, ważą ok.130 gram i potrafią obracać głowy o 180°, mieszkają na drzewach i jedzą owady. Obeszliśmy trasę dwa razy, ponieważ za pierwszym razem było dużo hałasu i zwierzaki nie chciały wyjść z kryjówek. Jakiekolwiek zdjęcie było utrudnione. Do Sikatunii wróciliśmy multikarem wyborczym, ponieważ w okresie naszego pobytu trwała kampania prezydencka. Stąd wzięliśmy jeepneja do Tabliragan za 12-Peso/os. Do portu dostaliśmy się za 20Peso/os. tricyklem. Promem z firmy Ocean Jet za 500Peso/os. + podatek 11,25Peso/os. o godz. 14.30 popłynęliśmy do Cebu. Od razu w porcie kupiliśmy bilety do Masbate (na naszą następną podróż promową)za 1040Peso/2os.(na 29.03.2010r.-poniedziałek,godz.18.00)

W Cebu zostaliśmy w hotelu “Ruftan Internet and Cafe Pension”, z czego został tylko “Ruftan”, bo ani internet  i cafe nie istnieją. Ostatni turysta z plecakiem był tu 3 miesiące wcześniej. Nora, ale w miarę dobra lokalizacja do okolicznych „atrakcji”. Za nocleg zapłaciliśmy 250Peso.

Następne skorzystaliśmy z jednej z kafejek internetowych, gdzie wydrukowaliśmy potwierdzenia lotnicze i skorzystaliśmy z netu za 25Peso/godzinę. Potem kupiliśmy arbuza od ulicznego sprzedawcy za 10Peso, a w markecie kupiliśmy pieczywo, do tego kawałek kurczaka z budek ulicznych i mieliśmy kolację. Wieczorem napiliśmy sie piwa o słusznej pojemności 1 litra za 65Peso.

28 marca   Cebu

Rano poszliśmy zwiedzać miasto, a zaczęliśmy od Krzyża Magellana i dwóch katedr: Basilica Minare del Santa Ninia i  Cebu Catedral. Była to niedziela palmowa, więc kościoły pełne były ludzi dokonujących święcenia palm. Następnie pojechaliśmy do Świątyni Taoistycznej znajdującej sie w dzielnicy Beverly Hills, którą zbudowali zamożni Chińczycy. Za przejazd tradycyjnie płaciliśmy 7Peso/os, następnie motorami parę metrów, no jak zwykle odległości podawane przez Filipińczyków nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości. Motory dojeżdżają tylko do budki wartowniczej strzegącej osiedla, potem trzeba iść na nogach ok. 1 km., więc tak naprawdę cała trasa wynosi ok. 2km lekko po górkę. Warto przejść się ten kawałek i zobaczyć bogatszą część miasta wraz z przyklejonymi do niej slumsami. Świątynię można zwiedzać, ale nie można fotografować w środku,bowiem stoją strażnicy i pilnują. Cały obiekt jest bardzo ładny i w obliczu brzydoty Cebu jest to jeden z atrakcyjnieszych punktów zwiedzania miasta. Potem pojechaliśmy do dzielnicy Mandaue, gdzie odbywają się niedzielne walki kogutów. Tu znajduje się koloseum, gdzie co niedziela i święta państwowe odbywają się walki. Za 30 Peso/os. weszliśmy do loży honorowej  przy samej arenie. Okazało się, że tańsze bilety (20Peso) są dla biedniejszych ludzi, a my mieliśmy możliwość oglądać walki z “elitą półświatka”, pieniądze przechodzące z rąk do rąk, gorączkowe licytowanie, oglądanie pojedynków to dla Filipińczyków norma. My siedzieliśmy na początku zszokowani hałasem, histerią obstawiania walk kogutów, ale robiliśmy dobre miny pomimo, że towarzystwo wciąż nas namawiało na zakłady. Na początku bardzo nam się przyglądano, ale potem wszystko wróciło do normy. Oglądaliśmy walki kilka godzin, zazwyczaj 50% kogutów pada w walce po czym trafiają na grilla, z którego można zaraz sobie zjeść byłego championa. Kogut przygotowywany jest do zawodów przez rok, potem ma 1 minutę walki, czasem krócej i tyle ma z życia. Niektóre ptaki mogą liczyć na płatną opiekę weterynarza, który je zszywa i łata, aby w następnym tygodniu dokonać żywota lub znów być w chwale. Po południu pojechaliśmy do centrum, aby zwiedzić Fort San Pedro, który jest najstarszą zachowaną hiszpańską fortecą, popadającą w ruinę. Wewnątrz murów znajdują się ogrody. Wstęp kosztował 30 Peso/os. Obeszliśmy go szybko, bo nie jest to zbyt rozległy budynek i piechotą wróciliśmy do naszego hotelu. Po drodze zrobiliśmy zakupy żywnościowe.

29 marca   Cebu

Miasto to obraz nędzy i rozpaczy, pokryte kurzem i smogiem. Nawet niektóre miasta w Indiach nie były tak brzydkie jak Cebu. Prawie wszystkie miejsca polecane przez przewodnik lub broszury były nieaktualne, zamknięte lub zniszczone. Słynny Targ Węglowy okazał się wielopiętrowym slumsem, każda wolna przestrzeń zapełniona zostaje budą, skleconą z płyt drewnianych, szmat itp. Jedyny plus, że w miarę było bezpiecznie. Problemy zaczynają się w centrach turystycznych, gdzie jest dużo żebrzących dzieci. Postanowiliśmy pojechać do Browaru San Miguel, bo w przewodniku napisane było o  możliwości zwiedzania linii produkcyjnej. Okazało się, że od pół roku nie ma wycieczek i nic w tej sprawie nie można zrobić. Stwierdziliśmy, że pojedziemy do ZOO, które okazało się wielką pomyłką. Takiej tragedii zwierząt dawno nie widzieliśmy. W kilku klatkach mieszkają małpki, tygrys, węże i kilka psów. Warunki urągające, opiekunowie zwierząt pozwalają dotykać tygrysa, węża boa, krokodyla. W tym potwornym upale krokodyl nie miał wody w basenie. Wyszliśmy zniesmaczeni i wkurzeni. Wróciliśmy do hotelu, spakowaliśmy się i poszliśmy do portu. O godz. 18.00 zaokrętowaliśmy się na drugim pokładzie.Prom jest duży, ma dwa pokłady, ładownię, kilka kabin I klasy, małą restaurację. Pokład zastawiony jest łóżkami piętrowymi. Cała podróż byłaby fajna, gdyby nie koguty piejące przez pół nocy.

30 marca   Masbate-Pilar-Donsol

Po 14 godzinach przypłynęliśmy do Masbate. Kilka razy obeszliśmy przystań, aby w końcu trafić do agencji Montenegro, gdzie kupiliśmy bilety do Pilar za 337Peso/os. studenckie na godz. 12.00. Po zjedzeniu jak zwykle czegoś z ulicznych straganów, o godz. 12.00 ruszyliśmy szybkim wodolotem do Pilar (południowy skraj Wyspy Luzon). W porcie trzeba zapłacić klimatyczną opłatę 5Peso/os. Na miejscu złapaliśmy jeepneja do Donsol za 20Peso/os. Po około 30 minutach byliśmy na miejscu. Tu zakwaterowaliśmy się w hotelu “Hernandez Guest Hause” za 500Peso, następnie poszliśmy na piechotę do agencji turystycznej uiścić opłatę rejestracyjną za pływanie z rekinami wielorybimi w wys.300Peso/os. Jest to kawał drogi więc tym razem radzimy wziąć tricykla za 20Peso. Kupiliśmy kurczaka, bułki i ananasa. Pochodziliśmy jeszcze po miasteczku,gdzie zbyt wiele do oglądania nie ma. Jest to spokojna mieścina, natomiast ośrodek wypoczynkowy dla turystów jest w tym samym rejonie co agencja turystyczna, więc jeśli ktoś chce być przy plaży w pięknych domkach to należy od razu skierować się w ten rejon. Oczywiście wynajęcie pokoju lub domku to 4 razy większy koszt, niż pokój w centrum miasteczka.

31 marca   Donsol-Legaspi-Manila

O godz. 6.30 byliśmy w centrum turystycznym. Tu zapłaciliśmy po 700Peso/os. za wycieczkę na której mieliśmy oglądać rekiny wielorybie. Łódź kosztuje 3.500Peso, trzeba więc znaleźć 6 osób, aby wyszło po 585Peso/os. Ośrodek dysponuje 30 łodziami  i wszystkie wypływają o godzinie 7.00. Potem następna tura rusza o godz. 12.00. Cała wycieczka trwa 3 godziny, w tym czasie obsługa łodzi jakimś cudem wypatruje rekiny wielorybie. Jak się pojawią trzeba być przygotowanym na szybki skok do wody i płynięcie za 18 metrowym kolosem. Wrażenie jest niesamowite, bo rekiny płyną pod samą powierzchnią wody i ma się uczucie, że zaraz dotknie nas to ogromne cielsko. Rekiny bardziej przypominają wieloryba. My mieliśmy 5 skoków, ale niektórzy nie mieli tyle szczęścia. W sumie widzieliśmy 6 rekinów. Udało nam się nakręcić filmik, na którym widać tego stwora w całej okazałości. Najlepszym okresem do pływania z rekinami wielorybimi jest luty –maj. Pływanie w towarzystwie tych niebiesko-szarych, srebrzyście centkowanych olbrzymów jest niezwykłym przeżyciem. Ryby te żywią się planktonem, małymi rybami, krewetkami i są całkiem nieszkodliwe dla człowieka. Używanie akwalungów jest zabronione.

Po powrocie do miasteczka, szybko spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Legaspi. Wciąż nas zapewniano, że dany jeepnej jedzie do samego końca trasy, po czym okazuje się, że musimy się przesiadać. Na szczęście było to tak zorganizowane, że kolejny jeepnej nas przejmował i docieraliśmy zazwyczaj do celu. Do Legaspi dojechaliśmy po ok. 2 godzinach/60Peso/os. Terminal autobusowy jest bardzo duży i ma kilka firm obsługujących te same kierunki. Okazuje się, że ceny są takie same a autobusy odjeżdżają o godz. 16.30 i 18.00. Kupiliśmy bilet do Manili za 800Peso/os. na godz. 16.30. Są jeszcze tańsze opcje tzw. ordinary za 400Peso o godz. 14.30, ale standard gorszy (kury, kaczki, jajka itp.). Autobus miał jechać 12 godzin, ale zatrzymywały nas ciągle procesje Wielkanocne, min. w miejscowości Santiago de Libon. Tu staliśmy około godziny a do Manili dojechaliśmy o godz. 6.30.

01 kwietnia   Manila-San Fernando Pampanga-Angeles City-Bacolor

Po przyjeździe do Manili w dzielnicy Pasay poszukaliśmy terminala Victoria Liner, z którego jedzie się do San Fernando Pampanga. Potem okazało się, że ten przewoźnik ma kilka małych terminali i punktów zbiórki pasażerów (wiele innych agencji też). Victoria obsługuje kierunki północne do Olongapo, Baguio. Po godzinie czekania w kolejce kupiliśmy bilet za 109Peso/os. do San Fernando Pampanga. Godzina nie była ustalona, bo autobusy wciąż odjeżdżały, aby rozładować tłok. Po około półtorej godziny dojechaliśmy do skrzyżowania na autostradzie, skąd odbijała droga do miasteczka. Nie mieliśmy żadnych wskazówek i map, więc liczyliśmy na pomoc miejscowych. Zaczęliśmy tłumaczyć, że chcemy dojechać co centrum miasta,lecz ludzie  nie mogli zrozumieć o co nam chodzi, dopiero potem okazało się, że trzeba jechać do San Fernando-market i to określa centrum miasta. Powiedzieliśmy, że jedziemy na ukrzyżowania i chcemy znaleźć hotel, powiedziano nam, że to dzisiaj niemożliwe bez rezerwacji. Okazało się, że oni mieli na myśli drogie hotele dla turystów, a my jak zwykle chcieliśmy klasę ekonomiczną. Jedna z dziewczyn w jeepneju poleciła nam hotel przy trasie w kierunku Angeles City. Okazał sie bardzo drogi co wzbudziło u niej zdziwienie. Postanowiliśmy pojechać do Angeles City i tam znaleźć nocleg. Po 5 przesiadkach jeepnejami dotarliśmy do dzielnicy rozrywkowo-kasynowej, gdzie znajduje się mnóstwo hoteli na godziny. Za 450Peso znaleźliśmy hotelik niedaleko głównej drogi. Warunki były znośne, ciepła woda i TV. Ludzie snujący się po hotelu to jacyś weterani II wojny światowej i emerytowani żołnierze USArmy z bazy Clark, którzy sobie dostatnio żyją za amerykańskie dolarki na tanich Filipinach. Mają ciepło  “chętne dziewczyny” i zero problemów.

Po złożeniu bagaży stwierdziliśmy, że pojedziemy do miasteczka Bacolor, które znalazło się pod 12m lawiną błota po wybuchu wulkanu Mt.Pinatubo w 1991r. Najpierw trzeba wrócić do San Fernando-market, potem niedaleko “Chinabank” znajduje się przystanek  jeepneji do Bacolor. Za 7Peso/os. dojeżdża się do skrzyżowania a potem ok. 500 metrów trzeba przejść na nogach. Głównym punktem jest kościół, który obecnie wygląda jakby zapadł się pod ziemię. To co kiedyś było wysokimi oknami jest wejściem do wnętrza budynku. Robi to niesamowite wrażenie, bo właściwie chodzi się pod dachem ogromnego niegdyś kościoła. Na zewnątrz można obejść na około, gdzie zachowały się resztki dachów domów. Idąc główną drogą można napotkać pozostałości domów, dachów, bram, ale jest ich coraz mniej i wiele zarosło lub stanowi część współczesnej zabudowy. Chodząc po tym miejscu ma się wrażenie, że jest się na cmentarzu. Po powrocie do Angeles City mieliśmy możliwość zobaczyć życie nocne, min. kasyna, restauracje. Jest to małe, filipińskie Las Vegas.

02 kwietnia   Angeles City-San Fernando Pampanga-Manila

O godz. 5.40 mieliśmy pobudkę (wiadomo koguty). Pojechaliśmy do San Fernando Pampanga. Na miejscu okazało się, że miejsc w hotelach było jeszcze bardzo dużo. Szczególnie hotele na godziny zmieniły swoje przeznaczenie. Ceny noclegów kształtowały się w granicach od 800Peso wzwyż. Potem rykszą za 50Peso dojechaliśmy do San Pedro-dzielnicy, gdzie odbywały sie ukrzyżowania. Zaczęły się już pielgrzymki i po drodze mieliśmy możliwość oglądać biczowników. Około godz. 9.50 byliśmy na miejscu. Tu załatwiliśmy sobie wejściówki do strefy VIP-ów i dziennikarzy, co wcale nie okazało sie takie trudne. Podeszliśmy do stanowiska organizatora i wypisaliśmy druczki. Dano nam kupony wejściowe i juz mogliśmy siedzieć pod  namiotem. Upał był niemiłosierny, ok. 40ºC. Przez cały czas pod krzyże usytuowane na „Golgocie” podchodziły grupy biczowników, którzy cały czas okładali się pejczami zakończonymi kawałkami bambusa. Plecy mieli zakrwawione, twarze zasłonięte przed widzami. Wchodzili na górę i tam padali przed krzyżami. Dodatkowo byli bici przez swoich towarzyszy. Miała to być pokuta za grzechy, ale wyglądało to mimo wszystko dziwnie. Rozpoczęcie ukrzyżowań rozpoczęło się z 2 godzinnym poślizgiem, ok. godz. 14.00 na wzgórze weszła cała grupa aktorów, wyrecytowali swoje kwestie i całość trwała 30 minut, a potem zaczęto przybijać do krzyży głównych bohaterów. Było to prawdziwe przybijanie 25 letnimi gwoździami. Po przedstawieniu kolejnych 12 śmiałków zostało ukrzyżowanych przy aplauzie widowni. Jarek dostał się pod krzyże i miał możliwość widzieć wszystko z bliska.  Do San Fernando doszliśmy na piechotę, ponieważ były potworne korki. Wzięliśmy bagaże z hotelu i jeepnejami pojechaliśmy do terminala autobusów do Manili. Wysiedliśmy w Pasay, niedaleko autostrady prowadzącej na lotnisko. Wzięliśmy ponownie jeepneya i podjechaliśmy na terminal międzynarodowy. Tu jeszcze wydaliśmy ostatnie pieniądze-zjedliśmy w KFC. O godz. 23.15 wylecieliśmy do Kuwejtu.

03 kwietnia   Kuwejt-Londyn

Rano o godz.9.35 wylecieliśmy z Kuwejtu do Londynu, by o godz. 13.20 znaleźć się na Heatrow. Z lotniska odbrali nas Marcin i Ania. Wieczorem poszliśmy do pubu, gdzie czas upłynął nam na degustacji angielskiego piwa i opowieściach o wyprawie.

04 kwietnia   Londyn-Katowice-Ogrodzieniec

Wylot z Londynu mieliśmy o godz.13.30. W Pyrzowicach byliśmy o godz. 16.50. Pojechaliśmy jeszcze do Ogrodzieńca, gdzie spędziliśmy resztę świąt, zajadając się polskimi, tradycyjnymi potrawami.

Podsumowanie

Przygotowując się do wyprawy, czytaliśmy o trudnościach z transportem, ale okazało się, że wszystko jest dobrze zorganizowane. Jeepnejami dojedzie się wszędzie, a dalsze trasy są obsługiwane przez wiele agencji autobusowych. Na Filipinach stykaliśmy się z różnorodnością etniczną i kulturową. Można zauważyć wpływy chińskie, indonezyjskie i hiszpańskie. Kolory morza, ryb i roślinności zapadają w pamięć jako pocztówka z raju.Jest to miejsce w którym można zamieszkać od Wigilijnej gwiazdki do Wielkanocy (na przeczekanie zimy).

Ciekawostki:

  • nazwę Filipiny nadali Hiszpanie na cześć króla Filipa II
  • narodową dyscypliną sportową nie wysokich Filipińczyków jest koszykówka
  • z 7107 wysp ponad 5000 jest nie zamieszkałych, a 2500 nie ma nawet nazwy
  • filipińskie rafy koralowe stanowią 8% wszystkich raf na świecie
  • religia: katolicy 83%, protestanci 9%, muzułmanie 5%, buddyści i inne 3%
  • z 37 wulkanów 17 jest aktywnych, państwo nawiedza rocznie nie mniej niż 33 tajfuny,            nękane jest również przez trzęsienia ziemi
  • w kraju na każdy telefon komórkowy przypada 55 odebranych sms-ów dziennie
    • przysmaki:baluta-jajko z 3 tygodniowym zarodkiem kaczym lub kurzym-bardzo praktyczne    jajko z   mięsem,
    • jeepneje to elita transportu usługowego, są one unikatowe w swojej piękności. To dzieła        sztuki, błyszczące kolorowym, pełnym ozdób, napisów, reklam, naklejek, lampek, pierdołek    nikomu do niczego nie potrzebnych. Jest to malownicza wizytówka Filipin.

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u