Spotkanie z dobrymi sercami w Burundii – Anna Matej

Spotkanie z dobrymi sercami w Burundii

Anna Matej

Czas trwania podróży: 01.02. – 01.03.2006

Trasa lotnicza: Warszawa – Amsterdam – Nairobi – Bruksela – Warszawa

Trasa lądowa: Nairobi – Arusha – Dar es Saalam – Zanzibar – Dar es
70-463 Saalam – Dodoma – Manyoni – Singida – Nzega – Kahama – Ngara – Ngozi – Buraniro – Kayanza – Butare – Cyangugu – Kibuye – Kigali – Ruhengeri – Cyanika – Kisoro – Kabale – Kampala – Nairobi

Wydatki (1 osoba): bilet lotniczy: 2600 zł, wizy: 200 USD (w tym 2 x wiza tranzytowa w Kenii)

Kursy walut, luty 2006:

1 USD = 70 Ksh (kenijskich szylingów)

1 USD = 1000 Tsh (tanzańskich szylingów)

1 USD = 1810 Ush (ugandyjskich szylingów)

1 USD = 546 RFr (rwandyjskich franków)

1 USD = 1097 BFr (burundzkich franków)

Wizy i przepisy wjazdowe do Burundi:

Obywatele państw, w których nie ma ambasady Burundi, mogą przekraczać granicę tego kra¬ju bez wizy. Zobowiązani są natomiast do wykupienia w ciągu 24 godzin po przekroczeniu granicy specjalnych znaczków skar¬bowych tamtejszego urzędu imigracyjnego. Brak tych znaczków w paszporcie uniemożliwi wyjazd z Burundi. Należy pamiętać, że turyści mający wizę burundyjską lub znaczki urzędu imigra¬cyjnego Burundi mogą mieć problemy przy wjeździe do De¬mokratycznej Republiki Konga. Nie ma polskiej placówki dyplomatycznej Burundi. Republika Burundi pod¬lega kompetencji terytorialnej Ambasady RP w Nairobi (Kenia).

Kenia – 20 USD – wiza tranzytowa którą otrzymuje się na lotnisku Jomo Kenyatta w Nairobi, (50 USD – wiza wielokrotna)

Tanzania – 50 USD

Burundi – 20 USD – wiza 3 dniowa przejście graniczne w Kobero Bridge

Rwanda – 60 USD

Uganda – 30 USD

Szczepienia i służba zdrowia:

Obowiązuje zaświadczenie o szczepieniu przeciwko żółtej febrze. Ze względu na występowanie malarii na terenie całego kraju konieczna jest profilaktyka antymalaryczna. Opieka medyczna jest na niskim poziomie i ma ograniczo¬ny zasięg. Zastrzeżenia wzbudza stan higieny, profesjonalizm świadczonych usług oraz zaopatrzenie w leki i środki sanitarne. Zaleca się wykupienie przed przyjazdem międzynarodowego ubezpieczenia zdrowotnego.

Bezpieczeństwo:

Burundi należy do krajów bardzo niebezpiecznych. Niestabilna sytuacja wewnętrzna jest wynikiem niedawnych wojen wewnętrznych i udziału Burundi w interwencji wojskowej w Demokratycznej Republice Konga. Podróż po Burundi podejmuje się zawsze na własne ryzyko. Nie zaleca się szczególnie wyjazdów w przygraniczne okręgi graniczące z Rwandą i Demokratyczną Republiką Konga. Podróżujący po Burundi samochodem mogą być zatrzymywani przez blokady policyjne lub grupy rebeliantów. W stolicy kraju Bużumburze należy unikać podróży po zmroku. Ciągłe walki między siłami rządowymi a rebeliantami, nawet tuż za granicami miasta, stanowią poważny zagrożenie. W Bujumburze turyści mogą paść ofiarą licznych przestępstw pospolitych – drobne kradzieże, kradzieże kieszonkowe, włamania i kradzieże samochodów.

________________________________________________________________________________

Wraz z demokratycznymi wyborami w sierpniu 2005 roku Burundi zyskało pozory normalności, jednakże wciąż pozostaje krajem podwyższonego turystycznego ryzyka. Chętni którzy wybierają się do tego kraju powinni zachować środki ostrożności wyższe niż w sąsiednich krajach – Rwandzie, Kenii czy Tanzanii.

W Burundi pozostałością po okresie wojny Tutsi – Hutu są grasujące bandy uzbrojonych przestępców, atakujący cywilów oraz liczni drobni bandyci. Często wyrzutkowie ci są zachęcani politycznie, czasem to zwykli drobni przestępcy.

W centralnej Afryce sytuacja militarno – polityczna przedstawia się następująco – Uganda jest wasalem i sługą Ameryki, Rwanda jest satelitą Ugandy, Burundi słabszym bratem Rwandy, a Demokratyczna Republika Konga przez dłuższy czas było satelitą Rwandy – jak na wielkość ziem tych dwóch krajów doprawdy cyrkowa konfiguracja. Te polityczne współzależności to efekt XX wiecznej ingerencji Ameryki i Francji w każdy zakątek świata.

W miesiącu lutym 2006 wyjechałam do Afryki. Jedną z atrakcji tegoż wyjazdu była wspinaczka na szczyt Kilimandżaro. Ale tak naprawdę to nie Kilimandżaro było głównym celem wyjazdu do Afryki. Wyruszyłam w dalszą drogę. Zahaczając o Zanzibar, miałam przyjemność uczestniczyć w corocznym festiwalu tradycyjnej muzyki swahili zwanym “Sauti za Busara”. Podczas trzydniowego pobytu na Zanzibarze w mojej głowie kłębiły się myśli, jak dotrzeć najszybciej do Burundi. Postanowiłam że będę przemieszczać się wszystkimi dostępnymi, lokalnymi środkami transportu. Przejechałam w poprzek Tanzanię. Zmierzałam na spotkanie z polskimi siostrami misjonarkami przebywającymi na misji w miejscowości Buraniro w Burundi. Jest to kraj, w którym mają wspaniałe warunki, by służyć najbiedniejszym z biednych. Przejazd przez Tanzanię nie należał do jakiś szczególnie trudnych.

Wystartowałam z Dar es Saalam do Dodomy liniami Scandinavian (koszt 13000 Tsh). Przejechanie 475 km z przerwami na odpoczynek zajmuje 6,5h. O 12.30 docieram na miejsce. Ze względu na to, że po południu raczej ciężko jest złapać kolejny transport do odległej o 543 km Kahamy, postanawiam spędzić resztę dnia i noc w jednym z najtańszych Hoteli w Dodomie, zlokalizowanym w samym centrum miasta, tuż przy kościele anglikańskim. Hotel zwie się Christian Council of Tanzania House. Nocleg kosztuje tutaj 6000 Tsh. Jest nawet dostęp do internetu (koszt 500 Tsh/1h), pod warunkiem że jest prąd.

Kolejnego dnia z samego rana biegnę na dworzec, aby złapać autobus do Kahamy. Udaje się. O godz. 06.30 ruszam dalej. Przede mną 13h jazdy. Niestety ten odcinek drogi jest fatalny. Właściwie nie ma asfaltu. To polna droga. Koszt biletu to 20 000 Tsh. O 19.30 mocno wyczerpana podróżą dojeżdżam do Kahamy. Od razu lokuję się w przydworcowym Hotelu New Brashi Guest House (cena za noc 25 000 Tsh) i padam spać. Następnego dnia mam nadzieję dotrzeć już do punktu docelowego jakim jest Buraniro. Skoro świt wsiadam do autobusu firmy Bedda Mohamed jadącego do Ngary (koszt 8000 Tsh), a dalej już prosto do punktu granicznego Kabanga. Z Ngary do Kabanga można dostać się tylko i wyłącznie lokalną taksówką (1000 Tsh). Taksówka jest tak napchana lokalnymi mieszkańcami, że zostaje mi przydzielone miejsce w bagażniku. To tylko 15 km, które spokojnie da się wytrzymać siedząc w kucki. W punkcie granicznym Kabanga otrzymuję pożegnalną pieczątkę z Tanzanią i jadę rowerem do kolejnego punktu granicznego z Burundią – Kobero Bridge. W tym punkcie granicznym można uzyskać wizę tylko na 3 dni – koszt 20 USD, a w przypadku kiedy chciałabym zostać dłużej w Burundi, musiałabym jechać do Bujumbury przedłużać wizę, ponosząc oczywiście dodatkowe koszty. Póki co decyduję się na wizę 3 dniową. Z Kobero Bridge przemieszczam się kolejną taksówką za 25000 BFr do Ngozi, a z Ngozi za 15000 BFr prosto do Buraniro.

Buraniro to przysiółek w północnym Burundi, który trudno znaleźć na mapach, trudno tu trafić, trudno się dopytać gdzie ta mieścina w ogóle tkwi, ale jak często w podróży, pomógł palec Boży, życzliwość oraz chęć pomocy ludzi. Z Ngozi do Buraniro jedzie się około dwóch godzin polną drogą pełną soczystej zieleni, żółci, purpury. Na stokach są wszechobecne krowy zebu, które dziś nie są jak kiedyś wyłącznie własnością Tutsi, a każdego kto ma grosz i jest majętny.

Kiedy dojechałam na teren misji radość moja była nie mniejsza niż sióstr. Wszystkie siostry z ogromną serdecznością zaczęły się ze mną witać, a ja doskonale wyczuwałam ich życzliwość. Dotychczas trafił do nich jeden turysta i to w dodatku ich rodak z Polski. Ja mam zaszczyt być drugą osobą – turystką z Polski, która odwiedziła misję. Siostry pochodzą ze Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego, które powstało we Francji w XII w., a w Polsce jest obecne od 1220 r. Ponad 20 lat temu siostry rozpoczęły posługę wśród czarnych braci na ziemi afrykańskiej w Burundi.

W ośrodku zdrowia który prowadzą siostry, pomagają one licznie przybywającym chorym (dziennie ok. 700 osób). Pomagają też dzieciom, zwłaszcza sierotom. Jest ich bardzo dużo z powodu ciągłego niepokoju w kraju. Bez rodzin i dachu nad głową, błąkają się z miejsca na miejsce, żebrzą, w najgorszym wypadku kradną.

Siostry przepięknie zagospodarowały teren parafii oraz okolice. Z pomocą miejscowych ludzi zbudowały misje, tchnęły życie w nienajlepsze ziemie, założyły szpital dla potrzebujących, których tutaj są setki, tysiące. Założony szpital to miejsce, do którego trafia każdy z “czymś” – a to malaria, a to żółta febra, a to AIDS, poród lub ktoś z odrąbanych palcem. Niektórzy chorzy wpadają w śpiączkę malaryczną i trzeba walczyć o ich życie. Bywa również tak, że sprawę leczenia komplikuje użycie leków tradycyjnych (ziół) tzw. imiti ikirundi. Skutki przedawkowania tych ziół bywają niekiedy tragiczne i kończą się śmiercią chorego.

To, że do szpitala trafia prawie każdy, to dlatego iż takie miejsce jak szpital ma coś w sobie z zajazdu, austerii. Zagląda tu każdy, kto nie ma nic innego do roboty, spotykają się tu bracia, kuzyni, odlegli sąsiedzi a ponadto każdy myśli, że a nóż trafi mu się kilka lekarstw, które są w całej Afryce towarem deficytowym.

Będąc na miejscu zobaczyłam, jak żyją i pracują siostry, które codziennie przyjmują setki chorych i biednych – leczą i pomagają, jak tylko mogą, z Bożą i ludzką pomocą. Ciężko chorzy pozostają w szpitalu, a inni wracają do domów, często kilkanaście kilometrów na nogach, z odpowiednimi lekarstwami.

Do ośrodka zdrowia przychodzą kobiety ciężarne na porodówkę. Tutaj są badane, otrzymują odpowiednie pouczenia, a często także są dożywiane. Kobiety z obydwu plemion Hutu i Tutsi przychodzą do porodówek, bo wiedzą, że zostaną jednakowo potraktowane i otrzymają wszelką pomoc. Przy komplikacjach związanych z porodem siostry odwożą je do szpitala wojewódzkiego w Kayanzy. W trudnych sytuacjach siostry często są wzywane do ośrodka także w nocy. Odbierają tu dziennie kilka porodów, kobiety tutaj ciągle rodzą dzieci. Zapewne nie każdy wie, iż dziecko czarnej kobiety, gdy przychodzi na świat jest białe. Dzieciak dopiero po kilku dniach nabiera purpury, dopiero po kilku dniach barwa i feria kolorów przypominają koniec dnia – od jasnej czerwieni do czerni. Każde niemowlę otrzymuje “wyprawkę” do domu (koszulkę, czapeczkę), przygotowaną przez siostry. Mimo problemów, jest także wiele momentów radosnych w pracy sióstr, gdy na przykład zdrowieje ktoś, kto był ciężko chory, czy też wtedy, gdy po skomplikowanym porodzie rodzi się piękny malec.

Mimo niezbyt stabilnej sytuacji w kraju do ośrodka przychodzą matki z małymi dziećmi do szczepienia i ważenia. Dzieci niedożywione otrzymują żywność do domu, a na miejscu posiłek gotowany przez ich matki, które przy okazji uczą się prawidłowego odżywiania dzieci. Do domu otrzymują zazwyczaj mleko w proszku, sorgo, mąkę z kukurydzy – dzięki pomocy humanitarnej Czerwonego Krzyża i innych organizacji międzynarodowych.

Dzieci w Burundi od najmłodszych lat mają swoje obowiązki, np. trzyletnie dzieci muszą nanosić wody ze zbiorników, często położonych daleko od ich domów. Przez cały dzień chodzą z malutkim bukłakiem na głowie. Trochę starsze mają za zadanie nazbierać chrustu na opał. Często widzi się też pięcioletnie dzieci noszące młodsze rodzeństwo na plecach, bo mama nosi już kolejne, jeszcze mniejsze. Do szkoły chodzą tylko niektóre dzieci, bo rodziców nie stać na opłacenie szkoły, np. na dziewięcioro dzieci w rodzinie uczy się tylko troje. Tak szerzy się analfabetyzm i obniża kultura życia. Oczywiście wszystkie dzieci chodzą boso, o butach chyba nikt nawet nie marzy. Niektóre dzieci noszą do szkoły tabliczki do pisania. Inne nie mają nawet tego.

Obok ośrodka w Buraniro znajduje się kolejny – Gatara. W obydwu znajdują się czteroklasowe szkoły podstawowe. Dzieci jest bardzo dużo, gdyż rodziny są wielodzietne. W tamtejszej tradycji wielodzietność jest chlubą, a macierzyństwo jest głównym zadaniem kobiety. Spacerując wokół ośrodka w Buraniro zostałam “oblężona” przez niezliczony tłum dzieci. Trzymałam w ręku aparat fotograficzny, więc dzieci wołały “foto” i tłoczyły się przy mnie, bo sądziły, że będąc jak najbliżej aparatu fotograficznego na pewno zostaną sfotografowane. Głodne, wychudzone, brudne, obdarte, ale uśmiechnięte i zadowolone, poklękały w błocie, by każde było widoczne.

Po zrobieniu kilku pamiątkowych zdjęć szczęśliwe dzieci towarzyszyły mi do domu sióstr. Od sióstr dowiedziałam się, że większość z tych dzieci jeszcze nic tego dnia nie jadła i nic z sobą do jedzenia nie przyniosła. Gdzieś na oknach szkoły było kilka koszyczków z bananem w środku. Reszta będzie jadła dopiero wieczorem, prawdopodobnie wywar z ziół (dla oszukania głodu), bo nie mają już fasoli ani słodkich ziemniaków, które ze względu na ciągły deszcz zgniły na polu. Największym problemem w Buraniro są występujące ulewy. Wówczas klęska głodu jest straszna. Bardzo trudno jest zdobyć koszyk fasoli czy słodkich ziemniaków.

Nieliczne sieroty żyją w warunkach względnie normalnych, pod warunkiem że mają swoich opiekunów i jako taki dach nad głową. Ale potrzebują wsparcia sióstr, by mogły się uczyć, ubrać i mieć wystarczające pożywienie. Dużo dzieci poszło do szkoły, siostry zakupiły im zeszyty, ubrania i wszystko co było potrzebne, by mogły się uczyć. Wpłaciły także wymaganą kwotę za ich naukę.

Siostry misjonarki są uznawane przez miejscowych za anielskie istoty, każdy kto je mija, kłania się do pasa, pozdrawia z pełnym uznaniem, widać to, iż są one życiem, nadzieją, szczęściem i otuchą dla wielu z tych ludzi. Każdy dzień w Buraniro niesie radość trudu i posługi, czasami także zagrożenia, każdy dzień siostry rozpoczynają i kończą w swojej malutkiej kapliczce.

Po trzech dniach pobytu w Buraniro, aż żal było opuszczać to jakże magiczne miejsce. Siostry jako przedsiębiorcze kobiety, zorganizowały mi transport swoim motorem (świeżo kupiony na potrzeby ośrodka). Jeden z pracowników ośrodka podwiózł mnie do Kayanzy. Stąd już kolejną taksówką za 3000 BFr jadę do granicy z Rwandą – Kanyaru Haut. Jeszcze tylko pieczątka pożegnalna z Burundi, by za chwilę otrzymać powitalną za 60 USD i … Welcome to Rwanda. Główny punkt podróży, czyli wizyta u sióstr misjonarek został zrealizowany. Szczęśliwa i pełna wrażeń, zmierzam do Butare.

Zupełnie nie tak dawno, 20.11.2006 otrzymałam wiadomość elektroniczną od sióstr. Dzielą się radosną wiadomością, że rozbudowa szpitala postępuje błyskawicznie, budynek jest już przykryty, pozostają prace wykończeniowe, długie i kosztowne, ale mają nadzieję, że z Bożą pomocą uda im się doprowadzić do końca. Ja też głęboko w to wierzę.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u