Turcja i państwa kaukaskie samochodem osobowym 2013 – Anna i Grzegorz Lega

Podróż trwała od 13-05-2013 do 08-06-2013. Świetna pora na tego typu wyprawę, mimo że czasem opady deszczu wymuszały na nas zmianę planów podróży. Podróżowaliśmy we dwie osoby (dwoje kierowców), samochodem osobowym, który palił ok. 7 litrów gazu na trasie. Całą wyprawę organizowaliśmy własnymi siłami.
Koszt na dwie osoby wyniósł 6131zł (z czego samo paliwo kosztowało 3222zł, opłaty drogowe 291zł i opłaty za wjazd i wyjazd z Armenii ok. 300zł. Reszta to koszt jedzenia, noclegów, biletów wstępu i drobnych pamiątek). Na wyprawę zabraliśmy niewielkie kwoty EUR i USD, a pieniądze lokalne wybieraliśmy z bankomatów. Za paliwo płaciliśmy głównie polskimi kartami bankowymi (w krajach, w których walutą nie jest EUR to banki przeliczają lokalną walutę na USD a potem drugi przelicznik z USD na EUR). Zalecane jest ubezpieczenie podróży (świat bez USA koszt: 3,24zł/dzień) oraz obowiązkowo zielona karta na auto (w PZU karta ta jest bezpłatnie). Podczas całej wyprawy polskie prawo jazdy było wszędzie akceptowane. Jako, że wyprawa miała być niskobudżetowa, więc nie korzystaliśmy z usług żadnych biur podróży i nie rezerwowaliśmy żadnego noclegu. Zabraliśmy ze sobą butlę z gazem 2kg, a średnio co drugi nocleg spędzaliśmy w samochodzie (mieliśmy namiot, ale szybciej było rozłożyć fotele samochodowe i w miarę wygodnie się przespać). Pranie podczas naszej wycieczki robiliśmy podczas noclegów w hotelach, a mokra bielizna szybko schła w nocy i podczas jazdy autem z otwartymi szybami.
Przejazd: Polska: Krosno – Słowacja (tranzyt),Węgry(tranzyt), Serbia (tranzyt),Bułgaria(tranzyt), Turcja: Edirne, Istambuł, Ankara, Jezioro Tuz, Goreme, Sanliurfa, Mardin, Van, Dogubayazit, Kars, Posof – Gruzja: Akhaltsikhe, Khashuri, Kutaisi, Zugdidi, Mestia, Kutaisi, Gori, Tbilisi, Sighnaghi, Tbilisi, Marneuli – Armenia: Alaverdi, Vanadzor, Dilijan, Sevan, Yerevan, Spitak, Stepanavan, Tashir – Gruzja: Tbilisi, Kutaisi, Samtredia, Kobuleti, Batumi, Sarpi – Turcja: Rize, Trabzon, Samsun, Sinop, Inebolu, Amasra, Kocaeli, Istambul, Edirne – Bułgaria, Serbia, Węgry, Słowacja, Polska.
Węgry, tranzyt: 276 HUF/GAZ, 427HUF/ ON, Winieta węgierska miesięczna: 4780HUF
Serbia, tranzyt: 75,9DIN/ GAZ, 150DIN/ benzyna, 147DIN/ ON, Serbskie winiety płaci się na bramkach. W sumie 1300DIN w jedną stronę. Można płacić SRD, EUR, kartą Visa, Maestro, Master Cadr, American Express, Dina Card
Bułgaria tranzyt: 1,24BGL/Gaz, 2,57BGL/Benzyna, 2,62BGL/ ON, Winieta bułgarska 5,5EUR/7dni
Średnie przeliczniki walut przy płatnościach kartami debetowymi: Serbia 1SRD=0,039zł, Bułgaria 1BGN= 2,31zł, Turcja 1TL=1,86zł, Gruzja 1GEL=2,11zl, 1EUR=4,43zł
Turcja: 2,51TL/gaz; 4,71TL/benzyna 4,12TL/ON. UTC/GMT +2. Wjazd do Turcji wymaga wizy turystycznej, którą nabyliśmy na granicy „od ręki” za 15 EUR/osobę. Polacy standardowo dostają ją na 90dni. Obecnie aby przejechać północny most na Bosforze i bramki autostradowe należy zakupić HGS, czyli winietę, którą można dostać na stacjach benzynowych lub na poczcie. My kupiliśmy ją zaraz za przejściem granicznym na stacji Shell za 40TL lub 18,50EUR. Nam ta winieta wystarczyła na przejazd całej Turcji, ale wracaliśmy już drogami zwykłymi, niepłatnymi. Winietę należy przykleić na przedniej szybie, tuż pod wstecznym lusterkiem. Obsługa stacji chętnie pomaga to właściwie zrobić. Przed bramkami należy zmniejszyć prędkość do 30km/h, bo jeśli nie, to policja turecka zmusi nas do zatrzymania się. Niewielu Turków zna swój kraj, więc nie warto do końca im ufać. Nas ostrzegano przed wjazdem do Kurdystanu, bo tam niebezpiecznie i odradzano przejazd do Gruzji przez Posof, bo droga wyboista i tamtędy tylko TIRy przejeżdżają- my przejechaliśmy bez problemu. Z Turcji nie ma możliwości przedostać się do Armenii, mimo że państwa sąsiadują ze sobą. Oficjalnie są w stanie zimnej wojny. Generalnie Turcy mówią po turecku lub arabsku nawet w momencie, gdy język angielski znają. Tzn. wszyscy młodzi w szkołach uczą się angielskiego, ale jest albo zły sposób nauczania języka, albo Turcy zwyczajnie czują się dumni z tego, że są Turkami i angielskiego nie używają. Bardzo chętnie natomiast pomagają przyjezdnym, komunikując się za pomocą gestów, min i rąk.
Przez cały czas zwiedzania Turcji, ja jako kobieta nie nosiłam nakrycia głowy, nawet przy zwiedzaniu Kurdystanu Tureckiego, ale zwiedzałam kraj w długich spodniach i koszuli z długimi rękawami. Kilka razy odpowiadaliśmy na pytania czy jesteśmy małżeństwem, więc wówczas pokazywałam obrączkę na palcu. Mało widzieliśmy kobiet tureckich w tradycyjnych strojach, a młode Turczynki spotykaliśmy ubrane całkowicie po europejsku tzn. w spodniach typu jeans i barwnych koszulkach. W Turcji, zakupy robiliśmy w marketach lub na bazarach, a ceny obiadów w restauracjach ustalaliśmy przed zamówieniem, aby nie dziwić się później rachunkowi. Przed wyprawą wykonaliśmy szczepienia na żółtaczki A i B, tężec, błonicę, polio i dur brzuszny (pierwsze szczepionki wybrane 6 tygodni przed planowanym wyjazdem). Ani razu nie odczuliśmy problemów żołądkowych, mimo że żywiliśmy się w lokalnych barach i pili wodę z ogólnie dostępnych źródeł, tam gdzie pili miejscowi.
Przed przyjazdem tutaj, warto nauczyć się nazwisk polskich piłkarzy grających w tureckich klubach, bo często rozmowa rozpoczyna się od futbolu, a dopiero potem można przejść do załatwiania spraw. W wielu miejscach Turcji, nawet w sklepie jubilerskim czy warsztacie samochodowym, serwowano nam słodką herbatkę. Alkoholu na półkach sklepowych nie widać, ale np. w Hasankeyf nad Tygrysem obsługa hotelu zapytała czy życzymy sobie po piwku, bo mogliby dla nas to zorganizować.
Tutaj nie było żadnego problemu z tankowaniem gazu. Stacji jest bardzo dużo, a w okolicach miasteczek zdarza się, że stacje są co 10metrów przy czym, ceny za paliwo różnią się czasem bardzo. Generalnie nie ma żadnych problemów z płatnościami kartami bankowymi. Podczas naszej wyprawy mieliśmy problem dwa razy, że terminale nie czytały naszych kart i trzeba było płacić gotówką (EUR lub USD). Z nocowaniem na parkingach przy stacjach benzynowych nie ma problemu, a jeśli poinformujemy obsługę o zamiarze przespania się, to możemy liczyć na poczęstunek herbatką i ustawienie nas w „bezpiecznym miejscu” tzn. tuż pod świecącą latarnią.
Uwaga: Jak informuje Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Ankarze od 10 kwietnia 2014 roku zakup tureckiej wizy na przejściu granicznym nie będzie możliwy. Wizę turystyczną i biznesową będzie można od tego momentu uzyskać jedynie w placówkach dyplomatycznych Republiki Turcji bądź za pośrednictwem systemu E-visa. Tradycyjne wizy w formie naklejek odchodzą do lamusa.
Od granicy Kapitan Andrejevo do Ankary poprowadzona jest płatna autostrada, ale zaraz obok widoczna jest droga szybkiego ruchu (bezpłatna) dwupasmowa. Drogi mają bardzo dobre oznaczenia i są świetnej jakości. Przejazd przez Istambuł w godzinach przed południowych trwał (ok. godziny ze średnią prędkością 100km/h) i poza nielicznymi przyblokowaniami jazda jest płynna. Wszyscy uczestnicy ruchu przestrzegają przepisów drogowych, więc jedzie się dość dobrze, tylko uważać trzeba na motocykle, a szczególnie przy przewężeniach ulic, na wymuszające pierwszeństwo ciężarówki.
Zwiedzanie Turcji rozpoczęliśmy pod wieczór drugiego dnia od naszego wyjazdu z domu. Warto zatrzymać się w Istambule i odwiedzić Błękitny Meczet, Hagia Sofia, Topkapi, zrobić zakupy na bazarze i przepłynąć się po cieśninie Bosfor. Podczas naszej wyprawy Istambuł przejechaliśmy tranzytem, gdyż widzieliśmy to miasto kilka lat wcześniej.
14-05-2013: Jezioro Tuz. Zasolenie jeziora jest wyższe niż Morza Martwego, a w maju słona woda sięga prawie drogi głównej. W lipcu, do brzegu jeziora trzeba podobno iść kilka kilometrów. Kryształki soli świetnie wpływają na skórę, ale niestety w okolicy nie widzieliśmy słodkiej wody do spłukania się, więc kąpieli w jeziorze nie mieliśmy. W okolicznych sklepikach nad jeziorem można kupić kosmetyki z soli.
15-05-2013: Docieramy do Kapadocji. Zwiedzanie zaczynamy od Selime, Belisirmy i Ihlary- wstęp 8TL/ karnet. Piękne miejsca, ale pod warunkiem, że zwiedza się je przed Kapadocją „właściwą”, bo skala fantazyjnych form skalnych jest tu nieduża. Wrażenie natomiast robią kościoły chrześcijańskie wykute w skałach z pięknymi freskami, tylko szkoda, że w większości te ikony mają zniszczone twarze.
Derinkuju- podziemne miasto. Zwiedza się pięć z ośmiu poziomów tj. do głębokości ok 80metrów. Wstęp 15TL. Tutaj spaceruje się wąskimi schodami i takimi samymi korytarzami (osoby z klaustrofobią nie powinny w ogóle tam wchodzić), można obejrzeć ówczesne systemy wentylacyjne i ciekawe rozwiązania dostarczające wodę dla kilkunastu tysięcy mieszkańców. Ewentualnie, za dodatkową opłatą, można skorzystać z usług przewodnika po angielsku.
Nevsehir: wymiana klocków hamulcowych 30min, cena 90TL. Tutaj, aby dogadać się, to mechanik wynalazł w swoim komputerze słownik turecko-angielskiego i tak za pomocą słów pisanych w komputerze, i tłumaczonych za pomocą translatora, dogadywaliśmy się. Trzeba sobie radzić. W mieście jest tzw. rejonizacja tzn. serwis sąsiaduje z serwisem o takiej samej działalności. Po naprawie jedziemy do Uschisar. Wejście na skałę i zamek 5TL/osobę. Świetny pomysł, aby tam się wdrapać tuż przed zachodem słońca i z dobrym aparatem- wspaniałe widoki na Goreme i okoliczne dolinki.
Nocleg: Uchisar, hotel w centrum BINDER GECE MEDITERRANE w dobrym standardzie: 70TL/pokój dwuosobowy ze śniadaniem(szwedzki stół).
16-05-2013: Kapadocja „właściwa”. Tutaj zdecydowanie warto zatrzymać się na dłużej i przespacerować się po okolicznych dolinach. Najbardziej znane miasteczko w okolicy to Goreme, do którego docierają wszystkie autokary z turystami. Tutaj można przebierać w zapchanych kawiarniach, restauracjach, sklepach z pamiątkami, ale jeśli ktoś szuka kontaktu z niesamowita przyroda to najlepiej udać się do przepięknych okolicznych dolinek. Zwiedzanie muzeum w Goreme 15TL, dodatkowo trzeba zapłacić za zwiedzanie Czarnego Kościoła 5TL. Wejścia do dolin bezpłatne, tylko trzeba tam się dostać. W Goreme można wypożyczyć quada i nim się przemieszczać. Każda z dolin Kapadocji jest zupełnie inna, więc nie warto którejkolwiek opuszczać. W dolinach nie ma zbyt wielu turystów, więc przy wczesnym rozpoczęciu zwiedzania można swobodnie: Pigeon Valley (1-1,5h) Love Valley (1h) Red Valley i Rose Valley (3h) zwiedzić w ciągu jednego dnia, ale nie warto się tu śpieszyć. Swobodnie można rozbić namiot wśród bajkowych skał (byleby nie na ścieżce) i rankiem podziwiać spektakl balonów nad Kapadocją. Lot balonem kosztuje 150EUR/osobę, ale w punkcie informacji turystycznej (na górce po prawej stronie, jadąc od Uchisar) można się targować i cenę można zbić do 100EUR/osobę. Dodatkowo w tym IT można uzyskać za darmo mapki regionu i informację w języku angielskim. Jeśli komuś nie zależy na locie balonem, a tylko chciałby obejrzeć spektakl balonowy, to polecamy przed wschodem słońca udać się na parking Sunset Viev Point i podziwiać. Balony startują ze wszystkich dolin, ale kierunek w którym polecą zależy od kierunku wiatru i osób, które próbują panować nad balonami. Obiad na placu głównym w Goreme: chicken kebab 4,50TL, baklawa 5TL/osobę.
17-05-2-13: Droga do Urfy. Przejeżdżamy przez rolnicze tereny z niezapomnianymi widokami na wulkan Erciyes Dagi. Sanliurfa (Urfa), to bardzo ciekawe miasto. Warto zobaczyć tutaj kompleks meczetów i jaskini Abrahama i piękny park. Miasto uważane jest za jedno z najstarszych na ziemi po opadnięciu wód biblijnego potopu. Urfa jest miejscem kultu religijnego dla Muzułman i Katolików więc dużo tam jest pielgrzymów. W tym mieście często słyszeliśmy za sobą krzyki dzieci: „turist, turist”, a dorośli próbowali zagadywać po angielsku.
Nocleg: Sanliurfa, naprzeciwko bazaru Hotel Istiklal 70TL/pokój dwuosobowy ze śniadaniem w średnim standardzie. Inne hotele w mieście: od 120 do 150TL, ale zawsze można cenę targować. Nasz rekord to ze 150TL zbiliśmy cenę na 90TL/ pokój dwuosobowy.
Jedzenie przy bazarze: Lahmacun, Kunefe z puszką małej pepsi: 7TL/ za dwie osoby. Przed jedzeniem obsługa polewa nam ręce cytrynowym odświeżaczem.
18-05-2013: Dojeżdżamy do Mardin, miasta usytuowanego na wzgórzu. Stąd, w bezpieczny sposób z tarasów widokowych można obejrzeć niedostępną (z powodu wojny) dla turysty Syrię, oraz spróbować odnaleźć wśród budowli miejskich, chrześcijański kościół w całkiem dobrym stanie- zwiedzanie bezpłatne, ale jest zakaz fotografowania. Przed miastem mijamy patrole wojska z bronią palną w rękach gotową do strzału. Mimo że mijamy kilka takich patroli oraz wozów opancerzonych, to tylko jeden patrol zatrzymuje nas na rutynową kontrolę. Panowie wojskowi nie znają żadnego języka poza tureckim, więc mieliśmy zabawną przygodę: wojskowy zatrzymał nasz samochód, gdy zobaczył za kierownicą kobietę zdziwił się i nic nie mówił, tylko patrzył w oczy. Po dłuższej chwili pokazałam nasze paszporty i pytam czy chce je zobaczyć, a wojskowy skinął głową. Podaliśmy paszporty, a on dalej patrzy się prosto w oczy. Więc pytam czy chce dokumenty auta, wojskowy skinął głową. Popatrzył w dokumenty i powiedział OK, więc pojechaliśmy dalej.
Hasankeyf- Starożytne miasto skalne nad brzegiem Tygrysu. Przejeżdżamy przez miasteczko, most i parkujemy na dużym „bezpłatnym” parkingu. Zaraz po zaparkowaniu podbiegają dzieci i próbują nam sprzedać przewodniki w języku tureckim po Hasankeyf. My nie dokonujemy zakupu, tylko idziemy na zwiedzanie miasta (stare miasto było zamknięte, bo kilka tygodni przed naszym przyjazdem odpadł kamień od skały i zabił turystę). Zwiedziliśmy więc jedną z prywatnych jaskiń skalnych za niewielką opłatą. Dla nas to miasto było obowiązkowym punktem w podróży, bo niedługo może się okazać, że projekt GAP (wybudowanie 22 zapór wodnych i 19 elektrowni na Tygrysie) zostanie zrealizowany i miasto zniknie pod wodą. Po powrocie do naszego auta podchodzi do nas ta sama „banda dzieciaków” z metalowym prętem i próbują wymusić na nas, opłatę za pilnowanie auta- 5TL. Troszkę nas przestraszyli, więc oddaliśmy im wszystkie nasze drobne tj. 3TL i „banda” sobie poszła. Z Hasankeyf do Van można dojechać lokalnym autobusem za 35TL, odjazdy codziennie o 9:30.
Nocleg: w jedynym motelu Nad Tygrysem w Hasankeyf (10metrów od mostu) po ostrym targowaniu, cena za nocleg w kiepskim standardzie i bez śniadania 30TL/osobę. Wieczorem chwilowy brak prądu w motelu. Obsługa świetnie mówi po angielsku i rosyjsku.
19-05-2013: Jedziemy do Bitlis krętą drogą wzdłuż głębokiego kanionu (budowana jest nowa droga dwupasmowa). Wzdłuż drogi mijamy liczne budki obserwacyjne z kamerami i karabinami maszynowymi przygotowanymi do strzału. Przed Tatvan, po lewej stronie drogi, słabo widoczny drogowskaz na Nemrut Dagi: uśpiony wulkan. Można swobodnie wyjechać samochodem osobowym po szutrowej drodze na przełęcz pod Nemrut (ciężki dojazd po roztopach) oraz wjechać autem do szerokiej na 8km kaldery wulkanu (21km od drogi głównej do ciepłego jeziorka). W kalderze znajduje się kilka jeziorek (jedno miało być ciepłe ale w maju nie było). My wyjechaliśmy osobowym autem na wysokość ok. 2500m. n.p.m. Stamtąd, na przełęcz pod Nemrut Dagi, podrzucił nas terenowym autem uprzejmy doktor kurdyjski. Wyjście zajęło nam 1,45h a zejście 1h. Na wysokość 3050m.n.p.m. udało się nam wejść bez żadnych problemów, mimo że oznaczeń ścieżki brak. Marsz musiał być na azymut (są tam liczne ścieżki udeptane przez pasterzy i bydło więc, uważać trzeba na psy pilnujące stad).
Dojazd do jeziora Van, nocleg w Tatvan nad jeziorem.
20-05-2013: W Tatvan można wjechać na prom towarowy i przepłynąć do miasta Van. Prom nie ma godzin załadunku, a płynie wówczas, gdy zostanie zapełniony. Statek płynie cztery i pół godziny, a koszt przepłynięcia samochodu z trzema osobami wynosi 14TL. My objechaliśmy jezioro stroną południową, wyszło 140km dobrą, dwupasmową drogą. Widoki wspaniałe. Jezioro Van ma dwa kolory: lazurowy i…beżowy. Po dotknięciu wody palcami, palce są śliskie. Dalej przejeżdżamy obok Akdamar, uroczej wyspy z kościółkiem. Dojazd na wyspę łodzią lub statkiem. Nad Vanem mijamy liczne plaże i campingi. Edremit- popularne miejsca wypoczynkowe dla mieszkańców miasta Van.
Dojazd do miasta Van od Gevas- bardzo dobrze oznaczony. Z daleka widać ogromną skałę z twierdzą i namioty zamieszkałe przez ludzi po ostatnim trzęsieniu ziemi w 2011r. Cała twierdza była w remoncie. Wejść można od stron północnej- wstęp 3TL. Na szczycie twierdzy zaczepia nas samozwańczy przewodnik i oprowadza po wszystkich zakamarkach twierdzy. Płacimy mu 5TL. Kurdowie w okolicach Van są bardzo przyjaźni i serdeczni dla turystów, bardzo miło wspominamy krótki pobyt wśród nich. W parku miejskim Van chcieliśmy zrobić kilka fotek muzułmańskim kobietom, ale troszkę obawialiśmy się tego, a tu nagle niespodzianka: dwie kurdyjskie dziewczyny podbiegają do nas i pytają czy mogą z nami sobie zrobić zdjęcie (dla nich to my byliśmy atrakcją!). Niestety nie udało nam się zobaczyć ani jednego sławnego kota z Vanu .
Dogubayazit- miasto, które leży zaledwie 30km od Iranu. Przed miastem mijamy biedne kurdyjskie zabudowy i uderza nas wszechobecny zapach krowich kup. Z obornika tam „buduje” się wysokie na metr płoty przydomowe, a w okresie zimowym płoty te/kupy służą za opał. Dogubayazit jest miastem, z którego startują wyprawy na Ararat. Na sławną górę wejść można tylko z lokalnym przewodnikiem. Większość wypraw organizowanych jest w lipcu lub sierpniu. Konieczne jest uzyskanie pozwolenia na przebywanie w strefie granicznej. Przeważnie wyprawa na górę trwa cztery do pięciu dni, w zależności od pogody (I dzień wyjazd i nocleg na 3200m.n.p.m., II dzień dojście na 4200m.n.p.m i nocleg w namiotach, III dzień wyjście o 1 w nocy i zdobycie góry ok. 7-8rano, zdjęcia i zejście do bazy, IV dzień lub V transport na lotnisko).
Nocleg: Dogubayazit, Hotel Orta Dogu-pokój dwuosobowy 50TL (pościel brudna, wieczorem brak ciepłej wody, piękny widok z balkonu na Ararat, a rankiem ciekawy widok na życie ulicy w mieście). Obiadokolację jemy w Asmali Konak Yolalti Sok. No.3, dwie przecznice od hotelu (pyszne jedzenie, świetny orientalny wystrój, niestety komunikacja tylko migowa lub w j. tureckim- mix szaszłykowy 10TL, ayran1,5TL-do knajpki zaprowadziła nas obsługa hotelu).
21-05-2013: Ishak Pasza- piękny pałac łączący styl seldżucki, osmański, perski i ormiański. Porównywany jest do budowli z opowieści „Tysiąca i jednej nocy”. Kilometr przed pałacem znajduje się baza turystyczna dla tych, co wybierają się na Ararat. Z Dogubayazit do pałacu jedzie się 9km po kostce brukowej. Od Tuzluci do Kars droga jednopasmowa, trochę wyboista. Dobre oznaczenie skrętu z obwodnicy Kars na ruiny Ani, dawnej stolicy Armenii. Do niedawna na żadnej mapie tureckiej nie można było znaleźć Ani. Na współczesnych, Ani już jest. Zwiedzanie ruin Ani rozrzuconych po stepie trwa ok. 2,5h z cytadelą, koszt biletu 5TL. Tu spotykamy natręta, który chce nam upchać „zabytkowe” monety (trzeba być ostrożnym, bo na granicy Armeńskiej bardzo dokładnie prześwietlają bagaże i szukają takich właśnie zabytków). Z Kars jedziemy na granicę Gruzińską w Posof. Tuż przed Posof pokonujemy przełęcz 2520m. n.p.m. Przejeżdżamy przez góry, droga jest dobrej jakości. Czasem zdarzają się dziury w nawierzchni. Przejście bardzo małe, otwarte 24h. Odprawa szybka, ale pogranicznik cały czas powtarza „problem” „problem” i tak przez 10 min. Ponieważ nie znaliśmy tureckiego, a on nie potrafił nam wytłumaczyć w czym tkwił ów problem, więc w końcu każe nam jechać. Później domyślamy się, że problem polegał na tym, że do Turcji jako kierowca wjeżdżałam ja, natomiast wyjeżdżał mąż, a w paszporcie było zaznaczone kto jest kierowcą (czasem dobrze jest nie rozumieć). Droga z granicy do Akhaltsikhe wąska ale dobra.
Gruzja: 1EUR=2,10GEL, gaz 1,7GEL/litr, benzyna 2,10GEL/litr
UTC/GMC +4, nie ma czasu letniego w 2013r. Do Gruzji nie potrzeba Polakom żadnych wiz. Na każdym przejściu granicznym, wjeżdżający muszą ustawić swoją twarz wprost do kamery. W Gruzji trzeba uważać na ulicach, gdyż bardzo powszechne jest bydło lub świnie chodzące po drogach (miejscowi trąbią bez opamiętania na bydło, więc my też musieliśmy się tej sztuki nauczyć). Drogi główne w Gruzji są dobrej jakości, ale te boczne kiepskie. Tutaj wszyscy znają j. rosyjski, ale Rosjan nie lubią, więc warto przyznać się, że przyjechaliśmy z Polski i rozmawiać po rosyjsku. Gazu jest bardzo mało i z reguły można zatankować go na sieci Socar. Po wyjeździe z Gruzji mieliśmy problem z zatkaną instalacją gazową po podobno złej jakości gruzińskiego gazu. Dlatego polecamy tankowanie tylko benzyny. Jeśli chcemy uzyskać jakąkolwiek informację, należy pytać o to policję. Oni pomogą znaleźć hotel czy doradzą jakiego piwa się napić: natakhtari. Policja raz zatrzymała nasz samochód, aby zapytać czy dobrze się czujemy i czy nie potrzebujemy pomocy. Z informacji otrzymanych od naszych rozmówców, a nie potwierdzonych w innych źródłach wynika, że w Gruzji nie ma obowiązku badań technicznych pojazdów. Policja podobno dopiero za trzecim razem, jak zatrzyma pijanego kierowcę, to może zabrać prawo jazdy. Dwa razy wcześniejsze, tylko upomina. Inna ciekawostka usłyszana tam, to prawo jazdy w Gruzji dostaje każdy, kto zda tylko egzamin pisemny, dlatego też trochę ludzi z Europy jedzie tam tylko na testy a wracają z kartonikiem prawa jazdy.
22-05-2013: Z Khashuri do Kutaisi poprowadzona jest jedno pasmowa „autostrada”. Jedziemy na lotnisko w Kutaisi odebrać naszego kolegę Grześka, który przyleciał na pięciodniowy urlop. Brak oznaczeń dojazdu na lotnisko. Po drodze w Surami można kupić pyszny, gorący, słodki chlebek Nazuki- 2GEL. Z lotniska Kutaisi do Mestii trzeba przejechać odcinek 230km po dobrej nawierzchni. Przejazd z Zugdidi do Mestii nam zabrał 4 godziny jazdy malowniczym, wąskim kanionem. Mestia obecnie jest wielkim placem budowy, gdzie powstają drogi, lotnisko, siedziby władz i policji oraz hotele i pensjonaty. Jadąc do Mestii odbijamy w lewo ok. 2km aby zobaczyć drugą co do wysokości na świecie, betonową zaporę na rzece Ingurii, 272 metry robią wrażenie. W Mestii jest jeden bank (9:30-17:30), bankomat i informacja turystyczna dobrze zaopatrzona w mapki Gruzji. W Mestii można również wejść gratisowo na jedną z wież obronnych, znajdującą się na prawo od źródełka z wodą. Transport lokalny z lotniska Kutaisi do Mestii- 20EUR/osobę. Od jesieni 2013r. firmy przewozowe już nie mogą podjeżdżać pod terminal (z wyjątkiem jednej uprzywilejowanej firmy) i dlatego też wszyscy chcący wydostać się z lotniska do Swanetii, powinni czekać na transport na przystanku autobusowym po przeciwnej stronie ulicy.
Nocleg: Mestia w Nino Ratiani’s guesthouse (po prawej stronie, na początku miasteczka) za 110GEL ze śniadaniem i obiadem/3 osoby. Nasz pensjonat współpracuje z przewoźnikami, którzy codziennie rano wyjeżdżają do Ushguli. W innych miejscach noclegi można dostać za 20GEL/osobę, w hotelu na przystanku autobusowym lub 10GEL/osobę bez śniadania i z jedną wspólną łazienką w Gia Japaridze na ul. Guladi Japaridze 15.
23-05-2013 Ushguli, wioska położona na 2200m.n.p.m. dojazd tylko autem terenowym (200GEL/ za auto terenowe 6 osobowe), podróż trwa 2,5h, a powrót tylko 1,4h. Czas wolny na zwiedzanie wioski to 3h. Droga przez góry z Ushguli do Tsageri w zimie jest nie odśnieżana, natomiast końcem maja na rowerze można nią było przejechać. Obiad w Mestii: chaczapuri z serem słonym 3 GEL, piwo 2,5 GEL. Przy IT są miejsca gdzie można zjeść ciepły posiłek. Ceny dań w Gruzji są prawie jednakowe we wszystkich lokalach niezależnie od standardu lokalu.
24-05-2013: Dojazd do Mazerii pod Uszbą(drogowskaz informuje Beczo), prowadzi drogą gruntową, ale swobodnie można tam dojechać autem (ok. 28 km od Mestii). Trekking pod Uszbę dość łatwy i dobrze oznaczony biało-czerwonymi pasami (my doszliśmy za wodospad, do granicy lodowca. Przejście zabrało nam 7h). Przed wyjściem na szlak spotkaliśmy pograniczników, którzy wymagali od nas przepustki na podejście do rosyjskiej granicy. Po przekonaniu ich, że my jeszcze dziś będziemy wracać, dostajemy ustną zgodę na wyjście. Jadąc do Zugdidi zatrzymujemy się w knajpce na obiad (tam gdzie wszystkie busy robią postój). Chaczapuri z baraniną 4GEL, placek jest duży, gorący, ale mięso bardzo żylaste.
25-05-2013: Jedziemy w kierunku Kutaisi, a po drodze zwiedzamy katedrę Martvili: wejście bezpłatne, warto zobaczyć, ale freski są bardzo zniszczone. Tuż przed Kutaisi zwiedzamy jeszcze jaskinię Sataplia Cave ze śladami dinozaurów i spacerujemy po lesie subtropikalnym: bilet 6GEL. Polecamy dla dzieci, dorośli natomiast docenią świetny punk widokowy na Kutaisi. Dalej zwiedzamy monastyr Gelati, Mocameta i Bagrati – dojazd dobry, zwiedzanie bezpłatne. Obiad przy głównym placu w knajpce: pyszne chinkali z mięsem 0,5 GEL/szt., piwo 2GEL.
Nocleg: Gelati Gest House w Kutaisi, 26 Maisi Street 4, Lane 2: 70GEL/3osoby ze śniadaniem. Świetna lokalizacja. Obsługa mówiąca po rosyjsku.
26-05-2013: Od rana pada deszcz. Odwozimy Grześka na lotnisko. Ze względu na złą pogodę jedziemy do Sighnaghi w Kachetii. A po drodze zwiedzamy tylko Monastyr w Urbnisi- wstęp wolny, mało ciekawy, bez fresków. Wieczorem bierzemy udział w uroczystościach z Okazji Dnia Niepodległości. Sighnaghi bardzo ładnie odrestaurowane, jest tutaj sporo przytulnych knajpek i dobrze zaopatrzona informacja turystyczna w mapki po regionie. Można wejść na jeden z najbardziej solidnych systemów obronnych całej Kachetii za darmo, ale za zwiedzanie monastyru trzeba zapłacić samozwańczemu przewodnikowi 2GEL. Ceny: Chleb 1 GEL, słodka bułeczka Kada 0,5GEL, czereśnie 2,5GEL/kg, jabłka 2,5 GEL/kg.
Obiad: restauracja Venecia k/Gori (zjazd z autostrady na Tskhinvali ok. 2km): odjahuri- pyszne mięso wołowe lub wieprzowe z opiekanymi ziemniakami i cebulą 6 GEL, kawa lub herbata 1 GEL, sałatka z pomidorów i ogórków 5 GEL. Świetny lokal, mają tam menu po angielsku, pomysłowa lokalizacja, a przy odrobinie szczęścia, muzyka na żywo.
27-05-2013: Monastyr Bodbe- do źródełka schodzi się po 658 schodach (17min do góry)świątynia była zamknięta. Dolina Alazanii: chyba piękna, ale my akurat trafiliśmy na intensywne opady deszczu. Kvareli- Wine House Kindzmarauli, biały budynek niedaleko twierdzy. Wejście od głównej ulicy. Warto tutaj wejść, bo humor od razu się poprawia nawet przy niepogodzie. Wstęp i oprowadzanie po muzeum z rosyjskim przewodnikiem za darmo, a na koniec zwiedzania, gratisowe degustowanie min. 5 gatunków świetnych gruzińskich win. Polecamy zaopatrzyć się tam w sprawdzone wino i czaczę. Ceny win wahają się od 6GEL do 18GEL. Czacza 0,5l-11GEL. Dalej zwiedzamy Nekresi Monastyr- nie można wjechać na wzgórze swoim samochodem, ale można wyjechać lokalną taksówką za 1GEL (odjazd co pół godziny, jazda trwa 10min). Dla ambitnych szybkim marszem 25min pod ostrą górę. Dalej zwiedzamy: monaster Gremi- wstęp wolny, dużo fresków, ale muzeum z wieżą było zamknięte, Katedrę Alaverdi oraz kompleks klasztorny Ikalto, zwiedzanie bezpłatne. Obiad w Telavi: restauracja Martini (po schodach w dół)przy głównej ulicy: pyszne chinkali z mięsem i aromatycznym rosołkiem 0,60GEL/szt.
28-05-2013: za Gurjani skręt w prawo na monastyr Kvelatsminda- bez fresków, ale monastyr ciekawy, bo jako jedyny w całej Gruzji posiada dwie kopuły. Piękna panorama na Dolinę Alazanii i góry Kaukazu. Dobre miejsce na rozbicie namiotu. Dalej jedziemy w kierunku Rustavi i granicy z Armenią.
Armenia: 1EUR=430AMD, benzyna 500AMD/litr
UTC/GMT +4, nie ma czasu letniego w 2013r. Do Armenii Polacy już wizy nie potrzebują. Wjeżdżamy przez granicę w Sadakhlo- droga w miarę dobra. Na wjazdowej granicy musimy zapłacić 50USD (podatek klimatyczny) i 3000 AMD (za wypełnienie dokumentów przez pograniczników). Dostajemy zgodę na wjazd na 15dni. Musimy jeszcze w kantorze wykupić ubezpieczenie (niebieską nalepkę na przednią szybę za 7 USD/2500 DRAM na 10 dni). Trzeba sprawdzić daty ważności otrzymanych na granicy dokumentów i nie przekraczać tych terminów. Pogranicznik pyta o zapłacony gruziński mandat (bez zapłaty nie ma szans na opuszczenie Gruzji). W Ormiańskim kraju jest trudniej płacić kartami. Przed Erewaniem, na stacji paliw spotkaliśmy rodaka Marcina, pracownika stacji. Od niego dowiadujemy się że w Armenii łapówkarstwo kwitnie. Podobno za brak zapiętych pasów dostaje się mandat od 2000AMD do 5000AMD bez żadnego pokwitowania. A policja tylko czeka na najmniejsze przewinienia, aby wymusić łapówkę. Nam udała się podróż bez mandatów, ale przestrzegaliśmy wszystkich przepisów. W Armenii przydałby się GPS ze względu na słabe oznaczenia dróg. Gazu LPG po prostu nie ma. Mają tylko CNG. W Armenii główne drogi są dość dobre, ale te boczne bardzo dziurawe. Za 1km taksówką płaci się 100AMD, ale trzeba pamiętać że to jest cena dla miejscowych, a turyści muszą liczyć się ze znacznie wyższymi cenami. Podróż lokalnymi środkami jest dość tania.
29-05-2013 Jedziemy główną drogą do jeziora Sevan, a po drodze zwiedzamy Monastyr Haghpat: piękny, potężny, robi wrażenie. Wstęp i parking bezpłatny, potem Monastyr Sanahin, zwiedzanie też bezpłatne: aby tu dotrzeć trzeba przejechać prawie całe miasto Alaverdi.
Nocleg: Alaverdi hotel/wieżowiec Debed, cena 17000AMD=30EUR za super apartament z balkonem, łazienką i śniadaniem. Po targowaniu dostajemy ten apartament za 15 EUR i rano pyszne śniadanie. W hotelu jesteśmy sami, więc chyba dlatego udało nam się tę cenę tak zbić. Mniejszy pokój z łazienką kosztuje tutaj 20EUR(cena wyjściowa). Pani z recepcji ładnie zna język angielski, więc pośredniczy nam w zamówieniu obiadu. Zamawiamy: spasz i khorowats. Na zamówienie czekamy półtorej godziny, ale obiad pyszny z dostawą do naszego pokoju. Płacimy 5000AMD za dwa obiady.
29-05-2013: Droga do Vanadzor szybko mija, ale trzeba uważać na dziury. Monastyr Goshavank- uroczy, ale po zobaczeniu wcześniejszych już nie robi na nas większego wrażenia. Parking przy monastyrze płatny 200AMD.
Monastyr Sevanavank na półwyspie jeziora Sevan- piękny. Warto nad brzegiem jeziora Sevan zjeść rybkę SIC. SIC jest to ryba, która żyje tylko w jeziorze Sevan. Jako ciekawostka to w armeńskich restauracjach nie ma menu kart lub nie chcą turystom jej przedstawiać, więc zawsze przez podjęciem decyzji o zjedzeniu czegoś, należy się upewnić ile zapłacimy za cały obiad. My decydujemy się na obiad w knajpce, przy której cumuje statek (namiot pepsi cola). W menu cena za samą rybę wynosi 5000AMD, natomiast my umawiamy się na 5000AMD za dwie pyszne rybki z ziemniakami opiekanymi i surówkami, kawą i herbatą. Obsługa bardzo dobrze zna j. rosyjski. W Armenii kawę pije się gorzką natomiast herbatą słodzi się.
Przejazd do Erewania dwupasmówką. Nad miastem pięknie góruje Ararat. Erewań wygląda jak europejska stolica. W centrum dużo kafejek, pysznych lodziarni oraz drogich restauracji i sklepów. W mieście widać przepaść pomiędzy ścisłym, bogatym centrum stolicy, a bocznymi, zaniedbanymi uliczkami. Ciekawe i pięknie obsadzone kwiatami schody, które służą za punkt spotkań miejscowych. Drogi wyjazdowe z miasta są bardzo źle oznaczone, brakuje pasów na jezdni, więc po zmroku w dużym ruchu jest naprawdę trudno dojechać do obranego celu.
30-05-2013: Chor Wirap- Monastyr u stóp Araratu. Warto tu przyjechać. Najlepiej z samego rana kiedy jest mało turystów i nie grzeje jeszcze mocno słońce. Wejście do kościoła i parking bezpłatny. Echmiadzin: do katedry i do innych kościołów wejście jest bezpłatne. Po drodze bierzemy autostopowicza Vacika, który pokazuje nam i opowiada o okolicznych monastyrach i zachęca do spróbowania czarnych jagód z drzewa TUT. Podobno w czasach Stalina miejscowi produkowali z pysznych jagód TUT rewelacyjną wódkę, co napędzało okoliczny biznes więc Stalin nakazał wyciąć wszystkie drzewa. Obecnie próbują odtworzyć tradycję wyrobu alkoholowego. Vacik za podrzucenie autem próbował się odwdzięczyć i chciał załatwić zwiedzanie katedry Zvartnost, ale obsługa nie wyraziła zgody na gratisowe zwiedzanie, więc odpuściliśmy. Wstęp 700AMD.
Jedziemy w kierunku Byurakan i dalej pod Aragats, najwyższy szczyt Armenii 4090m.n.p.m. Aragats to wygasły wulkan o czterech wierzchołkach. Za Byurakan (nie ma drogowskazu, ale jest napis na drodze)należy odbić ok. 2km w lewo, aby dojechać do uroczej twierdzy Amberd, nawierzchnia dobra, droga bardzo kręta. Do wysokości 3200m.n.pm. do Jeziora Kari Lich, swobodnie można dojechać samochodem osobowym, chociaż uważać trzeba na wyrwy w asfalcie. Obok jeziora znajduje się schronisko, w którym można się przespać lub zjeść coś ciepłego. Przy obserwatorium jest sporo płaskiej przestrzeni na rozbicie własnego namiotu. 30 maja na drodze dojazdowej był asfalt ale zaspy na poboczach dochodziły miejscami do 3m wysokości, a samo jezioro skute było jeszcze lodem. Rano temperatura wynosiła 6C.
31-05-2013: O godz. 9:00 startujemy na Aragats. Brak oznaczeń szlaku albo oznaczenia zasypane śniegiem, w każdym razie my ich nie widzimy. Należy iść z prawej strony schroniska i cały czas pod górę. My podążaliśmy za grupą niemieckich turystów z armeńskim przewodnikiem. Podchodząc na tę wysokość spadło nasze tempo marszu. Dokładnie w południe stajemy na południowym wierzchołku Aragatsu osiągając 3879m.n.p.m. Na pozostałe wierzchołki można wejść dopiero po stopnieniu śniegu tj. około lipca, sierpnia. W ciągu godziny zbiegamy do auta (goni nas burza i zamieć śnieżna). Woda wesoło chlupie w butach. Zjeżdżamy z góry i po kilku godzinach jazdy docieramy do Aparan. Tutaj mamy okazję podglądnąć wypiek lokalnego chleba w piekarni. Obiad w barze bistro wśród miejscowych: zupa fasolowa z baraniną 430AMD, lahmajun 600AMD/4szt., spasz 400AMD, solidny obiad na nas dwójkę 2600AMD, pycha. W barach bistro w Armenii jest smakowicie, duże porcje a ceny znacznie niższe niż w turystycznych restauracjach. Jedyny minus to w tych barach trudno porozumieć się po angielsku.
Nocleg: w pensjonacie MM, ul. Niidy 9 Stepanavan 8000AMD/apartament ze śniadaniem (cena wyjściowa opiewała na 12000AMD). Nazwa pensjonatu oznaczona jest po Ormiańsku i wygląda jak polskie UU. Na śniadanie dostaliśmy jaja na twardo, marmoladę z jabłek, ser biały, chleb, kawę i herbatę.
01-06-2013: Jedziemy kanionem rzeki Dzoraget, w kierunku przejścia granicznego w Munganlo- droga wyboista i momentami asfaltu brak. Granica z Armenią: bez kolejki, odprawa trwa 1h. Przejście jest malutkie, ale zostajemy bardzo dokładnie prześwietleni, a auto musiało wjechać na kanał i zostało sprawdzone od dołu. Nie interesuje pograniczników alkohol czy papierosy ale szukają złota i biżuterii wywożonej z kraju. Na granicy wyjazdowej musimy zapłacić jeszcze 14USD i 5EUR(podatek ekologiczny i drogowy). I tu totalne zaskoczenie, bo pogranicznik bierze od nas pieniądze i przeprasza nas, ale takie przepisy.
Jedziemy w kierunku Tbilisi. Pogoda nie najlepsza, ale przynajmniej nie pada. Zwiedzamy: Bazylikę Anczischati, Katedrę Sioni, Synagogę, Twierdzę Narikała, pomnik Matki Gruzji, Łaźnie Siarkowe (w publicznych łaźniach można wykąpać się za 2GEL), Świątynię Matki Bożej Metechskiej, Most Pokoju – wszystkie obiekty z wyjątkiem łaźni zwiedza się za darmo. Płatne są tylko parkingi miejskie, ale jeśli się trochę poszuka, to nawet zaparkować można za darmo, np. pod wiaduktem. W mieści jest mnóstwo klimatycznych kafejek i restauracji oraz sporo muzeów czy galerii. Tutaj nowoczesność miesza się z tradycją. Sporo obiektów jest odnowionych, ale też dużo w opłakanym stanie. Wyjazd z miasta słabo oznakowany, drogowskazy prowadzą tylko w kierunku nazw ulic. Aby wydostać się z miasta trzeba jechać wzdłuż rzeki Kury. Po wyjeździe z Tbilisi kierujemy się na Mtskhetę, dawną stolicę Gruzji i katedrę Tsveti Tskhoveli, parking 2GEL, wejście bezpłatne. Spacerujemy po odnowionym miasteczku i docieramy do drugiego monastyru Samtawro.
02-06-2013: Wjeżdżamy na Gruzińską Drogę Wojenną. Od Mtskhety jest słabe oznaczenie, więc trochę błądzimy. Z pomocą nadjeżdża gruzińska policja i eskortuje nas przez labirynt skrzyżowań. Od Mtskhety do Stepancmindy (dawnej Kazbegi) trzeba przejechać 130km, na początku po dobrej drodze, a potem 15km trochę po dziurach, ale generalnie nie jest źle. Na GDW zwiedzamy twierdzę Annauri z cerkwią nad jeziorem Zhinvalis, przejeżdżamy przez najwyżej położony punkt- Przełęcz Krzyżowa 2379m.n.p.m., a kilkanaście kilometrów dalej po lewej stronie mijamy piękne rude trawertyny, deptanie po nich bezpłatne. Po dotarciu do Kazbegi można przebierać w ofertach „terenowych taksiarzy”, którzy za opłatą 100GEL wywiozą do kościółka Tsminda Sameba, pod Kazbekiem. My decydujemy się na przejście piesze: do góry w 1h w butach trekingowych i z kijkami a zejście zajęło nam 30min. Niestety Kazbek zasnuty mgłą. Kierujemy się w drogę powrotną. Dojeżdżamy do Gori, mocno pada deszcz, dodatkowo mamy informacje z przewodnika, że w poniedziałki Uplistsikhe jest zamknięte więc, rezygnujemy i jedziemy w kierunku Batumi. Ceny przy drodze wojennej: 1kg moreli 7GEL, 1kg czereśni 4GEL, arbuz 10GEL/szt. W Stepancmindzie nocleg łatwo można znaleźć za 20-25GEL/osobę- pytać taksówkarzy.
03-06-2013: Poti- ze względu na deszcz i silny wiatr przejeżdżamy tylko przez miasteczko bez żadnego postoju. Kobuleti- dalej pada, ale zatrzymujemy się, aby coś zjeść w przydrożnym barze. Oczekiwanie na pyszne chaczapuri adżarskie 10min. Batumi- spacer nadmorską promenadą, przestało padać, ale jesteśmy sami. Batumi jako nadmorski kurort jest godny polecenia. Można tu znaleźć sporo różnych restauracji i hoteli o różnym standardzie i różnej cenie. Hotel Vojager oferuje ceny od 80GEL do za 60GEL/ za pokój dwuosobowy. W innych hotelach ceny od 100GEL do 160GEL/pokój dwuosobowy. My nie znaleźliśmy pokoju poniżej 60 GEL, więc wyjechaliśmy stamtąd w kierunku granicy tureckiej Sarpi. Unikać tankowania gazu na stacji bez nazwy za rzeką w Gonio po prawej stronie (jedyna stacja LPG w okolicy, na której można płacić kartą).
Nocleg: Przed Gonio Fortes w hotelu ILDIZ. Cena wyjściowa 50GEL, ale po targowaniu śpimy za 35GEL/pokój dwuosobowy bez śniadania. Pokój wygodny, prysznic klaustrofobiczny. Ceny: kpl. 6szkl na turecką herbatę 6GEL, chleb 0,65GEL.
Mandaty w Gruzji trzeba płacić. Standardowo mandat jest płatny do 30dni w kasie banku, prowizja 1GEL. Bank wystawia potwierdzenie zapłaty, które należy trzymać do okazania na granicy wyjazdowej z Gruzji. Za wjazd na zakazie na most- mandat 50GEL. Brak zapiętych pasów-40 GEL. Zaskoczenie duże, ale przekonaliśmy się, że jak policja zatrzymuje za wykroczenie to rozmowę nagrywają (w kieszeni munduru standardowo jest włączona kamerka). Na mandacie, wydruku komputerowym, są dane kierowcy i pozycja GPS, gdzie doszło do wykroczenia. Nie ma możliwości na wyjazd z kraju bez zapłacenia mandatu.
04-06-2013: Sarpi. Tuż przed przejściem jeszcze po gruzińskiej stronie, jest bardzo dużo sklepików spożywczych i knajpek. 45min trwa odprawa na granicy. Jedziemy bezpłatną autostradą nadmorską do Rise, tu odbijamy w lewo w góry Kackar. Na stokach gór i nad rzeką podziwiamy plantacje herbaty. Od czerwca trwają zbiory liści herbacianych. Mamy okazję zobaczyć z bliska jak wygląda prawdziwa herbata zbierana przez tureckie kobiety. Po trzech i pół godziny dojeżdżamy na przełęcz 2640m.n.p.m. i idziemy w góry w kierunku północnym, dużo śniegu jeszcze było, brak jakichkolwiek oznaczeń. Po 1,5h wracamy do auta. Dojeżdżamy do wybrzeża i dalej drogą szybkiego ruchu do Trabzonu, w którym odbijamy na Monastyr Sumela.
05-06-2013: Monastyr Sumela- (9:00 do 19:00), wejście 8TL/osoby. Przed monastyrem jest szlaban z budką, ale w związku z tym, że zapomnieliśmy zmienić czas na naszych zegarkach i przyjechaliśmy na parking godzinę przed otwarciem, żadnych dodatkowych opłat nie ponieśliśmy (w naszym przewodniku mieliśmy informację, że za wjazd do parku trzeba coś zapłacić). Warto zwiedzać monastyr z samego rana, bo później przychodzą tutaj tłumy i trudno wyminąć się na wąskich schodach. Nie ma żadnych problemów z fotografowaniem fresków, ale bez flesza. Cudne malowidła w zagłębieniach i wypukłościach naturalnych skał. Trabzon- wizyta w warsztacie naprawczym instalacji gazowej. Po godzinie auto gotowe do drogi a wymiana filtra, czujnika gazu i podłączenie auta do komputera kosztuje nas 100EUR/250TL. Samsun- teraz już jedziemy tranzytem, bo doszły nas informacje z Polski, że w Turcji w dużych miastach zaczęły się zamieszki na ulicach. Gdzieś w okolicach Samsuna skończyła nam się bezpłatna dwupasmówka.
Nocleg: na kamienistej plaży przed Sinopem.
06-06-2013: Od Sinopu droga wąska, kręta, brak pobocza, a dostęp do morza jest możliwy tylko w sporadycznie mijanych miejscowościach. Trasa urocza (widoki na malownicze klify), ale trwa bardzo długo. Przejazd 400km od Sinopu do Bartin zabiera nam 9h, koszmar. Na tym odcinku jest mało stacji benzynowych, a ceny są dość wysokie nawet jak na tureckie warunki. Jedziemy przez dzikie, bezludne tereny, choć trafiają się też piękne miasteczka: Inebolu- piękne kamieniste plaże (5m szerokie) z wygodnymi ławeczkami i stolikami tuż nad brzegiem morza. Cide- piękna kamienista i długa plaża. Amasra- urocze stare miasto, ale dla nas wygląda tak jak wiele chorwackich miast. Większość parkingów płatna 5TL/h, ale można znaleźć parking za darmo przy samym morzu. Od Bartin znowu wygodna dwupasmówka.
07-06-2013: Tego dnia planujemy jechać tranzytem bez zwiedzania do późnego wieczora. Tym razem kierujemy się na port Istambułu, bo nie jesteśmy pewni czy na naszym HGS coś środków zostało, a podobno mostu nad Bosforem inaczej się nie przejedzie. Z wyliczeń wynika, że na most powinno starczyć (nie na wszystkich bramkach była informacja, ile kosztował przejazd poszczególnymi odcinkami autostrady). Od portu kierujemy się wąskimi uliczkami na most południowy. Kierunkowskazy nas dobrze prowadzą, więc udało się. Jesteśmy na południowym moście i…nigdzie nie widać informacji aby nasz HGS był tu potrzebny. Tym razem przejazd zabiera nam 1h10min. Teraz bezpłatną dwupasmówką jedziemy w kierunku Edirne, bo chcemy jeszcze zobaczyć to miasteczko. Niestety dopada nas ulewa i nawet z auta trudno wyjść. Kupujemy tylko po kebabie 2TL/szt. i jedziemy w kierunku Bułgarii. Odprawa na tureckiej granicy sprawna- 4min . Kontrola tylko paszportów bez wysiadania z auta. Na granicy bułgarskiej czekamy pół godziny tylko na otworzenie naszego bagażnika i jesteśmy w Unii.
Podsumowanie:
W trakcie całej wyprawy, w Turcji spotkaliśmy tylko jedną rodaczkę. W Gruzji już spotkaliśmy więcej rodaków, większość przyleciała samolotem, chociaż spotkani w Kachetii Jarek z Majką dotarli samochodem tak jak my, ale terenowym. Miłe spotkanie mieliśmy w Swanetii z Krośnianinem, który przyleciał samolotem, a kraj poznawał na rowerze. Inne „ciekawe” spotkanie z rodakiem mieliśmy w Kacheti- chłopak z Warszawy, który samotnie spacerował, bo nie dał rady dotrzymać „kroku” kolegom. Mówił, że jego ekipa w Gruzji jest dopiero trzeci dzień, ale już pięć toastów zaliczyli. Kolejnych Polaków spotkaliśmy w Swaneti, którzy polecili nam tani i fajny nocleg w centrum Mesti.
Na żadnej przekraczanej granicy państw, nie czekaliśmy dłużej niż 1 godz. Generalnie wszystko szło gładko poza granicą serbsko-węgierską. Tam pogranicznik, po informacji że wracamy z Turcji, próbował nawet własnym scyzorykiem odkręcać jakieś zaślepki w naszym aucie. Po nieudanej próbie zmagania się z tym, kazał jechać. Podczas wyprawy nie spotkała nas żadna przykra sytuacja, poza „bandą dzieciaków” w Hasankeyf. Większość naszych podróży organizujemy własnym autem co daje komfort zabrania większej ilości przydatnych rzeczy, a to znacznie obniża koszt całej wyprawy. Podróżując samochodem mamy również komfortową sytuację negocjacji ceny noclegu. Jeśli cena jest za wysoka to jedziemy dalej albo rozbijamy namiot a posiłki przygotowujemy na butli gazowej. Podróżując, zawsze staramy się znaleźć czas na nawiązanie relacji z miejscowymi.
Powodzenia w organizowaniu własnych wspaniałych wypraw.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u