Islandia i wyspy owcze 2011

Wyspy Owcze i Islandia 2011

 

Piotr Masicz

 

 

Tym razem miało być inaczej…no i było …dużo zimniej w porównaniu z poprzednimi wyprawami na wyspę lodu 🙂

a tak na serio to przede wszystkim było dłużej(2 tyg. na wyspie) a przed wylądowaniem na Islandii penetrowaliśmy zakamarki Wysp Owczych przez prawie 3 dni . Jak na taki mały obszar to zupełnie wystarczająco.

Wyruszyliśmy 4 sierpnia z Lublina . Z Warszawy zabieramy do naszego składu pozostałe dwie osoby i teoretycznie mamy zamiar spotkać się z drugim składem z polski południowo-zachodniej gdzieś na obwodnicy Berlina ale..drugi skład nie dojechał i spotkaliśmy się dopiero na plaży w Hirtsthals przed załadunkiem na prom. Wyprawa liczyła10 osób rozłożonych na dwa samochody Nissan Patrol i Toyota Hillux i trwała sumie 24 dni, wiec logistyka już troszkę musiała zadziałać.

Z perspektywy czasu śmiało mogę powiedzieć, że ..zadziałała. Odpływamy planowo i dopływamy do wysp Owczych dnia następnego po czym zaczynamy szukać miejsca na nocleg z racji pory tzw. dnia. Pojechaliśmy wzdłuż zachodniego wybrzeża i tam na lekko pochylonym skrawku łąki rozbijamy pierwszy obóz. Oczywiście wietrznie i odrobinę wilgotno .Natomiast w ciągu dwóch pozostałych dni było na przemian słonecznie i wietrznie.

Na Islandii lądujemy po następnej dobie spędzonej na tej dużej stalowej konserwie dn. 11 sierpnia

Standardowo…zakupy spożywcze, woda w zbiorniki i decyzja..jedziemy na północ droga nr 85 ..Co prawda już po chwili wyszukałem skrót…na mapie ale realnie skrót doprowadził nas na szczyt do nadajnika czy tez przekaźnika radiowego..jednak wszystko ma swoje dobre strony.. szybko wykorzystaliśmy pogodę i niesamowita panoramę aby rozłożyć się na śniadanie i zjeść coś na dobry początek podroży po znanym i nieznanym. Następnie wracamy na główna drogę i już bez szalonych pomysłów tego dnia poruszamy się na północ po wschodnim wybrzeżu z zamiarem dotarcia do jakiegoś fajnego miejsca na nocleg np na półwyspie Lauganess. W Porshawn spotykamy rodaka od 15 lat stacjonującego na wyspie bez zamiaru powrotu do raju pt. Polska 🙂

Krótka rozmowa ,wysłuchanie paru wskazówek dotyczących kierunku w jakim jedziemy i w drogę. Po nastu kilometrach rozdzielamy się. Druga ekipa rozbija obóz nad Atlantykiem a my do końca półwyspu tj. aż do latarni. Po drodze klify pełne ptaków ,przestrzenie trawy pokryte owcami i droga do- jak się wydaje, końca horyzontu. Dokonujemy wpisu w księdze gości zwracając uwagę ze od 5 lat nikt z rodaków tam się nie wpisał.

Wracamy w typowym dla dalekich północy, świetle zachodzącego słońca i docieramy do obozu z rozpalonym ogniskiem. Materiału opalowego dostarczają prądy morskie. Cale wschodnio-północne wybrzeże pokryła sosna syberyjska której to udało się zbiec przed wyłowieniem jej po wyrębie w dalekiej Syberii i spławianej rzekami.

12.08

Robimy małe uzupełnienie zapasów spożywczych ,krótka pogawędka ze spotkanym rodakiem i ruszamy dalej przez Interior w stronę kanionu Asbyrgi. Tam wybieramy się początkowo na mała pętle brzegiem kanionu a później zmieniamy decyzje i ruszamy na 12 km szlak wzdłuż kanionu rzeki .Fajna wycieczka ale długa co owocuje kolejną zmianą planów. Postanawiamy jeszcze zaliczyć w drodze nad Mywatn , króla wodospadów czyli Detifoss. Niby nic się z wodą nie zmieniło ale cywilizacja dotarła tutaj w ciągu nawet ostatniego roku na..całego. Parking i cała droga dojazdowa ..asfaltowo ,równo i szybko… ech..nie ten klimat co w 2008 r. Dojeżdżamy na znany kemping. Namioty ,kolacja i kąpiel w dowolnych kolejnościach wg. upodobania 🙂

13.08

Cały dzień poświęcamy na okoliczne atrakcje których kulminacją jest kąpiel w tzw. Północnej błękitnej lagunie. Obozujemy opodal Grotagii . Niestety zaczyna padać deszczyk.

14.08

Tankowanie i jedziemy w Interior w stronę Askji i jaskiń lodowych.

Pochmurnie i deszczowo wiec rezygnuje z Askji znając temat z autopsji i skupiamy się na lodowych jaskiniach do których w ubiegłym roku nie dane nam było dojechać. Blisko lodowca zaczynają się ewidentne symptomy zimnego lata. W całej okolicy leży cienka warstwa śniegu. Dojeżdżamy a następnie dochodzimy do jaskiń i to dosłownie .

Krótka sesja fotograficzna po czym wkładam rękę do strumienia wypływającego spod lodowca i potwierdzam tym samym przypuszczenia na podstawie rożnych symptomów, że ..woda musi być ciepła..No i jest..na tyle nawet, że się można wykąpać 🙂

Po tym wydarzeniu i braku oznak poprawy pogody postanawiamy wrócić na stare miejsce noclegowe. Jak pomyśleli tak zrobili tyle, że inną droga przez nowe i niemałe brody na licznych rzekach. Dojeżdżamy -nadal pada, rozbijamy obóz i lulu 🙂

15.08

Śpimy długo…może śnimy co nas czeka na osławionej drodze nr.26 😉

Po przebudzeniu..pakujemy obóz i ruszamy na północny skrawek 26-ki aby przejechać ją na południe. Zgodnie z porzekadłem do trzech razy sztuka tak miało się stać tym razem. Tankowanie do pełna i ruszamy.. już po paru km nieplanowany postój przy kanionie rzeczki i małym stosunkowo wodospadziku ale dosyć urokliwie usytuowanym. Po małej sesji zdjęciowej ruszamy dalej a tu..im dalej w las..tym mniej drzew. Do tego stopnia, że weryfikujemy trasę i zjeżdżamy na całkiem boczne szlaki,aż do Laugafell ponieważ 26..coś nam się nie podoba..ale wstrzymuje się z oceną aż do jej południowego końca. Laugafell przyjmuje nas (po wniesieniu opłaty ok 10 zł.) pod dach do pomieszczeń kuchennych i sanitarnych oraz do wanny z ciepłą woda na zewnątrz. Oczywiście wszyscy skwapliwie korzystają ze wszystkiego co się da nie wyłączając z tej listy ani jednego wolnego grzejnika służącego za suszarki. Jedna grupa gotuje druga debatuje na mokro w wannie i tak na zmianę.

Gospodyni obiektu zbliżająca się coraz bardziej do nas ewidentnie sugeruje, że wykorzystaliśmy te 10 zł z nawiązką 😉 nie pozostaje nam nic innego jak się wyprowadzić z gościnnego obiektu. Aczkolwiek spragnieni małych wygód już braliśmy pod uwagę nocleg w drewnianych ścianach.

Jednak..wylądowaliśmy tradycyjnie w namiotach zaraz za mała przeprawą wodną na skrawku kamiennej polany pokrytej mchem. Pogoda na początku dnia była ok ale w miarę upływu godzin wróciła do normy i już się nie wygłupiała 😉

16.08

Wstajemy wcześnie.. wpadamy na pomysł aby wcielić się w wytwórnię filmów katastroficznych i robimy reportaż z samochodowej przeprawy wodnej .Następnie jedziemy na śniadanie na „tarasie” z widokiem na lodowiec Hofsjokull . W tym celu zjeżdżamy z tzw. białej drogi na prawie bezdroże i rozkładamy się z kuchnią .W tym czasie przestaje padać, rozjaśnia się ale wieje wiatr ( a to mi nowość 😉 Wyznaczamy sobie cel na dzisiaj czyli dolinę Landmannalaugar. Po drodze odczytuje komunikat, że droga 910 jest przeznaczona nie tyle dla samochodów z napędem na 4 koła ale dla dobrych samochodów 4X4 ze względu na śnieg w górskich partiach i duże stany wody w rzekach..ech…właśnie zaplanowałem trasę na następny raz 🙂

Tymczasem w miarę dojeżdżania do końca drogi dojrzało największe rozczarowanie dotyczące właśnie drogi 26. jest po prostu bardzo łatwa tyle, że stosunkowo długa chociaż już niejednokrotnie robiłem dłuższe odcinki po interiorze tyle, że wynikały one z połączenia różnych dróg. Tankujemy i jedziemy do tęczowej doliny z cichą nadzieją na słońce. Dojeżdżamy a ja zabieram połowę grupy na szybki spacer mała pętlą przeczuwając pogorszenie pogody co jak później się okazało- wykrakałem. Po powrocie procedura powtarzana często czyli obóz ,kolacja i kumulacja ciepła w ciałkach za pomocą „gorącej rzeki „ zajmuje nam to czas do północy a następnie w szybkich podskokach do śpiworów i aaa kotki dwa-naście 🙂

17.09

Pada w nocy a rano nadal i to powoduje kolejna weryfikacje planów.. Piesze wyprawy górnymi szlakami odkładamy na nieokreśloną czasem inną okazję i obieramy kierunek na „złoty trójkąt” po drodze mamy zamiar połaskotać kołami zbocza Hekli. Jedziemy z doliny w stronę drogi 26 . zbaczamy na chwilę i dojeżdżamy max wysoko na stok HEKLI. Osiągamy punkt krytyczny w którym wygrał Newton( to ten co wymyślił siłę ciążenia 😉 z przyczepnością kół do dużego pochylenia na stoku po czym wracamy nieśpiesznie na główniejszy szlak .

Zaplanowałem trasę a jak uda się ja zrealizować to zobaczymy. Decydujemy się na najdalsze północno -zachodnie fiordy następnie powrót zachodnim wybrzeżem na południe do Reykjaviku tak, żeby tam trafić na sobotni wieczór a następnie już kierować się na wschód w stronę promu ale mając w opcji powrót do Landmannalaugar w celu upolowania tam słońca które gdzieś często nam się chowa za chmurki. Tymczasem odwiedzamy rajska dolinę (to taka nazwa własna która powstała na poprzedniej wyprawie..) następnie oczywiście zjawiskowy Haifoss a później w dalszej drodze przez interior trafia się nam niespodziewana przeprawa przez rzekę. Niby nic nowego ale tym razem musieliśmy wybudować przejazd usuwając kamienie lub zasypując bardzo głębokie doły w dnie rzeki aby przejazd był możliwy. Przejeżdżam pierwszy a Tomek za mną . Ta procedura wymagała aby wszyscy wysiedli i przeprawili się przez rzekę na własnych nogach..a jeszcze dodatkowo potrzebny był pilot aby zgrabnie lawirować pomiędzy kamieniami. Udało się ..wszyscy w komplecie na drugim brzegu zdobyli odznakę piechura rzecznego;) więc nagroda się należy. Myślę, że Wedlowskie ptasie mleczko trzymane na specjalna okazje było adekwatne do poniesionego trudu a pobudzenie krążenia w nogach przez zimna wodę było..gratis 😉

Niedaleko za tą nieplanowana atrakcją wypatruję fajne pole mchu, wiec wiadomo, że korzystamy z naturalnego materaca i rozkładamy się z obozem w skład którego wchodzą namioty ,kuchnia ,i suszarnia 🙂 Rozpalamy ognisko i deliberujemy w tym bezwietrznym i pogodnym wieczorze delektując się ciepłem ogniska a co najciekawsze z ..polskiego drzewa które to mozolnie do tej pory woził Tomek ze swoja ekipa na pokładzie swojego dyliżansu 🙂 W miarę równo wyczerpuje się drzewo i nasza odporność na brak snu ,wiec udajemy się na z góry upatrzone pozycje 😉 no ..przynajmniej w miarę okoliczności i możliwości 🙂

18.09

Noc była chłodna ale bezwietrzna a poranne słońce i bezchmurne niebo wyciąga nas z namiotów wprost na mech, aczkolwiek nadal w pozycji horyzontalnej 🙂 Jednocześnie dosuszamy wszystko co było skażone wilgocią .Tego dnia zaliczamy Gulfos i Gejsir i to w bardzo słonecznej oprawie. Następnie w tempie spacerowym udajemy się do Pingvellir a po godzinnym tupaniu i wizycie w kempingowej łazience gdzie kto pierwszy ten ma cieplejsza wode, bierzemy szybkie prysznice ;)Teraz spróbujemy dojechać w okolice Glymur. Stety lub niestety nie dostrzegamy skrętu w jego kierunku od wschodniej strony .

Jedziemy więc na północ droga nr. 1 a następnie skręcamy w 6-kę w kierunku wspomnianych odległych fiordów. Nadal prześladuje nas piękna pogoda a dowodem na to zjawisko jest niepewność wymalowana na twarzach uczestników przyzwyczajonych do normalności 😉 powoli rozglądamy się za miejscem na nocleg i po paru próbach ..robimy to po naszemu czyli skrawek ziemi nad morzem i już po kłopocie. W nocy stosunkowo ciepło chociaż wietrznie( „a łyżka na to…niemożliwe” 😉

19.09

Zrywamy się po 8miejscowego czasu 😉 czyli po 10 w Polsce ,szybkie śniadanko i już około 9 wyruszamy z zamiarem osiągnięcia najdalszych północno-zachodnich fiordów. Rano pochmurnie ale już za chwile cały dzień towarzyszy nam słońce w temperaturze ok 10 st. C. Tradycyjnie zatrzymujemy sie w nieregularnych odstępach czasowych na wizjonerskie sesje zdjęciowe . Tym razem były tez foki wylegujące się na kamieniach. Wjeżdżamy też na szczyt góry na której to pozostała amerykańska stacja radarowa z czasów tzw. zimnej wojny. Wysoki klif z widokiem na zatokę w słonecznej pogodzie czasami tylko przymglonej ostudzonym na tej wysokości powietrzem. Wracamy na dół i jedziemy zwiedzić stolicę tej odległej części Islandii.

Po drodze nie lada atrakcja a mianowicie tunel w którym zbiegają się trzy drogi z rożnych kierunków. Zaliczamy jeszcze jeden wąski fiord dojeżdżając na sam jego koniec czyli na plaże a tutaj..ups..przygoda. Po krótkim postoju na piasku, ten postanowił, że sobie nas zatrzyma na dłużej. Do nierównej walki o wolność i niepodległość wystawiliśmy napęd na 4 koła później reduktor plus blokadę dyfrów i tak ślimaczym tempem dodatkowo wspomagany dwunożnymi sojusznikami wyrwaliśmy się z okowów zaborczego piasku 😉 Od tego momentu zaczynamy odwrót osiągając najdalszy punkt na wyspie od promu. Obieramy azymut na południe zachodnia częścią wyspy i tym sposobem na nocleg trafiamy na bezpłatne pole kempingowe z bardzo zadbana infrastrukturą w dodatku u stóp wodospadu o wyglądzie rozpuszczonych włosów. Tradycyjnie już obiadokolacja ,małe wieczorne spacery w określonych grupach i idziemy spać.

20.09

Śniadanko i w drogę. W planach mamy noc w Reykjaviku a wcześniej najwyższy wodospad .Do powrotu na prom pozostaje nam 4 dni południowym wybrzeżem i jak dla mnie to już nic nowego do zobaczenia. Tymczasem piesza wycieczka doprowadza nas nad kanion do którego z ponad 200 m spada niestety zbyt mała ilość wody aby zrobić piorunujące wrażenie ale jak dla mnie rekompensatą jest niesamowity kanion w którym patrząc z góry około 100m niżej latają sobie ptaki.

Wybieramy drogę powrotną druga strona kanionu. W tym celu przekraczamy koryto rzeki powyżej progu z którego popełnia samobójstwo zmieszana woda 😉 i wracamy juz na azymut do samochodu. Dalej to już tylko zalogowanie się na kempingu w stolicy i nocny podbój miasta. Dokładnie tak się staje a dodatkowo w drodze jesteśmy świadkami dosyć imponującego pokazu sztucznych ogni nad zatoką. Docieramy do centrum i jak dla mnie to wystarczającą atrakcja jest obserwacja przepływającego międzynarodowego tłumu i rozmachu z jakim dozwolona jest weekendowa zabawa na ulicach i w klubach. Wracamy na kemping około 3 nad ranem trochę z obawą czy będzie w miarę cicho aby usnąć ale..zapewniam, że południowa cześć kempingu wbrew tendencyjnym opisom w przewodnikach niejako nawiedzonego autora ,jest zaskakująco spokojna. Kemping jak dla mnie i otoczenie czyli miasto jest na 6 w skali do 10. niedrogi,ciepła woda internet gratis oraz tłumy ludzi tez gratis ale to tutaj normalne 🙂

21.09

Zbieramy manatki z kempingu i próbujemy trafić z pogodą po raz kolejny wracając do Landmannalaugar. Tym razem wybieramy nową drogę pomiędzy 3 lodowcami. Jest ok, tyle że sielankę zakłóca awaria .Rozsypało się łożysko tylnej piasty w Toyocie. Zabieram wiec do siebie 2 osoby aby odciążyć resztki łożyska i jedziemy na kemping do doliny a Tomek przez jakiś czas jest jeszcze w zasięgu CB ale już później rozdzielamy się i spotkamy na kempingu. Przy okazji niewiele nam się udało go wyprzedzić pomimo że jechał bardzo powoli, ponieważ my dla odmiany odrobinę błądziliśmy nie mogąc namierzyć wg. i tak w miarę dokładnej mapy ,właściwej drogi na jednym z wielu rozjazdów. Pogoda w ciągu dnia b ładna ale na wieczór już stała się całkiem bez sensu zważając na miejsce i cel naszego przybycia tutaj. Rozbijamy się z obozem na obrzeżach kempingu i ponownie odbywamy nocne polaków rozmowy w gorącej rzece. Później pranie ubranek i zębów i spanko. Tomek dojeżdża do nas na wieczór.

22.09

Demontaż piasty i półosi ,podział ekipy na grupy i ustalone grupki a następnie wyprawa do stolicy do serwisu Toyoty w celu wymiany łożyska. Niestety sposób konstrukcji nie pozwolił nam dokonać wymiany na miejscu mając nawet nowe łożysko. Dojeżdżamy i mając 3 godz czasu na oczekiwanie w celu wymiany łożyska (co sam u siebie w serwisie wykonuje w 17 min ),wybieramy się do centrum handlowego na prośbę pragnących dokonać pamiątkowych zakupów. Przy okazji też smakujemy miejscowej kuchni.

Odbieramy naprawiona część ,rzucając „piorunami” po polsku przy okazji ceny za w/w usługę i wracamy na kemping. Montujemy i po jeździe próbnej już jesteśmy spokojni. Celebrujemy więc ostatni nocleg i ostatnią kąpiel w atrakcji jaka jest ta nasza ciepła rzeka.

23.09

W drodze na południe a docelowo na wschód do promu zaliczamy słynne plaże i klify VIK.

Jest superowo 🙂 dopisały i maskonury i huraganowy wiatr oraz obrazy jakie malują fale atakujące czarne plaże a obserwowane z krawędzi klifu wysoko nad nimi. Pomimo tzw. niesprzyjającej pogody było ciekawie. Por supuesto para mí 😉

Zmykamy w stronę kempingu Skaftafell. Po drodze trafiamy na miejsce które znamy z newsów dotyczących wybuchu wulkanu pod lodowcem. Ogrom wytopionej wody pozostawił spektakularny krajobraz a rodzynkiem jest cała dosłownie droga asfaltowa razem z nasypem zniesiona z prądem wody i pozostawiona na płyciźnie. Pozostały tylko gołe filary mostu. Tego dnia jeszcze wycieczka pod bazaltowy wodospad dla tych co nie widzieli tego obrazka 🙂

 

 

 

24.09

Przed wyruszeniem w dalsza drogę krótka wycieczka na czoło lodowca. W tym roku z powodu zimna wytapia się na tyle mało wody, że wejście przez rzeczkę nie stanowi żadnego problemu.

Po drodze mając jeszcze trochę czasu zaliczamy inne zatoczki lodowe i inne jęzory lodowca, aż dojeżdżamy do tej największej i najpopularniejszej czyli JOKUSA . Powiem szczerze, że..miałem zamiar złożyć reklamacje;) Góry lodowe w tym roku miały embargo na migrację do oceanu. Stad tylko szczątkowa ich ilość w samym ujściu z zatoki. Foczki..natomiast nie zawiodły.

Ruszamy dalej aby na nocleg być jak najbliżej promu ale jeszcze robimy mały skok w bok czyli znana trasa do lodowca gdzie można pośmigać skuterami. Na nocleg dojeżdżamy ok 30 km przed Sejdisfiordur i w lekkiej mżawce rozkładamy namioty aby tylko przespać noc. Pobudka o 6 rano ,pakowanie i na prom. Dalej to już nie ma się nad czym rozpisywać. Wyprawa zakończona . Wszystko co zaplanowałem udało się zrealizować a nawet więcej. Dodatkowo ciągle czegoś nowego się uczę i dowiaduję o miejscach oraz o ludziach.

Fotki z wyprawy na www.masicz.pl w galerii

 

 

Relacja z wyjazdu na Islandię w 2010

 

…….i spełniło się..Powrót na Islandię się ziścił..

Przeczekaliśmy kryzys jaki dopadł wyspiarzy i rok później po spełnieniu warunku podstawowego czyli zapewnieniu sobie środka transportu (poprzedni zmienił właściciela) zagęściłem przygotowania do wyprawy. Tym razem na ogłoszenie w Globtroterze odpowiedział Tomek i..stał się jednocześnie woźnicą drugiego „dyliżansu” w naszej docelowo 10-osobowej grupie 🙂

Bla ,bla ,bla… i nastał dzień wyjazdu .Przypadł on na 25 Lipca 2010 r.

Spotykamy się w Wawie i stamtąd wyruszamy do Hanstholm, aby 27Lipca odpłynąć i po dwóch dobach zacumować w Sejdisfiordur u celu morskiego etapu podróży.

Islandia wita nas niskim pułapem chmur ale często tak jest po jednej stronie gór a po drugiej wita nas już prawie bezchmurne niebo 🙂 Po zatankowaniu wody ,pobraniu Koron Islandzkich ruszamy tym razem zygzakiem po północno- wschodnim Interiorze zaczynając od 3-go co do wysokości wodospadu a następnie klucząc po czarnych pustyniach i kamienistych dolinach w poszukiwanego kultowego Bru. Rozbijamy pierwszy obóz gdzieś u podnóża górek na czarnym piasku zasłonięci częściowo od wiatru. W planach mamy jaskinie lodowe i jeziora w kraterach oraz „panią o szerokich ramionach” Drugi dzień to podróż przez interior z pięknymi przeprawami wodnymi .Jedziemy na północ docelowo na sprawdzony kemping nad jeziorem Mywatn. Pogoda dopisuje.

Następny dzień to osławiony Detifoss i pole Kraftla. Zaliczamy też pole geotermalne ,pozorne kratery ,północna błękitna lagunę ,podziemna rzekę czyli…takie znane rodzynki tego regionu.

Ludzi zdecydowanie więcej niż poprzednim razem kiedy byliśmy tam miesiąc wcześniej .

Decydujemy sie przenocować i od rana przemieszczać się już na zachodnie rejony aby droga 35 dojechać do Złotego Trójkąta. Po drodze oczywiście Godafoss ,Aukurynei i znane kąpielisko w formie brodzika z ciepłą woda na środku pustyni :)-oczywiście korzystamy .

Na 35-tce spotykamy wyjątkowo dużo rowerzystów..hmm może kiedyś ..:) krótki pobyt nad Gulfosem i Geisirem i poszukujemy noclegu. Lądujemy na kempingu Geisir za 1000 ISK czyli średnia krajowa.

 

Następny dzień miał być ekstremalny od początku w związku z przejazdem na wschód ścieżkami pomiędzy wzgórzami. Ciężko było namierzyć początek tej drogi tak wiec nie omieszkaliśmy pobłądzić gdzieś na odludziach az do końca śladów ludzkiej bytności po czym wróciliśmy po śladzie zapisanym na GPS do główniejszej ścieżki i już następnym razem zjechaliśmy we właściwą dróżkę. Wymyśliłem ,że zrobimy sobie skrót do głównego celu podróży na Islandię czyli do doliny Landmannalaugar. W sumie myślałem że będzie ciężej ale droga okazała si dosyć łatwa jak na autka terenowe ale i miejscami bardzo ciekawa sama w sobie jak i w otoczeniu . Pod koniec tej drogi mieliśmy dosyć dużą przeprawę wodna no i poniekąd przypadkowo odkryliśmy rajską dolinę w kanionie z wodospadami ,skałami no i bujną zielenią -w porównaniu z tym co było po horyzont na górze. To był jedyny w całości ( no prawie) deszczowy dzień. Tak wiec spędziliśmy go w większości w samochodach w czasie dalekich tras jakie sobie wyznaczyliśmy tego dnia. Ale warto było… szczególnie gdzieś w krainie jezior pośrodku czarnych pustyni, gdzie przemykamy pomiędzy górami i jeziorami czasami po wodzie zataczając pętle aż do końca drogi. Tak celowaliśmy aby po całym dniu w Interiorze trafić na noc na kemping w dolinie..

Tam odrobinkę jestem zaskoczony ilością namiotów .Pada deszcz..wiec wykazujemy się expresowym rozbiciem obozu..nasza kuchnia polowa włącznie z jadalnią rozbijana w czasie 1 minuty ,sprawdziła się w czasie całej wyprawy chroniąc nas i bagaże od wiatru i deszczu w czasie przygotowania i konsumowania posiłków.

Bardzo szybko zauważyliśmy przemykające po łące postacie w strojach kąpielowych a to oznaczało jedno…gorące źródła. W tym przypadku był to rarytas -gorąca rzeka w dodatku bez zapachu siarkowodoru. Oczywiście prędzej czy później każdy wylądował na żwirowym dnie w małym rozlewisku rzeczki do której wpływa wrzątek tworząc całą paletę temperatur na jaką ktoś bardziej lub mniej zmarznięty ma w danej chwili ochotę 🙂 Wyglądało to przezabawnie jak naturalnie tworzą się kluby dyskusyjne w każdym z możliwych języków . Wychodząc juz około północy zauważamy na samym końcu najdalej od wpływającego do rzeki wrzątku, grupkę ludzi siedzących już w chłodniejszej wodzie i długo nie musieliśmy zgadywać, że są to mieszkańcy z zaprzyjaźnionego Kraju Rad 😉 Można tylko pozazdrościć minimum zapotrzebowania na ciepło 🙂 Po długim czasie absorbowania ciepełka organizm nagromadzi go tyle, że czasu przejścia ścieżki przez łąkę aż do namiotu i wgramolenie się do śpiwora nawet nie odczuwa.

Na kempingu spotykamy rodaka który podróżuje po interiorze …na rowerze. Ale gość..chylę czoła 🙂 Porozmawialiśmy jak starzy dobrzy znajomi w wiadomym temacie oraz o następnych rowerowych planach .

W trakcie rozmowy wyszło ze na pewien temat mamy już podobne zdanie a mianowicie w kwestii składu tego typu wypraw. I ja i On doszliśmy już jakiś czas temu do wniosku (bazując poniekąd na doświadczeniach), że im cięższe wyprawy tym łatwiej samemu 🙂 przewrotna teza ale potwierdzona

. Następnego dnia w bardzo ładnej pogodzie wyruszamy na wycieczkę pieszą w stronę kolorowych wzgórz i szybko dochodzimy do wniosku że trzeba tutaj przyjechać na parę dni i wyruszając rano w góry wracać na noc do gorącej rzeki i namiotu 🙂 jest niecodziennie i tylko możemy sobie wyobrazić ile jest miejsc z których wyłaniają się ciągle nowe zaskakujące widoki. Tymczasem mamy tylko jeden dzień i musimy jechać już w stronę promu wiec nie zwlekając udajemy się do dymiącej na horyzoncie kolorowej góry. Szlak wije się wśród dla odmiany rożnych kamieni w różnych formach 😉 a to ci tu nowość ;)Dochodzimy do podnóża dymiących stoków chwile siadamy na ciepłych kamieniach kontemplując o tym i owym po czym obieramy azymut na kemping ale wybieramy inną trajektorię i ruszamy w kierunku rudej rzeki ( ja ją nazwałem ..zardzewiała rzeka) z racji osadu w kolorze rdzy zapewne z tlenku żelaza i wzdłuż jej koryta wąskimi ścieżkami docieramy do obozu. Tutaj chcąc nie chcąc pakujemy manatki i ruszamy na południe w stronę drogi nr. jeden.

W planach dotarcie na kemping u podnóża lodowca i w bliskiej obecności bazaltowego wodospadu. To już taki przystanek dla tych czyli prawie wszystkich którzy są tutaj po raz pierwszy. Ja z Basią idziemy tylko na krótki spacer w celu weryfikacji zmian w ciągu 2 lat..Zmieniło się niewiele…poza tym, że rzeka płynąca z topniejącego lodowca jest nie do przebycia jak poprzednim razem, co pozwoliło mi potupać po tysiącletnich lodach 🙂 Czekając na resztę pozwalamy sobie na małą porcje ciacha 🙂 mniam..reszta drogi do promu to odwrócona trasa sprzed dwóch lat wiec nie ma się nad czym rozwodzić tym bardziej, że następne miejsce które miało być atrakcja okazało się częściowa klapą poza wysoko położonym punktem widokowym to główny punkt programu czyli wycieczka skuterami po lodowcu okazała się poza zasięgiem finansowym z racji zdrowego rozsądku .Nawet droga która była nie lada atrakcja w ciągu 2 lat stała się bardzo ucywilizowana i straciła dreszczyk emocji jakiego dostarczała w związku z bliskością przepaści od kół które się po niej toczyły w górę i w dół. Wcześniej jednak czeka nas zatoka lodowa charakteryzująca się podobnymi proporcjami w kwestii ilości turystów do ilości oderwanych górek lodowych spływających sukcesywnie do morza.

Zważając na pełnie sezonu prawie dokładnie tak było. Umówiliśmy się na godzinę powrotu i w małych grupkach lub solo rozeszliśmy się po brzegu zatoki. Lodu było w zatoce dużo więcej ale drobnego w porównaniu z poprzednim razem ale nie było tak urokliwie jak wtedy.. duże góry i słońce to było zestawienie zapadające w pamięć.

Co było to było ale czas ruszać w stronę promu.. pojawiają się pierwsze plany związane z następną wyprawą za rok ale na dłużej. Tydzień na takiej wyspie to bardzo minimum aby skonsumować ogólnodostępne miejsca ale pozostała nam jeszcze północno- zachodnia część wyspy, no i bardzo dużo opcji przemierzania interioru . Na pewno wrócimy do kolorowej doliny i tam zakotwiczymy na troszkę dłużej..miejsc na całodzienne piesze wędrówki z pewnością tam nie zabraknie a po całym dniu z wielką przyjemnością rozłożymy się na dnie gorącej rzeki 🙂 poza tym wypada w końcu odwiedzić Reykiawik .Zapewne odbędzie się to w wekend 😉 aby skonfrontować opowieści o najbardziej rozbawionej stolicy . Poza tym pozostał nr 1 w kwestii najwyższego wodospadu. Prawie 200 m swobodnego spadania wody musi zrobić jakieś wrażenie na oglądających.

I ostatnie z wielkich to kraina fiordów..Wydaje się stosunkowo bezludnym obszarem wyspy a to ma właśnie ten swój niepowtarzalny urok ale jak zobaczę to napiszę własne zdanie na ten temat. Po drodze do miejsca ostatniego noclegu gdziś na małą rzeczką dopada nas mała awaria..termostat w Nissanie podjął akcje strajkową i przestał pracować..skutkiem tego była rosnąca temperatura płynu chłodzącego jak i kierowcy 😉 Nie było wyjścia …termostat po prostu usuneliśmy i juz na chłodno pojechaliśmy dalej. Nocleg ,droga na prom ,załadunek ,i sama morska cześć podróży przebiegła aż za bardzo planowo . W Dani robimy z pewnych sobie tylko wiadomych względów roszadę personalną ,tak aby wszyscy w zdrowiu psychicznym wrócili do domu i już własnymi drogami ze względu na różne miejsca zamieszkania wracamy do siebie. Tymczasem emocje opadły i czas skupiać się na możliwościach upolowania zorzy polarnej w czasie najbliższej zimy

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u