Bałtycka pętla – Lucyna Cywka

Bałtycka pętla

Lucyna Cywka

Termin wyjazdu: 13 – 25 sierpnia 2006 r.

Trasa: LITWA – ŁOTWA – ESTONIA

Środek lokomocji: 2 samochody terenowe

Kursy walut:

LITWA: 1 lit (LTL) = 1,10 zł

ŁOTWA: 1 łat (LVL) = 5,44 zł

ESTONIA: 1 korona (EEK) = 0,24 zł

Ceny paliwa:

LITWA: benzyna 95Euro – 3,30 lity/l; ON – 3,09 lity/l;

ŁOTWA: benzyna 95Euro – 0,65 łata/l; ON – 0,62 łata/l;

ESTONIA: benzyna 95 Euro – 14,70 koron/l; ON – 13,50 koron/l.

Dzień I

Po krótkim i sprawnym zapakowaniu samochodów ekipa w składzie 6 osób i pies rusza z Augustowa w kierunku granicy z Litwą. Bez żadnych formalności przekraczamy granicę. Warto wspomnieć, że pies na dwa dni przed wyjazdem został przebadany przez lekarza weterynarii, który dokonał odpowiedniego wpisu w „psim” paszporcie. Warunkiem uzyskania wpisu był oczywiście dobry stan zdrowia psa oraz aktualne szczepienie przeciwko wściekliźnie. Bocznymi, acz dobrej jakości drogami kierujemy się do Troków. Główną atrakcją dawnej stolicy państwa litewskiego jest średniowieczny zamek na wyspie, niegdyś siedziba wielkich książąt. W sezonie zamek szturmują tłumy turystów. Z trudem przepychamy się przez most łączący wyspę z lądem. Część grupy rezygnuje z wejścia do zamku, obchodząc budowlę wokół i podziwiając wspaniałe widoki, m.in. leżący na przeciwległym brzegu pałac Tyszkiewiczów w Zatroczu. (Bilety wstępu do zamku: dorośli – 10 litów, dzieci – 5 litów). Wracamy do miasta, gdzie trafiamy do jego wyróżniającej się drewnianą zabudową części zamieszkałej przez Karaimów – potomków sprowadzonych w XIV wieku przez Witolda mieszkańców Krymu. Po zwiedzeniu miasta udajemy się na camping Slenyje, oddalony od centrum o kilka kilometrów. Drogowskaz kierujący na camping, znajduje się przy wyjeździe na Wilno. Camping położony jest nad jeziorem. Oprócz miejsc na namioty i campery są też drewniane domki. W sezonie bywa tu ciasno. Obsługa campingu mówi po polsku, niemiecku i angielsku. Niezłe warunki sanitarne – cały czas ciepła woda, czyste toalety. Opłaty za dobę: osoba dorosła – 16 litów, samochód – 6 litów, namiot – 7 litów, pies – 4 lity. Informacje: www.camptrakai.lt

Dzień II

Wyruszamy na zwiedzanie Wilna. Samochody parkujemy w bezpośrednim sąsiedztwie Ostrej Bramy. (Parking – 6 litów za 3 godziny). Panuje tu turystyczny zgiełk i z pewnym trudem przechodzimy przez zatłoczone ulice w kierunku wzgórza zamkowego. Nie sposób wymienić i odwiedzić wszystkich ciekawych miejsc na naszej drodze, wszak wileńska Starówka jest jedną z największych w Europie Środkowo – Wschodniej. Niepowtarzalnego piękna miastu dodaje położenie na wzgórzach. Wilno w pełnej krasie podziwiamy z tarasu widokowego Wieży Giedymina – zachodniej wieży Zamku Górnego. Słoneczna pogoda męczy nie tylko psa, ale również nas. Dlatego z wielką ulgą przysiadamy w ogródku restauracji przy ulicy biegnącej od Ostrej Bramy – Ausros Vartu, gdzie przyjemnie szemrze fontanna a kamienne płyty dają zbawienny chłód. Tu raczymy się litewskimi specjałami: chłodnikiem i cepeliami. Ruszamy dalej w kierunku Cmentarza na Rossie. Kiedy jedna cześć naszej grupy zwiedza zabytkową nekropolię, druga w towarzystwie psa wspina się na sąsiednie, porośnięte drzewami wzgórza, z których rozciąga się niezapomniana panorama miasta. Po zejściu do bramy cmentarza, Polacy sprzedający wileńskie przewodniki i pamiątki proponują, aby na czas zwiedzania zostawić psa przy ich straganach. Miła propozycja, ale tym razem nie musimy z niej korzystać. Po zwiedzeniu nekropolii wracamy na camping w Trokach.

Dzień III

Kierujemy się na północ do granicy z Łotwą. Odwiedzamy Birże – rodową siedzibę Radziwiłłów. Rozległe wały obronne dawnego zamku i tereny wokół pałacu są miejscem spacerów mieszkańców i nielicznych turystów. Z pałacem sąsiaduje kościół św. Jana Chrzciciela, w którego podziemiach pochowano przedstawicieli rodu Tyszkiewiczów. Całe miasteczko robi wrażenie jakby uśpionego i rozleniwionego sierpniowym upałem. Jemy obiad w rosyjskiej restauracji położonej naprzeciw kościoła. Ceny zdecydowanie prowincjonalne. Przekraczamy granicę Łotwy i kierujemy się do Pilsrundale. Tu w XVIII wieku wybudowano pałac, wzorowany na petersburskim Pałacu Zimowym. (Bilety wstępu: dorośli – 2,50 łaty, bilet rodzinny (2+2) – 6 łatów). Ta imponująca budowla licząca 138 pokoi, usytuowana niemal w polu, na skraju niepozornej wsi robi niesamowite wrażenie. Do zwiedzania udostępniona jest część obiektu, w wielu komnatach trwają nadal gruntowne prace remontowe. Pałac otoczony jest rozległym ogrodem francuskim, w którym także trwają prace. Już teraz można podziwiać regularne, kolorowe rabaty, precyzyjnie przycięte drzewa i krzewy oraz ścieżki, niknące w tunelach z winorośli. Podczas naszej wizyty w pałacu pies pozostaje w cieniu na dziedzińcu. Gdy kierujemy się do ogrodu, pracownicy obsługi proponują, abyśmy weszli z czworonogiem. Po zwiedzeniu Pilsrundale podążamy dalej na północny-wschód. Nasza droga zmienia się w szutrowy trakt, zabudowania pojawiają się sporadycznie, a roślinność staje się coraz bardziej uboga. Czuje się tu klimat Północy. Podziwiamy krajobraz doliny Dźwiny, którą przekraczamy w miejscowości Kegum. Znajduje się tu potężna zapora na rzecze. Dojeżdżamy do Parku Narodowego Gauja. Zatrzymujemy się na campingu w okolicach Siguldy na brzegu rzeki, od której nazwę wziął park narodowy. Opłaty za camping: osoba dorosła – 2 łaty, samochód – 1 łat, namiot – 1 łat.

Dzień IV

Camping w Siguldzie budzi na początku mieszane uczucia. Jest to praktycznie wąski pas między lokalną drogą a rzeką. Całe szczęście, że ruch kołowy jest minimalny. Infrastruktura sanitarna przyzwoita: całą dobę gorąca woda, sprzątane toalety. Camping to jednocześnie miejsce startu spływów kajakowych po Gauji. Stąd chętni przewożeni są busami w górną część rzeki. Spływy kończą na plaży przy campingu. Organizatorem spływów jest właściciel campingu, więc sam dba o to, aby poinformować swoich gości, kiedy i gdzie należy się zgłosić, aby wziąć udział w przedsięwzięciu. Po drugiej stronie ulicy, na wysokim zboczu doliny naszą uwagę zwracają wyciągi narciarskie. Sigulda w niemal całkowicie płaskiej Łotwie pełni rolę tutejszego Zakopanego. Na stokach głębokiej doliny rzeki Gauja (85 m) przygotowano stoki narciarskie z wyciągami. Nie tylko w zimie Sigulda przyciąga turystów. O możliwości aktywnego wypoczynku pytamy w tutejszym punkcie informacji turystycznej. Dostajemy mapę z zaznaczonymi okolicznymi atrakcjami, folder z ich opisem i pełną informację, w jakich godzinach możemy z tych atrakcji skorzystać. Spośród takich propozycji jak wizyta na jedynym w krajach nadbałtyckich torze saneczkowo – bobslejowym, lot balonem nad doliną czy spływ kajakowy wybieramy wizytę w „małpim gaju”. Trafiamy na jeden ze stoków narciarskich. Tu pomiędzy drzewami rozpięto stalowe liny, drabinki, ruchome stopnie tworząc w ten sposób pięć tras o różnym stopniu trudności. Zanim zaczniemy je pokonywać, pobieramy uprzęże z karabinkami i rolkami, umożliwiającymi zjazdy po linach oraz przechodzimy krótkie przeszkolenia na wydzielonym torze. Potem już sami pokonujemy kolejne przeszkody. Zabawa jest znakomita zarówno dla dorosłych jak i dzieci. Trzygodzinne zmagania wysoko w koronach drzew kończymy spektakularnym zjazdem na linie przez całą szerokość stoku narciarskiego. (Rodzinny bilet wstępu – 21 łatów). W tym dniu to nie koniec atrakcji. Decydujemy się jeszcze na wędrówkę do miasteczka Turaida, nad którym góruje średniowieczny zamek. Jego ceglane baszty widać z Siguldy. Przechodzimy przez most na Gauji, którego kontury wpisane są w logo miasta. Barierki mostu zdobią kłódki z datami i imionami. Pozostawili je tu śmiałkowie, którzy zdecydowali się na jeszcze jedną atrakcję Siguldy: skoki na bungie z charakterystycznego żółtego wagonika kolejki linowej, kursującego na wysokości ponad 40 m między brzegami doliny Guaji. Wspinamy się na przeciwległy brzeg doliny w kierunku miasteczka Krimulda. Na górze czeka nas ciekawa nagroda: XIX-wieczna posiadłość rodu Lieven, na którą składają się urokliwe kamienne zabudowania gospodarcze oraz pałacyk. Dalej nasz szlak prowadzi wysokim zboczem doliny, skąd co rusz ukazuje się panorama sąsiednich wzgórz i wijącej się Gauji. Naszą wędrówkę urozmaicają strome podejścia i zejścia poprowadzone po drewnianych stopniach. W końcu docieramy do Turaidy. Tu na skraju miasteczka znajduje się kompleks muzealny. Jego najbardziej widocznym elementem jest XIII-wieczny zamek biskupa ryskiego. Na każdym ważniejszym fragmencie zamku znajduje się tabliczka z opisem w języku łotewskim i angielskim oraz szkicem. To bardzo ułatwia odtworzenie w wyobraźni wyglądu i funkcjonowania warowni przed wiekami. W bezpośrednim sąsiedztwie zamku znajduje się park z 26 kamiennymi rzeźbami. W ramach muzealnego kompleksu stworzono również skansen. Wracając do Siguldy, docieramy do największej w krajach bałtyckich jaskini, co nie znaczy, że imponujących rozmiarów: ma ona niespełna 19 m długości. Uroku dodają jej pomarańczowo – ceglaste skały z wyrytymi w nich inskrypcjami. My odnajdujemy powstałe w XVIII wieku, podobno są i starsze.

Dzień V

Wyruszamy w dalszą drogę. Wjeżdżamy do Cesis. Po wyjściu z samochodów od razu przenika nas historyczna atmosfera miasteczka. To pewnie za sprawą „stłoczenia” na niewielkiej przestrzeni potężnych budowli: ruin XIII-wiecznego zamku i monumentalnego gotyckiego kościoła św. Jana. Pobliskie mieszczańskie kamienice i drewniane domy z XVII i XVIII wieku stanowią ich tło, nadając całości bardzo kameralny klimat. Zamek w Cesis – ze względu na swoja pierwotną funkcję głównej siedziby wielkiego mistrza zakonu inflanckiego – bywa porównywany do Malborka. Będąc w obrębie murów zamkowych nie można nie wstąpić do muzeum historycznego, zlokalizowanego w niepozornym XVIII-wiecznym pałacyku, nad którym góruje okazała wieża. W muzeum obok znalezisk archeologicznych, świadczących m.in. o kontaktach handlowych z Cesarstwem Rzymskim, jest też ekspozycja poświęcona łotewskiej fladze narodowej, która tu właśnie się narodziła. (Bilet wstępu na zamek: dorośli – 2 łaty). Wychodząc z zamku warto skierować się do kościoła św. Jana, zbudowanego w okresie świetności i niezależności miasta. Kościół pełnił funkcję katedry zakonu inflanckiego. Spoczęli w nim mistrzowie zakonni, duchowni i rycerze zakonu. Po zwiedzaniu udajemy się do baru szybkiej obsługi przy głównym deptaku miasta. Ceny są niskie, w ofercie kilka smacznych zestawów obiadowych i desery. Średnia cena za dwudaniowy obiad – 2,60 łaty.

Opuszczamy Park Narodowy Gauja, kierując się do granicy z Estonią. Wybieramy przejście graniczne w mieście Valga. Miasto dosłownie przecięte jest granicą, która biegnie przez jego środek, w poprzek ulic i skwerów. Nie ma tu terminali granicznych, do których przyzwyczailiśmy się przejeżdżając z jednego państwa do drugiego. Celnicy urzędują w niewielkim budynku i tylko szlaban przegradzający jezdnię sugeruje, że właśnie opuszczamy Łotwę. Valga pozostaje tak podzielona od 1920 r., kiedy wyznaczano granice między Łotwą i Estonią, a żadna ze stron nie chciała zrezygnować z sennego dziś miasteczka. Po godzinie od przekroczenia granicy wjeżdżamy do Tartu. To miasto znane przede wszystkim z uniwersytetu, założonego w 1632 r., który w XIX wieku stał się prężnym europejskim ośrodkiem naukowym. Okres rozkwitu uniwersytetu zbiegł się ze złotym wiekiem miasta. Z tego okresu pochodzą reprezentacyjne kamieniczki. Nad miastem góruje porośnięte starymi drzewami wzgórze katedralne. Odnajdziemy na nim kolejne ślady historii miasta: ruiny XIII-wiecznej katedry św. św. Piotra i Pawła oraz dawne budynki uniwersyteckie. Tartu to miasto robiące niezwykle przyjazne wrażenie. Jego atmosferę kształtuje historyczne centrum pięknie wpisane w zieleń parków, ograniczone rzeką Emą. Uliczki miasta wypełnia wesoły tłum studentów. My zasiadamy na chwilę odpoczynku w jednej z ulicznych kawiarenek. Z Tartu już niedaleko do największego jeziora Estonii i czwartego co do wielkości jeziora Europy – jeziora Pejpus. Leży ono na granicy Estonii i Rosji. Kiedy stajemy nad jego brzegiem, ogrom wody rodzi raczej skojarzenia z morzem. Nie sposób dostrzec przeciwległego brzegu. W najszerszym miejscu jezioro ma 50 km szerokości. Jedziemy drogą wzdłuż brzegu, kierując się na północ. Wysoki, niemal klifowy brzeg opada coraz niżej. Od lustra wody dzieli nas szeroki pas trzcin. Co jakiś czas pojawia się piaszczysta plaża. Przy jednej z nich zatrzymujemy się na noc. Idziemy zażyć kąpieli. Słowo „idziemy” najlepiej oddaje czynność, którą wykonujemy, gdyż po wejściu do wody pokonujemy ponad 100 metrów, aby w końcu się zanurzyć. Jezioro w tym miejscu jest bardzo płytkie, a długie piaszczyste łachy pozwalają na prawdziwe wędrówki w wodzie. W zimie jezioro skuwa gruby lód. Tak gruby, że w 1242 r. na zamarzniętych wodach Jeziora Pejpus mogła rozegrać się wielka bitwa wojsk ruskich pod wodzą Aleksandra Newskiego z armią krzyżacką. Okolice Jeziora Pejpus to znakomite miejsce dla ludzi szukających samotności i ciszy. Niewiele jest tu miejscowości, a spokojny krajobraz rozległych pól i lasów urozmaicają rozsiane gdzie niegdzie pojedyncze domy. Skromna jest również infrastruktura turystyczna. Wydaje się, że druga połowa sierpnia jest tu już końcówką sezonu, gdyż niektóre pola campingowe są zamknięte. My znajdujemy uruchomione w tym sezonie pole z kilkoma maleńkimi domkami drewnianymi i toaletami w nowych drewnianych barakach. Oprócz nas jest tu zaledwie kilka osób. Długo w nocy siedzimy przy ognisku, rozpalonym w dużym, własnej roboty grillu. Opłata za camping (tylko za namiot) – 50 koron.

Dzień VI

Po noclegu i kąpieli w jeziorze Pejpus wyruszamy dalej na północ w kierunku Bałtyku. Zmierzamy do największego wodospadu Estonii, położonego pomiędzy miejscowościami Valaste i Ontika. Zanim do niego dotrzemy, trafiamy na wysoki nadmorski brzeg. Nie przypomina on zupełnie tego, co znamy z polskiego wybrzeża. Stoimy kilkanaście metrów nad wodą, poniżej nas urwiste, skaliste zbocza. Jedziemy drogą wzdłuż morza. Po chwili pojawia się przed nami parking, budynek restauracji i tablice informacyjne. Tu właśnie znajduje się zejście do wodospadu. Schodzimy po metalowych, kręconych schodach na wysuniętą przed wodospad platformę widokową. Niestety, przyjechaliśmy w okresie trwającej od dwóch miesięcy suszy i strumień wody, spadający ze stromego zbocza, zupełnie wysechł. Pozostaje nam podziwiać przypominający wulkaniczny krater różnobarwny skalny lej, wyżłobiony przez spadającą tu od wieków wodę. Kierujemy się wzdłuż wybrzeża w stronę Parku Narodowego Lahemaa. To jedna z najbardziej znanych atrakcji turystycznych Estonii. Zawiodą się ci, którzy oczekują gwarnych nadmorskich miejscowości, wypełnionych letnikami. Tutejsze miejscowości są osadami, składającymi się z urokliwych kolorowych domów w skandynawskim stylu, położonych malowniczo nad brzegiem morza. Nauczeni naszym nadbałtyckim doświadczeniem, podświadomie szukamy kolorowych kramów z pamiątkami, wabiących muzyką restauracji. Nic z tego! Nawet najbardziej znany nadmorski kurort Kasmu, zlokalizowany w obrębie parku, wydaje się w polskiej skali opustoszały. Jesteśmy zauroczeni, kiedy plażujemy w towarzystwie zaledwie kilkunastu osób. Zatoka Fińska w tym miejscu oferuje różnorodne krajobrazy. W jednym miejscu dostęp do wody ograniczają wysokie trzciny, w innym urzeka nas plaża z wielkimi głazami rozsianymi na brzegu i w wodzie. Aby popływać, trzeba przejść kilkadziesiąt metrów od brzegu. Wielkie głazy narzutowe to jedna z atrakcji Parku Narodowego Lahemaa. Można je podziwiać również w głębi lądu: w lasach, na pastwiskach, w przydomowych ogródkach. Przejeżdżając wzdłuż wybrzeża szukamy miejsca na nocleg. Okazuje się, że skutkiem suszy jest zakaz wstępu do lasu. Wjazdy na leśne biwaki są zamknięte. Znalezienie miejsca na nocleg okazuje się kłopotliwe, tym bardziej, że zapada zmrok. Ktoś z miejscowych kieruje nas do leżącej przy autostradzie prowadzącej do Tallina miejscowości Viitna. Podobno ma tu być camping. Jeździmy wzdłuż autostrady, szukając jakiegoś kierunkowskazu. W końcu kierujemy się lokalną drogą na południe i po przejechaniu kilku kilometrów trafiamy na znak campingu. Między dwoma estetycznymi drewnianymi domkami, należącymi do dwóch sióstr, jest małe pole campingowe. Rozbijamy nasze namioty wśród niewielkich sosen i brzóz. Wieczorem siadamy przy ognisku. Niebo znów rozgwieżdżone! Czeka nas kolejny pogodny dzień. Mamy szczęście w naszej podróży. (Opłata za camping: osoba – 40 koron, prysznic – 50 koron).

Dzień VII

Rano ruszamy do centrum informacyjnego Parku Narodowego, aby zaplanować naszą wędrówkę. Centrum mieści się w Palmse, w dawnych budynkach gospodarczych dużego majątku ziemskiego. Sam dwór i przyległe tereny można zwiedzać. Dwory, będące kiedyś siedzibami rodowymi wielkich właścicieli ziemski, stanowią charakterystyczny element krajobrazu północnej Estonii. Na terenie parku Lahemaa okazale prezentuje się również dwór w Sagadi. Zanim wybierzemy się na zwiedzanie w terenie, poznajemy multimedialną wystawę o zasobach parku. Zaopatrzeni w dokładną mapę parku, zakupioną w centrum informacyjnym, wybieramy wędrówkę leśną ścieżką przyrodniczą, gdzie mamy poznać bogactwo tutejszej fauny i flory. Na początku nie jest zbyt ciekawie: maszerujemy przez rzadki sosnowy las. Po kilkuset metrach teren obniża się, a las staje się podmokły i mroczny. Powalone stare drzewa, mchy i bagna tworzą atmosferę dziewiczej puszczy. Poruszamy się po drewnianych kładkach, które pozwalają przejść suchą stopą przez bagniste odcinki. Tablice edukacyjne uświadamiają nam, że łosie i niedźwiedzie brunatne są stałymi mieszkańcami tych terenów. Ślady bytności tych pierwszych można dostrzec w postaci ogryzionej kory na drzewach. Po skończonej wędrówce objeżdżamy park. Lekko pofałdowany krajobraz pól urozmaicają pojedyncze gospodarstwa. Obszar parku przecinają liczne szlaki rowerowe, a ukształtowanie terenu jest wprost wymarzone dla tej formy turystyki. Kąpiemy się na pustej plaży z ogromnymi głazami. Po drodze robimy zakupy w Kasmu. Warto o tym pomyśleć wcześniej, bo nie każda miejscowość w parku ma sklep spożywczy. Na noc wracamy na nasz mały camping.

Dzień VIII

Z Parku Narodowego Lahemaa już tylko krok do Tallina. Dzielące nas od stolicy 80 km pokonujemy szybko autostradą. Wjazd do centrum jest dobrze oznakowany i mimo trwających robót drogowych bez trudu docieramy w bezpośrednie sąsiedztwo starego miasta. Co ważniejsze bez trudu znajdujemy bezpłatne miejsce parkingowe (w niedzielę parkujemy bezpłatnie!) przy dworcu kolejowym. Przechodzimy przez planty i wchodzimy w obręb starego miasta. Podziwiając pięknie odrestaurowane kamieniczki pniemy się do Górnego Miasta. Międzynarodowy tłum turystów gęstnieje. Na szczycie oblegany jest sobór Aleksandra Newskiego. Naprzeciw soboru znajduje się parlament estoński. Jego niewielkie rozmiary są jak gdyby odzwierciedleniem rozmiarów państwa. Kierujemy się do katedry luterańskiej Toom kirik. Jakże odmienne są jej wnętrza od tych bogato zdobionych w soborze! Na białych ścianach wyraźnie odznaczają się: drewniany ołtarz i ambona oraz drewniane epitafia. Z katedry udajemy się na jeden z punktów widokowych. Przed nami rozpościera się fascynujący widok: ciemno czerwone dachy starówki w Dolnym Mieście i błękit morza, pełnomorskie statki i ramiona dźwigów portowych, poprzetykane masywnymi basztami. W Tallinie odnosi się wrażenie, że wszystko jest tu we właściwych proporcjach, historyczna część miasta współgra z tą współczesną. Chcemy posmakować trochę miasta. Zasiadamy w jednej z licznych restauracji z ogródkiem na ulicy. Obsługa jest szybka, a angielski zdaje się tu być drugim językiem urzędowym. Nie dziwimy się, wszak przy sąsiednich stolikach siedzą turyści nie tylko z różnych krajów europejskich, ale z różnych kontynentów. Ceny (niestety) w pełni europejskie! Z Tallina wyruszamy w kierunku największej wyspy tego małego kraju – Saremy. Dotrzemy na nią przez mniejszą wyspę Muhu. Na Muhu przeprawiamy się promem. (Ceny przeprawy promowej: auto – 70 koron , osoba – 35 koron). Ruch między wyspą i stałym lądem jest duży. Mamy szczęście, że docieramy do przeprawy w niedzielny wieczór. Na koniec weekendu letnicy powracają z wypoczynku na wyspach. Kiedy więc my spokojnie wjeżdżamy na prom, po przeciwnej stronie kolejka oczekujących na przeprawę z wyspy ciągnie się na przestrzeni kilku kilometrów. Poznany na promie estoński biznesmen potwierdza, że wjazd na wyspy w sezonie w piątkowe popołudnie i powrót w niedzielę, wiąże się zawsze z długim oczekiwaniem na przeprawę. Wielu mieszkańców Tallina kupiło ziemię na wyspach, wybudowało letniskowe domy lub zaadoptowało na ten cel tradycyjne gospodarstwa. Władze lokalne bardzo dbają, aby moda na domy na wyspach nie zniszczyła jej unikalnego charakteru i piękna. Dlatego też budowa czy przebudowa domów jest obwarowana restrykcyjnymi przepisami. Szukamy noclegu w Koguva. Jak wynika z mapy, ma tu być camping. Znajdujemy jedynie parking przed wejściem do skansenu, na którym stoi jeden camper. Wokół pusto i nie ma kogo zapytać, czy znajdzie się gdzieś miejsce na rozbicie namiotów. Postanawiamy jechać w poszukiwaniu campingu na Saremę. Wyspę Muhu łaczy z Saremą grobla, po której poprowadzono drogę. W malowniczej scenerii przejeżdżamy w głąb wyspy. Mijamy rozległe torfowiska i pastwiska z pojedynczymi drzewami. Gdyby wszystko przyprószyć żółcią, można by pomyśleć, że jesteśmy na afrykańskiej sawannie. Z rzadka mijamy pojedyncze zabudowania i małe miejscowości. Lądowa Estonia ma niewielkie zaludnienie, wyspy to prawdziwe pustkowie. Klucząc bocznymi szutrowymi drogami natrafiamy na znak campingu. Skręcamy w boczną drogę i docieramy do czegoś na kształt opuszczonego ośrodka wczasowego z maleńkimi drewnianymi domkami. Bramę otwiera nam sympatyczny Fin. Jak się okazuje, ośrodek teraz pod koniec sezonu zapełnia się tylko w weekendy. W środku tygodnia jest tu pusto. Rozbijamy nasze namioty wśród niewysokich jałowców, takich jakie porastają całą wyspę. Czujemy się jak w wielkim ogrodzie. Do naszej dyspozycji jest zadaszony grill ze stołem i ławami. Gospodarz wskazuje drewno, z którego możemy korzystać bez ograniczeń. Przy okazji dostrzegamy w kamieniach, z których ułożony jest mur otaczający ośrodek, wiele odcisków muszli i morskich żyjątek. Co ładniejsze egzemplarze zabieramy jako wakacyjne pamiątki. (Opłata za camping – 50 koron/osoba).

Dzień IX

Rano idziemy poszukać Bałtyku. Musi gdzieś tu być, ale dostępu do wody bronią wysokie trzciny. W końcu udaje się dotrzeć do brzegu. Spokojne, niezmącone żadną falą wody i błotnisty brzeg rodzą raczej skojarzenia z jeziorem. Odgłosy i stada ptaków przypominają, że już wkrótce jesień, pora odlotów do ciepłych krajów. Po śniadaniu wyruszamy na zwiedzanie wyspy. Największą miejscowością jest Kuressaare. Sporo turystów przechadza się jego główną ulicą Lossi, przy której stoją klasycystyczne kamienice. Ulica wiedzie do XIII-wiecznego zamku biskupiego. Wchodzimy na wewnętrzny dziedziniec otoczony krużgankami i dalej do zamkowych komnat, z których największe wrażenie robi refektarz, zamkowa kaplica i wąskie przejścia, łączące piętra krętymi schodami. W zamku mieści się ciekawe muzeum pokazujące historię wyspy. Wśród surowych murów zebrano świadectwa życia wyspy od najdawniejszych czasów. Interesująca jest część ekspozycji poświęcona okresowi II wojny światowej. Dowiadujemy się, że z Saremy startowały samoloty radzieckie, które bombardowały Berlin. Oprócz wielu fotografii, map i dokumentów, emitowane są propagandowe kroniki niemieckie i radzieckie, pokazujące życie na Saremie w latach 40- tych i 50-tych. (Wstęp do zamku: bilet rodzinny – 60 koron). Po zakończeniu zwiedzania robimy zakupy w markecie i wracamy do naszego zacisznego obozowiska.

Dzień X

W poszukiwaniu bardziej morskich klimatów przejeżdżamy na północny kraniec wyspy. W okolicy Pangi brzeg jest skalisty i stromy. W miejscu, gdzie klif jest najwyższy, znajduje się punkt widokowy. Schodzimy nad morski brzeg. W leżących pod urwiskiem odłamkach skalnych odnajdujemy odbite muszle. Odwiedzamy Anglę, gdzie stoi 5 drewnianych wiatraków. Ich wizerunek jest symbolem wyspy. Jedziemy z powrotem na południe do miejscowości Kaali. Znajduje się tu jeziorko, powstałe po wypełnieniu przez wodę krateru po uderzeniu meteorytu. Jeziorko ma regularny okrągły kształt, a woda jest mętna o zielonkawo-brunatnej barwie. O historii powstania krateru oraz jego badaniach czytaliśmy w salach ekspozycyjnych muzeum w Kuressaare. Przeprawiamy się promem z wyspy Muhu na stały ląd. Również i tym razem udaje nam się wjechać na pokład bez stania w kolejce. Po zjechaniu na ląd kierujemy się do Parnawy. To modny nadmorski kurort estoński. Mimo niekorzystnej pogody zwiedzamy starówkę, zabudowaną małymi, kolorowymi domkami. Część z nich jest murowana, cześć drewniana. Widać, że wiele domów jest odnawianych, powstaje wiele pensjonatów i knajpek. Jemy w uroczej nowej restauracji przy ulicy Kuninga 15. W tradycyjnym menu znajdujemy same przysmaki: znakomitą zupę grzybową oraz zasmażane ziemniaki z czosnkiem podawane z grillowanym mięsem. Nie tylko potrawy cieszą oko, ale również tradycyjnie urządzone wnętrze. Ceny przyzwoite. Z Parnawy kierujemy się na południe drogą „via baltica”. Znów wjeżdżamy na Łotwę. Ruch na trasie jest spory. Jazdę znacznie utrudniają roboty drogowe prowadzone na przestrzeni wielu kilometrów. Po drodze nie ma parkingów, a znalezienie jakiegokolwiek miejsca do zjazdu też nie jest łatwe. Zmęczeni docieramy do Rygi. Jest już noc. Postanawiamy przejechać przez miasto w kierunku Jurmały. W tym łotewskim kurorcie chcemy rozbić namioty i stamtąd wyjechać na zwiedzanie Rygi. Pomysł okazuje się fatalny. Wjeżdżamy do Rygi, kierując się na centrum. Ten kierunkowskaz, kilkanaście kilometrów od centrum, jest jedynym (!!!) jaki znajdujemy w Rydze. Do centrum dojeżdżamy jadąc prosto przed siebie. Przekraczamy jeden z mostów na Dźwinie, no i na tym kończy się nasza koncepcja na jazdę w kierunku Jurmały. Nie ma żadnego kierunkowskazu, nie tylko na Jurmałę, ale jakiegokolwiek, wyjazdowego z miasta. Błądzimy coraz dalej od centrum, w coraz ciemniejszych uliczkach. W końcu dojeżdżamy do dzielnicy z wyglądu domów i osobników, stojących przy ulicy, przypominającej Bronx. Zmęczeni i kompletnie zdezorientowani kierujemy się do drogi, gdzie dostrzegamy jakiś większy ruch. Jadąc nią w końcu dostrzegamy drogowskaz na Jurmałę. Udało się. Mamy do pokonania 25 km. Jedziemy 3-pasmową autostradą. Tuż przed miastem autostrada skręca, a na wprost przed nami pojawiają się bramki do uiszczania opłat. Nie bardzo wiemy, o co chodzi! Podjeżdżamy do ostatniej bramki po prawej stronie jezdni. I tu niespodzianka: podchodzi do nas policjant i oświadcza, że złamaliśmy przepisy, zjeżdżając przez ciągłą linię. Cóż, musimy zapłacić mandat. Nasi kierowcy idą do budki strażniczej, gdzie trwają pertraktacje. Policjanci wyraźnie nie chcą nadać sprawie oficjalnego biegu. Pytają, ile w Polsce kosztowałoby takie przewinienie. No i dogadujemy się. Wyjaśnia się też, że przed wjazdem do Jurmały trzeba uiścić opłatę w wysokości 1 łata, która uprawnia do poruszania się po mieście przez następne 24 godziny. Policjanci informują nas, jak znaleźć pole campingowe. Dojeżdżamy bez trudu. Camping to prawdziwy kombinat turystyczny. Jest tu sporo namiotów i domków. Ogólne wrażenie jest jednak przygnębiające. Zgodnie stwierdzamy, że to najmniej sympatyczne miejsce noclegowe w naszej podróży. Jedynym atutem jest położenie ok. 200 m od pięknej białej plaży. Opłata za 4 osoby, samochód i namiot – 13 łatów.

Dzień XI

Jurmała to miasto urokliwie położone nad brzegiem Bałtyku. W jego architekturze dominują XIX-wieczne wille. Kurort przyciąga turystów z różnych krajów Europy Zachodniej 33-kilometrową plażą, źródłami wód mineralnych i leczniczymi błotami. Ze względu na niewielką odległość od stolicy, wielu jej mieszkańców buduje tu domy. Jurmała ma bowiem niepowtarzalną leniwą atmosferę uzdrowiska. Przejeżdżamy do Rygi. W dzień orientacja w mieście jest o wiele prostsza. Sama Ryga urzeka swoim bogactwem. Na starym mieście, opierającym się o uchodzącą do zatoki Dźwinę, tętni codzienne życie. Mają tu swoje siedziby banki i zagraniczne firmy. Bogactwo secesyjnych kamienic podkreślają parkujące przed nimi samochody najbardziej luksusowych marek. Tu czuje się wielki świat i wielkie pieniądze. Znalezienie miejsca parkingowego graniczy z cudem. Trzykrotnie objeżdżamy Starówkę zanim znajdujemy miejsce na jednym ze strzeżonych parkingów. Rada dla wszystkich jadących do Rygi samochodem: należy wjechać do miasta jak najwcześniej, kiedy nie ma tam jeszcze tłumu turystów i mieszkańców, przyjeżdżających do pracy w centrum. Idziemy zwiedzać Starówkę. Odkrywamy różnorodność Rygi: maleńkie kolorowe kamienice przy wąskich uliczkach to pozostałość średniowiecznej zabudowy. Sąsiadują z nimi bogato zdobione, secesyjne kamienice, wznoszące się niczym pałace. Mnóstwo tu zagranicznych turystów. Ryga jest dla nas wszystkich zaskoczeniem. Ogromnie wyróżnia się swoim bogactwem na tle pozostałej części kraju, którego zakątki przypominają zapomniane, popegeerowskie wsie, gdzieś w głębi Pomorza Zachodniego. Opuszczamy Rygę zdecydowanie szybciej, niż do niej wjechaliśmy. Z Rygi kierujemy się na Litwę. Docieramy do Pałągi. Zatrzymujemy się na nocleg na polu namiotowym przy drodze w kierunku Kłajpedy. Warunki spartańskie. Opłata za nocleg: 10 litów od osoby + 5 litów za gorący prysznic.

Dzień XII

Rano idziemy nad morze, gdzie podobno bez trudu można znaleźć bursztyny. W splątanych wodorostach wyrzuconych na brzeg bez trudu można dostrzec połyskujące drobinki w różnych odcieniach brązu! Plaża w tym miejscu jest piękna: szeroka, z białym piaskiem. Spotykamy ornitologów obserwujących migracje ptaków. Prawdziwe bursztynowe skarby podziwiamy w muzeum bursztynu, zlokalizowanym w dawnym pałacu Tyszkiewiczów, otoczonym rozległym parkiem. Muzealne zbiory robią niesamowite wrażenie. My zatrzymujemy się dłużej przy okazach z zatopionymi fragmentami roślin i owadami sprzed tysięcy lat. Zachwyt budzi też bursztynowa biżuteria z różnych stron świata. Wyruszamy do Kłajpedy, a stąd promem na Mierzeję Kurońską (dojazd do nowej przystani jest w mieście wyraźnie oznakowany). Przeprawa, choć trwa tylko krótką chwilę kosztuje 33,50 lity. Wzdłuż mierzei ciągnie się droga, z której rozciąga się wspaniały widok to na Zatokę Kurońską z jednej strony, to na pełne morze z drugiej. Mijamy spalony sosnowy las, który teraz wygląda jak niesamowita konstrukcja, zbudowana z powyginanych prętów. Kilka kilometrów od nabrzeża zatrzymuje nas policja i straż parku narodowego, który rozciąga się na terenie mierzei. Tu należy uiścić opłatę za pobyt – 20 litów za samochód. Tu też w sezonie reguluje się liczbę pojazdów wjeżdżających na ten wąski kawałek lądu. Zmierzamy do Nidy – miejscowości położonej na końcu litewskiej części Mierzei Kurońskiej. W Nidzie i nadmorskich małych kurortach wydaje się, że czas zatrzymał się w XIX wieku. Piękne stare nadmorskie wille cieszą oko swoimi żywymi kolorami. Chaty kryte trzciną, koronkowe zdobienia okien i wszędzie panorama morza tworzą niepowtarzalną atmosferę. Przechadzając się deptakami ma się wrażenie, że czas biegnie tu wolniej. Nie przypadkowo Tomasz Mann wybrał Nidę na miejsce swojego wypoczynku. Po otrzymaniu nagrody Nobla, kupił tu dom. Stoi on na wzgórzu, z którego rozciąga się wspaniały widok na morze. Idealne miejsce do pracy twórczej. Kilkanaście kilometrów od Nidy kolejna atrakcja – wędrujące wydmy – największe w Europie. Z parkingu przy miejscowości Preila prowadzi szlak przez wydmy, który doprowadza na ich szczyt. Stąd można podziwiać otwarte morze na północy i Kłajpedę, leżącą na drugim brzegu zalewu. Wracamy do Pałągi.

Dzień XIII

Pałąga jest naszym ostatnim punktem programu wakacyjnego. Kierujemy się do Polski. Po drodze wstępujemy jeszcze do zamku Poniemuń. Od nazwiska byłych właścicieli zwany jest on również Giełgudowem. Położony jest nad rozległą doliną Niemna i stanowił najbardziej imponującą budowlę obronną w tym niegdyś strategicznym miejscu, stanowiącym granicę wpływów krzyżackich i litewskich. Na terenie zamku trwają prace rekonstrukcyjne, jego niewielką cześć można zwiedzać.

Tu kończy się nasza podróż po trzech krajach nadbałtyckich. Podsumowując, można powiedzieć, że nie spodziewaliśmy się tak dużej różnorodności wrażeń. Oprócz sztandarowych pozycji na naszym szlaku, takich jak stolice odwiedzanych krajów, od zawsze uchodzące za atrakcyjne, odkryliśmy wiele miejsc nowych i fascynujących. Najlepsze turystycznie wrażenie zrobiła na nas Estonia. Tu widać harmonijny rozwój całego kraju, troskę o tradycję, rozsądek w organizowaniu ruchu turystycznego. Niezapomniane wrażenia pozostawiło w nas łotewskie Cesis – miasteczko przepojone historią, kameralne i przyjazne dla turystów. Wspominać będziemy także puste plaże północnej Estonii i wyspę Sarema, z jej nostalgicznymi krajobrazami, maleńkimi miejscowościami i kampingiem zagubionym gdzieś wśród jałowców.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u