Bożena i Piotr Masicz
Zaczęło się jak w bajkach…dawno, dawno temu…pojechałem do Finlandii, to nic, że na SRMŚ ( samochodowe rajdowe mistrzostwa świata), ale ja już tak mam, że przy okazji lubię zobaczyć to i owo, wiec zainfekowałem się Skandynawią. Tak było, co roku. Sierpień Finlandia, luty Szwecja, aż nadszedł rok 2005 w którym to zapadła decyzja o Norwegii.
Może to nic nadzwyczajnego, ale po pierwsze to miał być debiut i od razu skok na głęboka wodę, czyli Norwegia rowerem(też debiut) i w dodatku z żona i to z własną 😉
Dodam jednak, że wybrałem opcje z udogodnieniami, czyli zawieźć nas ze wszystkim na miejsce samochodem. Na czym będzie to udogodnienie polegało napiszę w stosownym momencie. Tymczasem zaczęło się standardowo, artykuły, publikacje w necie no i oczywiście tym tropem doszedłem do znajomego większości „zainfekowanych” Norwegią, czyli do „Norwegofila” Konrada. Był jedynym, komu zawracałem głowę pytaniami i prośbami o porady dotyczące miejsc wartych uwagi jak i innych bardziej błahych spraw dotyczących sprzętu, terminu i.t.p. Kompletowanie wyposażenia dotyczącego przemieszczania się rowerem z dobytkiem niezbędnym przynajmniej w minimalnym stopniu rozłożyłem w czasie tak, aby w maju odbyć próbę generalna. Nie zagłębiając się w szczegóły nadszedł dzień wyjazdu. Ze względu na urlop Bożeny termin był ściśle określony, czyli 1 sierpnia do 21 sierpnia. Z perspektywy stwierdzam, że to był bardzo dobry czas i wtajemniczeni w kwestii anomalii pogodowych zachodniego wybrzeża wiedzą, o czym napisałem. Wracając do sedna sprawy, plan obejmował pierwsze parę dni a później miał być dostosowany do frontów atmosferycznych.
Wyjechaliśmy 1-go sierpnia około południa z miasteczka Lublin z zamiarem dotarcia na prom z Sasnitz do Trelenborga, o godz. 3:15.Jaki jest przejazd przez Polskę każdy wie, dalej już jest normalnie. Taką opcję połączenia ( prom )wybrałem ze względu na jego znajomość z podróży do Szwecji jak i to, że jest to najkrótsze i najtańsze połączenie Niemcy-Szwecja. Dania i most to też czas i koszt.
2 SIERPNIA
Południowa Szwecja w deszczu, dopiero na wysokości Goteborga przestało padać i wyglądało zachęcająco zważając na to, że im dalej na północ tym, tzw.ładniejsza pogoda.
Umowna granica z Norwegią a następnie Oslo przejechane z „marszu”. Teraz zaczyna się jazda pod słońce, czyli na zachód w kierunku Drammen. Zaczynamy zawężać poszukiwania miejsca na nocleg. Znajdujemy je za Kongsberg zjeżdżając z drogi głównej w boczną, utwardzona leśną drogę i tam na skrawku dogodnego pobocza rozbijamy pierwszy namiotowy obóz na Norweskiej ziemi. Jest to,co potrzeba minimalistom. Cisza,strumyk,zapach lasu i znużenie,(wszak od promu to około 800 km przejechanych w granicach rozsądnej prędkości, czyli jak na mnie ..usypianie na stojąco ) .Bożenę (zapewne z powodu szoku spowodowanego wolna jazda 😉 rozbolała głowa, tak wiec ambitnie przygotowałem posiłek z zapasów, które umożliwiał nam zabrać ze sobą nasz samochodzik(pierwsze udogodnienie).Gotowy do użycia namiot i zapachy świeżego jedzonka spowodowały cudowne ozdrowienie i dalsza procedura przebiegała już wedle założeń, może troszkę zweryfikowanych podziałem obowiązków w najbliższej przyszłości 😉 Po kolacji mycie naczyń i małe pranie siebie jak i ubranek a na koniec spacer na wzgórze w celu identyfikacji czegoś, co okazało się zadaszeniem z juty dla strudzonych wędrowców wyposażone w palenisko, siekierkę, jakieś naczynie i miejsce na odpadki. Rzut oka na mapę, mała narada i szybka decyzja…Rjukan .Z tym postanowieniem na dzień następny idziemy lulu.
3 SIERPNIA
(ze względu na start 1-go mam ułatwione zadanie. Dzień bieżący w kalendarzu jest dniem kolejnym naszej wyprawy)1800 km na liczniku samochodu.
Pogoda bajkowa dla większości normalnych ludzi 😉
Po standardowej procedurze startowej jedziemy do Rjukan .
Skręcamy z drogi E134 w prawo do Haukas,Boen. Przejazd przez malownicze górskie okolice i długi stromy zjazd do Rjukan. Mała przerwa nad jeziorem, krótka ceremonia uzupełniania kalorii , chłodzenia stóp w wodzie i decyzja o noclegu daleko na odludnym płaskowyżu w okolicy………Trasa Ryukan-Horshus i w Marem skręt w lewo w góry. Droga wąska, asfaltowa do Steinshole. Nastepnie z tego, co wyczytaliśmy teoretycznie płatna droga do jeziora Mor, ale skończyło się na teorii .Dociągamy do wysokości 1200m npm. i przy zalewie Kalhovdfiorden rozbijamy namiot, lecz po krótkim namyśle porzucamy go i skuszeni okolicą jedziemy, aż się skończy droga. Stało się to niebawem, wiec następnym porzuconym wyposażeniem stały się rowery, które spoczęły na mchu a my na butach dalej w góry. Wypatrzyliśmy jakąś wąska ścieżkę i zgodnie z powiedzeniem „apetyt rośnie w miarę jedzenia” łupem padły trzy szczyty każdy następny wyższy od poprzedniego. Pogoda nadal super, widoczność po horyzont a widok księżycowy. Choć tam jeszcze nie byłem to wyobrażam sobie, że ktoś, to co widzę ,musiał kiedyś skopiować i wysłać na orbitę 😉 dotyczy to także gęstości zaludnienia. W Polsce tez mieszkamy na odludziu, dosłownie prawie w lesie, ale tam cisza porażała.
4 SIERPNIA
Noc chłodna, ale pogodna jak to na pewnej wysokości, śniadanie, kąpiel w strumieniu i ruszamy bez ściśle określonego planu w stronę wybrzeża z myślą o Lesjofiorden. Miejsce na nocleg znajdujemy nad jeziorkiem i korzystając z dłuższych wieczorów robimy jeszcze krótka wyprawę (18 km) rowerkami już bez obciążenia na wybrzeże w celu ustalenia cen promu i godzin odpływania biorąc pod uwagę plany na następne dni. Powrót już o zmroku, ale to nie było przeszkoda do schłodzenia rozgrzanych ciałek w jeziorze.
5 SIERPNIA
Cel namierzony-Stawanger.Trasa do-taka sobie, nic nadzwyczajnego w kwestii krajobrazu jak i ciężkich podjazdów. Czyste, dość duże jak na Norwegię miasto. Starówka polecana przez Konrada w pełni uzasadniona. Ciekawy widok na infrastrukturę miasta z mostu łączącego dwa brzegi nad wejściem do portu. Ścieżki rowerowe, bezkolizyjne przejazdy na druga stronę ulicy oświetlonymi mini tunelami, oznaczenia kierunku jazdy i miejsc docelowych na znakach dla rowerzystów ale do tego jeszcze wrócę. Miejsce na posiłek i odpoczynek zostało wybrane właśnie z mostu a znajdowało się właśnie ..pod nim .Tu muszę rozczarować naszych rodaków realistów. W okolicach mostu jak i pod nim…nieprzyzwoicie czysto, wiec to była również czysta przyjemność spędzić tam około 2 godz.mocząc nogi w morzu wśród brunatnic i wszelkich małżopodobnych stworzeń jak i leżąc i podjadając suchy prowiant, obserwować ruch promów, stateczków , motorówek i wszechobecny spokój.
Początkowo plan zakładał nocleg w drodze powrotnej, wiec nie śpieszyliśmy się, ale ostatecznie tak nam się dobrze jechało inną trasa, że wróciliśmy późnym wieczorem nad jezioro.90 km z ekwipunkiem to dla żółtodziobów wystarczająco, aby nie odmówić sobie orzeźwiającej kąpieli w jeziorze. Lekko czuje podbicia stóp, ale w późniejszym czasie okazało się, że winne były klapki. Obfita kolacja i ciepła noc spowodowały, że sen był treściwy
6 SIERPNIA
Niedziela a my w planach mamy Preikestolen. Nie pomyślałem wcześniej o tym, że to odpowiednik tatrzańskich Rys w ładna pogodę. Tak było i tutaj. Gorąco, dzień wolny od pracy i dużo ludzi, ale po kolei. Pobudka 7:32 pakowanie do samochodu i tym razem przeprawa promem z całym dobytkiem, samochod na parking, plecaki na plecy;) i tup,tup około 2 godz. pod górę.Na tyle gorąco, że jeziorka w drodze na górę zaliczone wpław. Słynna półka nie rozczarowała. Chwilę na fotki i…jak to my, dalej w góre. Około godz. później byliśmy już na tyle daleko, że z półki zrobiła się mała odstająca skałka. Widok w lewo do końca fiordu w prawo do mostu nad wejściem do fiordu. Bajecznie i sielankowo.Człowieków zero;) Po godz. ładowania „baterii” wykonujemy zwrot przez sztag i wykonujemy własna interpretacje zejścia do parkingu. To było ciekawe, pionierskie przejście, ale polecam dwa razy pomyśleć
Zainspirowani widokami z góry na druga stronę fiordu postanawiamy to zweryfikować. Przejezdzamy przez most i jedziemy równolegle po drugiej stronie fiordu aż do Tosmark. Zobaczenie tego wszystkiego umożliwił nam w tym przypadku samochód.
Tam napotykamy pokojowo nastawione owce,parę domków zamaskowanych trawą i panoramę na Prekestolen wyeksponowana w zachodzącym słońcu. Wracając odnajdujemy zjazd na plażę nad fiordem z akcentami cywilizacji w postaci parkingu, śmietnika z selekcja odpadków,toalety i ławeczek zintegrowanych ze stolikami. Miejsce bajkowe,trawka,dużo drzew od północnej strony, zatoczka,pomost i mokra,czysta woda;) No i zgadnijcie, co zrobiłem? Zgadliście, zaliczyłem pierwsza kąpiel w słonej wodzie morza północnego i wracać się nie chciało tak się lekko pływa .Na brzeg zwabił mnie widok zapełniającego się jedzonkiem stolika.Dalsza procedura łatwa do przewidzenia. Pogoda nadal bajkowa.
7 SIERPNIA
W nocy aura skorzystała z chwili naszej nieuwagi i rozpadało się do około 10 rano.Tym razem nie wpłynęło to na zmianę planów gdyż prom do Lysebotn czyli na koniec fiordu mieliśmy dopiero o 14:20. od miejsca noclegu to około 15 min jazdy wiec był czas na spokojna procedurę startową Zostawiamy samochodzik w porcie i zapakowani na rowerki świeżym,starym prowiantem;) przepływamy na wspomniany koniec fiordu.Cel –Kierag, lecz z racji późnej pory i po wstępnych oględzinach serpentyn z 26 (jeśli dobrze pamiętam)nawrotami, atak na ten kamyk odkładamy na dzień następny. Wybieramy drogę w przeciwną stronę w góry bez określonego celu i dystansu zgodnie z moim ulubionym porzekadłem „dobry podróżnik nie ma z góry ustalonych planów ani nie jest zobligowany powrotem” Z czystym sumieniem –polecam taki wariant. Dystans wyniósł 14 km non stop pod górę plus niespodzianka w postaci nieoświetlonego tunelu o długości około 1 kilometra..Już za tunelem zapamiętałem parę miejsc nadających się pod namiot, ale jechaliśmy dalej wiedząc, że w każdej chwili możemy tam wrócić tym bardziej, że droga powrotna biegnie tylko w dół.Dojechaliśmy jednak na szczyt a tam…osiedle domków i myślę, że ściśle związanych z obsługa elektrowni wodnej umieszczonej w skale na końcu fiordu a to miejsce wskazywało na regulacje wody spływającej z gór a tu schodzącej się w jeden nurt. Wróciliśmy wiec kawałek na z góry upatrzone pozycje.Wygrało miejsce z perfumerią w podłodze, czyli wrzosowisko. Zapewniam, efekt gwarantowany.Opodal wszechobecne strumienie z woda tak czystą, że stanowiła ona bazę w 80% do wszelkiego rodzaju napojów od herbaty przez dania obiadowe do napojów stworzonych przez rozpuszczenie w wodzie pastylek typu multiwitamina.Pogoda bez zastrzeżeń. Szczęściarze z nas. Jak na koniec podsumowałem, połowę czasu spędzonego w Norwegii obyłem się nawet bez podkoszulka.
8 SIERPNIA
Ceremonia pobudki,śniadania i pakowania ekspresowa tak jak i zjazd w dół te naście kilometrów. Test klocków hamulcowych zdany pozytywnie, no i.. zaczęło się. Wspomniane 26 serpentyn,10% nachylenie i tunel 1100m oświetlony, choć miał wadę kabrioletu, czyli miejscami „dach” mu przeciekał .Musze się pochwalić, że wtoczyłem się na górę na kołach a żona znana piechurka mniej więcej tez na kołach;)po drodze parking zaliczony na dwa sposoby. Ja oskubałem maliny a Bożena zagrzała wodę w wodospadziku zabierając chłodek dla siebie. Do docelowego parkingu już zostało niewiele. Tutaj nadmienię, że nie znałem położenia celu naszej wspinaczki rowerowej i jakoś tak sobie wyobrażałem, że pokuta rowerowa zakończy się rekompensatą w postaci krótkiego spaceru i delektowaniu się obserwacja strachu w oczach wchodzących na wspomniany kamień zawieszony 1000m nad wodą z morza rodem. O ja naiwny…pismo rysunkowe na tablicy informacyjnej uświadomiło mi, że nawet jakbym czytać nie umiał, to tak czy inaczej czeka nas około 5(słownie: pięć) godz. tupania i o zgrozo, nadal pod górkę na przemian z zejściami w doliny, czego akurat nie lubię, bo to wg.mnie marnotrawienie zdobytej już wysokości. Rowerki odpoczywają a my widocznie jeszcze na to nie zasłużyliśmy wiec ruszamy w drogę. W miejscach stresogennych MP3 na uszy z ulubiona muzą, podkoszulki do plecaka i niech ktoś mi powie, że w Norwegii jest zimno. Dawno się tak nie opaliłem jak podczas tego wyjazdu. Przełączyłem się na zasilanie jabłkowo-wiśniowym Tymbarkiem (o dzięki ci samochodziku, że przywiozłeś mi takie obfite zapasy) i doczłapaliśmy po kamieniach do innego kamienia. Cóz, kamień jaki jest każdy wie, ale ten znalazł sobie niebanalną lokalizację a potwierdzały to pielgrzymki wiernych temu fenomenowi natury. Bez szerokokątnego obiektywu zapomnijcie o zabraniu ze sobą i pokazaniu znajomym efektu, jaki daje widok on-line. WOW innych liter nie znam;) chyba, że słynne polskie określenie tego samego, co Anglik określa słowami It’s wonderfull a radziecki człowiek czymś w rodzaju „Eto priekrasnoje „ a propos,…co do własnych spostrzeżeń. Rzecz się dzieje na promie takim, „poprzecznofiordowym” czyli czas pobytu na nim nie przekracza z reguły 15 min. Bohaterowie scenki rodzajowej to: Norweg, Polak i wspomniany radziecki człowiek z gatunku bogatszych.Norweg zazwyczaj nie opuszcza samochodu a jak to już uczyni to tak jak stoi idzie tam gdzie potrzebuje zostawiając wszystko, co ma na pastwę wyobraźni nietutejszych. Polak czyt. moja żona, ma jeszcze pozostałości zachowań przywiezionych z kraju, ale znieczulona jest moimi spostrzeżeniami i doświadczeniami ze wszystkich pobytów w Skandynawii. Natomiast człowiek noworadziecki widocznie jak się rodzi to już na wyposażeniu ma odruch ostentacyjnego zamykania samochodu pilotem z sygnalizacja dźwiękową i potwierdzaniu poprawności działania centralnego zamka kontrolnym szarpnięciem za klamki. Nie jestem pewny pochodzenia tego odruchu. Bardziej przypominał mi kontrolne sprawdzanie wszystkich zamków, ale niekoniecznie kiedyś we własnym samochodzie. Ale że ja się nie znam wiec branie tych insynuacji na poważnie jest dobrowolne. Wracając do naszego kamienia to wg. Bożeny to dobre miejsca na konsumpcje tak, aby przy okazji obniżyć środek ciężkości w drodze powrotnej przenosząc balast z plecaka do żołądka. Teoria wcielona w życie, choć ja nie odczułem różnicy, hmm może dlatego, że to nie ja niosłem plecak na górę? Powrót tym razem tą samą droga z małym tylko zboczeniem…do ukrytego w górach jeziorka i kolejne obniżenie temperatury ciała tym razem w stylu lawirującym pomiędzy kamieniami. A może to tylko ze mną coś nie tak, bo więcej chętnych nie było. Przecież woda była w stanie ciekłym a oni mówią, że zimna. Dziwaki;)
Powrót na parking,rzut okiem na panoramę z tarasu w schronisku i sielanka podczas zjazdu w dół. Pogoda bezchmurna utrzymała się do wieczora. Miejsce na nocleg znajdujemy na skarpie nad droga blisko przystani.
9 SIERPNIA
7:20 Prom z Lise do Forsand. Szybkie zakupy głównie spożywcze, pakowanie dobytku do samochodu i obranie kierunku na północ przez Jopland-Nesvik-Sand-Odo-Utne.Po drodze 2 przeprawy promem, nieliczne ale okazałe wodospady, pierwsze ukryte w górach lodowce.
Post od rana a w plecaku świeżo zakupiona marynowana w ziołach karkówka tak wiec po rozbiciu namiotu gdzieś, nawet nie pamiętam gdzie, poszła na pierwszy ogień dosłownie i w przenośni. W samochodziku mieściły się rowery, sakwy, plecaki i przenośny grill. Tu mieliśmy pierwsze odwiedziny. Odwiedzajacym był młody lis. Pogłaskać się nie dał, ale był dosyć blisko. Po obfitym posiłku podzieliliśmy się z nim deserem. Malin wystarczyło:)
10SIERPNIA
Dojechaliśmy do okolic Voss. Na mapie wypatrzyłem dobrze zapowiadającą się pętlę, tak więc samochodzik znowu na pobocze. Szybkie pakowanie jak i moja kąpiel ale tym razem w rzece.
Ze znaków na mapie wydedukowałem, że w pierwszej części czeka nas dług i podjazd a następnie w nagrodę jeszcze dłuższy zjazd. Nie pomyliłem się. Przeczucie, co do trasy również. Była najciekawsza ze wszystkich. Pod górę wyszło wg.licznika 23 km, ale zapewniam, że określenie góra w Norwegii charakteryzuje się zupełnie innym katem uniesienia głowy, jeśli z jej podstawy chcemy wypatrzyć docelowe miejsce jej przekroczenia. Chyba tam po raz pierwszy skosztowaliśmy jakiegoś batonika energetycznego, choć powiem szczerze-zmian nie zanotowano. Co do napojów nadal Tymbark -Rulez a na drugim miejscu Norwegowianko-wodospadzianka z witaminowymi uszlachetniaczami. Po osiągnięciu szczytu rzut oka na druga stronę w innych okolicznościach mógłby zapierać dech w piersiach, ale podczas podróży rowerowych ten efekt nie jest mile widziany. Oczywiście żartuję.
Jednym słowem -bajkowa dolina. Na szczęście zbocze górki w jej stronę całkiem łagodne a ja osobiście bardzo to lubię. Po pierwsze- jest czas na utrwalanie widoków a po drugie, nie lubię zamieniać energii kinetycznej na ciepło wytwarzane przez hamulce:)Taka sielanka trwała około 30 km. Droga biegła wzdłuż szerokiego górskiego strumienia, co jakiś czas spadającego kaskadą z licznych progów a czasami przeobrażając się w wodospad. Do tego dosłownie gorąco przez cały dzień. Po drodze maliny i poziomki. Oskubałem wszystko, co się dało.
Plac na nocleg parę metrów od drogi, ale nie przewidywałem problemu z hałasem. Na 50 km napotkane dwa samochody przez cały dzień. Namiot na naturalnych materacach z wysokiej trawy, my stół również na naturalnych, tyle że płaskich kamieniach. Rzut oka na panoramę. W oddali wodospad i oświetlone szczyty gór. Jest około 22.Smaczne spanko.
11 SIERPNIA
Zjazd do Dole do główniejszej drogi. Powrót najkrótsza droga do samochodu niestety niemożliwy. Zaczynamy wiec podjeżdżać pod górę tzw. starą drogą do Voss. Gdyby nie załamanie pogody jak i odrobinę samopoczucia to by była niezła przeprawa. Jednak możliwość dojechania tych 30 km do samochodu pociągiem ostatecznie ściąga nas na dół.
Ja zostaje z dobytkiem na stacji a Bożena jedzie po samochód. Miałem czas na analizę mapy pod katem dalszej podróży, zsumowanie przejechanego etapu (94km) i zrobienie notatek, z których teraz korzystam. Po około godz. podjeżdża Hyundai Accent ze znajomą”kierowniczką “;) wiec pakujemy się i w zmiennej pogodzie jedziemy w stronę Allesund. Przed promem w Vangness nocujemy w górach.Tutejsze maliny również są mniam,mniam. Otoczenie również kojące. Świergolenie ptaków z szumem wodospadu w tle.
12 SIERPNIA
Znowu ładna pogoda. Decydujemy jednak podjechać bliżej celu, czyli Alesund.Nie chcemy przecenić naszych możliwości. Dojeżdżamy do Stranda. Tu zostawiamy samochód. Nocleg poza miastem.
13 SIERPNIA
Czeka nas 7 km podjazdu. To nie był bardzo stromy podjazd, ale uciążliwy do tego stopnia, że po wjechaniu na szczyt wzniesienia temperatura ciała w sam raz nadawała się do konfrontacji z wodą w jeziorze. Dlaczego konfrontacji? Może dlatego, że topiący się powyżej śnieg zasilał to jeziorko zarówno w wodę jak i odpowiednią temperaturę;)ale i tak było super do końca drugiego okrążenia, kiedy to wyrównały się temperatury wody i ciała w niej zanurzonego:)a to już był sygnał do odwrotu. Następnie długi łagodny zjazd do Sykkylven a tam promem na drugi brzeg do Mogernholm. Ponieważ obszary zabudowane się zagęszczały wybraliśmy boczne drogi i nimi po około 70 km łącznie od początku trasy, obozujemy w zagajniku nad brzegiem morza opodal kempingu. Stwierdzamy pierwsze i niestety poważne usterki, które zaważyły na planach dotyczących przyszłego tygodnia. Urwane szprychy w rowerze Bożeny, co się wiąże z drobna deformacja koła oraz zerwany łańcuch. Łańcuch naprawiłem, szprych niestety nie.
14 SIERPNIA
Priorytet na dzisiaj to oceanarium. Zmniejszamy obciążenie na tylne koło i jedziemy do Alesund na jego przeciwny koniec. Przed wejściem przekąska, kupujemy bilety i spacerujemy po wielopoziomowym akwarium. Jest super i coś nowego jak dla mnie. Pokaz karmienia ryb przez nurka za wielka szklaną ścianą przed licznie zgromadzona widownią ,a w sali obok możliwość bezpośredniego kontaktu z morskimi stworzeniami poprzez dotykanie i branie ich do rąk . Najciekawsza była skóra płaszczki. Szorstka jak pumeks. Wracamy do centrum. Napotkany przechodzeń wskazuje nam drogę do serwisu rowerowego. Zakupujemy szprychy, ale za wymianę 200NOK to jak na mój gust zbyt wiele wiec rezygnujemy z usługi. Może zbyt pochopnie, gdyż po dwóch próbach zakończonych niepowodzeniem (brak specjalnego klucza) rezygnuję. Aby zadość miało się stać przysłowiu” nieszczęścia chodzą parami” w czasie montażu podwinęła się dętka i przycięta oponą przy pompowaniu –wystrzeliła. To jeszcze nie dramat, bo jest zapasowa. Dramat zaczyna się w momencie stwierdzenia, że właśnie w tej jednej, która mamy z sobą a z 4 zapasowych (reszta w samochodzie ) brak wentyla. Gwoździem do trumny jest stwierdzenie, że to właśnie jest ten inny typ wentyla niż w wystrzelonej dętce. Moje niedopatrzenie. Serwis już zamknięty. Szybka decyzja. Nabieramy wodę, przekładamy sakwy na jeden rower a drugi zostawiamy na stacji benzynowej przypięty profilaktycznie do ławki. Wdrapujemy się na wzgórze widokowe, znajdujemy miejsce na namiot z panoramą na Allesund i tam nocujemy.
15 SIERPNIA
Schodzimy na dół do cywilizacji. Rower jak stał tak stoi. Po drodze do serwisu kupujemy kartki , wypisujemy i wysyłamy. W czasie spaceru do serwisu następne spostrzeżenie .Jeśli idzie się z rowerami w tym przypadku wzdłuż ulicy ,nic się nie dzieje ale wystarczyło się zatrzymać a kierowcy interpretują to jako próbę przejścia na drugą stronę ulicy i zatrzymują się z uśmiechem na ustach. Jakby tego było mało adekwatnie to samo czynią na drugim pasie chociaż jeszcze nie postawiliśmy nogi na asfalcie. Aby nie doprowadzać do konsternacji i nie przepraszać ruchem głowy odsunęliśmy się dalej od krawędzi jezdni. To co napisałem jest dygresją do naszych rodowitych użytkowników dróg. Serwis od 10. Niestety nie naprawia z powodu braku czasu. Spacerując po nabrzeżu dostrzegam swojsko brzmiący napis. Norweskiego nie znam, ale napis na budynku „ALESUND DYKKERSENTER „ mówi mi wszystko. Centrum Nurkowe w Alesund. Posiadam certyfikat nurka wiec…dlaczego nie? Po wstępnej rozmowie dowiadujemy się ze na środę zaplanowane jest nurkowanie. Ustalanie szczegółów z organizatorem przez telefon (dzięki Bożenie) trwa dość krótko. Środa godz. 17 wypływamy na morze północne. W tym momencie mamy dwa dni wolnego. Zapada decyzja -autobusem po samochód. Wracam około 15. Nawet podróż autobusem była pouczająca. Wnioski:
Stać ich na to, aby się nie śpieszyć.
Uprzejmość kierowcy przerosła moje wyobrażenie.
Warunki pracy tak kierowcy jak i pasażerów – wzorowe. Regulowane fotele i podnóżki.
Bezpieczeństwo również-pasy dla każdego pasażera
Nic niepocięte, nieporysowane i niepołamane i w dodatku czyste a to tylko zwykły autobus.
Nie jestem pewny, ale wpisany do tzw. komputera bilet i cel podróży każdego pasażera (jest śledzony przez lokalizator (GPS) i przed miejscem docelowym sygnalizuje kierowcy, że na najbliższym przystanku ktoś wysiada. Intrygował mnie sygnał dźwiękowy przed każdym przystankiem a obserwowałem, że nikt z pasażerów niczego nie naciska. Może to normalne, ale ja nie jechałem autobusem jakieś 16 lat
Podejmujemy decyzje co robimy z wolnym czasem. Chcemy zostać w okolicy. Cel wyspa Runde( wcześniej planowana). Konrad coś o tym wie miało być rowerem, ale się nie udało. Dojeżdżamy na miejsce samochodem. Tego dnia łamiemy dwie dotychczas niepraktykowane zasady. Jeszcze w Alesund nabrałem apetytu na gotowe danie. Kupiłem rybę z frytkami i sosami wg tutejszej specyfikacji. Domniemam, że był to Halibut.Tak czy inaczej talerzyk świecił pustkami w niedługim czasie. Druga złamana zasada to decyzja o noclegu na kempingu. Skusiła nas ciepła kąpiel i brak miejsca na rozbicie namiotu. Załatwiamy formalności w kwocie 120NOK i po rozpakowaniu decydujemy się jeszcze na spacer w gorę. Towarzyszy nam po raz pierwszy od początku pobytu w Norwegii 6254 miliony lub miliardy meszek. Neutralizujemy ich zapędy na kolonizacje naszych osób, jakimś wynalazkiem w sprayu. Sesja zdjęciowa morza północnego i okolic. Zaplanowanie marszruty na jutro, troszkę refleksji w czasie obserwacji morza, fal, zachodzącego na czerwono słońca, wiatru podbitego przez stromy brzeg i korzystających z tego efektu ptaków.
Schodzimy na dół, dzielimy się obowiązkami. Następnie gorąca kąpiel i gorąca kolacja. Zgrywam zdjęcia na laptop, aby zwolnić karty pamięci w aparatach. Mamy nadzieje na jutrzejszą sesję zdjęciową z Maskonurami w roli głównej. W nocy miałem wrażenie, że w roli głównej są tu tupiące jeże i lunatykujące mewy To aluzja do Maskonurów.
16 SIERPNIA
Śniadanie, wymarsz i wędrówka na drugi koniec wyspy i..rozczarowanie Bożeny. Poza cudnym widokiem morza Północnego ptaki są od nas w takiej samej niemal odległości jak Islandia. Z daleka owszem widać duże kolonie gnieżdżących się na niedostępnych skałach, ptaków, ale bez lornetki i teleobiektywu w aparacie lokalizacja pojedynczych Maskonurów jest tylko w domyśle. Mając na uwadze nurkowanie o 17 a w międzyczasie pakowanie, powrót do Alesund, tankowanie gazu (stacje z gazem są nieliczne) wracamy na kemping. Następnie jak wyżej plus firmowy obiad na gorąco, czyli fasolka po bretońsku.
O 17 z lekka podekscytowany stawiam się w umówionym miejscu okazuje się, że w parze będę nurkował z Norwegiem a w drugiej parze Holendrzy. Ojciec z synem. Ceremonia przygotowań zakończona lekką konsternacją, kiedy poprosiłem o zamianę tzw. Suchego skafandra na mokry. Powód był prosty. Nie nurkowałem nigdy w suchym a nie chciałem popsuć sobie takiej okazji eksperymentowaniem z troszkę jednak inna obsługa tegoż. Konsternacja wynikła z faktu, że temp morza 14 stopni dla mnie wydała się luksusem a dla nich dyskomfortem. Cała reszta ubrana w „suchary”. Gwoli wyjaśnienia. W jeziorach w Polsce, w których nurkowałem temperatura w lecie na 20 m wynosiła od 6 do 8 stopni a tez nurkowaliśmy w tzw.mokrych. Wracając do nurkowania. Srodkiem lokomocji była lodź pontonowa napędzana 250 konna Yamachą. Wyposażona w GPS, echosonde i inne bajery włącznie z odtwarzaczem CD. Pierwsze nurkowanie w tematyce flory i fauny morza północnego niestety musiałem przerwać po 20 min. Powstał problem z maska i walka z opróżnianiem jej z napływającej tam wody stała się bezcelowa pomimo prób dociągania pasków i poprawiania ułożenia. Niestety to był wypożyczony sprzęt. To, co pamiętam to fakt, że morze północne jest tak czyste, i tak zamieszkałe. Przerwa pomiędzy nurkowaniami zachowana regulaminowo a ja skorzystałem z możliwości wymiany maski na inna. Drugie nurkowanie to odwiedziny statku pasażerskiego leżącego na 20 m. Dopiero znając długość statku określiłem jak czysta musi być woda jeśli widzę ¾ jego długości. Tym razem wszystko grało w 100% i mogłem oddać się w pełni podziwianiu uroków świata dostępnego proporcjonalnie tak niewielu ludziom. Szkoda, że nie można czasami podzielić się takimi chwilami, czy to nad poziomem morza czy pod nim. Po 40 min wróciłem z innego świata, ale jeszcze długo pozostałem pod jego wpływem. To już troszkę dalsza północ gdyż przed 23 jeszcze nie było ciemno. Po powrocie i pożegnaniu pojechaliśmy w kierunku Andalsnes. Wtajemniczeni wiedza, do czego to wstęp .
Po dniu pełnym wrażeń i skondensowanym do granic przyzwoitości, padliśmy jak muchy w przydrożnym zagajniku.
17 SIERPNIA
Dojechaliśmy do Andalsnes. Zakupy spożywcze i kierunek-Trole.
Niski pułap chmur nie przeszkodził we właściwej interpretacji tej osławionej drogi. Obowiązkowa sesja zdjęciowa i dalej w kierunku następnej Norweskiej wizytówki czyli fiordu Geirenger. Tak się składa, że w drodze powrotnej mamy tyle atrakcji do zobaczenia. Nocleg urozmaicony kilkakrotną wizytą stada byków. Prawdziwych.
18 SIERPNIA
Znowu słoneczny dzień. Wyruszamy w stronę Drogi Orłów, czyli przedsionka do Fiordu Geiranger. Śniadanie na parkingu z panoramą na fiord. Zjazd na dół i podejmujemy decyzje tym razem o wycieczkowej formie rejsu. Wszystko zastajemy na swoim miejscu 😉 może z wyjątkiem ilości wody zazwyczaj kaskadami spadającymi w dół. Wyjątkowo ciepłe lato zdaje się być tego przyczyną. Po powrocie wyjeżdżamy w stronę Lilenhamer, ale skręcamy w kierunku tzw. starej drogi a widoki rekompensują troszkę większą odległosc. Po drodze zaliczamy znany punkt widokowy Dalsnibba na wys. 1500m npm. Gratulacje dla pomysłodawcy. Warto. W dalszej drodze powrotnej zaliczamy obiad na parkingu nad rzeka o niecodziennym kolorze wody. Wyglada jakby właśnie rozpuścił się w niej lód. Jest prawie biała. Dojezdzamy trasa wg. własnej interpretacji do okolic Lilenhammer. Tak się składa, że wolimy boczne drogi ,ruch jest znikomy, okolice nieskażone często cywilizacją, a drogi i tak równe. A jakby tego było mało w takim odludziu spotykamy polewaczkę zmywającą asfalt na drodze podrzędnej z dala od osad. Już wiemy, dlaczego po 3 tyg. Samochód jest nadal czysty.
19SIERPNIA
Dojeżdżamy do Oslo.Tym razem mamy zaplanowany postój u znajomych Norwegów. Kurtuazyjna wizyta, z kulminacyjnym punktem programu, czyli poczęstunkiem deserem z lodów ze świeżymi owocami. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, o czym teraz myślę:) mniam, mniam. Do promu jeszcze daleko, ale i dużo czasu. Nie śpiesząc się przejeżdżamy Szwecję i o 3:15 odpływamy do Sasnitz .9:20 wjeżdżamy do Polski “A” a na wieczór już jesteśmy w Polsce “C”.
Wracamy do życia tzw. codziennego a do spisania relacji tej wyprawy zmobilizował mnie Konrad, za co mu dziękuje. Musiało minąć 4 m-ce abym to uczynił. Nigdy wcześniej tego nie robiłem a że w planach na 2007 rok mam tyle pomysłów do zrealizowania
to obawiałem się, że każda następna wyprawa spowoduje nawarstwienie się doznań, jakie dostarczyła mi Norwegia. Domyślam się, że wszystko, co napisałem może być lekko tendencyjne, ale uwierzcie…to tak działa:)
To, jak sami się domyślacie tylko zdawkowy opis. W sumie zrobiliśmy 6800km .Mamy początek roku a ja w planach nurkowanie w morzu Czerwonym oraz Norwegię w lutym a później mam nadzieję lipcowa wyprawne na krąg polarny i archipelag Lofoty.
Pozdrawiam wszystkich .
Piotr
fotki http://picasaweb.google.co.uk/masicz