Z północnego Wietnamu na kraniec Yunnanu – Anna, Łukasz i Dalia Odzimek

Anna, Łukasz i Dalia Odzimek

Termin: 27.11 – 16.12.2008

Trasa lotnicza: Warszawa – Frankfurt – Guangzhou – Frankfurt – Warszawa

Trasa lądowa: Guangzhou – Dongxing – Dong Cai – Bay Chay – Ha Long – Hanoi – Yen Bai – Nghia Lo – Than Uyen – Paso – Lai Chau – Sapa – Lao Cai – Bac Ha – Lao Cai – Hekou – Jinping – Kunming – Dali – Lijang – Shangri-la – Benzilan – Shangri-la – Dali – Kunming – Guangzhou

Wydatki (1 osoba): bilet lotniczy: 1550 zł, wizy Chiny i Wietnam: 360 zł

Kursy walut:

Chiny:

Obowiązująca waluta w całym kraju to yuan chiński (RMB lub w skrócie Y).

1 USD = 6,83Y

1 EUR = 8,60 Y

100 PLN = 240,60 Y

Wietnam:

Obowiązująca waluta w całym kraju to wietnamski dong (VND)

1 USD = 17 804.86 VND

1 EUR = 21 000.00 VND

100 PLN = 617 131.57 VND

Wizy:

Chiny – indywidualna wiza wjazdowa do Chin każdego typu (jednokrotna/wielokrotna) kosztuje 220 zł. Czas oczekiwania – cztery dni robocze.

Wietnam – wizę wietnamską pobytową należy uzyskać przed przyjazdem do Wietnamu. Należy wcześniej określić datę przewidywanego przyjazdu. Ważność wizy wietnamskiej określa liczba dni od zadeklarowanej daty, nie zaś od faktycznego przekroczenia granicy. Indywidualna wiza turystyczna – ok. 50 USD za miesiąc.

Szczepienia: nie obowiązują

Dziennik podróży:

Dzień 1/2:

Wieczorny przelot z Warszawy do Guangzhou. Lądujemy o 17.15 czasu lokalnego (w Polsce jest godzina 10.15). Na lotnisku wymieniamy pierwsze pieniądze 600 euro = 5170Y (+5% prowizja za wymianę). Zaczepiony na lotnisku lokalny mieszkaniec Chin podwozi nas swoim prywatnym samochodem na dworzec z którego ruszają autobusy do Dongxing. Odległość z lotniska na dworzec autobusowy – 34 km. Płacimy 130Y. Dworzec autobusowy znajduje się przy ul. Dongyuan Henglu. Koszt biletu w autobusie sypialnym 200Y/1 osoba. Czas przejazdu z Guangzhou do Dongxing to 9 godzin. Miejsca numerowane.

Dzień 3:

O 6.20 dojeżdżamy do Dongxing. Miasto Dongxing znajduje się na granicy Chin z Wietnamem, od strony południowo-zachodniej graniczy z wietnamskim miastem Mangjie, granicę wyznacza rzeka Beilun. Na południowy wschód od Dongxin rozciąga się Zatoka Północna. Za 10Y/2 osoby dojeżdżamy do Hotelu Rujia Yaun mieszczącego się przy ul. Zhejiang Lu. Koszt noclegu 80 Y/2 osoby. Po szybkim ulicznym śniadaniu (makaron na gorąco z mięsem i czosnkiem za 10Y/2 osoby) zwiedzamy miasto idąc wzdłuż głównej ulicy o nazwie Beilung Dadao. Zatrzymujemy się na lokalnym bazarze, na którym można zaopatrzyć się w chińską odzież, przedmioty domowego użytku oraz artykuły spożywcze. Idąc w przeciwną stronę ów głównej ulicy dochodzimy do Dongxing Portu. Tutejsza ludność narodowości Jing żyją od wielu pokoleń z połowu ryb. Rybacy do dnia dzisiejszego zachowują tradycję “Jilai”, która polega na tym, że w czasie, gdy łodzie rybackie zawijają do portu po połowie, każdy gość chcący spróbować morskich przysmaków może wziąć trochę ryb z łodzi rybackich. Rybacy są bardzo serdeczni. Turyści z różnych stron często korzystają z tej tradycji i próbują świeżych przysmaków morskich. Jako miasto przygraniczne charakteryzuje się ogromną ilością sklepów głównie z biżuterią, wyrobami drewnianymi (głównie meble) i ubraniami.

Dzień 4:

O 8.00 wyruszamy lokalnym transportem (elektryczny pojazd typu Melex) do granicy z Wietnamem. Transport 10 Y. Przekraczanie granicy trochę przypomina wyścigi konne na warszawskim Służewcu. Wszyscy chcący przekroczyć granicę zobowiązani są ustawić się w 4 boksach, stojąc jeden za drugim. Ruch regulowany jest przez pogranicznika, który co 5-10 minut wyciąga metalowy pręt przechodzący przez 4 boksy. Kiedy tego dokona, ciśnienie wypycha pierwszą garstkę chińsko- wietnamskich turystów. Ci którym się udaje wyjść z boksu bardzo głośno się śmieją, chrząkają i plują, sprawiając wrażenie bardzo zadowolonych. Jednak Ci którym się nie udało, na takich też wyglądają. Ogólnie mimo tragizmu tego przejścia granicznego, ludzie z racji udziału w tej uroczystości wyglądają na bardzo szczęśliwych.. Po „wyjściu” z boksu, wszyscy pośpiesznie biegną przez most usytuowany nad rzeką Bei Lun, aby czym prędzej dopełnić formalności paszportowych. Opłata przy opuszczeniu chińskiego terytorium wynosi 10Y/1 osoba. Dostajemy elektroniczny bilet upoważniający nas do dalszego przejścia granicy. Przed nami stoi wielka betonowa brama z ogromnym napisem VIET NAM. Wypełniamy dodatkowy druk z danymi personalnymi i oddajemy tym razem wietnamskim pogranicznikom.

Witamy w Wietnamie. Tuż za granicą wietnamską po prawej stronie znajduje się wielki pawilon handlowy w którym wymieniamy pierwsze  pieniądze. Wymieniamy chińskie yuany oraz euro. 1Y = 2550 VND, 1 euro = 22 000 VND. Zaraz po wymianie motorami (20 000 VND/ 1 osoba) jedziemy na dworzec autobusowy BEN XE KHACH MONG CAI z którego jedziemy do Bai Chay. Bilet 65 000 VND/1 osoba. Czas przejazdu busikiem to 4 godziny. Podczas przerwy w podróży w Tien Yen raczymy się kawą za 5000 VND, oraz coca-colą w puszce za 12 000 VND.

Po dotarciu do Bai Chay, motorem za 30 000 VND/2 osoby przejeżdżamy ok. 5 km by dotrzeć do zatoki Ha Long. Kwaterujemy się w Hotelu Hoang Lan (10USD/1 osoba) polecanym przez Lonely Planet. Idąc pieszo ok. 2-3 km główną drogą dochodzimy do portu. Kręcący się po porcie lokalny przewodnik zachęca nas na  jednodniową sześciogodzinną wycieczkę statkiem na zatoce Ha Long. Koszt 37 USD/ 2 osoby. W programie m.in. zwiedzanie wiosek rybackich, jaskiń, czas wolny na popływanie etc. Zgadzamy się, po czym udajemy się na obiad w przydrożnej knajpce 75 000 VND/2 osoby + piwo Bia Ha Noi za 15 000 VND. Z informacji praktycznych: wymiana pieniędzy możliwa na poczcie w Ha Long: kurs 1 euro = 21 000 VND, kartka pocztowa 1500 VND, znaczek do Europy 9000 VND.

Dzień 5:

O godz. 7.30 z hotelu zabiera nas taksówka do portu. Uiszczamy opłatę portową w wysokości 40 000 VND/1 osoba i zajmujemy miejsce na statku. Od brzegu odbijamy po godz. 09.00. Wysepki w Zatoce Ha Long zbudowane ze skał wapiennych i bloków skalnych znajdują się przede wszystkim w dwóch miejscach: części północno-wschodniej Zatoki Bai Tu Long i południowo-zachodniej części Zatoki Ha Long. Wysepki powstały w wyniku silnej erozji powodowanej przez wodę i wiatr na terenie krasowym, dzięki czemu ukształtowały się niepowtarzalne skały Zatoki Ha Long, nie mające równych sobie na całym świecie. Płynąc statkiem po zatoce, widzimy tysiące skał i wysepek o niezwykle zróżnicowanych kształtach: ludzką głowę zwróconą w stronę lądu (skała Dau Nguoi), dalej Smok tańczący w morzu (wysepka Rong), z lewej znajduje się skała, która kojarzy się ze starym człowiekiem łowiącym ryby na wędkę (La Vong), z prawej dżonka pod pełnymi żaglami (Canh Buom), następne dwie wysepki przypominające parę w postaci kury i koguta (Trong Mai), jeszcze dalej wyłania się majestatyczna wysepka o kształcie kadzielnicy służącej kultowi Nieba i Ziemi (Lu Huong). Wewnątrz tych wysp znajdują się liczne, olśniewające pięknem jaskinie, takie jak: Thien Cung (Niebiański Pałac), Dau Go (Drewniana Głowa), Sung Sot (Jaskinia Niespodzianek), Trinh Nu (Dziewica), Tam Cung (Trzy Komnaty) i inne, które sprawiają, że mamy wrażenie przebywania w bajce. Na koniec naszej wyprawy statek przybija na plażę Tip Top, gdzie zażywamy kąpieli wraz z setką chińskich turystów.

O 14.30 wracamy do portu, a potem prosto do hotelu po bagaże. Przejeżdżamy na dworzec (Ben xe), z którego jedziemy prosto do Hanoi (161 km drogi, 3,5h jazdy bilet 60 000 VND/1 osoba). W Hanoi vis a vis dworca znajduje się Hotel Thien Cam ul. Dam Trau SO1-B1, w którym doba kosztuje nas 220 000 VND.

Dzień 6:

Dzisiaj mamy ambitny plan dojechać do miejscowości Nghia Lo via Yen Bai. Rano wskakujemy na motory (zwane „xe om”) którymi za 20 000 VND/1osoba dojeżdżamy na dworzec autobusowy. Bilet z Hanoi do Yen Bai 80 000 VND/1 osoba. Po pierwszych 3 godzinach jazdy busikiem kierowca zgłodniał (pasażerowie zresztą też). Tradycyjna gorąca zupa Pho Bo za 15 000 VND w miejscowości Viet Tri stawia nas na nogi. Od tejże miejscowości przemieszczamy się w kierunku Pho Tho. Droga nagle staje się fatalna: brak asfaltu, dziury, ogromne ilości  kurzu i pyłu…uff… w końcu dojeżdżamy. W tempie ekspresowym przesiadamy się do kolejnego busika jadącego do Nghia Lo – koszt 40 000 VND/1 osoba. Po 2,5 godzinnej jeździe zatrzymujemy się pod Hotelem Hoa Ban Nghia Lo Town ul. Dien Bien Phu. Dwójka kosztuje 100 000 VND. Miasto nie jest zbyt ciekawe. Traktujemy je jako miasto przesiadkowe do dalszej podróży. Jedyne z czym mi się będzie kojarzyć Nghia Lo to fakt, że pierwszy raz na lokalnym bazarze zobaczyłam (ja, kobieta w 6 miesiącu ciąży) leżące do sprzedaży na blacie stołu  mięso z psa – łeb oddzielnie, reszta ciała oddzielnie. Zebrało mi się na….wyjście do toalety. W Nghia Lo skorzystaliśmy również z usług telefonii komórkowej. Karta mobile Viettel za 65 000 VND wystarczy na jakieś 5 minut rozmowy z Polską.

Dzień 7:

Bez pośpiechu opuszczamy hotel pod którym od razu siadamy licząc na jakiś transport. W Wietnamie zdaje się nie ma rzeczy niemożliwych. Za chwilę podjeżdża busik, który za 60 000 VND/1 osoba zawozi nas do oddalonego o 150 km Than Uyen. Miejscowość położona jest w prowincji Lai Chau znajdująca się w północno-zachodniej części kraju. Po czterech godzinach jazdy wysiadamy – dworzec zlokalizowany jest w samym centrum miejscowego bazaru (bazar to po wietnamsku „cho”). W tej małej mieścinie wzbudzam spore zainteresowanie jako kobieta w ciąży podróżująca z plecakiem. Nie jest trudno znaleźć zakwaterowanie – wystarczy dobrze się rozglądać za napisem:  NHA NGHI lub NHA KHACH. Nazwy te oznaczają miejsca noclegowe. My zatrzymujemy się w Hotelu Phuong Hung, gdzie dwójka kosztuje 150 000 VND. To nasza kolejna miejscowość przesiadkowa.

Dzień 8:

Pobudka wraz z pianiem koguta – 5.30. Naszym docelowym miejscem jest Sapa. Aby do niej dojechać czeka nas trochę przesiadek. Trochę też zwiedzamy przypadkowych miejscowości których w planie nie mieliśmy. I tak najpierw jedziemy busem z Than Uyen na północ kraju do Phong Tho. Płacimy za busa 100 000 VND/1 osoba. Dalej kierując się w górę palcem po mapie dojeżdżamy do zapomnianej miejscowości Paso – to kolejne 33 km od Phong Tho. Z racji że nie ma tutaj kompletnie nic ciekawego do zwiedzania, postanawiamy wrócić do Lai Chau i stąd ponownie łapiemy transport, tym razem już do Sapy. To już nasz właściwy kierunek. Koszt transportu z Lai Chau do Sapy to 50 000 VND/ 1 osoba. Zdaje się, że była to najpiękniejsza trasa jaką przejechaliśmy w Wietnamie. Zza szyb autobusu który mkną serpentynową trasą w górę  podziwialiśmy przepiękne krajobrazy. Warto zająć miejsce po prawej stronie autobusu, skąd podziwiać można najwyższy szczyt w Wietnamie – Phan Si Pang (3145m n p m) To najwyższy szczyt w Indochinach i często zwany jest także jako “the Roof of Indochina” – czyli dach Indochin. Trasę z Lai Chau normalnie przemierza się w 2 godziny. Nasz busik niestety nie wytrzymał ciągłego wjazdu pod górę i co chwila ulegał awarii. Nie ukrywamy, że było nam to na rękę. Przy każdej awarii nie mogliśmy się nacieszyć pięknem krajobrazu. W końcu po 3 godzinach dojechaliśmy. Sapa to trochę takie Zakopane. Tuż po wyjściu z busa zostajemy oblężeni przez grupę „naciągaczy hotelowych”. Są to jednak przyjemni naganiacze nie stwarzający większych problemów. Każdy z nich wychwala walory swojego hotelu. Wybieramy jeden z nich. Hotel Pinochio z przepięknym widokiem na okalające miasto góry. Cena też nas zaskakuje, bo w przeciwieństwie do cen hotelowych w Zakopanem, my płacimy w tej kurortowej miejscowości 100 000 VND/2 osoby. Ponieważ zastał nas już wieczór, organizujemy sobie spacerek po lokalnych knajpkach. Wracając do hotelu korzystamy z internetu – 1h = 6000 VND. Hotel Pinochio organizuje wycieczki do lokalnych wiosek: jednodniowa kosztuje 11 USD/ 1 osoba, dwudniowa – 25 USD/1 osoba. To taka maksymalna komercja, ale nie ma wyboru – to taki rejon. Jednak mimo masowego charakteru tych wycieczek z jej przebiegu bedziemy bardzo zadowoleni. Zdecydowalismy sie na wycieczkę jednodniową: zejście 6km w dolinę do wioski Y Linh Ho zamieszkiwaną przez plemiona Black H’mongów, następnie 2km trekkingu do Lao Chai, przejście przez tarasy ryżowe do wioski Ta’van zamieszkiwanej przez ludzi zwanych Red Dao.

Dzień 9:

O godz. 09.30 opuszczamy hotel i czekamy na zewnątrz na resztę grupy. My we dwójkę dołączamy do 2 australijskich turystów. Naszą przewodniczką okazuje się 18-letnia Czi, dziewczyna zamieszkująca wioskę Y Linh Ho, świetnie mówiąca po angielsku co jest sprawą ważną w Wietnamie. Nasza „biała” czwórka turystów asekurowana jest przez tabun kobiet z plemienia H’mongów pragnących sprzedać nam swoje rękodzieło. Droga do wioski wiedzie początkowo stromo w dół ok. 2 km. Podziwiamy wspaniałe widoki, piękną scenerię, tarasy ryżowe, przyjemny klimat oraz sielską atmosferę. Każdy indywidualny turysta zobowiązany jest zapłacić bilet wstępu na teren wioski w wysokości 10 000 VND. My jako grupa zorganizowana mamy już uregulowane zobowiązania finansowe. Wioska Y Linh Ho nie jest duża, ale za to malowniczo położona między wzgórzami i tarasami ryżowymi. Całą drogę towarzyszą nam ów wspomniane kobiety z plemienia H’mongów wokół których pojawiają się nagle ich dzieci. Dzieciaki oferują nam przeróżne wyroby: ręcznie robione torby, naszyjniki, kolczyki, poszewki na poduszki etc. Kupujemy jakieś drobne pamiątki. Po chwili odpoczynku zmierzamy ku wiosce  Lai Chai. Po obiedzie ruszamy do wioski Ta’van, którą zamieszkuje mniejszość etniczna zwana Red Dao. Kobiety z plemienia Red Dao szczególnie mocno dbają o swoje tradycje m.in. golenie brwi po 14 roku życia, czy też barwienie strojów indygo. Muszę przyznać że zaintrygowały nas nakrycia głowy kobiet Red Dao. Nie mogłam się oprzeć, aby nie zakupić właśnie takiej chusty, pięknie zdobionej kolorowymi świecidełkami – 200 000 VND. Przeszłam jedynie szybki kurs wiązania takiej chusty na głowie. Więcej zakupów nie robimy, gdyż Sapa ponoć słynie z fantastycznego tradycyjnego sobotniego targu, który warto odwiedzić. Zostajemy zatem do jutra, na saturday market in Sapa.

Dzień 10:

Na sobotni targ do Sapy ściągają głównie kobiety z plemienia etnicznego Black H’mong, bez których ów targ nie miałby sensu istnienia. Zarówno kobiety jak i dziewczynki Black H’mong ubrane w getry w kolorze indygo i krótkie czarne spódniczki otaczają knajpki z turystami. Co rusz pukają w szyby restauracji w których przebywają turyści, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Ręce mają obwieszone torebkami, obrusami, poduszkami, czapkamii. Do własnych ubrań mają przypięte przeróżne kolczyki. Dziurki w uszach mają rozciągnięte od ciężkich ozdób, dłonie ciemne od indygo, a stopy twarde od chodzenia boso. Sobotni targ rozpoczyna się o godzinie 7.30 i kończy ok. godz. 15.30. Opuszczamy bazar i udajemy się na busa. Jedziemy najpierw do Lao Cai (38 km za 30 000 VND/1 osoba), a z Lao Cai udaje nam się złapać kolejny transport, tym razem do Bac Ha  (70 km, 2 godziny jazdy, koszt 35 000 VND/1osoba). Pierwsze 20 km trasy to przyjemna podróż, a kolejne 50 km to już koszmar. Droga żwirowa, piach, kurz, ogromne dziury i telepanie. W końcu dojeżdżamy i zatrzymujemy się w Hotelu Minh Quan (koszt 100 000 VND/2 osoby), zlokalizowanym 10 metrów od bazaru. To właśnie w niedzielę w Bac Ha odbywa się słynny targ, na którym obowiązkowo trzeba być.

Dzień 11:

Największy i najbardziej popularny wśród turystów targ w Bac Ha – miejscowości oddalonej od Sapy o 100 km. To właśnie ten targ, jak również wspomniany wczorajszy zdecydowanie mniejszy w Sapie, przyciąga tutaj całe rzesze turystów, dlatego też praktycznie wszystkie biura turystyczne zarówno w Sapie jak i w Hanoi organizują weekendowe wyjazdy w te rejony.  Skoro świt wyruszamy na „zakupy”. Początkowo sądziliśmy że nasze zakupy sprowadzą się za standardowych pamiątek jakimi handluje się w całym kraju, ale w miarę wchodzenia w głąb targu zobaczyliśmy jego prawdziwe oblicze. To tutaj spotykają się Flowers H’mong. Z gór schodzą kolorowe rodziny prowadzące inwentarz na sprzedaż. Zacięcie trwa wymiana barterowa albo pieniężna wszelkich możliwych dóbr materialnych potrzebnych do życia: garnków, wiader, kołder, produktów żywnościowych, zboża, ziół, zieleniny i drobiu, ale przede wszystkim kwitł tam handel włóczek, kolorowej wełny, materiałów i wszelkich dodatków potrzebnych do uszycia tych kolorowych regionalnych strojów. Możemy śmiało powiedzieć że zostaliśmy porażeni magią tych kolorów. Wszystko to było nieprawdopodobnie kolorowe, gdyż wszystkie kobiety były ubrane w regionalne stroje. Staliśmy z boku bacznie obserwując dobijanie targu. Na końcu targowiska przesiadywali mężczyźni pilnując koni, krów, bawołów czy zaparkowanych wozów. Tam też odbywał się handel żywcem, dobijano targu za każdą świnię, kurę, konia czy psa. Mężczyźni dyskutując palili tytoń z ogromnych bambusowych fajek. Barwni ludzie z plemion północnego Wietnamu zostaną na setkach naszych zdjęciach.

Dzień 12:

O poranku ruszamy busem do Lao Cai. Koszt biletu 40 000 VND/1 osoba. Po 3 godzinach jazdy dojeżdżamy do miejscowości Hekou (granica z Chinami). Bez problemów można wymienić wietnamskie dongi (za 2 500 000 VND dostajemy 1000 Y). Przy wymianie trzeba uważać na chińskie 100 Y. Na 10 banknotów trafił się nam jeden falsyfikat. Dla laika jest on nie rozróżnialny, jednak chińczycy po kilku akcjach narodowych z fałszywymi pieniędzmi są wyczuleni na zły pieniądz i staje sie on naszym „souvenirem”. Nie udaje nam się łatwo przekroczyć granicy. Problemy zaczynają się tuż po prześwietleniu bagaży, a następnie ręcznej weryfikacji jego zawartości. Celnicy w szczególny sposób kontrolują nasze książki szukając w nich treści zakazanych. Kością niezgody staje się przewodnik … Lonely Planet „China”. Zostajemy poinformowani, że musimy oddać w ręce pograniczników ów przewodnik, gdyż informacje w nim zawarte nie są zgodne z rzeczywistością. Okazuje się bowiem, iż wewnątrz przewodnika w części dotyczącej obszaru Tajwanu, zaznaczony został jako niezależny terytorialnie kraj. Wzbudziło to wielkie kontrowersje pograniczników. Nasze tłumaczenia, że to nie nasza wina, że wydawca przewodnika akurat Tajwan zaznaczył „innym kolorem” jako odrębną jednostkę terytorialną na nic się nie zdają. Zostaje zatrzymany mój paszport do momentu zwrotu ksiązki. Cichaczem wyrywamy z przewodnika 100 kartek dotyczących prowincji którą zamierzamy zwiedzać – Yunnan – i oddajemy przewodnik. Pogranicznicy nie zauważyli, że oddajemy im wybrakowaną książkę. Ku naszemu zdziwieniu tuż po przejściu odprawy wchodzimy do pierwszej księgarni i co widzimy ….identyczny przewodnik do nabycia od ręki. Co ciekawe …zaglądamy do środka i ów Tajwan nadal zaznaczony jest „innym kolorem” jako niezależna jednostka terytorialna nie mająca nic wspólnego z Chinami. W sumie nie wiemy o co chodzi i dlaczego zarekwirowano nam nasz przewodnik? Z 100 kartek w ręku zaczynamy naszą wędrówkę po Chinach. W Hekou zatrzymujemy się w hotelu Yun Nan Lu sou oddalonego ok. 150m od dworca autobusowego. Ze względu na zbyt długie dyskusje z pogranicznikami na temat zasadności oddania naszego przewodnika, niestety nie udaje nam się złapać już żadnego transportu do Jinping’u.

Dzień 13:

Pierwszy autobus do Jinping’u stratuje o 06.40 (koszt biletu 36Y/1osoba). Sześciogodzinna droga z początku jest fatalna – ogromne dziury i brak utwardzonej nawierzchni. Druga część trasy to już raj dla oczu … podziwiamy przepiękne tarasy ryżowe. W samym mieście warto odwiedzić lokalny bazar, na którym można nabyć bardzo tanie ubrania i pamiątki. Sprzedawcy są bardzo mili i od razu widać że nie mają zamiaru naciągać turystów. Z Jinpingu jest mnóstwo połączeń autobusowych do innych miast w Chinach – Szanghaj 104 km, Hangzhou 129 km, czy Suzhou 186 km. My kierujemy się do Kunmingu. Codziennie odjeżdżają dwa autobusy (sleepery): o 18.30 i 18.40. Odległość 470 km a koszt biletu to 117 Y/1 osoba. Na trasie do Kunmingu autobus kilkakrotnie się zatrzymuje. Przyczyną są częste kontrole dokumentów osób podróżujących dokonywane  przez policję i wojsko.

Dzień 14:

O 09.30 dojeżdżamy na dworzec autobusowy w Kunming. W tempie ekspresowym przesiadamy się na kolejny autobus jadący do New Dali (375 km, bilet 94 Y/ 1 osoba). Podczas 5 godzin podróży obejrzeliśmy ze dwa może trzy filmy Kung-Fu, wysłuchaliśmy „juhaaaaa”, „trrrrr”, „adzia adzia”…itd.. Z New Dali należy przejechać busikiem do Old Dali. Miasto Old Dali zamieszkiwane jest przez mniejszość narodową Bai. Obecnie stare miasto zostało w całości odrestaurowane i otoczone jest murami obronnymi z dynastii Ming z czterema głównymi bramami odpowiadającymi kierunkom świata. Poruszamy się pośród wąskich i krętych uliczek z mnóstwem stylizowanych na stare domów. Przez całe stare miasto wzdłuż głównej ulicy Fuxing Lu płynie kanałami kilka strumieni. Wieczorem natomiast miasto rozbłyska całą gamą barw podświetlających wiszące nad ogródkami piwnymi lampiony. Kwaterujemy się w Guesthouse vis a vis Tibetan Lodge przy ul. Renmin Lu. Płacimy 100Y/2 osoby. Wieczorne wyjście na spacer zaowocowało zorganizowaniem całodniowej wycieczki wokół słodkowodnego jeziora Er Hai. Wycieczkę organizujemy w Lee’s Guesthouse (ul. Bo’ai Lu) prowadzonym przez przesympatycznego chłopaka z Mongolii. Koszt wycieczki 150Y/1 osoba – bez wyżywienia i przewodnika, ale za to z sympatycznym kierowcą taksówki słabo mówiącym po angielsku. Lee’s Guesthouse przez ścianę sąsiaduje z barem prowadzonym przez Polaka – Mariusza u którego spędzamy pozostałą część wieczoru. Naprawdę warto. Pozdrawiamy Mariusza.

Dzień 15:

Przed wyjazdem na wycieczkę wokół jeziora Er Hai wymieniamy w banku ICBC pieniądze. Już nosem czujemy, że nie obędzie się bez dokonania zakupów odwiedzając wioski rozłożone wokół jeziora. O 09.00 zabiera nas przesympatyczny kierowca nieco rozklekotanego volkswagena. Pierwsze atrakcje są już ok. 2 km za miastem. Na tle gór wznoszą się słynne trzy pagody (najstarsza z IX w.). Ustawione obok siebie, wyglądają przepięknie. Najwyższa mierzy 70 metrów,  dwie mniejsze mają po 42 metry wysokości. Samo jezioro Er Hai ma kształt ucha, wokół którego rybacy z malowniczych wiosek rybackich łowią ryby przy pomocy tresowanych kormoranów. Ptakom tym zawiązuje się szyję by nie zjadały upolowanych ryb. Zatrzymując się w kolejnych wioskach odwiedzamy kobiety w domach. Zajmują się one farbowaniem tkanin z wykorzystaniem naturalnego barwnika indygo, natomiast ich mężowie uprawiają pola. Nie pamiętamy nazw wszystkich wiosek skupionych wzdłuż jeziora, ale prawie w każdej z nich trafiamy  na barwny targ, na którym miejscowi sprzedają za półdarmo cudowne stare hafty czy etniczne stroje. Warto dodać, że na samym jeziorze można popływać łódką czy przepłynąć promem do innej miejscowości, ale my z tej przyjemności nie korzystamy. O 18.00 wyruszamy autobusem do Lijangu (106 km, 3,5 godziny jazdy, bilet 45 Y/ 1 osoba). O godz. 21.00 zatrzymujemy się w Hotelu Howly (dwójka 60 Y/ 2 osoby) zlokalizowanym ok. 300m od dworca autobusowego. Hotel przypomina raczej hotel poselski, a podgrzewane łóżka szybko nas usypiają.

Dzień 16:

Otwieramy oczy w Lijangu, stolicy ludu Naxi. Standardowo sądziliśmy, że to kolejne chińskie miasto jakich wiele już widzieliśmy. Jednak po przekroczeniu granic starego miasta zostaliśmy zauroczeni jego architekturą. Wydawało nam się ono miejscem baśniowym lub wręcz zaczarowanym. Lijang przecięty setką kanałów trochę kojarzył się nam z Wenecją. Labirynt setek wąskich uliczek, wzdłuż których stoją utrzymane w starym stylu drewniane domki. Kiedyś w tych właśnie domach mieszkała mniejszość etniczna Naxi. Kobiety Naxi noszą biało-niebieskie stroje, przewiązane na piersiach na krzyż szelkami, które podtrzymują noszoną na plecach chustę ze skóry owcy. Pracują one ciężko przez całe życie w przeciwieństwie do mężczyzn, którzy ponoć przez całe życie odpoczywają. Trzęsienie ziemi w 1996r. w Lijang spowodowało że 2/3 Naxi opuściło swe domy. W ich miejscu są obecnie sklepiki z tandetnymi pamiątkami: biżuterią, chustami, ubraniami. W samym centrum starego miasta na Square Street o godz. 09.00 Naxi rozpoczynają pokaz ludowego tańca przy tradycyjnej muzyce. Pokaz tańca za darmo. Z Lijangu jedziemy dalej na północ, w stronę Tybetu. Tym razem chcemy odwiedzić Shangri-la (136 km, 3 godziny jazdy, bilet 66 Y/ 1 osoba). Autobus ekspresowy. Mijamy głębokie wąwozy, kręte rzeki, cudne góry, przełęcze odkrywające coraz to nowe krajobrazy, powiewające tybetańskie chorągiewki. Zatrzymujemy się w Dragoncloud Guesthouse za 80Y/2 osoby.

Dzień 17:

Przed południem spacerujemy krętymi uliczkami po Shangri-la. Miasteczko zachwyciło nas pięknym starym miastem. Wzdłuż brukowych uliczek stoją drewniane dwupiętrowe domki w tradycyjnym stylu tybetańskim. Warto też zatrzymać się przed dużym tybetańskim klasztorem. Ponadto w mieście są duże skupiska kafejek oraz sklepów głównie z odzieżą sportową. Szał zakupowy, który nas dopadł spowodował że sportowe ubrania mamy zabezpieczone na najbliższe 10 latJ.

Dzień 18:

Na północ od Shangri-la na trasie do Dequin zatrzymujemy się w Benzilan (130 km,        3 godziny jazdy autobusem – o ile się nie zepsuje ze 2 razy, bilet 20 Y/ 1 osoba). Jedynym mankamentem naszej podróży jest fakt, że poranki są tutaj potwornie mroźne. Całe szczęście szaleństwo zakupowe dzień wcześniej opłaciło się. Droga jest przepiękna (warto usiąść po lewej stronie w autobusie). Zza szyb autobusu piękna sceneria: Śnieżna Góra Nefrytowego Smoka najwyższe pasmo górskie po południowej stronie rzeki Jangcy. Przejeżdżamy przez Przełom Skaczącego Tygrysa, gdzie Jangcy przedziera się przez góry Shugu i pasmo Mian Mian Shan. Przed przełomem rzeka ta nosi nazwę Jinsha Jiang a dopiero po przebyciu tej drogi zmienia nazwę na Jangcy. Wysiadamy w „centrum” Benzilan. „Centrum” to główna ulica wokół której skupionych jest kilka kafejek, małych hotelików i sklepów z rękodziełem tybetańskim. W mieście spotykamy wielu mnichów tybetańskich. Miasto jest raczej punktem postoju na posiłek dla lokalnychy turystów zmierzających do Dequin. Nikt nie zna godziny o której może być autobus powrotny do Shangri-la. Siadamy na krawężniku i czekamy aż nadjedzie transport. Udaje się. Po południu jesteśmy z powrotem w Shangri-la. Wieczorną kolację polecamy w smakowitej restauracji Plateu Blef przy ul. Changzeheng Dadao.

Dzień 19:

Wracamy z Shangri-la do Old Dali (260 km, 7 godzin, bilet 64Y/ 1 osoba). Z Old Dali przejeżdżamy do New Dali oddalonego o 18 km. Zatrzymujemy się w Hotelu Nan Zhao na ul. Jianshe tuz obok szpitala Female & Male Hospital of Dali. Całkiem przyzwoity hotel kosztuje nas 80Y. To już przedostatni dzień naszej podróży. Jutro wracamy samolotem do Guangzhou. Rezerwacji biletu na ten przelot dokonaliśmy w Lee’s Guesthouse w Old Dali. Codziennie z New Dali jest minimum 5 połączeń lotniczych do Guangzhou  Koszt biletu 770-820 Y/ 1 osoba. Można też zaaranżować bilet na pociąg np. z Kunmingu do Guangzhou – softsleeper jadący 24 godziny kosztuje 539 Y/ 1 osoba.

Dzień 20:

Przejazd taksówką na lotnisko w New Dali zajmuje ok. 30 minut. Zlokalizowane jest ok. 15-20 km poza miastem. Taksówkarz inkasuje 50Y. Po 3 godzinach lotu (z międzylądowaniem w Kunming i przymusową 30 minutową przerwą) lądujemy w Guangzhou. Kolejne 8 godzin spędzamy na lotnisku w oczekiwaniu na samolot do Warszawy via Frankfurt. W drodze powrotnej snujemy plany kolejnej podróży. I jakby nie patrzeć wysnuliśmy, że za 3 miesiące jedziemy do szpitala położniczego, gdzie jak się później okazało 01.04.2009 w prima aprilis przyszła świat nasza chińsko-wietnamska podróżniczka – córka Dalia J.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u