Z Bombaju do Tybetu – Marcin Złomski

Marcin Złomski

Termin, trasa i koszt

17 lipca – 5 września 2004 (50dni)

Warszawa – Moskwa – Bombaj – Jaipur – Agra – Jhansi – Khajuraho – Varanasi – Sunauli – Pokhara – Kathmandu – Zhangmu – Tingri – Shigatse – Gyantse – Lhasa – Nagchu – Nam-tso – Lhasa – Ganden – Lhasa – Shigatse – Tingri – Mt. Everest Base Camp – Zhangmu – Kathmandu – Sunauli – Varanasi – Bombaj – Moskwa – Warszawa.

Całkowity koszt wyjazdu wyniósł około 6000zł (1700USD).

Wizyta w Tybecie była jedynie fragmentem naszego wyjazdu do Azji obejmującego Indie, Nepal i Tybet.

Wizy

Indie – bezpłatnie i bezproblemowo w Warszawie

Nepal – 30USD, na granicy

Chiny – jadąc z Nepalu tylko do Tybetu – niepotrzebna (!) – mieliśmy wyrobioną w Warszawie, ale podczas załatwiania permitu do Tybetu na wizie pojawiła się pieczątka „cancelled”. (Ciekawe, co by było, gdybyśmy chcieli potem jechać dalej do Chin z tą „skasowaną” wizą…)

Permit do Tybetu

Ostatecznie zapłaciliśmy 168USD za express (wyrabiany w ciągu 2 dni, normalnie czeka się tydzień, ale można wtedy zaoszczędzić około 40USD). Oprócz permitu w cenę wchodzi transport, noclegi oraz „przewodnik”. Nie ma możliwości wykupienia samego permitu, tylko cały „pakiet”. Na upartego można się oczywiście odłączyć od grupy zaraz po przekroczeniu granicy i dalej jechać sobie na własną rękę i na własny koszt. Przejechanie prawie 1000km z Kathmandu do Lhasy trwa 5 dni. W Kathmandu są dziesiątki firm organizujących wyjazdy do Tybetu. Trzeba zrobić solidne rozeznanie – rozbieżności w cenach są duże, a klienci wszystkich biur i tak jadą potem razem. Podstawowe rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę przy załatwianiu wyjazdu to:

– okres, na jaki dostajemy permit (waha się od 15 do 25 dni, przekroczyliśmy go samowolnie o 6 dni, obyło się bez żadnych konsekwencji)

– środek transportu – wszyscy obiecują jeepa po przekroczeniu granicy, a tymczasem władowano nas do autobusiku.

– trasa, ilość dni i miejsca, które mamy zwiedzić.

Zdecydowaliśmy się w końcu na usługi firmy Highland Travel & Tours Pvt. Ltd. (puku@highland.wlink.com.np), ale polecanie jej nie ma większego sensu, bo jeśli ktoś tam trafi to jedynie przypadkiem (zresztą nie byliśmy zadowoleni z ich usług, choć na koniec szef uznał nasze reklamacje i dał rekompensatę w postaci darmowego biletu na autobus do granicy).

W Tybecie wymagane są również dodatkowe permity na różne rejony czy miasta, jednak myśmy nie załatwiali niczego. Próbowaliśmy jedynie w Shigatse dostać permit na Mt. Everest National Park, ale było z tym tyle zachodu i kosztów, że zrezygnowaliśmy. Jak się okazuje słusznie, bo nikt nas potem nie pytał o żaden permit.

Przepisy dotyczące permitów wewnątrz Tybetu są dość niejasne. Pocieszające jest to, że urzędnicy chyba orientują się w przepisach nie lepiej niż turyści. Niewątpliwie ogólny bałagan zachęca do omijania tych utrudnień, chociaż ryzyko jakichś kłopotów trzeba brać pod uwagę.

Pieniądze

Z wymianą dolarów nie ma żadnych problemów. Bankomaty w większych miastach we wszystkich krajach. Po przekroczeniu granicy chińskiej wymiana pieniędzy u cinkciarzy. Nie warto wymieniać u nich więcej pieniędzy niż na dotarcie do Lhasy.

Zdrowie

Wbrew utartemu stereotypowi podczas kilkunastu dni spędzonych w Indiach nie mieliśmy żadnych problemów żołądkowych. Przy tym nie unikaliśmy niczego, włączając najbardziej obskurne knajpki i kramy. Ale uważać trzeba, pewnie znacznie bardziej niż my to robiliśmy.

Kwestie malarii pozostawiam do rozwagi – w Indiach zagrożenie istnieje.

W Tybecie najbardziej uciążliwą przypadłością może być choroba wysokościowa. Atakuje z różnym nasileniem, w różnych momentach, a niektórzy nie odczuwają jej skutków wcale. Zaraz po przekroczeniu granicy chińskiej w ciągu zaledwie jednego dnia przemieszczamy się z wysokości 2200 m n.p.m na wysokość 4300 m n.p.m. Mdłości, zawroty głowy, brak sił, bezsenność to typowe objawy, które zazwyczaj mijają po 2-3 dniach. Jednak nawet po dłuższej aklimatyzacji odczuwałem brak tlenu, choćby poprzez „nieuzasadnioną” zadyszkę. Są leki, które redukują te objawy, myśmy zakupili je dopiero w aptece w Lhasie. Trudno powiedzieć na ile skuteczne, ale szkodliwe chyba też nie…

Zdecydowanie odradzam wybieranie się na treking wcześniej niż po tygodniu aklimatyzacji, najlepiej zostawić to sobie na sam koniec pobytu.

Bezpieczeństwo

W ostatnim czasie w Nepalu zwiększoną aktywność wykazują maoiści, jednak poza uprzykrzaniem życia turystom nie stanowią realnego zagrożenia. Ich działania nigdy nie były skierowane bezpośrednio przeciwko turystom. Jednak w odludnych rejonach zdarzają się ponoć wymuszenia „opłaty za przejście”.

Tybet jest bezpieczny. O Indiach dużo by pisać, na pewno trzeba nauczyć się obchodzić z naciągaczami, oszustami, żebrakami, czy ludźmi obiecującymi „złote interesy”.

Klimat

Lato to chyba najgorszy termin na podróżowanie po Indiach, dlatego czym prędzej uciekliśmy do Nepalu, gdzie było już chłodniej, ale z kolei na widoki Himalajów o tej porze roku nie ma co liczyć – góry cały czas w chmurach.

Za to w Tybecie rześkie, górskie powietrze i wspaniała widoczność. W dzień bywa gorąco, wieczory potrafią być jednak chłodne, a w górach temperatura w nocy może spadać nawet w okolice 0 stopni. Czasem może solidnie popadać.

Przewodniki i mapy

Lonely Planet – Tybet,

Pascal – Indie północne i Nepal

Mapa – Gizi Map Tybet (węgierskie wydawnictwo, bardzo dobra, z nazwami również po chińsku)

Co zabrać

Jeżeli planujemy treking, lub po prostu chcemy poobcować trochę z naturą warto zabrać namiot i kuchenkę. Można wprawdzie wypożyczyć tego typu sprzęty, ale to niepotrzebny kłopot i koszty. Ciepły śpiwór przyda się nawet w hotelu. Dobra kurtka chroniąca przed wiatrem i deszczem, polar, czapka to podstawa.

Koniecznie krem z filtrem UV, wbrew pozorom bardziej przydatny w Tybecie niż w Indiach – na tej wysokości słońce przypieka zupełnie niepostrzeżenie.

Warto zabrać jakieś drobiazgi na wymianę z tubylcami, albo żeby się mieć czym odwdzięczyć za gościnność. Zdjęcia, jakiekolwiek, robią furorę – fotografia mojego ojca zajęła miejsce tuż obok Dalajlamy. Dla mieszkańców wiosek cenne są też podstawowe lekarstwa)

Zakupy

W Indiach i Nepalu trudno się oprzeć, szczególnie w Kathmandu, gdzie prócz niezliczonych straganów z pamiątkami jest mnóstwo sklepów ze sprzętem turystycznym. Bardzo tanio można uzupełnić braki w ekwipunku. Mamy do wyboru często całkiem przyzwoitej jakości podróbki (za bezcen) lub rzeczy oryginalne (znacznie tańsze niż w Europie).

W Tybecie zakupy najlepiej robić w Lhasie (część tych samych pamiątek można kupić również w Kathmandu, tyle że taniej). Polecam sklep z płytami CD na ulicy Mentsikhang Lam (takie Khao San Road Lhasy) gdzie można kupić ciekawe nagrania muzyki z całego świata, choć z całą pewnością nie jest to sklep dla tych, którzy kupują tylko oryginalne płyty. Na prowincji można kupić ładne koce z jaka. Ważą tyle co pół jaka.

Kupuje i targuje się świetnie, jednak trzeba mieć na uwadze limity wagi bagażu w samolocie. Mogą być problemy, jeżeli okaże się, że plecak waży 38kg…

INDIE1

USD=45Rs

Noclegi

– 200 – 300Rs. za dwójkę;

– w Bombaju – 600Rs za 3 osoby, trudno o tańszy.

Jedzenie i picie

– piwo – 50-65Rs w sklepie, w knajpie – 80-100Rs;

– woda 1l – 10 – 15Rs;

– cola – but. 0,33l – 7-15Rs;

– porządny obiad – 30 – 70Rs;

– przekąska na ulicy – 8 – 12Rs;

– chiapati – (podpłomyki) – 3 – 5Rs;

– lunch w pociągu – 30Rs;

– samosa – 1,5 – 2Rs;

– razanguli (deser) – 3Rs.

Transport

– taxi z lotniska w Bombaju – 300Rs;

– pociąg Bombaj – Jaipur(najtańszy sypialny)– 380Rs;

– pociąg Gorakhpur do Bombaju Dadar – 511Rs;

– riksza rowerowa – 10-20Rs;

– riksza motorowa – 20-30Rs;

– przejazd Varanasi – Kathmandu lub Pokara (samochód + autobus, w cenie śniadanie i nocleg na granicy) – 500Rs;

Przykładowe ceny

– wstep do Taj Mahal – 750Rs;

– znaczek na kartke – 8Rs;

– telefon do Polski – ok. 12Rs. za minutę(!)

NEPAL

1USD=72Rs

Noclegi

– 100Rs/os. (Pokhara, Kathmandu)

Jedzenie

Obiad można zjeść już za 20 – 50Rs; wykwintny, w restauracji z kelnerem za 100 – 200Rs. Po „tybetańskiej diecie to istny raj kulinarny! W Kathmandu są supermarkety, gdzie można dostać prawie wszystko.

– rum 750ml – 380Rs;

– piwo – 55-75Rs w sklepie, 80-120 w lokalu.

Transport

– autobus

– riksza – 20 – 40Rs

Przykładowe ceny

– wstęp na Durbar Square – 130Rs. Można podobno uniknąć tej opłaty mówiąc, że mieszkamy w hotelu na Freak Street (jeśli wchodzimy z Thamelu, najkrótsza droga na Freek Street jest właśnie przez Durbar – nie jest to ściśle zamknięty teren, ludzie poruszają się swobodnie, jedynie strażnicy „wyłapują” turystów i kierują ich do kasy). – duża drewniana maska – 350Rs.

TYBET

1USD=8,2Y

Dojazd z Kathmandu do Lhasy i pobyt w Tybecie

DZIEŃ 1

Po załatwieni formalności w biurze turystycznym (patrz rozdział „Permit do Tybetu”), wraz z kilkunastoma innymi turystami z Kathmandu ruszamy w drogę do granicy chińskiej. Okazuje się, że każdy załatwiał wycieczkę gdzie indziej płacąc też różną cenę… Jedziemy małym autobusem. Droga do pewnego momentu asfaltowa, potem gruntowa, poprzecinana licznymi strumieniami, w wielu miejscach zasypana ziemią, która osuwa się po stromych zboczach. Wrak ciężarówki, która spadła w przepaść parę godzin wcześniej robi wrażenie. Na granicy okazuje się, że część formalności musimy załatwić dnia następnego – jest już zbyt późno, dlatego nocujemy tuż za granicą. Następuje integracja z współpodróżnymi.

DZIEŃ 2

Wyjazd się przeciąga. Nasz przewodnik niby się wszystkim zajmuje, ale jest mało komunikatywny i nie wiemy nawet, na co czekamy. Okazuje się, że dalej jedziemy tym samym autobusem, mimo że mieliśmy przesiąść się do jeepów. Awantura nie skutkuje, przewodnik zrzuca wszystko na firmę z Kathmandu…Po drodze są postoje na jedzenie, warto czasem poszukać innej knajpki niż ta, którą proponuje przewodnik, choć wszędzie raczej zdzierają z turystów. W połowie dnia okazuje się, że nasz autobusik ledwo zipie – jest przeciążony. Przewodnik wynajmuje starego, poczciwego Land Cruisera, do którego ochoczo przesiada się nasza trójka. Jedziemy szybciej, bez problemu możemy zatrzymywać się na robienie zdjęć. Pokonując różnice ponad 2000m dojeżdżamy wieczorem do Tingri (4300m.n.p.m.). Tu dopadają nas pierwsze objawy choroby wysokościowej (patrz rozdział ”Zdrowie”). Ale mimo złego samopoczucia i zimna stoję przed naszym skromnym hotelikiem aż do zachodu słońca, po raz pierwszy w życiu patrząc na ośmiotysięcznik. To Cho Oyu.

DZIEŃ 3

Przejazd do Shigatse. Przekraczamy przełęcz 5220m.n.p.m i po południu jesteśmy już na miejscu. Samo miasto raczej nieciekawe. Bazar z pamiątkami droższy niż w Lhasie. Wreszcie kąpiel – w łaźni koło naszego hotelu (5Y). Duże miasto daje też możliwość znalezienia dobrego i taniego jedzenia.

DZIEŃ 4

W planie zwiedzanie klasztoru w Shigatse i przejazd do Gyantse. Okazuje się, że najkrótsza droga z Gyantse do Lhasy jest w remoncie, dlatego musimy wracać z powrotem do Shigatse. Przewodnik zachęca żebyśmy darowali sobie Gyantse i jechali prosto do Lhasy. O dziwo część grupy przystaje na tę propozycje – grupa się dzieli. Oni jadą jeepem do Lhasy, my rano wyruszamy autobusikiem do Gyantse (wstęp do klasztoru 30Y), po powrocie zwiedzamy klasztor w Shigatse – 55Y (we wszystkich klasztorach w Tybecie dodatkowe opłaty za zdjęcia wewnątrz). Na oprowadzenie przez naszego przewodnika – opiekuna nie ma co liczyć. Nocleg w tym samym hotelu.

DZIEŃ 5

Cały dzień w drodze. Ponieważ ostatni odcinek Friendship Highway jest gruntownie przebudowywany musimy robić duży objazd przez Yangpachen. Wieczorem, w strugach deszczu docieramy do Lhasy. Tu formalnie nasza „grupa wycieczkowa” się rozwiązuje. Jesteśmy w sercu Tybetu i możemy robić, co nam się podoba!

O tym, co warto zwiedzić piszą wszystkie przewodniki, dodam tylko parę uwag. Do Potali – Pałacu Dalajlamy – przybywają setki pielgrzymów i turystów, toteż do kasy ustawia się długa kolejka. Trzeba odstać ze 2-3 godziny, aby kupić bilet na dzień następny (100Y). Warto ustawić się wcześnie, aby zdobyć bilet na sensowną godzinę i spokojnie obejrzeć cały pałac (na każdym bilecie wypisana jest godzina, od której możemy wejść). Najtańsze noclegi w hotelach: Snowland, Pentoc, Yak (opisane w Lonely Planet) – 25Y/os. w dormitorium, 30Y w trójce. W innych hotelach już często drożej. Są nieustanne problemy z wolnymi miejscami. Nawet jak się coś „złapie”, to często tylko na jedną noc, bo potem przyjeżdża ktoś z rezerwacją. Trzeba się nastawić na częste zmiany hoteli, co jest dość Uciążliwe.

Ceny wstępów

Norbulinka – 55Y

Drepung – 55Y

Sera – istnieje „darmowe” wejście przez niepilnowaną bramę z tyłu klasztoru (trzeba obejść klasztor wzdłuż murów).

NAGCHU I NAM-TSO

Nad jezioro Nam-tso nie da się dojechać transportem publicznym (ewentualnie tylko część drogi, potem trzeba by kombinować), dlatego zdecydowaliśmy się na wynajęcie samochodu.

Samochód z kierowcą (inaczej się nie da) na 4 osoby na trasie Lhasa – Nagchu – Nam-tso – Lhasa (3 dni) – 1300Y + 200Y za dodatkowy dzień postoju nad jeziorem (cena za 2 dni tylko Lhasa – Nam-tso – Lhasa – 1000Y).

Oczywiście nie należy tego robić przez agencje (najmarniej trzeba podwójnie przepłacić) Samochód można znaleźć rano, mniej więcej naprzeciwko hotelu Kirey. Jedyny problem, oprócz dogadania się co do celu podróży, to to, że kierowcy ci nie mają prawa wozić turystów. Kierowca boi się kontroli, trzeba być przygotowanym na obchodzenie na piechotę posterunku. Nam udało się jednak dojechać bez przeszkód.

Do Nagchu warto pojechać tylko z jednego powodu. W sierpniu odbywa się tam festiwal. Z całego Tybetu zjeżdżają się ludzie, rozbijają namioty i świętują. Atrakcją mogą być wyścigi koni, jednak nikt do końca nie umiał nam powiedzieć, kiedy dokładnie będą (festiwal trwa kilka dni). W końcu obejrzeliśmy tylko występ w stylu chińskim i wysłuchaliśmy jakichś przemówień. Spotkaliśmy za to mnóstwo ludzi poubieranych w tradycyjne stroje, przybyłych z różnych zakątków Tybetu, co sprawiło, że wizyta w Nagchu warta była zachodu. Niestety w Nagchu jest problem z noclegiem. Albo drogo, albo tylko dla miejscowych i nie ma gadania. W końcu przekimaliśmy się w namiocie-restauracyjce na terenie festiwalowego „obozowiska”. Można ewentualnie rozbić swój, ale balibyśmy się w nim zostawić nasze rzeczy.Nad ogromnym jeziorem Nam-tso polecam nocleg w namiocie – miejsce bajeczne, w sam raz na biwak. Są też duże namioty – hotele, w których można wynająć „pokój” (35Y). Lepiej unikać weekendu, wtedy przyjeżdża tam sporo miejscowych, a w tygodniu tylko niewielu turystów. Mimo że woda w jeziorze jest słona, spokojnie można z niej ugotować herbatę (zawartość soli nie jest duża). Jeśli chcemy odwiedzić nomadów, lepiej wybrać inne, mniej turystyczne miejsce.

KLASZTOR GANDEN

Wśród licznych klasztorów w promieniu kilkugodzinnej jazdy od Lhasy wybraliśmy Ganden. Dojazd autobusem, szczegóły w przewodniku. (jeśli kupujemy bilet w obie strony, musimy wracać określonym autobusem – jeżeli pojedziemy innym, trzeba kupić nowy bilet). Traf chciał, że po drodze spotkaliśmy poznanych wcześniej turystów, którzy to jechali nie tyle do samego klasztoru, ile do tybetańskiej rodziny, którą poznali przypadkiem tydzień wcześniej. Chętnie przystaliśmy na ich propozycje wspólnego odwiedzenia ich przyjaciół. Po pobieżnym zwiedzeniu pięknie położonego klasztoru wyruszyliśmy w drogę. Po 2-3 godzinach marszu doszliśmy w okolice wioski Hepu. Tam, na zielonym zboczu góry stał sobie samotnie namiot z wełny jaka. Radośnie powitała nas cała rodzina: Undi z żoną Dałą i córkami. Poczęstowali nas czym mieli: suszonym serem z mleka jaka, campą, a tybetańską, słoną herbatę z masłem jaka musieliśmy pić na okrągło. Jak tylko wypiliśmy parę łyków z miseczki, od razu napełniano ją z powrotem do pełna. Potem Undi zaprowadził nas do wioski. Trafiliśmy na jakąś uroczystość – wszyscy mieszkańcy bawili się w miejscowej szkole. Domowe piwo lało się strumieniami, były tańce i śpiewy.

Rano, chcąc się jakoś odwdzięczyć podarowaliśmy naszym gospodarzom trochę podstawowych lekarstw, pastę do zębów, no i postanowiłem kupić od nich koc z wełny jaka. Serdeczni, gościnni i bezinteresowni ludzie, którzy potrafią się dzielić tym, czym mają, a mają przecież tak niewiele…

MT. EVEREST BASE CAMP

W drodze powrotnej do Nepalu, już jako tako zaaklimatyzowani postanowiliśmy spojrzeć z bliska na najwyższą górę świata.

Autobusy z Lhasy do Shigatse odjeżdżają z dziedzińca hotelu Kirey oraz z Main Bus Station, obok Norbulinki (65Y, 10 godz.). W Shigatse nocleg w Tenzin Hotel – 120Y dwójka, ale można spać w 3 osoby. Mało hoteli, ceny wszędzie wysokie. Jak podaje LP dalej nie kursuje transport publiczny, a znalezienie pustego jeepa nie jest wcale takie łatwe. Okazuje się jednak, że z głównego dworca kursuje poranny autobus do Shegar (52Y, 10 godz.) Trzeba wysiąść tuż przed miastem, przy głównej drodze, bo samo Shegar jest na uboczu. Tankujemy benzynę do naszej kuchenki w butelki po wodzie. Pytamy kierowców ciężarówek czy zabiorą nas do Tingri, wszyscy chcą drogo, aż tu w końcu niespodziewanie podjeżdża kolejny publiczny autobus. Zostało już tylko 60km. Po drodze kontrola, pokazujemy tylko paszporty, nawet nie pytają o permit. Dość trudno było wydobyć informacje o połączeniach, ale jak się okazało kursują na tej trasie autobusy, choć nigdy nie wiadomo o której godzinie i czy wogóle.W Tingri nocleg za 15Y/os. w hotelu bez prysznica. Następnego dnia mamy wyruszyć do bazy pod Mt. Everestem (trasa opisana w LP, tyle że w przeciwnym kierunku).W knajpce ktoś radzi nam którędy iść, aby uniknąć płacenia za wstęp na teren parku narodowego – trzeba iść drogą z zachodniego krańca Tingri tak, aby minąć wioskę Ra Chu, gdzie pobierana jest opłata. Załatwiamy jeszcze wózek z koniem i woźnicą, który weźmie nasze plecaki (pakujemy się w dwa, trzeci zostaje w hotelu w Tingri). Mimo długiej aklimatyzacji odczuwamy wysokość, a bez bagażu idzie się przyjemniej. Umawiamy się na 4 dni, 100Y dziennie, potem okazuje się, że dochodzi jeszcze jedzenie dla woźnicy. Po drodze raczej nie ma gdzie zrobić zakupów, trzeba mieć wszystko ze sobą. Ogólnie trasa jest łatwa, można ją pokonać w 3 do 5 dni.Drugiego dnia przekraczamy przełęcz Lamna-la, trzeciego dochodzimy do Rongphu Monastery. Widoku Everestu na tle zachodzącego słońca nawet nie będę próbował opisywać. Wschodu zresztą też nie.Na czwarty dzień zostało nam już tylko 8km marszu (odcinek ten zamknięty jest dla ruchu, wyjątek stanowią jedynie „dorożki”). Baza pod Mt. Everestem to kilkanaście dużych namiotów, w których można się posilić lub przenocować i poczta. Namiocik rozbijamy co prawda na kamieniach, ale za to trochę na uboczu bazy, z widokiem na Qomolangme.Następnego dnia z przewodnikiem idziemy wyżej, dochodzimy na ok. 5600 m n.p.m. Wycieczka męcząca, ale mimo załamania pogody pod sam koniec warta wysiłku. Dobrze mieć kijki, które pomagają przy przechodzeniu w bród rwącej, lodowatej rzeki wypływającej spod lodowca.Powrót organizujemy z pomocą najbardziej obrotnego z właścicieli namiotów, dobrze mówiącego po angielsku chłopaka. Na 8 rano przyjeżdża po nas ciężarówka – wywrotka.Po paru godzinach znów w Tingri (50USD za całą wywrotkę – trzeba znaleźć jak najwięcej chętnych). Próbujemy łapać stopa w kierunku granicy. W końcu ładujemy się do podróżujących własnymi samochodami Chińczyków. Jedziemy aż do Zhangmu. Stop okazuje się być płatny 40USD. Noclegi 30 – 40Y/os., prysznic wszędzie płatny dodatkowe 10Y.Rano idziemy na granice, żartując na temat chińskich więzień. W końcu nasz permit od 6 dni jest nieważny. Pani zauważa ten szczegół, ale po krótkiej konsultacji na zapleczu macha ręką, że możemy przejść.

Po przekroczeniu granicy łapiemy lokalny autobus. Dojazd do Kathmandu zabiera cały dzień (przesiadka, liczne posterunki kontrolne). Jest też możliwość wynajęcie taksówki, jednak kosztuje to minimum 20USD.

Jedzenie i picie

Ceny jedzenia bardzo zróżnicowane. W knajpach dla „białych” drogo, ale często trudno znaleźć inną. Jedzenie miejscowe bardzo proste i skromne. W kwestii kuchni jestem zdecydowanie pro-chiński. Tybetańska – niewątpliwie poza czołówką światową. Tradycyjna butter tea tudzież campa – tylko poznawczo.

– piwo – 3Y w supermarkecie, 4-5Y w sklepiku, 5-10 w lokalu;

– brandy – najlepszy z wysokoprocentowych alkoholi chińskich – buteleczka ok. 0,25l – 5Y;

– cola 1l – 5Y;

– zielona herbata na zimno – 3-4Y/0,5l;

– butelka wody – 4-6Y;

– lunch przy szosie (ryż z ziemniakami + mięso) – 7Y;

– jajecznica na 3 osoby w restauracyjce, ale samodzielnie przyrządzona -10 – 15Y;

– porządne chińskie danie od 8Y w lokalnej knajpce do 20-30Y w „turystycznej”;

– ryż z jajkiem lub warzywami w BC pod Mt. Everestem – 10Y;

– zupka chińska – 1,5 – 3Y;

– „chleb” – 5-8Y;

– ryż z ziemniakami w Tingri – 12Y;

– szaszłyki na ulicy – 1Y/szt.;

– momo (pierożki) 0,5Y/szt.;

– „pączek” – 0,5Y/szt.;

– winogrona, brzoskwinie – ok. 6Y/kg;

– arbuz duży – 15Y;

– pizza w Lhasie – 18-25Y (prędzej czy później każdemu przyjdzie na to ochota).

Inne ceny:

– leki na AMS (chorobę wysokościową) – 20 tabletek (starcza na 1-3 dni) – 35Y

– pranie – 2Y szt.

– taxi Lhasa – 10Y;

– riksza Lhasa – 4-5Y;

– autobus miejski – 2Y

MINI SŁOWNICZEK TYBETAŃSKI

Taszi de le! – dzień dobry

Kale szu – do widzenia (jak odchodzisz)

Kale pe – do widzenia (jak zostajesz, a ktoś odchodzi)

Ta cie cie („cie” wymawiaj pomiędzy „cie” a „cze”) – dzień dobry

PODSUMOWANIE

Tybet jest jednym z takich miejsc, które powinno się zobaczyć jak najszybciej, ponieważ każdy rok przynosi zmiany, niestety zmiany na gorsze. Kultura tybetańska wypierana jest przez chińską, osiedla się tam coraz więcej Chińczyków, przyjeżdża coraz więcej turystów, wkrótce oddana będzie do użytku kolej do Lhasy. Niestety coraz więcej ludzi upatruje w turystach jedynie okazji do zrobienia dobrego interesu. Na szczęście dotyczy to na razie miejsc turystycznych, w bardziej oddalonych od utartych szlaków zakątkach możemy spotkać wspaniałych, serdecznych i wesołych mieszkańców. Kiedy dodamy do tego bezkres dzikiego, górskiego krajobrazu Himalajów – rozległe doliny, krystaliczne jeziora, ośnieżone, majestatyczne wierzchołki najwyższych gór świata oraz powiewające wszędzie kolorowe flagi modlitewne, możemy poczuć się jak prawie jak w raju. Piękno natury i niebiański spokój. Nic dziwnego, w końcu czyż jest jakieś inne miejsce na ziemi bliżej nieba?


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u