Tybet chiński – notatki spisane na gorąco – Leszek Sawicki

Leszek Sawicki

Tybet Chiński to części chińskich prowincji Junnan, Syczuan i Guiczou, zamieszkałe w około 70% przez Tybetańczyków, a mające status autonomicznych prefektur tybetańskich. Są to prefektury: Ganzi (ze stolicą w Kangding), oraz Diqing (ze stolicą w Zhongdian). Ponadto zaliczam do nich autonomiczną prefekturę Na-xi ze stolicą w Lijiangu, którą zamieszkuje narodowość Na-xi, również tybetańskiego pochodzenia. Te właśnie okolice zwiedzaliśmy w lipcu i sierpniu 2000 roku.

Trasa podróży
Warszawa – Pekin (via Budapeszt) – Czengdu – Kangding – Litang – Zhongdian – Deqin – Lijiang – Kunming – Pekin – Warszawa. Od tej głównej trasy były liczne odgałęzienia. Podróż trwała 35 dni.

Ekwipunek trampingowy
Plecaki, prześcieradła śpiworowe, ciepłe kurtki, buty górskie, apteczka, żywność (tylko w postaci “żelaznej porcji”). Plecaki pakowane w ochronne worki (dla ochrony w czasie przewozów na dachu ltp), zamykane.

Wiza
Wiza chińska uzyskana w Warszawie za okazaniem biletu tam i z powrotem (koszt 100 zł).

Przeloty
Warszawa – Pekin – Warszawa węgierskimi liniami MALEV (koszt 660 USD) oraz Pekin – Czengdu (100 USD) i Kunming – Pekin (90 USD) – liniami China Airways. Bilety były wykupione w Polsce. Każdorazowo dokonywaliśmy potwierdzenia rezerwacji biletów w miastach odlotu.

Środki komunikacji

– autobusy sypialne (Czengdu – Kangding oraz Lijiang – Kunming). Dla wykupienia biletu z Czengdu do Kangdingu wymagane ubezpieczenie w chińskim towarzystwie asekuracyjnym.
– na pozostałych trasach: autobusy, prywatnie wynajmowane mikrobusy, pół-bagażówki (wynajmowane na licznik lub na umowę z kierowcą).
Poruszanie się na tym terenie (to jest poza Tybetańskim Regionem Autonomicznym) nie wymagało żadnych specjalnych zezwoleń. Nie ma również obowiązku meldowania się na policji.

Kurs waluty
1 USD = 8,07 juana. Nie wydane dewizy można zwrotnie wymienić za okazaniem bankowego dowodu wymiany (np. na lotnisku w Pekinie). Uwaga: w mniejszych miejscowościach banki nie wymieniają walut, należy mieć większy zapas juanów.

Warunki klimatyczne
W górach jak w czerwcu w Zakopanem; sporadycznie występują duże dobowe wahania temperatury. Burza śnieżna na Płaskowyżu Tybetańskim. Bardzo suche powietrze.

Warunki zdrowotne
Szczepienia ochronne nie są wymagane. Polska nie ma podpisanej z Chinami umowy o lecznictwie społecznym, korzystanie z pomocy lekarskiej jest płatne. Należy zaopatrzeć się w kremy ochronne z filtrem UV. Duża wysokość terenu (3000-4000 m n.p.m.) może powodować trudności w oddychaniu i kaszel; wymagana aklimatyzacja na początku podróży.

Przewodniki, mapy
Większość zwiedzanych miejscowości i tras nie ma opisów w dostępnych u nas przewodnikach – terra incognita! Na miejscu można (choć z trudem) nabyć chińskie lokalne przewodniki ze skróconymi tekstami angielskimi. Używaliśmy mapy CHINA-World-Kontinentalkarte 1:4000000, Muenchen-Stuttgart, 1999; ponadto na miejscu kupowaliśmy mapy turystyczne dla poszczególnych powiatów (chińskie, częściowo z angielskimi napisami).

Koszt ogólny
Przeloty, pobyt i komunikacja wewnętrzna – wyniósł około 1800 USD (z tym, że nie staraliśmy się oszczędzać ani na wyżywieniu, ani na wygodnych kwaterach). Prawie wszędzie przy zakupach obowiązywało targowanie się (nawet i w państwowych sklepach); negocjacje zazwyczaj odbywały się przy pomocy kalkulatorów.

Warszawa, 19 lipca
Jest nas sześcioro, a jeszcze Andrzejowie wzięli ze sobą małego półtorarocznego synka Andrzejka (więc nas jest razem sześć i pół). O 9.20 odlot. W Budapeszcie o 10.20 a o 13.55 start do Pekinu z międzylądowaniem w Istambule.

Pekin – Czengdu, 20 lipca
Lądowanie w Pekinie o 8.50 (zegarki przesunęliśmy o 5 godzin do przodu). O 15.15 wsiadamy w wysmukły samolot Air China. Lot nad spiętrzonymi cumulusami. Lądowanie o 18.00 w Chengdu. W hotelu “Jiaotong” przy dworcu autobusowym (pokoje 2 os. po 200 Y za dobe, z klimatyzacją) wreszcie można odespać dwa męczące dni podróży!

Chengdu, 21 lipca
By kupić bilety autobusowe do Kangdingu, potrzebne jest ubezpieczenie, więc jedziemy rikszą do biura chińskiego towarzystwa asekuracyjnego w centrum miasta, tam gdzie załatwialismy to w 1997 roku.
Płacimy za cały miesiąc ubezpieczenia po 60 Y od osoby; tą samą rikszą na dworzec autobusowy, gdzie teraz już przekrzykujemy się z kasjerką przez dziuplowate okienko wielkości 10 x 15 centymetrów i dostajemy bilety na następny dzień, na 7.00 rano, w “leżącym” czyli sypialnym autobusie, po 108 Y od osoby.

W herbaciarni na bulwarze, gdzie zasiedliśmy nad jaśminową herbatą, wędrowni kramikarze chcą nam w tym czasie:
– zrobić masaż lub presurę stóp;
– przeczyścić uszy;
– sprzedać coś przykrytego gazą w nosiłce; sprzedać orzeszki; sprzedać ryż z jakimiś sosami; sprzedać chińskie gazety;
– wymienić trzewiki na gumowe sandały.

W hotelowej restauracji świetny obiad za 40 Y.
Burza. Gdy ustała, wychodzimy z Andrzejami na pobliską ulicę Ritan Lu, gdzie artyści po zapadnięciu zmroku wywieszają na sprzedaż piękne batiki i obrazy. Skręcamy w małą uliczkę pełną parterowych domów – same restauracje, w których wszyscy siedzą przy stołach z miednicą umieszczoną w okrągłym otworze na środku stołu, podgrzewaną od dołu przez butlę gazowa, i zajadają.

Chengdu – Kangding, 22 lipca
O 7.00 wyjazd – autobus rzeczywiście jest sypialny (podwójne łoża). Szosa dobra, dwupasmowa. Za Xiujin zaczyna sie czteropasmówka, bus gna chyba z szybkością 100 km/godz. 9.50 – dochodzi z lewej strony autostrada (zapewne z Leshan). 10.00 – super – nowoczesny tunel. 10.10 – poczatek miasta źa-an a od 10.30 postój na małym autobusowym podwórku ze śmierdzącymi toaletami i jadłodajnią. Jemy w “izbie czeladnej” dowolne ilości mięs na zimno z ryżem i piwem, za jedyne 5 Y. 13.15-13.30 przełom rzeki przez góry, jedziemy “pod prąd”; 15.30 – cały czas w górę głęboko wciętej rzeki; dwupasmówka, ale ruch na niej bardzo maly (może dlatego, ze dziś sobota). Upał, plus 31 stopni. Jazda lewym (orograficznie) brzegiem doliny, czasem bardzo wysoko nad łożyskiem rzeki. Zatrzymujemy się bo droga przegrodzona jest szlabanem z pilnującymi policjantami. Zanosi się na długi postój.

Chengdu – Kangding, 23 lipca
Poranek – dalej stoimy. Słońce, pogoda. Rano temperatura plus 19 stopni. Droga (w dole) aż po horyzont zastawiona oczekującymi ciężarówkami i autobusami. Kobiety, w tybetańskich ubiorach, roznoszą już pod autobusy toboły z keksami i ciepłymi cebulastymi plackami. Wyjaśniła się przyczyna naszego oczekiwania – stoimy przed nowozbudowanym tunelem, który jest jednotorowy, o zmiennie kierowanym ruchu. Wczoraj (zapewne za przyczyną reperacji koła w naszym autobusie) spóźniliśmy się na porę wjazdu “tam”, i stąd nasze oczekiwanie. O 12-tej w poludnie szlaban idzie w góre, kolumna rusza i dojeżdżamy do tunelu, który ma chyba ze 6 kilometrów długości! Po jego przekroczeniu już tylko jazda w dół do doliny rzeki Dadu; pędzimy serpentynami szybko, wyprzedzając inne wozy. Ciarki!!! W Ludingu nad Dadu jesteśmy o 13.00. Przed Kangdingiem postój dla chłodzenia kół, i znowu defekt, ropa sika z silnika. Jakoś naprawili. Kangding o 16.00. Taksówkami do hotelu kolo świątyni. Bardzo dobre pokoje po 240 Y za dobę. Zjawia sie umówiony przedstawiciel agencji, Mr źang Wen Kang. Dyskutujemy możliwości zaplanowanych przez nas wycieczek. Jutro da nam ich kosztorysy. Gorzej, że tu w banku nie można wymienić dolarów na juany. Gonga Gompa jest dla nas, według niego, za trudna – to dzień marszu po bezdrożach (ewentualnie dojazd konno).

Kangding, 24 lipca
Zaczynam odczuwać wysokość – jesteśmy na poziomie 3300 m n.p.m. Głowa ociężała, zadyszka po wejściu na II piętro. Spacer do pobliskiej świątyni. Trafiamy na modły. Spacer środkiem targu, na mostach nad rzeką. Mało owoców (są tylko brzoskwinie); potężne rzodkiewki.

Kangding, 25 lipca
Spacer do górnej części miasta. Za mostem Gongzhuo Qiao stara kamienna brama i zaraz w prawo do góry krętą scieżką do wielkiego klasztoru. W głębi doliny widok na Gonga Shan w chmurach. Wymiana dolarów u fotografa po mizernym kursie 8.00 ź/1 USD. Opłacamy z góry całą 4-dniową wycieczkę (2560 Y), wymieniamy 500 USD po kursie 8.27/1 USD. Rezerwujemy hotel na powrót (29 lipca) i bilety do Litangu (30 lipca) dla dalszej jazdy.

Kangding – Lu-ba
Jest samochód – dość mizerny mikrobus z 12 miejscami, dosiada się też przyjaciel kierowcy. O 8.00 opuszczamy Kangding.

Harmonogram dalszej trasy do Lu-ba:
– 9.20 – przełęcz Zheduo z tablicą “4298 m”, dwa czorteny. Robi się zimno – chodzimy w kurtkach. Wolny zjazd w dół przez łąkowy krajobraz z kopulastymi pagórami, gdzieniegdzie oczka wodne o ciemnej powierzchni. Stada jaków, czarne namioty
– 9.40 – napis na słupku “2894 km”(od Pekinu?). Pustkowia. 10.20 – wioska Shuiqjiao
– 10.45 – wielka biała stupa z prawej; tu zjeżdżamy z szosy w lewo (ku południowi), przechodząc z asfaltu na dobrą tłuczniówkę. Teraz zaczyna się jazda w dół rzeki, jej lewym brzegiem
– 13.30-14.40 postój w wiosce Sa-De. Wreszcie można umyć się, usunąć pył. Obiad z grzybami (kolosalna cena 130 ź!). Upał. 16.45 Lu-Ba. Zajeżdżamy na podwórze wioskowego hotelu, zbiera sie tłum ciekawskich podziwiających małego Andrzejka. W hotelu zajeździe nie ma miejsc. Idziemy do pobliskiego klasztoru gdzie wnet mnisi zamiatają dla nas pustą, zapyloną izbę, przynoszą dywany i grube kołdry. Czujemy się źle. Straszna noc, brakuje oddechu, robię co jakiś czas wdechy szeroko otwartymi ustami, wydechy spazmatyczne, na trzy tempa. Co raz się budzę. Wysokość daje się we znaki, chyba jest tu grubo ponad 4000 m n.p.m.

Lu-ba – Xinduqiao, 27 lipca
Rano krótka narada, postanawiamy wracać. Droga stąd na przełęcz ku górnemu klasztorowi to 5 godzin marszu. Całość do górnej Gompy to 10 godzin w jedną stronę, więc rezygnujemy, nie stać nas fizycznie na to. Śniadanie w dolnym klasztorze i wracamy do szosy Kangding – Litang; koło wielkiego bialego czortenu skręcamy na zachód do Xin Du Qiao. Tu kierowcy wyszukują wpierw jakieś pokoje noclegowe (obrzydłe nory), potem już nieco lepszy hotel “komunikacyjny” w centrum miasteczka. Mamy pokój 3-łóżkowy, z żarówką i sznurem do suszenia, bez łazienki; WC kucane na końcu korytarza. Noc już lepsza.

Ta Gong, 28 lipca
Rozdzielamy się; cztery osoby postanawiają zostać dla odpoczynku w brudnawym miasteczku, my na dwa dni bierzemy samochód i wyruszamy boczną drogą na północ, w stronę Ta Gong. Szosa wnet okazuje sie bardzo dobrą asfaltówka, na dodatek wysadzaną topolami. Łagodnie w górę rzeki, potem krajobraz jak pod Babią Górą. Na koniec ostra zmiana reliefu: łagodne trawiaste wzgórza i góry. To już płaskowyż tybetański.

Po 50 minutach jazdy Ta Gong – wioska rozciągnięta wzdłuż szosy, o zwartej parterowej zabudowie; tradycyjne szare budynki z zamalowanymi na kolorowo obramowaniami okien. Zwiedzamy potężny klasztor. Trzy hale z olbrzymimi postaciami na ołtarzach; całość otoczona długim murem ze setkami złoconych bębnów modlitewnych. Wewnątrz ogrodu, za świątyniami, stoi chyba ze setka czortenów wymalowanych na biało. Wszędzie ruch odbudowy. Za miastem podobny nowoczesny obiekt w budowie, ze złoconym czortenem nad centralną halą. Dokoła podwórca gościnne pokoje. To wielki nowy hotel budowany na kształt zespołu świątynnego. W hoteliku “Ren He Lu Guan” dostajemy pokoik.

Ruszamy w wioskę. Wszystko, co tybetańskie, tu jest. Stroje, mnisi, koniki i jaki juczne, chorągwie na słupach. Na zboczu nad miastem góruje Budda – kilkusetmetrowy płaski obraz utworzony przez trawę, kamienie i różnokolorowe chorągwie powtykane setkami obok siebie. Czapka Buddy – to warstwa białych bloków kwarcu! Zresztą i na małych stosikach wotywnych też leżą sterty białego kwarcu, a czasem i przeźroczystego krysztalu górskiego. Na ulicy życzliwe pozdrowienia. Wciąż fotografuję uzyskując uprzejme pozwolenia. Spotykamy jednego”białego” turystę. Sen – dwie godziny, i znów spacer, już z kijkami, tym razem na wzgórza leżące nad miastem. Na płn-wsch. widoczne grzbiety północnego przedłużenia Gonga Shan, ze szpiczastym masywem pokrytym śniegami. Ku południowi od niego szczyt z widocznym lodowcem w górnych partiach. Dwie godziny na kontemplację i zbieranie kwiatów do zielnika. Piękna, cicha muzyka dochodząca z tranzystora wypoczywajacego na szczycie pagórka mnicha. Kolacja – pyzy z nadzieniem, płaty rzodkiewki, herbata chińska (3 Y). Zmęczeni, o 20.00 do spania. Temperatura: plus 15 stopni.

Ta Gong – Kangding, 29 lipca
Pochmurno, wiec kończymy pobyt w miejscu, “gdzie Pan Bóg odpoczywał po stworzeniu świata”. O 9.00 wyruszamy w dół. O wpół do jedenastej w Xin Du Qiao. Sakum-pakum, i wracamy całą grupą do Kangdingu zatrzymując się tylko na przełęczy Zheduo dla uzbierania kwiatków. Prosto do hotelu “Taining” – koło dworca autobusowego – rezerwacja zadziałała. Odbieramy uprzednio zarezerwowane bilety autobusowe do Litangu.

Kangding – Litang, 30 lipca
Leje zimny deszcz! Okazuje się że “nasz” (z fotografii pokazanej nam nad kasą) autobus jest zapełniony, wsadzają nas do innego, bez kładzionych foteli, ale dobra jest. Wyjazd o 7.40, w deszcz. Siedzę z tyłu, wsród tubylców. Bus jedzie szybko i bezpiecznie, bo wśród kolumny cieżarówek. Chmury kryją wszystko, wnet deszcz zamienia sie w śnieg. O 10.00 Xin Du Qiao, postój w zajezdni naprzeciw hotelu.

Jazda fantastyczna, nie do opisania. Zaśnieżone szczyty, ale sama nawierzchnia drogi jest czarna. Ostry relief wzgórz; lasy mieszane, wyżej kosodrzewina. 12.10 – ostry zjazd w dolinę rzeki Jalung, potem mostem na jej prawy brzeg. Miasto Jajiang jakby zawieszone na skałach prawego brzegu. Tutaj postój. O 12.50 – wyjazd. Szybko roztacza się przed nami krajobraz pagórkowatego płaskowyżu, jazda zielonymi grzbietami, fantazja! O 17.00 pojawia sie szeroka zielona kotlina, z miasteczkiem białych namiotów, a potem i sam Litang. Zajeżdżamy do pogrążonego w błocie dworca autobusowego. Przewodniczka pani Jia Rui Mei przyjeżdża i zawozi nas do domu swych znajomych. Cud! Bogate domostwo wymalowane wewnątrz w kwadratowo ujęte wzory roślinne; wsparcie sufitu na czerwono pomalowanych słupach, jadalnia jak izba w skansenie! Łoża pod ścianami. Bierzemy 6-cioosobowa izbę (za 300 Y). Zmęczeni jazdą i wysokością idziemy spać. Tu jest około 3700 m n.p.m.! Znowu ciężka noc.

Litang, 31 lipca
Rano próby wyszukania samochodu. Za trasę do Zhongdian (do pokonania rzekomo w 12 godzin!) wytargowujemy 1600 Y. Zwiedzamy olbrzymi klasztor. Powyżej niego jeszcze jeden.

Litang, 1 sierpnia
Gospodarze dali śniadanie (wliczone w cenę noclegu, t.j – 50 Y za dobę) – biały chleb, ser, jaja, jacze masło (zjełczałe). Wyjeżdżamy obejrzeć trwający tutaj festiwal.

Za miastem olbrzymie obozowisko (parę setek białych namiotów, samochody, ciągniki). Tybetańczycy przybyli z dalszych okolic koczują wraz z rodzinami na trawie, zapraszają do posiłku. Sprzedaż dewocjonaliów, obok konkursy z nagrodami za celne rzuty kółkiem. Przyszliśmy pod trybunę na początek parady: wojsko, tancerze, dzieci z kolorowymi obręczami, służba zdrowia etc. Przemówienia, wciągnięcie sztandaru, hymn, salwy z pe – lotek. Wchodzimy na trybunę i siadamy obok generałów i buddyjskich dostojników. Tańce dzieci, tańce strojnych Tybetańczyków (na stadion wchodzi więcej fotografów niż artystów); taniec wojowników, taniec z rękawami, parada konnych dżigitów. Podczas przerwy zajadamy szaszłyki i kartofle z rusztu. Potem zawody konne na szybkość, na akrobacje, na podnoszenie białych szarf z ziemi. Na koniec galop z palbą ze strzelb. W deszczu powrót do miasta rikszą. Oglądam nędzne wnętrze hotelu “High City Hotel” koło żelaznej kolumny z napisem “4014 m” – to wysokość miasta n.p.m., a więc nie 3700!

Litang – Zhongdian, 2 sierpnia
Pobudka o 5.00, jaja i kwaśny ser na śniadanie. O 6.00 czekamy na wóz, ale ten dopiero o 7.00 przyjeżdża, i to już z dwoma pasażerkami (żona i teściowa kierowcy?).

Jazda od 7.00 do 21.00 (14 godzin) a w tym:
– niesamowity płaskowyż granitowy, zasłany blokami o 2-3-metrowej średnicy, z jeziorkami; niskie (parumetrowej wysokości) grzbieciki skalne, powierzchnia płaskowyżu prawie wyrównana. Jedziemy przezeń pół godziny, czyli jego rozciągłość wynosiła 20-30 kilometrów – straszny! – zjazd serpentynami, zapewne 2000 metrów w dól, do doliny rzeki Dong Wang; tluczniówka dobrze utrzymana, niektóre odcinki wyłożone kostką. Na szczęście mały ruch samochodowy.

– miasteczko Xiang Cheng na prawym brzegu rzeki Dong Wang (dopływ Jang-tse). Czyste ulice, domy nawet kilkupiętrowe. Obiad. Napisy na drogowskazach koło stacji benzynowej: Litang-Xiang Cheng 204 km, Xiang Cheng-Zhongidian 220 km (czyli razem dzisiejsza trasa to 424 km).
– granica Junnanu na jakiejś przełęczy; gaje rododendronowe, niżej lasy szpilkowe (głównie jodły) obrośnięte zwisającymi mchami. Wielki obszar kikutów leśnych (wiatrołomy? efekt pożaru?)
– co jakiś czas szlabany na drodze.

Po 16.00, zmęczony, nie zapisywałem już chronologii jazdy, a był tu jeszcze wielki górotwór wapienny po prawej stronie; długo później kolosy skalne (magmowce? wulkanity?); coraz częściej wioski. Wjazd do miasta już w ciemnościach; szukanie hotelu “Gyalthang Dzong”. Hotel leży za miastem, pośród pól ziemniaczanych, pod dwoma wysokimi wzgórzami. Wygodny, duży pokój za 200 Y.

Zhongdian, 3 sierpnia
Miasto leży na wysokości 3300 metrów, zadyszka przy wchodzeniu na schody. Wielka narada w “Gyalthang Travel Service Company” (taki widnieje napis na drzwiach) z jej szefem, panem Craig J. Evansem (Amerykanin, żonaty z Chinką, pięcioro dzieci, 18 lat pobytu w Chinach). Układanie planów: jutro do Bai Shui Tai, pojutrze przerzut do Deqin; parę dni tam, potem powrót na 1 dzień do Zhongdian, w tym czasie ciepłe kąpiele wypoczynkowe w pobliskiej miejscowości. Dalej jazda do Lijiangu. Zapowiedzianej kolei Kunming – Dali jeszcze nie zbudowano, jest za to czteropasmowa autostrada (4 godziny jazdy!). Targ o samochód do Bai Shui Tai (zeszło z 500 na 400 Y).

Bai Shui Tai, 4 sierpnia
Wyjazd o 8.00 rano. Szosa początkowo asfaltowa zmienia sie w tłuczniówkę. Jazda 3,5 godziny; fragmentaryczny widok na Haba Shan (przedłużenie Śnieżnych Gór Żadeitowego Smoka); brodate jodły i rododendrony.

Bai Shui Tai to malownicza różnorodność – wielki kompleks żółtawych tarasów trawertynowych; spływająca po nich woda lśni pod słońce, wyżej ciemna zieleń lasów, nad tym niebo, białe cumulusy. Nasz busik zostaje przy restauracji, my ruszamy po stromych schodkach w górę. Opada nas zgraja koniarzy – za 5 juanów podwożą nas do połowy wzgórza, dużo śmiechu. Wyżej marsz po drewnianych ociosanych balach. Cykady graja. Woda wypływająca z lesistej dolinki rozlewa się kilkoma strugami po szerokich na kilkaset metrów tarasach. Baseniki mineralne są płytkie, barierki mają wysokość najwyżej 10-20 cm; woda płynie po obłej powierzchni tworząc tysiące małych kruchych barierek trawertynowych. Pełno żebraczych dzieci; na górze tańczy szereg dziewczęcy w strojach ludowych Na-xi. Pięknie!

W miłym hotelu “Gyalthang Dzong” w Zhongdian jesteśmy około 19.00. Pan Evans, zakupił bilety do Deqin na jutro (32 Y plus 10 Y za usługę).

Zhongdian – Deqin, 5 sierpnia
Na dworcu autobusowym pierwsi wpadamy na nienumerowane miejsca z przodu autobusu – przytłacza nas tłum. 7.40 wyjazd, droga – tłuczniówka, ale dobrze utrzymana. Wzdłuż jeziora, obłe wzgórza, góry, zjazd serpentynami, w końcu jazda wzdłuż ostro wciętej w podłoże rzeki; ta wpada do większej rzeki, ta po paru minutach jazdy wpada do ogromnej Jangtse płynącej szerokim korytem, wzdłuż prawie pionowych ścian. Mostem na prawy brzeg i jazda w górę, około pół godziny. Dno dolinne staje sie nieco rozszerzone, droga jest wysadzana eukaliptusami. Około 10.00 miasteczko Benzilan, nad prawym dopływem Jangtse. Półgodzinny postój na jedzenie. Szereg wzniesień i zjazdów serpentynami; na krótko pojawiają się zachmurzone góry Mei Li Shan, potem z prawej strony ostre granie. Koło piątej bardzo długi zjazd zboczami trawiastych wzgórz do Deqin, które leży w dolinie ostro spadającej rzeczki (jak Kangding). Koniec jazdy, może nie udręki, ale męczącej dłużyzny.

Deqin, 6 sierpnia
Jedziemy do świątyni Fei Lai. Zawozi nas mini-bagażówka z trzema miejscami, za umówione 70 ź (tam i z powrotem), z godzinnym postojem. Jazda trwa około 30 minut dokoła grzbietu osłaniającego Deqin od doliny Mekongu. Na przełęczy dziewięć białych czortenów. Widok na częściowo przykryty cumulusami masyw Mei Li; na lewej (południowej) flance ostry szpiczasty szczyt. Czasem pojawiają się elementy Kawakarpy, z widocznym na zboczach lodowcem Mingyong. Zapalamy trociczki prosząc o odsłonięcie się gór, ale to nie pomaga. Chorągwie, pale sztandarowe z trójzębami, piece (do spalania “pieniędzy dla piekła”?); naprzeciw przy szosie dwie restauracyjki – można tu pograć w madżonga i cierpliwie czekać na odsłonięcie się zza chmur trzynastu szczytów gór Mei Li (czyli “Trzynastu Śnieżnych Księżniczek”).
Powrót do miasta, łazęga po bazarze (tu kilkanaście stołów bilardowych) i po sklepach. 151

Mingyong, 7 sierpnia
O 8.00 wsiadamy do zamówionej pół-bagażówki (cały dzień za 350 Y) z 4 siedzeniami. Temperatura plus 15 stopni, pochmurno; niestety, na przełęczy Fei Lai nie ma dziś lepszych widoków na góry niż wczoraj. Jazda w dół do doliny Langcangu (czyli Mekongu): wpierw “Szosa główną nr 214”, szeroka na 3 samochody, potem w lewo odchodzi droga nieco węższa. Wioska Mingyong to oaza zieloności. Orzechy, kukurydza, ziemniaki. W górnej części wsi baza koniarzy. Wpierw należy kupić bilet (60 ź!), potem wypisują przydział na odpowiednie koniki (3 Y) i wreszcie biorą nas dwie Tybetanki z mułami. Wierzchowce mają siodła z umieszczoną z przodu klamrą do trzymania. Dzwonki wesoło pobrzękują, mularki idą obok, cały czas gadają lub śpiewają. Cała droga jest w przebudowie, dziesiątki robotników tworzą płaj z krawężnikami z surowych bloków, środek wysypany tłuczniem. Parę razy na stromych przejściach i przy nadwieszonych skałach zsiadamy. W dole, jakieś 200 metrów pod nami, huczy potok. Droga wnet wchodzi w gęsty las subtropikalny, z epifytami, wyżej z brodami mchów. Po 2 godzinach “górna baza” – postój koni i koniarzy, mała świątyńka z czterema spasionymi mnichami. Idziemy ścieżynką w górę, w stronę połyskujących zielonkawo-błękitnych części lodowca, ale ścieżka prowadzi zboczem tak stromej skarpy, ze trzeba przytrzymywać się konarów i korzeni wystających z gleby na wysokości ramienia. Rezygnujemy z dojścia do lodu (to jakieś 30 metrów pod nami) i wynajdujemy piękny punkt widokowy na odgałęzieniu wzgórza. Lodowiec jest “żywy”; widzimy oderwanie się olbrzymiego lodowcowego bloku; spada z hukiem, pył unosi się, rozdrobniona masa lodu posuwa się w dół. Wracamy wpierw pieszo pół godziny, przez błotnisty, a później stromy kamienisty odcinek. Potem w siodle, trzymając się jedną reką za klamrę z przodu, a drugą za kulbakę z tyłu, za sobą. Z dolnej bazy powrót samochodem. Pogoda cały czas dobra, lekko pochmurna. Ale całości Mei Li Shan i tak nie zobaczyliśmy.

Deqin – Zhongdian, 8 sierpnia
O 7.30 odjazd małego autobusika; tym razem mamy dość wygodne siedzenia i bus nie jest przeładowany. Droga przyjemna. Postój w Benzilan a potem na moście nad Jang-tse (chyba tu o 1/3 szerszej od Mekongu). Droga w lekkim deszczu. Docieramy do Zhongdian w deszczu o 15.00. Taksówką do hotelu. Mycie, pranie i relaks.

Zhongdian, 9 sierpnia
Długie lenistwo w wygodnym i zacisznym hotelu “Gyalthang Dzong”. Błotnistą dróżką między domkami pod koszary policji, do końcowej pętli busiku nr 3. Jazda przez całe miasto, do klasztoru Songzanlin. U wejścia kilkanaście kramików – olbrzymi wybór precjozów z żadeitu. Klasztor to dziesiątki domków, małych jak kurniki. Jedne nad drugimi, rozlatujące się i odbudowywane. Mieszka w nich ponoć aż 800 mnichów. Między domkami świątyńki różnej wielkości (zwiedzamy osiem z nich). Na szczytowym placu największa.

Po kolacji biegniemy na tańce tybetańskie! Tańczy 9-osobowy zespół, piękne stroje, doskonale zgrani. Potem do koła tanecznego proszą gości hotelowych, a kończy się to dyskoteką.

Zhongdian – Lijiang, 10 sierpnia
Droga do Lijiang bardzo dobra, cała asfaltowa, ale pierwszy odcinek jest w przebudowie (przerabiają na coś w rodzaju autostrady).

Zjazd doliną rzeki będącej lewobocznym dopływem Jang-tse aż do miasta Chau Tou. Przerwa obiadowa, potem jazda lewym brzegiem Jang-tse do drugiego mostu, nim na prawy brzeg, a potem dobrą nową szosą asfaltową, wcietą w laterytowe i wapienne podłoże. Lijiang po 5,5 godzinach jazdy niezbyt ciężkiej (za wyjątkiem mojego fatalnego samopoczucia z powodu bezdechu i kaszlu).

Hotel “Ancient Town Inn” to urocza staromiejska rezydencja, wymalowana w czerwono-złote kolory, pełna ozdobnej snycerki. Pokoje 2 osobowe po 220 Y. Fatalny brak tchu, kaszel, mimo że jesteśmy na wysokości zaledwie 2140 metrów.

Lijiang, 11 sierpnia
O 11.00 bierzemy pół-bagażówkę i jedziemy do pobliskiej wioski Baisha. Świątynia z freskami obok kliniki doktora Ho zamieniła sie w jarmark! Setki straganów; w przedsionku gra orkiestra staruszków Na-xi, a obok popisuje się nad urną spryciarz wywołujący skakanie kropel wody w górę!

Lijiang, 12 sierpnia
Pochmurnie. Postanawiamy zostać jeden dzień dłużej i jechać nocnym busem do Kunmingu.

Bao Shan, 13 sierpnia
Niedziela. Zdecydowaliśmy się na wycieczkę do skalnego miasta Bao Shan, aczkolwiek nigdzie nie zdobyliśmy rzetelnych informacji o nim. Kupuję kartkę z widokiem Bao Shan i przy pertraktacjach trzymam w ręce mapkę i ten widoczek. Taksówkarz mówi, że to wyprawa na dwa dni i odmawia. W końcu zgadza się jechać z nami za 400 juanów młody chlopak z pół-bagażówką. Wyjazd o 10.20 szosą asfaltową na północ, po aluwialnej równinie; coraz wyżej, a po przekroczeniu małej przełęczy wielki plac piknikowy z końmi wierzchowymi – to Wieś Szarotek (Gaihaizi) – o 11.00. Nieco dalej (11.10) Bai Shui, czyli Biała Woda; szosę przecina potok spływający kaskadami; powyżej nich zbiornik błękitnej wody, a wszystko na tle wysokich ścian Śnieżnych Gór Żadeitowego Smoka. 11.50 – kolejka gondolowa z kolorowymi wagonikami. 12.10 – przełęcz. 14.20-14.40 – wioska Mingyin, postój na posiłek kierowcy; widzę, że dziś już nie wrócimy do Lijiangu, a tu jeszcze kawał drogi! Droga coraz gorsza, wąska, ledwie dwa wozy się rozminą. 17.00 – w wiosce droga zatarasowana cieżarówką z której powoli wyładowują sterty worów. Na koniec na czerwonym laterytowym zboczu (18.00) stajemy koło innych stojących aut i jednego autobusu; to koniec jazdy. Przed nami zwały czerwonej zwietrzeliny. Kierowca pokazuje, że idziemy w dół spać. Widać Jang-tse wijącą się w głębokiej dolinie. Wreszcie pojawia się samo Bao Shan. Wioska schodzi tu w dół do przełączki, za nią na grzędzie skalnej brama, mury ze strzelnicami i kilkanaście domków. Schodzimy bardzo stromą scieżką z niewykończonymi schodkami, zmęczeni. Dziadzio-naganiacz prowadzi do gospodarstwa w obrębie “twierdzy”. W podwórku budynek z sześcioma pokoikami; ciepły (ze zbiornika na dachu) tusz, klozecik, światło elektryczne. Wnet babcia przyrządza omlety, placki, podaje piwo i ryż z czymś-tam. Zmęczenie okrutne. Kolacja przy księżycu. Jeszcze zwiedzanie “twierdzy” – całość wykuta w szarej grubookruchowej brekcji wulkanicznej.

Bao Shan – Ljiang, 14 sierpnia
O 9.05 wyjazd z Bao Shan a o 15.30 wracamy do Lijiangu. Lenistwo, zmywanie brudu, kolacja. Załatwiam na policji przedłużenie pobytu w Chinach do 28.08 – kosztuje to 100 juanów od paszportu.

Lijiang, 15 sierpnia
W nocy ulewa. Spacer na wzgórze nad placem targowym, a potem spacer do parku z muzeum Na-xi. O 20.00 odjazd nocnym busem sypialnym. Świetne drogi, częściowo 4-pasmowe autostrady. 153

Kunming, 16 sierpnia
O 3.15 postój w Dali, potem 3 godziny jazdy i o 6.15 jakiś dworzec na przedmieściu Kunmingu (nikt tu nie wysiada). O 6.40 koniec jazdy na odległym dworcu, a nie przy głównej stacji kolejowej. Samochodami pod “Trzy Listki” – hotelu koło dworca kolejowego. Płacimy po 138 Y za pokój. Uff!

Shilin, 17 sierpnia
O 8.30 wyjeżdżamy różnymi ślimakami i high-way’ami z Kunmingu a o 11.00 wreszcie parking w Shilin (po drodze postoje na zakupy, jedzenie). Zwiedzamy Kamienny Las w rozbiciu na dwójki. Długi odpoczynek w bambusowym gaju. O wpół do trzeciej łapiemy “nasz” autobusik, którym już w dwie godziny jesteśmy z powrotem w Kunmingu.

Kunming, 18 sierpnia
Pochmurno, temperatura plus 26 stopni. Jedziemy do miasta; taksówką nad Zielone Jezioro. Jest to park założony jeszcze za czasów dynastii Ming! Liczne botaniczne ciekawostki, Gingko biloba, kępy bananowców o 8 metrowej wysokości, gaje bambusowe, stawy lotosowe o brylantowych kroplach wody na liściach. Spacer ku centrum. Wszędzie burzenie staroci, place budowy. Przejście pod dużym skrzyżowaniem ulic: podziemny pasaż jest całkowicie zajęty przez dwa szeregi wykonujących zabiegi ociemniałych masażystów. Niesamowite wrażenie. Spacer wieczorny o 21.45. Otwarte są sklepy jubilerskie i wiekszość pozostałych. Ludzie zachowują sie swobodnie, ruch. Wchodzimy do holu wieżowca. Na I piętrze hala wysoka na kilka pięter, palmy 10-metrowe, sklepy najlepszych firm wloskich (ceny 1000-juanowe), młode pary całujące się, boye w czapeczkach z daszkiem, Maneken-pis, Wenus Milońska, ruchome schody. Chyba to jest nieporównywalne ze stolicami europejskimi które znam. I tak wygląda hotel za hotelem wzdluż naszej Pekin-Lu.

Kunming – Pekin, 19 sierpnia
Lot do Pekinu linią Air China trwa 3 godziny.

Pekin, 19-24 sierpnia
Pobyt w stolicy Chin to już tylko relaksowy wypoczynek po trudach Tybetu. Zwiedzanie głównych zabytków (Pałac Zimowy, Pałac Letni, park Bei Hai, spacery po ulicach Wang-fu-dzin i Liu-li-czang, wycieczka do Badaling na Chiński Mur itp.) – to leży w standardzie turystycznym. Najciekawsze dla mnie było jednak przedstawienie pekińskiej opery w sali teatralnej hotelu “Qiao Men”.

24 sierpnia
Wróciliśmy węgierskimi liniami lotniczymi przez Budapeszt do Warszawy.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u