Tajlandia – najlepsza na smutki i zgryzoty – Elzbieta Simon

Elzbieta Simon

Podczas gdy w Europie szaro-buro, w południowej Tajlandii jest 30 stopni w cieniu, pora sucha i chłodniejsza niż reszta roku. Zapach tropików: pachnie gorącym dniem letnim, wilgocią, roślinami, jakimiś kwiatami.

DŻUNGLA:

Pierwszy raz byłam w tropikalnej dżungli.

Zaskakujące: jest tam bardzo głośno. Słychać głosy ptaków, nawoływania małp, cykady. Jeśli stoi się w pobliżu drzew, na których siedzą cykady, to jest to tak głośne jak radio na cały regulator. Niektóre dźwięki dżungli są bardzo dziwne: żaby kwaczą głosem buldogów, coś (ptak?) wydaje dźwięk piły tarczowej (dźwięk ten trwał tak długo, że myślałam, że miejscowi mają obok stolarnię).

Dżunglę widziałam w parku narodowym Khao Sok. Mieszkaliśmy tam nad rzeką Sok w domkach na palach – w czasie pory monsunowej chroni to domki przed zalaniem. Domki nie miały szyb tylko drewniane okiennice. Rano przychodziły małpy i z mojej werandy wskakiwały na dużą „tropikalną wierzbę“, a z niej do wody, jak bawiące się dzieci.

W parku narodowym wędrowaliśmy tylko po wyznaczonych szlakach.

Wędrówki trochę mnie rozczarowały. Wysokie drzewa dżungli zasłaniają słońce i na ziemi nie ma poszycia, trawek, mchów, poziomek – nic kompletnie, tylko suche liście z drzew. Idzie się więc szurając „jesiennymi“ liśćmi. Śmieszne wrażenie, gdy popatrzy się na krzaki obok drogi: trochę jak spacer przez europejskie biurowce: wysokie fikusy, bambusy, palmy, difenbachie. Nie widzieliśmy żadnych zwierząt. Aby je zobaczyć, trzeba wybrać się do dżungli na parodniową wyprawę i też tam nocować. No i przede wszystkim ciszej się zachowywać.

Na wyspie Lanta spróbowałam zobaczyć „prawdziwą dżunglę“, zbaczając z wioskowej drogi, ale moje próby skończyły się po stu metrach, gdy utknęłam w gęstwinie i napadły na mnie kłęby komarów.

Parę dni spędziliśmy w „pływających domach“ na jeziorze Rajjaprabha. „Domy“ były wielkości dużego namiotu i nie pływały, ale stały na tratwie z bali. Tratwa zamocowana była pomiędzy dwiema małymi wyspami. Domki drewniane, przykryte strzechą z liści palmowych, na podłodze dość brudne dwa materace, dziurawe moskitiery, śmierdzące toalety (na wysepkach). Domków było około dwadzieścia, do tego restauracja o wyglądzie szopy, ale z bardzo smacznym jedzeniem. Do dyspozycji nowe plastikowe kajaczki. Do ośrodka można było dotrzeć tylko łodzią długorufową, półtorej godziny od przystani.

Jezioro jest śliczne, przypomina górskie jeziora w Szwajcarii i myśli się automatycznie, że woda będzie lodowato zimna. Ale jest ciepła i czysta. Jezioro Rajjaprabha jest zalewem, powstałym po wybudowaniu elektrowni. Woda wypełniła doliny górskie, jezioro ma więc wiele odnóg, góry wystają z jeziora jako strome skaliste wyspy, pokryte gęstwiną średnich drzew, krzaków, lian, pnących roślin.

Pływając po jeziorze miałam mieszane uczucia. Przyjemnie było skakać prosto z domku do wody i pływać kajakiem. Ale z drugiej strony trochę niesamowita była świadomość, że pode mną leży zalana dżungla (a tych coraz mniej na świecie!) i pięć zalanych wiosek. Nasz ośrodek wybudowany był podobno przez jednego z mieszkańców wioski, który tak zainwestował kwotę odszkodowania za swoje zalane gospodarstwo. Podobno też w międzyczasie znalazł sobie lukratywniejsze zajęcie (handel narkotykami?) oraz młodszą żonę. Ośrodek prowadzi jego pierwsza żona. Być może są to jednak tylko plotki, próbujące wytłumaczyć, dlaczego kobieta-kierowniczka wygląda na zgorzkniałą, a ośrodek jest tak zaniedbany.

PLAŻA

Wyspa Phuket i okoliczne wyspy wyglądają naprawdę tak jak na pocztówkach i zdjęciach! Woda Morza Andamańskiego jest ciepła i przezroczysta, piasek – nie kwarcowy jak w Polsce – ale z rozdrobnionych korali i muszli, drobniutki i biały. Już przy samym brzegu można nurkować z maską i oglądać kolorowe ryby, jeżowce, ogórki morskie. Nie wiedziałam, że niektóre ryby szczypią nurkujących za łydki w obronie swego terytorium!

Byłam na wycieczkach na wyspach Ko Poda, Phra Nang Beach, Pi Pi, gdzie nurkowaliśmy z maską na głębszej wodzie przy rafach koralowych. Widziałam więc barwne ukwiały, wielkie ryby ławice małych rybek. Wpłynęłam też w ławicę ślicznych malutkich – o przekroju pół centymetra – meduz, którym się trochę poprzyglądałam, ale zaraz musiałam uciekać od ich parzydełek, które piekły mnie w ramiona i nogi.

JEDZENIE

Co za dziwne rzeczy można tam kupić! Sok z agawy z winogronami, napoje z zielonej herbaty (z mlekiem!), woda mineralna o smaku jogurtowym. Egzotyczne owoce: limonki, pomarańcze, grejfruty wielkości arbuzów, parę gatunków awokado, mango, papaja, mangostane, rambutan, jack-fruit, dragon fruit, malutkie słodkie bananki, słodkie ziemniaki, tapiok, taro, topinambur, jujube, okra, różne gatunki papryczki i pieprzu, malutkie ananasy (słodkie i nie takie łykowate jak w Europie), orzechy kokosowe.

W supermarkecie zapisałam sobie parę nazw, żeby sprawdzić co to za owoce: Turmenic, Snow Pear, Kefir Lime Leaves, Tum Tim Jan Rose Apple.

ATRAKCJE

My trzymaliśmy się okolic oddalonych od największego ruchu turystycznego (byliśmy na południowym cyplu wyspy Ko Lanta, w Nai Thon Beach na wyspie Phuket, w parku narodowym Khao Sok).

Jeśli ktoś pragnie odmiany i rozrywki, to w miasteczkach znajdzie też mnóstwo atrakcji. Sklepy z ubraniami, srebrem, biżuterią, pamiątkami, pracownie krawieckie, restauracje, bary. W biurach podróży i agencjach można wypożyczyć rower górski, motorower, motocykl. Można jeździć konno lub na słoniach, nurkować, żeglować. Organizowane są wyprawy do dżungli z nocowaniem w namiotach, wyprawy kajakowe do grot skalnych, wyprawy do lasów namorzynowych.

Ja odwiedziłam wioskę Ban Nateen – projekt rządowy, dający możliwość miejscowej ludności zarabiania na turystach. Ministerstwo turystyki dofinansowuje projekty pokazania czegoś turystom, które składają poszczególne wioski. Turyści mogą więc brać udział w nocnym połowie ryb, pracy na plantacji kauczuku lub nocować w wioskowym hoteliku i przez parę dni poznawać tryb życia miejscowych.

Nam pokazano warsztaty, w którym młode dziewczyny uczą się różnych technik produkcji pamiątek. W warsztacie malowania techniką batiku dziewczyny pokazały nam jak się to robi, a następnie każdy mógł sam namalować obraz. Wzór woskowy był już przygotowany, musieliśmy go tylko wypełnić farbą. Cała grupa chętnie to robiła -także mężczyźni – a wieczorem dziewczyny wyprasowały wosk, obrębiły nasze dzieła – i dostarczyły nam do hotelu.

Poza tym obejrzeliśmy obróbkę łupin orzechów kokosowych. Mogliśmy spróbować swoich sił wyrzynając słonika z łupiny. Warsztat wyglądał prymitywnie, ale narzędzia do obróbki były nowoczesne.

Na koniec gotowaliśmy tajskie potrawy pod kierunkiem paru starszych kobiet. One nie mówiły po angielsku, my nie mówiliśmy po tajsku, ale mimo to pracowało się nam przyjemnie. Siedzieliśmy na podłodze, nasze zadania były już przygotowane: musieliśmy na przykład przygotować pastę z różnych przypraw, rozcierając je w moździerzu, potem natrzeć kawałki kurczaków tą pastą, obrać wielką miskę świeżych krewetek (ohydztwo! nie krewetki, tylko to obieranie), oberwać jakieś liście z gałęzi – liście miały wygląd i twardość liści klonu – jadło to się jako jarzyny. Potem ojciec rodziny smażył to wszystko po kolei w woku. Wspólny obiad był na dworze, przy wielkim stole pod drzewami.

Wioska sprzedaje swoje wyroby w mieście, w sklepie warsztatowym mogliśmy je obejrzeć i ewentualnie kupić. Sprzedaż nie była jednak celem imprezy – przez co projekt rządowy różnił się od oferty „naganiaczy“. Bardzo podobała mi się atmosfera tych kilku godzin w wiosce – nie była fałszywie „rodzinna“, ale przypominała warsztaty zajęciowe w alternatywnych szkołach.

LUDZIE

Zasadą życia społecznego Tajów jest harmonia. Niestosowne jest okazywanie złości, zdenerwowania, zniecierpliwienia. (W życiu prywatnym np. w rodzinie, jest oczywiście inaczej). Dlatego obcowanie z Tajami jest przyjemne – wszystko robi się spokojnie, z uśmiechem. Przy czym nie jest to szeroki uśmiech „amerykański“, ale bardziej dyskretny, nieśmiały. Tajowie mówią do siebie niegłośno – rzuciło mi się to w oczy na przykład w autobusie miejskim – w Niemczech (gdzie mieszkam) ludzie wrzeszczą do siebie.

MASAŻ

Byłam sceptyczna co do tej oferty, jako że mam złe doświadczenia z europejskich masaży. Przeszkadzała mi medyczna atmosfera, marznięcie w oczekiwaniu na masażystkę

Tu salon masażu to kilka materacy na podłodze, które można oddzielić od siebie zaciągając zasłonę. Masażystka masuje przez ubranie: przed masażem przebiera się w wygodną „piżamę“. Masaż polega na rozciąganiu mięśni i stawów, masażystka masuje dość silnie przedramieniem, przy masażu pleców „siedzi“ na człowieku, w ogóle jest to wszystko bardziej aktywne, przypominające trochę gimnastykę. Za pierwszym razem byłam trochę zaskoczona i spięta, szczególnie, gdy masażystka wydaje polecenie: „relax!“, a następnie wyciąga ramiona ze stawów w jakimś nieznanym kierunku…

W salonie pachnie olejkami do masażu, słychać przytłumione rozmowy z innych kabin, wspaniale można się odprężyć. Po godzinnym masażu człowiek czuje się zrelaksowany i rozciągnięty. Napięte i twarde mięśnie przywiezione z Europy świetnie się regenerują. Po masażu pije się herbatę lub kawę w ogólnym pomieszczeniu. W odróżnieniu do Europy nie jest się w pojedynkę, obserwuje się innych ludzi, którzy też piją herbatę albo akurat mają masaż stóp, rozmawia się z nimi. Wszystko to robi się bez pośpiechu.

Masaże oferowane są też na plaży. Na platformie pod dachem z materiału leży parę materacy, kilku masażystów i masażystek pracuje równocześnie. Lekki wiatr od morza lub wiatrak sprawia, że można to robić w czasie upału.

UWAGI NEGATYWNE

Gdy porówna się stan faktyczny z opisami w przewodnikach, widać, że turystyka rozwija się w kierunku masowości i uniformizacji.

Część miejscowości przemienia się w europejskie miejsca do zimowania. W Ban Saladan na wyspie Ko Lanta istnieje na przykład szwedzka szkoła, do której uczęszcza 250 dzieci, których rodzice parę miesięcy zimowych spędzają w Tajlandii. W Ao Nang (8 km od Krabi) niektóre restauracje mają napisy po szwedzku.

Trochę bałam się na promach. Miałam wrażenie, że są przeładowane, a w każdym razie były albo duszne lub wyziębione jak lodówka, człowiek przyklejał się do plastikowego siedzenia. W niektórych nie widać było kamizelek ratunkowych, a drzwi zatarasowane walizami i plecakami podróżnych.

BEZPIECZEŃSTWO

Południowa Tajlandia ma niewielkie zagrożenie malarią, a szpitale są na światowym poziomie. W wioskach są punkty medyczne lub prywatne praktyki lekarskie.

Dobra infrastruktura (dobre drogi, komunikacja publiczna, nowoczesne lotniska, bankomaty, dostęp do internetu, dobrze działająca poczta).

Dla turystów strachliwych lub niedoświadczonych Tajlandia jest dobrym krajem, aby po raz pierwszy „spróbować Azji“.

I WRESZCIE WIEM, JAK TO JEST Z TYMI PTASIMI GNIAZDAMI, KTÓRE JEDZĄ PONOĆ CHIŃCZYCY!


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u