Syria po raz drugi (2010) – Czesława Pilch

Tym razem wyjazd do Syrii to była szybka decyzja. Jakub (syn) znalazł tanie połączenia węgierskich linii lotniczych MALEV z Warszawy przez Budapeszt do Damaszku (koszt 976,31 zł za dwa bilety w dwie strony). Takiej okazji nie można było przegapić. Szybkie przeglądanie kalendarza co i kiedy trzeba załatwić, i kupujemy bilety na 28 lutego z terminem powrotu 15 marca 2010 r. Mam jeszcze parę dni zaległego urlopu więc wszystko pasuje. Wizy bez problemu udaje nam się dostać (nawet bez konieczności osobistego wstawienia się w ambasadzie), 2 wizy jednokrotnego przekraczania granicy to kosz 50 €.

Termin wyjazdu: 27.02 – 15.03 2010

28 lutego

O 10.00 wylot z Warszawy o 19.50 do Budapesztu. Tu dopiero o 23.05 lecimy do Damaszku.

01 marca

Po 3 godzinach lotu lądujemy w Damaszku. Przesuwamy wskazówki zegarków o 1 godzinę do przodu, jesteśmy na wschód od Polski. Wypełniamy jakieś formularze i bez problemów przechodzimy przez salę odpraw. Witaj Syrio po raz drugi. Wymieniamy 20USD=850 SYP, tu kiepski kurs więc wymieniamy tylko trochę żeby mieć na początek parę groszy. Spod lotniska do centrum odjeżdża autobus więc nim jedziemy. Już o 4.15 jesteśmy w centrum gdzie miał na nas czekać chłopak z couchsurfingu http://www.couchsurfing.com/ który oferował nam nocleg. Niestety nikogo nie ma, i mimo telefonów, nikt się nie odzywa. No to jesteśmy w d…. Co teraz robić? Po przeszło godzinnym oczekiwaniu poddajemy się i idziemy szukać czegoś do spania. Jest już jasno, pierwsze nawoływanie do modlitwy za nami. Z noclegami okazuje się mamy mały problem bo, albo drogo, albo zajęte lub też nikt nie otwiera. W końcu decydujemy się na nocleg na dzień dzisiejszy i na jeszcze jedną noc. Płacimy 23USD za pokój dwuosobowy z łazienką i jest to drogo ale to opłata jakby za dwie noce no bo przecież doba hotelowa nie rozpoczyna się o 5.00 rano?? Jesteśmy zmęczeni całonocną podróżą więc padamy do łóżek. Niestety trudno jest nam spać z powodu hałasu dobiegającego z ulicy. Okno naszego pokoju wychodzi na główny plac więc hałas z ulicy okropny. Po krótkim odpoczynku udajemy się do miasta. Otrzymujemy sms od tego chłopaka, który miał nas dzisiaj odebrać z przeprosinami i umawiamy się  nim na jutro rano. Dziś już nie ma sensu bo za nocleg zapłaciliśmy z góry. Zobaczymy czy jutro się pokaże?

Wymieniamy 100USD=45355 SYP (lepszy kurs niż na lotnisku) kupujemy coś do jedzenia i idziemy na Stare Miasto słynnym krytym Sukiem al.-Hamidiyya. Już na samym początku zostajemy zaproszeni na herbatę do jednego z licznych sklepów prowadzonego przez Syryjczyka, który studiował w Moskwie. Oczywiście oprócz herbaty proponuje nam kupno licznych swoich towarów ale grzecznie odmawiamy i to dla niego nie stanowi problemu. Miło przy herbacie spędzamy trochę czasu. Potem z licznymi przesiadkami i błądzeniu po mieście docieramy do Muzeum Panorama Hareb Tiszrin (Panorama Wojny Październikowej 1973 r.) sławiące zwycięstwo nad Izraelem. Przed Muzeum dumnie wypina pierś i wskazuje jedyną słuszną drogę (skąd ja to znam) Hafiz al-Assad ojciec obecnego prezydenta Baszar al.-Assada. Bilet wstępu to bagatela 500 SYP więc ja rezygnuję a Jakubowi udaje się wejść na legitymację studencką za 150 SYP. Zwiedzanie z przewodnikiem trwało przeszło godzinę, z niecierpliwością czekałam wyjścia Jakuba bo zaczęło robić mi się zimno (gdzie te lipcowe upały). Po opuszczeniu muzeum jedziemy do miasta gdzie w barze jemy kurczaka z frytkami, surówką (koszt dwóch porcji to 300 SYP), i wracamy do hotelu. Odpoczywamy, czujemy trochę zmęczenie, ale i tak wieczorem idziemy na spacer. Jest trochę chłodno, lekka kurtka obowiązkowa.

02 marca

Dzisiaj już nie czujemy zmęczenia. Pakujemy się i wychodzimy na spotkanie z umówionym Syryjczykiem. Chłopak już na nas czeka, to młody elegancki mężczyzna ma na imię Adam, przeprasza że nas wczoraj nie odebrał ale dziś zaprasza nas w ramach zadośćuczynienia na śniadanie i kolację oraz darmowy nocleg!! Wszystko to brzmi pięknie, zobaczymy co z tego wyniknie? Zabiera nas taksówką do nowoczesnej dzielnicy i zaprasza nas na śniadanie. Tutaj elegancka restauracja dla raczej bogatszych Syryjczyków. Zamawia nam tradycyjne syryjskie śniadanie, wszystko bardzo dobre, ładnie podane. Oczywiście nie ma mowy abyśmy mogli zapłacić. Po śniadaniu znów taksówką jedziemy do jego mieszkania, które znajduje się w takim nowym bloku. Mieszkanie dwupokojowe ale bardzo duża powierzchnia z kuchnia łazienką, balkonem. Całe do naszej dyspozycji bo chłopak tu nie mieszka. W mieszkaniu, delikatnie mówiąc, bałagan ale najważniejsze, że są przygotowane dwa tapczany z pościelą dla nas każdy w innym pokoju. No to mamy luksus. Oby tak dalej. Chłopak zostawia nam klucze od mieszkania, umawiamy się na wieczór w mieście i odchodzi. Korzystam z okazji, robię małą przepierkę (nie wiem kiedy znów będzie okazja??) i wychodzimy. Tez jedziemy taksówką ale małe zaskoczenie taksówkarz sam włącza taksometr (czyżby taka zmiana od naszego ostatniego pobytu?) i jedziemy na uniwersytet gdzie Jakub chce się spotkać z poznanym w Poznaniu Syryjczykiem, który tu jest dziekanem wydziału ekonomicznego a wcześniej studiował w Polsce. Niestety dziś jest nieobecny ale sekretarka umawia nas na jutro rano. Taksówką za 100 SYP jedziemy na dworzec kolejowy gdzie na jutro wieczór kupujemy bilety do Dajr az-Zaur za 800 SYP od dwóch osób (około 17USD) na pociąg sypialny. Teraz busem na dworzec i przesiadka do następnego busa i jesteśmy w Sajdanaja około 25 km na północ od Damaszku. Miasto położone na wysokości 1450 m n.p.m., tu znajduje się klasztor Marii Panny, miejsce pielgrzymkowe odwiedzane także przez muzułmanów gdzie przechowuje się skromną ikonę Matki Boskiej namalowaną wg legendy przez św. Łukasza. Klasztor wygląda jak zamek obronny. Spędzamy tu trochę czasu, zwiedzamy, oglądamy, robimy zdjęcia. Malownicza okolica. Busem wracamy do miasta. Idziemy na stare miasto i wstępujemy do słynnej lodziarni Bakdash Caffe na pyszne lody. Tego miejsca nie można ominąć!! Włóczymy się po mieście tak bez konkretnego celu (to co bardzo lubię), idziemy do klimatycznej knajpy Beit Jabri na herbatę, nargilę (fajka wodna) oraz zamawiamy pyszne soki wyciskane ze świeżych owoców, po prostu pycha!!. Po odpoczynku znów spacer po mieście, robi się ciemno więc miasto przy palących się lampach wygląda jeszcze piękniej. W umówionym miejscu czeka na nas „nasz” Syryjczyk. Zaprasza na kolację i prowadzi do tej samej knajpy co przed chwilą byliśmy. Widocznie to miejsce jest znane?? Siedzimy palimy nargilę, pijemy herbatę. Adam zamawia kolację, pyszne jedzenie. Przyszedł jego kolega  i razem z Jakubem grają w „niby warcaby”. Jest już późno a w knajpie mnóstwo ludzi i to zazwyczaj miejscowi. Adam płaci za kolację i wracamy na nocleg. Wróciliśmy około północy. Dzień pełen wrażeń. Dzielnica, w której mieszkamy różni się bardzo od starego miasta, tu nowe eleganckie domy, dużo zieleni, trawniki i porządek. Zupełnie inne miasto, które dotychczas widzieliśmy.

03 marca

Jakoś źle spałam choć ku temu nie było żadnego powodu. Zbieram, suche na popiół, wczorajsze pranie i jedziemy na uniwersytet na spotkanie z dziekanem. Tym razem mamy szczęście dziekan jest i na nas czeka. To bardzo miły facet, oczywiście zaraz częstuje nas herbatą i na rozmowie spędzamy miło czas. Oczywiście facet mówi świetnie po polsku. Zaprasza nas na kolację jak będziemy w drodze powrotnej znów w Damaszku. Wymieniamy się telefonami. Znów idziemy na stare miasto, wstępujemy do perskiego meczetu Sayyida Ruqayya. Takich tłumów modlących się Irańczyków to nie widziałam w całym Iranie. Coś niesamowitego. Już przed wejściem do meczetu tłum ludzi wchodzących na modlitwę budził wręcz zaniepokojenie. Miejsce modlitwy podzielone na część męską i żeńską (jakże mogłoby być inaczej). Jakoś to wszystko dziwne bo już w sali obok ludzie zachowują się swobodnie, odpoczywają, pełen luz. Zostajemy zaproszeni na „sesję fotograficzną” przez młode małżeństwo z Esfahanu. My też z nimi robimy sobie zdjęcia. Oj przypominają nam się dobre czasy z pobytu w Iranie. Potem spacer po mieście, zwiedzamy stare domy arabskie, jakieś muzea i tak czas spokojnie płynie. Wstępujemy do fajnej klimatycznej knajpy na sałatkę i herbatę. Też fajne miejsce, siedzimy na dziedzińcu na środku fontanna, dużo zieleni. Wychodzimy i przechodzimy obok meczetu Umajjadów , gdzie spotykamy Darka, którego poznaliśmy będąc pierwszy raz w Syrii. Zaraz zostajemy zaproszeni na herbatę, rozmawiamy i miło płynie czas ale trzeba wracać. Taksówką wracamy do mieszkania po plecaki, tu już Adam na nas czeka, dziękujemy za gościnę, znów taksówką jedziemy na dworzec kolejowy. Już jest nasz pociąg, bez rejestracji biletów wsiadamy do naszego wagonu. Mamy przedział dla dwóch osób, czystą pościel wiec chyba będzie przyjemna podróż?

04 marca

Fajnie się jechało, rano budzi nas konduktor. Wysiadamy parę minut po 6.00, jest już jasno. Jesteśmy na wschodzie Syrii w Dajr az-Zaur. Tu za pierwszym razem nie byliśmy. Na dworcu czeka na pasażerów stary autobus, którym za 30 SYP/2 osoby jedziemy do centrum. W autobusie są sami faceci i tylko jedna baba czyli ja. Wszyscy pasażerowie wysiadają gdzieś po drodze i kiedy wysiadają ostatni my też chcemy wyjść, ale kierowca pokazuje nam, że mamy siedzieć i wiezie nas dalej. Podjeżdżamy na takie duże rondo i tu każe nam wysiadać, ręką pokazując ulicę z hotelami. Życzliwy człowiek. Dopiero w trzecim hotelu bierzemy pokój za 600 SYP/1 osoba. Pierwszy hotel był paskudny, drugi drogi a standard byle jaki. Nasz hotel nazywa się Al.-Jamia al.-Arabiyya i też nie prezentuje się najlepiej ale już nie chce nam się niczego szukać. Mamy pokój od ulicy, mały, tylko umywalka w pokoju i do tego zimna woda. Damy radę!! Właściciel hotelu częstuje nas herbatą, udziela cennych informacji, mówi po angielsku. Daje nam kartkę z napisaną po arabsku informacją dla kierowcy dokąd chcemy jechać gdybyśmy mieli jakieś problemy z dogadaniem się. Wygląda na gbura ale to przyjazny turystom człowiek. Zostawiamy plecaki i idziemy na dworzec w poszukiwaniu busów do Dura Europos. Po drodze kupujemy chleby w przyulicznej piekarni. W kolejce po chleb kobiety i mężczyźni stoją w oddzielnych kolejkach (tak jak w Iranie). Mnie zaraz wpuszczają bez kolejki i chleb dostajemy za darmo jako powitanie w ich kraju. Jacy mili ludzie (a gdzie kasa fiskalna!!!!). Na dworcu  prowadzą nas na policję, która spisuje nasze dane personalne. Potem prowadzą do odpowiedniego busa i o 9.30 jesteśmy w Dura Europos. Wysiadamy przy drodze i tak około kilometra musimy przejść do ruin starożytnego miasta. Niewiele tego zostało, droga prowadzi przez pustynny płaskowyż (o tej porze ziemia porośnięta zielenią), wieje silny wiatr a wokoło totalne pustkowie. Dochodzimy do ruin, teren zamknięty, kasy także. Wchodzimy przez płot i oglądamy to co pozostało. W starożytności zatrzymywały tu się karawany wędrujące wzdłuż Eufratu. Dochodzimy do miejsca skąd mamy ładny widok ze wzniesienia na Eufrat. Dziwią nas te zielone pola nad rzeką widać, że teren ten jest typowo rolniczy no i wiosna więc ziemia jeszcze posiada zapasy wody. Wychodzimy z terenu ruin w odległym miejscu od wejścia i przez pole udajemy się do szosy. Ruch na szosie mały, teren mało zamieszkały stąd niedaleko już do Iraku. Wsiadamy do jednego busa potem do drugiego i dojeżdżamy do Al.-Majadin. Tu szukamy drogi do zamku. Na ulicy pytamy się dziadka siedzącego pod domem a on prowadzi nas do domu. Zaraz sadzają nas w pokoju na dywanach (żadnych mebli) schodzi się rodzina, częstują nas herbatą. Rozmowa prowadzona jest na podstawie paru słów, które znajdujemy w przewodniku, młody chłopak przynosi słownik arabsko-angielski i w takim klimacie spędzamy czas. Co chwilę przychodzi ktoś nowy, robimy zdjęcia, wszyscy chętnie się z nami fotografują. Chcemy opuszczać to miłe miejsce ale nie ma mowy aby wyjść, zostajemy poczęstowani obiadem. Jedzenia dużo i wszystko pyszne. Nawet to nas ucieszyło bo jesteśmy już głodni. Trochę nam głupio bo takiej gościnności się nie spodziewaliśmy a nawet nie mamy nic czym moglibyśmy się odwdzięczyć. Dziękujemy jak umiemy, wymieniamy się numerami telefonów (ciekawe kto zadzwoni?) i jeszcze musimy obejrzeć dom i ogród. Opuszczamy ten niezwykle gościnny dom i udajemy się na zamek Rahba. Przechodzimy uliczkami wioski i jesteśmy atrakcją dla miejscowych dzieciaków, którzy nas zaczepiają każą robić sobie zdjęcia. Widać, że turyści tu raczej rzadko goszczą w tych stronach. Podchodzimy pod ruiny XIII-wiecznego zamku w towarzystwie dzieciaków, które zaczynają robić się coraz bardziej zuchwałe, zaczepne, agresywne. Na szczęście w pobliżu zamku na wzgórzu miejscowi wypasają owce i widząc zaczepne dzieciaki odganiają je od nas. Dobrze bo już ich towarzystwo stało się męczące. Oglądamy to co pozostało z zamku, prezentuje się jeszcze dobrze i kilku stopami podjeżdżamy do głównej ulicy. Tu łapiemy busa za 70 SYP do centrum i szybko udajemy się nad Eufrat gdzie główną atrakcją jest most dla pieszych i rowerzystów, z którego można podziwiać tę wspaniałą rzekę. Jest już późno więc możemy podziwiać pięknie oświetlony most, robi wrażenie. Nie spodziewaliśmy się, że w tak odległym miejscu coś takiego zobaczymy. Przechodzimy przez most na drugą stronę, wstępujemy do pobliskiej knajpy z widokiem na most na herbatę. 2 herbaty 100 SYP-drogo ale miejsce ładne. Wracamy. Wstępujemy do kawiarenki internetowej w poszukiwaniu miejsc do spania na dalszą drogę. Potem kupujemy za parę groszy ciastka, dostajemy dużo więcej niż zapłaciliśmy, to jest Syria!!. Wracamy do hotelu, po drodze spotykamy grupę studentów z Polski, którzy mieszkają w tym samym co my hotelu. Nasi są wszędzie. Jakub dopytuje się faceta w hotelu o możliwość dojazdu do zamku Dżabir, chcemy, w miarę możliwości, jak najdalej dojechać pociągiem. Bogaty w informacje biegnie do biura gdzie sprzedają bilety na pociąg (szef hotelu już tam zadzwonił bo za chwilę biuro zamykają) i kupuje na jutro 2 bilety w cenie 260 SYP. Mamy też informację, że jutro rano o 5.40 jest autobus na dworzec kolejowy. W bardzo prowizorycznej łazience bierzemy kąpiel i idziemy spać

05 marca

Wcześnie wstałam, źle spałam bo hałas od ulicy okropny i było mi trochę zimno, w nocy ubierałam bluzę i skarpetki. Idziemy na miejsce gdzie mamy busa na dworzec kolejowy, po drodze w tej samej piekarni co wczoraj kupujemy a właściwie znów dostajemy chleb. Minibus darmowy, podwozi nas na inny dworzec niż wczoraj przyjechaliśmy, ten jest bliżej miasta. Pociąg już stoi ale wagony pozamykane. Po chwili wpuszczają nas do wagonów bez sprawdzania biletów i paszportów. Jedziemy pierwszą klasą, nie ma dużo ludzi. Dali nam po soczku i cukierku. Odjazd planowo o 6.46. Po około trzech godzinach wysiadamy na przedmieściach Ath-Thaura. Tu od razu taksówkarze proponują nam podwiezienie do miasta ale rezygnujemy z ich usług. Kawałek przechodzimy pieszo, podjeżdża taksówka i proponuje nam podwiezienie za darmo. Wsiadamy ale do końca nie jesteśmy pewni czy przy wysiadaniu nie będzie problemu. Nie ma, szybko przesiadamy się do następnego samochodu a ten podwozi nas specjalnie tuż nad zaporę Buhajrat al.-Asad. Zapora powstała w latach 1963-1973. Budowę czterokilometrowej tamy wspomagał Związek Radziecki. Budowli nie wolno fotografować, a w czasie przejazdu przez tamę nie wolno się zatrzymywać. Musimy udać się na drugą stronę zapory ale nie można jej przejść trzeba ten odcinek przejechać. Przy zaporze jest punkt kontroli, żołnierze sprawdzają nasze paszporty. Tu też proponują nam taksówkarze przewiezienie na druga stronę ale my chcemy jechać stopem. Jest dość chłodno. Oczekiwanie na darmowy przejazd przedłuża się, ruch mały a jak coś jedzie to w środku pełno ludzi. Podjeżdża samochód z robotnikami wracającymi z pracy i nas zabiera. Sami faceci – jest klimat. W tym samochodzie jedzie syn kierowcy, który mówi po angielsku i proponuje nam, że najpierw zawieziemy robotników do domu a później specjalnie zawiozą nas pod zamek. Lepiej nie mogliśmy trafić!!! Ruch na drodze do zamku niewielki, będzie pewnie problem z powrotem?? O 11.00 jesteśmy pod zamkiem Dżabir, który ładnie jest usytuowany, otoczony wodą. Dziękujemy kierowcy i jego synowi i idziemy zwiedzać zamek. Jest teraz ciepło ale pochmurnie. Wejście na legitymację 15 SYP a dla mnie 150 SYP. Rezygnuje z wejścia, wchodzi tylko Jakub, mamy mało kasy bo wczoraj nic nie wymieniliśmy a jeszcze dziś musimy jechać dalej. Ja oglądam zamek z zewnątrz. Wychodzimy i jakoś z trudem udaje nam się z licznymi przesiadkami dojechać do miasta na dworzec autobusowy. Tu szybko wsiadamy do busa i jedziemy do Aleppo. Kierowca niestety niezbyt miły, cos przeszkadzają mu nasze bagaże dobrze, ze my jego a on nas nie rozumie. Po drodze mijamy pola uprawne, to wielkie zagłębie rolnicze. O tej porze wszystko zielone, zupełnie inna Syria niż ta sprzed dwóch lat. Po drodze nawet łapie nas mały deszcz. Po dwóch godzinach jesteśmy w Aleppo, wysadzają nas gdzieś poza centrum. Busem podjeżdżamy do centrum i idziemy do znanego już nam hotelu Alfaiha, pokój z łazienką, telewizorem, ręczniki, papier toaletowy (co za luksus!!), mydło w cenie 1000 SYP/2osoby. Odpoczywamy i pod wieczór wychodzimy do miasta. Wymieniamy kasę 50USD=2250 SYP. Potem coś do jedzenia, kupujemy też na jutro bilety na pociąg do Lattaki za 165 SYP.

06 marca

Spało się bardzo dobrze. O 9.00 zabieramy plecaki i wychodzimy. Bagaże zostawiamy w recepcji, idziemy coś zjeść. Potem na stare miasto gdzie spotykamy parę osób, z którymi poznaliśmy się dwa lata temu. Miło tak wracać do wcześniej poznanych miejsc. Robimy małe zakupy, mydło, pieprz, kawę. Idziemy do klimatycznej knajpy, ja na kawę a Jakub herbatę. Siedzą tu sami faceci, piją kawę, herbatę, palą i grają w „warcaby”. Klimat jak cholera. Obserwujemy z jakim spokojem oddają się pewnie ulubionemu zajęciu. Widzimy jak paru turystów wchodzi i bez problemu fotografuje towarzystwo. Potem jeszcze mały posiłek i wracamy po plecaki. O 14.50 wychodzimy i idziemy na dworzec kolejowy. Tu prześwietlają nam plecaki i krótko przed odjazdem pociągu wpuszczają do wagonu. ) 15.50 punktualnie odjeżdżamy. Teraz też jedziemy przez tereny rolnicze, uprawy zbóż, gaje oliwne, czujemy się jak byśmy byli na południu Europy a nie na Bliskim Wschodzie!!!. Niestety jak wjeżdżamy w teren górzysty to robi się ciemno i niewiele widać. Nie martwi nas to bo planujemy z powrotem jechać też tą trasą więc wtedy pooglądamy krajobraz. O 19.00 jesteśmy w Latakii położonej nad Morzem Śródziemnym. Tu mamy mieć nocleg u chłopaka z cauchsurfingu, który obiecał nam zakwaterowanie. Po drodze zaczepia nas chłopak z Kanady, który  również szuka tu noclegu. Idziemy razem do centrum, jest już ciemno. Mieszkańcy miasta to elegancko ubrani po europejsku ludzie, bliżej im do Europy niż w innych częściach kraju. W centrum zagaduje do na po polsku Syryjczyk, który mówi, że zna Polskę, był w niej kilkanaście razy. To miły dojrzały mężczyzna. Żegnamy się z Kanadyjczykiem i zostajemy zaproszeni przez Gabi (tak każe do siebie mówić) do jego sklepu. Umawiamy się, że może jutro go odwiedzimy. Idziemy na spotkanie z chłopakiem, u którego mamy nocować. Tym razem chłopak przychodzi – to młody Francuz, który tu od kilku miesięcy mieszka i uczy języka. Idziemy do jego mieszkania, są tu już dwie osoby, Kanadyjka z Czechem no i nas dwóch i Francuz czyli razem 5 osób w dwupokojowym mieszkaniu. Metraż duży ale ja śpię w jednym pokoju z Francuzem i Jakubem (każdy ma swój tapczan). Warunki spartańskie. Jest kuchnia, łazienka ale lepiej o ich wyglądzie nie będę pisać. Nie ma co wybrzydzać, mogłoby być gorzej.

07 marca

Źle spałam a Jakub narzeka na złe samopoczucie i nie wiem czy to jakieś przeziębienie czy sensacje żołądkowe. Zobaczymy?? Dałam mu aspirynę. Wychodzimy, wymieniamy pieniądze 100USD=4550 SYP. Jedziemy najpierw busem za 40 SYP/2 osoby a potem taxi za 100 SYP do zamku Saladyna. Już sam dojazd do zamku budzi emocje, droga przez górzysty teren, liczne serpentyny, teren pocięty głębokimi wąwozami, wokoło zielona okolica. Zamek położony w miejscu trudnodostępnym. Wejście 300 SYP/2 osoby. Jakubowi nie udało się dostać zniżki. Zamek wewnątrz prezentuje się jeszcze lepiej niż zewnątrz. Do dziś budzi podziw wykuta w skale głęboka fosa. Miejsce warte polecenia, koniecznie trzeba zobaczyć!!! Po zwiedzaniu próbujemy łapać stopa, co w końcu nam się udaje. Facet po drodze zabiera jeszcze innych turystów, częstuje nas pizzą. Dojeżdżamy do Al.-Haffy i tu przesiadamy się do busa. Wracamy do Latakii. Idziemy coś zjeść, Jakub nie czuje się dobrze, co mnie bardzo martwi. Spacerujemy wzdłuż wybrzeża i o 18.00 idziemy na katolicką mszę. Tu czujemy się jak byśmy byli gdzieś w Hiszpanii a nie w Syrii. Ludzie elegancko ubrani, pełna Europa. Po mszy wracamy na naszą kwaterę, Jakub cały czas źle się czuje. Dziś też jeszcze śpi tu Czech i Kanadyjka a mówili, że już ich dziś nie będzie???

08 marca

Wstaliśmy dopiero o 9.30. Robimy sobie herbatę i wychodzimy. Jakub niby lepiej się czuje. Idziemy na dworzec kolejowy i na jutro kupujemy bilety do Aleppo (za 290 SYP na pierwszą klasę), chcieliśmy kupić aż do Hamy ale tak nie sprzedają, do Hamy musimy kupić w Aleppo. Teraz czas na zwiedzanie. Jedziemy autostradą do Banias (widać rafinerię, palący się gaz), gdzie przesiadamy się do następnego busa (spotykamy turystów, których zabieraliśmy wracając z zamku Saladyna) i podjeżdżamy pod największy zamek wybudowany przez krzyżowców na Bliskim Wschodzie, zamek Al.-Markab, siedziba wielkiego mistrza zakonu szpitalników joannitów. Bilet 150 SYP, nie dają Jakubowi zniżki, ja rezygnuję ale każą nam wejść za 200 SYP/2 osoby. Zamek fajny, jest co oglądać, ładny widok na Morze Śródziemne, widać statki stojące na redzie oraz ogromne ilości upraw pod folia, co nas dziwi bo przecież tu jest ciepło nie to co o tej porze w Polsce. Zresztą pogoda z dnia na dzień od chwili naszego przyjazdu robi się coraz lepsza. Idealne warunki na zwiedzanie. Wracamy, łapiemy trzy stopy i dojeżdżamy dalej na południe do Tartus. Tu spacerujemy wzdłuż wybrzeża i szukamy czegoś do jedzenia. Postanawiamy dziś zaszaleć i wstępujemy do restauracji tuż nad morzem o nazwie Alkhawaja. W menu ceny przystępne, zamawiamy 2 szaszłyki z kurczaka, jedna sałatkę (fetusz – nie wiem jak się pisze ale jest pyszna i jedna dla dwóch osób starczy), do tego oczywiście podali chleb, Jakub piwo. Wszystko bardzo dobre i smaczne mamy problem aby to zjeść. Niestety rachunek jest dla nas zaskoczeniem, dużo więcej niż wychodziło z naszych obliczeń. Jakub jednak postanawia „walczyć” o swoje. Idzie reklamować rachunek i o dziwo po krótkiej dyskusji mamy właściwą cenę czyli 465 SYP co jak na warunki syryjskie jest tak dużo ale to przecież 10USD za bardzo dobry obiad dla dwóch osób Nie wiemy czy nas chcieli oszukać czy też ceny w menu rzeczywiście były nieaktualne, jak się tłumaczyli? Mały „zgrzyt” w podróży, zdarza się każdemu!!. Jest piękna słoneczna pogoda, postanawiamy popłynąć na jedyną zamieszkałą wyspę jaką ma Syria czyli na Arwad. Bilet dla dwóch osób to koszt 50 SYP. Płyniemy około 20 minut. Niektóre łodzie wyglądają na bardzo przepełnione. Wyspa bardzo zabudowana, obchodzimy ją taką promenadą dookoła, niestety dużo wszędzie śmieci. Potem w porcie wypijamy herbatę (2 herbaty/50 SYP) i wracamy. Robi się już późno. W mieście mamy problem ze znalezieniem dworca, w przewodniku nieaktualne informacje. W końcu jedziemy taxi na dworzec autobusowy gdzie przed zakupem biletu sprawdzają nam paszporty, jest już ciemno. Dwa bilety w cenie 120 SYP. W autobusie czuliśmy się jak na statku, kołysał się niemiłosiernie. O 19.20 jesteśmy w Lataki. Idziemy do poznanego Syryjczyka Gabi do jego sklepu. Ten zaprasza nas do swojego mieszkania ale dziś nie mamy nastroju na towarzyskie spotkania, Jakub znów nie czuje się dobrze ma temperaturę, to jakaś infekcja, boli go głowa. Gabi powspominał Polskę a szczególnie Polki i pożegnaliśmy się wracając na naszą kwaterę.

09 marca

Już 0 5.30 wstaliśmy. Wczoraj pożegnaliśmy się z naszym gospodarzem więc teraz cichutko wychodzimy. Mamy czasu dużo do odjazdu pociągu więc idziemy pieszo na dworzec kolejowy. O tej porze miasto puste. Przed wejściem na peron sprawdzają nam paszporty, prześwietlają bagaż. Punktualnie o 6.25 odjeżdżamy. Tym razem możemy podziwiać krajobraz przez który przejeżdżamy. Droga przez góry bardzo malownicza, liczne tunele, wiadukty. Potem tereny uprawne, całe hektary upraw pomarańczy którymi się zajadamy, pycha nie ten smak co u nas w Polsce. O 9.15 znów w Aleppo. Tu kupujemy bilety do Hamy za 180 SYP/2 osoby. Mamy trochę czasu, Jakub poszedł kupić coś do jedzenia. Przed wyjściem z dworca spisują nasze dane z paszportów, stemplują bilety. O 10.10 wyjeżdżamy. W pociągu dali nam soczek. Przejeżdżamy znów przez tereny rolnicze, mijamy dużo kwitnących sadów. Piękne widoki. Warto było o tej porze tu przyjechać i to zobaczyć, przyjeżdżając w pełni lata widzi się zupełnie inny krajobraz, raczej suchy i pustynny. Zastanawia nas też procedura panująca na dworcach. Chyba nie ma jednej obowiązującej w całym kraju tylko każdy dworzec kolejowy rządzi się swoimi prawami. Raz sprawdzają bilety przy wejściu na peron, innym razem prześwietlają bagaże, innym razem spisują dane z paszportów, człowiek musi być przygotowany na każdą ewentualność. Nawet fajnie. O 12.00 Hama. Ostatnio jak tu przyjechaliśmy jechaliśmy darmowym busem do centrum, dziś nic takiego tu nie ma. Busem za 20 SYP podjeżdżamy bliżej centrum, potem kawał pieszo i jesteśmy w hotelu Riad, w tym co ostatnio i tak chcieliśmy. Klimat tego miejsca jak był tak jest, miejsce oblegane przez plecakowców z całego świata. Nocleg 1000 SYP/2 osoby czyli 22USD/2 osoby. Nie jest to mało ale to miejsce warte tej ceny, pokój z klimatyzacją choć o tej porze nie jest jeszcze potrzebna. Mamy gorszy pokój niż ostatnio ale też z łazienką. Pościel może nie najświeższa ale nie ma czego się czepiać, jest dobrze. Jakub poszedł do miasta, odwiedzić kawiarenkę internetową a ja robię sobie herbatę, pranie, jest balkon więc można wysuszyć i odpoczywam. Potem idziemy do miasta. Oglądamy norie (koła wodne), do których ostatnio nie dotarliśmy, robią wrażenie. Wstępujemy do knajpy na sok ze świeżych owoców (2 soki 100SYP), po prostu pycha. Na ulicy kupujemy również pyszne falafele i już jesteśmy najedzeni.

10 marca

Mimo, ze pokoju nie mamy od ulicy to i tak hałas było słychać ale to już takie są uroki tej części świata. A spało się dobrze. Jakub poszedł kupić coś do jedzenia, mamy pomidory, falefel, chleb, herbata, wystarczy. Po wyjściu z hotelu wymieniamy kasę 100USD=4535 SYP. Nasz plan na dzień dzisiejszy to „domy ule”. Nic nam się nie zgadza z przewodnikiem, nie możemy poszukać miejsca skąd odjeżdżają busy do al.-Hamry, w końcu jakoś udaje nam się tam dojechać i zaraz wsiadamy do busa. Po 40 minutach jesteśmy w al.-Hamra gdzie zaraz taksówkarze oferują nam swoje ceny. Targujemy się i za 200 SYP jedziemy do Kasr Ibn Wardan, to ruiny wzniesionego przez Justyniana na pustyni pałacu. Ciekawostką jest zastosowanie do budowy dwóch różnych budulców – czarnego bazaltu i ciemnożółtych cegieł. Do czasów dzisiejszych zachowały się ruiny pałacu i kościoła oraz szczątkowy fragment koszar. My zwiedzamy a nasz kierowca w oczekiwaniu na nas pojechał odwiedzić kogoś z rodziny. Mamy nadzieję, że na czas po nas wróci? Następnie jedziemy obejrzeć domy-ule, budowle z gliny, skonstruowane w ten sposób, że nawet w największe upały w środku panuje przyjemny chłodek. Domy jak to domy, dużo też ich można zobaczyć z drogi. Już o 14.00 jesteśmy w Hamie. Jakub jak zwykle w kawiarence internetowej potem razem odpoczywamy w pokoju i pod wieczór wychodzimy. Wstępujemy do polecanej przez właściciela naszego hotelu restauracji Sarah na coś do jedzenia. Tu już wystrój bardziej europejski, znajduje się też tu hotel ale cena za pokój dwuosobowy 50USD. Zamawiamy sałatkę, zupę ziemniaczaną, specjalność zakładu-zupa z serem, kurczakiem płacimy 250 SYP. Wracając do hotelu zauważamy sklep z alkoholem i kupujemy 2 piwa. Dalej oczywiście pyszne pomarańcza. W pokoju wypijamy jedno piwo, zagryzamy pomarańczami.

11 marca

Pakowanie, za 2 noclegi płacimy 2 000 SYP i jedziemy taxi na dworzec kolejowy. Tu taksówkarz, mimo że taksometr wskazuje inną cenę chce więcej kasy. Olewamy go płacimy tyle ile na taksometrze i wchodzimy na dworzec. Za 330 SYP/2 bilety kupujemy bilety do Damaszku. Dostaliśmy sms, że mamy darmowy nocleg w Damaszku u jakieś dziewczyny. Fajnie!!! O 11.50 odjazd pociągu. W naszym wagonie widać paru turystów bo przecież pociągi w Syrii to tani i wygodny sposób podróżowania. Mamy trochę spóźnienia, o 15.00  jesteśmy w Damaszku. Z dworca odbiera nas znajomy tej dziewczyny, u której mamy nocować. Jedziemy jego samochodem przez całe miasto a potem daleko na jego peryferie. Teraz dopiero widzimy jakim wielkim miastem jest Damaszek. Jechaliśmy półtorej godziny, dziewczyna mieszka na piętrze takiego małego domku i do swojej dyspozycji ma pokój z malutką kuchnią, łazienką oraz taras. Warunki spartańskie ale mogłoby być gorzej. Na powitanie zostajemy poczęstowani dobrym prostym jedzeniem, kasz z soczewicą, sałatka, jogurt z sałatą, omlet – pycha. Siedzimy na tarasie. Potem herbata. Dziewczyna bardzo wyzwolona, krótka spódnica, odkryte ramiona. Pod wieczór dziewczyna zostawia nas w swoim mieszkaniu a ona gdzieś jest umówiona (kto w Polsce po paru godzinach znajomości zostawiłby swój dom na łasce dwóch nieznajomych obcokrajowców???) my zostajemy sami. Do swojej dyspozycji mamy jedno łóżko a dziewczyna materac w wspólnym pokoju.

12 marca

Rano postanawiamy stąd się ewakuować i na jedną noc przespać się w hotelu, do tego jeszcze Jakub nie czuje się najlepiej. Postanawiam dać mu antybiotyk bo coś to złe samopoczucie zbyt długo go trzyma a tu nie ma warunków żeby poleżeć w łóżku i wrócić do zdrowia. Jemy śniadanie i razem z dziewczyną jedziemy do centrum. Rzeczywiście do centrum jest bardzo daleko i dojazdy zajęłyby nam dużo czasu. Dopiero w czwartym hotelu mamy pokój bo wcześniej to albo było drogo, albo speluna. Nasz hotel nazywa się AL.-Saade kosztuje 1200 SYP/2 osoby ze śniadaniem. Pokój bez klimatyzacji (teraz niepotrzebna ale latem konieczna), tylko umywalka w pokoju ale jest z każdej strony zabudowany więc bardzo cichy pokój. Dziś bardzo gorąco, z każdym dniem robi się cieplej. Po południu wychodzimy do miasta, dziś piątek więc dzień wolny od pracy. Włóczymy się po mieście, wstępujemy do klimatycznej restauracji Al. Shami na obiad. Już tu kiedyś byliśmy, siedzimy w takim patio, na środku fontanna, dużo zieleni. Fajne miejsce. W Syrii jest dużo takich fajnych restauracji, w których cena jedzenia jest taka sama lub niewiele większa niż w knajpach na ulicy. W tych restauracjach drogie są potrawy z mięsa ale bezmięsne jedzenie jest tanie. My za dobre jedzenie zapłaciliśmy 325 SYP. Dalej zwiedzanie miasta, szalejemy i znów zamawiamy soki z owoców tym razem z mango, pycha. Potem małe zakupy pamiątek i wracamy do hotelu. Wieczorem odwiedza nas „nasza” Syryjka i idziemy do takiego klimatycznego miejsca w pobliżu naszego hotelu gdzie spotykają się nie tylko turyści. Tu wypijamy herbatę, Jakub pali nargilę, poznajemy koleżankę „naszej” Syryjki oraz Syryjczyka, który nie dawno ożenił się z Polką. Fajnie spędzamy wieczór. Umawiamy się na jutrzejszy dzień na wspólną wycieczkę.

13 marca

Spało się świetnie, jeszcze tak cicho nigdy nie było w naszym pokoju. Oj dobrze trafiliśmy z tym pokojem. Jakub nareszcie czuje się dobrze, antybiotyk pomaga a to najważniejsze. Jemy skromne śniadanie (w cenie hotelu), herbata (ile chcesz), dżem, masło, oliwki, chleb, jajko. Późno wychodzimy do miasta, jest bardzo gorąco (a to dopiero marzec!!!). Udajemy się poza stare miasto, ta część miasta to nowoczesne budynki, trawniki, brak śmieci ale i ceny też nie syryjskie. Wracamy na stare miasto to jest bardziej przyjazne turystom. Wracamy do hotelu. Nasze plecaki zostawiamy w recepcji a właściwie to na schodach (tu każą nam je zostawić) a my ze sobą zabieramy tylko parę rzeczy bo wybieramy się na noc do Deir Mar Musa. Razem z nami chce jechać Syryjka i ten Syryjczyk. W oczekiwaniu na naszych znajomych do hotelu wchodzi grupa Polaków, tych których spotkaliśmy w Dajr az-Zaur, świat jest mały. O 14.45 wyjeżdżamy, fajnie mamy darmowy dojazd a tam nie ma bezpośrednich autobusów. Jedziemy półtorej godziny a potem pół godziny wspinamy się na wzgórze do chrześcijańskiego klasztoru Dei Mar Musa,  założonego w VI w.n.e. przez etiopskiego króla. Jesteśmy lekko przerażeni bo na dole na parkingu stoją trzy autokary a na górze dużo ludzi. Czyżby wszyscy chcieli tu nocować?? Jak byliśmy tu dwa lata temu to miejsce było puste nie komercyjne a teraz niestety robi się zbyt popularne. Na nasze szczęcie pod wieczór grupy turystów odchodzą, nasi Syryjczycy także, na noc zostaje garstka turystów i parę osób z obsługi. Zostają przydzielone nam oddzielne, zbiorowe pokoje. Tu bez względu czy jest się małżeństwem, czy matką z synem kobiety śpią oddzielnie, mężczyźni oddzielnie. Dostaję czystą pościel (naprawdę czystą co w Syrii jest rzadkością!!!), ręcznik. Wieczorem udajemy się na modlitwę. W kościele panuje prawie ciemność, świeci się tylko kilka świec. Do modlitwy turyści mogą sobie wziąć Biblię, które znajdują się na półce w kościele i są chyba w kilkunastu językach, po polsku także. Jedną z najważniejszych zasad działania klasztoru jest gościnność i otwartość, dzięki czemu każdy gość jest mile widziany i może przebywać w klasztorze tak długo jak zechce, mogąc korzystać z noclegu i pożywienia. Przyjęte jest, że goście uczestniczą w życiu klasztoru tak poprzez udział w obrzędach jak i poprzez codzienne prace gospodarcze. My tu już byliśmy dwa lata temu ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że możemy tu nocować. Wtedy postanowiliśmy sobie, że jak jeszcze kiedyś będziemy w Syrii tu zanocujemy!! To nasze życzenie wtedy wydawało się zupełnie nierealne a jednak już po niecałych dwóch latach znów tu jesteśmy. Warto było tu przyjechać, wokoło cisza, spokój i rozgwieżdżone niebo. Długo będziemy pamiętać ten wieczór tu spędzony. Po modlitwie czas na wspólną kolację w przygotowywaniu, której każdy cos pomagał. Jedzenie skromne ale czego więcej wymagać, głodny nikt spać nie szedł.

14 marca

Jak dobrze się spało, w moim pokoju było kilka kobiet każda z innej części świata. Wypoczęta schodzę na dół do łazienki, krótka toaleta i o 8.00 na modlitwę/mszę. Nastrój w kościele niesamowity, ludzie z różnych części świata modlą się najlepiej jak każdy z nich umie. Msza/nabożeństwo wygląda zupełnie inaczej niż u nas w kościele katolickim tu każdy na swój sposób chwali Boga, czytamy Biblię, rozmawiamy. Po modlitwie wspólne śniadanie. Razem z nami są ludzie z Francji, Anglii, Hiszpanii, Belgii. Po śniadaniu wspinamy się jeszcze na okoliczne wzgórza podziwiamy krajobraz i po jedenastej wychodzimy. Na dole jesteśmy po krótkim czasie i zastanawiamy się jak stąd wyjedziemy. Tu nie dojeżdżają żaden publiczny transport. Okazało się, że na dole czeka też na transport Angielka syryjskiego pochodzenia i akurat podjechał jakiś bus, który przywiózł do klasztoru ludzi, ona zaraz pogadała i za 100 SYP/2 osoby razem jedziemy do an-Nabaq, gdzie przesiadamy się do następnego busa i za 120 SYP/2 osoby docieramy do Damaszku pod nasz hotel. Nasze plecaki spokojnie czekają na nas więc udajemy się na ostatni spacer po Damaszku. Jest już bardzo ciepło, szkoda nam żegnać ten piękny i gościnny kraj, wracać do zimnej o tej porze roku Polski. Pod wieczór spotykamy się z naszą Syryjką i jej kolegą i zapraszamy ich na ostatnią pożegnalną kolację do fajnej klimatycznej knajpy. Tu wydajemy nasze ostatnie pieniądze i żegnamy się z niezwykle miłymi młodymi ludźmi, którzy tyle bezinteresownie nam pomogli. Po 21.00 wracamy po plecaki ale jeszcze mamy dużo czasu do odlotu więc ten czas spędzamy w patio hotelowym. Tu znów przychodzą ci młodzi Polacy, jedna z dziewczyn towarzyszy nam do końca naszego pobytu w hotelu. Rozmowa oczywiście dotyczy Syrii i innych państw na Bliskim Wschodzie. O 23.00 wychodzimy z hotelu, idziemy na miejsce skąd odjeżdżają autobusy na lotnisko. O północy na lotnisku.

15 marca

Mamy dużo czasu więc ja próbuję się przespać na ławce co trochę mi się udaje. Potem bez problemu przechodzimy odprawę paszportową i celną. Tu spotykamy parę Duńczyków, którzy razem z nami byli w klasztorze. Świat jest mały. W sklepach wolnocłowych robimy małe zakupy. O 4.15 lecimy do Budapesztu. Dali małą przekąskę ale my marzymy tylko o spaniu co nam się trochę udaje bo dużo miejsc wolnych więc wykorzystujemy wolne miejsca żeby choć trochę się zdrzemnąć. Po trzech godzinach Budapeszt. Tu szybka przesiadka na następny samolot i już o 8.20 jesteśmy w Warszawie. Miasto zasypane śniegiem. Wczoraj pot po dupie leciał a dziś zima. Jakub jedzie do MSZ coś załatwiać a ja na dworzec kolejowy. Do odjazdu pociągu mamy jeszcze czas więc wykorzystuje okazję i idę do Złotych Tarasów na pyszną kawę, o której tam marzyłam. Jakub przyszedł więc o 12.00 jedziemy pociągiem do Poznania.

I tak skończyła się nasza dwutygodniowa podróż po Syrii. Koszt całej imprezy dla dwóch osób to 2554 zł + 50 EUR (koszt 2 wiz). W tej cenie jest wliczone wszystko, bilet na samolot, bilet na pociąg, moje ubezpieczenie, koszty całego pobytu w Syrii, wydatki na drobne prezenty i pamiątki. Myślę, że nie jest to dużo i wszystkich zachęcam do podróży w ten rejon świata no i do śledzenia promocyjnych biletów na samolot.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u