Sarawak i Brunei 2012

Sarawak i Brunei 2012

Marek Dominko

Termin wyjazdu: kwiecień 2012

Trasa: Kuala Lumpur-Kuching-Sibu-Kapit-Belaga-Long Liten-Miri-Bandar Seri Begawan-Miri-Kuala Lumpur

Waluty: 1 USD – 2,98 malezyjski rynggit /MYR/,

1 USD – 1.26 dolar Brunei /B$/.

Są to kursy z kantorów. Obie waluty są wymienialne a ich kursy stabilne.

Wracając z Australii do Europy miałem kilka dni do odlotu samolotu do Polski. Postanowiłem skorzystać z relatywnie taniej oferty linii lotniczych Air Asia i kupiłem przez internet /taniej niż w biurach podróży/ bilet z Kuala Lumpur do Kuching /161 rynggitów plus ewentualna oplata za bagaż w zależności od wagi/ na malezyjskiej części Borneo oraz powrotny z Meri do Kuala Lumpur /122 rynggitów plus bagaż/. Wyjazd na Borneo intrygował mnie od dawna pewnie dlatego, że stosunkowo niewiele osób odwiedza tą wyspę. Borneo jest największą wyspą Azji i jako jedyna na świecie należy do trzech państw. Lotnisko w Kuching /po malajskuznaczy kot/ największym półmilionowym mieście wyspy okazało się całkiem sporym i nowoczesnym obiektem. Pomimo, że Sarawak jest jedną z prowincji Malezji i nie ma tu żadnych ograniczeń w podróżowaniu, na lotnisku odbywa się pełna kontrola paszportowa łącznie z wstawianiem stempla w paszporcie i wypełnianiu deklaracji migracyjnej. Jest to o tyle ważne, że wizując paszport w ambasadzie powinniśmy posiadać poświadczoną jego kopię. Samolot wylądował o północy i nie było sensu szukać transportu /tylko taxi/ do miasta. Skorzystałem z Mc Donalds jeszcze czynnego, wszystkie inne lokale były zamknięte i poszedłem na piętro, gdzie na miękkich fotelach spędziłem noc, zresztą nie ja jeden.

Rano okazało się że autobusy obsługujące lotnisko zlikwidowano a taxi to koszt 25 rynggitów /MYR/. Poszedłem więc pieszo w kierunku miasta. Po 2 km trafiłem na przystanek autobusowy, wkrótce podjechał mikrobus i za 2 rynggity znalazłem się w centrum miasta. Na ulicy Carpenter 94 natrafiłem na Anjung Hostel, w którym za łóżko w dormitorium zapłaciłem 17 rynggitów w cenie internet i herbata. Miasto robi przyjemne wrażenie zwłaszcza nadrzeczne bulwary. Jest tu także parę wart obejrzenia muzeów w tym Muzeum Sarawaku z małym akwarium założone jeszcze przez Brytyjczyków jako jedno z pierwszych w Azji Pd-Wsch z działem etnograficznym, przyrodniczym i historycznym. W pobliżu znajduje się Muzeum Islamu oraz Artystyczne – wszystkie bezpłatne. Po drugiej stronie rzeki w starym forcie Margherita z 1879 roku mieści się Muzeum Policji.

Za miastem w odległości 35 km leży Wioska Kultury Sarawaku, jest to właściwie skansen, w południe odbywają się tam pokazy folklorystyczne dla odwiedzających. Wstęp 45 rynggitów. Dojazd autobusem turystycznym o godz. 9.00 z przed Hotelu. Holiday Inn /10 rynggitów/. Przy bulwarach zlokalizowanych jest wiele sklepów z rzemiosłem artystycznym w tym z wyrobami z drewna, tkaninami i maskami. Ceny podobne jak na kontynencie. Trudno natomiast znaleźć sklep z alkoholem. W tym okresie owoce były nieliczne i dość drogie, ponoć w sezonie jest dużo tanich i różnorodnych owoców. Jeszcze nie tak dawno całe Borneo porastały lasy deszczowe, które były głównym bogactwem wyspy, obecnie lasy są silnie eksploatowane a na znacznych obszarach założono plantacje palmy oleistej i drzew kauczukowych, na wybrzeżu w wielu miejscach wydobywa się gaz ziemny i ropę naftową. Tym nie mniej na wnętrze wyspy pozostało mało zmienione.

W prowincji Sarawak największą w Malezji główną arterią komunikacyjną wewnątrz wyspy jest rzeka Rejang. Aby nią płynąć musiałem wpierw dotrzeć do miasta Sibu. Z Kuching można jechać autobusem okrężną i mało ciekawą drogą lub szybkim statkiem. Wybrałem statek. Przystań jest kilka kilometrów za od centrum miasta. Kursuje tam autobus nr K1 i K16 w cenie 2 rynggity, lepiej wcześniej sprawdzić rozkład gdyż ten często ulega zmianie. Od autobusu należy jeszcze przejść ok. 500 m do wodnego terminalu. Statek wypływa tylko raz dziennie o godz. 8.30. Cena biletu w klasie ekonomicznej 45 rynggitów. Początkowo płyniemy w dół rzeki Sarawak po której kursują statki pełnomorskie, następnie wypływamy na pełne morze i ponownie kierujemy się w górę rzeki Rejang. Nad brzegami znajdują się liczne składy drewna i tartaki. Podróż do Sibu trwała 4,5 godziny. Nie zostaję tu długo, kupuję kartę do aparatu jem szybki obiad i o godz.13.45 jest łódź do Kapit. Łódź jest wąska, długa i zadaszona. Płynie się tylko wewnątrz łodzi. Bilet w klasie ekonomicznej kosztuje 25 rynggitów. Nurt rzeki staje się coraz bardziej wartki, woda posiada kolor jasno brązowy. Brzegi po obu stronach porośnięte są lasem deszczowym. Rejang często nazywana jest azjatycką Amazonką a to prawdopodobnie z tej racji, że stanowi główną drogę komunikacyjną. Do Kapit dopływamy po 3 godz. Jest to niewielkie miasteczko, znajduje się tu sporo hoteli ale ceny są wysokie a najtańsze pokoje w cenie 40 rynggitów są zajęte. Wreszcie przypadkiem znajduję zaraz za policją na lewo od przystani budynek Visitor Center /lokalna nazwa Runah Temuai/ gdzie w spartańskich warunkach w dużej sali na podestach spędzam noc. Dobrze że jest woda, prąd i przyjaźni ludzie. Opłata za nocleg wynosi zaledwie 4 rynggity.

Następnego dnia zwykle w godz. 9 – 9.30 płynie łódź do małej osady Belaga. Opłata wynosi 35 rynggit. Rzeka z początku szeroka, staje się coraz bardziej kręta i wąska. W nurcie częste są wiry o średnicy kilku metrów oraz spienione bystrza, miejsce to nosi nazwę Pelagus Rapids. Woda niesie wiele pni i konarów obsuwających się do wody ze stromych i lesistych brzegów. Szyper łodzi umiejętnie omija niebezpieczne miejsca i dystans 155 km pokonuje zwykle w 4,5 – 5 godz. co daje całkiem niezłą prędkość podróżną. W Belaga jest kilka miejsc noclegowych ale najlepszym miejscem zakwaterowania dysponuje Daniel`s Corner Guest House. Łóżko w 6 osobowym dormitorium kosztuje 15 rynggitow. Właściciel posiada sporo wiadomości o okolicy, organizuje też transport i zwiedzanie okolicy. Decyduję się na jednodniową wycieczkę w górę rzeki do wsi Long Liten zamieszkałą przez lud Kejaman będący jednym z plemion Dajaków. Rdzennymi mieszkańcami Borneo są Dajakowie składający się z blisko 200 plemion, noszący niechlubną nazwę łowców głów. Praktyka obcinania głów oczywiście ludzkich to przeszłość. Było to powszechne w XIX wieku, także w czasie II WŚ złapanych Japończyków uważanych za wrogich diabłów pozbawiano głowy. Obecnie wielu Dajaków porzuciło tradycyjne wierzenia i dominującą religią jest chrześcijaństwo i islam. Oprócz Dajaków Sarawak zamieszkują Malajowie /23%/ Chińczycy, Hindusi i spora liczna ludności mieszanej. W jednym tradycyjnym długim domu /long house/ mieszka kilkadziesiąt rodzin. Budynek podzielony jest na osobne mieszkania, wspólne jest długie zadaszenie gdzie toczy się całe życie towarzyskie. Na terenie budynku jest sklepik, szkoła, katolicka kaplica /mieszkańcy wsi są katolikami/. Standard mieszkań nie jest wysoki, ale mieszkania posiadają prąd a posiłki gotowane są na gazie, chociaż zachowały się też tradycyjne paleniska. Mieszkańcy utrzymują się z pracy w lesie i rybołówstwa. W okolicy jest wiele wsi z długimi domami są także osady ludzi żyjących w prymitywnych warunkach kultywujących animizm jak plemię Pean prowadzące półkoczowniczy tryb życia zwanych przez innych nomad people. Dawid organizuje łódź dla 4 osób. Przyjęte jest, że odwiedzający przynoszą nieco żywności. O wszystko dba Dawid, na targu kupuje dla mieszkańców słodycze i tytoń a dla nas warzywa, kurczaki i banany. W długim domu można swobodnie obserwować życie ludzi, ich zajęcia domowe, opiekę nad dziećmi i tatuaże świadczące o statusie społecznym. Jedną z ciekawostek jest gra staruszka na lokalnym 4 strunowym instrumencie wykonanym własnoręcznie i podłączonym do wzmacniacza. Wizyta w długim domu pokazała codzienne współczesne życie wiejskich rodzin dalekie od skomercjonalizowanych pokazów w skansenach. Razem Danielowi za nocleg, jedzenie, alkohol i prezenty zapłaciłem 100 rynggitów.

W ostatnich latach udrożniono terenową drogę z Belagi do głównej drogi Sarawaku. Za miejsce w terenowym samochodzie do głównej drogi płacę 45 rynggitów. Droga dostępna jest tylko dla samochodów terenowych i wiedzie przez las deszczowy. Dopiero za Tubau pojawiają się pojedyncze domy otoczone plantacjami. Na głównej drodze panuje spory ruch. Wkrótce zatrzymuje się autobus do Miri /20 rynggitów/. Autobusy w Malezji zwłaszcza te na dłuższych trasach są wygodne i zadbane, a drogi nie odbiegają od europejskich, jedynie zachowanie kierowców delikatnie mówiąc jest odmienne. W mieście autobus staje na dworcu autobusowym oddalonym do centrum. Miejscowi jakby w zmowie twierdzą, że centrum jest oddalone o 5 km /w rzeczywistości jest 3 km/ i jeździ tam tylko taxi za 15 rynggitów. Idę pieszo, okrążam ogromne rondo i natrafiam na przystanek autobusowy, czekam i pierwszym autobusem za 1,40 rynggita jadę na dworzec autobusów miejskich, przy którym jest Tourist Information Center. Nocuję w Mind Guest Hause najtańszym w mieście. Nocleg w 6-osob. dormitorium – 20 rynggitów. Jest tu internet i dodatkowo bezpłatna kawa i herbata. Zwiedzam miasto, w którym nie ma wiele interesujących obiektów. Jaki przystało na miejsce narodzin malezyjskiego przemysłu naftowego jest tu położone na wzgórzu, muzeum petrochemii. Na dworzec autobusów dalekobieżnych kursuje autobus nr 33A.

Sułtanat Brunei

Do stolicy sułtanatu Bandar Seri Begawan kursują 2 autobusy dziennie o godz. 8.15 i o 16.00. Cena biletu 40 rynggitów. Wizy dla Polaków nie są wymagane. Przejazd przez granicę a właściwie piesze przejście odbywa się bezproblemowo. Autobus w stolicy potocznie zwanym BSB staje na ulicy w centrum miasta. Ogółem podróż trwała 3,5 godz. Drogi w Brunei posiadają dobrą nawierzchnię a od granicy do stolicy prowadzi dwupasmowa magistrala. Przy drodze nie widać wielu zabudowań, natomiast duże powierzchnie zajmuje roślinność równikowa. Zaraz po przyjeździe w kantorze wymieniam 30 dolarów australijskich za które dostaje 38,5 dolarów Brunei /B$/. Idę pieszo do pobliskiego Pusat Belia /Youth Hostel/. Jest to jedyne tanie zakwaterowanie w mieście, w którym łóżko w 4 osobowym dormitorium kosztuje 10 dolarów. Sale noclegowe znajdują się na terenie centrum młodzieżowego a recepcja często bywa zamknięta. Oglądam miasto, którego ścisłe centrum nie jest duże. W mieście od razu w oczy rzuca się widoczny ze wszystkich stron śnieżnobiały meczet Omara otoczony sztucznym zbiornikiem wodnym. Meczet zbudowano w 1958 roku, posiada spore rozmiary ale nie przytłacza ogromem. Jest za to kunsztownie wykonany, piękne sklepienia, złota kopuła, 44 metrowy minaret oraz rytualny basen z wodotryskami do ablucji – całość w świetnie zharmonizowana z zachowaniem odpowiednich proporcji. Budynek zbudowano z najlepszych gatunków marmuru, granitu, szkła z dodatkiem złota. Wnętrza wyłożone są jedwabnymi dywanami. Niewierni muszą założyć czarny płaszcz i przebywać mogą tylko w wydzielonej części budynku. Poprzez powierzchowną charakteryzację w czasie piątkowych modłów wszedłem jako muzułmanin bocznym wejściem do środka. Usiadłem na jedwabnym dywanie i wchłaniałem piękno otoczenia. Pomimo ogromnego bogactwa kraju w dużym stopniu będącego w gesti sułtana, wielu mieszkańców żyje skromnie. Nad rzeką rozciągają się najstarsze dzielnice zwane Kampung Ayer składające się z 28 wiosek zamieszkałych przez 30000 osób. Transport zapewniają wodne taksówki czyli motorowe łodzie. Budynki stoją w wodzie na palach i połączone są drewnianymi pomostami tworzącymi sieć chodników. Domy są prymitywne, zbudowane niedbale z marnej jakości materiałów. Posiadają jednak sieć wodociągową i elektryczną a część z nich wyposażona jest w klimatyzację i anteny satelitarne. Tradycyjnie wszystkie odpady wyrzucane są do wody co wywołuje nieustanny fetor zwłaszcza przy niskim stanie wody. Nad rzeką na terenie Gadong znajduje się inny nowy duży meczet Jame Asr Hassanal Bolkiah nie mniej wspaniały od meczetu Omara, do którego turyści mogą wschodzić bez zbytnich formalności. W czwartki oba meczety są zamknięte dla zwiedzających. Jak przystało na władcę bogatego kraju pałac sułtana /Istana Namul Iman/ jest ogromny i wspaniały. Jest to największa rezydencja świata zbudowana na początku lat 90-tych XX w. licząca 1788 pokoi i 200 toalet. Pałac leży 3,5 km od centrum i jak większość tego typu obiektów jest zamknięty dla publiczności z wyjątkiem końca ramadanu podczas Hari Raya Aidilfitri. Z drugiej strony rzeki można zobaczyć tylko rozległy park, w którym przebłyskuje kopuła pałacu, można również podejść pod ogromną bramę, którą pilnuje kilku strażników. Samo miasto jest starannie utrzymywane, sieć ulic, chodników i zieleń miejska zadbana widać wiele drogich samochodów, które o dziwo staja i przepuszczają przechodniów. Nie uświadczy się rowerów, ryksz, wózków i motocykli. Klimatyzowane centra handlowe, sklepy jubilerskie i ekskluzywne restauracje świadczą o zasobności mieszkańców. W sklepach ani w kafejkach nie ma alkoholu, zresztą życie w mieście zamiera wraz z zachodem słońca, tylko nieliczne restauracje czynne są do godz. 21.00. Mimo bogactwa dostrzec można wiele azjatyckiego ubóstwa, domy o odpadających elewacjach, typowy azjatycki bazar z żywnością i wspomniane dzielnice na palach. Ludzie są umiarkowanie uprzejmi, uczynni i nie nachalni. Powszechna jest znajomość jęz. angielskiego a z fotografowaniem ludzi nie ma problemu.

Następny dzień przeznaczam na zwiedzanie muzeów. W Brunei wstępy do wszystkich muzeów są bezpłatne. Idę około godziny do Brunei Muzeum. W pobliżu znajdują się 2 groby sułtanów. Jest tu dział sztuki islamu obejmujący obszar od Bałkanów po Indonezję, historii Brunei, etnografii oraz dział eksploatacji ropy naftowej. W pobliżu nad rzeką mieści się Muzeum Technologii, nazwa myląca, właściwie są to zbiory etnograficzne ukazujące tradycyjne budownictwo oraz dawne zajęcia mieszkańców kraju. Do centrum wracam auto-stopem choć jeździ tu autobus nr 39 /1 dolar/. W centrum jest jeszcze najciekawsze Muzeum Regaliów. Prezentowane są w nim zbiory rodziny sułtana a właściwie jego samego, prezenty od innych osobistości, przedmioty użyteczne, portrety, insygnia koronacyjne, repliki wnętrz, orszaków oraz platforma koronacyjna. Niestety, ale obowiązuje tu ścisły zakaz fotografowania.

Do Miri w Malezji wracam popołudniowym autobusem o godz. 13.00. Cena biletu 18 dolarów. Ostatnie godziny w mieście przeznaczam na odwiedziny w świątyni Sików, dochodzę do latarni morskiej w kształcie konika morskiego i robię ostatnie zakupy. Na lotnisko w Miri w odstępach 1-2 godz. kursuje autobus Nr 28 /2,8 rynggita/. Na lotnisku ponownie kontrola paszportowa. Pobyt na Borneo zajął mi 8 dni, oczywiście w tak krótkim czasie trudno odwiedzić wszystkie ciekawe miejsca a jest ich sporo. Sarawak nie jest tak licznie odwiedzany jak część kontynentalna, życie toczy się tu wolniej, bardziej prowincjonalnie. Natomiast Sułtanat Brunei pomimo bliskich związków z Malezją stanowi pod wieloma względami inny świat.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u