Rowerem do Ziemii Świętej (2010) – Krzysztof Skok

Będąc w Pekinie podczas Igrzysk Olimpijskich w 2008 roku, w wyniku rozmów z kolegami poznanymi w drodze (Rafał Walez i Damian Żurawski – samotna wyprawa rowerowa Pekin 2008), przyszedł kolejny pomysł na wyprawę – pielgrzymka rowerowa do Ziemi Świętej. Z tą myślą powróciłem do kraju. Bardzo szybko na wyjazd ze mną zdecydowali się: Andrzej Podolski, Kazimierz Glinkowski, Marcin Idziński, Aladin Brwiliński oraz Andrzej Mrożek. Na tydzień przed wyjazdem nawiązał z nami kontakt Bogusław Peszko, który zdecydował się nas „odprowadzić” do Lwowa. Grupa była bardzo zróżnicowana i w większości uczestnicy pielgrzymki nie znali się. Były w niej osoby z bardzo dużym doświadczeniem podróżniczym, a także debiutanci. Uczestnicy mieli od 31 do 60 lat (byłem najmłodszy)!         Poszukiwaliśmy sponsorów, ale pomimo wielu prób nie udało się (przez to ostatecznie wyjechało 6 a nie 11 osób). Jedynie Giant i Cumulus nas nie zawiodły. Kiedy dowiedzieli się o naszej pielgrzymce – od razu udzieliły nam dużych rabatów na zakup rowerów i sakw. Patronat honorowy nad wyprawą objęli: Abp Sławoj Leszek Głódź – Metropolita Gdański, Pan Mieczysław Struk – Marszałek Województwa Pomorskiego, Pan Krzysztof Figel – Konsul Honorowy Łotwy w Gdańsku. Patronat medialny nad wyprawą objęli: Radio Plus, Dziennik Bałtycki, Kurier Lubelski, www.onet.pl, Magazyn Extremium, www.trojmiasto.pl, www.bikeWorld.pl, www.bezdroza.pl, www.BikeFama.pl, www.odyssei.pl, www.SwiatPodrozy.pl, www.travelbit.pl, Klub Podróżników „Śródziemie” z Krakowa oraz Pomorska Regionalna Organizacja Turystyczna. Relacje z pielgrzymki na bieżąco były zamieszczane na oficjalnej stronie wyprawy: www.Rowerem.zeHej.pl. Wielu z nas pomocy udzielili nasi pracodawcy, dając ponad sześć tygodni urlopu (umożliwiono nam połączenie części urlopu z 2009 roku z tym z 2010 roku).

Polska

14 maja 2010 roku spotykamy się w Katedrze Oliwskiej na Mszy Św., którą odprawił Bp Ryszard Kasyna. Było to wyjątkowe nabożeństwo, ponieważ w tym dniu z Oliwy wychodziła 392 piesza pielgrzymka do Kalwarii Wejherowskiej. Następnie jedziemy do Sopotu na ulicę Bohaterów Monte Cassino. Tam udzielamy kilku wywiadów, robimy sobie pamiątkowe zdjęcia z władzami miasta, parlamentarzystami i przyjaciółmi. O 9.15 wyruszamy z gościnnego Sopotu w kierunku Iławy, gdzie był zaplanowany pierwszy nocleg. Do Sztumu jedziemy w szyku kolarskim prowadzeni przez Pana Krzysztofa Golwiej, Prezesa Pomorskiego Okręgowego Związku Kolarskiego. W ciągu całego dnia wiele osób pozdrawia nas na trasie, a oficjalne pożegnania odbywają się przed siedzibą Gdańskiej Federacji Sportu oraz w Malborku, Sztumie, Suszu i Iławie. Zadzwonił do nas także Pan Wojciech Walkiewicz, Prezes Europejskiej Federacji Kolarskiej, z życzeniami udanej podróży i szczęśliwego powrotu. Pozdrowienia przekazał nam Pan Ryszard Szurkowski, Prezes Polskiego Związku Kolarskiego. Pomimo pochmurnej i chłodnej aury jedzie się nam bardzo dobrze i wszędzie docieramy przed czasem.

W Iławie nocujemy u Misjonarzy Oblatów, którzy następnego dnia odprowadzają  nas kilkanaście kilometrów na rowerach (razem z nimi jedzie mój serdeczny kolega Janusz Dziugiewicz). Jest zimno, ale nie pada, więc jedziemy szybko i już po 17-ej docieramy na nocleg do Ciechanowa. Tam zatrzymujemy się przy Kościele Św. Piotra Apostoła. Media nie pozwoliły nam w ciszy i spokoju wyjechać – musieliśmy przez dłuższą chwilę odpowiadać na pytania. Pogoda się popsuła i od tej pory już codziennie mokniemy i marzniemy. W poniedziałek rano, wyjeżdżając z Warszawy nie tylko zmokliśmy i zmarzliśmy, ale z powodu obfitych opadów, droga zamieniła się w rzekę. A na dodatek mamy przed sobą bardzo ambitny dzień – od razu chcemy dojechać do Lublina. Udaje się. Prawie 180 km jednego dnia już na początku wyprawy. Niestety, Aladin od rana jechał z bolącymi achillesami i lekarz w Lublinie kazał mu odpocząć. Musi przez kilka dni podjeżdżać komunikacją. Na wjeździe do Lublina grupa udziela wywiadu dla TVP Lublin, a przed zamkiem dla Kuriera Lubelskiego. Dzięki pomocy ks. Janusza Kozłowskiego otrzymujemy nocleg w Seminarium Duchownym w Lublinie.

Wtorkowy poranek poświęcamy na Mszę Św. w Lubelskiej Katedrze, zwiedzanie Seminarium Duchownego oraz Lublina. Później równym i mocnym tempem jedziemy do Zamościa, gdzie nadłużej jesteśmy zatrzymani przez media. Tam też odpoczywamy i jedziemy w dalszą drogę do Tomaszowa Lubelskiego. Aladin dojechał tam z powodu kontuzji autobusem, ja jadę bardzo ostrożnie, ponieważ mój lewy achilles również trochę boli. Na szczęście reszta czuje się znakomicie. Na nasz ostatni nocleg w kraju zostajemy zaproszeni do Sanktuarium Matki Bożej Tomaszowskiej. Deszcz i zimno – tak się nam kojarzy przejazd przez Polskę.

Ukraina

W środę, w południe łapiemy na przejściu granicznym dwa busy i nimi przekraczamy granicę polsko – ukraińską (nie zezwolono nam na przekroczenie jej na rowerach). Jedziemy do Lwowa, by zregenerować siły, zwiedzając miasto i przygotować się do kolejnych dni pielgrzymki. Za nim jednak dotarliśmy na miejsce, zdążyliśmy się przekonać i wyrobić sobie zdanie o jakości Ukraińskich dróg oraz zwiedzić Żółkwię. Czwartek jest dniem wolnym, więc wspólnie idziemy zapalić świeczkę na Cmentarzu Orląt Lwowskich. Postanawiam oszczędzać bolący Achilles. Ali z podobnych względów leży w pokoju, a reszta zwiedza Lwów.

Kolejnego dnia grupa się zmniejsza. Niestety, Bogusław wraca do Polski, a Ali zostaje leczyć nogi. Jedziemy już w piątkę. Po dniu przerwy ciężko wrócić we właściwy rytm jazdy tym bardziej, że dziury i górki rywalizują, kogo będzie więcej. Jedziemy do Tarnopola, zwiedzając Złoczów i Zborów. Nocujemy u ks. Andrzeja Malig, z zamiłowania kolarza, więc kolejnego dnia mamy przez kilka kilometrów wsparcie w prowadzeniu grupy. Każdego dnia spotykamy naszych księży i ojców zakonnych, którzy goszczą i opowiadają o historii miejsc, w których przebywamy. Jesteśmy przejęci ich ciężką pracą. Spotykamy miejscowych ludzi, którzy nas pozdrawiali, a na nasze „Szczęść Boże” czy „Dzień dobry” z wrażenia czasami nie byli w stanie nic powiedzieć! Przed Satanowem, przejechaliśmy przez most na rzece Zbrucz i tym samym przekroczyliśmy granicę II Rzeczypospolitej i ZSRR. Od tego momentu znajomość języka polskiego gwałtownie zmalała.

W dwa dni udało nam się dotrzeć z Lwowa do Kamieńca Podolskiego. Wjeżdżając od północy od razu dotarliśmy przed mury słynnej twierdzy. Tam spędzamy ostatnią noc na Ukrainie oraz uczestniczymy we Mszy Św. z okazji Zesłania Ducha Świętego (Zielone Świątki). Po porannym nabożeństwie wsiadamy na rowery i jedziemy już do Rumunii. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze obok twierdzy chocimskiej. Chcieliśmy sobie skrócić drogę przez Nowosielicę, ale z powodu ulewnych deszczów, wezbrana rzeka zabrała most i musieliśmy jechać główną drogą przez Czerniowce nadkładając ok. 25 km.

Rumunia

Granicę ukraińsko – rumuńską przekroczyliśmy przed 20-stą. Wyjechaliśmy za miasto  wypytując się ludzi o nocleg. Trafiamy do drewnianych, zaniedbanych domków. Gospodarza nie ma, więc zajmujemy jeden z otwartych. O 5 rano wstajemy i ruszamy w trasę – przed nami wiele kilometrów. Przez pierwsze 40 km mamy bardzo pofałdowany terenKażdego dnia robiliśmy bardzo dużo kilometrów, ale większym problemem od zmęczenia było parzące słońce, które w Bukareszcie dało temperaturę 47ºC! Jedziemy przez rejony pól uprawnych. Możemy przyglądać się do woli życiu miejscowej ludności, która podchodzi do nas z dużym dystansem. Dopiero po chwili rozmowy „topnieją lody” i nawiązujemy znajomości. Drugą noc spędzamy w opuszczonych, drewnianych domkach obok przydrożnego zajazdu. Właściciel wzruszony naszym pątniczym charakterem podróży (zrezygnowaliśmy z noclegu w pokojach z pościelą za niewielkie pieniądze) zaprosił nas do restauracji na zupę i herbatę oraz poprosił o zawiezienie do Bazyliki Grobu Pańskiego kilkudziesięciu starych, pamiątkowych monet (wieźliśmy także mały herb Iławy). Trzecią noc spędziliśmy w przydrożnym motelu, gdzie uzyskaliśmy dużą zniżkę od właściciela (większą niż zaproponowałem), kiedy dowiedział się o charakterze naszej podróży.

W Bukareszcie zostaliśmy ciepło przyjęci przez miejscową Polonię. Od niej wiedzieliśmy, co należy zobaczyć podczas dnia przeznaczonego na regenerację i zwiedzanie. Jest na tyle gorąco, że postanawiamy ciepłe ubranie (nie wiele tego było) wysłać paczką do Polski.

Bułgaria

Rumunia i Bułgaria są członkami UE, więc nie ma żadnych kontroli i wiz. Szybko można ją przekroczyć chyba, że tak jak my ktoś się zatrzyma (jest to w zasadzie niedozwolone) na granicznym moście na rzece Dunaj. Jest on bardzo interesujący, a widok z niego na tyle przyjemny, że nie spieszyliśmy się z przejazdem. Tutaj także postanawiamy, że nie jedziemy najkrótszą drogą na Burgas i granicę z Turcją, ale nadłożymy ok. 70 km, aby zobaczyć Warnę.

W Bułgarii od pierwszego do ostatniego kilometra, praktycznie cały czas, podjeżdżamy i zjeżdżamy. Ludzie są jakby bardziej otwarci. Komunikację ułatwia fakt, że większość mieszkańców rozumie po rosyjsku (z angielskim jest słabiej). Dzięki temu, trochę przypadkowo, pierwszą noc spędzamy w największej szkole rolniczej w tym państwie. I to za darmo! Wystarczyła chwila rozmowy z sympatycznym dyrektorem, którego jeden z pracowników wywołał telefonicznie, mówiąc: „Kierowniku! Jacyś towarzysze z Polski na rowerach do Was!” W Warnie zatrzymaliśmy się na campingu nad Morzem Czarnym. Ale nim tam dotarliśmy, na chwilę zatrzymaliśmy się przy symbolicznym grobowcu króla Władysława Warneńczyka. A jeżeli ktoś myśli, że droga wzdłuż Morza z Warny do Burgas to spacerek, to bardzo się myli. Tam zdaliśmy egzamin z jazdy rowerem po górach. Było gdzie pokazać swoje umiejętności szczególnie, że były dwa podjazdy po 7 km rozdzielone kilometrowym wypłaszczeniem! Do Burgas docieramy bardzo zmęczeni. Tam zostajemy ugoszczeni przez naszych misjonarzy i wsparci pomocnym słowem na dalszą drogę. Sam przeżywam duży.

Turcja

W południe 31 maja 2010 roku opuszczamy gościnną i górzystą Bułgarię. Jesteśmy w Turcji. Na powitanie musimy wydać po 15 Euro na zakup wiz. Później właściwie już tylko zjeżdżamy i podjeżdżamy, aż do końca naszej pielgrzymki. Od razu orientujemy się, że jesteśmy w innej cywilizacji. W każdej miejscowości widzimy meczety, od czasu do czasu spotykamy kobiety z zasłoniętą twarzą. Aby nie prowokować nikogo, staramy się im nie przyglądać zbyt uważnie. Szokują nas tutejsze ceny. Już wiemy, że nasze małe budżety zostaną mocno nadwyrężone. Nikt nie myśli o hostelu, tylko za miastem Kirklareli nocujemy na dziko w lesie. Jest tak gorąco, że niektórzy z nas rezygnują z rozstawiania namiotów. Jeszcze przed świtem wyruszamy w dalszą drogę – chcemy od razu dotrzeć do Stambułu i następny dzień mieć wolny od jazdy. Jedzie się ciężko. Rumuńskie upały to drobiazg w porównaniu z tymi, które zastaliśmy w Turcji. Do tego wiejący suchy wiatr. Momentami nie ma czym oddychać, a droga na przemian wznosi się i opada. Po dramatycznej walce udaje się już po północy dotrzeć do parafii katolickiej położonej niemalże nad Bosforem, w północnej części Stambułu.

Mamy dzień wolny, ale jesteśmy bardzo zmęczeni. Przejechaliśmy 221 km! Większość z nas ustanowiła nowe rekordy dziennego przejazdu rowerem z bagażem. W ciągu 19 dni pielgrzymki (w tym 17 efektywnej jazdy) pokonaliśmy 2512 km! W ramach regeneracji sił, urządzamy sobie spacer po Stambule połączony ze zwiedzaniem jego największych atrakcji. Kolejnego dnia wsiadamy ponownie na rowery i po przeprawieniu się promem przez Cieśninę Bosfor, jedziemy bardzo pofałdowaną drogą do polskiej wioski Adampol, założonej przez księcia Adama Czartoryskiego w XIX wieku. Niestety, przeżywamy rozczarowanie. Wioska jest ładna, ale rodaków nie spotykamy.

Turcja bardzo nadwyrężyła nasze siły. Prawie codziennie musieliśmy pokonywać kilka wzniesień. A do tego temperatura dochodząca do 50ºC w cieniu! Staramy się pokonywać każdego dnia powyżej 150 km, a przy okazji zużyć jak najmniej energii. Dla oszczędności, zakupy robimy w tanich supermarketach, a postoje regeneracyjne staramy się robić na stacjach benzynowych, gdzie chętnie częstują nas przepyszną herbatą. Tam też umywalki zastępują nam hotelowe prysznice, ponieważ nocujemy „na dziko”, w warunkach dalece odbiegających od tych, w jakich mieszkają turyści. Mamy problem z internetem, a właściwie z przesyłaniem relacji do kraju. Kafejki internetowe widujemy stosunkowo często, ale tam w komputerach jest zainstalowany język angielski w wersji irlandzkiej i w związku z czym brakuje niektórych liter (okazało się, że są w innych miejscach). Po drodze widzimy wiele interesujących miejsc, jak choćby najstarszy używany kamienny most pochodzący z czasów rzymskich (najprawdopodobniej wybudowano go ok. 125 roku n.e.) czy największy zbiornik wodny w Turcji – słone jezioro Tuz.

W Ankarze uczestniczymy we Mszy Św. odprawianej po turecku z elementami języka francuskiego (w Burgas byliśmy na nabożeństwie w języku bułgarskim), ponieważ kościół znajduje się w budynku Ambasady Francji. W Antakyi gościmy na placówce misyjnej prowadzonej przez siostrę Barbarę i zwiedzamy Grotę Św. Piotra Apostoła (głosił w niej kazania). Czujemy, że Jerozolima jest blisko.

Syria – część I

Po jedenastu dniach nadszedł czas pożegnania z Turcją. Odtąd ze względu na sytuację polityczną (Syria i Liban są w stanie wojny z Izraelem) trzeba będzie ukrywać cel naszej podróży. Odtąd będziemy mówili, że jedziemy do Damaszku, a później do Ammanu i Petry. Reprezentacyjne koszulki z napisem „Ziemia Święta 2010” na wszelki wypadek trafiły do sakw (na całym świecie mieszkają ludzie, którzy studiowali w Polsce i znają nasz język). Tureccy pogranicznicy wbili nam pieczątki do paszportów i mogliśmy jechać pięciokilometrowym pasem do przejścia syryjskiego. Tutaj musieliśmy wypełnić druczki, zanim pogranicznicy wbili nam pieczątki do paszportu i nie napisali długopisem czegoś po arabsku na jego przedostatniej stronie! Przy okazji widzieliśmy jak załatwia się na przejściach zezwolenia na wjazd czy też rezygnację celnika z zaglądania do bagażnika – korupcja jest tu czymś normalnym i nikt tego nie ukrywa !

Od razu jedziemy od Aleppo. Nim jednak do niego dojechaliśmy, omal nie ugotowaliśmy się w słońcu. Odtąd postanawiamy wstawać regularnie przed 4.00 i możliwie jak najwięcej kilometrów przejeżdżać do 10.00. Samochodów jest znacznie mniej niż w Turcji, dlatego autostrady są otwarte dla każdego, kto się przemieszcza, nawet jeżeli jedzie pod prąd! Zauważamy także, że tradycją wielodzietnej rodziny jest to, że wszyscy zawsze są w stanie przemieścić się jednym motorem! W Aleppo zwiedzamy fantastyczne Stare Miasto i jesteśmy świadkami parady z okazji rozpoczęcia Mistrzostw Świata w piłce nożnej w RPA. Z braku czasu nie zatrzymujemy się na dłużej. Ruszamy na południe w kierunku Libanu. Po drodze zwiedzamy jednak „umarłe miasta” oraz docieramy do zamku krzyżowców Krak Des Chevaliers. Tam jedyny raz płacimy za nocleg na campingu w Syrii (ok. 3 USD). Tutaj moi koledzy poznają Magdalenę Sulima, podróżniczkę z Łęgowa (samolotem przyleciała do Bejrutu i dalej samotnie na rowerze zwiedzała Liban, Jordanię, Syrię i Turcję), z którą się w tym miejscu umówiliśmy poprzez sms.

Liban

Będąc tak blisko Libanu postanowiliśmy choć na 3 dni do niego wjechać. Zanim to uczyniliśmy, musieliśmy zapłacić na przejściu granicznym opłatę wyjazdową z Syrii (ok. 12 USD). Od razu zauważamy liczne obozy namiotowe emigrantów z Syrii, którzy przyjeżdżają do Libanu „za chlebem”. Podobno kończy się tym, że kobiety ciężko pracują, a ich mężowie zabierają im później pieniądze mówiąc, że z ich kwalifikacjami pracy tutaj nie ma! Jedziemy drogami wzdłuż Morza Śródziemnego, co kilka kilometrów mijając zasieki i punkty kontrolne libańskiego wojska. Jesteśmy miło witani i nie mamy żadnych problemów. Jadąc wzdłuż morza mamy bardziej rześkie powietrze i trochę mniej podjazdów. Po Bejrucie oprowadza nas Pani Marzena Schemaly, Prezes Polonii w Libanie. Długo opowiadała nam o tym interesującym państwie i jego historii, sytuacji polityczno – religijnej i najnowszych wydarzeniach, a także o naszych rodakach tu mieszkających i ich roli w tutejszym życiu. Z Bejrutu ruszyliśmy w kierunku Damaszku. Po drodze mijamy Góry Liban. Więc jeszcze w tym interesującym mieście, rozpoczął się ponad 30 km podjazd. Pokonaliśmy ponad 1600 metrów przewyższenia. Później była chwila zjazdu i dotarliśmy na Jezuicką farmę w Taanayel. Tam mogliśmy uczestniczyć we Mszy Św. w języku francuskim z elementami arabskiego i polskiego, odprawionej przez ks. Marka Cieślika. Od niego otrzymaliśmy także świeże produkty rolne, które były bardzo smaczne, a przy okazji uzupełniły braki witamin w naszych organizmach.

Syria – część II

Przejście granicznie libańsko – syryjskie było bardzo ciężkie, ponieważ trzeba było je przekroczyć w niesamowitym upale, a dodatkowo punkt libański był na odcinku stromego podjazdu. Ale po odprawie syryjskiej mieliśmy więcej zjazdów niż wspinaczki. Wczesnym popołudniem docieramy do Damaszku na Stare Miasto tej prawie trzymilionowej metropolii (to najprawdopodobniej najstarsze nieprzerwanie zamieszkane miasto na świecie) w okolice Cytadeli. Przeszliśmy przez olbrzymi targ Suku al-Hamidiyya z XIX wieku i widzieliśmy tam tradycyjne sklepy z bogatymi tkaninami, wyrobami rzemiosła artystycznego, lodziarniami (lody nakładane rękami). Z bazaru wyszliśmy bezpośrednio pod meczet Umajjadów (Jami’a al-Umawi). To arcydzieło sztuki islamskiej wiedzieliśmy tylko na zewnątrz murów i dziedziniec, ponieważ dotarliśmy na chwilę przed zamknięciem, a i sami musieliśmy wyjechać za miasto w poszukiwaniu taniego noclegu (mamy nadwyrężony budżet, więc najlepiej darmowego).

Poszukiwania noclegu zajęły nam sporo czasu i nic nie dały. Ale o 22.00 docieramy na stację benzynową, gdzie myjemy się i jemy na schodach. Po chwili obsługa zaprasza nas do stołu do kolacji. Później pojawia się herbata, a po niej okazuje się, że na tyłach jest opuszczony budynek, który możemy zająć. O świcie dziękujemy za gościnę i jedziemy w kierunku przejścia granicznego. Praktycznie cały czas mamy już pustynny krajobraz (nie licząc miejsc, które są nawadniane).

Jordania

Na przejście graniczne docieramy o 10.20. Nie spieszymy się, ponieważ jest tak gorąco, że dotknięcie ręką asfaltu może spowodować poparzenie! Czekamy do 15.00 i dopiero wówczas jedziemy 20 km do najbliższego miasteczka. Nie było to łatwe, ponieważ wieje silny boczny wiatr niosąc duże ilości piasku, redukując momentami widoczność do kilku metrów. Do Ammanu nie mamy zbyt daleko, ale tym razem postanawiamy znaleźć nocleg 30 – 40 km przed stolicą Jordanii i dopiero następnego dnia ruszyć dalej. Bez problemu dostajemy pozwolenie na rozstawienie namiotów, w rogu parkingu, na stacji benzynowej.

Haszymidzkie Królestwo Jordanii to typowe państwo pustynne o nierównym ukształtowaniu terenu. Najlepiej to widać w Ammanie, gdzie praktycznie całe miasto jest wzniesione na wzgórzach. Zabytków jest tu jak na lekarstwo – Teatr Rzymski i Cytadela. Nasz adres noclegowy okazał się nieaktualny, więc pojechaliśmy do pierwszego budynku, znad którego wystawał krzyż. I tak docieramy do pochodzącego z 1890 roku najstarszego Kościoła Katolickiego w Ammanie – Vicariatus Patriarchatus Latimi, przy którym jest także szkoła katolicka dla dzieci. Tutaj robimy sobie dzień przerwy od rowerów i jedziemy autobusem do Petry, przez wielu uznawanej za ósmy cud świata.

Amman opuszczamy w niedzielę 20 czerwca 2010 roku. Tego dnia są wybory prezydenckie w Polsce, więc jadę do Ambasady RP, aby spełnić swój obywatelski obowiązek. Następnie uczestniczymy we Mszy Św. po arabsku i żegnamy gościnnych jordańskich księży. Jedziemy do Madaby zobaczyć na podłodze mozaikową mapę Ziemi Świętej. 7 km dalej jest Góra Nebo, gdzie wg tradycji Mojżesz przed śmiercią miał zobaczyć Jerozolimę. Stamtąd czekało nas kilkanaście kilometrów zjazdu nad Morze Martwe, nad którym przy ujściu wody z gorących źródeł spędziliśmy ostatnią noc w Jordanii.

Izrael

Przekroczenie granicy jordańsko – izraelskiej zajęło nam ponad pięć godzin (dokładnie nas „kontrolowano”). O 15.00 opuszczamy klimatyzowane budynki kontroli granicznej i przekonujemy się na sobie, że słońce może zabić! Było 53ºC w cieniu! Powietrze, którym oddychaliśmy, parzyło od środka. Na szczęście po kilku kilometrach był Monastyr Deyr Hajalah, a kawałek dalej stacja benzynowa ze sklepami. Dopiero po 18-ej temperatura trochę się obniża, ale czeka nas kolejna niespodzianka – 30 km podjazdu i ponad 1000 metrów przewyższenia! Ledwo żywi docieramy do Centrum Jerozolimy. Na szczęście gościnni Jezuici mają dla nas miejsce obok Starego Miasta, więc nie musimy wiele krążyć, aby je odnaleźć. Jesteśmy tak zmęczeni, że nikt nie ma siły, aby się cieszyć z dotarcia do celu. Ja odczuwam radość dopiero następnego dnia, kiedy to w Bazylice Grobu Świętego mogłem pochylić się przed Grobem Świętym.

Jesteśmy dwa dni w Jerozolimie. Nasze organizmy są tak zmęczone, że nie wiele udaje się nam zobaczyć. Oprócz zwiedzenia Bazyliki,  docieramy także do Kościoła Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny usytuowanego na Górze Syjon, grobu króla Dawida, Wieczernika, muzułmańskiego sanktuarium Nabi Da’ud, Ściany Płaczu, Cytadeli, przeszliśmy się promenadą handlową Dawid St (El-Bazar), gdzie towar jest rozłożony niemal na całej ulicy. Pół dnia poświęcamy także na wyprawę do Autonomii Palestyńskiej, aby w Betlejem w Bazylice Narodzenia Pańskiego wejść do Groty, gdzie stał żłobek. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem, ale czas szybko mija i nasza wyprawa zbliża się ku końcowi. Jedziemy do Egiptu, po drodze zatrzymując się na plebanii w Beer Szewie (tam uczestniczyliśmy we Mszy Św. w języku hebrajskim) oraz w Kibucu Quetura. Opuszczamy Izrael także z braku pieniędzy – jest to najdroższe państwo podczas naszej pielgrzymki. Ceny nas powalają z nóg – tani chleb kosztuje ponad 6 zł (a taki, który nam smakuje powyżej 10 zł), kartonik mleka – 6 zł, kg ryżu – 9 zł! A jeść trzeba.

Egipt

Piesze przejście graniczne, izraelsko – egipskie udało się nam przekroczyć w godzinę. Niestety musieliśmy zapłacić opłatę wyjazdową (ok. 30 USD) i opłatę wjazdową (ok. 15 USD). Po zakończeniu formalności jedziemy na plażę, aby wykąpać się w Morzu Czerwonym. Następnie przychodzi czas rozstania. Dwóch kolegów wylatuje już najbliższej nocy z Taby z wycieczką a nasza czwórka jedzie do Sharm el Sheikh, skąd dwa dni później wylatuje czarterowym samolotem. Droga do naszego lotniska rozciąga się wzdłuż morza. Za miasteczkiem Nuweiba trafiło się nam 15 km górskiej wspinaczki! Tuż za przełęczą rozbiliśmy obóz. Tutaj rozdzieliliśmy się. Moi koledzy spokojnie pojechali do Sharm el Sheikh, a ja postanowiłem nadłożyć ok. 160 km, aby dotrzeć na Górę Synaj. Z braku czasu i sił na samą Górę nie dane było mi wejść, ale chociaż u jej podnóża mogłem chwilę pobyć w Monastyrze Św. Katarzyny. Tego dnia poprawiam swój dystans dzienny na pokonany na rowerze – obecnie jest to 231 km przez góry!

Wyprawa na Górę Synaj nie była jednak spokojna. W drodze otrzymuję od moich kolegów telefon z informacją, że nie wylecieli z Taby, ponieważ ktoś na lotnisku przypomniał sobie o dwóch teoretycznie martwych przepisach. Jeden mówi, że w Egipcie trzeba być minimum 3 dni, a drugi przyjmuje zasadę – „czym przyjechałeś tym wracaj”! Odstępstwo od nich jest tylko wówczas, kiedy wylatuje się egipskimi liniami rejsowymi. Będąc na lotnisku w Sharm el Sheikh, rezydentka Sun Fun potwierdziła istnienie tych przepisów. Ale wg niej, te przepisy są martwe. Nasza czwórka wyleciała do Bydgoszczy zgodnie z planem. 29 czerwca 2010 roku późnym wieczorem dotarliśmy do domów. Dwóch kolegów, którzy zapłacili po 300 zł więcej, aby na czas wrócić do pracy, przyleciało do kraju dzień po nas i dodatkowo przed odlotem rezydent Alfa Star, skasował ich po 100 USD za załatwienie zezwolenia na ich wylot.

Podsumowanie

Pielgrzymka rowerowa do Ziemi Świętej była bardzo udana. Bardzo się cieszymy, że było nam dane wziąść w niej udział. Spełniły się nasze marzenia dotarcia do Jerozolimy, a przy okazji przeżyliśmy wspaniałą przygodę. Nasza podróż trwała 47 dni (41 jazdy). Przejechaliśmy ponad 5600 km przez Polskę, Ukrainę, Rumunię, Bułgarię, Turcję, Syrię, Liban, Jordanię Izrael i Egipt. Byliśmy także na terenie Autonomii Palestyńskiej. Spotykaliśmy po drodze ludzi różnego pochodzenia, wyznania i kultury, ale jedno u nich zawsze było takie same – życzliwość. Wszędzie byliśmy ciepło przyjmowani. Co prawda niektórzy spoglądali na nas trochę jak na szaleńców, ale każdy podchodził do nas z szacunkiem i uznaniem do wysiłku i poświęcenia, bez którego nie dotarlibyśmy do celu.

Grupa była zebrana praktycznie w ostatniej chwili. Doświadczenie jej członków było różne. Wyposażenie w sprzęt również – część miała wszystko, a niektórzy musieli kompletować sprzęt od zera. Najlepiej wyszły na tym te osoby, które zdecydowały się na współpracę z Giant i Cumulus. Rowery Giant (trekkingowe RS1) sprawdziły się znakomicie. Gumę złapał tylko jeden kolega, a w moim pękły dwie szprychy, o czym zorientowałem się na lotnisku w Sharm el Sheikh! Nie było innych awarii czy usterek, mimo że razem z wyjazdami przed pielgrzymką zrobiły ponad 6 tys. km! Nawet narażone na zwiększone zużycie tylne opony bez problemów wytrzymały (guma była w przednim kole). Rowery Giant były nie tylko bezawaryjne, a także bardzo wygodne w podróżowaniu. Jechało się nimi tak lekko, że czasami koledzy jadący na rowerach innych producentów żartowali, że zamiast wbudowanego w przednią piastę dynama, mamy tam wmontowane silniki. Także sakwy firmy Cumulus sprawdziły się znakomicie. Dzięki bocznym kieszonkom, można było tak rozłożyć bagaż, aby wszystkie rzeczy były „pod ręką”. Dodatkowo posiadały ortalionowe pokrowce, które nie tylko chroniły przed deszczem, ale również przed piaskiem i kurzem pustynnym. Bardzo ważną zaletą ortalionów są ich duże odblaski, które są widoczne z daleka. A bezpieczeństwo podczas podróży to podstawa.

Dziękujemy wszystkim, którzy pomagali nam urzeczywistnić nasze plany i marzenia. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że udało się nam zrealizować wyprawę do Ziemi Świętej.

Statystyka

dystans całkowity – 5663 km

całkowity czas jazdy – 311:18 h

max. prędkość – 72,14 km/h


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u