Przez świat w 80 dni – 2014

 

Adam Stępiński

 

Przez  świat w 80 dni

 

Termin od 17  02  2014 osiemdziesiąt dni

Trasa :Warszawa-Berlin-Chicago-Los Angeles-Kiribati-Fidżi-Nowa Zelandia-Australia-Malezja-Hongkok-Helsinki-Warszawa

Wyprawa : autor relacji.

Informacje praktyczne : zawarte w tekście.

 

Dni 1 – 11          Część  I            Etap  1      Kalifornia USA

 

17 02 2014   Zatem zrobiłem pierwszy krok, wyruszając w  podróż dookoła świata. Dzień pierwszy był najdłuższy .Zimowy, słoneczny ranek w Europie , bardzo mroźne południe w  Chicago i pogodny, ciepły wieczór w Los Angeles. Tym razem odprawa paszportowa i bagażowa bez problemów. W biurze informacji turystycznej udostępniono mi telefon i zadzwoniłem do Tradewinds Hostel , aby przyjechał po mnie hotelowy busik .Nie wiem dlaczego suma wyliczona przez recepcjonistkę różni  się od tej , którą mam wyliczoną i podaną w potwierdzonej rezerwacji internetowej. W dormitorium jest kilkanaście łóżek ,ale pełny węzeł sanitarny. W hostelu zapewniają gratis śniadanie, popołudniową kawę lub herbatę z tortem, zazwyczaj podawanym z wieczornym poczęstunkiem w formie szwedzkiego bufetu, do wyboru smażone i pieczone ziemniaki, ryż, czasem sałatka. Można częstować się popcornem W recepcji otrzymałem bon na kieliszek szampana, wypijam go za powodzenie mojej wyprawy.

 

18 02 Do centrum  kursuje autobus nr 40 , bilet 1,50 USD u kierowcy, należy mieć odliczone pieniądze. Jedzie się dość długo, ale można obserwować ludzi i miasto. Wysiadam w downtown, kieruję się strzałkami i trafiam do interesujących mnie obiektów. Zwiedzam starą i nową katedrę katolicką ,ratusz, również wnętrza .W dzielnicy latynoskiej kościół, który wygląda jakby przeniesiony z XVII wieku. Obok kolonialny ratusz i kolorowe mercado. Po drugiej stronie hiszpańskiego placu chińskie kamieniczki, w jednej z nich muzeum, wejście gratis. Dochodzę do Union Station, głównego dworca kolejowego, w informacji dowiaduję się o dojazd do Las Vegas i Parku Narodowego Sekwoi. W centrum  Los Angeles zwiedzam historyczny gmach biblioteki miejskiej i nowoczesną salę koncertową, budynek bardzo podobny do Muzeum Sztuki Współczesnej w Bilbao .Przechodzę przez ulicę Tadeusza Kościuszki ,a by wrócić do hostelu kieruję się do przystanku 40.

 

19 02 Postanawiam dzisiaj być w Las Vegas. „ Czterdziestką” jadę na dworzec autobusowy, który jest obok kolejowego, bilet kupuję w kasie ( 46 USD ). Przejazd okazał się wyjątkowo interesujący. Autobus zatrzymał się w Seligman przy muzeum drogi 66, zainteresował mnie gabinet cyrulika i zarazem fryzjera. Jest oczywiście sklep z pamiątkami .Z tyłu budynku kilka starych samochodów. Postój jest oczywiście w celu zjedzenia lunchu, hamburger, popijany cocacolą. Korzystam z okazji , fotografuję stare, drewniane domy typowe dla amerykańskiej prowincji. Blisko od szosy 66  roślinność charakterystyczna dla pustyni Mojave, między innymi  kaktusy i Drzewa Jozuego. Terminal autobusowy jest w mieście,  trzeba przejść przez jaskinie hazardu, aby wyjść na ulicę Fremont, pod numerem 1322 znajduję się Las Vegas Hostel , łóżko w czteroosobowym dormitorium z łazienką kosztuje 18 USD ze śniadaniem, do dyspozycji gości  kawa i herbata gratis, przez całą dobę. Sympatyczny recepcjonista informuje mnie o możliwości udziału w zorganizowanej wycieczce do  Grand Canyon za 90 USD, zapisuje się na jutro.

 

20  02   Kierowca przychodzi po mnie o 6,30, jestem pierwszym pasażerem busiku, więc objeżdżamy kolejne hotele , mam okazję popatrzeć na miasto , między innymi na gigantyczny diabelski młyn, który dorównuje swoją wysokością kilkunastopiętrowym budynkom. Busikiem dojeżdżamy na parking autokarów, przed wejściem dostajemy butelkę wody mineralnej , kanapkę i słodycze na lunch. Pierwszy postój jest  w Arizona Hooverdan przy ogromnej zaporze i elektrowni, które powstały przed II wojną światową. Podziwiam jezioro, jego szmaragdową barwę, ale jednocześnie przeraża mnie księżycowy krajobraz, góry pozbawione roślinności, spalone słońcem, ale również zniszczone przez człowieka. Dalsza droga prowadzi obok pól uprawnych, przez szerokie, prawie płaskie równiny. Wjeżdżamy na parking w sosnowym lasku, czyli dojechaliśmy do Mother Point Grand Canyon. Rozczarowanie!!! Kierowca informuje, że mamy na spacer cztery godziny , skąd  i o której wyjeżdżamy w drogę powrotną .Rozdaje mapki  z zaznaczonymi atrakcjami po trasie. Idę w tłumie, trochę zły, że jestem skazany na masową turystykę. Pierwsze spojrzenie na kanion wywołuje zachwyt!!! Marzyłem o zobaczeniu tego cudu natury. Znajduję się  krawędzi południowego tarasu. Fotografuję góry, przez które przeciska się turkusowo-mleczna rzeka Kolorado, z tej odległości i wysokości wygląda jak niewielki strumień. Skały są w różnych odcieniach czerwieni, prawie fioletu, przesłonięte lekką  niebieskawą mgiełką. Oj! chyba mnie ponosi! .Chcę dokonać niemożliwego, opisać majestatyczne piękno Wielkiego Kanionu. Szlak do miejsca, z którego odjedzie autokar ma długość około czterech kilometrów, ale co chwilę zatrzymuję się, aby fotografować. Panorama zmienia się zależnie od oświetlenia, bo właśnie nadciąga chmura i zasłania słońce. Na krawędziach przepaści pojawiają się drzewa, spotykam mniej ludzi , spostrzegam sarny i jelenie wapiti, niestety już po godach, nie mają okazałych rogów, nie są strachliwe i nie uciekają, można więc je fotografować. Dochodzę do bocznego kanionu, pewnie jest ich więcej. Po drodze wchodzę do wystawowego pawilonu z pięknym widokiem na kanion , a teraz dochodzę do Grand Canyon  Village, istnieją różne możliwości noclegowe, nawet na polu namiotowym. W historycznym budynku schroniska niewielkie muzeum, wstęp gratis. Dojeżdża do tej miejscowości pociąg , a więc można samemu przyjechać, planowałem, że zejdę na dno kanionu  i tam na kempingu rozbiję namiot, w dole zawsze jest o kilka stopni cieplej .Zejście zajmuje ok. czterech godzin, wejście trochę dłużej, dałbym radę! Ale i tak jestem szczęśliwy, że zobaczyłem ten cud natury .O 20 zostałem podwieziony pod hostel, to dobry czas na kolację, można gratis skorzystać z Internetu, aby przekazać wrażenia.

 

21  02  Dzisiaj mam czas na zwiedzanie miasta. Ulicą Fremont dochodzę do jakby hali targowej, ale zamiast straganów – saluny gry. Girlsy w skąpych kostiumach lub efektownych sukniach z  piórami tu i tam, przyklejonymi rzęsami i uśmiechami zapraszają do jaskiń hazardu, ofiarowują korale z plastykowych perełek, takie to wszystko sztuczne.! Jest przed południem , przy automatach siedzą emeryci z blaskiem w oczach i złudnymi nadziejami w sercu. Wieża telewizyjna i zarazem widokowa wyznacza początek downtown. Coraz wyższe hotele , coraz bardziej ekskluzywne centra handlowe i kasyna, kasyna. Aż tu nagle Pałac Dożów, Canale Grande, gondolierzy – Wenecja! Z daleka widzę wieżę Eiffla. Spacerowicze popijają napoje z naczyń w kształcie damskiej nóżki w kabaretkach i w czerwonych szpilkach cha cha. Butelki szampana to oczywiście naczynia na lemoniadę. Jestem już w Nowym Yorku,  przy ulicy stoi Statua Wolności. A przede wszystkim kasyna, przed jednym z nich szczęśliwa gwiazda Elvisa Presleya, obok wejścia spiżowe panienki świecą zgrabnym tyłeczkami, które od ciągłego głaskania połyskują jak złote. Potem Disneyland a bok szklana piramida .Wracam do hostelu , przyrządzam sobie chińską zupkę .Uprzejmy recepcjonista pomógł mi kupić elektroniczny bilet do Los Angeles na Boltbus, cena o połowę niższa od tej proponowanej przez Grayhounda

 

22  02  Przystanek Boltbusa też  jest  przy Cassino Las Vegas, trzeba być kilka minut wcześniej  przed odjazdem, wystarczy numer rezerwacji jak w polskimbusie .Planowo jestem w Los Angeles, nie czekam długo na autobus do Visaliia. Przyjeżdżam ok. 19 , nie jest to dobra godzina , aby znaleźć nocleg w sobotni wieczór. W końcu trafiam do motelu za 60 USD.

 

23  02   Rano idę na dworzec autobusowy i dowiaduję się, że w niedzielę nie ma transportu publicznego w stronę  Parku Narodowego Sekwoi.

 

24  02   I znów dworzec , nie czekam długo na autobus, który  krąży po ulicach przedmieścia, aż  dojeżdża do miejsca obok drogi w kierunku  parku narodowego, mam do przebycia ok. 80 kilometrów. Niestety  komunikacji publicznej brak poza sezonem, pozostaje mi tylko dostać się tam zatrzymanym samochodem. W demokratycznych USA autostop jest zabroniony, można być aresztowanym za włóczęgostwo . Zaryzykuję. Uczynny kierowca podwiózł mnie ok. 50 kilometrów do drogi, która bezpośrednio prowadzi do bramy parku. Podziękowałem i zacząłem wędrówkę , ale podwiozła mnie starsza pani, na bramce , w kasie zapłaciłem 10 USD za bilet ważny przez tydzień. Sympatyczna kobieta podjechała ze mną na kemping, za rozbicie namiotu płaci się 18 USD, należy wpisać swoje dane, to się nazywa zaufanie, bo nikt tego nie sprawdza .Z pola namiotowego jest jeszcze 12 kilometrów do rezerwatu sekwoi. Kiedy dziarsko maszeruję, podwozi mnie kierowca  pod Visitor Center. Oglądam ekspozycję,  poświęconą  przyrodzie okolicy .Zaopatrzony w mapkę, gratis, ruszam, witają mnie „trzej strażnicy „, obok siebie rosnące trzy mamutowce .Idę dalej ścieżką olbrzymów, leżą jeszcze płaty śniegu. Przechodząc obok drzew dotykam ich kory, jest miękka i aksamitna, podnoszę szyszkę, bardzo małą  jak na owoc tak ogromnego drzewa. Salutuję Generałowi 81 metrów wysokości, nie jest najpotężniejszym, najwyższym, ani najstarszym drzewem, ale majestatycznym .Wrażenie świętości potęguję się w sanktuarium, odwiecznym mateczniku. Niektóre drzewa rosną od czterech tysięcy lat .NIEWIARYGODNE ! Szczęście mi sprzyja, podwieziono mnie na kemping .Z sąsiadami: dziewczyną i chłopakiem z San Francisco spędzam miły, upojny wieczór.

 

25  02   W nocy po prostu zmarzłem, ale zagotowałem wodę na kawę .Kiedy moi przyjaciele obudzili się, zjedliśmy wspólne śniadanie i oni zaproponowali mi podwiezienie do Visalii. Na kempingu są setki norek gofferów .Tym razem nocleg znalazłem w American Best Volue In za 30 USD  Kupiłem bilet ze zniżką 29,10 USD.

 

26  02   Około południa przyjeżdżam do Los Angeles, niestety nie na Union Station, ale do „ czterdziestki „ nie jest bardzo daleko .Dojeżdżając do miasta z daleka widzę ogromny napis Hollywood, ale celowo rezygnuję ze zwiedzania  krainy snów, nie jestem zwolennikiem kina amerykańskiego. W hostelu tym razem otrzymuję łóżko w eleganckim pokoju z aneksem kuchennym i łazienką, czyżby rekompensata za nieporozumienia z rezerwacją , a potem zawyżoną opłatą? Ustalam godzinę dowiezienia mnie na lotnisko, w cenie noclegu.

 

Dni  11  – 16     etap II       Hawaje

 

27  02   14,40 przylatuję do Honolulu, stolicy Hawajów, ponieważ  są one obecnie stanem w USA, więc obyło się bez kontroli. Z lotniska jadą bezpośrednie autobusy 19 lub 20 ( 2,50 USD , u kierowcy ) prawie pod hostel Waikiki Beachside przy 2556 Lemon Road, w którym łóżko zarezerwowałem przez Internet w domu , nocleg w dormitorium ośmioosobowym 20 USD +  20 USD depozyt za klucz. Odwiedzam kilka biur turystycznych, wycieczka jednodniowa na Big Hawai kosztuje ponad 400USD, dla mnie cena zaporowa, ale kupuję bilet lotniczy do Hilo za 207 USD, też drogo, ale trudno, płaczę i płacę. Spaceruję po plaży, nadmorską promenadą. Na lotnisku nie przywitano mnie wieńcem z pachnących kwiatów, teraz mogę sobie kupić kwiaty jaśminu nanizane na nitkę i dekorować i witać sam siebie. Jest ciepły wieczór , na estradzie między plażą a promenadą odbywa się koncert, charakterystyczne hawajskie gitary i tańce z różnymi rekwizytami.

 

28   02   Zwiedzam miasto, dochodzę do Pałacu Lolani, króla Kalakaua z 1882 roku, oglądam pomnik monarchy Kamehamehy Wielkiego, zabytkowy gmach parlamentu, katedrę anglikańską. Spaceruję po dzielnicy portowej, widzę starą latarnię morską, w dawnych magazynach sklepy i hurtownie chińskich towarów. Od  Muzeum Wojny  wracam zielonym, bezpłatnym autobusem, kursuje bardzo nieregularnie, a co chwilę podjeżdżają te, przeznaczone dla japońskich turystów .Wieczorem znów spacer po promenadzie.

 

1  03   O ósmej odlatuję na Big Hawai .Z samolotu widzę doskonale wyspę, ale wulkany drzemią, unoszą się tylko białe dymy .Spodziewałem się erupcji i widokowego wypływu lawy, takie fotografie znamy z przewodników, ale wtedy przylot byłby niemożliwy. Wysiadam i idę do informacji turystycznej , dowiaduję się, że komunikacją miejską nie dojadę do parku narodowego .Za mną stoi Holender, który zaprasza mnie do swojego samochodu,  zaraz odbierze go z wypożyczalni, a teraz przyszedł po mapy i foldery. Wybieramy trasę do Kilauea Visitor Center ( 45 km.), po drodze wstępujemy na plantację kawy, zwiedzamy niewielką palarnię i możemy skosztować świeżo zaparzonego napoju, pycha! W kasie przy bramie kupuję bilet do Hawai Volcanes National Park, ponieważ jestem piechurem płacę 5 USD, zamierzam pieszo wędrować i nocować na kempingu, tym bardziej, że pogoda dopisuje, a w wyznaczonych miejscach biwakowanie jest bezpłatne .W Kilauea Visitor Center oglądam film o wulkanach, spektakularne erupcje lawy, bardzo chcę zobaczyć najbliższe ,dostępne miejsca. Po drugiej stronie drogi jest Volcano House, z jego tarasu  wspaniały widok na kalderę Kilauea, w oddali dymiący krater Halema`uma“u,  ale wszystkie ścieżki do niego prowadzące są zamknięte dla ruchu turystycznego, można tylko drogą południową dojść do szlaku Kilauea Crater, początkowo idzie się krawędzią kaldery przez bujny las, czasem widać dno krateru, potem zejście i około godzinny marsz po polach lawowych. W niektórych miejscach lawa spiętrzyła się , wygląda groźnie, wydaje się jeszcze gorąca, chociaż ostatnia erupcja była w  roku 1959 .Już pojawiły się sukulenty, chociaż z niektórych szczelin unosi się dymek, widzę niewielkie czynne fumarole, oczywiście czuć specyficzny , siarkowy smrodek. Chodzę razem z moim Holendrem, wzajemnie robimy sobie zdjęcia. Jest dużo młodszy , nie chcę spowalniać  tępa jego wędrówki, dziękuję mu bardzo za pomoc i żegnamy się .Siedzę na skraju pola lawowego i odpoczywam. Wychodzę na wprost Thurston Lava Tube .na parkingu stoi kilka autokarów, a więc atrakcja turystyczna. Spotykam mojego Holendra i idziemy razem przez lawowy tunel, który zarasta już bujna roślinność, wejście ozdabiają różne gatunki paproci, widzę nawet dzikie ananasy .Przejście tym tunelem jest emocjonujące, zachęcam .Wracamy na parking i jedziemy do Sulphur Banks, najciekawszy jest szlak po prawej stronie szosy w stronę Jaguar Museum. Pogoda gwałtownie się załamuje .Zimna mgła miesza się z dymami fumaroli. Wchodzimy do kolejnej kaldery, z której została tylko jedna ściana , jest spękana, wygląda jak paleta malarza, duże plamy czerwone, pomarańczowe, błękitne, a tam skąd uchodzi dym, szczeliny są żółte. Słyszymy syk pary, bulgotanie wody, ponieważ mgła zgęstniała, a więc jest ograniczona widoczność, traci się poczucie rzeczywistości. Niezwykły, piekielny obraz dopełnia duszący, gęsty smród siarki., miejsce na tyle straszne, co fascynujące. Wracamy na parking, z którego widać wyraźniej krater Halema`uma`u ten dymi jak komin elektrociepłowni . Tuż przy krótkim szlaku w stronę krawędzi kaldery naturalne baseny z gotującą się wodą, która bulgoce i paruje.Za, zamkniętym, Jaggar Museum, jedziemy do Kipukapuaulu, jest tam pole namiotowe, we mgle ledwo dostrzegamy strzałki, kierujące do wjazdu, nie ma nikogo , żadnego namiotu, samochodu , bardzo zimno, pada deszcz , nie mam odwagi tu zostać. Wracamy do Volcano Village, zatrzymujemy się przy Kilauea Military Camp, niestety cena za wynajęcie bungalowu przekracza moje wyobrażenia .Holender ma zarezerwowany hotel. We wsi w sklepie robię zakupy spożywcze, pytam o możliwości noclegu, cena w pensjonacie B& B też przekracza moją zdolność finansową. Uświadamiam sobie, że jestem ok. 50 kilometrów od lotniska, a mój samolot do Honolulu odlatuje jutro o 9,20.Postanawiam za wszelką cenę wrócić do Hilo .Przyjacielski Holender podjechał ze mną do głównej drogi nr 11 , skręcił w boczną drogę do swojego hotelu, ja szedłem prosto w kierunku miasta. Podwiózł mnie sympatyczny Hawajczyk , wszystkie łóżka w tanich hotelach były zajęte, ale znalazłem miejsce w Hilo Bay Hostel za 25 USD, szczęśliwy i zmęczony usnąłem natychmiast.

 

2  03   Okazało się, że w patio hostelu można  rozbić namiot, ale spanie w łóżku jest jednak wygodniejsze .Hostel mieści się tuż przy ujściu rzeki  Wasiluku, przy której jest Tęczowy Wodospad. Do lotniska mam do przejścia ok. czterech kilometrów, ale podwiózł mnie elegancki kierowca w szybkim ekskluzywnym samochodzie.

Wróciłem do Honolulu, do swojego hostelu , mimo że w pokoju, w którym poprzednio nocowałem były pluskwy… „ w Honolulu na Hawajach …” Miałem do dyspozycji dużo czasu , wykupiłem bilet za 2,50 USD , który jest praktycznie na cały dzień, ale przy wysiadaniu z autobusu nie należy go oddawać kierowcy. Pojechałem miejskim autobusem numer 20 do Pearll Harbor, wstęp bezpłatny, zwiedzanie warto zacząć od rejsu do USS Arizona  Memorial. Trzeba zostawić nawet niewielki bagaż w przechowalni za 3 USD. Trudno opisywać wszystkie obiekty, które się zwiedza, do niektórych wstęp jest płatny. Pamiętacie ,że atakiem Japończyków na Pearll Harbor w 1941 roku rozpoczęła się II wojna światowa na Pacyfiku i przystąpienie USA do walki. Wróciłem do centrum, przy promenadzie jest trochę ukryta katedra katolicka, o 17 rozpoczęła się Msza św. ze śpiewami hawajskimi, bardzo wielu wiernych ubranych współcześnie, miało elementy strojów hawajskich np. stylizowane spódniczki, wianuszki kwiatów zawieszone na szyi, dziewczynki miały  je zrobione ze storczyków, jaśminu lub plumerii .Zdążyłem na kolejny zachód słońca na głównej plaży. Niestety w niektórych miejscach na plażę przez eleganckie hotele były wystawione stoliki i szwedzkie bufety . Ucztującym przygrywały hawajskie, trochę smętne zespoły muzyczne. Dobrze, że słońce wschodzi i zachodzi dla wszystkich.

 

3  03   Z plaży Waikiki mogę dojść do wulkanu Diamond Head. Kiedy skończą się kompleksy hotelowe, zaczyna się dzielnica willowa .Eleganckie rezydencje za murami, ponad które zwieszają się bugenwille o różnych kolorach. Ulica nadmorska prowadzi pod górę, czasem między rezydencjami są skwery i wówczas można podziwiać lazurowy ocean. Z lewej strony widać pionowe ściany zewnętrzne wulkanu, w rzeczywistości nie jest wysoki, tylko 231 metrów nad poziom morza, czyli około stu metrów wysokości bezwzględnej .Myślę, jak się tam wdrapię? ale skoro autobusy z japońskimi turystami jadą jeden za drugim, to jest jakieś dogodne wejście? Są już strzałki dojazdu samochodów .To chyba niemożliwe? Okazuje się, że u podstawy krateru wydrążono tunel, który prowadzi do wnętrza kaldery! Wstęp płatny 1 USD  jest Visitor Center, gdzie można dostać folderki, zasięgnąć informacji .postanawiam wejść na krawędź kaldery .Droga dość stroma, ale bardzo dużo osób się wspina , na górze jest taras widokowy, sięgam wzrokiem po horyzont oceanu i nieba, oglądam z góry Honolulu, trud wejścia wynagrodzony estetycznymi wrażeniami.

Wieczorem pożegnalny spacer promenadą i brzegiem Waikiki Beach

 

4  03   A zatem spokojnie jem śniadanie, oddaję klucz i odbieram 20 USD depozytu. Na przystanek „ dziewiętnastki „ tylko kilka kroków, niecierpliwie czekam na autobus, mam niewielki bagaż, więc o nic nie obawiam się, pasażerowie z dużymi walizami nie są zabierani, zostaje im taksówka. Ostatnie spojrzenie na miasto, stolicę Hawajów, największe miasto, już prawie milionowe, ale przejeżdżam obok drewnianych domków w ogródkach, typowych dla amerykańskiej architektury mieszczańskiej .Hola, hola jakiej amerykańskiej ? do końca dziewiętnastego wieku suwerenne królestwo.  A teraz wyspa  amerykańskiej demokracji, Hawajczyków potraktowano lepiej niż Murzynów, ale tak samo jak Indian, zabrano im państwo, narzucono ustrój, odmienną kulturę.

 

 

ETAP III

 

Dni  16   –   24    Etap III     Kiribati

 

4  03   Nadlecieliśmy nad archipelag Kiribati, na który składają się atole koralowców. Patrzę w dół, nieregularne skrawki lądu, wynurzającego się z wody o różnych kolorach, dominują błękit, granat, turkus, ale widzę też ogromne czerwone plamy. Wysepki obwiedzione są białymi koroneczkami fal, rozbijających się o krawędzie lądu, który przykrywa żółty piach, wszystko wygląda jak paleta malarza kolorysty. Lądujemy, chociaż widzę tylko wodę! są pierwsze palmy, a więc ląd.!  Już w samolocie zauważyłem, że pasażerami są głównie mężczyźni ? Czekając do emigration  widzę , że wyładowuje się coś w czarnych ,podłużnych pokrowcach…myślę, że to wędki ? Bo czytałem, że przylatują  tu wędkarze, aby łowić duże, oceaniczne ryby. Nic dziwnego, iż ja tylko z  plecakiem zwróciłem uwagę straży granicznej, zapytali mnie o rezerwację hotelu, pokazałem wydruki maili, które wymieniałem z właścicielem hotelu, w którym prosiłem o potwierdzenie rezerwacji. Urzędnicy, spojrzeli na siebie znacząco i poprosili o otworzenie plecaka. Z dziwnym uśmieszkiem wbili do mojego paszportu pieczęć wjazdową do Republiki Kiribati. Przed barakiem niestarannie skleconym , a stanowiącym halę przylotów, stały samochody z hotelu Thomas Cook , o którym czytałem, ale nie brałem go pod uwagę ze względu na bardzo wygórowane ceny. Wiedziałem ,że po głównej drodze kursują autobusy. Kiedy spytałem o Main Road , w odpowiedzi słyszałem tylko śmiech. Weseli ludzie tu mieszkają pomyślałem. Zarzuciłem plecak na ramiona i w drogę .Po kilkudziesięciu metrach zobaczyłem chatę z palmowych liści , przed nią w hamaku kołysał się mężczyzna. Podszedłem i spytałem o główną drogę, on roześmiał się i śmiał się tak szczerze, że omal nie wypadł z hamaka. Nadjechał samochód ,zatrzymał się i wysiadła kobieta, uśmiechnęła się i zaprosiła mnie do środka, wewnątrz siedziały dwie panie, spytały dokąd chce jechać? Odpowiedziałem ,-że na północ wyspy , do portu, z którego pływają promy na Tarawę, gdzie mam zarezerwowany hotel -. Kobiety wybuchnęły i wręcz pokładały się ze śmiechu .Dziwna wyspa pomyślałem, skoro się wszyscy  śmieją i ja zacząłem chichotać. Kiedy wszyscy  się opanowaliśmy , kobieta zza kierownicy wyjaśniła, że na Tarawę trzeba lecieć z Honolulu lub z Nandi, bilet kosztuje tysiąc dolarów australijskich. Prom od dawna nie pływa, na wyspie na której jestem, nie ma hoteli, barów, czy restauracji , bo tu nie przylatują turyści, a amerykańscy wędkarze mieszkają w resorcie Thomas Cook. Oj nie było mi do śmiechu! Lot  na Fiji  mam dopiero za tydzień! Mina mi zrzedła. Sympatyczna pani zaproponowała mi zamieszkanie w jej domu z rodziną. Przyjąłem zaproszenie i bardzo się ucieszyłem .Ich dom od brzegu oceanu dzieliło dziesięć metrów.

 

5  03   Mieszkam we wsi Londyn, faktycznie w jej centrum stoi stary, kamienny , kościółek anglikański, ale obok jest współczesna świątynia katolicka. Spaceruje po wsi , szukając zejścia do oceanu., aby pływać w masce z rurką nad rafą, bo przecież jestem na atolu koralowym. .Z jednej strony jest laguna, a pływanie w oceanie, uniemożliwiają bardzo wysokie fale .Na plaży leżą muszle, które ważą ok. dwóch, trzech kilogramów. Taką muszelką  kilka razy zostałem uderzony w piętę, w nogę, a więc muszę uważać .Oglądania zachodu słońca nic nie jest w stanie zakłócić.

 

6  03   Czyli 7 03 , a więc Dzień Kobiet. Kilka minut po dziesiątej na plac w centrum wsi wkraczają grupy pań, reprezentują kościoły, których są wyznawczyniami lub wieś, w której mieszkają .Bardzo jestem zdziwiony, kiedy widzę kobiety  w białych bluzkach  i czerwonych spódnicach, chorążyni trzyma flagę biało-czerwoną, one są z  Poland ! Muszę się wybrać do tej wsi  Wszystkich pozdrawia burmistrz i pewnie chwali panie z okazji ich święta. Posadzono mnie obok burmistrza, policmajstra i dwóch misjonarzy kościoła, którego na wyspie jeszcze nie ma .Udekorowano nas wieńcami z kwiatów, to się nareszcie doczekałem, na Hawajach nie witano mnie kwiatami, bo nie było to uwzględnione w cenie pobytu w hostelu .Po defiladzie pań i części oficjalnej zaproszono wszystkich na ucztę, a potem występy i wspólne tańce, tańczyłem i ja….

 

7  03   Idę do wsi Bambu Village, wszędzie są chaty z liści palmowych, brak anten telewizyjnych, bo nikt tu telewizji nie ogląda, ale są maszty telefonii komórkowej i Internet działa, chociaż bardzo wolno. Nie ma żadnego budynku piętrowego!

 

8  03   Dziś jest niedziela czyli faktycznie na świecie sobota, a więc wszyscy chrześcijanie świętują .Uczestniczę w nabożeństwie adwentystów, bo do tego kościoła należą moi gospodarze, potem wspólny obiad, dominują ryby, przyrządzane na różne sposoby.

 

9  03   Kupuję na poczcie znaczki i pocztówki, które adresuje do Polski i wysyłam, mam nadzieję, że dotrą, to gratka  otrzymać korespondencję z Wyspy Bożegonarodzenia, zwłaszcza w okresie Wielkanocy. Nie mogę wysłać esemesa, ani maila, a więc poczucie ,że jestem na końcu świata, chociaż  to tu właśnie najwcześniej zaczyna się każdy kolejny rok. Umawiam się z księdzem ,że zabierze mnie nazajutrz do Poland.

 

10  03   Przychodzę na plebanię o 10, ksiądz jest już gotowy do wyjazdu. Z Londynu  przez Bambu Village do Poland jest ok. 70 kilometrów .Najpierw jedziemy  drogą asfaltową, po obu jej stronach palmy kokosowe, za Bambu Village wjeżdżamy w busz .Przed Poland  pojawiają się słone jeziora , łatwo je rozpoznać po czerwonym, prawie brunatnym kolorze, na brzegach białe koronki skrystalizowanej soli, właśnie pozyskiwanie soli  stanowi jedno ze źródeł utrzymania mieszkańców. Widać już skromne chaty Poland i kościół pod wezwaniem św. Stanisława, wewnątrz obrazy również łączone z Polską min Matki Boskiej Częstochowskiej. Kiedy wracamy, zaczyna padać i nadciąga burza, w mgnieniu oka nasza droga znajduje się pod wodą Jestem przerażony, jak w koszmarnym śnie, jedziemy samochodem przez środek oceanu, po wodzie ! Ksiądz widząc strach w moich oczach, przyznaje, że gdy droga jest zalewana to do wsi płynie się łodzią .Dostrzegam suchy ląd, busz i już jestem spokojny.

W domu są ludzie znani mi z kościoła adwentystów , przyjeżdża pastor i kaznodzieja, który prowadził niedzielne spotkanie .Okazuje się, że przygotowano pożegnalną ucztę, proszą mnie, abym powiedział kilka słów, przywitał gości i zaczął jeść, aby inni mężczyźni mogli zacząć ucztować, a potem kobiety. Udekorowano mnie kwietnym wieńcem i podarowano na pamiątkę naszyjnik z muszelek .Rozmowy przeciągają się do późna w nocy.

 

11  03    W towarzystwie mojej gospodyni i jej synowej Luizy przyjeżdżam na lotnisko. Odlot jest trochę opóźniony, przedłuża  się sen o wyspie szczęśliwej.

 

 

Dnie 24  do 34       Etap IV              Fiji

 

 

12  03   Gubię w powietrzu jeden dzień, który zyskałem i ok. 20 jestem na lotnisku w Nandi na Fiji. Odprawa bez problemów, przy wyjściu informatorka, kieruje do hoteli i kontaktuje z kierowcą, dojazdy gratis. Zatrzymuję się w Nandi Bay Resort, w którym są pokoje i dormitorium zakwalifikowane jako schronisko HI , ze zniżką za dwie noce 80 dolarów  Fiji ( DF), czyli ok. 20USD, ze śniadaniem .Dormitorium pięcioosobowe z klimatyzacją i łazienką. Śniadanie tradycyjne : grzanki, dżemy, masło i kawa bez ograniczeń.

 

13  03   Podczas podróży zginęła  saszetka z lekarstwami, a zwłaszcza z adrenaliną, która ratuje mi życie po ukąszeniu osy itp. .Dzień zaczynam od wizyty u lekarza, cena leku jest przerażająca ok. 400 USD, podczas drugiej wizyty u tego lekarza otrzymuję gratis jedną ampułkę adrenaliny, strzykawkę i igłę, no mogę ruszać w interior.

 

14 03   Wyjeżdżam autobusem miejskim do Loutoka, tuż przed wjazdem do miasta przystanek przy porcie, z którego odpływają promy na okoliczne wyspy. Pobieram pieniądze z bankomatu, jadę do Ba ( 1 godzina 30 DF ).Trochę czekam na autobus do Nawali , dwie godziny jazdy .Wstęp do wsi 35 DF. Kiedyś należało mieć teve – teve , czyli prezenty dla wodza wioski, teraz wystarczy gotówka. Już w autobusie zaopiekował się mną starszy mężczyzna z maczetą w ręku, zaprowadził mnie do chaty wodza, tam uiściłem opłatę, a zamiast  teve – teve dałem 5DF na kava – kava, tradycyjny napój o lekkich właściwościach odurzających, koloru herbaty z mlekiem, potwornie gorzki, nie bardzo mi smakował.. Wychodzę z chaty, aby zwiedzać wieś, zapraszają mnie do domów. Idę na spacer po malowniczej  okolicy.Za nocleg z kolacją płacę 20DF.

 

15  03   Nie spałem dobrze, w chacie bardzo duszno, jest tylko troje drzwi, które w nocy były zamknięte, na matach rozłożonych na klepisku spała cała rodzina, a więc pochrapywania i kwilenie dziecka. Kiedy wychodziłem w nocy, musiałem zgiąć się, a na chybotliwych kamieniach, zamiast schodka, nie utrzymałem równowagi, całą noc padał deszcz, więc wylądowałem na mokrej trawie, która zarasta główny plac wsi .Poranną kawę wypijam w pośpiechu, bo autobus odjeżdża o szóstej , muszę nim wyjechać, bo następny będzie w poniedziałek. Droga do Ba  bardzo widokowa , bliżej miasta przeważają uprawy trzciny cukrowej .Na autobus do Tavua ( 1godz.) nie czekam długo, ale odjazd do Nawai dopiero o 15,00.Współpasażer proponuje mi nocleg u siebie. Jadąc do wsi przejeżdżamy przez piękny, stary, las górski, w siedzibie zarządu lasów państwowych jest możliwość zatrzymania się, ale ja chcę dojechać do końca trasy, aby mieć możliwość spacerów do sąsiednich wsi. Niestety  Navai niczym szczególnym się nie wyróżnia.

 

16  03   Wiedziałem ,że autobusy nie kursują do Nadrau, ponieważ czytałem, że są tam najstarsze i charakterystyczne chaty, postanowiłem się wybrać na dwudziestokilometrową wędrówkę. Zaopatrzony w kanapki, wodę i parasol  ruszam po śniadaniu .Za wsią idę przez las, droga przebija się przez wzgórza, ze skarp zwisają girlandy pachnących storczyków.! Przechodząc przez następną wieś , zostaję zaproszony na herbatę ze świeżych listków cytryny, pycha. Do Nadrau muszę zejść stromą ścieżką .zabudowa wsi niejednorodna, wśród bezstylowych chat odnajduję kilka tych z ogromnymi czapami strzech. Zostaje zaproszony do środka, częstowany zielenizną, której nie znam i nie mam odwagi spróbować, bo czeka mnie droga powrotna .Zaczyna padać deszcz , który przeradza się w ulewę, rozpętuje się burza, dochodząc do Navai zapada zmrok majaczy sylwetka ludzka, okazuje się, że mój gospodarz wyszedł po mnie .

 

17  03   O szóstej rano odjeżdża autobus do Tavua, skąd zaraz jest kurs do Suwy, stolicy Fiji. Nocuję w hotelu za 15 DF, który jest widoczny z dworca autobusowego .Z tarasu hotelu widok na port, w którym cumuje akurat kilkunastopiętrowy wycieczkowy kolos.! Miasto wywiera bardzo przyjemne wrażenie. Trochę zabudowy kolonialnej, w dawnej rezydencji gubernatora muzeum. Okazałe i stylowe gmachy państwowe, nadmorska promenada, ciekawe kościoły między innymi katedra katolicka.

 

18  03   Rano wyjeżdżam na Cost Coral, nie umiem wymienić nazwy żadnego miejsca docelowego. .Chcę, aby niedrogi hotel znajdował się nad brzegiem morza, aby była rafa, łatwo dostępna , moje oczekiwania respektuje kierowca autobusu, który go zatrzymuje i poleca, abym wysiadł .W Beachhouse WWW.fijibeachhouse.com. Płacę 40DF za noc , pokój jest sześcioosobowy, ale tylko przez ostatnią noc mojego pobytu mam współlokatorów. Łazienka z gorącą wodą przypada na kilka  pokojów , ale jest kilka kabin prysznicowych. Cena obejmuje  śniadanie i popołudniową kawę z bułeczkami, specjalnie pieczonymi dla gości resortu .W zatoce jest tylko ten ośrodek , rafa dość zniszczona, ale dostępna z brzegu, czasem trzeba poczekać na przypływ. Oczywiście jest basen, leżaki i zawieszone miedzy palmami hamaki , z których patrzę na morze i piaszczystą plażę

 

19, 20 21  03   Odpoczywam, pływając nad rafą, spacerując brzegiem morza. Wiem , że w Nowej Zelandii nie pozwolę sobie na taki luksus.

Z rajskiej plaży jadę do Nandi, zatrzymuję się w Down Hotel za 20 DF ze śniadaniem. Pokój dwuosobowy z łazienką i klimatyzacją. W mieście warto odwiedzić świątynię tamilską i bazar z rękodziełem, duży wybór tanich regionalnych wyrobów.

 

22  03   Z hotelu jest bezpłatny transport na lotnisko, ale o określonej godzinie,

dojazd autobusem miejskim nie stanowi żadnego problemu.

 

 

Dni   34   –  48    Część  II       Etap V     Nowa Zelandia

 

 

22  03   O 15,10 ląduję w Auckland, odprawa bez problemów, w informacji dowiaduję się, że o 16,00 mogę pojechać bezpośrednim autobusem do Rotoury. Bilet kupuję ze zniżką dla seniora 31 Dolarów Nowozelandzkich ( DNZ ), o 19 ,15 jestem na miejscu. W mieście jest duży wybór hosteli , w  HI  brak miejsc, ale obok Cactus Hostel, płacę 23 DNZ.  ośmioosobowe  dormitorium bardzo ciasne, właściciel okazuje się niesympatyczny, nie polecam.

 

23    03  Mój hostel i wiele innych znajduje się blisko parku, w którym wytyczone są ścieżki pomiędzy diabelskimi kałamarzami, szampańskimi basenami., a więc bardzo ciekawe zjawiska geotermalne. Około czterech kilometrów, między innymi wzdłuż pól golfowych, można przejść do Te Puia . Podziwiam marmurowe tarasy , przywodzące na myśl tureckie Pammukale .Z ich, prawie równej powierzchni wytryskuje gejzer na wysokość ok. 30 metrów! Oczywiście zobaczymy gotujące się niebieskawe błoto, kolorowe jeziorka. Bardzo interesująco przybliżono kulturę Maorysów, odtworzono domy, miejsca zebrań , modłów i pochówku. Atrakcję stanowi pawilon , w którym ogląda się ptaki  kiwi. Około dwudziestu kilometrów liczy droga do Doliny Wulkanów. Od głównej Taupo Higway  odchodzi boczna droga, przy której są ogrodzone pastwiska i czasem zabudowania farm. Na łąkach pasą się owce, ale również krowy. Wstęp do Doliny Wulkanów jest bardzo drogi, ale pani w kasie informuje mnie ,że mogę bezpłatnie spacerować po sąsiedniej dolinie Rianbow Mountain. Faktycznie oglądam kilka kolorowych jezior, zachwyca zwłaszcza turkusowo-szmaragdowe .Okazją wracam do Rotoury .

 

24  03   Wykupiłem bilet autobusowy ( 33 DNZ ) do Wellington na godz. 23, a więc mam cały dzień, aby zwiedzać miasto Rotoura i okolice. Tylko do 12 mogę bezpłatnie zostawić plecak w hostelu, potem trzeba płacić dwa dolary za każdą godzinę, a więc zniechęcam do oferty Cactus Hostel. Swobodny idę do Muzeum w dawnych łazienkach sanatoryjnych. Budowla w stylu europejskich domów zdrojowych, efektowny budynek z kilkunastoma wieżyczkami i zegarem na najwyższej wieży. Warto zwiedzić to muzeum. W zadbanym parku pawilony ogrodowe o różnym przeznaczeniu. Wracam po plecak .Idę teraz promenadą nad jeziorem Rotoura do wioski maoryskiej. W jej centrum,  stary , drewniany kościół anglikański  ST Faith i dom spotkań Maorysów, przed  którym totemy. W nowym budynku muzeum sklep z pamiątkami. Otoczenie wioski jest niezwykłe, na głównym placyku szumi para z gorących  źródeł , obudowanych i zabezpieczonych. Minikratery są w przydomowych ogródkach, na brzegu jeziora. Przy kościele stara łódź maoryska, w trzcinach słychać ptaki, a po czystej tafli jeziora pływają czarne łabędzie. Z nadbrzeża możemy popłynąć wycieczkowym stateczkiem w rejs po jeziorze. Przy promenadzie oglądam kolejną łódź maoryską, jest zabezpieczona daszkiem, ogrodzona, czytam jej historię wydobycia i rekonstrukcji. Odnajduję ścieżkę dydaktyczną, która prowadzi brzegiem jeziora, można obserwować różne ptaki, dochodzi się na półwysep, który okupują dzikie gęsi. Wracam przez las i dochodzę do różanego ogrodu, który jest częścią parku zdrojowego. Na przyległych uliczkach znajdują się zabytkowe, drewniane wille i rezydencje w stylu angielskim, a może amerykańskim? Przechodzę przez centrum, aby resztę dnia spędzić w parku geotermalnym, jeszcze raz oglądam błotne gejzery, fumarole, gorące źródła , niektóre są obudowane i zabezpieczone daszkami, mogę zanurzać zmęczone nogi .Wracam do parku zdrojowego i w ogrodowym pawilonie zjadam  kolację i odpoczywam. Dworzec autobusowy jest również obiektem zabytkowym, odjeżdżam punktualnie.

 

25  03   O siódmej rano jestem w Wellington .Dworzec autobusowy jest razem z kolejowym. Wypijam kawę , korzystam z łazienki, gratis, kupuję bilet na prom na Wyspę Południową, okazuje się ,że ostatni odpływa o 15. Ruszam zwiedzać miasto, najbliżej znajdują się reprezentacyjne  gmachy rządowe, biblioteka i katedry katolicka i anglikańska. Schodzę do dzielnicy stuletnich drewnianych domków  pionierów osadnictwa europejskiego w Nowej Zelandii. Warty zobaczenia jest kościółek sw.Pawła o fantastycznej drewnianej konstrukcji, bardzo odmiennej od naszych cerkiewek i góralskich cudeniek .Z drugiej strony dworca zaczyna się reprezentacyjne nadbrzeże ,aż do Muzeum Narodowego Tata , w którym odnajduję przedwojenny obraz Antoniego Michalaka. Poloników jest więcej, przy promenadzie wśród pamiątkowych tablic czytam, o losie 600 dzieci polskich, które udało się wyprowadzić z ZSRR i znalazły schronienie w Nowej Zelandii .Muszę  przyspieszyć kroku, aby dojść do portu, są płatne autobusy. Punktualnie wypływam i patrzę na stolicę Nowej Zelandii , miasto rozłożyło się w zatoce, otoczone wysokimi górami!

 

26  03   Bilet ze zniżką kosztował 50 DNZ, wieczorem przybiłem do nabrzeża w Picton, w którym jest bardzo duży wybór hosteli .Zaplanowałem na dziś przejazd do Nelson. Autobus odjeżdża dopiero ok. 16, postanawiam korzystać z autostopu .Dojeżdżam do Havelock, zatrzymuję kolejne samochody, w wystawioną rękę wbija się osa ! Mam  w plecaku adrenalinę, ale ponieważ jestem w mieście, chcę dostać się do szpitala, który jak się okazuje jest bardzo daleko, po drugiej stronie miasta. .Po półgodzinie nie następuje  szok uczuleniowy, dochodzę do oddziału ratunkowego, ale ręka jest tylko trochę spuchnięta gorąca, stosunkowo nieduży rumień, a oddycham normalnie. Siedzę około godziny w poczekalni, nic się nie dzieje. Wracam więc na szosę . Za  Havelock zaczynają się winnice. Równe rzędy winorośli zaczynają się prawie na brzegu morza i wkraczają na wzgórza po lewej stronie  szosy. A więc to tu czyni się wino, które można kupić w polskich sklepach .Z parą sympatycznych Czechów dojeżdżam do Nelson. Sześcioosobowe dormitorium w schronisku HI kosztuje 23 DNZ. Recepcjonistka sprezentowała mi ładowarkę do mojego telefonu. Hurra mogę robić zdjęcia i wysyłać esemesy!

 

27  03    W muzeach poznałem już kulturę Maorysów , ale nie spotkałem żadnego. W Nelson można zwiedzać położoną na wzgórzu katedrę anglikańską, w niej bardzo piękne witraże. Drogi wylotowe z miast Nowej Zelandii nawet kilka kilometrów od centrum są zabudowane, a więc trudno znaleźć miejsce do zatrzymania samochodu., chyba, że kierowca nie przestrzega przepisów drogowych, tym razem tak się stało .Zwróciłem uwagę, że zatrzymał się niezbyt elegancki i czysty samochód, za jego kierownicą siedział młody człowiek, wytatuowany chyba wszędzie? Na rękach, twarzy, szyi, dopiero później do mnie dotarło, że podwiózł mnie Maorys, bardzo sympatyczny i wesoły, niechętnie wysiadałem w Richmond. Dalej jadę szosą do Wakefield, wysiadam przy bocznej drodze do Belgrova Kawatiri Jucton. Jadąc podziwiam  górskie panoramy, przy drodze rosną dzikie róże takie jak w Polsce, ale one są obsypane czerwonymi owocami, bo przecież tu już jesień. Uczynny kierowca podwozi mnie na sam brzeg jeziora. Czytałem, że jest bardzo piękne, faktycznie, woda tak przejrzysta, że odbijają się w niej szczyty gór, które otaczają jezioro .Bardzo dokuczają meszki, ale muszę wytrzymać i spokojnie zatopić się w ciszę wieczoru, patrząc na słońce opadające w jezioro. Rozbijam namiot, niedaleko stoją  samochody, z których wysiedli biwakowicze i siedzą w składanych fotelach, popijając herbatę .Nagle pojawiają się strażnicy przyrody i grożą mi mandatem za nielegalny kemping., potem proponują podwiezienie na płatne ple namiotowe, aż w końcu zawożą mnie w miejsce, w którym mogę biwakować bezpłatnie .Jest wc , ale brak wody pitnej.Za chwilę przyjeżdżają inni turyści. Nad głową rozgwieżdżone niebo, chyba wróży to nocny chłód

 

28  03   Faktycznie zmarzłem, ale zagotowałem wodę na mojej kuchence i zaparzyłem kawę. Z St Armad do głównej drogi jest 25 kilometrów, ale zatrzymałem kierowcę, który podwiózł mnie aż do Murchson, potem półciężarówką  podjechałem do Inugakua, miejsca, w którym bardzo prędko powstało miasto w okresie „ gorączki złota „ i tak samo prędko przestało istnieć, znalazłem się tu dzięki uprzejmości i wiedzy mojego kierowcy, podwiózł mnie do skrzyżowania dróg, on pojechał w stronę Christchurch, a ja chcę dojechać do Westport. Tym razem na szosie miałem konkurentów , dwóch młodych Niemców, którzy mogą przyjeżdżać do Nowej Zelandii bez wiz i podejmować pracę bez żadnych ograniczeń .Szczęśliwie dotarłem do celu, zatrzymałem się w schronisku HI, dormitorium trzyosobowe, wyjątkowo dobre warunki i cena 22 DNZ. Ach, to już półmetek mojej podróży.

 

29     03     Centrum Wesport wygląda jak z westernu, ale jest daleko od drogi do Skał Naleśnikowych .W niedzielny poranek ruch na szosie nie jest duży .Idę pod górę i widzę nadjeżdżający samochód, kierowcą okazuje się Czech, oni potrzebują specjalne wizy, aby móc podjąć pracę i wyznaczono limit tych pozwoleń. Czeski przyjaciel podwozi mnie pod restaurację, w której będzie pracował, a na miejsce  jadę z parą młodych ludzi, Nowozelandka jako przewodniczka i jej chłopak. Zatrzymujemy się przy punkcie widokowym, z którego patrzymy na nadmorskie klify .Dojeżdżamy do Punakaiki, do rezerwatu przyrody wstęp jest bezpłatny, a skały wyglądają zgodnie ze swoją nazwą jakby ktoś usmażone naleśniki poukładał jedne na drugich w stosy. Można między nimi oglądać naturalne baseny, do których z hukiem wpływa woda, aby za chwilę wypłynąć, tryskają fontanny z różnych szczelin , miejsce warte zobaczenia. Plecak zostawiłem w Visitor Center ,więc go odbieram , na szosie nie stoję długo, zatrzymuje się Austryjak, ujawnia swoją narodowość po moim stwierdzeniu, że nie lubię poddanych Marii Teresy. Z Tomasem podjeżdżamy do Hokitika, centrum wydobycia i obróbki jadeitu. W Głównej Galerii jest muzeum, szlifiernia, można zobaczyć tworzenie biżuterii i oczywiście nabyć gotowe wyroby. Rozmawiamy bardzo sympatycznie z Tomasem, który okazał się dowcipny i inteligentny, stwierdzam ,że jest drugim po Mozarcie Austryjakiem, którego polubiłem .Zatrzymuję się w hostelu w Franz Josef Glacier. Do zachodu słońca zostało ponad dwie godziny, do czoła lodowca trzeba iść 12 kilometrów. Podwozi mnie przewodnik górski, wskazuje i nazywa najbliższe góry, które zaczyna zakrywać mgła. Dolina , do której schodzi lodowiec, jest widoczna dobrze, drogę do bramy Franza Josefa pokrywa piarg , trzeba pamiętać o dobrych butach !.Podchodzę pod samą bramę, pod którą jest niewielkie biało-szare jeziorko lodowcowe. Z punktu widokowego patrzę na jęzor lodowca, nie specjalnie efektowny, wypływa jakby z mgły opadającej nisko, należy trzymać się ścieżki .Do miasteczka wracam okazją, pod sam hipermarket, robię zakupy spożywcze .W schronisku częstują zupą, podgrzewam ją na kuchni i zajadam z apetytem, w towarzystwie młodych backpakersów z całego świata.

 

29  03   Wszyscy mówią o niezwykłości Nowej Zelandii , potwierdzam tę opinię! Do Fox Glacier podwozi mnie ksiądz, w Visitor Center zostawiam plecak, idę wytyczonym szlakiem poprzez dżunglę, wysokie bambusy, paprocie drzewiaste, wilgotny półmrok. Wychodzę na szosę, przekraczam ją i przez spienioną rzekę po wiszącym moście wspinam się do punktu widokowego. W prześwitach pomiędzy ogromnymi paprociami i drzewami widzę biały jęzor lodowca. Muszę wrócić tą samą drogą., a potem znów przez tropikalny las do parkingu, skąd na lodowiec prosta droga. Fox Glacier jest bardziej okazały, bardziej biały, dostrzegam spękania o turkusowo- niebieskawej barwie, pięknie lśni w słońcu .Kiedy schodzę do parkingu, patrzę na jezioro, nad którym odpoczywają gęsi nowozelandzkie. Po odebraniu plecaka na drogę i jazda ! nie wiem dokładnie dokąd, znam tylko słuszny kierunek .Dojeżdżam do Hast, w motelu dormitorium czteroosobowe za 25 DNZ, bez śniadania, właściciel mało sympatyczny.

 

30  03   Współlokator proponuje mi podwiezienie do Wanaka, skąd ciężarówką jadę w kierunku Mont Cook Po drodze wpadamy w sam środek dużego stada owiec, z szoferki doskonale widać cały kierdel i inne samochody uwięzione tak jak my. Wysiadłem przy drodze do Mont Cook Village, biegnie ona wzdłuż jeziora Pukaki. Dziewczyny z Francji, które mnie podwożą, zatrzymują samochód kilka razy, wysiadamy i robimy zdjęcia. Faktycznie krajobrazy wyjątkowo piękne. W schronisku HI brak miejsc, w pobliskim motelu jest dormitorium czteroosobowe z łazienką za 36 DNZ.Z balkonu roztacza się wspaniały widok na górską halę, nad którą wyrastają wysokie, ośnieżone szczyty .Idę w ich kierunku poprzez rozległe łąki, trawa jest już pożółkła i prawie sucha, odnajduję jednak kępy kwitnącego łubinu o barwie fioletu, różu i bieli .po lewej stronie góra Seton, na której wiszą lodowce, podtrzymywane przed spadkiem przez ostre skały .Dochodzę do Viv Kea Point, siadam na skale i uczestniczę w  misterium zachodzącego słońca. Wracam, kiedy już ciemno, a nad głową mam rozgwieżdżone niebo Południa.

 

1  04   Wczesnym rankiem wychodzę w kierunku Mont Cook,  jest on zasłonięty przez inne góry. Dochodzę do lodowca Muellera, pod którego bramą znajduje się duże jezioro turkusowo – szarawe .Szlak wiedzie przez kilka ukwieconych dolin, po drewnianych pomostach nad podmokłymi łąkami, po wiszącym moście, pod górę i wreszcie wspaniały widok na Mont Cook , u którego stóp jezioro z pływającymi górami lodowymi!. Oderwane od  lodowca Tasmana jak olbrzymie łabędzie biało- turkusowe, ich skrzydła lśnią i skrzą się w słońcu! A to już nie wyobraźnia, spotykam rodaków, a nawet sąsiadów zza Lasu  Kabackiego. Rozmawiamy, dzieląc się wrażeniami , proponują mi podwiezienie do głównej szosy, dalej nasze drogi  pobiegną w rożnych kierunkach. Mam przed sobą niedaleką drogę do jeziora Tekapo. Miejsca w schronisku HI nie ma , ale w hotelu, obok biura informacji turystycznej, są dormitoria sześcioosobowe w cenie 25 DNZ. Wczesne popołudnie sprzyja spacerom, idę więc do kamiennego kościoła Dobrego Pasterza, malowniczo usytuowanego nad brzegiem jeziora. Przez  panoramiczne okno widać daleką perspektywę, góry, które schodzą wprost do wody .Obok świątyni wznosi się pomnik psa, przecież  niezbędnego przy zaganianiu owiec .Przy moście stara studnia pod jabłonką, obsypaną czerwonymi jabłuszkami, ale nie są smaczne. Po kolacji idę przez łąkę nad jezioro,  nie tylko przy zachodzącym słońcu drzewa są złote, rubinowe, bogate w barwy jesieni.

 

2  04   Jezioro Tekapo ma niezwykły ciemnoszmaragdowy kolor, ale widoczny  tylko z góry, najlepiej tej nad termami, do których wstęp jest dość drogi .Na brzegach kwitną pomarańczowe maki, a pod sosnami maślaki, nikt ich nie zbiera. Gdybym kupił cebulę, śmietanę i masło do smażenia, to bym je zebrał, ale mam pewne obawy, a jutro muszę jechać dalej .Dowiedziałem się o tanim autobusie z Quinston do Christchurch, poprosiłem  recepcjonistkę w moim hostelu i kupiła mi bilet przez Internet, zasady takie same jak w polskimbusie. Wybieram się na pożegnalny spacer, zauważyłem topole szumiące przed wieczorem, zadomowione tu, sprawiają, że krajobraz jest swojski, trochę nostalgiczny.

 

3  04   Autobus do Christchurch odjeżdża o 13,40, będzie na miejscu ok. 17. Noctobus zatrzymuję się przy lotnisku, korzystam z okazji i wysiadam, obok terminalu brak sklepów spożywczych, ale jest Mc Donald`s , ceny nawet przystępne .Między barem a lotniskiem znajduje się Centrum Arktyczne, bilety bardzo drogie , słyszałem opinie, że ekspozycja nieciekawa. Mój samolot do Sydney odlatuje o 7,25, ale linie lotnicze Quantas wymagają, aby stawić się do odprawy trzy godziny wcześniej. Postanawiam, więc noc spędzić na lotnisku .Upatrzyłem sobie ciepły kącik, ale pracownik ochrony kieruje mnie do zimnej poczekalni albo do płatnej 5 DNZ, w której można drzemać na pufach, dostosowują się do ułożenia ciała .Niestety ok. 3,30 muszę opuścić legowisko. Można liczyć na obudzenie, bo recepcjonistka zapisuje numer lotu i godzinę odprawy. Zegnaj piękna Nowa Zelandio!

 

Dni 48  – 62     Etap VI      Australia

 

4  04    Czeka przygoda w Australii. Już o 9,25 ląduję na lotnisku w Sydney i zaczynają się kłopoty, moja wina, że nie wpisałem do deklaracji nazwy hotelu, a więc urzędniczka emigration przekazała mnie swojej  koleżance wyższej rangą. Ona konsultuje się z przełożonymi , kiedy pojawia się powtórnie, zarzucam ją dokumentami podróży , pokazuję karty bankowe, podnoszę głos wyrażając swoje oburzenie z powodu złego potraktowania mnie .Urzędniczka mięknie, tłumaczy się procedurami, przeprasza i oddaje mi paszport., pomagając odnaleźć plecak i kierując mnie do kontroli sanitarnej, ale widzę otwarte drzwi do hali przylotów i wychodzę, prze nikogo nie zatrzymany. Nie muszę wymieniać pieniędzy, bo już w Warszawie kupiłem ponad 800 dolarów australijskich. Nabywam bilet kolejowy do Circular .Okazuje się ,że kolega Witek wprowadził mnie w błąd, najwięcej hosteli, tanich hotelików jest w okolicy Głównego dworca kolejowego, nawet w starej jego części znajduje się schronisko HI. Ja nocuję w sąsiednim HI w ośmioosobowym dormitorium za 37 DA ze zniżką, bez śniadania. Hostel nie jest wygodny a bardzo drogi, jego zaletę stanowi fakt, że leży w samym centrum. Ulicą  George Street idę  w stronę portu, po drodze zwiedzam ST Andrews Cathedral, wnętrza ratusza i Victoria Building .Bocznymi uliczkami o ciekawej kolonialnej zabudowie docieram do Harbor Bridge, ceny wstępu są absurdalne! Ze skweru obok widoczna doskonale Opera. Zwiedzam Muzeum Sztuki współczesnej , gratis . Po drodze do Royal Botanic Gardens , zwiedzam Muzeum Sydney. Park jest starannie utrzymany , wszędzie papugi, głównie kakadu. Przy ulicy Pitt Street znajduje się Muzeum Narodowe i katedra katolicka, bardzo piękna. Idąc prosto dochodzę do dworca kolejowego i mojego hostelu.

 

5  04   Po wczesnym śniadaniu wymeldowuję się, dobrze, że dworzec kolejowy mieści się po drugiej stronie ulicy .Kupuję bilet kolejowy do Kaatakomba, wyjątkowo tani, bo 15DA w obie strony. Ze względu na remont torów, wyjeżdża się z Sydney autobusem, ale to nie przeszkadza mi, pozwala zobaczyć miasto. Niestety autobus i pociąg nie są skomunikowane i czekam dość długo na połączenie, podróż trwa ponad dwie godziny, chociaż  to nie jest daleko. Podczas przejazdu psuje się pogoda,  kiedy docieram na miejsce nie pada, ale mgła przesłania góry. Blisko dworca kolejowego jest schronisko HI, ponieważ jutro rano mam samolot, więc muszę wracać do Sydney. Z dworca  do Doliny Echa  przejście ok. trzech kilometrów.  Od 25 do 35 DA w biurach oferowane są wycieczki. Zaczynam od  wodospadów w lesie deszczowym, cały czas mgła, ale gdy wchodzę na taras widokowy wspaniale widać Góry Błękitne ! Zawdzięczają swoją nazwę niebieskiej mgiełce olejków eterycznych  z eukaliptusów, rozgrzanych słońcem., dziś tego zjawiska nie zobaczę, ale to, co widzę satysfakcjonuje mnie .Ruszam szlakiem w kierunku Trzech Sióstr  Te trzy skały obok siebie mogę oglądać tylko z odległości, chociaż można do nich bliżej podejść, stanowią święte miejsce dla Aborygenów. Mijam piękne kaskady wodne i dochodzę do Doliny Echa. Szlakiem szedłem około dwóch godzin, nie mam czasu, aby iść dalej Wracam do dworca w deszczu, wieczorem przyjeżdżam do Sydney, znajduję miejsce w tanim chińskim hoteliku za 25 DA, wykupuje przejazd busikiem na lotnisko.

 

6  04   O 10,30 odlatuję do Ayers Rock, w czasie lotu patrzę na bezkresne obszary Australii .Widzę pustynny krajobraz, spaloną brunatną ziemię, białe plamy słonych jezior, ten pejzaż przeraża  mnie, zastanawiam się jak dam sobie radę ? Muszę przejechać z Ayers Rock do Alice Springs. Gdy nadlatujemy nad Uluru mgła przesłania wszystko. Wychodzę z samolotu w strugach deszczu. Na lotnisku nie ma biura informacji turystycznej ,jestem zdezorientowany. Wsiadam do pierwszego autobusu, który stoi w szeregu innych, którymi pasażerowie będą odwiezieni do hoteli. Jazda raczej krótka, kiedy wszyscy wysiadają  i ja też .Pytam kierowcę o dojazd do centrum informacji turystycznej , wskazuje mi bezpłatny busik , za kilka minut jestem w przy centralnym placu miasteczka, są tu sklepy, bary i spożywczy supermarket. W informacji dowiedziałem się, że miejsce na kempingu kosztuje 19 DA, trochę jeszcze pada. Decyduję się na rozbicie namiotu. Po południu idę na spacer po okolicy, odnajduję kilka obozowisk z wieloosobowymi namiotami, kuchnią, sanitariatami, ale są one przeznaczone dla turystów, którzy wykupią dwudniowe safari , w granicach 300 dolarów. Odnajduję wzgórze, z którego widzę Uluru ! Jest naprawdę magiczne, pomarańczowo- czerwone, unosi się nad nim mgiełka po ulewnym deszczu, w linii prostej to ok. 10 kilometrów.

 

7        04  W namiocie spałem doskonale, szybkie śniadanie i cel – Uluru, dwanaście kilometrów, spróbuję może okazją? Idę we właściwym kierunku, czasem macham na pędzące samochody, wynajęte przez turystów .Zatrzymuje się Australijczyk , który przyjechał na kontrolę finansów parku narodowego, przejeżdżamy przez bramkę, otwiera się szeroko przed panem inspektorem , podwozi mnie do Centrum  Kultury  Aborygenów , stąd zaczyna się szlak dookoła Uluru. Trasa wynosi ok16 kilometrów, widzę krawędź wschodnią, ale idę w kierunku zachodnim. Panuje cisza, nikt mnie nie mija, mam więc nadzieję na spotkanie z kangurem, chciałbym też zobaczyć Aborygena, przecież to ich święta góra. Słyszę pisk… klaksonów, charkot motorów, a więc dochodzę do parkingu, z którego też można zacząć wędrówkę .Z daleka widzę grupkę ludzi, męższczyzna ma ciemną twarz, pewnie Aborygen!, cieszę się ze spotkania, kiedy podchodzą blisko, okazuje się , że to turysta , który idzie w kapeluszu z gęstą siatką przeciw bardzo dokuczliwym muszkom. Jest ich tysiące, próbują wcisnąć się do uszu, oczu i nosa. Kapelusze podobne do tych dla pszczelarzy, można kupić w sklepie z pamiątkami, warto je mieć! W niewielkiej odległości od parkingu jest ścieżka na szczyt Uluru, teraz zamknięta, ponieważ  po deszczach jest bardzo śliska, chociaż widzę linowe poręcze . Zauważam szczeliny w kamiennym monolicie. Dochodzę do jaskini , która służyła i służy Aborygenom jako sala zebrań, może modłów? Na ścianach prymitywne rysunki, dominuje motyw gałązki drzewa iglastego, inne znaki trudne do odczytania .Od jaskini szlak prowadzi do szczeliny tak głębokiej ,że tworzy rodzaj kanionu, a z góry spada woda. Mam zamiar okrążyć Uluru, a więc muszę wrócić do głównego szlaku. Zaczyna padać deszcz, przeradza się w ulewę, coraz częściej błyskawice rozświetlają czarne niebo, grzmoty potęguje echo. Patrzę na Kamień, jest magiczny! Prawie niebieski ! Po sino –czerwonawych ścianach spływają wodospady, jest ich setki! Ich białe nitki zmieniają barwę skał trudną do określenia .Trochę się boję, ale uczestniczę w mistycznym zdarzeniu!. Brnę po kałużach, wpadam w doły z wodą, sięgającą  powyżej kolan. Dochodzę do kolejnego parkingu,  wyczerpany  i przemoczony siadam na ławce pod daszkiem, po odpoczynku oglądam kolejną grotę z malowidłami, lepiej zachowanymi, rozszyfrowuje postaci kobiety i męższczyzny, a raczej pramatki i praojca .Boli mnie noga, nie wiem dlaczego? Wychodzę na parking stoi kilka samochodów, może mam szansę na podwiezienie? Zatrzymuje się jeep strażnika parku, informuje mnie ,że idę w odwrotnym kierunku niż do Ayers Rock Village .Zawracam. Strażnik podjeżdża półciężarówką  i zaprasza mnie, abym wsiadł, podwozi do Centrum Kultury Aborygenów .Oglądam wystawę , ciekawe eksponaty i filmy .Denerwuję się ,że mój namiot popłynął. Chciałbym już być na kempingu .Idę drogą i zaraz za Visitor Center , zatrzymuje się Szwajcar, który podwozi mnie na pole namiotowe. Mój namiocik nawet bardzo nie przemókł , ale deszcz  pada, siąpi, kropi, pada. Postanawiam przenieść się do schroniska HI , okazuję się ,że jest zlokalizowane na terenie kompleksu hotelowego, do którego przyjechałem z lotniska. W Pionier Lodge HI  nocleg, ze zniżką kosztuje 35 DA. Bez śniadania. Pawilon jest podzielony na czteroosobowe boksy, wc mieści się w osobnym budynku , a więc cena dość wysoka, ale nie mam innego wyjścia..

 

8   04    całą noc była ulewa, dobrze, że spałem pod dachem .Kiedy zdjąłem przemoczone buty, okazało się ,że mam popękane pięty, powstały otwarte ranki i dla tego bolały mnie podczas wczorajszego marszu i w nocy nie mogłem spać. W dzień też pada, ale mogę wyjść, aby uczestniczyć w sportowych animacjach. Po dziesiątej idę z grupą rzucających oszczepem, moje próby  nie są  udane .Tuż przed południem  uczę się rzucać bumerangiem, nie wraca. Po obiedzie zwiedzam wystawę w Visitor Center, etnografia i przyroda, a potem spaceruję po ogrodzie botanicznym przy Desert Gardens Hotel Odnajduję kilka gatunków eukaliptusów i endemiczne rośliny Australii. O szesnastej  oglądam pokaz tańców Aborygenów. Tuż przed zmierzchem niebo wypogadza się i z  punktu widokowego na terenie mojego kompleksu hotelowego mogę podziwiać kolejny zachód  słońca, w odcieniach purpurowo – czerwonym są niebo, słońce i Uluru.

 

9  04   W nocy znów padało, buty mi nie wyschły, pięty spękane, bolące przy każdym kroku .Ranek dość chłodny, ale słoneczny, niebo czyste, a więc doskonałe warunki do podróży Nie widziałem  Uluru – Kata Tjuta National Park  Olgas Rock. W kuchni, kiedy robię sobie kawę, młody męższczyzna , chyba Hindus, pyta mnie o plany na dziś, odpowiadam ,że muszę się dostać do Alice Springs, ale nie dysponuję samochodem, więc nie wiem gdzie dojadę. On spokojnie proponuje mi podwiezienie, ale pyta, – czy się spieszę ? Bo ma zamiar zatrzymywać  samochód w ciekawych miejscach – .Odpowiadam, że chyba jeszcze śnię , nie wierzę własnemu szczęściu. Oczywiście bardzo proszę o zabranie mnie  Ruszamy tuż po dziesiątej. Cały czas myślę, że do Alice Springs  jest około 400 kilometrów, a to się okazuje, że dwa razy dłużej, ba zapomniałem, że odległości w Australii podawane są w milach. W samochodzie okazuje się, że mój kierowca pochodzi z Sri Lanki, mieszka w Australii od czterech lat. Mało rozmawiamy, ponieważ on chce odpoczywać w ciszy, a mnie coraz bardziej boli noga .Moje mokre buty, wcześniej naznaczone przez kota Elvisa , po prostu śmierdzą, wstydzę się, nie wiem co robić? Dojeżdżamy do miejsca, w którym Stuart Higway prowadzi prosto do Alice Springs, a w lewo jedzie się do Kings Kanyon. To miejsce to zupełne pustkowie, przypominam sobie widok spalonej ziemi, widzianej z samolotu. Proszę Lankijczyka, aby podwiózł mnie do kanionu, wysiadam przy skręcie do Królewskiego Wąwozu. Idę wolno ze względu na ból nogi, upał  i ciężki plecak .Kilometr przed wejściem do rezerwatu  zatrzymuje się niemłody Australijczyk i podwozi mnie .Zostawiam plecak pod wiatą i wspinam się w górę kanionu. Spotykam mojego Australijczyka, rozmawiając, dochodzimy do platformy widokowej, na planszach jest opisana historia miejsca świętego dla Aborygenów. Podziwiam czerwone ściany kanionu, osiągają wysokość ok. stu metrów , jego dnem płynie wartko strumień , przekracza się go przeskakując z kamienia na kamień. Robimy  zdjęcia, przedstawiamy się sobie .Bob proponuje podwiezienie do główniejszej drogi, a nawet na kemping w Kings Canyon , ja chcę dojechać do Kings Creek Station . Bob zapewnia , że jutro około południa będzie jechał obok mojego kempingu, wstąpi po mnie  i razem pojedziemy do Alice Springs. Kiedy stoję przy szosie dokuczają upał i natrętne muszki. Widzą mnie strażnicy Parku Narodowego Watarrka,  którego częścią jest Kings Canyon, przejeżdżając, pozdrawiają i ja ich pozdrawiam, ale po kilku minutach wracają  po mnie i odwożą na kemping. Płacę 18 DA., ale obsługa nie jest miła, skąpią wrzątku, kiedy chcę zaparzyć sobie herbatę i zalać chińską zupkę. Sąsiedzi są nieuczynni i niesympatyczni, no cóż nie wszyscy mogą być aniołami.

 

10  04   Rano recepcja i bar są zamknięte, nie mogę zaparzyć kawę. Wychodzę na drogę, gazą zakrywam twarz, chroniąc się przed muchami, pewnie wyglądam jak duch? Bob widzi mnie z daleka, zatrzymuje się z fantazją, ładujemy plecak i w drogę, przed nami ponad 400 kilometrów. Przy szosie znaki ostrzegawcze przed wybiegającymi kangurami, ale przez całą podróż nie zobaczyłem tego zwierzęcia w jego naturalnym środowisku .Mijamy Zwrotnik Koziorożca. Stacje benzynowe są co koło 60 kilometrów. Bob podwozi mnie pod szpital, nie słucha moich protestów.Za konsultację chirurgiczną żądają 400 dolarów !!! Fakt w pięcie otworzyła się rana dość głęboka, krwawi, noga jest opuchnięta. Blisko szpitala jest Aminias Palace Hostel, reklamuje się jako przyjazny podróżnikom, faktycznie 24 dolary ze śniadaniem to dobra cena. Dormitorium sześcioosobowe z łazienką. W rejestracji szpitala dali mi adresy przychodni lekarskich, w których udzielą mi pomocy bezpłatnie. Okazuje się ,że mnie tylko zbyli. Po kolacji bardzo zmęczony zasnąłem natychmiast i spałem snem kamiennym.

 

11  04   Leżę cały dzień, noga puchnie i boli. Z balkonu obserwuję papugi, są to najczęściej nimfy i kakadu, ale dużo większe od tych hodowanych w Polsce .Jest ich tak dużo jak gołębi na Rynku Głównym w Krakowie.

 

12/13  04   W nocy nie śpię, nie tylko dokucza  mi ból nogi, ale również pluskwy. Idę powtórnie do szpitala, prośbą i groźbą uzyskuje, że na stole operacyjnym wycinają martwą tkankę i oczyszczają ranę. Dają mi antybiotyk i każą leżeć, a więc leżę, również następny dzień .Ból ustąpił, pluskwy nie!

 

14  04   Muszę opuścić hostel, bo przeprowadzą dezynfekcję .Przenoszę się do pobliskiego Todes Hostel, 23 DA, ze śniadaniem, warunki dużo lepsze .Na ulicach Alice Springs , a zwłaszcza przed szpitalem , Aborygeni, męższczyżni są zazwyczaj pijani, a kobiety bardzo zaniedbane, trzymają się w grupach , nie widziałem ,aby Australijczycy rozmawiali z nimi. W historycznym centrum miasta  zabytkowe budowle: Kings Hospital ( muzeum )stary ratusz. W Albert Nomatjira  Galery obrazy pierwszego uznanego malarza Aborygena., w innych galeriach obrazy współczesnych malarzy, nawiązujących do mistrza bardzo wiernie. Na skwerze, obok kościoła Aborygeni sprzedają obrazki , najczęściej abstrakcyjno – geometryczne motywy. W centrum jest również Kings Residence , faktycznie zatrzymała się w nim Elżbieta II jako księżniczka We wnętrzu można wypić kawę, zjeść domowe ciasto w cenach bardzo przystępnych. W kościele katolickim odnajduję obraz podarowany papieżowi Janowi  Pawłowi II przez Aborygenów .Dowiaduję się w biurze informacji , że autobusem miejskim za 3 DA. Dojadę do Desert Park, wstęp 20DA ze zniżką.  Idąc do głównej bramy, zbaczam, ale idę wydeptanymi ścieżkami przez busz i niecierpliwie wypatruję torbaczy. Niestety Australia pozostaje dla mnie krajem niewidzialnych kangurów . Park, a raczej ogród zoologiczny , jest podzielony na sektory : psów dingo, sanktuarium ptaków i wybieg kangurów. Warto zaplanować wizytę do 15, ponieważ  po tej godzinie zamykają wejście do ptasiego sanktuarium, chociaż w wolierach można oglądać mniejsze ptaki .Sektor dla dingo jest w remoncie, ale te psy widziałem na ulicy, znam je doskonale, bo miałem takiego rudzielca w domu, historia jego zaginięcia i odnalezienia opisana w Internecie. No nareszcie mogę popatrzyć na rodzinę torbaczy, chociaż wszystkie młode poruszają się samodzielnie. W dość dużej zagrodzie jest cała, wielodzietna rodzina, tata kangur trochę z boku czuwa nad stadem. Przez furtkę można wejść , podchodzić dość blisko, by zrobić zdjęcia, jednak na zbytnią poufałość zwierzęta nie pozwalają. Jestem zadowolony, że je odwiedziłem. W hostelu wykupuję za 12 DA przejazd na lotnisko.

 

15    04  Po śniadaniu o 8,30 wyjeżdżam, na peryferiach miasta widzę prymitywne osiedla dla Aborygenów. Alice Springs to podobno największe skupisko rdzennej ludności Australii. W południe przylatuję do Perth, z lotniska miejskim autobusem jadę do historycznego centrum , w którym jest najwięcej hosteli a nawet schronisko HI .Zatrzymuję  się w  Backpakers Hay Street 266/68, za 32 DA. , w starym, kolonialnym domu, ale rozbudowanym, oczywiście z basenem, ale bez śniadania .Po południu zwiedzam Muzeum Narodowe, katedrę katolicką, bardzo ciekawie rozbudowaną, katedrę anglikańską .Spaceruję eleganckimi ulicami centrum handlowego.

 

16  04   Zwiedzanie zaczynam od starej remizy ( wystawa ), szpitala ( muzeum ) i Mennicy Państwowej, bardzo ciekawa ekspozycja i sklep, czasem można obejrzeć bicie złotych monet, wstępy gratis. Spaceruję promenadą, zwiedzam siedzibę stanowego parlamentu w dawnej rezydencji gubernatora. Bardzo rozległy jest ogród botaniczny, przechodzi w naturalny las. Oglądam panteon bohaterów wojen, do wszystkich miejsc wstęp bezpłatny. Po mieście można poruszać się turystycznymi autobusami: żółtym, czerwonym i zielonym, ale żaden z nich nie jedzie na terminal. Lot  na Borneo mam o 0,40, ale Malasyaarilines wymaga, aby odprawę zacząć trzy godziny wcześniej. Wieczorem odbieram plecak ze schroniska i autobusem miejskim jadę na lotnisko  .Australię opuszczam bez żalu , chociaż zdarzyły się również miłe chwile.

 

Dni    62    – 77    Etap  VII         Malezja     Brunei

 

17  04      Po nocnym locie o 6,00 ląduje na Borneo. Wystarczy wyjść z lotniska, dojść mniej niż kilometr , do głównej drogi, co chwila jadą busiki do centrum Kota Kanibalu .Z końcowego przystanku trzeba przejść ok. kilometra, za dużym centrum handlowym , zaczyna się rejon tanich hoteli, zresztą ceny są bardzo zróżnicowane. Trochę odsypiam i idę, aby  wymienić  pieniądze , uruchomić mój telefon, okazuje się, że mogę używać mojej oryginalnej ładowarki, oczywiście za pomocą adoptora.

Miasto nie zachwyca, w biurach turystycznych nie oferują żadnych atrakcyjnych wycieczek.

 

18  04   A więc kolejne święta wielkanocne daleko od domu, od Warszawy. Po południu w katedrze katolickiej są uroczystości pasyjne – Good Frayday. Przed południem, a zwłaszcza w południe w pokoju hotelowym zaczynam pisać relację z tej podróży.

 

19  04   Obok  Parku miejskiego, bardzo blisko mojego hotelu , oczekują autobusy do Menumbok,  odjeżdżam o 9,00, bilet za 18 Ringitów  ( R. ) Jadę przez Borneo, rozczarowanie! Zamiast dżungli, wzdłuż asfaltowej szosy plantacje palmy olejowej. Dojeżdżam do portu, w południe prom do Labuan 6,50R ., można skorzystać z szybszych łodzi motorowych, oczywiście droższych,  dopływając do wyspy, widzę wąskie plaże, ale dominują jakieś konstrukcje przemysłowe. Zjadam obiad, kupuję bilet do Brunei 35R, UWAGA  proponuję kupić bilet na wodolot, w tej samej cenie co prom.

 

B R U N E I

 

 

O 18 przybijamy do portu w Brunei, odprawa paszportowa, nie potrzebujemy wiz, trwa krótko, ale tylko do szóstej po południu kursują autobusy miejskie. Warto było skorzystać z szybkiej łodzi i być wcześniej . Kantor w porcie też zamknięty, pozostaje mi liczyć na uczynność obywateli sułtanatu. Nie zawiodłem się, do centrum miasta jest ok. 20 kilometrów. Hostel ( Pusat Beli ) jest w części reprezentacyjnej, obok placu koronacyjnego, mieści się w centrum sportowym, dormitorium czteroosobowe z klimatyzacją, bez śniadania, tylko 10 Dolarów Brunei ( DB )

 

20  04   Najbliżej hostelu jest Muzeum Regaliów, bardzo polecam nawet tym, którzy nie lubią tego typu placówek .W głównym holu odtworzono część orszaku koronacyjnego, dwie sale są urządzone jak gabinet i część sali tronowej w pałacu sułtana. W skarbcu, dodatkowo strzeżonym, złote korony, berła i inne regalia ozdobione drogimi kamieniami. Nie wolno robić zdjęć! Można też zwiedzać Sultan Omar Ali Saifuddien Mosque . Idę w stronę pałacu , wiem że nie jest dostępny do zwiedzania, ale chce podejść pod bramę, zrobić zdjęcie. Przy niewielkim kościele anglikańskim trafiam na poczęstunek świąteczny, zostaję zaproszony. Po południu jadę autobusem miejskim ok. 4 kilometrów do Muzeum Technologii ,wstęp bezpłatny, prezentowane są faktycznie zbiory etnograficzne, warte zobaczenia. Stylowa budowla, fundowana przez monarchę, znajduje się nad rzeką. Niestety sąsiednie Muzeum Narodowe jest w remoncie. Wracam do centrum, wymieniam pieniądze w kantorze, zwiedzam Vaysan Shopping Complex W moim hostelu kończy się właśnie uroczysta kolacja, częstują, zachęcają, abym wziął sobie jedzenie na potem. Po sutej kolacji idę na rzekę , można popłynąć łodzią do Kampong Ayer, części miasta, wybudowanej na palach, na drewnianych pomostach, przed południem widziałem tylko fragment i nie wzbudziła mojego entuzjazmu. Spaceruję obok placu koronacyjnego, oglądam grobowce poprzednich sułtanów .Wieczorem rozmawiam w hostelu z sympatycznymi Indonezyjczykami, którzy przylecieli tu na kilkudniową wycieczkę.

 

21   04   Bezpośredni autobus do Miri jest dość drogi, ale z terminalu, bardzo blisko z hostelu, jadę za 6 DB. Do Serii, a potem za 1 DB do granicznego miasteczka, trzeba wysiąść przed wjazdem do miasta, przy rondzie i tak do granicy jest kilka kilometrów, mam szczęście i zatrzymuję samochód aż do Miri. W Serii można zobaczyć szyby naftowe, zresztą są one wszędzie przy drodze do granicy z Malezją.

 

 

M A L E Z J A

 

Przyjeżdżam do Miri tuż po południu, ale nawet w biurze informacji trudno dopytać się o dojazd do Niah National Park . Decyduję ,że prześpię noc w  Pandom Cocottage za 28 R. ze śniadaniem, kawa, herbata do dyspozycji cały czas, dormitorium sześcioosobowe z klimatyzacją, bardzo czysto. W mieście nie ma nic ciekawego.

 

22    04  Rano komunikacją miejską 31A dostaje się na terminal,  jest dużo autobusów do Rest Niah, potem trzeba 14 kilometrów jakoś pokonać, po bocznych drogach, ale okazuje się, że bez problemów. Wstęp do parku narodowego 20R i 42 R za łóżko w czteroosobowym dormitorium. Pokoje mieszczą się w drewnianych bungalowach, niestety brak chociaż podstawowego wyposażenia kuchni .Funkcjonuje kantyna, ale tylko w dzień. Aby rozpocząć wędrówkę po rezerwatach trzeba przepłynąć łódką za 1R. do 17,00, potem 2R Na drugim brzegu jest muzeum, do zobaczenia działy : przyrodniczy, etnograficzny i archeologiczny, eksponowane są przedmioty zebrane  w jaskiniach, które stanowią największą atrakcję tego parku narodowego. Idę czasem po drewnianych pomostach przez dżunglę, dochodzę do miejsca, w którym mieszkanki pobliskiej wsi sprzedają napoje i pamiątki. Do centrum Lubong Tulang jest ok. 1 kilometra , w centrum są dwa longhousy, raczej nowe, ale autentyczne, istnieje możliwość noclegu, tylko z pełnym wyżywieniem za 70R.Wracam do rozwidlenia dróg i idę do jaskiń. W pierwszej do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku mieszkali Ibanowie, którzy byli kanibalami! Następna jaskinia jest ogromna, wiedzie przez nią szlak po drewnianych pomostach. Słychać i czuć tysiące nietoperzy, ok. 18 spektakularnie wylatują na żer. Mam to szczęście ,że w jaskini jestem sam, nie mam latarki, trochę światła wpada przez skalne szczeliny, dopada mnie strach, ale zatrzymuje ciekawość i niezwykłość doświadczenia.

 

23    04  Nie wyobrażam sobie początku dnia bez kawy, mam kuchenkę na paliwka i zagotowuję wodę, pieczywo kupiłem w Miri. Autobusami dojeżdżam do Sibu, dworzec daleko od centrum, ale jest jeszcze wcześnie, mam więc czas ,aby dostać się do śródmieścia i znaleźć hotel. Znalazłem pokój za 30R z łazienką, bez śniadania. W mieście odwiedzam piękną pagodę, przy której świątynia chińska, bo nad rzeką Rejang znajduje się chińska dzielnica. Z portu można popłynąć do kilku wsi z długimi domami, ale zniechęca mnie rejs wodolotem

.

24      04   Po śniadaniu idę do Muzeum Sibu,  w centrum blisko mojego hotelu. Poszczególne sale poświęcone są grupom etnicznym i narodowym, tworzącym społeczność Sarawaku. Ciekawe eksponaty, bogate zbiory ceramiki i tkactwa, wstęp gratis. Do dworca dojazd autobusem lub busikiem 2R.. O 11,30 odjeżdżam do Kuchingu, 40 R. Po drodze prawie cały czas palmy olejowe, o 18 jestem na miejscu, komunikacja miejska funkcjonuje do szóstej po południu, a z terminalu jest bardzo daleko do centrum. Zatrzymuje się motocyklista, a ja z duszą na ramieniu i plecakiem na grzbiecie, jedziemy wymijając samochody! Niestety schronisko przy katedrze anglikańskiej w remoncie. Trafiam do hostelu Quiikcat, w dormitorium 20R. ze śniadaniem, kawa, herbata i woda gratis, dostępne cały czas, bardzo miła obsługa, polecam chociaż położony przy ruchliwej ulicy, ale pokoje bez okien, więc hałas do zaakceptowania.

 

25    04  Kuching  robi bardzo sympatyczne wrażenie, regularne ulice, dużo do zobaczenia. Zaczynam od Muzeum Chińskiego, potem spacer bardzo ładną  promenadą nad  rzeką Sungai. W zespole historycznych , kolonialnych budowli biuro informacji turystycznej, bardzo życzliwi pracownicy, w biurze parków narodowych, wykupuję tygodniowy pobyt w bungalowie Parku Narodowego Bako. Zapraszam na kawę w stylowej kawiarni i do obejrzenia kolekcji sukien dla bogatych dam, bo obok Muzeum Tekstyliów, bardzo polecam, piękna kolekcja wyrobów tkackich np. ikatow.

Należy koniecznie odwiedzić Muzeum Narodowe z kilkoma stałymi ekspozycjami w historycznych budowlach, Muzeum Islamu i oczywiście Muzeum Kota, bo przecież to światowa stolica kotów .W biurze turystycznym kupuję bilet lotniczy do Kota Kanibalu za 85R., w Air Asia., pewnie inne linie lotnicze dużo droższe. Wieczorem na promenadzie, na kilku estradach występy zespołów muzycznych i tanecznych.

 

26  04   Nie często decyduję się na zwiedzanie skansenów, ale wycieczkę do  Sarawaku Village polecam. O 9,00 spod hotelu Grand Margherita odjeżdża shutlebus, 12 R w jedną stronę, powrotny 20 R płatne u kierowcy. Wstęp 30 R , bilet ulgowy, okazuje się paszport. W poszczególnych sektorach parku można zobaczyć charakterystyczne budownictwo dla różnych grup etnicznych, ich przedstawiciele są w strojach ludowych, prezentują  typowe zajęcia, np. tkanie. Longhousy Ibanów są wyjątkowo okazałe a pochodzą z XVIII wieku. W południe, w klimatyzowanej sali teatralnej , odbywa się pokaz tańców, pod koniec wszyscy widzowie zostają zaproszeni do wspólnej zabawy. Około dwóch  kilometrów od skansenu idzie się do Damai Beach Resort, shutlebus ma przystanek przy recepcji, wstęp na plażę bezpłatny. W drodze powrotnej lub jadąc do Damai można wysiąść przy bramie Parku Narodowego Talang-Satang, wspinać się na górę, albo oglądać zielone, olbrzymie żółwie. Muzeum Kota jest  też przy trasie tego busu, a wrócić do Kuchingu można autobusem miejskim. Warto odwiedzić rezerwat Semenggoh, w celu przyjrzenia się karmieniu orangutanów. W Gunung Gading NP. mając  szczęście można trafić na kwitnące raflezje, czy kwitną podczas waszego pobytu trzeba spytać w biurze informacji turystycznej.

 

27  04 do 4  05   W samo południe wyjeżdżam autobusem A1 ( czerwony ) do Bako National Park .Wstęp, niezależnie od ilości dni pobytu, 20R, łódź też 20 R, w jedną stronę. W centrum informacji a zarazem recepcji dostaję  mapkę z wykazem szlaków pieszych, część jest w remoncie, ale i tak się można nachodzić, a nawet wspinać  po linach, drabinach i pomostach. Możliwe są nocne wycieczki z przewodnikiem za 10 R. Największą atrakcję stanowią małpy nosacze, langury srebrzyste i pospolite makaki. Zobaczycie też dzikie świnie, legwany w mangrowcowych zaroślach, dzikie koty leśne i całe bogactwo ptaków np. kinghfishera czyli zimorodka, kraby pustelniki, dźwigające muszle po ślimakach itd. Z kwiatów jest kilka gatunków dzbaneczników. Nocleg to zaledwie 15 R., jedzenie bardzo smaczne i tanie  w dużym wyborze. To jest dobry pomysł, aby tu wypoczywać po podróży a jednocześnie zastrzyk energii na ostatni etap. Pierwsza łódź do Bako odpływa o 13,00 czasem warto zarezerwować miejsce dzień wcześniej lub rano w dniu wyjazdu. Z Kuchingu jest autobus na lotnisko, trzeba dojechać do terminalu w dużym centrum handlowym i około kilometra pieszo lub taksówką. Noc spędzam na lotnisku, bo lot mam wcześnie rano o 6,00, a trzeba być dwie godziny wcześniej przed odlotem.

 

5  05   Jak dobrze wrócić do miejsca , które się zna, chociaż terminal krajowy jest bliżej miasta, ale dojechać jechać busikiem  lotniskowym za 5 R .Hotel wybrałem ten sam, w którym byłem poprzednio. A teraz na zakup pamiątek, może herbatę ?

 

Dni  77  –  80    Etap VIII       Powrót     Malezja    Chiny    Finlandia     Polska

 

6  05   Bez problemów miejskim autobusem jadę na lotnisko, o 11,35 do Hongkongu. 0 14,30 jestem już w Chinach, ponieważ samolot do Helsinek jest o północy, załatwiam vizę tranzytową i autobusem miejskim jadę do handlowego centrum miasta .Nie robi sympatycznego wrażenia .Bardzo wysokie budynki mieszkalne to faktycznie slumsy wielopiętrowe, ulice prowadzą  przez  podwórka .Zwiedzam świątynie, bardzo nowe i próbuje dojść do tej na górze, w której jest ogromny posąg Buddy, ale brakuje mi sił i czasu, wracam na lotnisko.

 

7  05  O ,25 odlatuję do Europy. Wczesnym rankiem o 6,10 ląduję w Helsinkach, o 8,0 mam samolot do Warszawy, w której jestem o 9,00 i tak okrążyłem ziemski glob w osiemdziesiąt dni.

 

 

 

 

 

 

 

 

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u