Orissa – odmienny stan (świadomości) – Anna Liwyj, Tomasz Chabior

Anna Liwyj, Tomasz Chabior

Termin: 18 luty – 1 marzec 2008

Trasa: Kalkuta – Bhubaneswar – Bissamcuttack – Jeypore – Chatikona – Onukudelli – Machaklund – Peta – Rayagada – Barkul (Jezioro Chilika) – Puri – Bhubaneswar – Kalkuta

Wiza: 186 zł za osobę

Waluta: rupie, 1 EUR = 57 Rs

Transport: transport publiczny – grosze, riksze – grosze, wynajęcie samochodu – 1 tydzień – 500 EUR, w to wliczony kierowca, woda, czasami kolacja i śniadanie, czasami nocleg

Wyżywienie: grosze

Hotele: Jaypore – 500 Rs (wypas), Rayagada (syf) 450 Rs, Puri (pokój z widokiem na morze, z super basenem w hotelu obok) – 1320 Rs

Inne: czasami zamiast biletów płaci się teoretycznie dobrowolną i w dowolnej wysokości składkę, w praktyce pokazują ile dają inni, najczęściej Amerykanie, ale nie należy się tym przejmować i zapłacić tyle, na ile nas stać

Dni targowe: Chatikona – wtorek, Onukudelli – czwartek

Dwa tygodnie to niezwykle krótko żeby poczuć atmosferę miejsca, do którego się jedzie. Aby jak najbardziej efektywnie wykorzystać ten czas planowanie zaczęliśmy jeszcze w Warszawie. Większość formalności załatwiliśmy z pomocą internetu. W ten sposób znaleźliśmy agencję turystyczną, od której wynajęliśmy samochód z kierowcą i ustaliliśmy trasę. Negocjacje odbywały się drogą mailową. Korzystając ze strony www Kolei Indyjskich kupiliśmy bilety na pociąg z Kalkuty do Bhubaneswar. W ten sposób zaoszczędziliśmy ok. 1,5 dnia stania w kolejkach na dworcu i szukania odpowiedniego biura. Ten czas wykorzystaliśmy na zwiedzanie Kalkuty i podróż w głąb Orissy.

A podróż była długa. Po ponad 20 godzinach lotu przez Helsinki i Delhi do Kalkuty, 8 godzin spędziliśmy w pociągu do Bhubaneswar, a na końcu 12 godzin w samochodzie w drodze do Chatikony. W tydzień przejechaliśmy ponad 2000 km w poszukiwaniu plemion, które do dnia dzisiejszego żyją tak jak ich przodkowie.

Orissę zamieszkują 62 plemiona. Większość z nich dzisiaj mieszka w dolinach, w wioskach z dostępem do studni z wodą i edukacji szkolnej. Tylko niewiele z nich pozostało w górach północnej i centralnej części stanu, jednak ci, którzy zostali niezmiennie pielęgnują swe tradycje. Każde plemię ma swój własny język, który różni się nie tylko od hindi, ale również od oriya.

Nasz plan zwiedzania dopasowaliśmy do dni targowych w Chatikona i Onukudelli. To dwa największe i najciekawsze targi w Orissie, na które schodzą się mieszkańcy okolicznych plemion.

Targ w Chatikona zaczyna się dość późno. Na miejscu byliśmy ok. 8 rano, a ludzi było niewiele. Zdążyliśmy dojść do innej wioski, poobserwować ludzi zmierzających na targ, a jak przybyliśmy z powrotem to większość wciąż jeszcze rozkładała swoje towary. Na targu zwracają uwagę głównie kobiety z plemienia Dongoriya Kondha. Wszystkie mają podobne fryzury z dużą ilością ozdób oraz tatuaże na rękach i stopach.

W Onukudelli najbardziej widoczne są kobiety z plemienia Bonda, jednego z najbardziej prymitywnych plemion Indii. Ich populacja znacznie się zmniejszyła w ostatnich latach i obecnie liczy ok. 5 tys. członków. Nazwa plemienia oznacza „nagi”, a wzięła się stąd, że kobiety chodzą ubrane jedynie w krótkie przepaski na biodrach, a piersi zakrywają olbrzymią ilością koralików zwisających aż do ud. Bonda nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do obcych, mężczyźni uzbrojeni w łuki i strzały niejeden raz przegonili zbyt natrętnych turystów. Kobiety nie lubią być fotografowane, choć za pieniądze cierpliwie pozują. Dlatego idąc na ten targ warto zaopatrzyć się w dużą ilość drobnych monet.

Wokół Onukudelli jest kilka wiosek Bonda położonych na pobliskich wzgórzach, do których można dotrzeć po kilku godzinach marszu. Warto jednak wziąć ze sobą przewodnika, który zna ich język, aby móc się z nimi porozumieć lub choćby dlatego, że chętniej wpuszczane są do wioski znajome osoby.

Większość plemion jest już zasymilowanych z ludnością hinduską i tylko przebywając dłużej w jakimś miejscu można zauważyć starszyznę kultywującą stare zwyczaje albo trzeba mieć trochę szczęścia żeby trafić na dużą i ważną ceremonię. My w uroczystości zaślubin w wiosce plemienia Boro Gadabas. Starsze kobiety miały na sobie okrycia własnoręcznie tkane i farbowane naturalnym barwnikiem z aloesu, który rośnie w okolicy. Na ich szyjach zawieszone były dwie, grube, masywne obręcze, a w nosie miały trzy kolczyki. Młode dziewczyny, w tym również panna młoda, były już ubrane w kolorowe sari. Ciekawostką jest to, że panna młoda jest zwykle starsza niż pan młody. Ma to oczywiście swój cel, a mianowicie przyszły mąż musi być zdolny do utrzymania rodziny do późnych lat kiedy żona będzie już starą, niedołężną kobietą. Do czasu, kiedy mąż będzie w stanie spełniać swoje obowiązki, zastępuje go jego ojciec.

Jednak Orissa to nie tylko plemiona. To również wspaniałe zabytki architektury świątynnej w Konark, Puri czy Bhubaneswar. W Puri jedną z najważniejszych świątyń hinduistycznych poświęconą bogu Jagannatha ogląda się z dachu prywatnej biblioteki. Dla nie – Hindusów i nie zainteresowanych sztuką architektoniczną to miejsce dużo ciekawsze niż pobliska świątynia. Znajdują się tu bardzo stare zbiory, historie spisywana na papirusie lub liściach złożonych między dwie deszczułki związane sznurkiem.

Nie mogliśmy sobie również odmówić kilkudniowego odpoczynku w „kurorcie” Puri. Miasto śmieszyło nas nieco swoim statusem kurortu (rozumianego w naszym europejskim postrzeganiu rzeczywistości). Lecz mimo tego, że plaża raczej nie zachęcała do wypoczynku i kąpieli w morzu, to po tej wizycie pozostało nam wspomnienie zapachu świeżo smażonych ryb, widoku całych indyjskich rodzin przyjeżdżających tam na wypoczynek oraz ogólnie wszechobecnego luzu.

W końcu miasto było w latach 70 XX w. mekką hippisów. Udało nam się spotkać kilku takich, dla których świat zatrzymał się właśnie 30-35 lat temu mimo większej ilości siwych włosów na głowie (lub całkowitego ich braku).

W Bhubaneswar odwiedziliśmy ciekawy targ z indyjskimi ciuchami i materiałami i z zaciekawieniem spoglądaliśmy na ogromne ilości plakatów reklamujących akcję społeczną „Green Bhubaneswar”, zachęcającą miejscową ludność do większej dbałości o otaczające ich środowisko. Na razie Bhubaneswar jest jeszcze daleko od naturalnej zieloności, ale być może niedługo…

Orissa mimo wszystko różni się od tej bardziej znanej części Indii. Mieliśmy wrażenie, że ludzie są trochę milsi, tłok trochę mniejszy, a brudu trochę mniej. Przemierzaliśmy bezkresne indyjskie tereny mknąc (no powiedzmy „mknąc”) oryginalnym Ambasadorem rocznik 2001. Mijaliśmy wioski, jedliśmy ryż i spaliśmy w namiocie tuż obok tubylców. A na końcu każdego etapu czekało spotkanie z innym plemieniem, które, mimo że od kolejnego dzieli kilkaset (lub nawet kilkadziesiąt) kilometrów, różnią się diametralnie. Ich zróżnicowanie etniczne oraz wymieszanie z kulturami Afryki i innych części Azji powoduje, że zapominamy na chwilę, że jesteśmy w Indiach.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u