Oman-Indie-Nepal-Bahrain czyli cztery kraje w cztery tygodnie – Agnieszka i Piotr Trojanowscy

Agnieszka i Piotr Trojanowscy

Odkąd zaczęliśmy pracować, wciąż poszukujemy “swojego sposobu” na zwiedzanie świata – innymi słowy, jak pogodzić dalekie, egzotyczne podróże z czterotygodniowym urlopem, nie zawsze, niestety chętnie udzielanym w całości. Wypracowany przez nas sposób polega na korzystaniu z tzw. stop-overs, czyli przystanków na trasie zamierzonego lotu, co i tym razem uczyniliśmy, dzięki czemu w drodze do Indii zwiedziliśmy Oman i Bahrajn.

Poniżej garść praktycznych informacji, które, mamy nadzieję, ułatwią wam planowanie podobnej podróży.

Nasza wyprawa

Termin
listopad – grudzień 2000

Skład
4 osoby (oprócz pobytu w Omanie, gdzie byliśmy we trójkę).

Trasa
– Oman / stolica i północny wschód kraju /
– Indie / Bombaj, Jodhpur, Jaisalmer, Ajmer, Pushkar, Jaipur, Park Narodowy Ranthambore, Agra, Delhi, Waranasi/
– Nepal /kotlina Kathmandu/
– Bahrajn

Cena
Całość, łącznie z biletem lotniczym, ok. 5 500 zł. (patrz: cennik).

Organizacja wyprawy i garść informacji praktycznych

Wiza
– Oman – Najbliższa ambasada znajduje się w Bonn (Botschaft des Sultanats Oman, Lindenallee 11, 53173 Bonn, tel. 0228 / 35-70-31, fax. 0228 / 35-70-45). Wysłaliśmy do ambasady faks i w ciągu 5 dni otrzymaliśmy wnioski wizowe (należy odesłać wypełnione razem z paszportami), a także mapy i książki o Omanie. Procedura wizowa zajmuje ok. 2-4 tyg, a 3-tyg wiza kosztuje 70 DEM.

– Indie – Ambasada znajduje się w Warszawie (ul. Rejtana 5, tel. 849-58-00). Wizę można otrzymać tego samego dnia, jest bezpłatna. Należy wypełnić stosowny wniosek, dołączyć dwa zdjęcia oraz kopię powrotnego biletu (!).

– Nepal – wizę otrzymuje się na lotnisku, bez zbędnych formalności. Koszt – 30 USD.

– Bahrajn – sytuacja wizowa jest bardzo niejasna. Wizę teoretycznie obywatel Polski może otrzymać na lotnisku, pod warunkiem posiadania potwierdzonego biletu lotniczego, ale nie ma to nic wspólnego z praktyką. Przed przyjazdem do Bahrajnu należy wysłać fax do któregoś z lepszych hoteli, które pośredniczą w załatwianiu wizy. Po podaniu numeru paszportu i detali dotyczących pobytu, hotel przygotowuje tzw. No Objection Certificate (NOC), który wysyła do odpowiednich służb na lotnisku i do samego zainteresowanego. Przy przylocie należy ten dokument mieć ze sobą, na jego podstawie zostaje wydana wiza. Jej koszt – 10 dinarów. Osobiście polecamy wyżej opisany sposób jako jedyny pewny.

Waluta
Oman – riale (OR)
1 rial = 2,7 USD

Indie – rupie (INR)
10 rupii = 1 PLN

Nepal – rupie nepalskie (RS)
16 rupii = 1 PLN

Bahrajn – dinary (BD)
1 dinar = 2,7 USD

Czas
Oman
+ 4 godz

Indie
+ 4,5 godz

Nepal
+ 4 godz 45 min

Bahrajn
+ 3 godz

Przelot
Korzystaliśmy z linii lotniczych Gulf Air, które w czasie intensywnego poszukiwania przez nas połączenia były po prosu najtańsze. Bilet z Frankfurtu do Bombaju przez Oman i powrót z New Delhi do Frankfurtu przez Bahrajn kosztował nas 1000 DEM. Bilet zarezerwowaliśmy przez internet, za pośrednictwem agencji McFlight (www.mcflight.de). Mogliśmy skorzystać również z oferty rail-and-fly, czyli nabyć powrotny bilet kolejowy od granicy Polski do Frankfurtu za 115 DEM.

Kiedy jechać
Według nas doskonałą porą do podróżowania po Omanie jest jesień. W listopadzie temperatura utrzymywała się w granicach 25-27 stopni C, w nocy lekko spadała. Nie padał deszcz. Trafiliśmy na początek Ramadanu i bardzo się cieszyliśmy z tego powodu. Jest to niezła okazja do poznania odrębności kulturowych. Wprawdzie wszystko za dnia toczy się żółwim tempem, ale te niedogodności rekompensuje bogate życie nocne i całkowity brak turystów. W lecie w Omanie potrafi być nieprawdopodobnie gorąco i wilgotno.

W Indiach listopad i grudzień to także doskonała pora na zwiedzanie. Na północy kraju w dzień temperatura nie przekracza 20 stopni, noce są chłodne – nie potrzeba klimatyzacji. Deszcz nie pada, natomiast pora sucha ma swoje wady – nieprawdopodobne jest zanieczyszczenie powietrza, które potęgują jeszcze masowo rozpalane przez bezdomnych ogniska.

Nasza wizyta w Nepalu przypadła na grudzień. Było zimno (ok. 5-7 stopni C), a nad ranem utrzymywały się mgły. Pomimo iż przewodniki opisują, że zimą widoczność jest doskonała, z naszych doświadczeń wynika, że z powodu dużego zanieczyszczenia powietrza z żadnego punktu widokowego Kotliny Kathmandu nie można zobaczyć Himalajów. Dopiero powyżej 4 000 m n.p.m. można liczyć na kryształowo czyste, przejrzyste górskie powietrze.

W Bahrajnie klimat podobny jest jak w pobliskim Omanie. Grudzień jest przyjemny i suchy (przynajmniej teoretycznie). Uwaga dla zmarzluchów – może być nieco za zimno na kąpiel w morzu.

Materiały i przewodniki
– “Arab Gulf States”, “India”, “Nepal” – Lonely Planet
– “Indie Północne i Nepal” – praktyczny przewodnik Pascal
Kopalnię informacji stanowili jednak dla nas inni podróżnicy spotkani na OSOTT 2000.

Co zabrać ze sobą
Nie będziemy wspominać o takich rzeczach jak latarka, plecaczek, ciepły sweter itp., natomiast wśród innych, mniej konwencjonalnych, najbardziej przydatne dla nas okazały się:

– karty bankomatowe i kredytowe – w Bahrajnie i Omanie jest to najwygodniejszy sposób zdobycia tutejszej waluty. Bankomaty są wszędzie i w dużych ilościach. W Indiach w większych miastach, biurach lotniczych itp. Jest to powszechnie akceptowany sposób zapłaty

– pompka z filtrem do uzdatniania wody. Do nabycia w większych sklepach podróżniczych. Daje komfort niezależności, chociaż prawie wszędzie można kupić butelkowaną wodę mineralną

– własny proszek do prania (jeśli zamierzacie coś prać). W Indiach jest to rzecz nieznana, a oddając ciuchy do pralni, można się jedynie spodziewać ich zamoczenia i wysuszenia.

Apteczka
Wydaje się nam, że najbardziej mogą się przydać:
– środki przeciwbiegunkowe, na czele z niezastąpionym Imodium
– witaminy
– środki przeciwbólowe i koniecznie pastylki od bólu gardła
– antybiotyki działające na drogi oddechowe, gdyż z powodu przeludnienia i zanieczyszczenia powietrza wszyscy przechodziliśmy anginę

Uwaga praktyczna
Znamy wiele osób, którym biegunki i zatrucia odebrały sporo radości w zwiedzaniu Indii. Zrezygnowaliśmy z przyjemności wgłębienia się w kuchnię indyjską i przyjęliśmy wariant: jemy tylko mandarynki, banany, oraz to, co jest fabrycznie zapakowane – głównie ciastka i chleb w woreczkach. W dużych miastach odwiedzaliśmy Pizza Hut i Domino’s Pizza. Przez cały pobyt cieszyliśmy się doskonałym samopoczuciem.

Szczepienia
Żadne nie są wymagane. Tabletki antymalaryczne zaleca się w niektórych rejonach Indii (należy do nich Bombaj i okolice Delhi). Serdecznie polecamy zaszczepienie się na WZW-A oraz WZW-B (planować należy z dużym wyprzedzeniem).

Zwiedzanie
Z naszych spostrzeżeń wynika, że niejednokrotnie warto podczas zwiedzania atrakcji turystycznych i zabytków wynająć przewodnika (koszt ok. 150 INR na grupę). Bardzo to przyspiesza i ułatwia zwiedzanie i oszczędza żmudnego szperania po książkach.

Środki lokomocji
Podróżując, korzystaliśmy z:
– samolotu – ze względu na oszczędność czasu (z New Delhi do Kathmandu – albo 1 godz samolotem, albo dwa dni autobusami). Osoby do 30 r.ż. mogą liczyć na 30% zniżki w Indian Airlines. Samoloty, według naszych spostrzeżeń, są w miarę punktualne i wiarygodne.
– pociągu – pociągi są zwykle bardzo zatłoczone, a rezerwacji należy dokonywać z dużym wyprzedzeniem. Podróżowaliśmy III klasą AC (z klimatyzacją), co sobie chwalimy. Wagon podzielony jest na coś w rodzaju 8 przedziałów, tylko bez drzwi, a w każdym takim przedziale jest 8 miejsc do spania w konfiguracji 2 łóżka trzypiętrowe naprzeciw siebie i jedno łóżko dwupiętrowe. Rzeczywiście, kupowanie biletów to cała procedura, ale o tym pisze każdy przewodnik.
– autobusu – tani i wygodny sposób przemieszczania się. Jedzie dość szybko. Autobusów jest dużo, z biletami nie ma problemu. W nocnych potrafi być przeraźliwie zimno!
– rikszy motorowej – zawsze podróżowaliśmy w 4 osoby jedną rikszą, co wychodzi bardzo ekonomicznie, gdyż średnia cena za jazdę po mieście nie przekracza 50 INR.
– rikszy rowerowej – jedzie się wolniej, ale egzotyka pełna. Czasami jest niebezpiecznie. Należy uważać na wystające łokcie i kolana. Raz nam się zdarzyło, że zamiast jechać taką rikszą, pchaliśmy ją wraz z kierowcą (było pod górę), więc należy być przygotowanym również na taką ewentualność. Jest nieco taniej niż rikszą motorową, ale nie da się jechać w 4 osoby.
– bryczki konnej – dla zabawy. Polecamy chociaż raz.
– taksówki – trzeba się targować, szczególnie jeśli chodzi o całodzienny kurs połączony ze zwiedzaniem, gdzie kierowca pełni również rolę przewodnika. W Kathmandu za cały dzień jazdy zapłaciliśmy 1000 rupii (na 4 osoby), a za pół dnia zwiedzania można zapłacić ok. 300-400 rupii (zarówno w Indiach jak i Nepalu).

Fotografowanie
Często zdarza się, że ludzie pytani o pozwolenie zrobienia im zdjęć peszą się albo odmawiają. Generalnie łatwiej jest mężczyźnie zachęcić kobietę do pozowania. Robienie zdjęć podczas kremacji w Indiach jest surowo zabronione, w Nepalu nikogo nie dziwi. W Omanie i Bahrajnie nie należy fotografować kobiet (niebezpiecznie jest również je same pytać o zgodę).
Wszędzie bez problemu można kupić filmy i slajdy.

Łączność
W Omanie nie działa żadna z naszych sieci komórkowych. W Bahrajnie wszystkie, tak samo w Indiach, ale tam tylko w miastach – pomiędzy nimi i na wsi jest problem. W Indiach system usług telekomunikacyjnych rozwinięty jest do perfekcji – na każdym kroku znajdują się punkty oznaczone STD/ISD, skąd można telefonować po całym świecie. Za każdym razem dodzwanialiśmy się do Polski bez problemu, płacąc za 1 min połączenia ok. 20 rupii. Tak samo dobrze działa fax i internet, który czasem zdumiewał nas swoją szybkością.

Pamiątki
Z Omanu przywieźliśmy kadzidło, gdyż jest to jedno z trzech miejsc na świecie, gdzie rosną drzewa kadzidłowe (żywica z tych drzew to właśnie kadzidło). Na bazarze półkilogramowa paczka kadzidła kosztuje ok. 1 riala.
W Indiach wybór pamiątek jest ogromnie bogaty. Rajastan słynie z ręcznie malowanych tkanin, Agra – z inkrustacji w marmurze, Pushkar – z wyrobów ze srebra. Naszym zdaniem, lepiej jest robić zakupy w małych miastach, gdyż ceny są mniej zwariowane a i łatwiej można napotkać coś oryginalnego, a czasem i antycznego. W New Delhi należy szerokim łukiem omijać okolice Connaught Place, gdyż ceny wywindowane są tam do niebotycznych granic. Szperając w Starym Delhi, w okolicach Chandni Chowk, można coś wypatrzyć. Jaipur ma wspaniałe jedwabie, dość tanie (300 rupii za m.b.), lecz sprzedają najmniej 5-6 m z jednego kawałka. W Nepalu prawdziwym hitem upominkowym są kolorowe czapki, rękawice i swetry, a także widokówki z Himalajami. Oprócz tego ręcznie tkane kilimy, poduszki – wszystko w barwne nepalskie wzorki. W Bahrajnie naszym zdaniem nie ma nic specyficznego dla tego kraju, co nadawałoby się na pamiątkę. Chyba tylko zdjęcia oraz… chałwa. Bardzo tłusta i bardzo smaczna.

Cennik

Bilety lotnicze:
– Frankfurt – Muscat – Bombaj oraz powrotny Delhi – Bahrajn – Frankfurt 1000 DEM
– Bombaj – Jodhpur 4 000 INR
– New Delhi – Kathmandu 100 USD
– Kathmandu – Waranasi 50 USD
Trzy powyższe ceny są na Indian Airlines i policzone są ze zniżką 30% (dla osób do 30 r.ż.)

Pociągi:
– Agra – New Delhi – Shatabdi Express 390 INR
– Waranasi – New Delhi – sypialny III klasa cena 790 INR

Hotele:
Średnio płaciliśmy za dwójkę z łazienką od 300 INR do 600 INR (w Bombaju jest drożej).

Autobusy:
Cena za przejazd autobusem “pospiesznym” to ok. 60-100 INR za 5 godzin jazdy (300 km).

Jedzenie:
– Owoce – 20-30 INR za kilogram (banany, mandarynki, pomarańcze)
– Herbatniki – 3-10 INR za paczkę
– Pizza Hut – obfity posiłek dla 4 osób to wydatek ok. 600 INR
– Woda – 1 litr – 10 INR, 1,5 litra – 18 INR

Inne
– Film do aparatu fotograficznego (Kodak 100) – ok. 95-105 INR

Oman i Bahrajn

– Nocleg – najtaniej za 13 riali (dinarów) za pokój 2-os.
– Jedzenie – 2 l sok z mango – 0,8 riala, 0,5 l jogurt – 0,25 riala, placki chapati 0,2 riala, ciastka w cukierni od 0,1-0,3 riala, shawarma 0,4 riala, posiłek w restauracji 1-2 riale. Szwedzki bufet w namiocie ramadanowym (wyjaśnienie w dzienniku podróży) w hotelu 4-gwiazdkowym 8-10 riali
– Zwiedzanie – wstęp do fortu 0,2-0,5 riala
– Wynajęcie samochodu na 1 dzień – osobowy ok. 10 riali, terenowy 20-30 riali
– Benzyna – tańsza niż woda mineralna

Dziennik podróży

Dzień 1, Frankfurt – Muskat
Po siedmiogodzinnym locie przybywamy do stolicy Omanu o 23.00 Na lotnisku czeka na nas szofer z hotelu (wliczone w koszt noclegu – sympatycznie). Jedziemy szeroką autostradą do centrum i w drodze przeżywamy pierwszy szok. Wszystko jest oświetlone jak w Las Vegas. Feeria lampionów, podświetlane, kaskadowe fontanny, dookoła wypielęgnowane trawniki i egzotyczne kwiaty – nie tego oczekiwaliśmy w arabskim kraju. Hotel nasz polecamy głównie ze względu na cenę, gdyż za 13,5 riala za pokój 2-os i 8 riali za jedynkę jest to chyba najtańsze lokum w Muskacie (hotel Al. Nahdha, fax. + 968 7149946)

Dzień 2, Muskat
Wędrujemy na piechotę po stolicy, która składa się z trzech odrębnych dzielnic – Mutrah to stara część z bazarem i targiem rybnym, Muscat to eleganckie centrum z pałacem sułtana i ambasadami a Ruwi to dzielnica handlowa. Pod koniec dnia udaje nam się znaleźć tanią i naszym zdaniem, doskonałą agencję turystyczną, zajmującą się również wypożyczaniem samochodów (o to nam chodzi!). Agencja ta nazywa się White Oryx Travels and Tourism (fax 786 398), mieści się w Ruwi nieopodal Citibanku i zaraz obok wypożyczalni samochodów Hertz. Człowiek zarządzający agencją ma na imię Abdullah (e-mail: alshahmi@omantel.net.com) i jest bardzo pomocny i uczynny. Dzięki jego wskazówkom trafiliśmy w wiele pięknych i dzikich miejsc, o których milczą przewodniki. W tej agencji samochód terenowy Toyota Lancruiser kosztuje 29 riali/dzień, wliczone w cenę jest 200 km, za każdy następny płaci się 0,07 riala. Najbardziej opłacalnym wyjściem jest wypożyczenie Mitsubishi Pajero, które kosztuje 20 riali/dzień i nie płaci się za żadne kilometry (tzw. Unlimited mileage). Wychodzi to nawet taniej iż samochód osobowy.

Wieczorem, załatwiwszy wszystkie sprawy idziemy do restauracji serwującej tradycyjne potrawy kuchni Omanu (Bin Atique, tel 603225). Jest bardzo nastrojowo i egzotycznie, kuchnia jest rzeczywiście wyśmienita a dania wymyślne. Nawet tanio (jak na standardy tego kraju) – za cały posiłek z deserem płacimy 5 riali za 3 osoby.

Wracamy na piechotę do hotelu i jesteśmy pod wrażeniem stolicy. Jest wręcz sterylnie czysto, bezpiecznie. Ludzie są ogromnie mili i pomocni.

Dzień 3, Nizwa – Bahla – Jabrin – Jabal Shams
Skoro świt ruszamy w głąb kraju. Objeżdżamy trzy większe miasta północy – Nizwę, Bahlę i Jabrin, w każdym podziwiając fort – sztandarowy przykład zabytków Omanu. Jest miło i spokojnie. Przyroda dzika a okolica piękna. Podczas całodziennej wędrówki odkrywamy trzy zakątki zdecydowanie warte polecenia, a o których przewodniki (przynajmniej te nasze) milczą. Są to: Dziki wąwóz za “Bananową doliną”.W drodze do Nizwy za miejscowością Birkhat (bananowa dolina) skręciliśmy w prawo przy tabliczce “Nizwa – 27 km”, przejechaliśmy przez wieś, a w momencie rozwidlenia drogi pojechaliśmy w lewo (prawa odnoga kończy się szlabanem i bazą wojskową, a prowadzi, jak dowiedzieliśmy się później, na szczyt pięknej góry Jabal al Akhdhar, gdzie stoi hotel. Jeśli ma się ochotę podziwiać podobno piękne widoki z góry, należy powiedzieć przy szlabanie, że ma się rezerwację w tym hotelu – tel 429009). Droga jest bardzo wertepiasta, a po minięciu malutkiej wioski prowadzi ni mniej, ni więcej tylko korytem wyschniętej rzeki. W końcu znaleźliśmy się na dnie pięknego wąwozu, przechodzącego dalej w kanion o przewieszonych, stromych ścianach. Zachwycające! Zawróciliśmy, kiedy koryto rzeki zrobiło się tak wąskie i strome, że nie można było dalej jechać.

Kanion Jabal ShamsWracając z Bahli, wjechaliśmy do małego miasteczka Al. Hamra. Po minięciu stacji benzynowej Shell, widać drogowskaz: Jabal Shams – 37 km. Droga wiedzie przez góry i małe przełęcze, jest oczywiście kamienisto-szutrowa i dostarcza wielu niezapomnianych przeżyć. Mniej więcej po 1 godzinie jazdy dotarliśmy na szczyt jednego z okolicznych wzniesień (ponad 2000 m), gdzie mieści się baza wojskowa i wstęp jest surowo wzbroniony. Na nasze pytanie o kanion powiedziano nam, że musimy wrócić się nieco w dół tą samą drogą którą przyjechaliśmy i skręcić w pierwszy odjazd w lewo. Tak uczyniliśmy.

Odjazd w lewo pojawił się po 3-5 min jazdy w dół. Jest to niepozorna dróżka wijąca się jak wąż. Po przejechaniu kilku km oczom naszym znienacka (ogromne było nasze zaskoczenie!) objawił się kanion. Wrażenia opisać się nie da. Nikomu nie znany, nie opisywany w przewodnikach, “jakiś tam kanion” śmiało, naszym zdaniem, konkuruje z Wielkim Kanionem Kolorado. Ściany ma tak strome, wysokie i nieprawdopodobnie przewieszone, że oglądać go mogliśmy jedynie leżąc plackiem na brzuchu (ze strachu!). Dookoła nie ma żywego ducha i ani jednej chałupy. Cisza aż dzwoni w uszach, a gdzieś pod nami krążą majestatycznie orły. Naszym zdaniem chociażby dla tego cudu natury warto pojechać do Omanu.

Al. MisfahTrzecia atrakcja na naszej trasie to maleńka wioska, coś jakby greckie “Meteory”, ukryta wśród skał i przylepiona do nich. Uliczki są bardzo strome i wąskie, a przez wioskę przepływa strumień, który tworzy w naturalnym skalnym zagłębieniu basen dla dzieci. Wioska nazywa się Al. Misfah i można do niej trafić, jadąc z Al. Hamra, mijając stację Shell i dalej przejeżdżając przez rondo z wieżyczką (potem pytać okoliczną ludność).

Dzień 4, Muscat – Ibra – Wahiba Sands
Ten dzień postanowiliśmy spędzić na pustyni, biorąc udział w jednodniowym safari. W tym celu udaliśmy się do Ibry i dalej, do Al. Mudairib. Stamtąd można było wjechać w pustynię, co uczyniliśmy, pytając wśród z rzadka napotykanych Beduinów o “Golden Sands Camp Resort”, do którego chcieliśmy dojechać. Jest to obozowisko położone 25 km w głębi pustyni. Oprócz nas, było tam jeszcze kilku Europejczyków. Po obejrzeniu bardzo romantycznego zachodu słońca zjedliśmy doskonałą kolację i wypaliliśmy fajkę wodną, gawędząc z Arabami o życiu w Omanie. Zaraz po wschodzie słońca wyruszyliśmy na naukę jazdy samochodem po piaskach pustyni. Dla tej lekcji warto się było wybrać. Na samym początku byliśmy bezradni jako te dzieci we mgle, a samochód grzązł jak chciał w piachu. Po opanowaniu kilku tricków pruliśmy przez wydmy w górę i w dół jak, nie przymierzając, Struś Pędziwiatr. Główna sztuczka polega na obniżeniu ciśnienia w oponach samochodu do ok. 1 atm. Po południu, gnani uciekającym czasem i nocnym lotem do Bombaju, pojechaliśmy do Sur (które nie zrobiło na nas aż tak wielkiego wrażenia, jak na autorach przewodnika Lonely Planet), a stamtąd piękną szutrową drogą, wijącą się malowniczo wzdłuż wybrzeża – do Muskatu. Przy owej drodze, zaraz za malutką miejscowością Tiwi oraz Bima, znajduje się tzw. cud natury, czyli Sink Hole. Jest to, geograficznie rzecz nazywając, wywierzysko, czyli głęboka jama w ziemi, coś jakby jaskinia otwarta od góry, na dnie której jest źródło. Woda jest krystalicznie czysta, błękitno-zielona i ciepła. Bez zbędnego zastanawiania zanurzyliśmy się w niej, co wszystkim serdecznie polecamy. Jak tam trafić? Szukać za Bimą po lewej stronie drogi trzech jakby daszków-parasoli krytych słomą i skręcić w ich stronę. My pomimo tych wskazówek pytaliśmy wśród okolicznej ludności. Jak widać, z dobrym skutkiem.

Dzień 5, Bombaj (Indie)
Atmosfery tego subkontynentu nie będziemy opisywać, gdyż zostało to już kilkakrotnie uczynione w poprzednich tomach “Przez świat”. Z całym szacunkiem dla tego atrakcyjnego miejsca, bród, smród, przeludnienie i ubóstwo jest nieodłączną częścią podróżowania. Spodziewaliśmy się tego wszystkiego, natomiast podróż taksówką z lotniska do centrum Bombaju przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Przez czterdzieści minut non stop jechaliśmy przez największe zbiorowiska slumsów, jakie w życiu widzieliśmy. Hotel w Bombaju, zarezerwowany przez internet (miał być bardzo dobry i bardzo tani) okazał się wściekle drogą speluną (ku przestrodze: Apollo Hotel, blisko hotelu Taj Mahal) zarządzaną przez wyjątkowo niemiłego typa.

Bombaj wśród rozlicznych swoich atrakcji posiada jedną nieprawdopodobną rzecz, naprawdę wartą uważnego zwiedzenia, a jest nią Crawford Market. Wizytę na tym targu należy zaplanować co najmniej w dwóch porach – rano i o zmroku. Zwiedzając go nocą, ma się wrażenie, że czas zatrzymał się i jest połowa XIX wieku. Po obu stronach wąskich alejek pod prowizorycznym dachem wznoszą się wielometrowe piramidy owoców i warzyw, wśród których, gdzieniegdzie, siedzą jak rodzynki w cieście, Hindusi (nierzadko na wysokości 8-10 metrów). Rano, w upale i oślepiającym słońcu należy zwiedzić targ rybny i mięsny – jeśli ktoś czuje się na siłach tam wejść, gdyż węch nie adaptuje się nawet po 10 minutach. Ryby na kamiennych blatach leżą ogromne i egzotyczne, srebrne tuńczyki, błękitne marliny i wiele nieznanych nam. Na targu mięsnym mocnych wrażeń dostarczają bydlęce łby leżące na kupie pod ścianą, a na nich żerujące kruki. Oprócz tego tabuny szczurów, wiszące na hakach tchawice i płucka… Ach… długo by opowiadać. Kto był choć raz na targu mięsnym, ten rozumie, a kto nie był, niechaj pójdzie chociaż raz. Przynajmniej na Crawford Market.
Wieczorem odwiedzamy dzielnicę rozpusty. W celach krajoznawczych.

Dzień 6, Rajastan – Jodhpur
Z pomocą Indian Airlines po południu już jesteśmy w Rajastanie, skąd, z Jodhpuru startując, zamierzamy zobaczyć wszystkie forty i pałace Maharadżów, jakie tylko się da. Zostawiamy za sobą upał i wilgotne powietrze Bombaju.

Dzień 8, Jodhpur
Zwiedzamy fort Meherangahr górujący nad miastem (błękitnym, zresztą) i uważamy teraz, że jest to najwspanialszy fort spośród wszystkich, które widzieliśmy. Również imponujący jest pałac Maharadży i królewskie krematorium. Wieczorem zostajemy zaproszeni przez miłego chłopaka poznanego na ulicy, na ślub jego kuzynki. Jest bajecznie kolorowo, cała okolica się bawi. Orkiestra gra na trąbach, Pan Młody jedzie na białym koniu z szablą przy boku, Panna Młoda cała w czerwieni i złocie – ech, bajka… Po nałożeniu nowożeńcom girland z kwiatów na szyję wszyscy goście (mniej więcej pół miasta) jedzą, piją i fotografują się z młodymi.

Dzień 8, Jaisalmer
W poszukiwaniu “złotego miasta” na pustyni pędzimy bardzo rannym autobusem (o szóstej) do Jaisalmer. W autobusie jest milion dziur i każdą wpada do środka lodowate powietrze. Od razu po przyjeździe wyruszamy na dwudniowe safari na wielbłądach na pustynię Thar (cena: między 300 a 600 INR). Jedziemy dżipem do wioski przy pustyni, tam dostajemy wielbłądy i przewodników. Dalsza część drogi już na grzbiecie wielbłąda. I tak do wieczora. Pustynia jest malownicza, choć niekoniecznie stuprocentowo piaszczysta. Kolację jemy przy ognisku, popijając dużą ilością whisky w celach oczywiście dezynfekcyjnych. Noc na wydmach pod gwiazdami. To się nazywa “pokój z widokiem”!

Dzień 9, Jaisalmer – Ajmer
Do południa wędrujemy na wielbłądach. Potem dżipem jedziemy do miasta. Czas ruszać dalej. Zwiedzamy jeszcze śliczny fort z piaskowca oraz kilka starych i bogatych w ornamenty haveli. Po południu wyruszamy w drogę do Ajmeru. Ta nie najgorsza podróż kończy się około pierwszej w nocy.

Dzień 10, Ajmer – Pushkar – Jaipur
Ajmer traktujemy jako bazę wypadową do Pushkaru. Zwiedzamy, ale nie ma nic ciekawego za wyjątkiem starego meczetu. Około południa lądujemy “okazją” (strajk autobusów) w świętym mieście Pushkar. Jest bardzo brudne i dość spokojne. Nie chcemy kupować kwiatków i wrzucać ich do wody, więc miejscowi są do nas wrogo nastawieni. Poza tym rygorystycznie pilnują zdejmowania butów, co nam trochę nie w smak, ze względu na wszechobecne krowie placki. Wieczorem wracamy do Ajmeru i łapiemy autobus do Jaipuru. Znajdujemy bardzo przyjemny hotelik – Saijan Nivas Guest House (400 rupii za dwójkę).

Dzień 11, Jaipur
Rankiem zwiedzamy obserwatorium astronomiczne (bardzo ciekawe, koniecznie z przewodnikiem!), pałac Maharadży i Pałac Wiatrów, potem Amber (z obowiązkową jazdą na słoniu). Na zachód słońca jedziemy do fortu położonego niedaleko Amber – jest to podobno słynny punkt widokowy na miasto o zachodzie słońca. Wieczorem od śmierci głodowej ratuje nas Pizza Hut.

Dzień 12, Jaipur
Choć tego nie mieliśmy w planie, postanawiamy zostać jeszcze jeden dzień, głównie ze względu na chęć pójścia do kina. Kupiliśmy bilety na najnowszy film wyprodukowany w Bombaju (“Bollywood” – jak mówią), o tytule “Mission Kashmir”. Film oczywiście jest po hindusku, co jednak nie przeszkadza nam w zrozumieniu fabuły. Pozostaje on na długo w naszej pamięci, wręcz uważamy, że wizyta w Indiach i proces poznawania tej kultury nie może zakończyć się bez wizyty w kinie! Samo kino jest luksusowe, nawet jak na warunki europejskie. Puszyste dywany i lotnicze fotele, loże jak w teatrze.
Natomiast film to swoista mieszanina melodramatu, tragedii i komedii, przeplatana gęsto musicalowymi piosenkami o miłości i zdradzie.

Dzień 13, Park Narodowy Ranthambore – Agra
Rano wyruszamy wynajętym samochodem z kierowcą do Parki Narodowego Ranthambore, który swego czasu odwiedzał nawet prezydent Clinton. Wbrew informacjom z przewodnika, po kilkunastu minutach załatwiania formalności pod bramą parku, jesteśmy umówieni na czternastą (godzina wjazdu do parku jest stała). Kwadrans wcześniej w umówione miejsce władze parku podstawiają duże samochody wojskowe z odkrytymi dachami, wsiadamy do jednego z nich. Trasa przejazdu jest losowana przez kierowcę (przynajmniej tak utrzymuje obsługa) i w żadnym stopniu nie zależy od woli pasażerów. Objazd trwa ok. 2,5 godz. W parku widzimy leoparda i słynnego “niebieskiego byka” oraz kilka mniej egzotycznych zwierząt. Miejsce nie sprawia wrażenia dzikiego, przypomina trochę wąwozy pod Kazimierzem nad Wisłą. O osiemnastej wyruszamy z naszym kierowcą w drogę do Agry. Zapada zmrok i okazuje się że kierowca nie potrafi (boi się?) jeździć po ciemku. Odległość 290 km pokonujemy w 9 godzin.

Dzień 14, Agra – New Delhi
O wpół do czwartej nad ranem dojeżdżamy do Agry. Wrażeń z podróży nie odda żaden opis. Wyczerpani, znajdujemy jeden z droższych hoteli, gdyż wszystkie tanie są już zajęte. Rano zwiedzamy Taj Mahal. Ku naszej radości, okazuje się że ponieważ dziś jest piątek, to wszystkie obiekty zwiedza się za darmo (normalnie: Taj Mahal 25 USD, Czerwony Fort 10 USD). O cudzie!

Na zachód słońca jedziemy do “wymarłego miasta” Fathepur Sikri. Na jeden z dziedzińców prowadzi ponoć najwyższa brama Azji. Planując to wszystko, korzystamy z usług wynajętej taksówki (400 INR). Wieczorem wsiadamy do pociągu “Shatabdi Express” i pędzimy do New Delhi (jazda trwa tylko 2 godziny). Bezczelność rikszarzy na dworcu w stolicy przechodzi wszelkie wyobrażenia. Wydaje się niemożliwe, że trafimy do hotelu, który wybraliśmy z przewodnika (Tourist Lodge w dzielnicy Pahargandź), najpierw musimy objechać ok. tuzina hoteli, które chce nam zarekomendować kierowca. My jesteśmy nieugięci, on też. Ale nas jest czworo!

Dzień 15, Delhi
Odbywamy popołudniową wycieczkę po Delhi, organizowaną przez rządowe biuro turystyczne (Ashok Travels and Tours), w wersji minimalistycznej i z fatalnym przewodnikiem. Zdecydowanie nie polecamy. Polecamy za to Pizza Hut na Connaught Circus.

Dzień 16, Delhi
Ranna wycieczka po Delhi z tym samym biurem jest jedynie odrobinkę lepsza od wczorajszej (są tak zaplanowane, że tworzą całość i dlatego wykupiliśmy dwie). Ostatnim punktem programu jest Kutab Minar. Pomimo, iż wstęp kosztuje 10 USD, jako jedni z nielicznych decydujemy się zapłacić i obejrzeć go z bliska. Jest naprawdę piękny, robi duże wrażenie. Po południu, na własną rękę, wybieramy się do starego Delhi, aby zobaczyć meczet Jama Masjid. Poszukujemy również pamiątek i wrażeń na targu rybnym i mięsnym.

Dzień 17, Kathmandu (Nepal)
Rano odlatujemy do Kathmandu. Zdecydowaliśmy się na samolot głównie z powodu braku czasu oraz braku miejsc w pociągu New Delhi – Waranasi (planowaliśmy lecieć z Waranasi, ze względu na znacznie tańszy bilet).

Z lotniska taksówką (200 RS) docieramy do centrum miasta, zostajemy w hotelu Tayoma na Thamelu. Jest to ruchliwa turystyczna dzielnica, bardzo, naszym zdaniem, sympatyczna. W pierwszej chwili uderza nas kontrast z Indiami – jest spokojnie, mało ludzi, nikt się nas nie czepia i nie nagabuje. Ludzie są życzliwi i uśmiechnięci. Jest zimno. Natychmiast kupujemy czapki i rękawice w barwne, nepalskie wzory. Kathmandu jest małe, ale znajduje się w nim tak niesamowita ilość świątyń, pagód i posągów, że łatwo stracić orientację i ominąć te najciekawsze. W związku z tym myślimy o zwiedzaniu z przewodnikiem.
Wieczorem idziemy coś zjeść do doskonałej knajpki Third Eye na Thamelu.

Dzień 18, Kathmandu i okolice
Bierzemy przewodnika z samochodem i dajemy mu zadanie, aby pokazał nam ciekawe miejsca i świątynie w Kotlinie Kathmandu. I tu czeka nas pierwsza niespodzianka – chyba nikt w całej stolicy nie mówi na tyle dobrze po angielsku, żeby zrozumieć, o co nam chodzi. Znajomość języka ogranicza się do kilku frazesów, natomiast jeśli chodzi o powiedzenie kilku słów dotyczących obrzędów, tradycji i świątyń, to… lepiej zapomnieć. Nie mamy wyjścia, jedziemy z kierowcą i książką pod pachą. Na zachód słońca jedziemy do słynnego punktu widokowego kotliny, Nagarkot, skąd można zobaczyć Himalaje. Pogoda jest bardzo ładna, zachód – niewątpliwie romantyczny, natomiast góry zobaczyć można jedynie oczami duszy (prawdopodobnie ze względu na wciąż rosnące zanieczyszczenie powietrza). Jesteśmy nieco zdegustowani.

Dzień 19, okolice Kathmandu i Patan
Nasza desperacja co do ujrzenia Himalajów popchnęła nas do tego, że wykupiliśmy tzw. mountain flight. Mały samolocik (jedynie na 12 osób) ma wystartować o siódmej rano, aby pokazać nam z bliska góry o wschodzie słońca. O szóstej, według zaleceń przewoźnika, w gotowości bojowej siedzimy na lotnisku, po czym, okazuje się, że będzie niewielkie opóźnienie, gdyż lotnisko spowiła gęsta mgła. Sympatyczna pani przez megafon co pół godziny podaje inne komunikaty dotyczące godziny otwarcia lotniska. O dziewiątej jak furia wpadamy do biura Buddha Airlines (nasz przewoźnik), gdzie obsługa z uprzejmym uśmiechem wyjaśnia, że przecież mgła to nic nowego, gdyż jest zima, a zimą, jak wiadomo, mgły gromadzą się w Kotlinie Kathmandu. Nie należy się tym przejmować gdyż zwykle mgła podnosi się około południa (!). Na nasze pytanie, czy tak jest codziennie, panie odpowiadają, że owszem. Na następne pytanie, o której zwykle w takim razie otwierają lotnisko, odpowiadają, że zwykle między dziesiątą a jedenastą. Na trzecie pytanie, zadane już wściekłym tonem, dlaczego, w takim razie, sprzedają bilety na samolot na siódmą rano, głupawo się uśmiechają, a jedna z nich, wiedziona zapewne proroczym natchnieniem, podnosi głowę i mówi: “A jeśli jutro mgły nie będzie?” Lot przenosimy na następny dzień na godzinę dziewiątą. Później już nie można! Pozostały czas spędzamy jeżdżąc autobusem z wycieczką po Kathmandu. Zwiedzamy również małe miasteczko Patan, niezwykle urocze, z filigranowymi pagodami (cena całej wycieczki 5 USD).

Dzień 20, Kathmandu – Bhakthapur – Waranasi
To nasz ostatni dzień w Nepalu. Rano powtarza się scenariusz z lotniskiem i mgłą. Szczęśliwie wylatujemy ok. dziesiątej trzydzieści. Widok jest niezwykły – pomimo, iż nie tak z bliska, jak tego oczekiwaliśmy, oczom naszym ukazuje się w pełnej krasie Mt Everest i Lhotse, Kanchenjunga, Makalu, Cho Oyu i Shisha Pangma. Lot trwa godzinę. Kosztuje, niestety, 100 USD. Czas pozostały nam do lotu do Waranasi spędzamy łapiąc taksówkę i jadąc do Bhakthapur. Jest to słynne, najbardziej zabytkowe miasto Kotliny Kathmandu.

Po niekończących się kontrolach bagażu i krótkim locie witamy się znów z Indiami. Zostajemy na jedną noc w hotelu Surya w dzielnicy Cantonment (pokój 2-os od 300-600 INR), który jest miły, czysty, przytulny i ma doskonałą restaurację (polecamy kostki tofu w sosie z orzeszków Cashiew).

Dzień 21, Waranasi – Sarnath
O szóstej rano wstajemy na obowiązkowy wschód słońca nad Gangesem. Taksówką docieramy do centrum, stamtąd do ghatu Dassaswamedh, gdzie łapiemy łódkę. Jest to dość trudne, gdyż przewoźnicy żądają niebotycznych (w porównaniu z przewodnikiem) cen. My płacimy po długim targowaniu się 200 rupii za 4 osoby za 1-godz wyprawę. Niestety, nasz wioślarz kieruje się w stronę ghatu Assi.

Teraz już wiemy, że zdecydowanie należy płynąć w przeciwną stronę (do ghatu Mannikarnika i dalej), gdyż tam się najwięcej dzieje. My wybraliśmy się tam również, ale było już po dziewiątej. Jest to trochę za późno, gdyż z samego rana oglądać można tzw. rytualne kąpiele, potem przychodzi tłum, który pierze, zagania krowy do wody i wykonuje różne czynności dnia codziennego. Około południa łapiemy przewodnika, który oprowadza nas po słynnym największym ghacie kremacyjnym Mannikarnika i wszystko wyjaśnia. Przy kremacji nie wolno robić zdjęć, inaczej niż w Nepalu, gdzie nikt się tym nie interesuje. Po południu jedziemy rikszą do Sarnath, świętego miasta dla wyznawców buddyzmu, gdyż właśnie tam Budda wygłosił swoje pierwsze słynne kazanie o środkowej drodze. Znajdujemy rewelacyjnego przewodnika, który zresztą wyznaje buddyzm; dzięki niemu atrakcje Sarnath zyskują jeszcze bardziej. Wieczorem odjeżdżamy pociągiem sypialnym III klasy do New Delhi. Dostajemy pościel i nie pozostaje nam nic innego jak pójść spać z plecakami pod głową. Nieco deprymująco wpływa na nas spostrzeżenie, że jesteśmy jedynymi białymi.

Dzień 22, New Delhi
Do południa czas spędzamy w pociągu. Z dworca na piechotę ruszamy do naszego hotelu Tourist Lodge (jedna z jego zalet to właśnie niewielka odległość od stacji kolejowej). Jesteśmy tak brudni, że nawet miejscowi naganiacze i rikszarze omijają nas szerokim łukiem. Jest to w Indiach niebywałe uczucie.

Po południu żegnamy się ze stolicą, a wieczorem postanawiamy zaszaleć – jedziemy do hotelu Maurya Sheraton, gdzie mieści się bardzo wymyślna restauracja, pod nazwą Dum Pukht (nazwa pochodzi od rodzaju kuchni, którą stworzyli nawabowie Awadhu około 300 lat temu). Niezwykłość kuchni Dum Pukht polega na tym, że potrawy w trakcie gotowania przykrywa się warstwą ciasta i dzięki parze osiągają one niezwykły smak. Niebo w gębie! Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem – głównie smaków, ale i samego miejsca. O cenie nie wspominam – jest adekwatna do serwowanych dań.

Dzień 23, New Delhi – Bahrajn
O siódmej rano ponownie witamy się z liniami Gulf Air, które wiozą nas do Bahrajnu. O dziewiątej jesteśmy na miejscu i do dwunastej użeramy się w sprawie wizy. Gdyby nie nasz NOC z hotelu (patrz: rozdział informacje praktyczne: wizy) zostalibyśmy chyba na lotnisku.

Po południu wypożyczamy samochód (za 10 dinarów / dzień). Zwiedzamy Manamę na czterech kółkach, a wieczorem wpadamy na kawę do hotelu Le Meridien (warto tam pójść, chociażby dla ujrzenia ogromnej srebrnej wazy wypełnionej po brzegi pączkami kwiatów lotosu).

Dzień 24, Bahrajn
Wyruszamy na objazd wyspy, która jest mała, jak 5 groszy i nic się nie dzieje. Fotografujemy szyby naftowe. W wielu miejscach oczom naszym ukazuje się “krajobraz po bitwie” – nagie skały, nieurodzajna piaszczysta ziemia i olbrzymie fabryki. Na południe wyspy docieramy w poszukiwaniu “drzewa życia”, z którego, jak legenda głosi, biblijna Ewa zerwała jabłko. Gwoli ścisłości drzewo jest akacją, ale widać w Raju nie było rzeczy niemożliwych. Ponieważ jest Ramadan, życie zaczyna się około dziewiętnastej. Wtedy otwierają wszystkie sklepy i restauracje, a także specjalne “namioty ramadanowe” (w luksusowych namiotach znajduje się szwedzki stół, do wyboru jest 20 rodzajów przystawek i tyle samo zup, drugich dań, deserów, napojów i owoców – jeść można do woli i do rana).
Wieczorem chodzimy po galeriach handlowych, które niczym nie różnią się od europejskich. Nawet firmy te same.

Dzień 25, Bahrajn
Nasz ostatni dzień w Bahrajnie. Idziemy do muzeum, tak entuzjastycznie opisywanego przez Lonely Planet, a które rozczarowuje nas bardzo. Jest to niewątpliwie cenna pomoc i okno na świat, ale dla uczniów szkoły podstawowej. Po południu, siedząc nad morzem, podsumowujemy ten dziwny kraj. Bahrajn jest małą, nudną wysepką, którą bez problemu można objechać w jeden dzień. Ciekawe są chyba jedynie burial mounds – duże, antyczne (sprzed 3000 lat) garby z piachu, pod którymi chowano ludzi, oraz rewelacyjny wprost most przez morze do Arabii Saudyjskiej. Sama stolica to skupisko bardzo nowoczesnych wieżowców i galerii handlowych. Chyba jedynym zajęciem ludzi tutaj jest kupowanie rzeczy i utrzymywanie prywatnych jachtów. Tak na marginesie, ciekawi jesteśmy, jakim cudem w arabskim kraju, gdzie kobiety chodzą ubrane jak nakazuje tradycja i kultura (długie, obszerne czarne szaty), sprzedają się w modnych butikach minispódniczki i obcisłe dżinsy razem z podkoszulkami sięgającymi do pępka? Samolot do Frankfurtu w środku nocy.

Dzień 26, Frankfurt
Rano wita nas zima we Frankfurcie. Jest 21 grudnia, na ulicach śpiewają kolędy. Sprzedawcy oferują grzane wino i kiełbaski z rusztu – jak to u Niemców. Siedząc na kuflami piwa zamykamy naszą wyprawę.

Rozmaitości ze świata

Irańska policja zamknęła renomowaną restauracją Golestan w Teheranie i zatrzymała jej dyrektora za to, że zorganizował tam przyjęcie ślubne z tańcami. Policjanci przybyli do restauracji i aresztowali dyrektora po otrzymaniu informacji, że odbywa się tam “szczególnie nieprzyzwoite” przyjęcie weselne. Dyrektor jest oskarżony o “pogwałcenie prawa islamu”, które zabrania zarówno picia alkoholu w restauracjach, jak i odtwarzania głośnej muzyki i tańców. Zakazy te obowiązują w kraju od rewolucji 1979 r. Wtedy też taniec praktycznie zniknął z życia Irańczyków.

Indie liczą już ponad miliard mieszkańców – potwierdzają wstępne wyniki spisu powszechnego, przeprowadzonego w tym ogromnym państwie na początku 2001 roku.

Rzymscy policjanci patrolują zabytkowe centrum miasta na hulajnogach. Według autorów projektu, hulajnogi dają lepsze możliwości manewru na wąskich uliczkach.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u