Oman 2012

Oman z namiotem 2012

Alina Wachowska

TRASA:Seeb – Barka – Nakhl – Rustaq – Sohar – Jabrin – Bahla – Al Hamra – Misfah – Jebel Shams – Tanuf – Nizwa – Al Hawiyah (Wahiba Sands) – Muqal (Wadi Bani Khalid) – Al Askharad – Ras Al Haad i Ras Al Jinz – Wadi Tiwi – Wadi Shab – Muscat

CZAS: 6 -17 stycznia 2012r.

UCZESTNICY: 2 osoby

INFORMACJE PRAKTYCZNE


Ogólnie: Kraj jest jak najbardziej godny odwiedzenia. Piękna, zróżnicowana przyroda (z przewagą pustynnej), przesympatyczni mieszkańcy, mało turystów i kompletny brak masowej turystyki autokarowej. Z minusów – dużo śmieci poza miejscami reprezentacyjnymi. 10 dni pozwoliło nam na zwiedzenie bez pośpiechu północnej części kraju. Aby jechać na południe (1000 kilometrów w jedną stronę) warto mieć dodatkowy tydzień.
Termin: Nasza zima to najlepszy okres na odwiedzenie Półwyspu Arabskiego, latem jest tu nieznośnie gorąco. W styczniu temperatura w dzień wynosiła 25-30 st. C, jedynie w górach w rejonie Jebel Shams noc była zimna

Przelot: Turkish Airlines, Berlin – Stambuł – Muscat, 413 euro w obie strony.

Wiza: Do uzyskania na lotnisku, koszt: 20 riali

Transport: Poruszaliśmy się wynajętym samochodem, zarezerwowanym w Polsce za pośrednictwem strony: http://oman.rentalcargroup.com/ Wybraliśmy auto z segmentu najmniejszych (dostaliśmy Mazdę 2). Drogi są bardzo dobre, choć nie zawsze czytelnie oznakowane. Napisy po arabsku i angielsku. Poza miastami ruch jest nieduży, ale miejscowi jeżdżą niekiedy w sposób mało przewidywalny. Koszt benzyny to w przeliczeniu około złotówki za litr.

Noclegi: Wyłącznie w namiocie, wszystkie darmowe. Rozbijać namiot można praktycznie wszędzie (z zachowaniem rzecz jasna zasad dobrego wychowania, czyli nie komuś pod płotem ). Trzeba mieć ze sobą zapas wody – do picia i celów higienicznych. Aby dojechać do dogodnych miejscówek nie jest konieczne auto z napędem 4×4.

Wyżywienie: Jako sycące śniadania z dala od ludzkich siedzib bardzo chwaliliśmy sobie zabrane z Polski owsianki „Nesvita”, gotowe do zjedzenia po zalaniu wrzątkiem. Koszty artykułów spożywczych na miejscu – od porównywalnych z polskimi do sporo wyższych (drogie np. mleko i owoce).Kartusze Campinggaz do kupienia w Carrefourze (w Muscat City Center, kilka kilometrów od lotniska). W miastach lub przy drogach przelotowych są restauracje, a w każdej wiosce Coffee Shop’y oferujące kanapki za kilkaset balsa.

Budżet: Na miejscu na 2 osoby wydaliśmy 340 USD/10 dni. Do tego dochodzi koszt wynajmu samochodu – za auto z segmentu najmniejszych to ok.220 USD. Przykładowe ceny: benzyna – 0,12 riala/litr; wstępy do fortów – 0,5-1; butla Campinggaz duża – 1,8; obiad w knajpce – 2-3.
Bezpieczeństwo: Kraj jest bardzo bezpieczny, a ludzie nadzwyczaj życzliwi, mili i gościnni.

 

NOTATKI Z PODRÓŻY

 

6 stycznia 2012, piątek

O 11.40 wylatujemy z Berlina do Muscat z przesiadką w Stambule.

 

7 stycznia 2012, sobota

O 2.30 w nocy lądujemy na międzynarodowym lotnisku Seeb, oddalonym ok. 40 kilometrów od stolicy Omanu. W hali przylotów czekamy do 7.00, a potem załatwiamy w okienku wypożyczalni Europcar formalności związane z odbiorem zarezerwowanego z Polski samochodu. Trochę to trwa, w końcu odbieramy Mazdę 2 i ruszamy. Zaczynamy od wizyty w centrum handlowym – musimy kupić kartusze gazowe do kuchenki. Kilka kilometrów od lotniska znajduje się duży kompleks „Muscat City Center” (wbrew nazwie nie mieści się w centrum miasta), gdzie jest m.in. sklep Carrefour. Jesteśmy na miejscu o 8.00, do otwarcia pozostaje godzina, którą wykorzystujemy na spacer po okolicy. Potem robimy niezbędne zakupy – Campinggaz, butelkowaną wodę, coś na śniadanie i ruszamy do Barka. Fort jest zamknięty, ale tuż obok znajduje się bardzo ciekawy targ rybny. Mimo stosunkowo późnej pory sporo się tu dzieje. Jest dużo sprzedających, a do brzegu przypływają niewielkie łodzie z połowem. Plaża wręcz usiana jest muszelkami.

Pod Barka próbujemy znaleźć farmę wielbłądów, o której czytaliśmy w internecie, ale bez skutku. Trochę kręcimy się po okolicznych wioskach, aż droga się kończy przy kolejnej plaży. Dalej już tylko piach. Wracamy w stronę Barka i kierujemy się do Nazhla. Tu zwiedzamy okazały, ciekawy fort. Oprócz nas jest tylko kilkoro pojedynczych turystów. Z fortu jest bardzo ładny widok na miasto i plantacje palm daktylowych. Potem chcemy dojechać do gorących źródeł znajdujących się w okolicy. Nie mamy opisu trasy, pytamy więc o drogę przejeżdżającego Omańczyka. Zawraca i prowadzi nas do celu. Miejsce ze źródłem jest malownicze (wąwóz, w tle góry), ale i bardzo zaśmiecone. W miejscu, gdzie gorąca woda wypływa ze skał wybudowano niewielki betonowy basen. Kąpią się w nim dzieci. Dalej woda uchodzi do płynącego dnem doliny potoku. Na brzegu ustawione są stoły z daszkami, sporo osób przyjeżdża tu na piknik. Idziemy kawałek w górę potoku, ale na brzegu przybywa śmieci.

Ruszamy dalej, w kierunku Rustaq, po drodze wypatrując miejsca na biwak. Zjeżdżamy w boczną, szutrową drogę i rozbijamy namiot na kamienistej pustyni, porośniętej gdzieniegdzie ciernistymi krzakami. Po 18.00 zapada zmrok.

 

8 stycznia 2012, niedziela

O 10.00 ruszamy do Rustaq. Dojeżdżamy do wielkiego fortu, ale okazuje się, że trwają w nim prace remontowe i jest zamknięty dla zwiedzających. Idziemy więc na spacer po okolicy. Dochodzimy do głównej ulicy i tzw. nowego souq’u. O tej porze targ już się kończy, ale niektóre stoiska jeszcze działają. Wracamy pod fort, obchodzimy go dookoła i wśród lokalnych zabudowań podchodzimy na wzgórze z okazałym mauzoleum. Jest stąd dobry widok na okolicę. Co ciekawe, obok nowych budynków stoją stare, opuszczone i częściowo zawalone. Nikt najwyraźniej nie zawraca tu sobie głowy rozbiórką domów, po prostu opuszcza się jedne i obok buduje następne. Wracamy do samochodu i jedziemy do gorących źródeł. Niby ma to być blisko, ale droga jest marnie oznakowana i już sądzę, że pobłądziliśmy. Okazuje się jednak, że nie. Dojeżdżamy do meczetu, przed którym jest głęboka wyrwa w ziemi o średnicy około 8 metrów wypełniona krystalicznie czystą, szmaragdową, gorącą wodą. Brzeg wyłożony jest płytkami, a woda prowadzona kamiennym korytem do szeregu murowanych kabin stojących kilka metrów dalej. Można się w nich kąpać. Jest południe, pora modlitwy i pod meczet przyjeżdża sporo samochodów. Wielu mężczyzn z ręcznikami znika w kabinach. Czekamy aż robi się nieco puściej i podążamy ich śladem. Kabinki nie są zamykane, nie ma też żadnych zasłonek – warto więc mieć coś w tym celu, jeśli chcemy nieco prywatności. Nam doskonale posłużyła karimata.

Ruszamy dalej w kierunku wybrzeża. Przy głównej drodze wznosi się olbrzymi meczet, pobocza i rondo obsadzone są zadbaną zielenią. Dojeżdżamy do fortu Al Hazm. Jest zamknięty dla zwiedzających – tu także trwają prace remontowe. Zostajemy jednak wpuszczeni na dziedziniec. Obok fortu znajdują się również źródła – tym razem zimnej wody. Woda płynie falują czyli wybetonowanym kanałem. Idziemy wzdłuż niego kawałek, ale dalej nie ma nic ciekawego – tylko śmieci i kilka padłych kóz. Wracamy do auta i jedziemy w kierunku morza. Po drodze widzimy pasące się tuż przy szosie wielbłądy. W następnych dniach ten widok nie będzie już nas dziwił! Dojeżdżamy do nadmorskiego As Suwayq. Jest tu oczywiście fort (zamknięty), niewielki port i souq. Trochę się po nim kręcimy, zaglądając do sklepików. Mnóstwo tu krawców, są też sklepy z gotową odzieżą dla pań. Odwiedzamy dwa z nich, kierowani (moją) ciekawością. Jeden sprzedaje odzież „domową”, w której tutejsze kobiety nie wychodzą na ulicę. Suknie są długie, bardzo kolorowe, bogato zdobione, pełne świecidełek. W innym sprzedawana jest odzież „wierzchnia”, czyli czarne szaty, w których kobiet wychodzą na zewnątrz. Trafiamy też na sklepik z omańską chałwą, zupełnie różną od tej, którą znamy. Jest trochę galaretowata, bardzo smaczna.

Dalej zmierzamy w kierunku Sohar – najpierw autostradą, potem lokalną drogą nad morzem. Rozglądamy się za miejscem na nocleg. Szutrowa droga prowadzi do plaży, miejsce na biwak jest bardzo dobre, choć niestety mocno zaśmiecone. Rozbijamy namiot na piasku, wkrótce robi się ciemno, księżyc w pełni oświetla morze.

 

9 stycznia 2012, poniedziałek

Wstajemy po 7.00, śniadanie, kąpiel w morzu i po 9.00 ruszamy w kierunku Sohar. Po drodze zatrzymujemy się przy pięknym, dużym meczecie obok zadbanego, pełnego zieleni i kwiatów ronda.

Przy forcie w Sohar trwają prace budowlane, cała wieża obstawiona jest rusztowaniami. Wolno nam wejść na dziedziniec, ale zwiedzać dalej nie można. Pieszo ruszamy więc wybrzeżem w kierunku rybnego targu.

Wzdłuż przybrzeżnej promenady ustawione są ławki, wieczorami zapewne kwitnie tu życie towarzyskie. Teraz, w upalne południe, oprócz nas nie ma żywego ducha.

Targ rybny okazuje się jak najbardziej wart odwiedzin. Jest to duża hala, ze stoiskami, na których wyłożono najróżniejsze ryby. Już samo ich oglądanie jest bardzo ciekawe, no a dochodzi do tego lokalny koloryt i tradycyjnie ubrani ludzie. Jedno ze stoisk oferuje do sprzedaży 3 rekiny, każdy ma ponad półtora metra długości.

Z targu przez ładny, zielony skwer idziemy do głównej ulicy. Jest około 12.00, zrobiliśmy się już głodni. O tej porze jednak (od południa do ok.16.00) niemal wszystkie sklepy i knajpki są zamykane. Trafiamy w końcu do baru prowadzonego przez przybysza z Bangladeszu. Po lunchu wracamy do samochodu i jedziemy w kierunku luksusowego hotelu Sohar Beach Hotel, obok którego według przewodnika znajduje się ładny park. Rzeczywiście – park jest rozległy i zadbany, dużo zieleni. Za nim, oddzielona ulicą, jest piękna, szeroka plaża. Spacerujemy trochę nad morzem, a potem ruszamy dalej, w kierunku Yanqul i Ibri. Otacza nas malowniczy, górski krajobraz. Góry są kompletnie suche, pozbawione roślinności, osypujące się. Na kamienistej pustyni u ich podnóża rosną cierniste, parasolowate drzewa. Za Ibri jedziemy główną drogą prowadzącą do Muscat. Wzdłuż niej trwają prace budowlane – powstaje druga nitka jezdni.

Jest ok. 17.30, gdy przed Bahla zjeżdżamy w boczną, gruntową drogę. Miejsce jest znakomite na biwak – wokół nas rozległa przestrzeń, trochę ciernistych krzaczków, a podłoże stanowi gruby żwir i drobne kamyczki. Zostajemy! Wkrótce widzimy terenową Toyotę przemierzającą równinę. Zatrzymuje się przy nas, starszy Omańczyk zamienia z Krzysztofem kilka słów – ot, przejaw życzliwego zainteresowania. Około 18.20 robi się ciemno, choć nie do końca – księżyc w pełni pięknie oświetla okolicę.

 

10 stycznia 2012, wtorek

Około 8.30 wyjeżdżamy. Nasz pierwszy cel to zamek w Jabrin. Jest bardzo ciekawy (jak stwierdzimy później – najciekawszy z tych, które odwiedziliśmy), ma mnóstwo zakamarków i piękny wewnętrzny dziedziniec. Początkowo jesteśmy jedynymi zwiedzającymi. Wkrótce gwar dochodzący od głównego wejścia informuje nas, że przybyli kolejni. Na parkingu pojawia się autobus, którym przyjechała wycieczka miejscowych kobiet. Wszystkie ubrane są w tradycyjne, czarne szaty do ziemi, skutkiem czego kojarzą nam się ze stadem wron. Czynią zresztą podobny hałas. Nieskromnie stwierdzamy, że chyba stanowimy dla nich większą atrakcję, niż zamkowe komnaty. Szczególnie młode dziewczyny starają się nawiązać kontakt. Są przy tym bardzo sympatyczne. Zwiedzanie kończymy mniej więcej w tym samym czasie i dziewczyny serdecznie zapraszają na kawę. W cieniu zamkowych murów kobiety siadają w dużym kręgu, nam wskazują miejsce obok i częstują swoimi wiktuałami. Rewanżujemy się przywiezionymi z Polski cukierkami, gawędzimy trochę, a potem żegnamy się i ruszamy do Bahla. Po drodze zatrzymujemy się przy olbrzymim, pięknym meczecie sułtana Qaboosa. Dla niemuzułmanów jest udostępniony do zwiedzania do godziny 11.00. Niestety – jest już południe. Dziwi nas tylko, że nie ma tu nikogo, a przecież to chyba już pora modlitwy.

Nad Bahla góruje potężny fort, od dłuższego już czasu w remoncie. Obchodzimy go dookoła. Jest bardzo gorąco. Po lunchu w prowadzonym przez Hindusów coffee-shop’ie jedziemy krętą, górską drogą do Misfah. Parkujemy przed wsią i idziemy wąskimi przejściami między domkami. W gruncie rzeczy nie ma tu ich zbyt wiele. Dochodzimy do miejsca, gdzie rosną palmy i bananowce, zasilane wodą rozprowadzaną systemem faluji. Oznakowanym szlakiem wychodzimy za wieś i wędrujemy rozległą doliną.

Jedziemy dalej, kierując się ku Jebel Shams. Problem z odnalezieniem właściwej drogi jak zwykle pomagają rozwiązać miejscowi, jadąc z nami spory kawałek motorkiem i wskazując kierunek. Wkrótce wjeżdżamy w boczną, krętą i miejscami stromą asfaltową drogę. Prowadzi ona coraz wyżej i wyżej, aż asfalt się kończy. Dojeżdżamy do bramy, opatrzonej ostrzegawczym napisem „Teren wojskowy”. Jako, że droga omija bramę jedziemy dalej. Teren zaczyna się obniżać, więc zawracamy. Zza bramy wychodzi wartownik i – jak to w Omanie – wyjaśnia nam, jak powinniśmy jechać i zaprasza na kawę. Z zaproszenia nie korzystamy, bo przed zmrokiem chcemy dojechać w okolice Wielkiego Kanionu. Okazuje się, że musimy wrócić do rozwidlenia dróg i pojechać w stronę hotelu, a stamtąd dalej. Tak więc robimy. Asfaltowym fragmentem drogi dojeżdżamy do recepcji ośrodka z domkami i namiotami. Tu uzyskujemy bardzo szczegółowe informacje i – co najważniejsze – orientacyjne mapki. Ruszamy w stronę Wielkiego Kanionu. Wkrótce asfalt się kończy i znowu jedziemy szutrową drogą. Dojeżdżamy do punktu widokowego, obok miejscowi sprzedają pamiątki. Podchodzimy do barierki i zapiera nam dech. Ogromna, olbrzymia, wielka dziura w ziemi! Kanion jest niesamowity! Nie ma szans, by ująć go w całości na zdjęciu. Jedziemy dalej, aż dojeżdżamy do osady, w której zaczyna się szlak. Dziś jest już zbyt późno, by na niego wyruszyć, ale napotykamy Francuzów, którzy właśnie skończyli wycieczkę i wypytujemy ich o szczegóły. Wracamy do wypatrzonego wcześniej miejsca na biwak. Ustawiamy namiot i przygotowujemy posiłek. Nieopodal pasterz sprowadza w dół stado kóz. Jedna z nich odłącza się od pozostałych, wyraźnie zainteresowana naszym obiadem. Jest tak uparta, że łapię naczynia i ratuję się ucieczką do samochodu. Gdy zachodzi słońce robi się zimno – wszak jesteśmy na 2.000m npm. Wkrótce zza gór wyłania się księżyc, w dole widać światła miasteczka.

 

11 stycznia 2012, środa

Pobudka o 5.30, dwie godziny później ruszamy szlakiem wzdłuż ściany Wielkiego Kanionu (trasa oznaczona jest jako W6). Idziemy ścieżką, wokół nas nikogo i kompletna cisza. Widoki wspaniałe! Robi się bardzo ciepło. Często się zatrzymujemy, by podziwiać krajobraz i robić zdjęcia. Po około 2 godzinach dochodzimy do opuszczonej wioski na końcu szlaku. Stoją tu pozostałości domów i widać tarasowe poletka. Mieszkało tu niegdyś 15 rodzin, wieś opuszczono jakieś 30 lat temu. Kiedyś było tu obfite źródło wody, teraz tylko gdzieniegdzie sączy się ona ze skał. Wracamy tą samą drogą. W pewnym momencie na tle nieba pojawia się orzeł, a potem drugi! Szybują długo nad naszymi głowami. O 11.30 kończymy wycieczkę. Dopiero teraz napotykamy innych turystów.

Ruszamy samochodem w drogę powrotną. Mijamy miejsce naszego biwaku i szutrową drogą dojeżdżamy do asfaltu przy hotelu. Potem znowu droga gruntowa, ale mija jakoś szybko i wkrótce jedziemy asfaltem, choć nadal sporo jest stromych zjazdów. Potem teren jest już równy. Mijamy wioskę Ghul i ok. 13.30 dojeżdżamy do fortu w Nizwa. O tej porze okoliczne sklepiki i souq są nieczynne. Idziemy obejrzeć meczet. Wnętrze można zwiedzać, ale tylko od 8 do 11. Niedaleko znajdujemy czynny sklep spożywczy i uzupełniamy zapasy. Potem idziemy do fortu. Po dwóch wcześniejszych (Nakhl i Jabrin) nie robi już na nas wielkiego wrażenia. Jest też bardziej „turystyczny” (sklep z pamiątkami, kawiarnia). Turystów też więcej – może tak ze 20 osób… O 16.00 wychodzimy z fortu i idziemy na pobliski souq. Wypisujemy kupione wcześniej pocztówki i wysyłamy je na pobliskiej poczcie. Oglądamy targ rybny, bardzo ożywiony o tej porze. Obok jest plac, na którym handluje się zwierzętami, ale dziś nic się tu nie dzieje. Jest też część targu z glinianymi naczyniami, produkowanymi w tych okolicach. Kupujemy na pamiątkę dzban na wodę, jakich sporo widzieliśmy w zwiedzanych fortach.

Przed 17.00 idziemy do lokalnej restauracji specjalizującej się w tradycyjnej kuchni omańskiej. Zostajemy wprowadzeni do oddzielnego pokoju „dla rodzin”, siada się na dywanie, opiera na poduszkach. Nasze dania dostajemy na dużej tacy, którą kelner stawia na podłodze.

Gdy wychodzimy jest już ciemno. Miasto i fort są ładnie oświetlone, wokół panuje ożywiony ruch. Bardzo nam się podoba!

Wyjeżdżamy z Nizwa, najpierw w kierunku autostrady, potem na Muscat. W ciemnościach znajdujemy zjazd z szosy i dobre miejsce na biwak.

 

12 stycznia 2012, czwartek

Wstajemy o 6.00 i przed 8.00 ruszamy. Od rana jest pochmurno, w powietrzu wisi dziwna mgła i widoczność jest bardzo marna. Dojeżdżamy do Miribit, a potem do Al Hawiyah, do miejsca, gdzie kończy się droga. Na szczęście przejaśnia się, gdy pieszo ruszamy w pustynię. Mijamy gospodarstwo Beduinów z wielbłądami w zagrodzie i pniemy się pod stromą wydmę. Wkrótce miejscowość znika nam z oczu i wokół mamy morze piasku, porośnięte gdzieniegdzie kępami ostrej trawy. Wydmy są kapitalne! Ukształtowane wiatrem, o powierzchni w drobne „fale”. Spacerujemy półtorej godziny, robiąc mnóstwo zdjęć i wracamy do auta. Po drodze widzimy dwa wielbłądy wędrujące wśród piasku.

Nasz kolejny cel to Wadi Bani Khalid. Kierujemy się do Muqal. Droga prowadzi przez góry, jest kręta, ze stromymi podjazdami i zjazdami (cały czas asfaltowa). Jest upalnie. Dojeżdżamy do dużego parkingu, na którym stoi już sporo samochodów. Ruszamy chodnikiem w kierunku, w którym zmierzają tubylcy. Wokół jest bardzo dużo zieleni, dnem doliny płynie strumień. Dochodzimy do sporych, szmaragdowych jeziorek. Obok są miejsca piknikowe ze stolikami i daszkami, jest też restauracja na wolnym powietrzu.

Stąd prowadzą dwie ścieżki: jedna dnem doliny, druga zboczem w górę. Wybieramy tę drugą i w skwarze wędrujemy oznakowanym szlakiem. Jest to trasa trekkingowa, którą w ciągu 3 dni można dojść do Wadi Tiwi. Po pewnym czasie zawracamy i ruszamy dołem z nadzieją na kąpiel w jednym z naturalnych, skalnych basenów. Po drodze zaczepia nas miejscowy chłopak proponując doprowadzenie do jaskini. Idziemy z nim i dochodzimy do niewielkiego otworu w skałach, którym trzeba się przecisnąć, by wejść dalej. Mamy ze sobą latarki, które są konieczne by cokolwiek zobaczyć. Jaskinia jest ciekawa, żyją w niej nietoperze, a w jednym z zakamarków jest niewielkie wodne rozlewisko. Słychać też szum wypływającej spośród skał wody.

Wychodzimy na zewnątrz i idziemy do skalnych basenów wypełnionych czystą, szmaragdową wodą. Kąpiel w tak upalny dzień to ogromna przyjemność! Przestrzegać trzeba jednak zasad dotyczących ubioru: na kostium kąpielowy należy mieć założony T-shirt i szorty – dotyczy to obu płci. O skromny ubiór apelują duże tablice rozmieszczone w kilku miejscach.

Po kąpieli idziemy na obiad do tutejszej restauracji i wkrótce najedzeni ruszamy w dalszą drogę. Jedziemy krętą szosą przez góry w kierunku Al Kamil, zapada zmrok. Widzimy po drodze dwa piękne, wspaniale podświetlone meczety w Jaalan Bani Ali. Nie trafiamy natomiast na godne uwagi miejsce na biwak. Około 20.30 dojeżdżamy nad morze, do Al Ashkharah. Na plaży, przy zacisznej wydmie rozstawiamy namiot.

 

13 stycznia 2012, piątek

Pobudka o 7.00, śniadanie na wydmach, krótki spacer brzegiem morza i ruszamy. Przejeżdżamy przez Al Ashkharah – o tej porze uliczki są niemal puste, jedynie śmieci i kozy (jedna z nich skacze po masce luksusowego Mercedesa). Naszą uwagę zwracają pięknie zdobione drzwi, nawet do skromnych domów.

Jedziemy w kierunku Ras Al Jinz, po drodze robimy postój przy plaży – niestety pełnej śmieci. Idziemy się wykąpać, ale dno jest bardzo kamieniste i wejście do wody trudne. Jadąc dalej widzimy pasące się przy drodze wielbłądy. Stajemy, by zrobić zdjęcia. Po chwili zatrzymuje się samochód, wysiadają dwaj tubylcy i wskazują, że można śmiało podejść do zwierząt. Tak robimy – wielbłądy dają się nawet pogłaskać!

Dojeżdżamy do ośrodka ochrony żółwi w Ras Al Jinz i pytamy o możliwość oglądania ich dziś wieczorem. Okazuje się, że nie są prowadzone żadne rezerwacje, wystarczy przyjechać o 20.30. Ruszamy więc dalej w kierunku Ras Al Haad. Jest upalnie i marzy nam się kąpiel w morzu. Kierując się drogowskazem dojeżdżamy do Turtle Beach Resort. Są tu słomiane chatki nad piękną zatoką z piaszczystym dnem i turkusową wodą. Pytamy o możliwość kąpieli i strażnik wskazuje nam plażę po drugiej stronie zatoki. Jedziemy – z szosy trzeba dojechać gruntową, nierówną drogą. Na miejscu stoi kilka terenowców, jest też ekipa nurków. Wygląda obiecująco! Wyciągamy maski, fajki i ruszamy do wody. Okazuje się, że miejsce jest świetne do snorkelingu! Wejście jest piaszczyste, a kawałek dalej, przy przybrzeżnych skałach toczy się bujne, podwodne życie. Mnóstwo tu przeróżnych ryb, są ukwiały i koralowce – pięknie! Pływamy, aż robi się nam chłodno. Wychodzimy z wody, przygotowujemy szybki posiłek i wygrzewamy się na słońcu. A potem – jeszcze raz do wody!

Po snorklowaniu jedziemy do Ras Al Jinz. Przy drodze znajdujemy knajpkę i jemy pyszną smażoną rybę z ryżem i surówką. Potem idziemy na krótki spacer wokół ładnie podświetlonego, niewielkiego fortu i meczetu.

Na parkingu przed ośrodkiem jest już sporo samochodów. Wewnątrz budynku oczekujemy do 20.30, kiedy to rozpoczyna się sprzedaż biletów. Jesteśmy w pierwszej grupie, liczącej około 25 osób. O 21.00 ruszamy na plażę z przewodnikiem, który powiadamia nas, że właśnie składają tam jaja dwie żółwice. Nie wolno mieć latarek ani robić zdjęć. Idziemy całą grupą kilka minut, potem zatrzymujemy się i przewodnik opowiada o morskich żółwiach i ich zwyczajach. Następnie po 5 osób podchodzimy od tyłu do żółwicy, oświetlanej latarką przez przewodnika. Jest duża – szacujemy, że ma około 90 centymetrów, leży w wykopanym przez siebie płytkim dole. Do zagłębienia składa jaja, przypominające otoczone śluzem piłeczki pingpongowe. Gdy kończy, stajemy w półkolu i obserwujemy, jak zasypuje dół. Wygląda na zmęczoną i raz po raz postękuje. Na plaży przewodnik znajduje też małego, niedawno wyklutego z jaja żółwika. Zostaje wypuszczony do morza. O 22.00 wracamy do ośrodka.

Ruszamy w kierunku Sur, rozglądając się za noclegiem. Znajdujemy miejsce na wysokim brzegu, przy bocznej drodze równoległej do morza. Wieje silny wiatr i grunt jest tak twardy, że trudno wbić szpilki, ale udaje się ustawić namiot. Spać idziemy po północy.

 

14 stycznia 2012, sobota

Budzimy się przed 8.00, około 9.30 ruszamy do Sur. W mieście przejeżdżamy nabrzeżem i idziemy poszukać sklepu z omańską chałwą. Znajdujemy, ale niestety jest zamknięty. Jedziemy dalej, zjeżdżamy nad morze, aby posnorklować. Kąpiel jest przyjemna, ale nie ma tu podwodnego życia. Ruszamy więc do Wadi Tiwi.

Wjeżdżamy do doliny – wokół palmy, strumyk, wysokie, pustynne góry. Dojeżdżamy do wioski, uliczki są tu tak wąskie, że dwa samochody jadące z naprzeciwka nie mogą się minąć. Zostawiamy więc auto i dalej idziemy pieszo. Wędrujemy w górę w upale, a potem robimy popas w cieniu. Wracamy tą samą drogą.

W Tiwi wstępujemy na lunch do coffee shop’u, a potem kierujemy się do Wadi Shab. Trochę krążymy, bo droga jest zerwana i musimy jechać ponownie przez Tiwi. Zbliża się godzina 17.00, zjeżdżamy boczną drogą do plaży i wśród kamyków znajdujemy idealne, piaszczyste miejsce pod namiot. Idziemy na spacer wzdłuż morza, nad którym góruje klifowy brzeg, aż do miejsca, gdzie wysokie skały uniemożliwiają dalszą wędrówkę. Gdy robi się ciemno obserwujemy ciekawe zjawisko – przepływająca motorówka zostawia za sobą fosforyzujący ślad.

 

15 stycznia 2012, niedziela

Rankiem obserwujemy jak w sporej odległości od brzegu ryby wyskakują z wody na znaczną wysokość i obracają się w powietrzu. Kształtem przypominają duże flądry.

Idziemy się wykąpać i nagle kilka metrów ode mnie widzę w wodzie jakąś głowę! Cofam się przestraszona i z płycizny przyglądamy się powierzchni. Po chwili głowa pojawia się ponownie – to morski żółw! Widzimy go potem jeszcze kilkakrotnie w niewielkiej odległości.

Jedziemy przez Tiwi do Wadi Shab. Do doliny wjeżdża się pomiędzy wysokimi pylonami prowadzącej górą autostrady. Parkujemy przy nich i dalej ruszamy pieszo. Przechodzimy pomiędzy rozlewiskami płytkiej wody i wędrujemy ścieżką. Dnem doliny poprowadzono rurę, którą doprowadzana jest do wioski woda z odległego jeziorka. Jest bardzo malowniczo – kamieniste dno, wokół wysokie skalne ściany, miejscami o dziwnych „podziurawionych” kształtach, palmy i krzewy rododendronów. Mijamy głębokie jezioro, przy którym słychać pracującą, małą stację pomp, potem kolejne i dalej idziemy wśród głazów. Przekraczamy płytki strumień i dopiero tutaj napotykamy pierwszych ludzi – parę turystów z przewodnikiem. Niedaleko już do ostatniego jeziorka, w którym można się kąpać. Mijamy je i idziemy jeszcze trochę dalej, ale wąska ścieżka prowadzi wyżej, wzdłuż ściany doliny. Wracamy i wskakujemy do czystej, przezroczystej wody. Nasz spokój nie trwa długo – wkrótce zjawia się kilkunastoosobowa, hałaśliwa grupa Francuzów i Włochów. Kończymy kąpiel i wracamy tą samą drogą. Gdy dochodzimy do samochodu wody u wejścia do doliny jest już znacznie więcej – rozlewa się szeroko na dnie, ale jest jeszcze na tyle płytka, że można przejść. W wypadku wyższego poziomu wody można skorzystać z lokalnej łodzi przewożącej na drugi brzeg.

Jedziemy w kierunku Quryat, potem zamierzamy odbić na Yiti i dalej do Bandar Khayran. Czytałam wcześniej, że są tam dobre miejsca do snorklowania. Niestety nie znajdujemy bocznej drogi i dojeżdżamy aż do Muscat. Tu kierujemy się na Riwi, odnajdujemy właściwy kierunek i wreszcie dojeżdżamy do celu. Miejsce jest malownicze, brzegi gdzieniegdzie porastają mangrowce, ale nie nadaje się do biwakowania. Jest już 16.00, decydujemy więc, że jedziemy za Muscat, do Seeb, by jutro rozpocząć zwiedzanie od Wielkiego Meczetu. Po drodze zatrzymujemy się w miejscowości, której nie ma na mapie. Jest tu sklep z omańską chałwą, a obok – pakistańska knajpka, w której jemy pyszną baraninę z miejscowym, płaskim jak naleśnik chlebem i surówką. Potem w ulicznych korkach dojeżdżamy do drogi do Seeb. Wszędzie teren jest gęsto zabudowany, trochę kluczymy szukając miejsca na namiot. W końcu około 20.00 rozbijamy się na plaży niedaleko szosy, vis a vis stacji benzynowej. W nocy nasz namiot budzi zainteresowanie miejscowej policji – funkcjonariusze ze zrozumieniem przyjmują do wiadomości fakt, że śpimy tu jedną noc.

 

16 stycznia 2012, poniedziałek

Wcześnie budzi nas nawoływanie muezina z pobliskiego meczetu. Pakujemy się już docelowo, jak na wylot i po 8.00 ruszamy w stronę Seeb. Za dnia o wiele łatwiej zorientować się w terenie. Mijamy znane nam z początku podróży centrum handlowe z Carrefoure’m, lotnisko i dojeżdżamy do Wielkiego Meczetu Sułtana Qaboosa. Można go zwiedzać jedynie od 8.00 do 11.00, wymagany jest strój okrywający nogi, a u kobiet dodatkowo długi rękaw i chusta na głowę. Wchodzimy i witają nas przepięknie utrzymane ogrody pełne zieleni i kwiatów. Cały kompleks jest bardzo rozległy, budynki wspaniałe, wszystko aż lśni czystością. Wchodzimy do pierwszego wnętrza, które okazuje się zaskakująco skromne. Dopiero potem okazuje się, że to sala modlitewna dla kobiet. Gdy wchodzimy do głównej sali, zapiera nam dech. Jest ogromna, ze wspaniałą kopułą, żyrandolami, kolumnami i przepięknie zdobionym nihrabem. Całą podłogę pokrywa dywan (60 na 70 metrów!), utkany w Iranie. Potem chodzimy po dziedzińcach, zaglądamy do biblioteki i sal do ablucji. Około 10.20 kończymy zwiedzanie i jedziemy do Old Muscat. Oglądamy z zewnątrz pałac sułtana i dwa forty wzniesione na pobliskich wzgórzach (nie są udostępnione do zwiedzania). Jemy hamburgera w coffee shop’ie i drogą prowadzącą wzdłuż wybrzeża jedziemy do Mutrah.Tu spacerujemy po souq’u, na którym jest wszystkiego po trochu. Siadamy na kawę przy Corniche z widokiem na port, a potem spacerem idziemy do parku Al Riyam po drodze obserwując w przezroczystej wodzie ryby podpływające blisko brzegu. Wokół fruwają mewy, dokarmiane przez miejscowych.

Park jest miłym miejscem, gdzie na piknik przychodzą całe rodziny. Dużo tu zieleni i piękny widok na zatokę. Na pobliskim wzgórzu wznosi się charakterystyczna, widoczna z daleka budowla – naczynie do palenia kadzidła.

Wracamy niespiesznie do centrum i idziemy na pyszny obiad do knajpki na piętrze, z widokiem na nabrzeże. Gdy zapada zmrok światła pięknie odbijają się w wodach zatoki. Spacerujemy jeszcze trochę promenadą, ciesząc się wieczornymi widokami. Około 19.00 wracamy do samochodu, pakujemy ostatnie rzeczy i ruszamy na lotnisko. Oddajemy auto i czekamy na odprawę.

 

17 stycznia 2012, wtorek

Około 3.00 wylatujemy do Stambułu, skąd z godzinnym opóźnieniem lecimy do Berlina. Tam okazuje się, że mój plecak niestety nie dotarł na miejsce. Zgłaszamy ten fakt na lotnisku (trzy dni później plecak zostaje mi dostarczony do domu). I pozostaje już tylko nową autostradą mknąć do Poznania…

 

 

 

 

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u