Oman (2010) – Danuta Wojciechowska

Oman jest pięknym, bezpiecznym i łatwym krajem do podróżowania, zarówno dla turystów nisko-budżetowych, jak i tych, chcących wydać sporo pieniędzy i podróżować luksusowo. Tu tradycja łączy się z nowoczesnością. Aby w miarę tanio podróżować po Omanie wystarczy wziąć lekki namiot i zasmakować życia Beduinów. Najwięcej pieniędzy traci się na hotele. Transport jest niedrogi. Oprócz przeludnionej stolicy, pozostała część kraju jest słabo zaludniona, a namiot można rozbić bez problemu w dowolnym, ustronnym miejscu. Ja odchodziłam ok. 1 km od głównej drogi i szukałam takiego miejsca, najczęściej za ciernistymi krzewami, gdyż takie spotykałam najczęściej, albo w gajach palmowych. Kraj jest bezpieczny, a ludzie mili i uczynni. Sporą część kraju zwiedziłam stopem. Mieszkańcy chętnie się zatrzymywali. Często proponowali dodatkowo podwiezienie do ciekawych miejsc, zbaczając niejednokrotnie z drogi, którą zamierzali jechać, a nawet gościli w swoich domach. Szczególnie w piątki i soboty, kiedy mieli weekend, oferowali gratisowe wycieczki samochodowe do odleglejszych regionów. Najlepszym rozwiązaniem na niedrogie, a na dodatek komfortowe podróżowanie jest wyjazd w 3-4 osoby i wynajęcie samochodu, szczególnie w upały. Benzyna jest tu tańsza niż woda. Jeden litr kosztował 0,21 OMR. Drogi asfaltowe są w idealnym stanie i prawie puste. Jedynie rejon stolicy jest przerażająco zatłoczony samochodami. Ja wypożyczyłam samochód na dwa dni w Sur w hotelu Sur, celem łatwego i przyjemnego dotarcia do atrakcji turystycznych na trasach słabo uczęszczanych przez tubylców, a więc do: Ras Al Jinz (miejsca lęgowego żółwi morskich), Wadi Tiwi, Wadi Shab, Wadi Bani Khalid, Wahiba Sands. Za 15 OMR dziennie jeździłam komfortowo samochodem Nissan Tida.. Oprócz przejazdu przaz Wadi Bani Auf, gdzie konieczny jest samochód z napędem na cztery koła, pozostałe trasy można spokojnie pokonywać zwykłym samochodem, a jego cena jest niska zarówno w Sur, jak i w Salalah. W Salalah można wypożyczyć już za 10 OMR (+ubezpieczenie). Najdrożej jest w Muscacie. Jeep niestety nie jest tani. Niemcy podróżują po Omanie tylko jeepami, najczęściej po 4 osoby. Jadąc samochodem w wielu rejonach, szczególnie w okolicy Sur, trzeba koniecznie zwalniać przed progami spowalniającymi, gdyż są one przerażająco wysokie.

Termin podróży

14.03.2010 – 2.04.2010

Trasa

Muscat (Ruwi, Mutrah) – Barka – Rustaq (Al Hazm) – Salalah (Abi Ayub Tomb – Khor Rouri – Bil Ali Tomb – Mirbat – Al. Balid – Maghsail – Ashqul – Jebel Al Qamar) – Al. Hamra – Jebel Shams – Misfah – Bahla – Jabrin – Sur – Wadi Bani Tiwi – Wadi Bani Shab – Ras Al Jinz – Am Ru’ays –Ja’ alan Bani Castle- Wadi Bani Khalid – Al. Mintarib (Wahiba Sands) – Sohal – Barka – Rustaq – Wadi Bani Auf – Nakhal – Muscat

Przelot

Leciałam Turkish Airlines. Bilet na trasie Warszawa – Istambuł – Muscat i z powrotem, zakupiony przez Internet wraz z ubezpieczeniem kosztował 425 EUR (1700 PLN).

Termin podróży

14.03.2010 – 2.04.2010

Nie był to najlepszy termin ze względu na wysoką temperaturę, dochodzącą do 36۫0C. Zaletą

tego okresu była mała ilość turystów, a więc wolne miejsca w hotelach oraz brak opadów, co pozwalało spać pod bardzo lekkim namiotem i podróżować z lżejszym plecakiem, bez zbędnych, ciepłych ubrań. Najlepiej podróżować po Omanie od połowy października do początku marca, gdyż wówczas temperatury są umiarkowane (ok. 25OC). Okres dwóch tygodni zupełnie wystarczył mi do „zasmakowania” tego małego kraju. Od czerwca do września w okolicach Salalah, na południu jest pora monsunowa .

Wiza

Otrzymuje się ją na lotnisku bez zbędnych formalności, kosztuje 6 OMR. Bez problemu uzyskuje się ją również na przejściu granicznym z Emiratami. Jeśli ktoś nie był w Emiratach Arabskich, a chciałby przy okazji zobaczyć ten nowoczesny i bogaty kraj, to radzę wyrobić sobie wizę przed wyjazdem z Polski. Wizę tę uzyskuje się na podstawie promesy wystawionej przez sponsora z ZEA, najczęściej wyznaczonego hotelu, wysyłającego promesę, którą okazuje się na granicy. Przedstawiciel hotelu czeka na przejściu granicznym. Ceny wiz do ZEA są wysokie.

Waluta

1 OMR( Rial )= 1000 baizas = 2,63 USD

1 USD = 0,38 OMR(riali)

Język

Bez problemu można posługiwać się językiem angielskim.

Wstępy

Opłaty są niewysokie. Do fortów – 0,5 OMR, bilet na plażę w Ras Al Jinz– 3 OMR,

do Muzeum Archeologicznego Al. Balid w Salalah- 2 OMR

Transport

Sieć transportowa jest w rozbudowie. W Omanie prawie każdy ma samochód. Turystów jest niewielu, a jeśli są, to głównie zorganizowani i dlatego transport publiczny jest słabo rozwinięty. Autobusy kursują jednak między większymi miastami, przeważnie 2 razy dziennie ok. 700 rano i po południu, lub wieczorem ok.1900. Są czyste i klimatyzowane. Korzystają z nich najczęściej liczni tu emigranci z Pakistanu i Indii, przyjeżdżający do pracy. Ze stolicy, z dzielnicy Ruwi, autobusy odjeżdżają z dworca przy ul. Al Jaame Street do: Salalah, Nizwy, Ibry, Sur, Bahla, Dubaju. Autobusy stają przeważnie na obrzeżach miasta np. w Nizwie 10 km od centrum. W Ruwi dworzec autobusowy jest w samym centrum. Rezerwacji dokonuje się na długie dystanse: do Dubaju, Salalah, a do innych miast kupuje się bilet przed odjazdem. Istnieje państwowy transport autobusowy obsługiwany przez ONTC    (Oman National Transport Company) oraz sieć obsługiwana przez prywatne firmy. Popularne są też taxi zbiorowe, trochę droższe od publicznych mikrobusów oraz taksówki – wszystkie jednakowo pomalowane na pomarańczowo. Taksówki, jak w każdym kraju, najdroższe są z lotniska do centrum, a jest ono oddalone o ok. 40 min.jazdy. Są też long distance taxi, jeżdżące między poszczególnymi miastami. Warto nimi czasami jechać, gdyż są szybsze od autobusów i niewiele droższe. Na przykład z Sur do Muscat oszczędzamy znacznie na czasie, gdyż autobus jedzie okrężną trasą. Z Ruwi do Mutrah bardzo często tam i z powrotem jeżdżą mikrobusy(100 baizas). Trzeba uważać, by nasz bagaż nie zajmował dodatkowego miejsca, gdyż wtedy będzie doliczone jeszcze 100 baizas (najlepiej umieścić go na kolanach).

Zwiedzanie

Zwiedziłam północ ze stolicą i okolice, region wschodnio-południowy od Sur, okolice Nizwy oraz region południowy z Salalah i okolice. Środek kraju zajmuje pustynia, nie ma tam nic godnego uwagi. Uważam, że mając nawet krótki urlop, warto wybrać się do tego pięknego kraju, chociażby na tydzień, wynająć samochód i zwiedzić uroczo położoną stolicę i jej okolice oraz zachwycające przyrodniczo tereny na wschód i południe od Sur.

Dzień 1

Na lotnisku Seeb w Muscacie wylądowałam o 2.00 w nocy. Za 6 OMR otrzymałam wizę, wymieniłam pieniądze płacąc za 1 OMR – 2,63 USD. Zaopatrzyłam się w broszurki turystyczne i mapki. Oszołomiona różnokolorowymi neonami, oświetlającymi lotnisko zaczepiłam młodą dziewczynę, pytając o miejsce odjazdu mikrobusów do centrum. Okazało się, że jest Rosjanką i przyjechała, żeby spotkać się ze swoją siostrą, od niedawna pracującą w Emiratach. Ponieważ mikrobusy odjeżdżały do centrum dopiero o 7 rano, a hotelu nie miałyśmy zarezerwowanego, ustaliłyśmy, że prześpimy się w namiocie. Oddaliłyśmy się od lotniska, przeszłyśmy na drugą stronę drogi szybkiego ruchu, a potem w głąb niezamieszkanego terenu, gdzie w odległości ok. 1,5 km od głównej drogi, rozbiłyśmy namiot w pobliżu szutrowej, wąskiej dróżki pomiędzy ciernistymi krzewami. Obudziłyśmy się około 8 rano. Wróciłyśmy w okolice lotniska i po przejściu estakadą na przystanek po stronie lotniska, gdzie zatrzymują się mikrobusy, zabrałyśmy się do Ruwi (400 baizas). Po 50 min. byłyśmy już w biznesowej, nowoczesnej części stolicy – Ruwi, z której wyjeżdżają autobusy i mikrobusy do różnych miast, a także do sąsiadującej od północy dzielnicy Mutrah, ze słynną nadmorską promenadą Corniche. Przeszłyśmy przez ulicę na przystanek mikrobusów odjeżdżających do Corniche w Mutrah, znajdującej się po prawej stronie, przed wiaduktem ( trzeba przejść na prostopadle leżącą ulicę naprzeciw hotelu Ruwi, prawie po przekątnej). Na całym odcinku do Corniche rozciągały się góry po obu stronach drogi w kolorze szaro-brązowym, pozbawione zieleni. Niekiedy przypominały kopce usypane z kamieni, przygotowane do celów budowlanych. Na tle zatoki, kamieniste góry wyglądały jednak olśniewająco.

W Mutrah sieć najtańszych hoteli znajduje się po przeciwnej stronie bazaru rybnego, przylegającego do Zatoki Omańskiej. Ja wybrałam Al Fanar Hotel (z łazienką 15 OMR za pokój 2 os.). Obok były nieco droższe hotele: Naseem i Al Mina. Z korytarza hotelowego roztaczał się wspaniały widok na zatokę otoczoną surowymi górami. Na tle zatoki oświetlone słońcem góry wyglądały imponująco. Moja współtowarzyszka odpoczywała w oczekiwaniu na wieczorne spotkanie z siostrą, a ja ruszyłam na zwiedzanie przepięknie położonej stolicy. Przeszłam się eleganckim, nadmorskim bulwarem z pozłacanymi latarniami i punktami widokowymi z zadaszonymi kopułami, pomnikiem złotej rybki. Na murze widniały płaskorzeźby ukazujące atrakcje turystyczne Omanu. Przyglądałam się portowi oglądając liczne statki. Idąc wzdłuż wybrzeża wstąpiłam do Al Riyam Park, licznie odwiedzanego przez piknikujących mieszkańców. Jest tam punkt widokowy z pomnikiem Wielkiego Kadzidła. Nadmorską promenadą doszłam do Old Muscat, mijając po drodze forty: Jalali i Mirani, kilka arabskich bram wjazdowych, muzea, gaje palmowe, małe meczety i parki. Oman słynie z setek fortów obronnych i zamków powstałych po czasach okupacji portugalskiej, wzniesionych przez dawnych władców, którzy chronili się w nich w czasie obcych najazdów i które służyły do ochrony karawan przybywających tu w poszukiwaniu bogactw tego kraju, szczególnie kadzidła (Frankincese). Budowano je prawie w każdym mieście i wsi, a położone są one w niezwykle malowniczych okolicach. Mimo, że są  podobne do siebie, różnią się w szczegółach.

W Old Muscat piękną aleją podeszłam do otoczonego górami Pałacu Sułtana, który obejrzałam z zewnątrz, zatrzymując się przy zdobionej bramie. Pałac jest niedostępny dla zwiedzających. Przyjrzałam się architekturze białych, odrestaurowanych domów starego miasta, otoczonych palmami i zielenią. W okolicy banku spotkałam Hindusa, z którym pojechałam do Ruwi, aby na dworcu kupić bilet na jutrzejszy nocny autobus do Salalah. Przy okazji zostałam zaproszona na smażone banany i kebab. Oferował mi też wyjazd w czasie weekendu w odleglejsze rejony turystyczne, nie skorzystałam gdyż w weekend byłam daleko od Mutrah. Wieczorem udałam się na potężny, tradycyjny suk, niedaleko od hotelu, tuż za meczetem. Na suku obejrzałam liczne sklepy z przepiękną biżuterią ze złota, ozdobne sztylety – khanjary, dział z przyprawami i kadzidłami.

Dzień 2

Mikrobusem z przystanku przy Corniche, pojechałam do Ruwi (100 baizas). Plecak zostawiłam w hotelu. Z Ruwi innym mikrobusem dotarłam do Barki (400 baizas), dalej do ronda za Barką (200 baizas), a potem taksówką do 300-letniego fortu Al Hazm w Rustaq. Fort ma bogato zdobioną, kutą bramę. Obejrzałam go tylko wokół. Niestety był nieczynny. Gospodarz opiekujący się tym zamkiem, podwiózł mnie z powrotem do ronda przed Barką, a stąd szeroką Sułtan Quaboos Street, dojechałam mikrobusem do Ruwi za 1 OMR. W Ruwi obejrzałam nowoczesny meczet i posiliłam się w dwupiętrowej restauracji, naprzeciw meczetu. Mieli tu dobre i niedrogie jedzenie, bardzo urozmaicone w cenie od 1 – 1,5 OMR. Autobus do Salalah odjechał o 19.00 ( 1000 km – bilet w obie strony 14 OMR ). Po 40 min. był już na lotnisku, gdzie wsiadło kilku pasażerów.

Dzień 3

W Salalah byłam o 6 rano. Salalah – główne miasto prowincji Dhotar, graniczącej od zachodu z Jemenem, jest dla Omańczyków z Muscatu, regionem wyjątkowo atrakcyjnym, gdyż jest to zielona oaza w czasie monsunu. Lubią tu przyjeżdżać jesienią, kiedy jest chłodniej, a góry pokrywa zielona roślinność, czego brakuje w rejonie Muscatu. Do Salalah, z Muscatu można lecieć samolotem (1 h). Zatrzymałam się w Hotelu Salalah, naprzeciw dworca autobusowego, po drugiej stronie ulicy. Pokój 2 os. z łazienką i śniadaniem, bardzo ładny i czysty, kosztował 15 OMR. Zaczęłam zwiedzanie od Mauzoleum Nabi Ayoub, czyli domniemanego grobu Hioba (30 km od Salalah). Kierując się w prawo od hotelu doszłam do głównej drogi. Na tym odcinku miasto wyglądało jak wielki plac budowy, wokół którego kręcili się emigranci zarobkowi z Indii, Bangladeszu i Pakistanu. Doszłam do ronda, w    pobliżu którego, w biurze turystycznym otrzymałam bezpłatną mapę Salalah. Za rondem zatrzymałam pick-up’a, którym dotarłam do źródeł Ain Hamran, licznie odwiedzanych przez Omańczyków w porze monsunowej. Młodzi chłopcy jadący akurat do pracy, przystanęli tu na chwilę, aby pokazać mi to ciekawe miejsce. O tej porze niestety teren był zupełnie suchy. Mogłam sobie tylko wyobrazić źródło wody. Chłopcy dodatkowo nadrobili drogi, aby krętą trasą pod górę dowieźć mnie do miejsca, gdzie na wzgórzu, w niewielkim budynku, zwieńczonym żółtą kopułą, znajduje się grób biblijnego Hioba, przykryty zielonym materiałem. Na suficie, wisiał duży żyrandol. Przywitał mnie tu strażnik grobu, paląc kadzidło nad sarkofagiem. Region ten słynie z drzew kadzidłowych. Obok znajduje się meczet, a poniżej wzgórza duża restauracja. Wszystko, otoczone jest krzewami i pięknymi kwiatami. Z góry, spory kawałek schodziłam pieszo, chcąc nasycić się pięknymi widokami. Mijałam stada wielbłądów przechodzących przez drogę i oglądałam drzewa kadzidłowe. Nie było żadnych turystów. Zupełne pustkowie, zaledwie kilka domostw. W czwartki i piątki do sanktuarium idą całe tłumy pielgrzymów. Zatrzymałam kolejny samochód i dojechałam do ronda, a tam ustawiłam się w kierunku Taqah. Zatrzymał się pan, który nie tylko podwiózł mnie jeepem do ruin starożytnego Sumhuramu – Khor Rouri (40 km od Salalah), ale z zainteresowaniem zwiedzał i opowiadał ich historię, robiąc też swoją komórką zdjęcia przy rozległych kamiennych ruinach świątyń, grobowców oraz pałacu królowej Saby. Aby tu dojechać trzeba z głównej drogi skręcić w kamienistą polną dróżkę i przejechać 1 km. Miejsce jest pięknie położone na wzgórzu, nad zatoką. Dawniej był to główny port, skąd wywożono kadzidła. Stąd też wg legendy, królowa Saba odpłynęła na spotkanie z Salomonem. Z Khor Rouri pojechaliśmy dalej w kierunku Mirbat wzdłuż morza, mijając piaszczyste plaże i stada wielbłądów. Zatrzymaliśmy się ok. 1 km od miasteczka, z dala od głównej drogi, w pobliżu morza, gdzie znajduje się białe mauzoleum Bin Alego, zakończone szpiczastymi kopułami, a obok cmentarz muzułmański. W Mirbat, rozstałam się z miłym panem, aby przejść się pomiędzy starymi, kupieckimi domami, wstąpić do restauracji na posiłek, a potem udać się na plażę. Idąc szeroką plażą oddaliłam się od zabudowań tego sennego miasteczka na tyle, aż znalazłam miejsce, gdzie było zupełnie bezludnie i popływałam, aby ochłodzić się po całodziennym upale. Kolejnymi stopami dojechałam do Salalah, wysiadłam przy supermarkecie Lulu, a w drodze do hotelu, zrobiłam jeszcze zakupy na bazarze, autobusowego pobliżu dworca  autobusowego .

Dzień 4

Rano wybrałam się do Parku Archeologicznego Al Balid, położonego ok. 5 km na wschód od Salalah. Z głównej drogi, zatrzymanym samochodem dojechałam w okolice suku, jeden przystanek od Pałacu Sułtańskiego Al Hasn. Stąd ktoś inny podwiózł mnie prosto prowadzącą drogą, do nowego pawilonu Muzeum Frankincense Lands. Można tu obejrzeć wykorzystanie żywicy drzewa kadzidłowego. Muzeum było czynne od 16.00 (wstęp 2 OMR). Cofnęłam się, więc pieszo o 1 km i weszłam bezpłatnie na teren ruin przylegających do muzeum, od strony lasu palm kokosowych. Jest tam brama i potężny otwór, którym swobodnie weszłam. Obok ruin znajduje się szeroka, piękna, drobnopiaszczysta plaża, morze i zupełnie pusto. Wdrapałam się na wzgórze, gdzie zachowały się ruiny portu z 12 w., m.in Rekonstruowany Wielki Meczet, cytadela. Stąd roztaczał się wspaniały widok na morze. Pomoczyłam nogi w wodzie i stopem wróciłam w okolice suku. Tu kupiłam słynne dhotarskie kadzidła, czyli żywicę z drzew kadzidlanych o silnym zapachu, przypominającą opalizujące kamyczki, zapakowaną w plastikowe pudełka i foliowe torebki.(1 OMR) W sklepie z chałwą też zrobiłam zakupy. Chałwa z tego regionu, pakowana w małe plastikowe kubeczki lub duże plastikowe pojemniki., różniła się od nam znanej. Miała stałą konsystencję i różne odcienie brązu. Później nigdzie takiej nie spotkałam (ta z Barki była nieporównywalnie droższa i o konsystencji rzadkiej galaretki). Z suku podeszłam jeden przystanek dalej do leżącego po tej samej stronie, Pałacu Sułtańskiego Al Hasn. Stąd postanowiłam pojechać do odległego o 44 km Maghsail. Zatrzymał się mieszkaniec Abu Dabi, który jechał w tym kierunku do swojej żony i jej rodziny. Zaprosił mnie do domu, gdzie wszyscy członkowie rodziny usiedli przy ścianach, na dywanie i w czasie rozmowy częstowali mnie mlekiem, sokiem owocowym i owocami. Syn żony podwiózł mnie do groty Marneef, gdzie biwakowali Omańczycy w otoczeniu klifów, kamienistych gór i morza. Woda morska wpadająca w szczeliny między skałami, odbijała się od ścian i wyrzucana była strumieniem w górę, tworząc fontannę. Dalej rozciągała się długa, piaszczysta plaża, nikt jednak nie korzystał z jej uroków w naszym pojęciu. Jest to, bowiem kraj muzułmański i nikt się tu nie kąpie, ani nie opala. Dzieci grały w piłkę, a dorośli piknikowali na plaży. Doszłam do miejsca, gdzie stado wielbłądów i ptaki żywiły się algami. Stąd zatrzymałam jadący samochód. Omańczyk –Ali, wiozący swojego przełożonego, pracował niegdyś jako taksówkarz w Salalah, ale nigdy nie spotkał obcokrajowców, którzy łapali stopa. Omańczycy, mimo, że chętnie zabierali, a nawet oferowali swoją pomoc, zawsze zadawali pytanie, dlaczego nie jadę wynajętym samochodem?. W Salalah towarzyszyłam Alemu przy robieniu zakupów. Kupił sporo, ale ani jednej torby nie wyniósł sam do samochodu. Wszystko wnieśli mu pracujący w sklepie Hindusi, którzy traktowani są tu jako obywatele drugiej kategorii, wykonując gorsze prace. Wieczorem, po odświeżeniu się w hotelu, wybrałam się z poznanym tam młodym Włochem i z Ailm, na kolację, na peryferie Salalah, gdzie na specjalnym placu, było mnóstwo budek ze smażonym mięsem wielbłądów i kóz, podawanym z chlebem arabskim (duża porcja 5 OMR, mała porcja 2 OMR). Wieczorem przyjechały tu całe rodziny, aby posilić się na wolnym powietrzu. Był akurat czwartek i dla nich zaczynał się weekend.

Dzień 5

Ali zabrał nas na wycieczkę w swoje rodzinne strony w góry Jabal al Quamar, tuż przy granicy z Jemenem, 300 km od Salalach. Jechaliśmy górską drogą z surowymi górami po obu stronach, aż do Ashqul. Na trasie dołączyła do nas siostra Alego. W okolicy Ashqul zjechaliśmy z głównej drogi na krętą drogę szutrową, daleko w głąb, w okolice wydawałoby się bezludne, ale za wzgórzem ukazały się chaty i zagrody z wielbłądami. Matka i siostry Alego ugościły nas mlekiem wielbłądzim, słodką herbatą i ciasteczkami. Widać było, że ludzie ci są dumni z tradycji i kultury. Zbiegli się też bracia Alego. Kobietom tutejszym nie wolno robić zdjęć. Same jednak chciały je mieć ze mną i ustawiły się, a któryś z braci zrobił im zdjęcie komórką. Pooglądaliśmy domostwo, sklepik, przylegający do domu, który prowadził ojciec Alego, a do którego to Ali robił wczoraj zaopatrzenie w Salalah. Co pewien czas, kupuje on większe ilości produktów i przywozi do tego sklepu. Wyruszyliśmy w wysokie góry. Jechaliśmy nad przepaściami mijając doliny zamieszkałe przez Beduinów. Spotykaliśmy stada wielbłądów i wiele drzew kadzidlanych, zwanych tu luban. Ali zawiózł nas do odległego miejsca w górach, gdzie wysoko w otworach skalnych znajdują się gniazda pszczół, skąd rodzina Alego wydobywa niesamowitej jakości miód, który jest bardzo drogi. Aby się tam dostać, potrzebne są bardzo mocne, długie liny. W Salalah Ali pokazywał mi, że ma ich wiele, ale już zniszczone, a w Omanie trudno kupić dobrej jakości. Poprosił nas abyśmy zakupili mu w Europie. Włoch zobowiązał się załatwić tą sprawę. Robiliśmy przystanki w górach. Niektóre odcinki budziły grozę, zwłaszcza,  kiedy w oddali słychać było strzały. Nasz kierowca – Ali, był także zaopatrzony w broń i  khanjar. Po powrocie na główną drogę zjedliśmy briani z dużą ilością mięsa wielbłąda i warzywami w restauracji u Pakistańczyków. Jeszcze raz odwiedziliśmy wieś Alego. Tym razem zajechaliśmy do gospodarstwa ojca, gdzie w solidnie ogrodzonej kamiennym murem zagrodzie, miały swoje stanowisko wielbłądy hodowane przez ojca Alego. Ali wydoił jednego z nich i poczęstował nas od razu mlekiem prosto z miski. Po tak spędzonym dniu wróciliśmy prosto do hotelu po odbiór bagażu z przechowalni hotelowej, a potem na dworzec autobusowy, na nocny autobus odjeżdżający o godzinie 19 00 w kierunku Muscat.

Dzień 6

Wysiadłam o 4.30 rano, ok. 10 km. od Nizwy, byłej stolicy Omanu (autobus nie jedzie przez centrum). W sporej odległości od głównej drogi, aby nie było słychać odgłosu samochodów, na odludnym terenie, znalazłam kilka ciernistych krzewów, za którymi rozbiłam swój namiot. Po przebudzeniu się, przy głównej drodze zatrzymałam stop. Biznesmen, który się zatrzymał, wstąpił na chwilę do swojego biura i specjalnie podwiózł mnie do fortu w Nizwie, największej atrakcji miasta leżącego w górzystej okolicy w samym centrum kraju. Bagaż zostawiłam w kasie biletowej (wstęp 500 baizas). Zwiedziłam potężny fort z ogromną, 25-metrową, okrągłą wieżą obronną, skąd rozciągał się wspaniały widok na pustynię i gaje palmowe. Obok fortu były kramy z beduińską, srebrną biżuterią, stragany z widokówkami, suk z daktylami, rybami i bardzo interesujący kozi market oraz plac, na którym sprzedaje się zwierzęta. Po południu suk ma kilkugodzinną przerwę w pracy. Przeszłam się po tym terenie, dochodząc do pobliskiej poczty, gdzie urzędnik zrobił mi niespodziankę, wręczając piękny plakat z kolorowymi omańskimi znaczkami. Naprzeciw poczty, w małej knajpce kupiłam mięso owcze z grilla. Porcja z chlebem arabskim i warzywami kosztowała 200 baizas. Była tak pyszna, że poprosiłam o zapakowanie jeszcze kilku porcji. Odebrałam plecak z fortu i przy rondzie z pomnikiem księgi, złapałam stopa do Tanuf, położonego ok. 10 km od Nizwy. Z głównej drogi skręciliśmy w prawo i po kilku kilometrach oglądałam ruiny glinianych budowli, opuszczonych w latach pięćdziesiątych XX wieku. Stąd do skrzyżowania w Al Hamra zabrałam się jeepem z turystami niemieckimi, a dalej  z robotnikami drogowymi dojechałam do początku górskiej doliny Wadi Ghul, tuż przy pustym parkingu(ze skrzyżowania do Jebel Shams, było 37 km).Było już późne popołudnie i chciałam pochodzić po pięknej, górskiej okolicy. W pobliżu znalazłam głęboki dół i tam ukryłam swój plecak i namiot. Przykryłam suchymi gałęziami i wędrowałam wzdłuż krętej drogi. Nieoczekiwanie zatrzymał się pick-up, mimo że nie dawałam żadnych znaków i podwiózł mnie do wioski kilka km w górę. Przy sklepiku spotkałam parę niemieckich turystów z samochodem osobowym, którzy zamierzali jechać w górę. Stary Omańczyk przekonał ich, że tym samochodem nie dadzą rady. Zaproponował podwiezienie do Jebel Shams za odpłatnością. Ja nie byłam do końca przygotowana na taki wyjazd. Obawiałam się, że w górze może być chłodno, gdyż zbliżał się zachód słońca, ale w małym plecaku miałam sweter i to wystarczyło. Nie było zimno. Niemcy zdecydowali się jechać razem ze mną, ze staruszkiem. Zapłaciliśmy mu po negocjacjach 15 OMR. Okazało się, że droga jest kręta i mocno pod górę, ale asfaltowa i można było tam jechać zwykłym samochodem. Na trasie minęliśmy znak kierujący na camping Jebel Shams, położony 3 tys. m.n.p.m. (15 OMR nocleg w namiotach z kolacją i śniadaniem). Zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym na głęboki przepiękny kanion Wadi Ghul. Widok był zachwycający, zwłaszcza, że trafiliśmy na zachód słońca i ciężko było opuścić to miejsce. Przeszliśmy się wzdłuż kanionu spotykając przechadzające się tu kozice. Oprócz nas nie było tu nikogo. Omańczyk podwiózł nas z powrotem do miejsca, gdzie spotkałam Niemców, a stamtąd  z nimi dojechałam do doliny, w której zostawiłam wcześniej swój plecak. Oni postanowili też rozbić tutaj namiot. Tak im się podobała okolica, że zostali jeszcze na jedną noc.

Dzień 7

Rano, zatrzymanym pick-upem dojechałam do ronda, a potem innym pojazdem do Al Hamra. Wracając z Al Hamra planowałam pierwotnie zwiedzić jaskinię Al Hoota, ale już od Niemców dowiedziałam się, że była zalana wodą i od pół roku jest nieczynna. Jaskinia jest ulubionym celem wycieczek Omańczyków i zwykle trzeba zrobić wcześniej rezerwację. Zabrałam się jeepem z grupką Niemców do górskiej wioski Misfah, zbudowanej na skałach ze stromymi wąskimi uliczkami oraz glinianymi domami, otoczonymi palmami daktylowymi z systemem falaji, czyli kanałów doprowadzających wodę do wsi. Dwaj miejscowi młodzieńcy bezinteresownie, zbaczając z trasy podwieźli mnie do Bahla (ok. 19 km od skrzyżowania w Al Hamra). Podjechali od tyłu fortu, skąd z podwyższonej platformy była widoczna ładna bryła zamku, górującego nad okolicznymi domami i rozległy gaj palmowy. Fort niestety był w remoncie i nie można było wejść do środka. Za to obejrzałam suk, naprzeciwko. Z przystanku Bahla Suk, odjeżdżają autobusy ONTC do Ruwi (8.05, 7.12), Salalah (20.10), Ibri, Araqi (10.55,17.25),Dubaju (2.10). Zatrzymałam samochód jadący w kierunku kolejnego fortu – Jabrin (za fortem Bahla drogą w lewo, mało uczęszczaną, prowadzącą przez odludny teren). Fort Jabrin, najsłynniejszy i bardzo dobrze utrzymany leży na pustkowiu. Krążyłam po licznych komnatach z oryginalnymi freskami, rzeźbionymi stropami i malowanymi sufitami. Z wież i okien rozpościerał się przepiękny widok na pustynię, góry i lasek palmowy. Zobaczyłam tu liczne jeepy z niemieckimi turystami. Stąd, po dojściu do głównej drogi (ok. 0,5 km), dotarłam stopem do Nizwy (50km). W pobliżu suku w Nizwie jest potężny plac, gdzie stoi mnóstwo taksówek, także zbiorowych. Tymi ostatnimi można w grupie niedrogo i szybko dotrzeć do Ruwi, a nawet Sur. Niestety zbyt długo nie było chętnych i ostatecznie ktoś gratis podwiózł mnie na przystanek autobusowy do Ruwi (10 km od centrum Nizwy – ta sama okolica, gdzie wysiadałam wracając z Salalah, tylko po przeciwnej stronie). W ostatniej chwili zdążyłam do wypełnionego pasażerami autobusu (1,8 OMR, 2,5 godz. jazdy). W Ruwi wykupiłam bilet na następny dzień do Sur na 7.30 rano. Tam spotkałam samotnie podróżującego Polaka, który przyjechał z Sur. Zjedliśmy pyszny chleb arabski z mięsem w restauracji naprzeciw meczetu. Spotkany Polak miał ochotę wykorzystać swój namiot, ale wzdłuż drogi w Ruwi ciągnęły się góry i ciężko było o wolny plac. Corniche było mocno oświetlone, a wzdłuż przechadzali się nieliczni przechodnie, gdyż było bardzo późno. Przeszliśmy chyba 2 przystanki od Corniche w kierunku Ruwi i po lewej stronie zauważyłam wysokie usypisko kamienne, obok dwie bramki prymitywnego boiska, odgrodzone od strony ulicy dosyć wysokim murem. Wąskim, bocznym przejściem przeszliśmy przez murek i uznaliśmy, że jest to dobrze odizolowane miejsce na namioty, które rozbiliśmy pod samym murkiem, tak, że nie były widoczne z ulicy. Z drugiej strony placu była potężna ściana góry. (W Omanie pod wszelkimi górskimi ścianami nie należy rozkładać namiotu, gdyż kamienie z nich mogą się obsypywać i lecieć na głowę. Także w dolinach, tzw. wadi, mimo że dobrze nas ukrywają, ale gdy nagle zacznie się ulewa, możemy zostać zalani). Początkowo psy z okolicy strasznie ujadały, gdy się pojawialiśmy, ale na szczęście noc minęła spokojnie. Szum aut minimalizowałam korkami w uszach.

Dzień 8

Wstałam ok. 6.00, kiedy było jeszcze ciemno i pustawo. Tylko pojedyncze osoby czekały naprzeciwko na przystanku mikrobusów do Ruwi. Ja też do nich dołączyłam. Mój współtowarzysz został, aby zwiedzać stolicę. Z Ruwi do Sur jechałam 4,5 godz. za 4 OMR (300km). Trasa była okrężna , ale bardzo ciekawa. W końcowym odcinku mijaliśmy pustynne wydmy, stada wielbłądów. Hotel znalazłam w centrum, obok przystanku autobusowego do Ruwi. Był to Bait Al Afiya Hotel Apartament z łazienką i oddzielną kuchnią (15 OMR za dwójkę). Spod hotelu odjeżdżają autobusy do Ruwi o 6.00 i 14.30. Sprawdziłam ceny w Sur Hotel – był droższy- 20 OMR za dwójkę. Przeszłam się przez opustoszałe w południe centrum tego małego miasteczka. Wszystkie sklepy były zamknięte. Doszłam do portu dosyć odległego od centrum. Tam obejrzałam produkowane tu tradycyjne łodzie – show za pomocą, których arabscy kupcy podbijali niegdyś światowe rynki. Po przejściu przez nowo wybudowany most, wspięłam się na skaliste wzgórze, z którego rozpościerał się piękny widok na wioskę rybacką Ajajh  i  latarnię morską. Obejrzałam Sunaysilah Fort, przeszłam się po suku zupełnie inaczej wyglądającym niż w Muskacie.Zatrzymałam się dłużej w centrum u przemiłego, gościnnego szewca, z pochodzenia Pakistańczyka.

Dzień 9

Rano udałam się do hotelu Sur, aby tam wypożyczyć samochód na 2 dni na zwiedzanie okolic. Czekając spotkałam w recepcji dwie starsze panie z nastoletnią dziewczyną, która znudzona zwiedzaniem tylko miast, wyprosiła swoje opiekunki, aby zgodziły się na jej wyjazd ze mną na 2 dni w teren. Wypożyczyłam samochód osobowy – Nissan Tida, w recepcji hotelu. Ponieważ wszystkie samochody były wypożyczone, właściciel oddał mi swój razem z ubezpieczeniem i dowodem rejestracyjnym za 15 OMR za dzień, a w razie gdyby zatrzymała mnie policja, miałam powiedzieć, że pożyczył mi go znajomy. Samochód ten często wypożyczany był turystom. Najpierw pojechałam do Wadi Tiwi. Tutaj można dojechać z Sur też taksówką za 3-4 OMR. Wstąpiłam do wioski Tiwi, zabierając przy okazji staruszka, który mieszkał w okolicach Wadi Tiwi. Jadąc wolno samochodem przez ok. 6km podziwiałam dolinę, przez którą płynie potok, a po obu stronach rozpościerają się góry. Część drogi była betonowa, a część szutrowa, ale ekipa budowlana robiła obok nową drogę, która pewnie jest już gotowa. Przejechałam samochodem przez część wsi krętą, wąską drogą, aż do miejsca gdzie nie było już przejazdu. Pochodziłam po wsi- bardzo zielonej, z gajami palmowymi i siecią kanałów odprowadzających wodę (falaje). Z Wadi Tiwi pojechałam dalej do Wadi Shab, przepięknej zielonej oazy położonej w kanionie pośród pionowych skał. Samochód zaparkowałam na parkingu, tuż przy zjeździe z drogi szybkiego ruchu. Wzięłam ze sobą strój kąpielowy, gdyż na trasie są wodospady i jeziorka, gdzie można się kąpać. Najpierw przeprawiłyśmy się łodzią ( 200 baizas od osoby). Początkowo szłyśmy piękną doliną, porośniętą palmami, przez którą przepływała rzeka. Dalej droga zamieniła się w górską, kamienistą ścieżkę. Mijałyśmy wodospady, małe jaskinie, falaje, z których woda spływała do rzeki oraz 2 głębsze jeziorka. Mimo wysokiej temperatury lekki wiatr orzeźwiał nas. Po niecałej godzinie wolnej wędrówki, przeplatanej robieniem zdjęć, dotarłyśmy do głębokiego zbiornika z przeźroczystą wodą i z rozkoszą zrzuciwszy wierzchnie ubrania oddałyśmy się pływaniu. W drodze powrotnej zdążyłyśmy już wyschnąć i po ponownej przeprawie przez rzekę ( 200baizas) opuściłyśmy ten przepiękny zakątek. Pojechałyśmy naszym samochodem w kierunku Ras Al Jinz (60 km od Sur). Trasa była ciekawa więc zatrzymywałyśmy się przy różnokolorowych, wzgórzach uformowanych z drobnych kamyczków. Kiedy się ściemniało, z niepokojem obserwowałyśmy niebo, czy przypadkiem nie ma pełni księżyca, gdyż żółwie nie wychodzą wówczas na plażę. 11 km przed Ras Al Jinz Turtle Center odbiłam z głównej drogi w wąską drogę asfaltową, mijając ogrodzony kemping z kabinami, otoczony białymi górami ( w drodze powrotnej zatrzymałam się tam, aby sprawdzić ceny – 10 OMR od osoby, a z posiłkiem 18 OMR). Niestety, oddalony od miejsca lęgowego żółwi morskich o kilka kilometrów. Trochę bliżej centrum żółwi, bo ok. 1,5 km mijałam Cofee Shop, gdzie można zjeść posiłek. W ciemnościach dojechałam do leżącego w odosobnieniu, na pustkowiu, nowoczesnego betonowego budynku hotelu, kolorem zlewającego się z otaczającym go terenem i celowo nieoświetlonym na zewnątrz, ze względu na żółwie. Wnętrze było ekskluzywne, jedzenie drogie. Zarezerwowałam wyjście na plażę, na podglądanie żółwi. Rezerwacja jest obowiązkowa, a oglądanie tylko w grupach z przewodnikiem od godziny 21.00. Wstęp 3 OMR od osoby. Miałam jeszcze jedną godzinę zanim rozpocznie się seans, więc zapytałam, gdzie mogę rozbić namiot. Przed hotelem rozpościerał się potężny, opustoszały teren, przedzielony tylko drogą. Na parkingu zaś stało kilka jeepów. Nie było tu żadnego kampingu, ale bez problemu w recepcji wskazano mi miejsce po lewej stronie od wjazdu gdzie rozbiłam namiot (prawą stroną przejeżdżali pracownicy resortu). Pozwolono nam umyć się w łazience hotelowej. Kolejno kilka grup turystów zakwaterowanych w hotelu, w ciemnościach wyruszyło z przewodnikiem na plażę oddaloną o niecały kilometr, piaszczystą ścieżką. Na plaży tej żółwie składają swoje jaja tylko nocą. Miałam okazję obserwować to niezwykłe zjawisko, kiedy trzy ogromne żółwice, które wyszły na plażę, gdy piasek był zimny, wykopały potężne doły, do których składały liczne jaja, przypominające piłeczkę ping pongową, a potem zakopywały je w dołach, kamuflując ich położenie przez przesunięcie miejsca nasypu. Wszystko odbywało się w ciszy i ciemności. Tylko przewodnik oświetlał teren jedną latarką. Przechodziliśmy od jednej żółwicy do drugiej w zależności od tego, która akurat składała jaja. Nagle przewodnik oświetlił nam miejsce ,gdzie z piasku główkami skierowanymi w górę wydostawały się setki małych żółwików, kierując się prosto do morza. Niektóre przewracały się przed naszymi stopami i trzeba było uważać by je nie nadepnąć. Dla mnie było to bardzo emocjonujące. Seans trwał ok. 2 godz. Nie wolno było robić zdjęć. Wieczór był chłodnawy i wcale nie było komarów.

Dzień 10

Rano wynurzyłyśmy się z namiotu, jedynego na placu i po umyciu się na tyłach hotelu wodą z kranu, poszłyśmy znów na plażę, aby pooglądać ślady żółwi, które po złożeniu i zakopaniu jaj podążyły do wody. Pozostały po nich potężne wykopane przez nie otwory i kilka małych martwych żółwików, którym nie udało się dotrzeć do wody. Były też ślady innych zwierząt, zjadających jaja, głównie ślady lisów. Żółwie na plażę w Ras Al. Jinz przypływają przez cały rok, krążąc między Półwyspem Arabskim, Indiami, a Australią. Najliczniej jednak gromadzą się od lipca do września. Z rezerwatu żółwi pojechałam wzdłuż wybrzeża na południe, najpierw do Ad Daffah, a potem do Ar Ru’ys. Tu w miejscowej knajpce zrobiłyśmy przerwę na posiłek. Po drodze zatrzymywałyśmy się we wsiach i na szerokich plażach, gdzie dziewczynki ubrane w swe czarne, długie stroje, bezpośrednio w nich wchodziły do wody i ochlapywały się wzajemnie. Kolejnym miastem na trasie był Bandar Al. Jadid, skąd jechaliśmy w kierunku As Suwayh. Potem skręciłyśmy do Sal. Na trasie zatrzymałyśmy się przy wysokich wydmach piaskowych. Tuż przy samej drodze po prawej stronie, wspięłyśmy się na samą górę chodząc po rozgrzanym piasku. Na trasie spotykałyśmy grupy wielbłądów oraz liczne znaki drogowe z ich wizerunkiem. Kolejnym etapem było miasto Ja’alan Bani Bu Ali z pięknym meczetem, a jeszcze dalej Ja’ Alan Bani Castle z potężnym zamkiem otoczonym gajem palmowym. Stąd jadąc główną drogą w kierunku Muscatu skręciłam w asfaltową drogę z wieloma zakrętami, prowadzącą pod górę do Wadi Bani Khalid (25 km). Była to przepiękna trasa z górami po obu stronach. Dojechałam do znaku Mukal Cave i Water Pools 8 km. Droga dojazdowa w bezpośrednim sąsiedztwie była remontowana na całym odcinku. Przed wejściem do kanionu zostawiłam samochód na parkingu. Stało tam już sporo samochodów, a wokół mnóstwo dzieci, przeganianych przez porządkowego. Pieszą ścieżką doszłyśmy do pięknej oazy z kompleksem naturalnych basenów otoczonych palmami i wysokimi górami i przeszłyśmy przez mostek dla pieszych a potem na wysepkę pośrodku. W dole płynęła rzeka. Popływałyśmy w basenie, a potem wędrowałyśmy w górę potoku, szukając drogi do jaskini. Nie tak łatwo było tam dotrzeć gdyż robił się zmierzch. Trzeba było przeskakiwać przez kamienne głazy nad płynącym potokiem. Zdjęłyśmy buty, podwinęłyśmy spodnie, a trasę przeforsował nam młody Omańczyk, który pojawił się nagle, chcąc zarobić parę groszy. Doprowadził nas przez niewielką dziurę do wnętrza tej bardzo niskiej i ciemnej jaskini, przyświecając drogę latarką. Dałyśmy mu 1 OMR. Tuż po wyjeździe z miasta, już w ciemnościach skręciłam w pierwszą, boczną drogę w prawo i podjechałam na teren budowy, gdzie w baraku mieszkali robotnicy z Pakistanu. Tam za pozwoleniem rozbiłyśmy namiot. Uznałyśmy  bowiem że jest to bezpieczny teren, także dla samochodu.

Dzień 11

Wcześnie rano, kiedy już było jasno, ale droga jeszcze pusta wyjechałyśmy, aby porobić zdjęcia i nasycić się widokiem tej pięknej górskiej drogi. Na trasie minęłyśmy turystów w namiotach rozbitych tuż przy samej drodze. Musiałyśmy wcześnie wyjechać, również dlatego, aby dojechać na pustynię z wydmami piaskowymi. Jadąc główną drogą w kierunku Muscatu, skręciłyśmy w lewo i dotarłyśmy do Al. Mintarib. Tam przy wjeździe, przed szlabanem policjant sprawdzał dokumenty każdemu wjeżdżającemu samochodem, także i mnie. Tubylcy skierowali nas polnymi drogami do miejsca, gdzie ujrzałyśmy rozległą, piaszczystą pustynię z pofałdowanymi wzgórzami żółto-pomarańczowego piasku. Podjechałam jak najbliżej wydm. Dalej można było tylko jechać jeepem. Miejscowi proponowali takie przejażdżki, ale ponieważ musiałam jeszcze przed południem wrócić do Sur, aby oddać samochód zadowoliłam się wspinaczką po kilkumetrowych górach piasku i podziwianiem z ich szczytu okolicznych szałasów Beduinów, stad wielbłądów i kóz. Beduini zaprosili nas do wnętrza szałasu, częstując daktylami. Objechałam teren wokół wydm. Zatankowałyśmy po drodze benzynę (0,120 OMR za litr) Przed wjazdem do Sur wstąpiłyśmy jeszcze do fortu Bilard Sur, leżącego na zachodnich krańcach miasta. Przed 11-stą oddałyśmy samochód. Moja współtowarzyszka wróciła do swoich opiekunek, a ja pochodziłam jeszcze po centrum Sur. Planowałam wracać do Muscat autobusem, ale miejscowy optyk zorganizował grupę znajomych i zbiorową taksówką pojechaliśmy wzdłuż wschodniego wybrzeża malowniczą trasą do Ruwi (4 OMR/os.). Wróciłam do dobrze mi znanego hotelu w Mutrah. W recepcji spotkałam grupę Rosjan (lubią ten hotel, bo był najtańszy). Znów udało mi się dołączyć do jednej Rosjanki do pokoju. Wcześnie rano miała wyjechać do Dubaju. Ja w Emiratach już byłam i nie planowałam tam wyjazdu. Nie miałam wizy, której promesę należało wcześniej załatwić w Polsce. Mimo wszystko chciałam przejechać się tą trasą, aby poznać inny rejon Omanu i dołączyłam do niej.

Dzień 12

Wcześnie rano, bo ok. 5.30 wyszłyśmy z hotelu i z ronda obok, taksówką zbiorową dojechałyśmy do Ruwi ( mikrobusy jeszcze nie jeździły).Autobus do Dunaju odjeżdżał o 6.00. Jechały dwie różne linie i obie z niewielką ilością pasażerów (bilet 6 OMR – 5 godz. jazdy). Z okien autobusu obejrzałam bardziej zieloną, porośniętą gajami palmowymi inną część Omanu. O 11 byliśmy na granicy. Wracając z Emiratów bez problemu dostaje się wizę za 6 OMR, ale Polacy niestety nie mogą otrzymać wizy Emiratów na granicy. Pożegnałam się ze swoją współtowarzyszką, a z granicy zabrałam się z obywatelem Emiratów do leżącego na tej trasie Sohar, skąd pochodził baśniowy Sindbad żeglarz. Obejrzałam stary port i muzeum etnograficzne w jego wieży. Potem innym samochodem podjechałam do Barki, wysiadając przy głównej ulicy, naprzeciw sklepu z chałwą typową dla tego regionu (bardzo drogą o galaretowatej konsystencji ), Kawałek dalej sprawdziłam ceny hotelu. Znacznie wyższe niż w Mutrah. Stąd ktoś podwiózł mnie do odległego o kilka km fortu, położonego nad morzem. Fort można było obejrzeć tylko z zewnątrz. Dookoła krążyło mnóstwo kóz, a plaża nie była zbyt czysta, z rozłożonym za fortem sprzętem rybackim. Z fortu wróciłam do głównej drogi zbiorową taksówką za 200 baizas. Z Barki pojechałam na lotnisko mikrobusem (35 km, 500 baizas). Na lotnisku zapoznałam się z ofertą tutejszych biur, a potem przeszłam pieszo 1 przystanek do leżącego po tej samej stronie największego i nowoczesnego meczetu w Omanie – Sułtan Qaboos Grand Mosque. Było już ciemno, na przystanku przy meczecie ustawiali się pojedynczo czekający na mikrobus. Mój zielony plecak zostawiłam między gęsto tu zasadzonymi i ładnie przyciętymi zielonymi krzewami na bocznej, nieuczęszczanej ścieżce. Nałożyłam chustę na głowę i wraz z wiernymi weszłam do meczetu podziwiając jego rozmiar (mieści 15 tys. wiernych) i imponujące wnętrze. Meczet jest dostępny dla zwiedzających od 8.00 – 11.00 od soboty do środy. Mikrobusem dojechałam do Ruwi, potem do hotelu w Mutrah.

Dzień 13

Ten dzień poświęciłam na chodzenie po suku, robienie drobnych zakupów i zwiedzanie muzeum Bait Al Zubair, przestawiającego tradycję i kulturę Omanu, z ekspozycją m.in. ozdobnych sztyletów zwanych khanjarami (wstęp 500 baizas). Podjechałam też mikrobusem, z przesiadką w okolice ambasad, m in. Pakistanu, gdzie tłumy mężczyzn czekały na wizę. Po południu pochodziłam po centrum handlowym Ruwi, a w jednym ze sklepów ze złotem zakupiłam kilka drobiazgów.

Dzień 14

Ponieważ była niedziela podjechałam mikrobusem z hotelu w kierunku Ruwi, wysiadając 2 przystanki wcześniej niż zwykle, tuż przy kościele katolickim, znajdującym się nieco w głębi. Dowiedziałam się, o której godz. jest msza. Kościół ten ma liczne rzesze wiernych Hindusów, głównie ze stanu Kerala. Jednego z nich spotkałam tutaj i od razu zaproponował, że pokaże mi jeden z lepszych hoteli w Omanie- Al. Butan Palace, oddalony o 5 km od centrum Ruwi. Podwiózł mnie tam swoim samochodem. Obejrzałam wnętrze z pięknymi żyrandolami  i o  bogatym wystroju. W prawym rogu na poduszkach umieszczonych na dywanie zostaliśmy ugoszczeni kawą przez tradycyjnie ubranego Omańczyka, zabawiającego gości historiami z życia, często bardzo zabawnymi. Z tego luksusowego, pięknie położonego nad morzem, otoczonego zielonym ogrodem, a w oddali górami, hotelu wróciliśmy do Ruwi, przeciskając się przez zatłoczone ulice. Hindus zachęcił mnie, abym koniecznie wybrała się na piękną plażę na obrzeżach miasta w okolicy hotelu Intercontinental. Wzięłam, więc strój kąpielowy, jedzenie i picie, zostawiłam plecak w hotelowej przechowalni i jak zwykle pojechałam mikrobusem do Ruwi, stąd za 300 baizas, innym mikrobusem jadącym Jameat al. Duwal Arabiya Str. dojechałam do Havy As Sarooy – centrum handlowego Al. Sarooy Comercial Centra. Z przystanku spory kawał szłam pieszo, kierując się prostopadle do głównej ulicy po stronie prawej, a potem między domami skręciłam w lewo, dalej szłam wzdłuż bardzo szerokiej piaszczystej plaży, zupełnie pustej. Po prawej stronie mijałam droższe hotele min: Hyatt. Za nim przeszłam jeszcze ok. 0,5 km do najpiękniejszego miejsca, gdzie przy ładnej szerokiej plaży rosły palmy, a obok były ławeczki, na których mogłam usiąść w cieniu i ochłodzić się. Tu właśnie, obok dużego Qurum Resort zatrzymałam się. Kilkaset metrów dalej było już drogie centrum komercyjne z restauracjami i barami i oddalonym od plaży hotel Intercontinental. Gdy zjawiłam się tutaj, kilka osób biegało po plaży w ubraniach. Nikt się nie kąpał. Wkrótce zobaczyłam dwie turystki w strojach kąpielowych, opalające się. Uznałam, ze skoro one się rozebrały w tych okolicach, widocznie jest to dozwolone i uczyniłam to samo. Nie paradowałam jednak w stroju na plaży, tylko szybko pobiegłam do wody, aby popływać. Bardzo ciepła, spokojna, niezbyt głęboka woda zmusiła mnie do znacznego oddalenia się od brzegu. Po południu w końcowym odcinku plaży, chłopcy grali w piłkę, a kilka dziewcząt w ubraniach zanurzało się w wodzie. Obok pływał też turysta francuski, po rozmowie, z którym okazało się, że również ma namiot, ale jeszcze z niego nie korzystał. Ustaliliśmy, że spotkamy się wieczorem, każdy ze swoim namiotem i gdzieś z dala od hoteli rozbijemy się na plaży. Wróciłam pieszo do Al. Sarooy Comercial Centre. Przeszłam przez wiadukt na drugą stronę ulicy, skąd mikrobusem dotarłam do Ruwi (300 baizas), a stąd podeszłam do kościoła katolickiego 2 przystanki pieszo, w kierunku Mutrah ,  na mszę na godzinę 17.00. Kościół był wypełniony po brzegi odświętnie ubranymi w kolorowe, jaskrawe szaty Hinduskami. Po mszy, mikrobusem wróciłam do hotelu w  Mutrah po odbiór plecaka i z powrotem pojechałam do Ruwi. Tam zjadłam pyszne danie w restauracji naprzeciw meczetu i innym mikrobusem dojechałam w okolice plaży. Było już ciemno, po plaży biegali i spacerowali Omańczycy. Francuz z namiotem już czekał na ławeczce pod palmami. Szukaliśmy wspólnie ustronnego miejsca za jakimiś krzewami, nieco dalej za hotelem Hyatt, gdzie teren wydawał się wyludniony i tylko jakieś łodzie rybackie były pozostawione. Po szerokiej plaży, co pewien czas przejeżdżał patrol policyjny. Naszym poczynaniom przyglądał się jakiś mężczyzna. Przenieśliśmy się, więc trochę dalej, tuż obok zostawionej przez rybaków łódki, on jednak podszedł i zniechęcił nas do rozbicia namiotu, opowiadając, że na tej plaży turyści niemieccy zostali obrabowani przez chuliganów ze stolicy. Zaproponował nam bezpłatny nocleg w dużym namiocie przy pięknie położonej przy plaży, wśród palm restauracji, której pilnował i częściowo zarządzał w imieniu swojego pracodawcy. Musieliśmy jednak czekać do północy, aż restaurację opuszczą ostatni klienci. Bodziu, nasz dobroczyńca dał nam bezpłatną kolację, udostępnił łazienkę z prysznicem i zaprowadził do namiotu wyglądającego jak potężny pokój, pięknie wystrojony ze stolikiem, trzema łóżkami i klimatyzacją. Tuż za naszym „hotelem” stał mieniący się w różnych kolorach świateł Hotel Hyatt.

Dzień 15

Wyspaliśmy się, a rano jeszcze Bodziu zrobił nam gratisowe śniadanie i opowiedział swoją historię życia. W ten sposób nocowało u niego wielu turystów. Z moim współtowarzyszem przeszłam na plażę do wczorajszego miejsca. Tam zostawiliśmy plecaki, a potem przez cały dzień pływaliśmy. Słońce było mocne i w obawie przed oparzeniem ubrałam cienkie, dłuższe spodenki i koszulę z długim rękawem. O 17.00 wróciliśmy z plaży i pojechaliśmy mikrobusem do Barki (600 baizas). Stamtąd innym mikrobusem z centrum Barki do ronda przy drodze do Rustaq (400 baizas). Przy rondzie, przy wylocie do Rustaq zjedliśmy kolację w restauracji i podeszliśmy ok. 1 km w kierunku Rustaq, a że było już ciemno i czas na nocleg skręciliśmy w lewo na odludny teren porośnięty ciernistymi krzewami i tam rozbiliśmy swoje namioty.

Dzień 16

Rano przy głównej drodze zatrzymaliśmy taksówkę i za 500 baizas (za 1 osobę) dojechaliśmy do Rustaq – Ain al Kasfah. Mężczyźni mieli oddzielne kabiny z gorącą wodą i tam się moczyli. Źródła dla kobiet były dalej. Były to przedzielone betonem kabiny z przepływającą, gorącą wodą. Woda była tak gorąca, że zanurzyłam tylko nogi i to na chwilę. Kobiety prały tu swoje ubrania. Ja też skorzystałam z tej okazji. Z głównej drogi zatrzymaliśmy samochód, który podwiózł nas do wjazdu w drogę szutrową,  prowadzącą do Wadi Bani Auf (70 km). Tam w przydrożnej budce schroniliśmy się przed upałem i czekaliśmy na jakiś nadjeżdżający jeep, który za opłatą chciałby nas tam zawieźć. Po pół godzinnym oczekiwaniu zatrzymał się Hindus, jadący służbowym pick- upem do Nakhal, który za 16 OMR zgodził się zboczyć z trasy i zawieźć nas do Wadi Bani Auf.. Nie spodziewał się jednak, że droga będzie wyboista i tak karkołomna. Zatrzymaliśmy się, aby obejrzeć leżący kilkaset metrów dalej hotel. Droga górska była niezwykle malownicza z licznymi podjazdami. Na dłużej zatrzymaliśmy się w okolicy jeziorka i bardzo wysokich bliźniaczych skał przedzielonych wąską szczeliną, za którymi były potężne głazy, mostki skalne i liczne strumienie. Trochę wspinaliśmy się, a przed nami odsłaniały się coraz ciekawsze widoki. Zajęło nam to nieco więcej czasu, a nasz kierowca nie przewidział tego. Cofnęliśmy się, więc samochodem do najbliższej bocznej drogi, tuż przy sklepie i dalej jechaliśmy wzdłuż karkołomnego wąwozu, z głębokimi przepaściami, gwałtownymi zjazdami i stromymi podjazdami. Przed wioską Bilat Sayt zawieszoną w skałach, wysiedliśmy z samochodu i kawałek przeszliśmy się. Kierowca niecierpliwił się i był przerażony, gdy musiał wracać tuż nad przepaścią zwłaszcza, gdy mijaliśmy jakiś samochód. Wróciliśmy z nim do Nakhal (36 km od rozgałęzienia z Wadi Bani Auf). Wysiedliśmy w pobliżu malowniczo położonego na wzgórzu fortu, otoczonego gajem palmowym, z widokiem na Jebel Akhdar Mountains. Obejrzeliśmy fort wokół i w środku. Z fortu rozlegał się widok na miasteczko, porośnięte roślinnością, dzięki wodzie ze źródeł z pobliskich wzgórz. Pochodziliśmy po licznych komnatach z zabytkowym wnętrzem, stropami i ścianami. Do gorących źródeł oddalonych o kilka kilometrów, zabrali nas spod zamku Omańczycy z Muscatu. Krętą drogą obsadzoną palmami dojechaliśmy do krystalicznie czystej, płytkiej rzeki, gdzie piknikowali Omańczycy. Podeszliśmy do niedużego, otoczonego betonem basenu, ukrytego w cieniu palm, na lekkim wzniesieniu. Na jednej ze ścian basenu tworzy się wodospad o różnym kształcie, w zależności od tego ile otworów w ścianie basenu jest zatkanych . Było już ciemno i rodziny hinduskie z dziećmi w ubraniach moczyły się w basenie. My dołączyliśmy do nich  też w ubraniach. Ja w t-shercie i dłuższych, bawełnianych spodenkach. Wcześniej jednak usiadłam na brzegu kamienistej rzeki, gdzie liczne, drobne rybki oczyszczały skórę moich zanurzonych stóp, krążąc wokół. Skorzystałam też ze świetnego masażu wodnego, podstawiając się pod wypływający z basenu silny strumień wodospadu. Odświeżeni i zrelaksowani zjedliśmy posiłek w restauracji(0,8 – 1 OMR), obok sklepu, niedaleko od źródła. Trochę dalej, idąc wzdłuż drogi, po jej lewej stronie w głębi lasku palmowego rozbiliśmy namioty. Miasto tonęło w zieleni palm, ale nie było tu hotelu.

Dzień 17

Rano, po posiłku w restauracji obok sklepu zanurzyliśmy się w gorących źródłach. Nikogo tu jeszcze nie było ,lecz wkrótce małe grupki turystów niemieckich podjeżdżały, aby tylko zrobić zdjęcie (niestety nami w wodzie zamiast zamiast tubylcami) tubylcami szybko stąd odjechać. W południe, podjechał tu autobus z dziewczynkami z Omanu. Radosne, w czarnych strojach wkroczyły do rzeki mocząc się i przewracając niefortunnie na śliskich kamieniach. Ta piękna oaza leżąca u stóp góry Hajar, ze wspaniałym fortem i rozkosznymi źródłami była dla mnie najurokliwszym miejscem na zakończenie pobytu. Polecam wszystkim, którzy mają więcej czasu i lubią gorące źródła. Po południa wróciliśmy do lasku palmowego, aby zwinąć namioty. Musieliśmy dojść do fortu, gdyż stąd odjeżdżają zbiorowe taksówki do Barki. Podwieźli nas tam chłopcy, obok których przypadkowo przechodziliśmy. Stamtąd taksówką dotarliśmy do Barki i rozdzieliliśmy się. Ja wróciłam do Mutrah do hotelu.

Dzień 18

Zrobiłam ostatnie zakupy na suku (nieczynny w południe od 13.00 do 16.30) W restauracji przy suku zjadłam ostatni omański posiłek (1 OMR – dużo mięsa i arabski chleb). Mikrobusem pojechałam do Ruwi, kupiłam piękną złotą biżuterię, znów do Mutrah, gdzie odebrałam plecak i mikrobusem jadącym do Ruwi wysiadłam przy koś, na potężnym placu wokół kościoła zgromadziły się tłumy Hindusów, aby uczestniczyć w tej ceremonii. O 21.30 zbiorową taksówką z Ruwi wyjechałam w kierunku lotniska.

Przykładowe ceny

Hotele

Al Fanar Hotel w Mutrah (Muscat) – 15 OMR – 2 os. z łazienką

Hotel Salalah w Salalah – 15 OMR – 2 os. z łazienką

Baid Al Afiya Hotel Apartament w Sur – 15 OMR – 2 os. z łazienką i oddzielną kuchnią

Posiłki

Briani – narodowe danie Omanu (ryż z mięsem lub rybą i warzywami) 1 – 2 OMR

Banany smażone – 100 baizas

Piwo bezalkoholowe – 350 baizas

Woda mineralna 1,5 litra – 300 baizas

Chleb arabski – 100 baizas

Mięso wielbłąda z chlebem arabskim – 1 OMR

Chałwa w Salalah-500 baizas

Przejazdy

mikrobusem: 100-500 baizas w zależności od odcinka, np. Mutrah – Ruwi 100 baizas, a taksi zbiorowe – 200 baizas.

Pick up do Wadi Bani Auf  – 16 OMR

Pick up do Jabel Shams – 15 OMR

Wypożyczenie samochodu osobowego w Sur – 15 OMR z bezp../dzień

W Salalah – 10 OMR

Benzyna:   1 litr – 0,21 OMR

Inne

T-shirt 2 OMR

Spodnie z płótna 1 OMR

Perfumy – 1 OMR

Złoto – 1g. 22 karatowe – 13 OMR

1g 21 karatowe – 12 OMR

czapeczka”kuma”-1OMR

dhotarskie kadzidło-1 OMR


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u