Naprawdę Bliski Wschód – Lucyna Sak

Lucyna Sak

Naprawdę bliski Wschód

Trasa: Syria (Damaszek – Palmyra – Krak de s Chevaliers – Hama – Aleppo) – Jordania (Amman – Rezerwat Mujib – Aqaba – Wadi Rum – Aqaba – Dana – Petra – Amman) – Syria (Damaszek).

Termin: 26 września – 12 października

Transport: Do Damaszku samolotem czeskich linii lotniczych z przesiadką w Pradze (powrót w ten sam sposób). W Syrii przede wszystkim transportem publicznym; autobusy i małe busiki są bardzo tanie, docierają do każdego zakątka kraju. W Jordanii do wielu miejsc najlepiej dotrzeć taksówką lub wynajętym samochodem. Te rozwiązania czynią z Jordanii kraj znacznie droższy do podróżowania.

Wizy:
Wiza syryjska wielokrotnego przekraczania –  40 euro wnoszona bezpośrednio w ambasadzie w Warszawie przy składaniu wniosku; czas  oczekiwania – kilka dni.

Wizę jordańską wykupiliśmy na granicy syryjsko – jordańskiej, opłata – 10 JOD.

Przy wyjeździe z obu krajów należy uiścić opłatę wyjazdową: w Syrii – 500 SYP, w Jordanii – 5 JOD.

Kursy walut i wymiana pieniędzy

Syria:

Pieniądze wymienialiśmy w bankach lub pobieraliśmy w bankomatach (sporo ich widzieliśmy w Damaszku i Aleppo, w mniejszych miastach nie zauważyliśmy).

1 USD – 45 SYP

Jordania:

W miastach jest wiele kantorów oraz bankomatów. W wielu punktach handlowych można płacić kartą.

1 USD – 0,7 JOD

26 września

Lądujemy na lotnisku w Damaszku o 1.30 tutejszego czasu. W czynnym całą dobę stanowisku bankowym wymieniamy trochę pieniędzy i idziemy zamówić taksówkę. Zbyt zmęczeni na negocjacje przystajemy na ofertę działającej na lotnisku firmy taksówkowej, która za stałą cenę 25 euro jedzie do dowolnego miejsca w oddalonym o 25 km Damaszku. Wjeżdżamy do miasta. W oczy rzucają się rozświetlone zielonym światłem wieże minaretów. Jest już prawie 3.00 rano, a my mijamy kawiarenki pełne ludzi. W sklepie z kolorową chińską odzieżą i obuwiem nasz kierowca pyta o drogę. W moim zmęczonym umyśle nieśmiało rodzi się pytanie, kto w środku nocy może chcieć kupić plastikowe klapki? Ale co tam, właśnie udało nam się dotrzeć pod drzwi hotelu Ghazal (www.ghazalhotel.com pokój 2-osobowy z łazienką 1.700 SYP). Kładziemy się wyczerpani. W ciemności rozlega się nawoływanie muezina.

Nasze pierwsze syryjskie śniadanie składa się z jajka na twardo, humusu, kilku oliwek, serka topionego i dżemu. Ten zestaw będzie się powtarzał do znudzenia codziennie, niezależnie od standardu hotelu. Wychodzimy do miasta. Temperatura ok. 35 stopni. Ruszamy w kierunku Starówki. Na ulicach panuje nieopisany zgiełk. Wszędzie ludzie coś sprzedają: na straganach, stolikach ustawionych przy chodniku lub prosto z toreb. Obok nas przeciskają się samochody załadowane towarem i ludźmi. Wszędzie widać żółte taksówki. Udaje nam się dotrzeć pod damasceńską cytadelę, a stąd bez trudu w okolice wielkiego Meczetu Umajjadów i największego suku Al-Hamidiyya. Po damasceńskiej starówce można poruszać się po kilku wyznaczonych i oznakowanych, tematycznych szlakach. Mijamy kolejno otwierane stragany, wdychamy zapachy przypraw, obserwujemy ludzi i ruch w wąskich uliczkach. Odwiedzamy Pałac Azema, w którym można zobaczyć jak funkcjonował tradycyjny dom arabski. (Bilety wstępu do większości muzeów i zabytków w Syrii są w cenie 150 SYP, w niektórych miejscach – 75 SYP). Ukojenie od zgiełku ulicy znajdujemy w Chanie Al – Harir (wstęp 75 SYP). Miło jest przysiąść przy fontannie, która chłodzi rozgrzane powietrze. Przemieszczając się wąskimi uliczkami, dochodzimy do fragmentów rzymskiego łuku tryumfalnego, za którym rozciąga się dzielnica chrześcijańska. Jej uliczki zdają się być jeszcze węższe niż w części muzułmańskiej. Wracamy do części muzułmańskiej miasta. Z każdą godziną tłum gęstnieje. Doceniamy zadaszenie suku, dające zbawienny cień. Tylko dzięki niemu można tu normalnie funkcjonować. Trafiamy do najstarszej lodziarni w Damaszku – Bagdash (lód – 50 SYP).

Po południu wracamy do meczetu Umajjadów. Tak jak wszystkie niewierne kobiety zakładam długi szary płaszcz z kapturem, który dostaję razem z biletem wstępu, służącym jednocześnie jako bilet do mauzoleum Saladyna. Po zdjęciu butów wchodzimy na dziedziniec. Panuje tu wesoły gwar i atmosfera rodzinnego pikniku. W środku meczetu atmosfera znacznie poważniejsza. Imam wygłasza nauki dla grupki zebranych, kilka osób modli się, skłaniając się w kierunku Mekki. Sporo osób siedzi na dywanach, część położyła się i śpi. Wnętrze podzielone jest na oddzielne części dla kobiet i mężczyzn. Z przyjemnością spędzamy trochę czasu na dziedzińcu. Do wieczora chodzimy uliczkami starego miasta. Kończymy dzień smaczną shormą (mięso z kurczaka z warzywami i sosem zawinięte w pszenny cienki placek; 50 SYP).

27 września

Wyruszamy w głąb Syrii. Łapiemy taksówkę na dworzec autobusowy Harasta. Kupujemy bilety do Palmyry (bilet – 200 SYP). Nasz autobus jest wygodny i z klimatyzacją. Po 3 godzinach wjeżdżamy do Palmyry, niegdyś bogatego miasta – oazy na skrzyżowaniu handlowych szlaków. Nad miastem góruje zamek, poniżej którego rozciągają się ruiny starożytnej metropolii. Lokujemy się w hotelu Ishtar przy głównej ulicy (pokój 2-osobowy ze śniadaniem 35 USD; www.ishtarhotel.net). Gdy słońce chyli się ku zachodowi, ruszamy na zwiedzanie ruin. Najpierw docieramy do świątyni Bela, do której wstęp jest płatny (w związku z dniem ochrony dziedzictwa kulturowego wchodzimy bez opłat). Po drugiej stronie ulicy większy gwar. Wśród szpaleru kolumn tłoczą się sprzedawcy koralików i chust. Z wolna zapada zmierzch. Gdy robi się ciemno, zostajemy sami w morzu ruin. Nikt tu nie pilnuje wiekowych zabytków, wszędzie można wejść i wszystkiego dotknąć. Powoli wracamy pięknie podświetloną główną ulicą dawnego miasta.

Dzień kończymy w restauracji obok naszego hotelu. Zamawiamy lokalne specjalności: zupę z ciecierzycy, humus, mansaf, grillowanego kurczaka. Na koniec raczymy się sokiem z limonek ze świeżą miętą (rachunek za 2 osoby – 1.000 SYP).

Noc okazuje się fatalna. Z głównej ulicy dochodzą do nas odgłosy miasta. Nie daje się spać przy klimatyzacji, nie sposób usnąć przy otwartym oknie. Wiemy już, że w tutejszych hotelach należy wybierać pokoje z widokiem na obskurne, ale ciche podwórka.

28 września

Dziś celem jest zamek krzyżowców Krak de Chevaliers. Autobusem przejeżdżamy do Homs (bilet 75 SYP). Zanim wysiądziemy kierowca pyta, dokąd udajemy się dalej. Okazuje się, że musimy dostać się na inny dworzec autobusowy. Do pomocy zostaje przydzielona nam młoda pasażerka, znająca angielski. Kierowca prowadzi naszą trójkę do taksówki i negocjuje cenę. Na dworcu dziewczyna pomaga nam odnaleźć właściwy busik. Pokonujemy ponad 60 km autostradą, a potem lokalną drogą wspinamy się stromo na wzgórze, na którym góruje zamek. Zostawiamy plecaki przy kasie biletowej i ruszamy na zwiedzanie. Po ruinach poruszamy się bez ograniczeń, wchodzimy w różne zakamarki.

Po wyjściu wracamy taksówką (400 SYP) w kierunku Homs. Szybko przesiadamy się do busa do Hamy i po chwili jedziemy (bilet 75 SYP). Wysiadamy przy dworcu autobusowym w Hamie. Z plecakami i w upale podążamy w kierunku centrum. Zatrzymujemy się w New Basman Hotel (pokój 2-osobowy ze śniadaniem 50 USD; www.basman-hotel.com). Obsługa mówi słabo po angielsku, ale pokój jest czysty i cichy. Wyruszamy na szlak norii – drewnianych kół, za pomocą których czerpano niegdyś wodę z rzeki Orontes. Przekraczamy ruchliwe skrzyżowanie i zaraz docieramy do pierwszej norii. Do kolejnych trzech dochodzimy, podążając wąskimi uliczkami starego miasta wzdłuż rzeki. Im dalej od centrum, tym okolica staje się coraz bardziej zaniedbana i brudna. Wracamy drugim brzegiem. Do najbardziej znanych czterech norii z Bechriyyat docieramy tuż przed zachodem słońca. Kiedy zapada zmierzch, norie są podświetlane. Wyglądają jeszcze piękniej. Szkoda tylko, że nie działają. Wracamy do centrum. Na kolację znów pyszna shorma i sok ze świeżych owoców.

29 września

Z Hamy przejeżdżamy do Aleppo (100 SYP). Z dworca autobusowego do centrum  dojeżdżamy taksówką (150 SYP). Szybko znajdujemy hotel Hanadi (pokój 2-osobowy ze śniadaniem 25 euro). Jest zlokalizowany niedaleko starego miasta w tradycyjnej kamienicy.

Z pomocą recepcjonisty zamawiamy bilety na nocny autobus z Aleppo do Ammanu w następnym dniu (bilet na trasie Aleppo – Amman 750 SYP). Ruszamy na zwiedzanie miasta. Przejście przez każdą ulicę jest swoistą walką o przetrwanie. Mijamy historyczny, ale podupadły hotel Baron, w którym niegdyś nocował m.in. Winston Churchill. W okolicy znajdują się warsztaty samochodowe i oponiarskie. Między nimi odkrywamy jadłodajnię, w której wzrok przyciąga piec z rusztem, na którym pieką się szaszłyki z baraniny, pomidory, całe główki cebuli. Na migi zamawiamy po porcji szaszłyków, humus, świeże sałatki. Po chwili oczekiwania kelner przynosi talerze wypełnione wonnymi specjałami. Posileni możemy zwiedzać miasto. Szybko orientujemy się, że w Aleppo – inaczej niż w Damaszku – poszczególne ulice i kwartały miasta specjalizują się w sprzedaży jednej grupy towarów. I tak mijamy np. ulicę maszyn do szycia, tkanin, garniturów, mydeł. Docieramy do Wielkiego Meczetu. Jest znacznie mniejszy niż ten w Damaszku. Tu też dostaję płaszcz z kapturem. Po wyjściu podążamy w kierunku cytadeli górującej nad miastem. Cytadela jest zamknięta, więc oglądamy ją tylko z zewnątrz. Obok głównego wejścia jest medresa Al Sultaniye. Niestety, nie mogę do niej wejść, gdyż nie mam nakrycia głowy. Nie ma za to ograniczeń dla mężczyzn, a miły mułła chętnie oprowadza po dziedzińcu i opowiada o historii miejsca. Dalej przez suk, w którym prezentowane są tradycyjne wyroby rzemieślników, idziemy w kierunku wytwórni mydła z oliwy z oliwek. Gdy opuszczamy starówkę rozbrzmiewa nawoływanie muezina – kończy się dzień. Jeszcze tylko kolacja w lokalnej knajpce i wracamy do hotelu.

30 września

Rano zapakowane plecaki zostawiamy w hotelu i udajemy się do cytadeli (wstęp 150 SYP). Wchodzimy przez potężną bramę, mijamy kolejne zakręty, aby wyjść na część wewnętrzną. Są tu dwa meczety, kompleks łaźni, pomieszczenia gospodarcze i reprezentacyjne. Z góry rozpościera się wspaniały widok na miasto. Przechodzimy do dzielnicy chrześcijańskiej. Chodzimy wąskimi uliczkami. Podziwiamy stare domy, kościół ormiański. Siadamy na placyku, koło charakterystycznego Sisi House, gdzie obserwujemy życie mieszkańców. Do odjazdu wieczornego autobusu odpoczywamy w parku. Tuż przed zmierzchem wracamy do hotelu, żeby przepakować plecaki. O 22.00 zostaje podstawiony nasz autobus. Ruszamy jednak godzinę później. Około 5.00 docieramy do granicy syryjsko – jordańskiej. Wszyscy pasażerowie wychodzą i podążają do hali terminala granicznego. W hali znajdują się napisy tylko w języku arabskim, a jedyny napis po angielsku nie wyjaśnia, gdzie trzeba się udać, aby załatwić formalności graniczne. Nikt nie mówi po angielsku. Przyglądając się temu, co robią inni podróżni, jakoś udaje się zdobyć konieczne stemple i zapłacić opłatę wyjazdową. Gdy jest już całkiem jasno, ruszamy do odprawy jordańskiej. Napisy po angielsku pozwalają szybko zorientować się w sytuacji. Oficer w okienku instruuje nas, gdzie mamy kupić wizę. Mając ją już wbitą do paszportu, wracamy jeszcze po pieczątkę. Wszystko trwa kilka minut. Podjeżdżamy na parking koło małej knajpki i sklepu. Kierowca i jego pomocnik znikają i pojawiają się dopiero po dwóch godzinach. Ruszamy. Przed nami krajobraz w kolorze piaskowym. W końcu dostrzegamy przedmieścia Ammanu. Jest niemal południe! Kiedy wysiadamy, zalewa nas gorące powietrze. Wykończeni nie bardzo mamy siłę cieszyć się, że ta podróż skończyła się.

1 października

Amman przytłacza nas temperaturą, chaosem na ulicach i tym, że nie sposób się tu zorientować. Miasto jest położone na kilkunastu wzgórzach. Trudno znaleźć jakiś punkt, który umożliwiałby orientację. Hotel, do którego trafiamy  – Concord Hotel; pokój 2-osobowy 30 JOD – jest wprawdzie świetnie zlokalizowany przy ruinach rzymskiego teatru, ale pokój jest przygnębiający i niezbyt czysty. Po kąpieli wyruszamy do miasta. Z niemałym trudem docieramy do Wild Jordan Center – organizacji pozarządowej, która działa na rzecz ochrony przyrody i aktywizacji społeczności lokalnej (www.rscn.org.jo) Potwierdzamy nasze rezerwacje pobytów w rezerwatach Mujib i Dana. Wpadamy na pomysł, żeby jeszcze dziś pojechać do oddalonego o 75 km rezerwatu Mujib. U recepcjonistki zamawiamy taksówkę. O 17.00 w recepcji czeka na nas kierowca, mówiący dość dobrze po angielsku. Upewniamy się, że wie, gdzie jest Mujib reserve. Wyjeżdżamy z miasta w kierunku Madaby. Jedziemy Drogą Królewską. Słońce schodzi coraz niżej i wraz z pasmem gór na horyzoncie tworzy fantastyczną scenerię. Mijamy głębokie wąwozy, pniemy się w górę, aby po chwili zjeżdżać serpentynami w dół. Kierowca pyta o drogę kolejnych spotkanych ludzi. W końcu, gdy zupełnie się ściemnia, dzwoni do WJC, potem do recepcji w Mujib reserve, na koniec do swojego syna w Ammanie. Wszyscy usiłują pomóc. Dojeżdżamy do miasta Al – Karak, a stąd krętą drogą zjeżdżamy w kierunku Morza Martwego. Kierujemy się z powrotem w kierunku Ammanu. Po kilku minutach dostrzegamy tablicę reklamującą rezerwat Mujib, a potem most, przy którym ma być centrum informacyjne rezerwatu. Teraz w nocy niewiele widać. Po kolejnym telefonie pracownik WJC wyjeżdża po nas terenówką. Po ponad trzech godzinach kończy się epopeja taksówkowa (taxi na trasie Amman – rezerwat Mujib 50 JOD). W końcu możemy udać się do naszego szaletu! Jest to mały betonowy domek z zadaszonym tarasem, położony na wysokim brzegu Morza Martwego. Z tarasu rozpościera się przepiękny widok na morze rozświetlone blaskiem księżyca. Wokół cisza, jakiej dawno w tej podróży nie zaznaliśmy. Cały kompleks ma charakter campingu w bardzo dobrym stylu (domek 2-osobowy 70 JOD).

2 października

Dopiero rano możemy przyjrzeć się całej okolicy. Krajobraz wokół jest zachwycający. Przed nami morze, wokół rudo – brązowe góry, przeciwległy brzeg zamglony i jakby przysypany piaskiem. Nie mamy zbyt wiele czasu na kontemplację otoczenia. Po śniadaniu wyruszamy do centrum informacyjnego rezerwatu, skąd zacznie się nasza przygoda – wędrówka przez kanion Mujib. My wybraliśmy trasę z przewodnikiem wiodącą korytem rzeki (opłata 40 JOD). Miejsca warto rezerwować z wyprzedzeniem, gdyż na szlak codziennie wyrusza tylko 25 osób. Jeśli brakuje miejsca, można wybrać się na krótszy szlak bez przewodnika. Wtedy lepiej zjawić się w centrum rano, gdyż liczba wejść też jest ograniczona. Dostajemy kamizelki ratunkowe i tak wyposażeni wsiadamy do jeepa, wiozącego nas na początek szlaku. Wspinamy się górską drogą, wiodącą przez księżycowy krajobraz.. Stajemy przed wejściem do kanionu. Wchodzimy do rzeki. Okazuje się, że woda jest bardzo ciepła. Ostrożnie pokonujemy kolejne metry, stawiając stopy na śliskich głazach. Urzeczeni podziwiamy fantastyczne kształty, które wyrzeźbiła woda, zanurzamy się po pas, aby za chwilę brodzić po kostki. Z ogromną frajdą zjeżdżamy na naturalnych zjeżdżalniach, wpadając z impetem do utworzonych między skałami basenów. Wokół nas zmieniają się kolory i kształty. Natura zdaje się nie znać żadnych ograniczeń. Dochodzimy do miejsca, gdzie woda spada z ponad 20-metrowej skalnej półki. Tę wysokość będziemy musieli pokonać, zjeżdżając na linach. Przewodnicy szykują uprzęże, po czym jeden z nich zjeżdża pod wodospadem. Potem kolej na nas. Na dole mamy czas na wesołe baraszkowanie przy wodospadzie. To lepsze niż jacuzzi. Ruszamy w dalszą drogę. Pokonujemy jeszcze kilka ciekawych miejsc, gdzie przejście zabezpieczone jest linami asekuracyjnymi, a woda tak głęboka, że można  w niej płynąć. W dolnej części kanionu nurt uspakaja się. Kładziemy się na wodę, która niesie nas swobodnie w dół. Leżąc na plecach, możemy podziwiać skalne ściany kanionu. Po blisko pięciu godzinach wędrówki nasza trasa kończy się przy centrum informacji. Zadowoleni żegnamy się z naszą grupą. Teraz jeszcze tylko kąpiel w Morzu Martwym. Potwierdza się: woda jest jak gęsta zupa, a sól boleśnie daje o sobie znać w miejscach, gdzie mamy otarty naskórek. Po wyjściu z wody koniecznie trzeba wskoczyć pod prysznic, aby zmyć z siebie gęsty roztwór. Resztę dnia spędzamy leniuchując na tarasie.

3 października

Umówioną taksówką wyjeżdżamy rano z Mujib Chalet do Al – Karak (30 JOD). Na tej trasie nie kursują autobusy. Nie mając własnego samochodu można spróbować domówić się na powrót do większego miasta z kimś z gości odwiedzających kanion, gdyż niewielu z nich zostaje tu na nocleg.

Wspinając się wijącą się drogą podziwiamy wybrzeże Morza Martwego i pobliskie ogromne kaniony. Z dworca w Al – Karak jedziemy autobusem do  Aqaby – jordańskiego kurortu położonego nad Morzem Czerwonym (bilet 7 JOD). Aqaba jest jak oaza na pustyni. Dużo tu zieleni, widać większy porządek i nowoczesność. Temperatura 40 stopni! Nocujemy w hotelu Days Inn (www.daysinn-aqaba.com; pokój 2-osobowy ze śniadaniem 75 JOD).

4 października

Na drugi dzień po śniadaniu ruszamy shatel busem na najdalszy południowy kraniec Jordanii, tuż przy granicy z Arabią Saudyjską (transport i wstęp na plażę – 10 JOD). Jest tu centrum hotelowe i nurkowe. Zajmujemy leżaki pod parasolem z liści palmowych, pływamy w lazurowej wodzie, obserwujemy barwne podwodne życie, opalamy się i oddajemy się nicnierobieniu.

Popołudniu wracamy do miasta. Kolację spożywamy w małej libańskiej knajpce.

5 października

Rano wyruszamy taksówką w kierunku pustyni Wadi Rum, zwanej czerwoną pustynią (taxi Aqaba – Wadi Rum 20 JOD). Z Aqaby do Wadi Rum jest ok. 70 km. Po wykupieniu biletów wstępu (2 JOD) wjeżdżamy na teren rezerwatu. Tu w wiosce Wadi Ram czeka na nas przewodnik. Mamy w planie wycieczkę jeepem i nocleg na pustyni (50 JOD). Załatwiamy formalności w biurze i przesiadamy się do jeepa. Ruszamy na pustynię. Najpierw kierujemy się do źródła Lawrence’a. Jest to niewielka strużka, która wypływa ze skalnej rozpadliny. Aby je zobaczyć, trzeba się wspiąć na skalany masyw. Z góry roztacza się ładny widok na pustynię z wyrastającymi z niej wysokimi formacjami skalnymi. Jedziemy dalej. Docieramy do wysokiej wydmy utworzonej z czerwonego piasku. Dalej mamy okazję oglądać skalne malowidła, wykonane przez pradawnych mieszkańców oraz ruiny domu Lawrence’a. W południe nasz młody przewodnik zawozi nas do swojego domu na pustyni. Są to dwa rozłożone namioty, utworzone z pledów z wielbłądziej wełny. Wita nas mama przewodnika. Siadamy na matach rozłożonych w jednym z namiotów. Gospodarze częstują nas herbatą z wielbłądzim mlekiem, potem zapadają w drzemkę. My również. Po trzech godzinach zbieramy się do drogi. Docieramy do pięknego mostu skalnego Um Frouth. Wdrapujemy się na jego szczyt. Stąd jedziemy do kanionu Barrah, którego ściany przypominają fantazyjne budowle Gaudiego. Zachwycają nas kolory skał. Słońce chyli się ku zachodowi. Przewodnik wywozi nas pod wysoką skalną platformę, z której będziemy mogli oglądać zachód słońca. Z góry rozciąga się wspaniała panorama na pustynię. W milczeniu obserwujemy fascynującą grę kolorów. Kiedy słońce chowa się za linią horyzontu, jedziemy do obozowiska, gdzie spędzimy noc. Kucharz przygotowuje wieczorny posiłek. Podaje m.in. kawałki kurczaka, upieczonego na grillu, umieszczonym w jamie wykopanej w piasku. Na zakończenie dnia gospodarze grają na bębnach, śpiewają i tańczą.

6 października

O świcie oglądamy okolicę, wdrapujemy się na pobliskie skały i grzejemy w pierwszych promieniach słońca. Po śniadaniu wracamy do wioski Wadi Ram,  a stąd taksówką do Aqaby.

W Aqabie spędzamy dzień nad morzem, nabierając sił do dalszej drogi.

7 października

Dziś musimy dostać się do rezerwatu Dana. Jedziemy busem (3,50 JOD/osoba) Drogą Morza Martwego, potem stromą drogą do miasta Tafila. Widoki za oknem są przepiękne: głębokie doliny z zieloną roślinnością, skaliste wzgórza we wszystkich odcieniach piasku. W Tafila szybko odnajdujemy przystanek lokalnych busików. Po godzinnej jeździe docieramy do wsi Al-Kadisija, z której już tylko 3-4 km do Dany. Zakładamy plecaki i ruszamy pieszo. Na szczęście wieje lekki wiatr, który przynosi znaczną ulgę w słoneczny dzień. Po przejściu kilometra zabiera nas samochód. Dana to tak naprawdę kilka mniej lub bardziej zniszczonych kamiennych domów, dwa hotele, centrum należące do Wild Jordan Center i mała restauracja. Dawni mieszkańcy wsi wyprowadzili się do pobliskiej miejscowości, położonej przy dużej cementowni. Główną atrakcją miejscowości jest jej położenie nad głębokim kanionem. Rozpościera się stąd piękny widok na całą okolicę. Nowa, turystyczna historia wsi rozpoczęła się przed kilkoma laty. Teraz wszyscy są tu nastawieni na obsługę turystów. Nasz hotel – Dana Tower Hotel – to ulubione miejsce beckpakersów. Warto przed przyjazdem zarezerwować miejsce przez Internet, bo w sezonie jest tu tłoczno (www.danatowerhotel.com; pokój 2-osobowy bez łazienki 35 JOD). Odwiedzamy ośrodek WJC, gdzie potwierdzamy naszą jutrzejszą trasę w rezerwacie. W rezerwacie Dana wyznaczone są trasy o różnej długości i stopniu trudności. Na część z nich można wyruszyć tylko z przewodnikiem (opłata za przewodnika dla grupy do 18 osób – 45 JOD). Gdy słońce znika za górami, robi się chłodno. Po raz pierwszy w czasie tej podróży wyciągamy ciepłe polary.

8 października

Po śniadaniu jedziemy do Rumana Camp – campingu prowadzonego przez WJC. Camping położony jest urokliwie nad brzegiem kanionu. Stąd w towarzystwie lokalnego przewodnika ruszamy na szlak, prowadzący skrajem kanionu do Dany. Droga nie jest uciążliwa, ale wysoka temperatura znacznie utrudnia marsz. Na wycieczkę koniecznie trzeba zabrać dużo wody do picia. Widoki rekompensują wszelkie trudy. Kiedy nad naszymi głowami pojawia się siedem potężnych orłów, jesteśmy urzeczeni. Po czterech godzinach marszu docieramy do Dany. Pozostała część dnia upływa nam na błogim leniuchowaniu na tarasie hotelu.

9 października

Z Dany przejeżdżamy taksówką do Wadi Musa (taxi dla 4 osób – 24 JOD), gdzie znajdują się ruiny starożytnego miasta Petra. Lokujemy się w hotelu Sun Set (pokój 2-osobowy ze śniadaniem 35 JOD; www.petra.sunset.com). Hotel zlokalizowany jest kilkaset metrów od głównego wejścia do Petry. Przy wejściu kłębi się międzynarodowy tłum. Kupujemy bilet dwudniowy (koszt 26 JOD). Ruszamy przez wąski kanion (siq) do dawnego miasta. Już po drodze mijamy pierwsze grobowce, odnajdujemy ślady po dawnych akweduktach. Po pokonaniu kilometrowego szlaku kanion rozszerza się i przed nami ukazuje się – znany ze zdjęć i filmu z Indianą – wielki skarbiec. Jest imponujący, ale jeszcze bardziej imponująca jest masa turystów stojąca przed nim. Szybko ewakuujemy się w dalsze części miasta. Po drodze podziwiamy wspaniałe fasady dawnych grobowców, fakturę skał i ich zupełnie fantastyczne kolory. Wysoka temperatura utrudnia marsz. Kryjemy się w cieniu wielkich budowli i kolumn, co kilka kroków sięgamy po kolejny łyk wody, który tylko na chwilę gasi pragnienie. Popołudniu, kiedy słońce zaczyna chylić się ku zachodowi, a skały nabierają fantastycznych odcieni czerwieni, wchodzimy na tzw. wyżynę ofiarną. Wspinamy się po schodach wykutych w skałach, przechodzimy pod skalnymi baldachimami. Tu turystów jest niewielu. Kiedy stajemy na wysokiej półce skalnej, górującej nad miastem, mamy pod stopami niemal całą Petrę. Dopiero stąd widać ogrom starożytnej metropolii. Wracamy w dół do głównego traktu. Kończy się dzień, ubywa turystów. Po powrocie do Wadi Musa jemy kolację w jednej z knajpek.

10 października

Tuż po otwarciu wejścia o 6.30 wkraczamy do Petry. Oprócz dosłownie kilku osób nie ma tu nikogo. Spokojnie możemy fotografować to, co wczoraj zasłaniały tłumy turystów. Ponownie przemierzamy główny trakt miasta. Nie ma jeszcze dziesiątek sprzedawców, czyhających na turystów. Miasto budzi się dopiero do życia. Kiedy wracamy, tłum gęstnieje. Żegnamy Petrę i Wadi Musa. Busem docieramy do Ammanu (5 JOD). Z dworca autobusowego na skraju miasta przejeżdżamy taksówką do hotelu. Po drodze widzimy ładne, nowoczesne dzielnice. Nasz hotel – Meryland Hotel – jest z gatunku tych nieświeżych (pokój 2-osobowy 25 JOD), ale lokalizacja jest znakomita. Kilka domów dalej znajduje się biuro syryjskiej firmy przewozowej Challenge, w której kupujemy bilety na autobus do Damaszku (8 JOD). Stąd też będzie na drugi dzień rano odjeżdżał autobus. Po posiłku zwiedzamy meczet Króla Ad Allaha. Następnie schodzimy w dół do ruin teatru rzymskiego, odnajdujemy meczet Króla Husajna, robimy drobne zakupy. Kiedy robi się ciemno, wracamy do hotelu.

11 października

Tym razem podróż z Ammanu do Damaszku trwa niewiele ponad 5 godzin. Po krótkim odpoczynku w hotelu ruszamy do miasta. Robimy ostatnie zakupy. Z pakunkami ponownie odwiedzamy Meczet Umajjadów. Kiedy zbliża się zachód słońca, dziedziniec meczetu pustoszeje, a głos muezina zwiastuje koniec dnia.

Dzień kończymy w knajpce przy urokliwej Sharia Suk Saroujah, gdzie wieczorami spotykają się głównie turyści i syryjscy studenci.

12 października

To nasz ostatni dzień podróży. Zwiedzamy Muzeum Narodowe z ciekawymi zbiorami. W drodze powrotnej odkrywamy nowe oblicze Damaszku: nowoczesne dzielnice z ciekawą zabudową, piękne kamienice z ogrodami, nowoczesne sklepy. Jeszcze tylko krótki spacer ulicami Damaszku, ostatnia herbata i pozostaje nam już tylko spakować się przed odlotem. O północy przyjeżdża po nas zamówiona wcześniej taksówka. Przez nocne miasto, które nie śpi, jedziemy w kierunku lotniska. Żegnamy z żalem świat, który jeszcze kilkanaście dni temu był obcy.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u