Termin
27.02-20.03.2010
Ekipa
dziesięć osób dorosłych i pięcioro dzieci w wieku od 1,5 roku do 4 lat
Trasa
Gdańsk – Frankfurt –Doha – Kuala Lumpur – Malakka –Singapur –Borneo (Kuching) – Penang – Besar – Kuala Lumpur
Wizy
Do obu krajów nie są wymagane do 90 dni pobytu turystycznego
Waluta
Malezja – ringgit MYR, kurs; 1 USD – ok. 3.2
Singapur – MYR, dolar singapurski SGD, 1 USD – ok. 1.35 SGD
Ceny
Bilety lotnicze linii Qatar Airways na trasie Frankfurt- Kuala Lumpur za 483 euro, na trasie Gdańsk- Frankfurt Hanh- linie Ryanair za ok. 200 zł
Przelot liniami Air Asia na trasie Singapur- Kuching (Borneo) – 85 SGD, Kuching – Penang – 214 MYR, transport łodzią na trasie Kuala Besut – Perhentian – 70 MYR osoba dorosła
Noclegi (ceny za dwójki, dzieci bezpłatnie)
Kuala Lumpur Citin – 110 MYR ze śniadaniem, Melakka – Old Town Gesthouse – 50 MYR (http://www.melakaguesthouse.com) Singapur – Hotel Fragrance Emerald (59 SGD), Penang – Baan Talay Homestay (70 MYR) – www.baantalay.webs.com, Kuching – Tune Hotel – 62 MYR, Besar (Perhentian) – Abdul Chalet bungalowy 70 do 90 MYR
Jedzenie
Ceny zbliżone do polskich, bardzo drogi alkohol
Zdrowie
Ze względu na występujące w malezyjskiej części Borneo niewielkie zagrożenie malarią (miejscowi lekarze tego nie potwierdzali) zaleca się profilaktykę antymalaryczną (podawaliśmy dzieciom Malarone junior), poza tym wystarczyła standardowo wyposażona apteczka
Co zabrać: repelenty (np. preparat Mugga), foliowe płaszcze przeciwdeszczowe do przykrycia plecaków, chusty lub nosidła do noszenia dzieci, dobre ubezpieczenie (zdarzało nam się korzystać z porad lekarskich – dotyczyło to niegroźnych dolegliwości związanych ze zmianą klimatu oraz z przeziębieniem, które wystąpiły u dzieci), wszelkiego rodzaju umilacze czasu dla dzieci na długą podróż (proste gry, filmy w telefonie komórkowym, kredki, małe zabawki)
Przebieg wyprawy
Ponieważ podróżujemy w dużej grupie z małymi dziećmi całą wyprawę organizujemy jeszcze w Polsce. Szczegółowo ustalamy trasę, rezerwujemy loty wewnętrzne oraz hotele.
27 lutego 2010
Wieczornym lotem lecimy z Gdańska do Frankfurtu Hanh. Autobusem (www.bohr.de) spod lotniska dojeżdżamy do Frankfurt Hbf w ciągu 2 godzin (12 euro/dorosły, dzieci do lat 7 gratis) i udajemy się do hostelu Europa (55 euro dwójka ze śniadaniem, dzieci gratis), znajdującego się w pobliżu dworca głównego.
28 lutego
Po śniadaniu jedziemy metrem (3 euro od osoby) z dworca głównego na lotnisko. Odlatujemy do Dohy w Katarze. 7-godzinne oczekiwanie na lot do Kuala Lumpur umilają nam zabawy na lotniskowym placu zabaw i egzotycznie pachnące jedzenie (przy długim transferze otrzymuje się od linii lotniczych vouchery na posiłek).
1 marca
Do Kuala Lumpur docieramy około godziny 15.00 (7 godzinna różnica czasu). Sześć osób dorosłych i troje dzieci mieści się do taksówki- busa (koszt 199 RM) i jedziemy do hotelu Citin. Pozostałe osoby spotykamy już na trasie, w innym mieście.
Ponieważ właśnie rozpoczęła się burza, obserwujemy błyskawice nad wieżowcami z wyżyn naszych pokoi położonych na dziewiątym piętrze. Brakuje prądu.
Wieczorem robimy oględziny okolicy. KL robi na nas miłe wrażenie. Czyste, zadaszone chodniki. Migotliwe wieżowce, zapachy jadłodajni. W oczy rzuca się pomieszanie kultur. Zasiadamy do pierwszej kolacji w hinduskiej knajpce zajadając się daniami serwowanymi na liściach bananowca, które pomimo tego, że są „not spicy” wypalają gardła.
2 marca
Rankiem po śniadaniu w hotelu, na które składały się m.in. zupa ryżowa z suszonymi rybkami ruszamy na piechotę do pobliskiej chińskiej dzielnicy. Duże wrażenie robią na nas naziemne kolejki i chodniki z „klimatyzacją”, czyli urządzeniami rozpylającymi wodę. Chinatown ma handlowy charakter. Dużo tu straganów z tekstyliami i „oryginalnymi” zegarkami.
Autobusem nr 10 (2,5 MYR dorośli) w ciągu 30 min docieramy do hinduskiej świątyni Batu Cave oddalonej od Kuala Lumpur o około 13 km. Za wstęp się nie płaci. Do jaskiń prowadzą wysokie schody, mające 272 stopnie, na których grasują dość agresywne małpy. Lepiej nie mieć w plecaku smakołyków, bo wyczują je z daleka. Wnętrze najwyżej położonej jaskini kryje świątynię założoną ku czci bóstwa Subramaniam przyciągająca setki pielgrzymów. Hinduska muzyka rozbrzmiewa, obijana echem od wilgotnych, omszałych skał.
Po południowym obiedzie w chińskiej restauracji, kiedy to mamy okazję degustować wielu potraw z małych naczyń ustawionych na obrotowym stoliku, udajemy się kolejką w kierunku Petronas Twin Towers. Ponieważ wieczorem nie mamy już szans na wjechanie na punkt widokowy, bo po bilety stoi się od 7 rano, spacerujemy w pobliżu wież. Niedaleko odkrywamy obszerny park z placem zabaw dla dzieci i z różnymi atrakcjami wodnymi. Spędzamy tam czas do zmroku.
3 marca
Autobusem, który odjeżdża z olbrzymiego dworca znajdującego się naprzeciw naszego hotelu jedziemy do Melakki (13 MYR) najstarszego miasta Malezji, uznawanego przez niektórych za najładniejsze. Z dworca taksówkami (20 MYR za auto) dojeżdżamy do hostelu Old Town Gesthouse w centrum. To bardzo przyjemnie miejsce, przyjazne dzieciom i dorosłym. Dzień mija nam na zwiedzaniu rozlicznych świątyń i przyglądaniu się pracy mężczyzn jeżdżących rikszami. Wszystkie pojazdy przyozdobione są sztucznymi kwiatami i wyposażone w obrazki i gadżety. Melakka szczególnie ładnie prezentuje się wieczorem, kiedy ustaje ruch samochodowy a ulice oświetlają kolorowe lampiony. Stare miasto wpisane jest na listę UNESCO i to jest chyba główny powód najazdu turystów, bo miejsce w naszym odczuciu nie stanowi jakiejś wyjątkowej atrakcji.
4 marca
Po śniadaniu jedziemy taksówkami na dworzec (15 MYR) by złapać autobus do Singapuru (22 MYR dorosły, 14 MYR dziecko). Podróż trwa ponad 5 godzin. Granicę przekracza się na piechotę i już po stronie singapurskiej na powrót wsiada do autobusu. Z dworca autobusowego bierzemy taksówki do hotelu (10 SGD). Obiad jemy w pobliskiej restauracji wybierając potrawy ze zdjęć (brak angielskiego menu). Potem ruszamy na oglądanie Singapuru nocą. Kupujemy bilety (dzieci powyżej 90 cm wzrostu potrzebują bilet, dorośli ok. 1-3 SGD w zależności od trasy) i dojeżdżamy do stacji Raffles Place. Chodzimy z zadartymi głowami podziwiając drapacze chmur i udajemy się nad rzekę by zobaczyć sławną figurę Merliona. Trochę błądząc dochodzimy do ogromnego kompleksu handlowego Suntec City w którym mieści się Fountain of Wealth. W dźwiękach muzyki odbywa się tu pokaz tańczącej w barwnych obrazach fontanny, podobno największej na świecie.
5 marca
Hotel, w którym śpimy (Fragrance Emerald 59 SGD) znajduje się w dzielnicy Geyland, podobno świecącej czerwonymi latarniami. My jednak w drodze do metra mijamy same restauracje. Niektóre z nich kuszą wystawami pełnymi żywych żab i krabów. Czerwień jest raczej oprawą knajp, bo jako chiński kolor szczęścia dominuje w ulicznym wystroju. Podróżowanie singapurskim metrem jest przyjemne nie tylko z powodu klimatyzacji. Jest tu bardzo czysto. Wagoniki zatrzymują się idealnie przy namalowanych na chodnikach strzałkach. Nikt się nie przepycha, nikt niczego nie je (grożą za to surowe kary). Z paroma przesiadkami dostajemy się na wyspę Sentosa, czyli do azjatyckiego Disneylandu, gdzie odwiedzamy oceanarium (22,90 SGD dorośli i 14,90 SGD dzieci do 3 do 12 lat) ze stumetrowym ruchomym chodnikiem biegnącym pod wielkim akwarium. W ramach biletu oglądamy również pokazy delfinów. Dzieci zafascynowane są głaskaniem płaszczek w odkrytych basenach. Naprzeciw oceanarium znajduje się sztuczna plaża z białym piaskiem. Rozkładamy obozowisko w cieniu palm i odpoczywamy od skwaru. Po południu metrem docieramy do Chinatown. Wśród kolorowych wieżowców przycupnęły tu wspaniałe świątynie i restauracje serwujące pieczone kaczki. Buddyjscy mnisi, drewniane okiennice, zapach durianów i zupy rybnej tuż obok trzypasmowa autostrada i migające neonami centra handlowej – oto wrażenia z tego wieczoru.
6 marca
Wczesna pobudka, by zdążyć na samolot odlatujący o 10.40 do Kuching na Borneo. Dwie osoby jadą taksówką z bagażami, pozostali docierają metrem (2 SGD). Transport jest tu doskonale zorganizowany. Bilety kupuje się przy pomocy ekranu dotykowego, automat informuje o przesiadkach i otwieraniu drzwi. Ludzie grzecznie ustawiają się w kolejkach.
Lot Air Asia (85 SGD) jest bardzo przyjemny, nawet miejsca są numerowane. Z lotniska do centrum Kuching bierzemy taksówkę busa (9 MYR od osoby). Jedziemy w korku i upale, równą asfaltową drogą. Ale to pozory wielkomiejskości. Kuching, choć to blisko ośmiuset tysięczne miasto, już po chwili wita nas prowincjonalnym urokiem. Deptak nad rzeką, targowisko, skaczące fontanny rozbłyskujące wieczorem, stateczki sunące po spokojnej wodzie. Stolica stanu Sarawak rozciąga się leniwie jak kot, symbol miasta. Kiczowate pomniki kotów ozdabiają tutejsze ronda. Kocie pyski uśmiechają się z bawełnianych koszulek i pocztówek z napisem „welcome in Kuching”. Między wysokimi hotelami siedzą chińskie świątynie ze smokami na dachach. Zapach carry z hinduskich knajp miesza się tu z duszącą wonią kadzideł. Tak jak na Półwyspie Malajskim różne narodowości egzystują obok siebie. Tu jednak w barwnym tłumie twarze mają inne rysy.
Zatrzymujemy się w hotelu Tune (62 MYR za dwójkę z łazienką). Popołudnie i wieczór spędzamy na spacerze po mieście.
7 marca
Na ulicy Satuk jest weekendowy targ. Łapiemy taksówkę (4 MYR za osobę) i po chwili spacerujemy wąskimi targowymi uliczkami. Można tu skosztować pyszności – naleśników, ciasteczek, przeróżnych owoców i napojów. Są też suszone ryby, ziarna, zielenina, głośno piejące koguty. W pobliskiej knajpie posilamy się ryżem z dodatkami i mlekiem sojowym. A potem łapiemy busa (100 MYR) do Semenggoh Orang-Utan Rehebilitation Center by zdążyć na popołudniowe karmienie orangutanów (wstęp 3 MYR, karmienie odbywa się o 10.00 i 15.00). W spiekocie południa czekamy na zwierzęta, ale one nie mają ochoty przyjść. Jest pora deszczowa, w lesie jest pod dostatkiem pożywienia i 24 osobniki , którymi opiekuje się centrum rehabilitacji woli przespać upał gdzieś na gałęzi. Nie dają się skusić ani stosem bananów ani nawoływaniami opiekunów. Szkoda. Dobrze, że choć słuchamy ciekawych opowieści.
Wieczorem kolacja w restauracji nad rzeką z widokiem na fikuśny budynek tutejszych władz. Znów pada, ale tym razem to burza z piorunami. W hotelowym pokoju panuje taka wilgoć, że kartki w książkach stają się miękkie i ciężko je przewracać.
8 marca
Z powodu ulewy do południa nie ruszamy się z hotelu. Mokre rzeczy próbujemy suszyć pod wentylatorem, ale jest to syzyfowa praca. Jest wilgotno jak w szklarni. Przy pierwszym przebłysku słońca udajemy się na śniadanio-obiad do „Life cafe”, chińskiej restauracji przy świątyni a potem łapiemy busa, który za 150 MYR w dwie strony wiezie naszą grupę do długiego domu zamieszkiwanego przez lud Bidayuh (Kampung Padawan, wstęp 5 MYR). Wszyscy mieszkańcy społeczności mieszkają w jednym domu. Drewniana platforma po której chodzimy stanowi wspólny „tras”, na którym toczy się codzienne życie. Wrażenie robi pomieszczenie z ludzkimi czaszkami umieszczonymi w czymś na kształt kosza. Niewielu mieszkańców spotykamy. Jedna z kobieta wyjaśnia nam, że właśnie zmarł starszy mężczyzna i trwają przygotowania do ceremonii pogrzebowej. Zostajemy poczęstowani winem ryżowym, które można tu kupić.
Wieczór spędzamy w bezimiennej knajpce na tyłach dworca autobusowego, gdzie można zjeść świeże ryby, żaby i inne stworzenia. Wszystko doskonale przyrządzone.
9 marca
Około 9 rano łapiemy busa spod targowiska (100 MYR za transport w dwie strony za wszystkich) i jedziemy godzinę do Bako Bazar, skąd z przystani odpływają łodzie do Bako National Park (162 MYR za łódź w dwie strony). Płacimy za wstęp do parku 10 MYR za osobę dorosłą i wpisujemy się na listę gości odwiedzających park. Zakładamy kapoki i w deszczu płyniemy po wzburzonych falach Morza Południowochińskiego. Mimo chmur widoki piękne. Góry zakryte obłokami, namorzyny, klify, sieci rybackie, małe łódki na tle czerni palm. Z przystani do szlaku trzeba przejść drewnianymi pomostami pomiędzy namorzynami. Wybieramy najkrótszy szlak na plażę do klifów. Intensywnie pada. Dzieci w płaszczach przeciwdeszczowych siedzą w nosidełkach i wydają się zadowolone a dorośli uważnie stawiają nogi, żeby nie poślizgnąć się na omszałych kamieniach i śliskich korzeniach wielkich drzew. Jest niemal ciemno. Gęsta zieleń prawie zasklepia się nad naszymi głowami. Kiedy po około 30 minutach ocieramy na plażę, pojawia się słońce. Miejsce jest urzekające. Woda ciepłą jak zupa. Na drzewach wypatrujemy nosacze i inne małpy. Zachwyceni jaszczurami wędrującymi po plaży i zmieniającymi się barwami wody rezygnujemy z pozostałych szlaków i spędzamy dzień na plażowaniu. Około 16.00 wyruszamy na przystań skąd odbiera nas łódź. Po powrocie do Kuching udajemy do chińskiej knajpki „Life cafe”, która stała się naszą ulubioną. Można się tu napić herbaty z chryzantemy i zjeść pyszne tofu.
10 marca
Od rana deszcz. Jakby ktoś wylewał wodę z nieba wiadrami. Bure chmury zasnuwają niebo. Żeby nie tracić dnia wybieramy się do Sarawak Culture Village (80 MYR/osobę z czego wstęp 60 MYR, 20 dojazd w 2 strony). To taki skansen prezentujący różne typy budownictwa charakterystycznego dla Borneo. W ramach wstępu można zobaczyć pokaz tańców. Artyści są bardzo sprawni i prezentują niezwykłe uzdolnienia. Jeden z tancerzy potrafi utrzymać się w poziomie opierając się brzuchem na palu trzymanym wysoko w górze przez pozostałych aktorów. Potrafi również trzymać w zębach ciężkie koryto i strzelać przy zgaszonym świetle z dmuchawki. Dzieci patrzą jak zaczarowane.
Wioska kulturalna to 7 chat różnych ludów zamieszkujących stan Sarawak na Borneo. Chaty rozmieszczone są wokół małego jeziorka. W oddali widać wysokie góry porośnięte tropikalnym lasem. Gdyby nie parasolki, które otrzymujemy od naszego kierowcy ciężko byłoby przechodzić z chaty do chaty. Oglądamy długi dom Ibanów, ludu Bidayuh, ale również tradycyjny dom malajski oraz chiński. W każdym coś się dzieje, wyrabiane są ciastka, trwa jakiś koncert.
Po powrocie zamiast na ostatnie zakupy, które chcieliśmy zrobić w sklepikach stojących wzdłuż nabrzeża udajemy się do centrum handlowego na obiad. Ulewa i silny wiatr uniemożliwiają jakikolwiek spacer.
Późnym popołudniem jedziemy na lotnisko ( transport busem hotelowym za 9 RM/osoba), by o 20.30 odlecieć na Penang (Air Asia 214 MYR). Płacimy za nadbagaż. Nasze rzeczy są przesiąknięte wilgocią. Plecaki ważą po 3 kg więcej, choć nic nowego do nich nie wrzuciliśmy. Lot jest opóźniony. Po przylocie bierzemy 3 taksówki (52 MYR za jedną) i jedziemy do zarezerwowanego wcześniej hotelu – Baan Talay Homestay (70 MYR za dwójkę z klimatyzacją). Zanim ułożymy się do snu robi się druga w nocy.
11 marca
Wstajemy późno i po śniadaniu w ogrodzie autobusem nr 101 (2 MYR dorosły) jedziemy do Gorgetown. Dopada nas kryzys energetyczny związany z upałem i burzową pogodą. Trafiamy do świątyni Kuan Yin, najstarszej świątyni na wyspie. Przed świątynią palą się gigantyczne karmazynowe kadzidła zasnuwające okolicę białym dymem i nadające widzianym rzeczom nierzeczywisty charakter. Wśród starych drzew przycupnęły stragany z dewocjonaliami. Kupujemy pęk kadzidełek, by dzieci mogły wziąć udział w rytuale. Dym gryzie w gardło. Do Fortu Cornwallis docieramy w upale. Dzieci śpią w nosidełkach nie zważając na trudy rodziców.
Podczas obiadu w hinduskiej knajpie zaczyna padać. Nagle Gorgetown wydaje się ładniejsze. Wracają nam siły. Podziwiamy kolorowe fasady kamienic, chińskie kramy z akcesoriami do kaligrafii, hinduską świątynię pełną wizerunków bóstw w odpustowych kolorach, by po południu trafić do meczetu Kapitan Kling, nazwanego ku czci muzułmańskiego przywódcy. Kobiety dostają długie szaty zakrywające ciało od stóp do głów, by mogły pospacerować przy głównej sali, do której nie mają wstępu. Sala dla kobiet jest tak mała, że zakrawa na kpinę. Pijemy pyszną herbatę z ulicznego chińskiego straganu a potem w nieskończoność czekamy aż dzieci nacieszą się karuzelą. Na całym świecie zawsze się jakaś znajdzie. Wracamy autobusem do naszego hotelu. Wieczór upływa nam na zorganizowaniu transportu do Kuala Besut. Wyjechanie z Penang na wschodnie wybrzeże Malezji podczas ferii szkolnych, o których niestety nic nie wiedzieliśmy graniczy z cudem. To jedyny odcinek trasy, na który nie zarezerwowaliśmy w Polsce transportu. Teraz nie mamy co śnić o miejscach w samolocie, pociągu, czy jakimkolwiek autobusie. Zdesperowani postanawiamy zostać jeszcze jedną noc na Penangu a na kolejny dzień wynajmujemy busa z kierowcą, który za 1050 MYR ma nas dowieźć do Kuala Besud, skąd mamy już opłaconą łódź na jedną z wysp Perhentian.
12 marca
Nark, właściciel hotelu proponuje nam wycieczkę wokół wyspy (30 MYR od osoby). Pierwszy przystanek to ogród botaniczny. Z powodu porannego upału nie starcza nam energii na wędrówki po obszernym terenie. Robimy przyjemność dzieciakom i wsiadamy do wlokącej się niczym ślimak kolejki. Potem udajemy się do największego buddyjskiego kompleksu na Penangu, do Kek Lok Si. Pierwsze wrażenie jest zadziwiające. Ponad straganami z kiczowatymi pamiątkami góruje wielka pagoda, wyglądająca, jakby była zrobiona z kremu i kolorowego lukru. Cały kompleks pełen ostrych kolorów sprawia wrażenie obcowania z zadziwiającą mieszanką przeróżnych stylów. Wędruje się na górą wśród plastikowych zabawek i ciuchów odkrywając nagle mostek w chińskim stylu i sadzawkę pełną żółwi. Dużo tu posągów Buddy z wydłużonymi małżowinami usznymi, różowych świec w kształcie kwiatów lotosu i przeróżnych dewocjonaliów. Świątynia jest wciąż rozbudowywana i pełna życia. Misi kaligrafują na dachówkach życzenia, jadłodajnie karmią pielgrzymów, turyści gapią się zadziwieni ostentacyjną barwnością miejsca. Do głównej części świątyni wchodzi się przez elektroniczną bramkę (2 MYR). Tam pracują mnisi, znajduje się biblioteka i tam składa się ofiary w postaci owoców, słodkości, wielkich butli z mlekiem i kadzideł. Cała świątynia tonie w noworocznych dekoracjach, żółtych i czerwonych lampionach powiewającymi na wietrze karteczkami. Uroczo wygląda hodowla dyni na samym szczycie ale nie umywa się do widoku na Penang jaki rozpościera się z wysokości.
Kolejny przystanek to Świątynia Węży, jednak oprócz dwóch z lekka otumanionych stworzeń wywlekanych z klatki by pozowały turystom nie ma co liczyć na wiele. Jest tu wprawdzie mini zoo, gdzie w kilkunastu latkach siedzą przedstawiciele różnych gatunków węży, ale nie jest to atrakcja warta popołudniowych, leniwych godzin.
Dużo ciekawsza jest Farma Motyli (Penang Butterfly Farm) – wstęp 20 MYR dorośli i 10 MYR dzieci. To urocze miejsce, gdzie motyle (ponad 50 gatunków) latają nad głowami, wielkie kolorowe ryby ganiają się w stawie i gdzie patyczaki leniwie rozciągają swe odnóża na gałęziach. Tuż obok jest bardzo ciekawe Muzeum Owadów.
Ostatnim przystankiem jest Muzeum Zabawek, podobno posiadającą największą kolekcję zabawek na świecie (wstęp 20 MYR dorośli i 10 MYR dzieci). Są tu naturalnej wielkości postaci z bajek i kolekcje lalek. Wieczór spędzamy na plaży w pobliżu hotelu obserwując nadciągające burzowe chmury.
13 marca
Po śniadaniu w hotelu z trudem upychamy plecaki i całą nasza załogę do małego busa. Stłoczeni jak śledzie wyruszamy w ponad pięciuset kilometrową podróż do Kuala Besut. Droga kręta, długa i męcząca. Na miejsce docieramy późnym popołudniem. Przezornie rezerwujemy w jednej z agencji bilety na powrotny nocny autobus do Kuala Lumpur za kilka dni i wsiadamy na łódź motorową zarezerwowaną jeszcze w Polsce. Dziewczyna z biura popędza nas, abyśmy szybciej poszli na przystań, bo po 16 fala jest tak duża, ze możemy nie popłynąć. Fala faktycznie jest duża. Łódź podskakuje jak „kaczka” rzucana ręką chłopca. Podróż trwa prawie godzinę. Choć na lądzie kropił deszcz mniejsza z wysp Perhentian – Besar wita nas słońcem. Maszerujemy plażą do naszych bungalowów. Każdy wyposażony jest w łazienkę, wentylator i sporej wielkości drewniany taras.
Penetrujemy okolicę zachwycając się pochylonymi nad wodą palmami i skupiskiem kamieni obmywanych przez morze, rafy koralowe. Besar to kilka ośrodków z bungalowami, kilka knajpek z drewnianymi tarasami, wypożyczalnie sprzętu do nurkowania, dużo białego pisaku i szmaragdowej wody.
14-17 marca
Dni mijają na spacerach po plaży, kąpieli, snorklowaniu i wyprawach do knajpki. Wyspy obejść się nie da ze względu na wysokie skały i gęstą roślinność, ale można wyruszyć na wycieczkę na sąsiednią bardziej rozrywkową wyspę Kecil, wypłynąć na poszukiwanie żółwi i rekinów (wycieczka 3-godzinna ok. 40 MYR) pospacerować szlakami przez las lub w nieskończoność kąpać się w ciepłej wodzie. Na wyspie jest tylko jeden sklepik, w którym można kupić drogie napoje i ciastka. Jeżeli ktoś planuje dłuższy pobyt powinien zaopatrzyć się w Kuala Besut.
18 marca
Około 15.00 przyjeżdża po nas łódź i zabiera do Kuala Besut. Płyniemy w ulewie podskakując na wysokich falach. Oczekiwanie na nocny autobus do Kuala Lumpur ( 40 MYR) odjeżdżający o 21.00 umilamy sobie próbując smakołyków z ulicznych straganów. Autobus okazuje się bardzo wygodny, z rozkładanymi i szerokimi siedzeniami. Klimatyzacja jest sprawna, co szybko daje się odczuć.
19 marca
Do Kuala Lumpur docieramy przed szóstą rano i z dworca autobusowego jedziemy taksówkami do Tune Hotel mając nadzieję, ze uda nam się wynająć jeden pokój i zostawić tam bagaże. Okazuje się jednak, że moglibyśmy to zrobić dopiero po południu. Po dłuższym poszukiwaniu zostawiamy bagaże w jakimś małym hostelu i idziemy na śniadanie do hinduskiej knajpki. Dzieci wyspały się w autobusie. Gorzej z dorosłym. Dzień mija na zakupach i próbowaniu dań, których wcześniej nie udało się skosztować
Około 16 odbieramy bagaże, łapiemy taksówki (150 MYR ) i jedziemy na lotnisko oddalone od Kuala Lumpur o około 70 km. W lotniskowej toalecie doprowadzamy się do wyglądu cywilizowanych osób i o 20.30 odlatujemy do Dohy. W Katarze lądujemy około 2 w nocy. Dzieci dalej smacznie śpią w wózkach, które są dostępne na lotnisku.
20 marca
We Frankfurcie jesteśmy około 7 rano. Po bardzo długim śniadaniu w lotniskowym Mc Donaldzie, który wyposażony jest w plac zabaw w postaci wielkiej rakiety i basenu z plastikowymi kulkami (bardzo przydatna pomocą dla wykończonych lotem rodziców i niezła zabawa dla wypoczętych dzieci), jedziemy autobusem do Frankfurtu Hanh (1,45 h, 12 euro/dorosły, dzieci do lat 7 gratis). O 15.30 tanimi liniami lotniczymi odlatujemy do Gdańska.