Rafał W. Zarębski
Zważywszy, że Liban leży w niezbyt spokojnym rejonie, przed wyjazdem do tego kraju warto zapoznać się z aktualną sytuacją polityczną. Od 2008 roku sytuacja ta normalizuje się. Nie ma sensu ulegać panice pod wpływem mediów, które zwykle mówią o Libanie tylko wtedy, gdy dzieje się tam coś złego. Z drugiej jednak strony przed podjęciem decyzji o podróży dobrze jest poznać potencjalne zagrożenia. Jak punkt wyjścia można obrać stronę polskiego MSZ: www.msz.gov.pl
Jak tam dotrzeć?
Do Libanu wjechaliśmy z Syrii (podróż w roku 2009). Autobus jadący na trasie Damaszek – Bejrut dowiózł nas do miejscowości Shtoura za 250 syryjskich funtów za osobę. Przy załatwianiu formalności granicznych musieliśmy zapłacić opłatę wyjazdową z Syrii 550 syryjskich funtów od osoby.
Najszybszy sposób dotarcia do Libanu to oczywiście przelot. Np. liniami Malev z Europy na Bliski Wschód można dostać się już za cenę kilkaset złotych w promocji. Loty do Bejrutu wznowił polski LOT.
Noclegi
O tani nocleg w Libanie niełatwo. O ile w Syrii i Jordanii można przenocować za kilka euro, o tyle w Libanie trzeba się liczyć z dużo większymi wydatkami. Ponieważ Liban nie jest dużym krajem, zdecydowaliśmy uczynić miejsce wypadowe z Bejrutu i tam nocować. Jeszcze w Polsce, Basia za pośrednictwem maila zarezerwowała nam nocleg w trzyosobowym pokoju w hostelu Talal’s New Hotel za 12 USD od osoby. Pokój miał klimatyzację, przez która czuliśmy się jak w lodówce i łazienkę. Na korytarzu obok naszego pokoju zajmowała łóżko Japonka – możliwe, że płaciła za nocleg mniej niż my. Pokój bez łazienki kosztował 10 USD.
Talal’s New Hotel znajduje się blisko dworca, który mieści się przy Avenue Charles Helou. Jest to podobno najtańsza opcja noclegowa w Bejrucie. Na sąsiedniej ulicy znajduje się inny hostel, w którym równie chętnie nocują plecakowi turyści:
http://www.pension-alnazih.8m.com/
Recepcja tego hostelu nie odpowiadała na maile Basi, dlatego ostatecznie trafiliśmy do Talal’s.
Noclegów w Bejrucie i innych miejscowościach Libanu można poszukać na stronie hostelslebanon.com
Ceny
Przykładowe ceny: butelka wody 1,5 l – 1500 LBP; kebab 3000 LBP; melon 1200 LBP. Inne ceny znajdują się w tekście relacji.
Języki
Nawet jeśli nie znamy arabskiego, nie ma większego problemu z dogadaniem się po angielsku w turystycznych miejscach. Niemniej wielu Libańczyków najlepiej z europejskich języków posługuje się francuskim. To właśnie w języku francuskim często podaje się wiele informacji w mediach, na plakatach, w menu, środkach transportu itp.
Pieniądze
W porównaniu z Syrią i Jordanią, ceny w Libanie są znacznie wyższe i zbliżone do cen polskich. W lecie 2009 r. w kantorze na granicy za 1 USD można było otrzymać 1500 LBP (funtów libańskich), do czego dochodziła prowizja 200 LBP. Kurs w poszczególnych kantorach zmieniał się wraz z odległością od autobusu, z którego wysiedliśmy na przejściu granicznym. W miastach można bez problemu znaleźć kantory, nie brakuje też bankomatów. Warto uważać na zaokrąglanie kwot przez miejscowych biznesmenów i pilnować , by zaokrąglali wypłacane kwoty „w dół”.
Wiza libańska i granica Syria – Liban
Granicę przekraczaliśmy rejsowym autobusem jadącym z Damaszku do Bejrutu. Na przejściu Syria – Liban nie mieliśmy większych problemów, choć swoje trzeba było odczekać w kolejce i wypełnić potrzebne formularze. Wiele osób wjeżdżających do Libanu z Syrii decyduje się na czterdziestoośmiogodzinną wizę bezpłatną. Nasza ekipa kupiła piętnastodniowe wizy tranzytowe w cenie 25000 LBP za jedną. Wizy można też załatwiać w ambasadzie Libanu w Polsce:
http://www.lebanon.com.pl/polski/plwizy/wymagania_wizowe.htm
W Internecie można napotkać informacje o problemach niezamężnych kobiet z wjazdem do Libanu. Nasz koleżanka nie miała żadnych trudności, jednak nie oznacza to, że problem całkowicie zniknął.
Nasza trasa w Libanie:
Shtoura (Chtaura) – Baalbek – Bejrut – groty Jeita – Bejrut – Saida (Sydon) – Bejrut – Batrun – dolina Qadisha (Deir Mar Antonios, Ehden, grota Qadisha, Bszarra i Las Bozych Cedrów) – Bejrut – Trablous (Trypolis)
Uczestnicy: Basia, Tomek (inicjator i główny logistyk), Rafał
PIĄTEK, 31 LIPCA
Chtoura
Wysiedliśmy w prowincjonalnym miasteczku w dolinie Bekaa, na trasie do słynnego Baalbek. Nie ma tam zabytków, za to jest jadłodajnia z przepysznym falafelem z nutką mięty, który razem z coca–colą kosztował 1500 LBP. W centrum, gdzie zatrzymał się nasz autobus, nie było właściwie innego wyboru i musieliśmy tam trafić. Już najedzeni złapaliśmy ciasny bus do Baalbek. Po targach zapłaciliśmy 5 USD za 3 osoby.
Baalbek
Najważniejszą atrakcją Baalbek są starożytne ruiny. Cena wstępu wynosiła 12000 LBP, zaś dla Arabów 7000 LBP. Antyczny kompleks świątynny znajduje się na liście UNESCO. W trakcie ich zwiedzania napotkaliśmy tylko niewielką grupę miejscowych turystów, co pozwalało kontemplować zabytki i spokojnie robić zdjęcia. Na terenie ruin znajduje się tzw. Kamień Południa, uważany za największy na świecie skalny blok obrobiony ręką ludzką, uznawany przez Dänikena za dzieło kosmitów. Oprócz tego można tam było zwiedzić niewielkie muzeum.
Tuż obok wejścia do ruin rzucała się w oczy wystawa poświęcona walce Hezbollahu z Izraelem. Ekspozycję zdobiły stylizowane lufy wielkich karabinów oraz libańskie flagi i podobizny obecnego przywódcy Hassana Nasrallaha. Z głośników słyszeliśmy bojowe pieśni Partii Boga. Wstęp na wystawę był darmowy, a jej promotorzy zachęcali do robienia zdjęć i wykupywania cegiełek na rzecz tej organizacji. Na wystawie znalazły się m. in. fotografie poległych oraz rekonstrukcje wojskowych stanowisk. Obok wystawy i ruin stało także wiele straganów z pamiątkami, na których można było kupić także gadżety związane z Hezbollahem. Dolina Bekaa, gdzie leży Baalbek jest matecznikiem tej szyickiej organizacji. Przy szosach widzieliśmy mnóstwo billboardów, przedstawiających uzbrojonych ludzi, co nie pozwalało zapomnieć o tym, na czyim terenie się znaleźliśmy.
W pobliżu ruin zwiedziliśmy jeszcze szyicki meczet z imponującą błękitną kopułą, przypominający bardzo meczety w Iranie. We wnętrzu świątynia aż lśniła od kunsztownych zdobień.
Po zwiedzeniu Baalbek liczyliśmy, że znajdziemy jakiś mikrobus jadący do Bejrutu, w końcu jednak zostaliśmy zmuszeni do wynajęcia taksówki. Za przejazd zapłaciliśmy 5000 LBP od osoby.
Bejrut część 1
Po dojechaniu do Bejrutu musieliśmy jeszcze złapać taxi–busa na dworzec przy Charles Helou (koszt 1000 LBP od osoby) Stamtąd już blisko do hostelu Talal’s New Hotel, ale trochę się nachodziliśmy nim go znaleźliśmy. Jest położony parę kroków od tego co można uznać za centrum Bejrutu. W recepcji hostelu znaleźliśmy właściciela, wesołe towarzystwo, fajkę wodną i parę mało rozmownych Polaków.
SOBOTA, 1 SIERPNIA
Jaskinie Jeita
Miejscowością, poprzez którą można dotrzeć z Bejrutu do grot jest Jounieh. Jaskinie Jeita są położone około 9 km od stolicy. Za kombinowany dojazd (bus+taksówka) zapłaciliśmy po 1500 LBP + 1500 LBP, co później wprawiło w zdumienie Libańczyków. Dziwili się, że tak mało zapłaciliśmy.
Po drodze na przedmieściach Bejrutu wstąpiliśmy do supermarketu kupując pyszne śniadanie. Oto ceny produktów: turecki ayran: 650 LBP; brzoskwinie 1950 LBP za 1 kg; świeża bułka z czekoladą 1000 LBP; melon 1200 LBP (450 LBP za 1 kg).
Jaskinie Jeita to oprócz samych grot cała infrastruktura turystyczna, łącznie z dowożącą na miejsce kolejką linową, parkiem, dziwacznymi rzeźbami, małym zoo i ciuchcią dla turystów. Pomimo tej otoczki jest to chyba jedno z najciekawszych miejsc w Libanie. Cena za wstęp jest wysoka: 18150 LBP dla dorosłych i 10175 LBP dla dzieci w wieku 4-11 lat (młodsze wchodzą za darmo), ale nie są to pieniądze wyrzucone w błoto.
Widok z kolejki linowej jest dość interesujący, ale przygoda zaczyna się dopiero z wstąpieniem do podziemnego świata. Niestety, przy wejściu trzeba zostawić aparaty fotograficzne, kamery i telefony komórkowe z funkcją robienia zdjęć. Obowiązuje bezwzględny zakaz fotografowania. My w szatni zostawiliśmy też zakupionego wcześniej melona. Warto za to zabrać dodatkowe ubranie, bo w jaskiniach jest chłodno. Zwiedzanie jest dwuetapowe: jaskinia górna, którą ogląda się chodząc po wyznaczonej trasie oraz jaskinia dolna, gdzie płynie się łodzią po podziemnym jeziorze. Po zwiedzeniu jaskiń bez problemu znaleźliśmy miejsce na spożycie melona, a następne skorzystaliśmy z czystych toalet w stylu europejskim. Za powrót do Bejrutu na dworzec Cola busem zapłaciliśmy 8000 LBP za 3 osoby. Stamtąd złapaliśmy busa do Saidy.
Saida (Sydon)
Przejazd z dworca Cola w Bejrucie do Saidy kosztował 2500 LBP od osoby. W Saidzie na ulicy zjedliśmy po pysznym kebabie za 2500 LBP. W cukierni kupiłem też niezłe ciastka (7000 LBP za paczkę, uwaga na resztę). Z nabrzeża obejrzeliśmy ruiny morskiego zamku krzyżowców Qualat al Bahr. Wielkiego wrażenia na nas nie zrobił, więc zrezygnowaliśmy z płacenia za wstęp.
Interesującym (i bezpłatnym) miejscem okazał się malowniczy karawanseraj Khan al Franj, który zachował w sobie klimat tzw. „dawnych czasów”. W podcieniach można było odpocząć od upału i skorzystać z czystej toalety.
Obchodząc historyczne centrum ujrzeliśmy też to, co zostało z zamku Saint Louis. Po drodze spotkaliśmy przywiązanego do samochodu pelikana. Biedak stał w czterdziestostopniowym upale i prawdopodobnie miał przyciągać klientów do jakiegoś sklepiku. Za zamkiem, w dzielnicy szyickiej kupiliśmy sobie napoje: napój z pulpy owocowej 500 LBP, woda 1000 LBP.
W końcu dotarliśmy do Muzeum Mydła, z którego produkcji znana jest Saida. Wstęp za darmo, nie dość, że można poznać historię i sposoby wytwarzania mydła, to jeszcze po ekspozycjach oprowadza bardzo urodziwa Libanka. Przy muzeum czekał na turystów sklepik z klimatyzacją, kawiarnia i toaleta, w której można było umyć ręce miejscowym mydłem.
Powrót z Saidy do Bejrutu kosztował nas mniej niż droga odwrotna, bo 2000 LBP. Później jeszcze trzeba było przejechać taksówką do hotelu (1500 LBP) – drogą okrężną, ze względu na problemy drogowe.
Bejrut część 2
Po przyjeździe do Bejrutu rozdzieliliśmy się. Byłem na mszy św. w kościele maronickim o godzinie 18.00 (ciekawe przeżycie religijne, językowe i estetyczne). Ponadto odkryłem niewielki supermarket przy stacji benzynowej, idąc w dół od kościoła. Potem nabyliśmy tam libańskie wino Musar Cuvée Château Ghazir w cenie 14300 LBP (kiepskie) i paczkę 450 g. z mieszaniną różnych orzechów za 7000 LBP (rewelacja!).
Tomek korzystał z kawiarni internetowej, kawałek od centrum, płacąc 1500 LBP za 75 minut. Jako kolację, już we trójkę, spożyliśmy kebaby w barze blisko hotelu (3500 LBP) i wypiliśmy libańskie bezalkoholowe piwo (1500 LBP). W barze jest też dostępne rosyjskie piwo „Bałtika”. Na deser było wino i orzechy.
W centrum, w okolicach Place d’Etoile odwiedziliśmy jeszcze ogromny namiot, w którym znajduje się miejsce pamięci, poświęcone premierowi Rafikowi Hariri, zabitemu w zamachu bombowym. Libańczycy przychodzą tam oddać cześć zmarłemu politykowi.
Także w centrum odbywały się dni marokańskie, gdzie na stoiskach można było kupić przysmaki i wyroby marokańskiego rękodzieła. Wieczorem warto też obejrzeć ładnie podświetlony meczet Mohammed al Amin.
NIEDZIELA, 2 SIERPNIA
Batrun, część 1
Niedzielę poświęciliśmy na dolinę Qadisha, zamieszkaną głównie przez chrześcijan i znajdującą się na liście UNESCO. http://www.qadisha.org/
Najpierw trzeba było pojechać do Batrun. Kierowca busa na Charles Helou zgodził się nas zabrać za 3000 LBP. Ponieważ jednak nie udało mu się w drodze znaleźć innych pasażerów, przekazał nas innemu kierowcy, a sam zawrócił do Bejrutu. Oczywiście nie musieliśmy już nic dopłacać. W Batrun wysiedliśmy przy szosie i wspinając się po skarpie dotarliśmy do miasteczka. Na śniadanie trafiliśmy do niewielkiej piekarni. Piekarz, miły starszy pan na naszych oczach upiekł zamówione placki z ziołami. Nie chciał za nie przyjąć pieniędzy. Zapłaciliśmy tylko za wypite małe cole (100 LBP).
Wkrótce zainteresował się nami korpulentny Libańczyk, znający angielski. Skontaktował nas z taksówkarzem, który choć nie mówił w żadnym znanym nam języku, zgodził się nas obwieźć po dolinie Qadisha za cenę 90 USD.
Deir Mar Antonios
http://www.qozhaya.com/
Zwiedzanie doliny Qadisha oznacza jazdę po krętych drogach i oglądanie przepaścistych widoków. Deir Mar Antonios czyli Klasztor Quozhaya to malowniczo położony kompleks zabudowań. Oprócz kościoła, kaplicy w pieczarze i muzeum mieści się tam interesująca grota–pustelnia. Co najdziwniejsze, oprócz ołtarzyka i ikon, znajdowały się tam również dziesiątki garnków odwróconych do góry dnem. Chorzy pielgrzymi pocierali sobie zaś plecy kamiennymi wałkami.
Ehden
Nasz kierowca zatrzymał się na postój przed kościołem, koło jakiegoś pomnika, a my nie wiedzieliśmy, co tam właściwie było do oglądania. W kościele Saint George w Ehden akurat trwała msza. Mimo to udało nam się zobaczyć znajdującą się w świątyni mumię. Już na zewnątrz, sympatyczna Libanka, piękną francuszczyzną, objaśniła nam, że chodzi o Youssufa Bey Karama, libańskiego bohatera walk z turecką okupacją. To właśnie jego przedstawiał konny pomnik przed kościołem.
Grota Qadisha
Grota Qadisha jest jedną z atrakcji doliny. Prowadzi do niej ścieżka wzdłuż urwiska, skąd roztaczają się ciekawe krajobrazy. Ponieważ wcześniej zwiedzaliśmy jaskinie Jeita, które podobno robią o wiele większe wrażenie, zrezygnowaliśmy z groty Qadisha. Ograniczyliśmy się do pięknych widoków na trasie i po dotarciu do punktu sprzedaży biletów zawróciliśmy. Wstęp kosztował 4000 LBP, a w grocie miała panować temperatura 8 stopni Celsjusza.
Bszarra i Las Bozych Cedrów
Do Lasu Bożych Cedrów (Hursz Arz ar Rab) dociera się z miasta Bszarra. Początkowo Lasu Cedrów nie było w planie wycieczki. Ostatecznie musieliśmy nadłożyć drogi i dopłaciliśmy kierowcy 10 USD, które wcześniej z trudem udało nam się stargować.
Przed wejściem do rezerwatu znajdują się zakopiańskie Krupówki w miniaturze. Posilić się tam można drogo lub bardzo drogo. Las Bożych Cedrów warto zobaczyć, ale jego rozmiary rozczarowują – to raczej lasek, pozostałość puszczy, którą był kiedyś, a do tego mnóstwo turystów. Mimo wszystko warto. Jak w wielu miejscach w Libanie, w okolicy znajdują się wozy pancerne i kręcą się mundurowi – rezerwat jest dobrem narodowym i znajduje się na liście dziedzictwa UNESCO. Opłata za wstęp wynosi „co łaska”; wrzuciliśmy do skarbonki 1500 LBP.
O wiele większe wrażenie niż same cedry zrobiła na nas żeńska pielgrzymka z Etiopii, tłumnie odwiedzająca niewielką kapliczkę na terenie Lasu. W rezerwacie kłębiło się mrowie młodych ciemnoskórych dziewcząt, barwnie ubranych, rozśpiewanych i w dodatku uzbrojonych w afrykańskie bębny.
Po opuszczeniu rezerwatu wróciliśmy do Batrun – objazd i zwiedzanie doliny trwały siedem godzin i choć pewnie pozostało tam jeszcze wiele interesujących miejsc, trzeba było kierować się w stronę Bejrutu. Jeżeli jednak ktoś chce poświęcić na dolinę Qadisha więcej niż 1 dzień, to w miasteczkach można znaleźć noclegi typu „Bed & Breakfast” w różnych cenach.
Batrun, część 2
Poprosiliśmy, żeby kierowca nie wysadzał nas przy autostradzie, tylko zawiózł do centrum Batrun na obiad. Tam przekazał nas znajomym z baru, w którym zjedliśmy przyzwoity posiłek (kebab 4000 LBP, falafel 2000 LBP). Batrun jest sympatycznym nadmorskim kurortem, w którym podobno warto spędzić trochę więcej czasu. My jednak po dotarciu do autostrady złapaliśmy busa do Bejrutu (3000 LBP – na dworzec Cola).
Bejrut, część 3
Z dworca postanowiliśmy wyruszyć nad morze piechotą. W warzywniaku nabyliśmy melona (1000 LBP) i brzoskwinie (650 LBP). Po drodze zaliczyliśmy też wizytę w McDonald’s (lody w polewie 2500 LBP, zwykłe lody 1000 LBP, kawa 1750 LBP).
Do nadmorskiej promenady doszliśmy kiedy już powoli zaczynało się ściemniać, ale zdążyliśmy obejrzeć słynną Gołębią Skałę, będącą pocztówkowym symbolem Bejrutu. Po dość długim spacerze dotarliśmy do centrum Bejrutu, gdzie jeszcze zobaczyliśmy freski w katedrze Saint Georges, wieżę zegarową oraz pełen kawiarni deptak.
W jednej z ulic w okolicy naszego hotelu odkryliśmy fantastyczną sokarnię, serwującą soki z wielu rodzajów owoców m. in. z papai, gujawy i mango (przeciętna cena 3000–4000 LBP). Można zamówić szklankę z trzema warstwami niewymieszanych soków.
PONIEDZIAŁEK. 3 SIERPNIA
Trypolis
Po opuszczeniu hotelu pożegnaliśmy Bejrut i skierowaliśmy się na dworzec Charles Helou. Celem było zabytkowe Byblos, ale kiedy okazało się, że cena za przejazd będzie taka sama, jak za przejazd do położonego dwa razy dalej Trypolisu (3000 LBP), postanowiliśmy jechać od razu do tego drugiego miasta.
Trypolis można bez problemu zwiedzić, obchodząc historyczne miejsca piechotą w ciągu jednego dnia. Plecaki udało nam się zostawić w prywatnej przychodni, której właściciel wcześniej pomógł nam odnaleźć informację turystyczną. Niestety informacja była nieczynna, za to nowo poznany Libańczyk poczęstował nas napojami i pozwolił odsapnąć na fotelach. Opowiadał też o tolerancji i ideałach.
Jednak ze zwiedzaniem mieliśmy pecha. Jeden zabytkowy meczet właśnie zamykali i mieli otworzyć za godzinę (już tam nie wróciliśmy), drugi, tzw. Wielki Meczet był w remoncie i obejrzeliśmy tylko dziedziniec. Udało się za to potem zajrzeć do jednej z historycznych medres.
Przez zaśmiecone uliczki wspięliśmy się do cytadeli Qualat Sanjil. Mury wyglądały ciekawie, a opisy z przewodników zachęcały do zwiedzania. Na miejscu okazało się, że aktualnie jest tam baza wojskowa i nie ma mowy o zwiedzaniu, choć żołnierze byli grzeczni i sympatyczni.
Na jednej z ulic zjedliśmy kebab za 3000 LBP. Spotkaliśmy też podróżującego z Anglikiem i Nowozelandką Polaka, który dotarł do Libanu lądem.
Po odebraniu plecaków w pobliżu północnej części placu Sahat at Tall odnaleźliśmy biuro sprzedające bilety autobusowe do Syrii. Tam dowiedzieliśmy się, że wszystkie autobusy do Syrii odjeżdżają rano i został już tylko o 16.00 autobus aż do odległego Aleppo za „marne” 12 USD (jakoby bez możliwości opuszczeniu pojazdu po drodze). Poza tym miały jeździć tylko taksówki. Dzięki uporowi moich towarzyszy przyszliśmy do biura jeszcze raz i w końcu udało się nam wyciągnąć informację, że można dojechać do syryjskiego Homs. Za przejazd po negocjacjach zapłaciliśmy po 400 funtów syryjskich.
Liban pożegnaliśmy w czasie ślamazarnej odprawy, w kolejce dla obcokrajowców spoza krajów arabskich. Kobieta z nepalskim paszportem, która przyszła pod okienko już po nas, została potraktowana priorytetowo. Zostaliśmy na szarym końcu, jednak towarzysze podróży dopilnowali, by nas odprawiono tak jak trzeba. W końcu opuściliśmy drenujący portfele Liban i wjechaliśmy do Syrii, kraju przyjaznych cen.