Kronika podróży Turcja-Syria – Grażyna Czerna

Grażyna Czerna

Termin

20 sierpnia • 3 września 2002

Moją samotną podróż rozpoczynam 20 sierpnia 2002 roku w godzinach dopołudniowych na lotnisku Dalaman w Turcji, mając w kieszeni 100 USD i miesięczny bilet kolejowy EUR Domino na Turcję (zakupiony w Polsce za 87,00 PLN). Poza tym posiadam wiele zapału, chęci, by zrealizować swoje marzenie i dotrzeć do najstarszego nieprzerwanie zamieszkanego miasta świata – Damaszku. Moimi ograniczeniami są pieniądze (raczej ich brak) i czas, bowiem dokładnie za dwa tygodnie muszę znaleźć się w tym samym miejscu, by wsiąść do czarterowego samolotu. Rozpoczynam moją podróż dosyć przykrym incydentem, bowiem pilotka biura podróży, w którym zakupiłam bilet lotniczy, każe sobie zapłacić za krótkie podwiezienie do miasta 10 EUR. Uzgadniam późniejsze rozliczenie z firmą w kraju, ponieważ boję się, że zabraknie mi funduszy na realizację tak dalekiej podróży.
Jestem w miejscowości Fethie – starożytne Telmessos, położonej nad piękną zatoką otoczoną od strony lądu pasmem gór. Po dwóch trzęsieniach ziemi odbudowana została jako nowoczesne miasto portowe. I właśnie stąd już na własną rękę i samodzielnie ruszam w daleki świat. Wymieniam 20 USD na 32 600 000 tureckich lirów i na dworcu próbuję zdobyć bilet do Adany. Niestety na dzień dzisiejszy nie ma wolnych miejsc, więc lokalnym autobusem ruszam za 7 000 000 lirów do Antalii (14:20–18:50). Droga prowadzi przez góry (wieje chłodny wiatr, pada deszcz), mijamy maleńkie wioski, urokliwe wąwozy, zielone doliny, miasto Korkuteli, liczne meczety… Prawie pięciogodzinna podróż mija bardzo sympatycznie, podawana jest woda, pachnidełka. I wkrótce przed nami Antalia, a raczej imponujący dworzec – ogromny, nowoczesny, z licznymi przedstawicielstwami firm transportowych, sklepikami, biurami podróży, meczetem i herbaciarniami. Herbata roznoszona jest na specjalnych tacach zawieszonych na dłoni i podawana w maleńkich szklaneczkach – banieczkach. Kupuję za 15 000 000 lirów bilet na nocny autobus do Mersin i w firmie autokarowej opowiadam o swoich marzeniach, związanych z tą podróżą i o chęci kąpieli w morzu. Otrzymuję propozycję darmowego noclegu w służbowym pensjonacie, zawożą mnie nad morze, zakładam moje ukochane płetwy, okulary i pływam, pływam… chociaż ciemno już i tylko wzdłuż plaży migocą światełka hoteli, restauracji, sklepików.

21 sierpnia • Antalia

Starożytna Attaleia założona została w 158 r p.n.e. przez króla Pergamonu i uważana jest za najpiękniejsze miasto na całej kuli ziemskiej. Te słowa wypowiedział w 1930 roku założyciel nowoczesnego państwa tureckiego Mustafa Kemal, zwany Ataturkiem, czyli ojcem wszystkich Turków. Jest on nadal podziwiany i uwielbiany przez wszystkich mieszkańców tego kraju, stworzył bowiem prężnie rozwijające się państwo, w miejsce rozsypującego się imperium ottomańskiego.
Postanawiam zwiedzić Genclik Park i oddalone o 7 km wodospady Duden spadające aż z 40 m do morza. Po południu znów kąpiel w morzu i wizyta w uroczym parku Karaalioglu położonym na wschód od portu, gdzie rosną egzotyczne kwiaty oraz palmy daktylowe i skąd rozciąga się przepiękny widok na góry Bey Dagi. W mieście tym warto zatrzymać się na dłużej, ja niestety musiałam poznać atrakcje w ciągu dwóch dni i znów ruszyć dalej na wschód.
Przede mną prawie 500 km odcinek drogi wzdłuż wybrzeża śródziemnomorskiego. Turecka Riviera to błękitne morze otoczone plażami z białym piaskiem i wznoszące się pogórze Taurus. Mijamy Aspendos, jedno z głównych miast na południu wybrzeża Azji Mniejszej założone w 1000 r. p.n.e., gdzie znajduje się wspaniały teatr z czasów Marka Aureliusza, który przetrwał nienaruszony prawie 2000 lat. Autokar mknie dalej i w oddali wyrasta następny ośrodek turystyczny Side, gdzie połączono elementy nowoczesne z antycznymi. Zbliżamy się teraz do miasteczka Manavgat, dokąd turystów przyciągają przede wszystkim lodowate, turkusowe wody rzeki o tej samej nazwie. Po pewnym czasie wyłania się wśród pagórków potężna forteca. To już Alanya (Choracesion = Kalanaris), ze wspaniałymi meczetami i latarnią morską. Przy nabrzeżu cumują barwne łodzie rybackie, a wzdłuż głównej ulicy, którą przejeżdżamy, widać liczne hotele, restauracje, sklepiki…
Za miastem Gazipas mijamy plantacje bananów i owoców cytrusowych. Autostrada wciśnięta jest między strome urwiska i morze, a z okien autokaru podziwiać można niesamowity widok fal rozbijających się o skalisty brzeg. Pierwszym dużym miastem na tym dzikim wybrzeżu jest Anamur z cudowną fortecą krzyżowców i oczywiście meczetem zbudowanym w obrębie jej murów. Droga nadmorska pnie się w górę i opada na Nizinę Cylicyjską. Moje powieki też opadają i zasypiam w wygodnych fotelach autokaru. Rano dojeżdżamy do nowoczesnego miasta Mersin, z którego prowadzą tory kolejowe na południe do Iskenderun. Kursują tam tylko dwa pociągi dziennie – o 7:45 i o 17:45.

22 sierpnia • Mersin

Prężnie rozwijające się miasto z najwyższym budynkiem w Turcji – hotelem Hilton. Spaceruję, zaglądam do kafejki komputerowej, żeby sprawdzić pocztę i wysłać listy do rodziny, że podróż przebiega bez kłopotu i że zbliżam się do granicy syryjskiej.
Na każdym kroku jestem zapraszana na poczęstunek, wszyscy pytają, czy potrzebuję pomocy i są tacy gościnni, bezinteresowni, mili, pogodni… Przestrzegano mnie przed transportem kolejowym w Turcji, ja jednak się decyduję i nie żałuję. Wagony są w miarę czyste, podróż przebiega spokojnie, konduktor co pewien czas sprawdza, czy czegoś nie potrzebuję. Bardzo przejmuje się tym, że pociąg jest opóźniony, nie dojedziemy planowo o 21:32 i mam nikłą szansę, by zdążyć na autokar jadący z Ankary do Antakii. Z dworca zawozi mnie własnym samochodem do centrum i zmartwiony tym, że nie mam teraz żadnego środka lokomocji, zabiera mnie do swojego domu. Po drodze zwiedzamy jeszcze miasto portowe, w którym dominuje ogromna, zbudowana przez Rosjan, fabryka aluminium i wracamy nadmorską drogą w stronę miejscowości Denisciler Kasabasi, w której mieszka ta muzułmańska rodzina. Czekają już na nas żona, trzy córki i siedmioletni syn. Częstują mnie kolacją, rozmawiamy do późnej nocy, chociaż ja nie znam tureckiego, a oni żadnego innego języka.

23 sierpnia • Iskenderun

Wcześnie rano pobudka i rodzinna wycieczka nad morze w stronę Yakacika oraz kąpiel w lodowatej rzece. Wracamy na typowo tureckie śniadanie (owczy ser, oliwki, ogórki, pomidory, herbata i wspaniały turecki chleb) a później wszyscy odprowadzają mnie do autobusu. Po godzinnej jeździe za 2 000 000 lirów przez wysoko położone górskie miasteczka Belen i Serinyol docieram do Antakii, stolicy prowincji Hatay, która kiedyś przyćmiewała blask samego Rzymu. Jednak wojny i trzęsienia ziemi bardzo zniszczyły miasto i dziś trudno wyobrazić sobie jego dawną potęgę. Mam bezpośredni autokar do Syrii, kupuję więc bilet za 5 000 000 lirów i o 13:00 ruszamy w stronę przejścia granicznego w Yenisehir, by po 20 minutowej odprawie paszportowej pożegnać Turcję. W ciągu trzech dni przejechałam około 1200 km wydając zgodnie z planem 32 000 000=20 USD (tylko na przejazdy; noclegi miałam gratisowe, jadłam tylko to, czym mnie częstowano, wody pitnej wszędzie pod dostatkiem!).
Dwugodzinna kontrola na przejściu granicznym. Hala paszportowa podzielona na oddziały dla Syryjczyków, innych Arabów i pozostałych. Otrzymuję do wypełnienia deklarację paszportową, niestety tylko w języku arabskim, więc chętnie korzystam z pomocy Palestyńczyków znających angielski. Teraz czeka nas jeszcze odprawa celna i wreszcie opuszczamy przejście graniczne. O 14:00 jestem w Syrii. Pierwszy postój na ziemi syryjskiej – znajomi Palestyńczycy Hassan i Zijad częstują mnie lodami, napojami, kierowca mówiący po rosyjsku herbatą. Wszyscy troszczą się o moje samopoczucie. Jestem przecież jedyną Europejką i kobietą, podróżującą tym autokarem. Około 18:00 dojeżdżamy do Aleppo (Halab), miasta z przepiękną cytadelą, wielkim meczetem Dżamil al-Kabir, krytymi bazarami, karawanserajami (to połączenie motelu, magazynu i sklepów dla karawan z Indii, Chin i Europy). Palestyńczycy z Jordanii zapraszają mnie na kolację, bym poznała smak arabskich dań. Jesteśmy w typowo orientalnej restauracji i moi znajomi zamawiają prawie wszystkie dania. Wygląda to wyśmienicie, kolorowo, również smakuje wybornie. Są to najróżniejsze smażone i duszone kotleciki, kebaby, pierożki, paszteciki z baraniny (kibby), naleśniki, felafele, sery, sałatki tattusz (z grzankami), przepyszne sosy (hummus – pasta z ciecierzycy z czosnkiem, labna – pasta jogurtowa), najróżniejsze warzywa (machsz), napoje oraz chleb, którego używano zamiast sztućców do nabierania sosów. Ponieważ podczas podróży jadam jak wróbelek, tylko symbolicznie kosztuję wnoszone smakołyki. Mam również zapewniony nocleg u przyjaciół Palestyńczyków. Trochę dziwi mnie ta gościnność, bo wszyscy starają się za wszelką cenę pomagać, troszczą się o mnie, karmią, zapewniają noclegi, a nawet kupują bilety, nie oczekując niczego w zamian.

24 sierpnia • Aleppo – Damaszek

Po trzech godzinach docieramy do stolicy (2 USD) i razem z Palestyńczykami zabieram się taksówką w stronę dworca jordańskiego (Baranke), skąd znajomi wyruszają do Ammanu (koszt taxi – 8 USD), a ja kontynuuję jazdę opłaconą taksówką do dzielnicy Mezzeh, gdzie znajduje się miasteczko studenckie Damasceńskiego Uniwersytetu, na którym studiuje moja córka, która wcale mnie się nie spodziewa.
W Damaszku panują niesamowite upały, jestem bardzo zmęczona, lecz dzielnie maszeruję z moim ciężkim plecakiem w stronę akademika, w którym mam nadzieję (lecz nie pewność), że zastanę córkę. Jeszcze wspinaczka na czwarte piętro i już jestem w pokoju, w którym siedzi Chinka nie znająca żadnego innego języka poza chińskim. Domyśla się, że jestem matką jej koleżanki i pozwala poczekać. Powoli przyzwyczajam się do życia studenckiego, a przede wszystkim do brudu, gromady śmieci na korytarzu, schodach, łażących karaluchów… Lecz cóż to w porównaniu z tym, że dotarłam do celu. Spełniło się moje marzenie – jestem w DAMASZKU, mieście istniejącym ponad 7000 lat (uff, robi wrażenie!).
Zbliża się wieczór, akademik zapełnia się młodzieżą z całego świata azjatyckiego, bo europejczyków wcale nie widać. I wreszcie jedyna blondynka, moja córka, która patrzy zdziwiona, że widzi mnie właśnie w tym miejscu. Cieszy się, opowiada o studiach, podróżach, nowych znajomościach. Jest zadowolona i duże wrażenie robi na niej możliwość studiowania w tak pięknym miejscu.

25 sierpnia • Damaszek

W nocy nie mogłam spać, nie tylko z powodu upału, lecz przede wszystkim nie mogłam doczekać się chwili, kiedy wyruszę w stronę starego miasta. Wyjeżdżamy bus-serwisem za 5 SYP (40 gr) w stronę starówki otoczonej murem rzymskim. Wchodzimy od bramy Bab as-Salama, zbliżamy się do Suk al-Hamidija, gdzie na samym końcu wynurza się prawdziwa perła islamskiej architektury – meczet Umajjadów z 705 roku. I już jesteśmy zapraszane do sklepików z biżuterią, dywanami, ubraniami – wszędzie częstowane kawą, herbatą, placuszkami… Wymieniam 20 USD = ponad 1000 SYP, robię pierwsze zakupy w sklepie perfumeryjnym. Dochodzimy do Meczetu Sajjidy Rugajja, zbudowanego przez Irańczyków i poświęconego córce Husajna, syna Alego. Przed wejściem zakładamy czadory i szczelnie zasłonięte wchodzimy na bosaka do środka. Lecz cóż to? Główna sala modlitewna przypomina plac zabaw. Rodziny siedzą na dywanach, konsumują posiłki, dzieci biegają, skaczą, grają w piłkę między modlącymi się muzułmanami. Czuję atmosferę radości, spokoju. Przechodzę w stronę grobu 8-letniej prawnuczki Mahometa i tutaj radość zamienia się w smutek. Sale już są oddzielone, osobno modlą się mężczyźni, osobno kobiety. Słychać płacz, szlochy, zawodzenie. Podziwiam cudowne zdobienia w stylu perskim, złoto i błękit. Niesamowite wrażenie wywiera na mnie pobyt w tym miejscu zadumy i radości, płaczu i śmiechu, modlitwy i zabawy. Ludzie są do nas życzliwie nastawieni, żadnej wrogości, raczej zdziwienie, ciekawość. Pytają, zapraszają, częstują, dotykają, pozwalają się fotografować, opowiadają o swoim życiu, słuchają o Polsce i tak odległym dla nich świecie. W meczecie tym osoby innych wyznań są mile widziane, trzeba tylko założyć odpowiedni strój, najlepiej owinąć całe ciało i oczywiście zdjąć obuwie!
Po chwilach refleksji w meczecie ruszamy dalej uliczkami starego miasta. Przechodzimy sukami pełnych przypraw, złota, perfum, słodyczy. Ciągle jesteśmy częstowane, sklepikarze wręczają nam najróżniejsze prezenty: sukienki, pierścionki, chusty… Zbliżamy się do dzielnicy chrześcijańskiej i teraz atmosfera diametralnie się zmienia. Już nie ma tej typowo arabskiej gościnności, zapraszania, częstowania. Słynną biblijną ulicą Via Recta dochodzimy do kaplicy św. Pawła i dalej do bramy wschodniej – Bab Szargi i po 13 godzinach zwiedzania zmęczone, lecz pełne wrażeń wsiadamy do bus-serwisu i za 5 SYP wracamy do akademika.

26 sierpnia • Damaszek

Dzisiaj już samodzielnie zwiedzam stolicę, ponieważ córka odbiera dyplom ukończenia letniej szkoły języka arabskiego i nie ma czasu, by się mną zajmować. Zbliżam się do najpiękniejszego zabytku Damaszku – meczetu Umajjadów, zbudowanego na miejscu starożytnych świątyń i chrześcijańskiej katedry, gdzie znajduje się grób Saladyna, bohatera arabskiej historii. Przed wejściem do meczetu widoczne są ogromne korynckie kolumny, pozostałość po zachodniej bramie rzymskiej świątyni Jowisza z II wieku n.e. Przechodzę w stronę suku Madhat Pasha z ogromną plątaniną uliczek i najróżniejszymi sklepikami. Zaglądam pod pałac Azima, gdzie mieści się Muzeum Syryjskiej Sztuki i Tradycji (czynne codziennie od 9:00 do 18:00, z wyjątkiem wtorków, cena 300 SYP/25 studenci) i znów kroki niosą mnie do Meczetu Sajjidy Rugajja. Tu spotykam się z córką, wybieram się do hammamu, by zażyć kąpieli wraz z masażem w typowo tureckiej łaźni (200 SYP = 4 USD, łaźnie dla kobiet czynne są do 17:00 i na starym mieście jest ich kilka). Następnie maszerujemy w stronę Muzeum Armii (czynne codziennie od 8:00–14:00, oprócz wtorków), gdzie mieszczą się bogate zbiory broni, dział, samolotów oraz wszelkich militariów od najdawniejszych czasów do współczesności. Obok muzeum znajduje się biało-czarny meczet Takiyyeh Sulaymaniyego, arkadowy dziedziniec oraz uliczka Artisanat Handicraft Market z ciekawymi sklepikami: palestyńskim, materiałowym prowadzonym przez Kurda studiującego w Moskwie, z pamiątkami i srebrem prowadzonym przez Syryjczyka mającego żonę z Sosnowca. Zaglądamy jeszcze do Biura Informacji Turystycznej przy Sharia 29 Mai, gdzie otrzymujemy bezpłatnie plany różnych miast syryjskich.

27 sierpnia • Damaszek – Assayiadah Zeinab

Spacer przez stare miasto i wyjazd poza Damaszek (20 km = 5 SYP za bus-serwis). Zwiedzamy meczet Sajjidy Zeinab – wnuczki Mahometa wraz z ciekawą, lecz mocno propagandową wystawą na temat ziem palestyńskich oraz konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Spotykamy sympatycznych inżynierów z Arabii Saudyjskiej, którzy zapraszają nas do swych apartamentów. Poznajemy żony, gromadę dzieci, kuzynów, znajomych. Zjadamy przepyszny posiłek, pijemy jasną jemeńską kawę, ponoć bardzo drogą i długo rozmawiamy na temat sytuacji na Bliskim Wschodzie, poruszamy tematy podróżnicze, kulinarne, językowe… Wymieniamy się adresami i na pożegnanie słyszymy: Do zobaczenia w Zatoce Perskiej! Oby nam wojna nie przeszkodziła w realizacji tych planów!

28 sierpnia • Damaszek

Dzisiaj rozpoczynają się Międzynarodowe Targi Rzemiosła i Przemysłu, zwiedzamy więc cały teren wystawowy, lecz znów ciągnie nas na starówkę, by jeszcze raz pooddychać atmosferą Orientu i pożegnać znajomych sklepikarzy przed wyjazdem z tego uroczego miasta.

29 sierpnia • Damaszek – Palmira

Wczesnym rankiem opuszczamy osiedle studenckie i z dworca autobusowego Harasta o godzinie 7:00 wyjeżdżamy w stronę Palmiry (bilet za 115 SYP = 2,5 USD). Przed 10:00 jesteśmy na miejscu, zostawiamy bagaż w hotelu Faris (bezpłatnie), gdzie pokój dwuosobowy kosztuje 350 SYP (to cena wyjściowa, można się targować, ponieważ wszędzie pusto, w ogóle nie widać turystów). Najpierw zwiedzamy nową Palmirę, oglądamy posągi koło muzeum archeologicznego i już ciągnie nas w stronę pustyni, gdzie na 50 ha rozciąga się jeden z największych na świecie kompleksów wykopalisk miasta z II w n. e. Dawne miasto daktyli – Tadmur, Rzymianie zmienili na miasto palm, Palmirę. Już w XIX wieku p. n. e. było to ważne ogniwo szlaku łączącego Chiny z Europą. W 267 roku władzę przejęła Arabo-Greczynka Zenobia, ogłosiła suwerenność i rozpoczęła podboje na Bliskim Wschodzie. Ta samozwańcza Augusta nie utrzymała Palmiry, jednak pamięć o niej przetrwała i widoczna jest na każdym kroku.
W ogóle ruiny Palmiry, arabski zamek Qalaat ibn Maan oraz świątynia Baala, w której od 1959 roku prace prowadzi polska misja archeologiczna, robią niesamowite wrażenie. Wstęp do wszystkich zabytków jest bezpłatny z wyjątkiem świątyni Baala oraz muzeum archeologicznego, znajdującego się przy centralnym rondzie. W całkowitej samotności przechodzę przez monumentalny łuk, dochodzę do amfiteatru, mijam tetrapylon, idę w stronę agory oraz obozu Dioklecjana, który prawdopodobnie leży w miejscu Pałacu Zenobii. Ponieważ jestem trochę zmęczona, słońce bezlitośnie grzeje, postanawiam wynająć na jakiś czas wielbłąda. Zbijam cenę z 250 do 50 SYP = 1 USD i pozostałe zabytki zwiedzam już na grzbiecie tego uroczego zwierzęcia. Zaskakuje mnie to, że w tak pięknym, zapierającym dech w piersiach miejscu, nie ma w ogóle turystów. Jestem tak zauroczona, że postanawiam zostać dłużej. Otrzymuję propozycję noclegu w ogrodzie palmowym pod gołym niebem. Przez przepiękną oazę płynie rzeczka, w której można po całodziennym zwiedzaniu zażyć kąpieli. Niedaleko wykopalisk znajduje się kemping (znów puściusieńki) z prawdziwym basenem. Wyciągam płetwy (znajomi śmiali się ze mnie, po co mi na pustyni płetwy!) i do wieczora pływam, podziwiając przy okazji zachód słońca nad ruinami Palmiry. W ogrodzie, wśród drzew z granatami i daktylami, czekają już na mnie przygotowane materace i wieczorny posiłek. Zasypiam, a nade mną tysiące gwiazd, więc czuję się jak w najdroższym hotelu świata.

30 sierpnia • Palmira

Pobudka przed szóstą, by zdążyć na teren wykopalisk. Już czeka na mnie mój ukochany wielbłąd, szybciutko opuszczamy oazę i wśród ruin czekam, kiedy ukaże się słońce. Wreszcie wschodzi – piorunujące wrażenie: ja w Pałacu Zenobii, obok wierny wielbłąd i cisza, spokój, znów nie ma nikogo. W całej Palmirze tylko ja, samiuteńka. Gdzie turyści? Dlaczego nikt tego nie widzi, nie podziwia? Już dawno niczego tak głęboko nie przeżywałam, dlatego wszystkim polecam – spędźcie noc w oazie i czekajcie wśród ruin na wschodzące słońce!!! Dla tej jednej niezapomnianej chwili warto było zrobić tysiące kilometrów!!!
Wracam do oazy po bagaż i maszeruję w stronę dworca autobusowego, by najtańszym środkiem lokomocji dotrzeć do Hamy. Koło muzeum jest również biuro Karnaka, lecz ja decyduję się na lokalny transport. Za 50 SYP kupuję bilet do Homs i naprawdę paskudnym autobusem o 10:40 opuszczam to urocze miejsce. Pasażerowie palą papierosy, objadają się pestkami słonecznika i oczywiście wszystko rzucają na podłogę. Po dwugodzinnej jeździe jesteśmy w Homs, a raczej na dosyć obskurnym dworcu. Homs jest trzecim największym miastem Syrii i ważnym węzłem komunikacyjnym. Decyduję się na bezpośredni autokar do Aleppo za 45 SYP. (14:00 – 16:30), gdzie u znajomych mam zapewniony nocleg. Nie zdążę już zwiedzić Hamy, chociaż wiem, że to jedno z sympatyczniejszych miast syryjskich ze starymi kołami wodnymi Norie (och, te ograniczenia czasowe!).

31 sierpnia • Aleppo

Jest dużym, ruchliwym i bardzo męczącym miastem. Postanawiam zwiedzić je najpierw minibusem za 5 SYP, robiąc sobie objazdówkę do najdalszych zakątków miasta. Następnie zwiedzam kryty bazar, największy na Bliskim Wschodzie, spaceruję po mieście, docieram do dzielnicy chrześcijańskiej z XIV-wieczną ormiańską Katedrą Czterdziestu Męczenników. W mieście tym żyją potomkowie ormiańskich uciekinierów z Turcji w 1915 roku i widoczne jest to na każdym kroku, gdyż często sklepiki mają napisy w ormiańskim języku. Kieruję się w stronę dworca Bhron, skąd wyjeżdżają autokary do Turcji. Już o 12:00 opuszczam miasto i za 200 SYP = 4 USD ruszam w stronę Antakii. Kontrola na przejściu granicznym przebiega sprawnie, kupuję wizę za 10 USD i koło 16:00 jestem znów w Turcji.
W Syrii spędziłam 9 dni wydając 20 USD: na przejazdy 520 SYP = 10 USD, 200 SYP = 4 USD na pobyt w łaźni i prawie 300 SYP = 6 USD na skromne posiłki i drobne prezenty. Znów zmieściłam się w zaplanowanych kosztach, wiele zwiedziłam, poznałam cudownych ludzi z różnych krajów. Lecz to jeszcze nie koniec podróży, teraz muszę zrobić w ciągu trzech dni ponad 1300 km i dotrzeć na czas na lotnisko w Dalaman.

31 sierpnia • Antakia – Harbiya

W autokarze poznaję Libańczyków (równie miłych, choć jeden był komunistą, a drugi policjantem), którzy zapraszają mnie do Harbiyi. Jest to popularna miejscowość wypoczynkowa i miejsce piknikowe zbudowane nad antycznym gajem Dafne. Zgodnie z planem wymieniam następnych 20 USD = 32.600 000 lirów.

1 września • Antakia – Iskenderun

Opuszczamy Antakię i znów po 9 dniach podziwiam te same widoki. Droga prowadzi górskimi serpentynami, chociaż świeci słońce, to wysoko w górach pada deszcz. I już wyłania się morze i mam niesamowitą ochotę na kąpiel. Przed Iskenderun zmieniam plany, wsiadam w lokalny autobus i za 1 000 000 lirów dojeżdżam do pięknej miejscowości wypoczynkowej Arzus. Całe popołudnie spędzam na plaży i znów w pośpiechu wracam do Iskenderun (1 mln LT), żeby zdążyć o 17:15 na pociąg do Mersin. W pociągu panuje przyjemna atmosfera, jest czysto, spokojnie i z niewielkim opóźnieniem dojeżdżamy o 21:00 do Mersin. Na dworcu witają mnie jak dobrą znajomą, pytają o wrażenia z podróży, pomagają kupić bilet (za 15 mln LT = 9,3 USD) na najbliższy autokar, niestety dopiero następnego dnia o 7:30. Po raz pierwszy w tej podróży decyduję się na pokój hotelowy (5 USD), jestem bowiem niesamowicie zmęczona i nie chcę spędzać nocy na dworcu. W hotelu dworcowym panują znośne warunki, pokoje są czyste, klimatyzowane, rano czeka na mnie śniadanie i autokar do Antalii.

2 września • Mersin – Antalia

Przed 8:00 opuszczamy Mersin, nowoczesne, ponadmilionowe miasto i przed nami prawie 500 km trasa wzdłuż wybrzeża. W autokarze częstują kawą, herbatą, zimnymi napojami. Mijamy następne nowoczesne miasto Erdemli, z którego można wybrać się w przepiękne góry Taurus w okolicach Gozeloluk. Przejeżdżamy przez miejscowości wypoczynkowe Limonlu (Lamos), Ayas (Sebaste), Kanytelis (Kanlidivane) – z cudownymi plażami, licznymi hotelami, sklepikami… Mijamy ruiny zamków w Korykos i Kizkalesi (Zamek Panny). Zbliżamy się do Narlikuyu, czyli zatoki granatów, gdzie znajdują się znane jaskinie Nieba i Piekła, Cehennem Deresi i Cennet Deresi, wokół których dawniej pobożni pielgrzymi zażywali kąpieli błotnych w grocie Tyfona. Ćwierć wieku wcześniej jaskinie te penetrował jako speleolog mój mąż. Droga znów wije się wzdłuż skalistego odcinka wybrzeża, morze zostaje w oddali, a my ruszamy w głąb lądu w stronę Atayurt (Olukbasi), miasteczka z jaskrawo zielonym meczetem i Silifke (Kalesi), leżącym na rzeką Goksu. Mijamy interesujący most z okresu osmańskiego, w oddali widać ruiny Aya Tekla (klasztoru pod wezwaniem św. Tekli) oraz pozostałości zamku. Za nami pozostaje święte miasto Olbia, założone przez Hetytów, gdzie zwiedzić można świątynię poświęconą Tyche, teatr oraz dobrze zachowaną świątynię Zeusa Olbiusa z 295 r p.n.e. ze wspaniałymi korynckimi kolumnami. I znów zbliżamy się w stronę morza, do miejscowości Tasucu, skąd wypływają wodoloty i promy do Girne (Kyrenia) na Cyprze. Autokar serpentynami wspina się w górę i ukazuje się niesamowity widok – wysokie góry, urzekające swą wielkością i w oddali morze, gęste lasy. Fascynuje mnie ta możliwość odwrócenia głowy od plaży, wody i zobaczenia gór pnących się pod samo niebo. Znów zjeżdżamy w dół i robimy postój w motelu nad morzem. Kiedy inni spożywają posiłki, ja wbiegam po kolana do wody, by tylko częściowo zrekompensować sobie brak kąpieli.
Do Antalii pozostało jeszcze 340 km, droga nadmorska po raz kolejny pnie się w gorę i przed nami zatoka i miasteczko Sipahili (Babadil). W ogóle każdy zakręt odsłania coś niesamowitego, wiele ukrytego piękna – skały, stare domki, małe cmentarze, meczety i cudowne drzewa, krzewy… Przed nami kilka krótkich postojów w Aydincik, Tekeli, Bozyazi i Anamur, skąd już tylko 260 km do Antalii. Podróż mija przyjemnie, ciągle jesteśmy częstowani różnymi napojami, polewani pachnidełkami i o 18:00 wjeżdżamy na dworzec w Antalii. I znów jestem serdecznie witana, pytana o pobyt w Syrii, zaskakuje mnie to, że po 10 dniach wszyscy mnie pamiętają i znów chcą pomagać. Najwcześniejszy bilet do Dalaman mam o 23:00, kupuję bilet za 10 000 000 LT do Gocek, ostatniej nadmorskiej miejscowości przed lotniskiem i korzystam z propozycji podwiezienia mnie jeszcze dzisiaj wieczorem nad morze. Pływam do późnej nocy i o 23:00 opuszczam to urocze, przyjazne mi miasto.

3 września • Gocek – Dalaman

O 3:00 w nocy autokar zatrzymuje się na pustkowiu, wysiadam w wymarłym miasteczku i w ciemnościach próbuję dotrzeć do plaży. Po raz pierwszy odczuwam lekki strach, lecz czuję, że nic złego mnie nie spotka. Maszeruję już ponad pół godziny z ciężkim plecakiem, wszędzie pusto, tylko psy ujadają. Słyszę warkot motocykla i niebawem sympatyczny Turek proponuje mi podwiezienie. Do morza jest już bliziutko, zaskoczony patrzy, jak rozkładam na plaży śpiwór i kładę się do snu. Mój nowy znajomy jest właścicielem małej knajpki, rano częstuje mnie śniadaniem i proponuje podwiezienie na lotnisko. Chętnie się zgadzam, bo do samego końca będę mogła zażywać kąpieli i podziwiać przepiękną zatoczkę. Prawie dwie godziny spędzam w wodzie, w pośpiechu zwiedzam urocze, senne miasteczko. Panuje tu idealna cisza, tylko z minaretu górującego nad małymi domkami zawodzi muezzin. W cieniu drzewa – jak wszędzie w Turcji – herbaciarnia, a w środku portret Ataturka, mężczyźni palą fajki, grają w oki (odmiana domina). Obok małe sklepiki, więc wydaję resztę pieniędzy na prezenty dla najbliższych, wskakuję na motocykl, by pokonać ostatni 20 km odcinek na lotnisko. Pędzimy serpentynami, wspinamy się w górę, mijamy miasteczko Dalaman i przed 12:00 docieramy na lotnisko. Szybka odprawa i już widzę pierwszych europejczyków, słyszę mowę polską i wiem, że znów będę musiała powrócić do normalnego życia. Jeszcze w myślach robię podsumowanie mojej podróży, cieszę się, że udało mi się zrealizować wszystkie zamierzenia, że zmieściłam się w wydatkach.
W sumie podczas tej dwutygodniowej wyprawy z lotniska Dalaman w Turcji do Syrii, przez Damaszek i Palmirę, zrobiłam ponad 4000 km najróżniejszymi środkami lokomocji – autobusami, pociągami, taksówkami, mini-busami, na wielbłądzie, osiołku, motocyklu – wydając na przejazdy w Turcji 20 USD w jedną stronę, 16 USD w powrotną (miałam bilet kolejowy kupiony w Polsce za 21 USD na całą Turcję), w Syrii 20 USD na przejazdy oraz inne wydatki, raz opłaciłam nocleg w hotelu w Mersin za 5 USD i wydałam 20 USD na wizy tureckie. W sumie na całą podróż wydałam 85 USD, w kraju wykupiłam bilet na samolot czarterowy za 240 USD oraz wizę syryjską za 28 USD. Całkowity koszt dwutygodniowej eskapady wzdłuż południowego wybrzeża Turcji, ze zwiedzaniem miast syryjskich – Aleppo, Damaszku i Palmiry zamknął się w kwocie 374 USD. Podczas całej podróży starałam się respektować lokalne obyczaje, nie spotkałam się z żadną wrogością ani nachalnością. Dziękuję wszystkim muzułmanom, którzy bezinteresownie mi pomagali. Chylę czoło przed Waszą gościnnością, przyjaźnią, gorącym sercem. Chociaż zwiedziłam całą Europę, część krajów afrykańskich, azjatyckich, nigdzie nie spotkałam się z taką życzliwością, jak w krajach muzułmańskich. Największą przeszkodą dla mnie nadal jest nieznajomość języka tureckiego i arabskiego oraz brak funduszy na dotarcie do tak odległych krajów, lecz nawet z tym można sobie poradzić. Wszystkich zachęcam do podróży, nawet w pojedynkę, bo wszędzie można spotkać przyjaciół i dobrych ludzi niezależnie od wyznania, koloru skóry, kultury, języka…

Rady praktyczne

Wiza

Wizy tureckie kupujemy bezpośrednio na przejściach granicznych za 10 EUR lub USD. Wizę syryjską trzeba załatwić w Polsce w Ambasadzie Republiki Syrii w Warszawie ul. Narbutta 19a. Wydział konsularny czynny jest od poniedziałku do piątku w godz. 9:00–12:00, wizę można otrzymać w ciągu 1-2 dni za 28 USD (bezpłatnie wyjazdy naukowe lub grupowe). Uwaga – w paszporcie żadnych stempli izraelskich!

Transport

Do Turcji można dostać się drogą lotniczą, najtaniej wychodzi lotem czarterowym (200–250 USD). Początkowo planowałam przejazd koleją. Pociąg wyjeżdża z Warszawy do Budapesztu o 7:25 i jest na dworcu Nyugati o 17:58, o 19:10 z dworca Keleti wyjeżdża do Istambułu i jest tam o 8:27. Pociągi kursują codziennie, podróż trwa 48 godzin. Bilet normalny do granicy tureckiej kosztuje 300 PLN i 87 PLN za miesięczny bilet EUR Domino na całą Turcję. Chociaż pociągi tureckie nie cieszą się dobrą sławą, to jednak sprawdziłam i polecam, bo wcale nie są gorsze od naszych, a na pewno jest ciekawiej!
Autokary dalekobieżne są klimatyzowane, obsługa fantastyczna (stewardzi podają napoje zimne, kawę, herbatę, pachnidełka). Nie trzeba się obawiać podróży lokalnymi autobusami, jest o wiele taniej i można przy okazji poznać koloryt kraju oraz nawiązać ciekawe znajomości. Transport syryjski jest bardzo tani, duży wybór firm komunikacyjnych. Najwygodniejsze, lecz najdroższe to autobusy firmy Karnak, następnie duży wybór tańszych, lecz również ekskluzywnych Pulmannów oraz zwykłe autokary, brzydkie, brudne, lecz taniutkie i sympatycznie można nimi podróżować. W miastach kursują tzw. bus-serwisy (stała opłata 5 SYP = ok. 40 groszy) i można nimi dojechać w prawie każde miejsce.
Wszystkich gorąco zachęcam do odwiedzenia tych dwóch krajów. Zobaczyłam wiele zabytków, zachwycałam się cudowną przyrodą, lecz najmilej wspominam kontakt ze zwykłymi, prostymi ludźmi – Palestyńczykami, którzy odnosili się do mnie z wielką sympatią, zawsze pomocnymi Syryjczykami, Irakijczykami, Jordańczykami, Saudyjczykami, Libańczykami i oczywiście Turkami. Chylę czoło przed tymi bezinteresownymi ludźmi, którzy umilali mi pobyt w obydwu krajach i pomagali za wszelką cenę. To właśnie dzięki nim, tak mało wydałam podczas tej pięknej podróży, bowiem fundowali mi bilety, zapraszali na noclegi, posiłki, dawali prezenty i – co najważniejsze – przyjaźń i serce.
Mam duszę podróżnika, wszystkiego jestem ciekawa, staram się poznać mentalność ludzi z innych krajów, szybko zawieram przyjaźnie i zawsze respektuję zwyczaje panujące w danym kraju. Skłonna jestem żyć na walizkach, by w każdej chwili móc zrealizować tę jedyną, cudowną podróż życia. A przede mną jeszcze tyle nie odkrytych miejsc!

Rozmaitości ze świata

Pierwszy raz w historii demokratycznego państwa odebrano paszport urzędującemu prezydentowi. Precedens taki powstał w Meksyku. Tamtejszy senat zabronił głowie państwa wyjeżdżania za granicę.

Władze we wschodniej Turcji wprowadziły eskortę policyjną dla dzieci, które na koniec roku szkolnego boją się wracać do domy, ponieważ nie zdały do następnej klasy lub mają marne świadectwa. Dziecko będzie mogło zatelefonować pod specjalny numer i poprosić o policyjną ochronę. Patrol odprowadzi je do domu, uświadomi rodziców o niestosowności karania za brak postępów, a w potrzebie użyje pałki.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u