Korea Południowa i Japonia – Ewa Flak, Jarosław Kociel

Ewa Flak, Jarosław Kociel

Termin: 25.09.2008r – 16.10.2008r. *22 dni

Uczestnicy: Ewa i Jarek

Trasa lotnicza: Warszawa-Helsinki, Helsinki-Seul, Nagoya-Helsinki, Helsinki-Warszawa,

(Finnair) 4 loty-1622zł (bilet zakupiony w GTL Katowice, al. Korfantego 1a)

Trasa lądowa:Bytom-Warszawa-Helsinki-Seul-Daegon-Gyeongju-Busan (Korea Płd)-

Fukuoka-Beppu-Hiroszima-Okayama-Himeji-Kioto-Nara-Tokio(Kamakura-

Nikko-Gotemba)-Nagoya (Japonia)

Pełny koszt podróży na osobę: – 4861zł. (z pamiątkami)

Kursy walut: 1USD=1139Wonów (Korea Płd.), 1USD=103,30¥ (Japonia)

Czas: (w stosunku do czasu w Polsce): Korea +8 godz. Japonia +9 godz.

Bezpieczeństwo: My byliśmy dla nich bardziej niebezpieczni. Każda próba nawiązania

kontaktu przyprawiała Japończyków o zawał serca.

Wizy: bezpłatne na granicach poszczególnych państw do 3 miesięcy pobytu.

Język: angielski-w głównych atrakcjach turystycznych bez problemu, przeciętny Koreańczyk

i Japończyk słabo mówi po angielsku.

Pogoda: przez 22 dni mieliśmy tylko 2 dni deszczowe. Temperatura ok.20 – 25 st. C

Elektryczność: 220V- Korea, 110V-Japonia – trzeba mieć adaptery.

Internet i telekomunikacja: korzystaliśmy z Internetu w hotelach i punktach informacji

turystycznej. Telefony komórkowe nie działają, mają inny

system.

Inspiracje: ”Przez świat”, Travelbit, nr III i XI, ”Japoński wachlarz”, J. Bator, „Bezsenność

w Tokio”, M. Bruczkowski, przewodnik Pascal – „Japonia”, 2004r.

Koszyk podróżnika w Korei:

-woda mineralna 2l.-850W, piwo-1700W, papierosy Marlboro – 2500W, Coca- Cola 1,5l – 1900W, lody małe- 500W, zupki chińskie – 850 – 1500W, mleko 1l-1900W, litr benzyny-1700W, 1 min. z komórki w systemie koreańskim – 360W,

Koszyk podróżnika w Japonii:

– chleb-294¥, bagietka-262 ¥, 1l mleka -200¥, małe lody-120¥, 1,5l Coca-Cola-168¥, 2l woda mineralna-100¥, piwo w puszce od 128¥, 300ml wódka-348¥, papierosy-320¥, 1l benzyny-170¥, zupka w paczce -108¥, znaczek pocztowy- 70¥, kartka pocztowa- 80¥

Opis podróży:

25 września 2008r. • czwartek-Bytom-Warszawa-Helsinki

Dziś długo oczekiwany wyjazd! O godz.3.50 pobudka i w drogę. Tym razem pierwszy raz jechaliśmy bezpośrednio z Bytomia do Warszawy. Pociąg odjeżdżał o godz.4.49. Ok. godz. 9.40 byliśmy w Warszawie. Odwiedziliśmy „Złote tarasy” a potem autobusem nr 175 pojechaliśmy na Okęcie. O godz.13.35 mieliśmy odlot do Helsinek a o godz.17.35 odlecieliśmy do Seulu.

26 września • piątek-Seul

Ok. godz. 8.15 byliśmy na miejscu. Podczas odprawy poznaliśmy 5 dziewczyn z Poznania, które były tak uprzejme, że udostępniły nam swoje notatki o Korei i mapki Seulu, ponadto doradziły jak dojechać do centrum i gdzie najlepiej się zatrzymać. Z terminalu, gdzie przylecieliśmy trzeba dojechać kolejką do drugiego terminalu, skąd odbierane są bagaże. Z lotniska w określony rejon miasta odjeżdżają ekspresowe autobusy. Do centrum miasta odjeżdżał autobus nr 6011 z przystanku 12A za 9000 W/os, kupiony u kierowcy. Na lotnisku kurs wymiany: 1dol.=1117W, w banku 1 dol.=1139W.

Autobus dowiózł nas do centrum miasta w pobliże stacji metra An-guk. Stąd można rozpocząć zwiedzanie miasta, jest to główna linia metra, łącząca się z innymi ważnymi liniami. Bilet na metro kosztuje 1000W za przejazd, czasem troszkę więcej w zależności od ilości kilometrów. Trzeba powiedzieć nazwę stacji metra, gdzie się chce dojechać a kasjer sprzeda odpowiedni bilet. Znaleźliśmy polecany przez przewodnik Hotel Banana, ale nie było wolnych miejsc. Obok jest następny nowy hotel Jongnowon, przy 29 Iksundong, Jongno – su (trzeba wiedzieć, jak wymawiać, bo Koreańczycy całkiem inaczej wymawiają zbitki liter angielskich). Po zakwaterowaniu za 35.000W/pokój ruszyliśmy w miasto. Najpierw wymieniliśmy pieniądze w banku, gdzie wzięto nas do specjalnego pomieszczenia i dokonano transakcji (1dol.- 1139W). Potem zwiedziliśmy z przewodnikiem pałac Changdeokgung i Biwon (Sekret Garden), bilet kosztował 3000w/os. Po obejrzeniu pałacu pojechaliśmy metrem do stacji Gwanghwamun, skąd przeszliśmy kilkaset metrów do Pałacu Gyeongbokgung. Tu odbywała się zmiana warty. Cały ceremoniał wywarł na nas duże wrażenie, bo było to pierwsze spotkanie z tradycyjną Koreą. Bilet do pałacu kosztował 3000W/os. Następnie poszliśmy do Muzeum Folklorystycznego, gdzie wejście do końca 2008r. jest za darmo. Pałac znajduje się w dzielnicy, gdzie jest bardzo dużo ambasad i ministerstw, co powoduje wzmożona liczbę policji. Po powrocie do „naszej” dzielnicy poszliśmy do restauracji obok hotelu. Zapłaciliśmy za pełne talerze 9500W/2 os. Następnie telefonicznie z hotelu zamówiliśmy wycieczkę do DMZ (strefa zmilitaryzowana).Wycieczka będzie trwała od godz.8.00 do 14.30, w planie jest do zwiedzania: most wolności, tunel, punkt widokowy na Koreę Północna i dworzec kolejowy. Jest to 238km strefy zmilitaryzowanej między dwoma Koreami a podział polityczny trwa nieprzerwanie od 27.07.1953r.

27września•sobota-Seul (DMZ)

Po śniadaniu zostaliśmy zabrani taksówką do innego hotelu, gdzie czekał na nas bus. Zapłaciliśmy po 46.000W/os. i ruszyliśmy w drogę. Trasa wiodła wzdłuż granicy z Koreą Północną i jest to duże przeżycie jechać wzdłuż zasieków i móc porównać te dwa światy. Po drodze zatrzymali nas uczestnicy biegu maratońskiego, który odbywał się na cześć rozłączonych rodzin. Co roku Koreańczycy z południa biegną w określone miejsce, gdzie chcą uczcić rozłąkę z bliskimi, którzy nadal mieszkają w Korei Płn. Wycieczka wiodła najpierw do Mostu Wolności, następnie podjechaliśmy do tunelu, który wykopali Koreańczycy Płn. Schodzi się 150m pod ziemię i przechodzi korytarzem wykutym w skale. Robi to naprawdę duże wrażenie, biorąc pod uwagę, że chodzi tu o wolność i związane z tym konsekwencje. W jednym ze sklepów pamiątkarskich Jarek kupił sobie chustę na głowę z symbolicznym nadrukiem dwóch połączonych Korei. Po obejrzeniu tunelu pojechaliśmy do punktu widokowego, ale niewiele można fotografować. Wszystkie zdjęcia nielegalnie zrobione były zaraz sprawdzane przez żołnierzy i kasowane. Wycieczka przebiegała bardzo szybko, po kilkanaście minut na każde miejsce. Następnie podjechaliśmy na dworzec kolejowy, z którego można odjechać 2 km w głąb Korei Płn., jednak dla nas nieosiągalne, a jedynie dla niektórych Koreańczyków z południa. W ogóle nie widać życia po stronie północnej. Nie ma samochodów, ludzi, domy budowane są tylko jako imitacje, bez szyb w oknach. Po obejrzeniu wszystkich atrakcji ruszyliśmy w drogę powrotną do Seulu. Poprosiliśmy pilotkę, aby kierowca zatrzymał się w pobliżu stadionu, na którym odbywały się Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w 2002r., który postanowiliśmy obejrzeć. Obok stadionu znajduje się market żywnościowy, gdzie zjedliśmy nasze pierwsze oryginalne sushi – 3000W z zupką i innymi dodatkami oraz lody po 50% przecenie. Pełni wrażeń wróciliśmy metrem do centrum i udaliśmy się na turystyczną ulice Insandong, na której znajdują się sklepy z pamiątkami, herbaciarnie, galerie, warsztaty, antyki, restauracje. Obeszliśmy sklepiki i zrobiliśmy rozeznanie w sprawie pamiątek. Ponadto trwały promocje różnych produktów żywnościowych w związku z happeningiem ekologicznym. Uliczka jest urokliwa i jeszcze niezmanierowana turystami z całego świata jak w Bangkoku lub innych popularnych miastach azjatyckich. Turystów z innych krajów spotykaliśmy bardzo rzadko. W miejscach turystycznych nie ma problemu z jedzeniem. Problem pojawia się w momencie zejścia z utartych szlaków.

28 września•niedziela-Seul (Yong-in) -Daegon

Jedziemy metrem do Exspress Bus Terminal Stadion, aby kupić bilety do Daegon (23.800W/os. odjazd o godz.23.55, autobusy odjeżdżają co pół godziny). Następnie pojechaliśmy metrem na targowisko Namdaeumun, gdzie można kupić fatałaszki i artykuły gospodarstwa domowego. Zasugerowani informacjami od naszej koleżanki z Polski szukaliśmy masek, ale niestety nic nie znaleźliśmy. Ponownie poszliśmy na ulicę Insandong, skąd autobusem nr 5500-1 pojechaliśmy do Yong-in, gdzie znajduje się skansen z wioską koreańską. Bilet na autobus kosztował 1700W/os. Po drodze mijaliśmy zgliszcza spalonej bramy Susgnyemun, która była symbolem miasta i najważniejszym obiektem dziedzictwa kulturowego Korei a spłonęła 10.02.2008r. Odbudowa ma trwać 3 lata. Podróż do skansenu w jedną stronę trwała ok. 2 godzin w potwornych korkach. Bilety do wioski kosztowały 12000,15000,18000W w zależności, co się chce zobaczyć. Ponieważ było już późno, przedstawienia już się nie odbywały. Latem wioska otwarta jest do godz.19.00, a okresie zimowym do godz.17.00. Wioska jest bardzo fajna i warto pojechać na cały dzień. Rzemieślnicy wyrabiają swoje artykuły, można też obejrzeć tradycyjny sposób wyrobu jedwabiu, przedmiotów z bambusa, suszenie ziół itp. Potem ruszyliśmy w drogę powrotna do Seulu. Podróż trwała tylko godzinę. Zatrzymaliśmy się przy Insandong, dokładnie przy MYCA (dla orientacji) a stamtąd poszliśmy na zakupy. Od starszego pana kupiliśmy maskę za 25000W. Następnie wróciliśmy do hotelu po bagaże i pojechaliśmy na dworzec autobusowy. W Seulu są dwa dworce autobusowe obok siebie, pierwszy lokalny, drugi dalekobieżny. Jednak nie ma problemu z orientacją, ponieważ kierunki są dobrze oznaczone strzałkami. O godz.23.55 pojechaliśmy do Daegon.

29 września• poniedziałek-Daegon (Hinsa)

Ok. godz. 3.15 byliśmy na miejscu. Koło dworca jest dużo hoteli na godziny. W pierwszym z nich nie mogliśmy się dogadać z portierem i ten w akcie desperacji dał nam prezerwatywy. Rozbawieni poszliśmy dalej. W następnym hotelu w miarę porozumieliśmy się i wynajęliśmy pokój. Nazwa hotelu może być błędna, bo prosiliśmy, aby napisali nam angielską nazwę, ale nie bardzo potrafili (Toshekum, niedaleko dworca autobusowego, przy głównej ulicy). Za pokój płaciliśmy 20.000W. Pokoje są urządzone standardowo, jest bardzo czysto i wszędzie zapewnione są mydełka, szampony, grzebienie, nawet prezerwatywy w automatach lub luzem. Ok. godz.10.00 wstaliśmy, zostawiliśmy bagaż w recepcji. Rozpoczęliśmy poszukiwania miejsca skąd odjeżdżają autobusy do Hinsa (Haeinsa). Dzięki pomocy miejscowych dowiedzieliśmy się, że trzeba pójść na dworzec metra do stacji Dongdeagu, skąd linią nr 1 do stacji Seongdonugmot (kierunek na Daegok). Po wyjściu z metra zaraz jest dworzec autobusów lokalnych Seolu Intern City Bus terminal, gdzie są napisy angielskie, ceny przejazdów, Kupiliśmy bilety za 4200W/os. i jechaliśmy do świątyni ok.1,5h (75km). Autobus zatrzymuje się przy wejściu do drogi prowadzącej przez kilometr do świątyni. W Hinsie znajduje się największa kolekcja buddyjskich ksiąg Tripitaka Koreana (na liście zabytków UNESCO). Jest to kilka pawilonów, gdzie na półkach poukładane są tablice z rycinami. Nie można ich fotografować w środku a nam pozwolono sfotografować jedynie dziedziniec. Obszar do oglądania nie jest zbyt wielki, więc po 2 godzinach ruszyliśmy w drogę powrotną do Daegon. Na dworcu autobusowym kupiliśmy bilety do Gyeongju za 3700W/os. na godz.17.50 (69,5km). Po godzinie jazdy byliśmy na miejscu. Tu znaleźliśmy Oaksan Motel za 23000W za pokój w pobliżu dworca autobusowego. Udaliśmy się do restauracji, gdzie specjalnością jest pieczone mięso na grillach zamontowanych w stołach, nad którymi zainstalowane są wyciągi. Obsługa przynosi zamarynowane mięso, do tego różne dodatki (specjalność kapusta pekińska na kwaśno z chili). Obiad kosztował 6000W.

O ile w Seulu nie mieliśmy problemu z językiem angielskim, to w innych miejscowościach było trudniej znaleźć osobę mówiącą po angielsku. Musieliśmy szukać informacji turystycznej, aby zasięgać wszystkich informacji, rozpisać mapki, zrobić notatki, a czasem zapisać coś po koreańsku. Ludzie są uprzejmi i mimo wszystko starają się pomagać, chociaż my w ogóle nie rozumieliśmy, co do nas mówili, to oni z przekonaniem nam wszystko tłumaczyli – tylko, że po swojemu. Koreańczycy zawsze się kłaniają, nie są natrętni, chociaż ciekawi, skąd pochodzimy, czy nam się podoba w Korei itp.

30 września• wtorek- Daegon (grobowce, Bulguksa, Groty Seokguram)-Busan

Poszliśmy oglądać grobowce, które są usypanymi kopcami, porośniętymi trawą. Obejrzeliśmy kilka „cmentarzy”, z czego w jednym miejscu trzeba było płacić wstęp 1500W/os. (Chonmachong Tomb). Okazało się, że niczym się nie różni od poprzednich, oprócz pochowanego władcy. Nie jesteśmy znawcami grobowców, ale w życiu widzieliśmy już o wiele ciekawsze. Byliśmy zdziwieni, dlaczego UNESCO obdarzyło swoim logo takie miejsce? Następnie autobusem nr 10 (można też nr 11) za 1000W/os. pojechaliśmy do Bulguksa, gdzie znajduje się kompleks pałacowy. Wstęp kosztował 4000W/os. Musieliśmy przejść kilometr pod lekką górkę, a potem jeszcze kilkanaście schodków do pałaców. Następnie pojechaliśmy autobusem nr 12 za 1300W/os. do Groto Seokguram, do których trzeba dojść w podobny sposób. Wstęp również kosztował 4000W/os. Na miejscu okazało się, że jest to mała świątyńka, gdzie stoi marmurowy posąg. Budda odgrodzony jest szybami i nie można go fotografować. Po tych kilku dniach stwierdziliśmy, że kilka świątyń wystarczy, a resztę zostawiamy koneserom i znawcom sztuki azjatyckiej. Po powrocie do miasta kupiliśmy bilety do Busan za 6500W/os. na godz. 17.14, chcieliśmy się przejechać koreańskimi kolejami i poczuć, czy są takie szybkie. Pociąg dojeżdża tylko do stacji Bujeon. Obok dworca znajdowało się targowisko żywnościowo – ubraniowe, gdzie zakupiliśmy sushi na drogę i zrobiliśmy kilka zdjęć stworów morskich.

Pociąg okazał się zwykłym pośpiesznym, na miejsce dojechaliśmy na godz.19.22. Ze stacji Bujeon trzeba przejść do metra, aby dojechać do promowego Terminala Pasażerskiego. Metro tradycyjnie kosztowało 1000-1300W/bilet (do 10km płaci się 1000W, powyżej 10km – 1300W, całodzienny bilet kosztuje 3500W). Ze stacji Bujeon – Dong trzeba jechać linią nr 1 w kierunku na Ingyeong. Port znajduje się przy Jungang-dong. Od ok.18.00 wszystkie biura były już zamknięte, więc poszukaliśmy motelu. Niedaleko portu znajduje się kilka moteli i pokoi do wynajęcia, lecz w ciągu dnia można mieć problem ze znalezieniem ich, ponieważ najlepiej widoczne są po zaświeceniu neonów. W pobliżu portu znaleźliśmy budynek, gdzie trzy piętra były pokojami hotelowymi. Na 6-tym piętrze znajduje się recepcja hotelu Marina, za nocleg płaciliśmy po 30.000W po negocjacjach z 40.000W. Pokój jak zwykle urządzony standardowo, TV z kanałami anglojęzycznymi i erotycznymi. Potem obeszliśmy kilka uliczek w poszukiwaniu restauracji, ale znów pojawił się problem językowy. Zakupiliśmy, więc zupki chińskie i inne artykuły spożywcze. Trzeba się przyglądać promocjom, bo często się zdarzają a produkty obniżane są nawet o połowę. Z tego, co się dowiedzieliśmy to w czasie naszego pobytu rząd ustanowił obniżki i wyprzedaże w sklepach, w związku z tym ludzie ruszali na zakupy. Co nas zaskoczyło, że wielu Japończyków przypłynęło właśnie na zakupy tekstylne do Korei?

01 październik•środa-Busan

Pobudka nr.1 – godz.4.00 rano

Poszliśmy na targ rybny Jagalchi (Ciagalci). Z naszego motelu szliśmy ok. 15 minut. O tej porze metro jeszcze nie jeździ. Byliśmy tam jedynymi turystami. Wcześnie rano odbywa się giełda rybna podobna do tokijskiej. Obeszliśmy stanowiska z różnymi dziwolągami morskimi, przyglądaliśmy się jak z małej ryby można uzyskać dużo mięska i jak sprawnie sprzedający ryby posługują się nożami. Potem przez chwilę przyglądaliśmy się licytacji, która robi wrażenie. Towar schodzi na pniu, a rywalizacja cenowa jest bardzo zauważalna.

Pobudka nr.2 – godz.8.00 rano.

Poszliśmy do portu, do kas biletowych, bo baliśmy się, że utkniemy w Busan na kilka dni. Kasy otwierano o godz.9.00 rano. Na parterze znajdują się tańsze firmy a na pierwszym piętrze droższe, sprzedające rejsy na szybkie promy min. firma Kobee (otwarta od godz.8.00). Szybki prom z Busan do Fukuoki kosztował 138.000W i płynie tylko 3 godz. My zdecydowaliśmy się na firmę Camellia Line (tańszą opcję) i kupiliśmy bilety do Fukuoki za 93.000W ze wszystkimi podatkami. Nasz prom odpływał o godz.22.30. Odprawy paszportowe i celne odbywają się od godz.19.10 do 19.50. Po zakupieniu biletów, spakowaliśmy nasze bagaże i zostawiliśmy jak zwykle w recepcji. Postanowiliśmy pojechać do Akwarium (oceanarium), wstęp kosztował 16.000W/os. Oceanarium bardzo na się podobało. Następnie Jarek skorzystał z kąpieli w Morzu Chińskim. Do Oceanarium trzeba dojechać linią nr 1 z przesiadką na linię nr 2 stacja Haeundae, wyjście 3 lub 5. O numerach wyjść z metra warto pamiętać, bo ułatwia to orientację i odnalezienie dalszej drogi. Trzeba zaznaczyć, że metro w Korei i Japonii to podziemne miasta, przekopane wzdłuż i wszerz. Ustalenie dobrego kierunku i wyjścia z metra oszczędza nerwów i chodzenia w labiryncie korytarzy. Co prawda metro w Korei nie było aż tak ogromne jak w Tokio, ale dało nam namiastkę tego, co nas miało czekać później? Stacje metra są numerowane, pisane po angielsku i koreańsku, więc ułatwia to życie. Potem pojechaliśmy metrem do Sports Complex (wysiąść na 307 stacji) linią nr 3, gdzie znajduje się stadion z World Cup 2002r. Następnie wróciliśmy do hotelu po rzeczy i poszliśmy do portu. Odprawa paszportowa trochę się przeciągnęła, ale i tak poszło wszystko sprawnie. Na promie okazało się, że mamy kajutę z kilkoma innymi pasażerami. Tu zaczęła się nasza przygoda z Japonią i nowymi obyczajami. Prom podzielony jest na kilka pokładów, jest stołówka, a w automacie wybiera się nazwę posiłku, płaci i idzie po odbiór dania. Problem w tym, że automat opisany jest po japońsku i nic nie wiadomo. Japończycy nie są skorzy do pomocy, a zapytani o cokolwiek mają problem ze skleceniem paru zdań po angielsku. Tak, więc zadowoliliśmy się naszym prowiantem i z zainteresowaniem przyglądaliśmy się ludziom. Przez cały czas przygotowywania się do wyprawy czytaliśmy o Japończykach jako specyficznym narodzie. W czasie naszych wcześniejszych podróży spotykaliśmy młodych Japończyków, którzy zawsze zamknięci byli w obrębie własnej grupy i nigdy sami nie inicjowali kontaktów z innymi turystami. My mieliśmy już niedługo zweryfikować te informacje.

Całkowity koszt w Korei to 600 dolarów na 2 osoby (w tym bilet na prom do Japonii). Oczywiście ceny mogą ulec zmianie w zależności od opcji podróżowania. My podajemy wersję oszczędnościową, ale wydatki na autobusy, metro, hotele są stałe.

Kilka ważnych i przydatnych informacji:

– ok. godz. 22.00 zamykane są restauracje i knajpki, wiec trzeba wcześniej sobie zjeść

-możliwe jest uzupełnianie wody do picia z automatów, które przeważnie stoją w pokojach hotelowych i innych miejscach publicznych. Nie ma problemu z napełnieniem butelki całkowicie za darmo.

02 październik•czwartek-Busan-Fukuoka-Beppu

Ok. godz.7.00 rano byliśmy w porcie Fukuoka, ale procedury celne spowodowały, że wypuszczono nas z promu dopiero o godz.8.00. Po odprawie paszportowej wymieniliśmy pieniądze 1dol. =103,30¥ (w kantorze). Potem autobusem nr 55 (można też 151,152) pojechaliśmy do stacji Tenjin. Za bilet płaci się u kierowcy tzn. po przejechaniu danego odcinka kierowca na tablicy ma napisaną cenę biletu, która zależna jest od przejechanej strefy. Następnie wrzuca się do automatu wymaganą kwotę. Po wyjściu z autobusu po prawej stronie, naprzeciwko jest ogromny dworzec autobusowy, metro, pociągi i supermarket. Gdyby nie pomoc nigdy nie wpadlibyśmy, że jeden z budynków w centrum miasta jest węzłem komunikacyjnym. Orientację mają ułatwić piktogramy rozmieszczone w widocznych miejscach. Do dworca autobusowego trzeba wjechać na II piętro, na I piętrze jest metro. Kierunki miast oznaczone są numerami np. Beppu nr 3 itd. Kasy znajdują się po prawej stronie od wejścia, po zakupieniu biletu trzeba przejść pod odpowiednie drzwi, skąd będą odjeżdżały autobusy. Napisy wyświetlają się po japońsku i angielsku. O określonej godzinie podjeżdża autobus i kierowca sprawdza bilety. Na dworcu kupiliśmy pierwsze „bento”, czyli pudełko z jedzeniem na wynos. Składa się zazwyczaj z ryżu i dodatków. Jest to fajne rozwiązanie na podróż. Autobus z Fukuoki do Beppu kosztował 2750¥/os, odjazd miał o godz.9.50. O godz.12.00 byliśmy na miejscu. Tu od razu kupiliśmy bilety do Hiroszimy za 5500¥/os na godz. 13.30 (w Hiroszimie miał być o godz.19.00) na następny dzień. Następnie poszliśmy do informacji turystycznej, gdzie uzyskaliśmy niezbędne informacje min. na temat tanich hoteli. Pani z obsługi była tak uprzejma, że zadzwoniła do jednego z nich i zarezerwowała nam pokój. Potem poszliśmy do banku wymienić pieniądze. Koszmar. Obsługa całej operacji trwała pół godziny. Następnie poszliśmy do hotelu (Khaosan Hotel, przy 3-3-10 Kitahama Beppu-shi, Oita, tel.0977-23-3939. Za pokój płaciliśmy 2800¥/os. Pokój był mały, ale bardzo czysty. Problem w Japonii to czas przyjmowania turystów do hoteli. Godzina przyjęcia do pokoju to zazwyczaj godz.15.00 – 16.00, wymeldowanie godz. 11.00 – 12.00. Nie można negocjować wcześniejszego przyjęcia, chociaż widzą, że klient jest zmęczony po podróży i chciałby się odświeżyć. Zazwyczaj tłumaczą to sprzątaniem pokojów. W hotelu dostępna jest bardzo duża kuchnia z jadalnią, dobrze wyposażona w niezbędne urządzenia i naczynia. Poza tym tu mogliśmy skorzystać z prawdziwego onsenu. Ponieważ Beppu słynie z gorących źródeł, prawie każdy mieszkaniec ma w swoim domu onsen. Jest to duża atrakcja dla turystów, biorąc pod uwagę cały ceremoniał z kąpielą. W hotelu dostępny jest też Internet, ale tylko w czasie doby hotelowej, potem trzeba płacić 100¥ za każde 10 minut. Należy dodać, że hotel ma dobrą lokalizację. Tu rozpoczęła się nasza nauka dobrych manier. Najpierw było pierwsze spotkanie z kapciami. Wcześniej czytaliśmy o japońskiej etykiecie zmieniania kapci w prawie każdym pomieszczeniu. Otóż jest to całkowita prawda. Przy wejściu do hotelu zostawia się obuwie, choćby to też były klapki, następnie dostaje się klapki domowe, po wejściu do toalety napotykamy kolejne klapki, które trzeba znowu zmienić, a po wyjściu z toalety należy znowu założyć klapki domowe. Trochę zamieszania, ale my w kolejnych hotelach i ryokanach woleliśmy biegać na boso, bo czasami klapki były tak duże jak w muzeum i bardzo niewygodne. Następnie trzeba napisać o toaletach, bo to też jest wielka frajda. Rzeczywiście jest tak, że czasem w toaletach gra muzyczka, aby korzystającemu, ewentualnie czekającemu w kolejce nie przeszkadzały odgłosy czynności fizjologicznych. Następnie trzeba rozeznać się w piktogramach na panelu sterowania toaletą. Spłuczka znajduje się za klapą deski, a nad ubikacją często jest umywalka, z której automatycznie leci woda napełniając spłuczkę. Nic się nie marnuje. Najlepszym rozwiązaniem jest ogrzewana deska sedesowa, po prostu raj.

Po złożeniu bagaży podjechaliśmy autobusem miejskim nr 26A do Kannawa Area, gdzie znajdują się gorące źródła Jigokumeguri tzw. Hell Tour. Jest to urokliwa część Beppu, gdzie gorące źródła otoczone są płotami i stanowią atrakcje turystyczną. Tworzą rozmaite formacje geologiczne i chemiczne, mają różne kolory i konsystencje. Wstęp kosztuje 2000¥, my płaciliśmy 1300¥, po okazaniu ISIC. Wróciliśmy do hotelu piechotą ok. 3km, ponieważ chcieliśmy obejrzeć miasto nocą. Po drodze weszliśmy do salonu pachinko i zobaczyliśmy miejsce, gdzie ludzie godzinami siedzą przed automatami i napełniają pojemniki srebrnymi kuleczkami. Towarzyszy temu potworny hałas i obłoki dymu papierosowego. Zrobiliśmy kilka zdjęć, chociaż nie wzbudziło to aplauzu ze strony ochrony. Następnie odwiedziliśmy kilka sklepów, aby rozeznać się w cenach żywności i innych produktów. Ceny bento w sklepach spożywczych po godz. 17.00 ulegają obniżce o 30-50%.

Następnie udaliśmy się do onsenu. Łaźnie rzadko bywają koedukacyjne i należy pamiętać o ceremoniale kąpieli. Najpierw trzeba się umyć pod prysznicem, bardzo dokładnie. Niedopuszczalne są rozpuszczone włosy, więc trzeba po umyciu jest spiąć lub schować pod czepkiem. Woda zazwyczaj jest bardzo gorąca.

03 październik•piątek-Beppu-Hiroszima

Rano ruszyliśmy autobusem nr 26 do kolejnych gorących źródeł, których nie zobaczyliśmy dzień wcześniej. Ceny biletów miejskich kształtują się w granicach 350¥/os. Płaci się jak zwykle za strefy, po przejechaniu określonego odcinka. Bilety wstępu z poprzedniego dnia nadal były akceptowane. Po sesji zdjęciowej wróciliśmy autobusem nr 16 do centrum miasta. Pozwiedzaliśmy trochę miasto, popróbowaliśmy różnych smakołyków i wróciliśmy po bagaże do hotelu. O godz. 13.30 z przystanku autobusów dalekobieżnych ruszyliśmy w drogę do Hiroszimy, o godz.19.00 byliśmy w Hiroszimie. Tu znaleźliśmy ryokan Mikawa (Kyobashi-cho, tel. 082-2612719, brak nazwy małej uliczki). Z dworca autobusowego podjechaliśmy do stacji nr 5 Inari-mochi. Hotelik okazał się starym budynkiem, trzeszczącym przy każdym kroku, ale miłym i czystym. Właścicielka przyniosła nam termos z gorącą wodą, herbatę i ciasteczka. Ryokan prowadzi starsza rodzina, słabo mówiąca po angielsku. Wynegocjowaliśmy cenę do 5500¥ za pokój.

04 październik•sobota-Hiroszima (wyspa Miyaijima)-Okayama

Rano ruszyliśmy do Parku Pokoju. Zrobiliśmy sobie spacerek przez centrum Hiroszimy, aby obejrzeć miasto. Od naszego hoteliku do parku było ok. 2km. W parku znajduje się Muzeum Bomby Atomowej, Dziecięcy Pomnik Pokoju, wieczny ogień. Zajmuje to dość spory obszar. Najpierw obejrzeliśmy jedyny ocalały budynek ratusza, następnie przeszliśmy przez park do muzeum, gdzie wstęp kosztował 50¥/os. Muzeum jest przygnębiające, ale warto je odwiedzić po to, aby zapoznać się z historią i skutkami bomby atomowej. Obszar Hiroszimy o średnicy 6,5km, wybuchem bomby atomowej został zrównany z ziemią 06.08.1945r. o godz. 8.15, zginęło 250 tys. ludzi. Po obejrzeniu muzeum poszliśmy do Muzeum Mangii. Po drodze oglądaliśmy całkowicie odbudowane miasto, którego jedną z atrakcji są stare, kolorowe tramwaje, mające być namiastką San Francisco. Po dojściu na miejsce okazało się, że jest to przede wszystkim biblioteka. Aby tam dojść trzeba kierować się na Hijiyama Park. Jest to kolejne zderzenie z kulturą japońską, ponieważ Japończycy uchodzą za naród czytający najwięcej książek. Trzeba jednak powiedzieć, że mangę zaliczają do książek. Wróciliśmy tramwajem nr 2 w kierunku Hiroden-miyajima-guchi, skąd promem mogliśmy się dostać na wyspę Miyaijima. Prom kosztował 340¥/os. w dwie strony. Rejsy odbywają się często, jest kilku przewoźników, ceny u każdego z nich są takie same. Z portu na miejsce płynęliśmy ok. 10 minut. Wizytówką tej okolicy jest Czerwona Tori (brama), która stoi w wodzie i ma wymiary 16m x 23m. Na wyspie było dużo turystów, większość przypłynęła po południu, ponieważ miejsce słynie z przepięknych zachodów słońca, które zmieniają kolor bramy i dają ciekawe efekty wizualne. Dalej jest kompleks świątynny, gdzie poszedł Jarek, a ja podziwiałam widoki. Mieszkają tu sarenki, które dodają uroku i są oswojone. „Smakołykiem” dla nich są wszelkie foldery, ulotki, mapki, chociaż mamy nadzieję, że jedzą też treściwsze pokarmy. Wejście na platformę widokową jest płatne (300¥), ale część turystów czeka na odpływ, kiedy spada poziom wody możliwe jest przejście po dnie zatoki do punktu widokowego, a nawet bliższe podejście do Tori. Po sesji fotograficznej wróciliśmy do miasta. Zabraliśmy bagaże z hotelu i udaliśmy się na dworzec autobusowy. Kupiliśmy bilety na godz.18.58 do Okayamy za 2800¥/os. Autobusy odjeżdżają ze stanowiska nr 1. O godz. 21.23 byliśmy na miejscu. Rano mamy w planie zwiedzanie pierwszego japońskiego zamku. Niedaleko dworca w pobliżu pasażu SKY MALL znaleźliśmy mały rodzinny hoteli „New Futoba „ (angielskiej nazwy brak na neonie) przy 1-6-5 Ekima-cho, Okayama City. Za pokój zapłaciliśmy 5500¥,

05 październik•niedziela-Okayama-Himeji-Kioto

Od rana pada deszcz. Zaopatrzeni w parasole poszliśmy obejrzeć jeden z najpiękniejszych ogrodów japońskich Köraku-en. Wstęp kosztował 350¥/os., otwarty jest w godz. 8.00 -17.00. Droga do zamku i ogrodu wiedzie prosto z dworca. Widać go z daleka a ogrody są obok. W związku z tym, że porządnie lało, dość szybko obeszliśmy ogrody. Następnie udaliśmy się do zamku Okayama tzw. „Wroni Zamek”, ponieważ, jest czarnego koloru i miał być przeciwwagą do zamku Himeji tzw. „Biała Czapla”. Do środka można wejść uiszczając wstęp po 800¥/os. Po powrocie do hotelu właścicielka podarowała nam parasole i tak dorobiliśmy się dwóch parasoli na pamiątkę. Postanowiliśmy sprawdzić, na czym polega fenomen szybkich pociągów i kupiliśmy bilety na shinkasen Hikari za 3130¥/os. Pociąg odjeżdżał o każdej godzinie tj. 11.28,12.28,13.28….. Czas przejazdu z Okayama do Himeji wynosi 30 minut. Byliśmy pod dużym wrażeniem tych pociągów, bo rzeczywiście wyglądają jak pociski, mają przepiękne opływowe kształty, poza tym prędkość, jaką rozwijają pozwala na szybkie przemieszczanie się z jednego końca Japonii na drugi.

Dziś tempo zwiedzania mamy szybkie. W przewodnikach było napisane, że na zamki trzeba poświęcić przynajmniej po pół dnia. Tak naprawdę to budowle z zewnątrz wyglądają ładnie, a wewnątrz są to przede wszystkim warownie. Możliwe, że jesteśmy przyzwyczajeni do polskich, pięknych zamków, pełnych wspaniałych wnętrz. W środku podzielone są na kondygnacje, ale bez mieszkalnych pomieszczeń, natomiast każda kondygnacja miała za zadanie odcinanie naporu wroga. W sytuacji zdobycia pierwszej, można było uciec na następną. Ok. godz.12.00 byliśmy w Himeji. Zostawiliśmy bagaże na dworcu w schowku za 600¥/dzień. Potem poszliśmy do zamku, który od dworca leży ok. 1km w linii prostej. Zbudowany jest tak jak jego poprzednik, na lekkim 45m wzgórzu, natomiast jest biały, do środka prowadzi kilka bram, utrudniających jego zdobycie. Do zamku można wejść na samą górę, tj. 6 piętro (wstęp kosztował 600¥/os. czynny od godz.9.00-16.00). Oglądnęliśmy go dokładnie od dołu do góry następnie poszliśmy do Muzeum Miejskiego, gdzie o godz. 11.00,14.00,15.30 można przymierzyć strój samuraja lub kimono kobiece. Przebieranie jest bezpłatne, lecz aby móc się przebrać, trzeba wygrać losowanie patyczków. Jeśli chętny jest tylko jeden to nie ma problemu, natomiast więcej chętnych muszą losować. Przez ok.30 minut pracownice muzeum ubierały Jarka w tradycyjny strój samuraja. Niektóre elementy były na Niego za małe, bo przeciętny Japończyk ma 170cm. wzrostu, natomiast Jarek mierzy 192cm. Cały strój waży 24kg, do tego dostał katanę i mały miecz. Następnie kobiety uwolniły polskiego samuraja z ubrania w ciągu 10 minut i po zabawie. Z Himeji nie jeżdżą autobusy do Kioto, więc pojechaliśmy pociągiem pospiesznym za 2210¥/os. Odjeżdżaliśmy o godz.17.12 a o godz.18.45 byliśmy na miejscu. Tu zaczęła się wędrówka od hotelu do hotelu. Próbowaliśmy znaleźć hotele z przewodnika i nie tylko. Nasza wskazówka:, jeśli ktoś chce zatrzymać się w hotelu polecanym przez Pascala lub Lonley Planet to warto zrobić rezerwację, bo większość tych hoteli miała zabukowane pokoje na tydzień do przodu. My spaliśmy w większości w hotelach znalezionych na „chybił – trafił”. W Kioto jednak taka opcja była utrudniona, bo w większości hoteli brakowało miejsc. W końcu znaleźliśmy w małej uliczce w rejonie Karasumo Street, mały ryokan Daiya (2-6-3 Ameya-cho, Shimogayo-ku, Kioto tel.600-8148) za 6500¥/pokój.

06 październik•poniedziałek-Kioto (zamek Nijo, Pałac Cesarski, Ryoan-ji Temple, gejsze)

Kioto jest ciekawym miastem z licznymi zabytkami, w związku z tym postanowiliśmy obejrzeć kilka z nich. Najpierw poszliśmy do zamku Nijo, wstęp kosztował 600¥/os. Kolejnym obiektem był Pałac Cesarski, gdzie wstęp był darmowy, ale trzeba załatwić specjalną wejściówkę w centrum informacji turystycznej, niedaleko pałacu. W informacji sprawdzane są paszporty, wypełniane formularze i o określonej godzinie zbierają się turyści, aby wraz przewodnikiem zwiedzić pałac (od godz. 10.00-16.00). Następnie autobusem nr 59 dojechaliśmy do Ryoan-ji Temple, gdzie znajduje się słynny ogród zen w zespole świątynnym Daitaku-ji. Autobus zatrzymuje się na przystanku o takiej nazwie. Wstęp do świątyni kosztuje 500¥/os. Miejsce słynie z „oceanu kamyczków”, na środku znajduje się kilka wielkich głazów, mających symbolizować wyspy lub kontynenty. Jest to urokliwe miejsce, znane z programów telewizyjnych, ludzie siedzą skupieni i kontemplują widoki. My zaciekawieni byliśmy bardziej ludźmi, którzy z takim namaszczeniem próbowali znaleźć „głębie oceanu”. Wróciliśmy autobusem nr 12 w kierunku Gion. Tam trafiliśmy na słynną ulicę gejsz Hanami-koji, którą zdobią czerwone lampiony. Skojarzenia same przychodzą na myśl, szczególnie jak wcześniej widziało się takie przybytki w różnych częściach świata. Ulicą przemieszcza się wielu turystów, złaknionych upragnionego zdjęcia lub widoku gejszy. Ok. godz.19-tej wychodzą ze swoich domów, wymalowanie i ubrane w tradycyjny strój i szybkim krokiem zmierzają do pobliskich restauracji lub czekających samochodów, aby towarzyszyć swoim partnerom na ten wieczór. Jest to duży luksus, ponieważ jeden wieczór z gejszą to ok. 1000dol. za 3 godziny jej towarzystwa. Z tego, co zauważyliśmy chętnych było wielu. Natomiast pełne przebranie się w strój i makijaż gejszy z pełną sesją zdjęciową to wydatek 10.000¥. Co łaskawsza gejsza pozwalała się sfotografować i czekała kilka sekund, aż turyści zrobią upragnione zdjęcie. Wróciliśmy do hotelu bardzo zadowoleni, ponieważ dzisiejszy dzień był kwintesencją Japonii, jakiej szukaliśmy.

07 październik•wtorek-Kioto (Fushimi-Inari Taisha)

Po śniadaniu poszliśmy na dworzec autobusowy, aby kupić bilety do Tokio na następny dzień (5000¥/os. odjazd o godz.22.20 a w Tokio ma być o godz.5.45) autobusów do Tokio jest 8 oznaczonych różnymi kolorami: zielone, żółte są tańsze, a różowe droższe. Następnie poszliśmy na stacje kolejową, gdzie linią JR Nara za 140¥/os. podjechaliśmy dwie stacje do Inari Station. Tutaj znajduje się Fushimi-Inari Taisha (świątynia), gdzie wstęp jest darmowy a do obejrzenia jest ogromny obszar ok. 4km. Szlak wiedzie przez las, pod pomarańczowymi tori (bramami), które tutaj ustawione są jedna przy drugiej i tworzą tunel. Ze szlaku można zboczyć na leśne ścieżki, gdzie można zobaczyć urocze kapliczki, świątyńki i inne ciekawe miejsca. Miejsce nie cierpi na nadmiar turystów, więc zwiedzanie odbywa się bez tłoku i hałasu. Przypomina to trochę polską Kalwarię. Polecamy to miłe miejsce do spędzenia dnia w ciszy i spokoju z dala od miejskiego zgiełku.

Po powrocie do Kioto poszliśmy do „susharni”, czyli knajpki, gdzie serwowane jest sushi, na jeżdżących na taśmie talerzykach lub robionych od ręki przez kucharza. My chcieliśmy spróbować takiego sushi z taśmy, ponieważ mieliśmy tylko doświadczenia z Singapuru. Popróbowaliśmy kilku zestawów, które można wybierać według ceny za talerzyk. Przedziały cenowe określa kolor talerzyka, w związku z tym nie ma nieprzyjemnej niespodzianki w postaci rachunku, lecz każdy wybiera to, co chce spróbować i za ile. Do posiłku podawana jest darmowa zielona herbata, którą można sobie samemu przyrządzić ze stojącego pudełeczka z proszkiem. Przy każdym stanowisku jest kurek z gorącą wodą, pudełko z marynowanym imbirem i wasabi. Fajne doświadczenie z ciekawymi smakami i kombinacjami. Pierwszy raz mieliśmy możliwość spróbowania surowych ryb, których nazw nie znaliśmy i byliśmy zaskoczeni ich smakiem. Bardzo chcieliśmy popróbować specjałów kuchni japońskiej, ponieważ zawsze jest stawiana za wzór odpowiedniej diety. W użyciu są wszelkie kiszonki, sosy. Japończycy jedzą mięso i owoce morza w bardzo dużych ilościach. Ogromne zapotrzebowanie na owoce morza spowodowało, że Japończycy muszą importować ryby z innych krajów. Trzeba jednak przyznać, że sposób podania posiłku to jest majstersztyk. Zachęca kolorystyką, kompozycją i różnorodnością. Dania w restauracjach to zazwyczaj uczta dla oka, chociaż podobno dla żołądka też.

Następnie poszliśmy do Muzeum Lokomotyw, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu regularnie jeździły pociągi. Wstęp kosztował 400Y/os., czynne od godz.9.30 – 17.00, pełna nazwa to Umekoji Steam Lokomotive Muzeum i udostępnionych jest 18 parowozów. Przejazd lokomotywą kosztował za 1km=200¥/os. Dalsza trasa naszej wycieczki wiodła do Nishiki Food Market. Okazało się, że jest to zadaszonych kilka ulic zorganizowanych w market typu arabskiego lub azjatyckiego. W niczym nie przypomina znanych nam egzotycznych targowisk. Pooglądaliśmy kilka sklepów, a szczególną uwagę poświęciliśmy sklepom z nożami i akcesoriami kuchennymi. Stal japońska należy do najlepszych na świecie i warto zastanowić się nad zakupem porządnego noża. Ceny są jednak wygórowane. Ponadto popróbowaliśmy różnych kiszonek, orzeszków i mogliśmy poobserwować ludzi. Po drodze zauważyliśmy kilka sklepów z kimonami, ale po przymierzeniu stwierdziliśmy, że zdecydowanie lepiej prezentują się na drobniutkich Japoneczkach. Ceny kimon kształtują się od 1900¥ w górę, w zależności od materiału, dodatków renomy sklepu. Do tego można dokupić tradycyjne klapki, wachlarz, torebkę, jednak za dość duże pieniądze.

W drodze powrotnej do hotelu kupiliśmy zapiekanki, które można odgrzać w sklepie. Problem polega na tym, że według obyczajów, nie wypada jeść na ulicy. Jest to trochę dziwne, bo prawie na każdej ulicy są knajpki, restauracje, bary, a jedzenie jest celebrowane. Jednak w złym tonie jest chodzenie po ulicy z kanapką, hamburgerem itp. Dopuszczalny jest kubek z kawą, ale to jak zwykle wzorowane jest na modzie amerykańskiej. Trochę nas to rozczarowało, bo przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że w całej Azji, jedzenie gotowane jest przy ulicy i nie ma problemu z jego konsumpcją. Wydaje nam się, że chodzi też o ich przesadne dbanie o higienę swoją i otoczenia.

08 październik• środa-Kioto-Nara-Tokio

Rano pojechaliśmy do Nara, dawnej stolicy Japonii. Z dworca Kioto, linii Kintetsu za 610¥/os. w jedną stronę pociągiem lokalnym dojechaliśmy do Yamato-saidai, a następnie przesiedliśmy się do Kintetsu- Nara. Podróż trwała ok. 45 min. Z dworca w Narze trzeba wsiąść do autobusu nr 63,70,72, które jadą do świątyni Toshodaiji i Yakushiji. Najpierw zwiedziliśmy Toshodaiji za 600¥/os. dorośli, 400¥/os. młodzież. Obeszliśmy cały obszar, ale główny obiekt był ogrodzony siatką i remontowany. Potem poszliśmy do Yakushiji Temple. Po drodze natrafiliśmy na wystawę drzewek bonzai. W Yakushiji (wstęp 700¥-800¥, czynne w godz.8.00-17.00) trafiliśmy na ceremonię przypominającą dożynki. Ludzie poprzebierani byli w stroje z dawnych lat, mieli maski na twarzach. Cała uroczystość była bardzo podniosła i ciekawa. Nara jest uroczym miejscem, gdzie można spędzić dzień na spacerach po okolicy. Szlaki wiodą wśród pól ryżu, więc mieliśmy okazję obserwować ich żniwa. Fenomenem jest to jak Japończycy dostosowują naturę do swoich potrzeb. Podmokłe pola ryżowe mają betonową dróżkę, po której może przejechać mały kombajn do zbierania ryżu. W niczym nie przypominało to znanych nam obrazków z biedniejszych krajów azjatyckich, gdzie kobiety schylały się i sierpem ścinały snopki ryżu. Ponieważ obszar miast i wsi jest wykorzystany w każdym centymetrze, dostosowali swoje maszyny budowlane i drogowe odpowiednio do potrzeb. Tak, więc widzieliśmy małe koparki, spychacze, traktorki, czasem jak zabawki, ale wykonujące swoją prace jak potężne ich odpowiedniki. Wyjątek stanowią telefony komórkowe, które z zasady muszą być duże, ale też spełniają wiele dodatkowych funkcji, m.in. telewizorów.

Ruszyliśmy w drogę powrotną do centrum Nary. Przejazd autobusem kosztuje 240¥ lub 320¥ w zależności, jaką trasą jedzie autobus. Dojechaliśmy do dworca głównego i deptakiem dotarliśmy do Kintatsu Nara. Przy dworcu znajduje się dużo sklepów z pamiątkami i produktami spożywczymi. Podeszliśmy jeszcze do świątyni Kofukuji (wstęp za darmo), gdzie znajduje się pięciopiętrowa pagoda. Po powrocie na dworzec próbowaliśmy odnaleźć peron, z którego odjeżdżały pociągi do Kioto. Pani z informacji wskazała nam peron, a my wsiedliśmy do pierwszego pociągu, który odjeżdżał w kierunku Kioto. W pociągu okazało się, że jest to ekspres a my mamy bilety na pociąg lokalny. Konduktor z dużą cierpliwością po angielsku starał się nam wytłumaczyć, że musimy dopłacić, ale my nic nie rozumieliśmy i po polsku informowaliśmy, że mamy bilety. Postanowiliśmy wysiąść na najbliższym przystanku, ale okazało się, że będzie to Kioto. W Kioto wysiedliśmy uważając, że sprawa została zakończona, ale konduktor poszedł po policjanta i razem z nim udaliśmy się do hotelu. Tam uprzejma pani zapytała, czy mówimy po angielsku, hiszpańsku, ale my cały czas mówiliśmy po polsku. Policjant nie potrafił nam wytłumaczyć, że dopłata do ekspresu wynosiła, po 500¥, więc nam odpuścił, a my bogatsi o 1000¥ i kolejne przygody wróciliśmy po bagaże do hotelu. O godz. 22.20 mieliśmy odjeżdżać do Tokio z peronu JR1, naprzeciwko dworca.

09 październik•czwartek-Tokio (Kamakura)

O godz. 5.45 byliśmy w Tokio i po raz pierwszy zderzyliśmy się z ogromem metra tokijskiego. Byliśmy przygotowani na to, czytając różne książki, oglądając programy, ale zobaczyć to samemu i spróbować to jest przygoda. Rzeczywiście, wszędzie dostępne są mapki metra, całego dworca, a obsługa w punktach informacyjnych chętnie pomaga, to jednak przebrnięcie z punktu A do punktu B przypomina survival. Napisy są po angielsku i japońsku, do tego piktogramy, jednak plątanina korytarzy i przejść jest niesamowita. My chcieliśmy się dostać do dzielnicy Asakusa, gdzie jest najwięcej tanich, turystycznych hoteli. Przy wejściu do metra dostaliśmy mapkę i wsiedliśmy do pociągu jadącego w kierunku Asakusy. Trzeba się przesiąść na linię Ginza. Szukając hotelu po drodze mijaliśmy hotele miłości, które są wspaniałym wynalazkiem japońskiej kultury. My znaleźliśmy Ryokan Kikuya, 2-18-9, Nishi-Asakusa, Taito-ku, Tokio, 111-0035, tel. (03)3841-4051-6404, Kikuya-r@mb.infoweb.ne.jp (adres jest w przewodniku).Cena za pokój z tatami wynosił 7000¥/noc. Ryokan znajduje się blisko głównej ulicy i stacji metra, świątyń oraz głównego bazaru z pamiątkami i innych atrakcji znajdujących się w tej dzielnicy. Po szybkich prysznicach ruszyliśmy do stacji Tokio, przy okazji robiąc rozeznanie w cenach biletów. Na stacji kolejowej kupiliśmy bilety po 890¥ (w dwie strony) do stacji Kamakura. Tu znajdują się świątynie i inne miejsca kultu. Najpierw wybraliśmy się do największego posągu Buddy z brązu (11,4m wysokości). Wstęp kosztował 200¥/os. Następnie poszliśmy do Hase – Dera, gdzie jest cmentarz dzieci nienarodzonych lub usuniętych w wyniku aborcji. Wygląda to bardzo ciekawie, ponieważ cmentarz stanowią posążki ustawione równiutko w rzędach. Czasami są ubrane w czapeczki, fartuszki lub szaliczki. Kobiety, które chcą uczcić pamięć swojego dziecka ustawiają mu posążek. Ponadto na tym obszarze znajdują się ciekawe świątynie i kapliczki, a z górnych tarasów rozciąga się malowniczy widok na zatokę. Wstęp kosztował 300Y/os.

10 październik•piątek-Tokio (dzielnice)

Tokio budzi się do życia ok.godz.9.00, wcześnie rano pracują tylko śmieciarze i dostarczyciele towarów. Natomiast banki, sklepy i inne ważne instytucje otwierane są od godz.9.00-tej, natomiast pracują do godz.18- 19.00-tej (z przerwą na lunch). Ok. godz.13.00 ze wszystkich biurowców wychodzą pracownicy i kierują swoje kroki w kierunku małych knajpek, gdzie mogą zjeść ramen, czyli rosół z grubym makaronem z różnymi dodatkami (cena 450- 600¥ za miskę).

Tak, więc ruszyliśmy na podbój Tokio. Kupiliśmy bilety całodniowe za 710¥ na 9 linii metra. Najpierw pojechaliśmy na Shinjuku. Tu poszliśmy do Tokijskiego Urzędu Miasta (Metropolitan Goverment) z dwoma wieżami. Do każdej z nich można za darmo wjechać na ostatnie piętro i podziwiać piękną panoramę miasta (godz.9.30 – 18.00). Podobno przy dobrej widoczności widać górę Fuji. Należy wspomnieć, że Shinjuku uchodzi za najruchliwszy dworzec świata. Staliśmy w podziemiach metra i przez pół godziny obserwowaliśmy nieprzerwany tłum ludzi, idących w dwóch kierunkach, ustawionych równo na peronie, czekających na metro. Tutaj zobaczyliśmy słynnych upychaczy metra tokijskiego, którzy wszystkie niedomknięte drzwi starali się zamknąć, poprawić wystające torebki, parasole i z dużą precyzją wysyłali kolejne wagony metra, nabite ludźmi jak szprotami w puszce. Trwa to wszystko szybko i sprawnie przez jakieś 2 godziny do rozładowania porannego tłoku, potem przez kilka godzin jest normalny ruch, a sytuacja powtarza się ok. godz.18.00 podczas powrotów z pracy. W drodze powrotnej z urzędu miasta, weszliśmy do Big Camera, aby rozeznać ceny sprzętu fotograficznego. Jeśli możemy doradzić to najtańsza elektronika jest w Singapurze a potem w USA. Następnie pojechaliśmy metrem do stacji Shibuya. Przy wyjściu z metra znajduje się słynny pomnik psa Hachiko, który jest punktem orientacyjnym dla umówionych na spotkanie ludzi. Shibuya słynie także z przejścia dla pieszych zorganizowanego w ten sposób, że można przejść na około i w poprzek i nie trzeba tracić czasu na oczekiwanie na światłach. Świetny pomysł, warty do zaszczepienia na nasz grunt. Przejście jest słynne z ilości ludzi przechodzących dziennie przez nie i jest nawet punktem do obejrzenia przez turystów. Potem podjechaliśmy do Ginzy, która obecnie uznawana jest za główne centrum handlowe i rozrywkowe miasta. Tu znajdują się najlepsze sklepy światowych marek, jest to centrum finansowe z największymi bankami. Ciekawym obrazkiem są kobiety w tradycyjnych kimonach, obwieszonych markowymi torbami z zakupami oraz młode dziewczęta z takimi samymi torbami i obowiązkowym pieskiem w torebce. Piesek musi być koniecznie ufarbowany, m.in. uszy i ogonek. Zwierzątko musi być małe rasy York lub inna miniaturka mieszcząca się do torebki. Następnie skierowaliśmy się w kierunku budynku Sony (czynne od godz. 11.00-19.00), gdzie można obejrzeć nowinki technologiczne, po czym udaliśmy się w kierunku pomnika Godzili. Pomnik jest mały, nas rozczarował i wprawił w śmiech, gdzie na 2m cokole stała 70cm. Godzilla. Po powrocie do naszej dzielnicy przez przypadek znaleźliśmy kapsułowy hotel Riverside za 3000¥/os. (jest w przewodniku) Okazało się, że kilka razy dziennie przechodziliśmy koło niego, ale dopiero wieczorem widać było ogromny neon na górze budynku z ceną i nazwą, bo w Tokio z braku miejsca neony umieszczane są pionowo i bardzo wysoko na budynkach.

11 październik•sobota-Tokio-Nikko

Rano ruszyliśmy do Nikko, które uchodzi za miejsce kultu. Na dworcu Asakusa w agencji Tobu kupiliśmy bilety za 1320¥/os. w jedną stronę. Można też kupić bilet łączony z autobusem i wejściówkę do trzech najważniejszych miejsc za 3600¥. Pociągiem podmiejskim w 2 godziny dojechaliśmy na miejsce. Stamtąd ok. 20 minut piechotą (1,5km) przeszliśmy przez połowę miasteczka i dotarliśmy do Parku Nikko. Najpierw można zobaczyć most Shinko za 200¥/os. Mieliśmy okazję obejrzeć sesję fotograficzną pary młodej biorącej ślub w tradycyjnym stylu. Wykorzystaliśmy sprzyjającą okazję i sfotografowaliśmy ich na słynnym moście. Następnie udaliśmy się do świątyń. Wstęp do świątyń Rinnoji, Toshogu kosztował 1000¥/os, a sama świątynia Toshogu kosztowała 1300¥/os.

Dużym powodzeniem cieszą się oczywiście 3 małpki (Triada), zakrywające oczy, uszy, usta „Nie widzę zła, nie słyszę zła, nie mówię zła”- to sentencja ich wizerunku. Małpki są niekwestionowaną wizytówka Nikko. Następnie udaliśmy się w drogę powrotną do Tokio. Po powrocie do Asakusa udaliśmy się na zakupy do pasażu handlowego, który jest polecany przez przewodnik jako miejsce do kupienia pamiątek. Pasaż obejmuje kilka ulic i jest ulokowany w centrum dzielnicy przy skrzyżowaniu 2 głównych ulic. Przejście pasażem pozwala dotrzeć do kilku świątyń i innych ciekawych miejsc.

12 październik•niedziela-Tokio-Gotemba (F1, Harajuku)

Rozdarci dylematem czy jechać na Grand Prix Japan (czyt. Robert Kubica), czy pójść do dzielnicy Harajuku stwierdziliśmy, że się rozdzielimy. Jarek kupił bilet do Gotemba Station, za 1630¥ w jedną stronę i pojechał na F1.

Ja w tym czasie wróciłam do Asakusy i poszłam do Muzeum Bębnów (wstęp za darmo). Następnie udałam się w kierunku symbolu dzielnicy, czyli budynku ze złotym elementem mającym przypominać piankę piwa. Jest to podobno kufel piwa…, ale każdy widzi to, co chce. Porobiłam kilka zdjęć i poszłam szukać szkoły sumo Kokugikan. Po przejściu ok. 2km wzdłuż rzeki doszłam do dużego budynku mieszczącego arenę sumo. W środku odbywały się zawody w różnych kategoriach wagowych dzieci i młodzieży. Następnie pojechałam do Harajuku, gdzie w każdą niedzielę ok.godz.13.00-tej spotykają się cos-pleyerki. Dzielnica słynie z mostku, po którym przechadzają się poprzebierane w postaci z mangi młode dziewczyny, rzadko chłopaki. Wygląda to zaskakująco i ciekawie. Cos-pleyerki przygotowują swoje przebrania bardzo drobiazgowo dbając o szczegóły. Jest to rzeczywiście coś innego w ugładzonej i przewidywalnej Japonii. Z mostku można przejść do parku znajdującego się nieopodal. Tam przyjeżdżają zespoły grające różną muzykę, tańczą Elvisi, dziewczyny tańczące do musicalu Greace, akrobaci i inni oszołomi. Jest kolorowo, głośno i ciekawie. Miejsce przyciąga rzesze turystów z całego świata i niektórzy mają niezły ubaw widząc marne kopie „króla Elvisa Presleya” w japońskiej wersji z tatuażami w stylu yakuza. Trzeba oddać honor, bo wszystkie elementy stroju są precyzyjnie dobrane, łącznie z fryzurami i makijażem. Może to stereotypy, ale jednak wyjazd do Japonii to oczekiwanie na spotkanie samuraja, gejszy, papierowych okien i innych symboli.

Część Jarka:

Podróż do Gotemby na tor F1 rozpocząłem o godz.9.00 z dworca Shinjuku. Autobus miał być na miejscu o godz.13.00, lecz z powodu ogromnych korków na autostradzie, opóźnił się o godzinę. Na dworcu autobusowo – kolejowym „koniki” mieli bilety po 41.000 i 61.000¥, ale wydawało mi się to stanowczo za drogo. Spod dworca, co pół godziny odjeżdżały autobusy na tor Fuji, lecz były przygotowane tylko dla osób, które miały bilety na wyścig. Mimo, że odjeżdżały z jedną lub dwoma osobami, ekipa pilnująca i licząca nie pozwoliła mi wejść do nich, twierdząc, że już nigdzie nie kupię biletu. W ostatnim zrywie zacząłem się pytać taksówkarza, ile kosztowałby kurs na tor a on napisał na kartce, że 3.300¥ a podróż trwa 20 minut (20km) i w tym momencie przyszedł Brytyjczyk z Australijczykiem mówiąc, że pojedziemy na spółkę. Taksówkarz podwiózł nas pod najtańszy sektor za 11.000¥. Moi „koledzy” pokazali bilety, a ja przeszedłem z nimi przez bramki i …wielka radość, jestem na F1 w Japonii. Nasz sektor był blisko toru, więc mogłem robić zdjęć do woli. Żałowałem, że nie wziąłem flagi Polski. W wyścigu tym Kubica zajął drugie miejsce za Alonso. Dla mnie wielkie szczęście, bo byłem drugi raz w tym roku na F1 i Robert Kubica znów zajął 2 miejsce. Po skończonych zawodach organizatorzy sprawnie przeprowadzili 115 tys. kibiców do specjalnych autobusów i można było dojechać do dworca. Oczywiście wszystkie autobusy do Tokio były opóźnione, ja miałem jechać o godz. 16.35, ale odjechaliśmy o godz.17.15, by po 3 godzinach i poważnych „konwersacjach” z miniaturową Japonką znaleźć się w Tokio. Na koniec dodam, że bilety na F1 kosztowały oficjalnie: 71,61,51,41,31,11 tys.¥.

13 październik•poniedziałek-Tokio (Odaiba)

Ruszyliśmy do Odaiba, tj. dzielnicy Tokio, znajdującej się nad Zatoką Tokijską. Jest to ultra nowoczesna część miasta, gdzie znajduje się telewizja, różne przedsiębiorstwa, port, Muzeum Technologii Inżynierii i Nauki a na miejsce jedzie metro bez motorniczego. Najpierw trzeba metrem dojechać do Shimbashi, następnie trzeba przejść kilkoma pasażami i piętrami, aby znaleźć Shimbashi linię Jurikamome. Bilet kosztował 370¥/os. Po ok. 20 minutach byliśmy na stacji Fune-no-Kogakukan. Stąd ok. 5 minut piechotą doszliśmy do Muzeum Technologii Inżynierii i Nauki Miraikan, wstęp kosztował 500¥/os. (czynne od godz.10.00-17.00). Bilet jest elektroniczny, ze specjalnym kodem otwierającym poszczególne drzwi, po dotknięciu sensora. Muzeum tworzy kilka pięter zagospodarowanych tematycznie, m.in. genetyka, kosmos, geologia, budowa człowieka, oceany, nanotechnologia. Ponadto można zobaczyć słynne roboty i urządzenia, często oglądane w filmach science-fiction. Na pamiątkę kupiliśmy sobie ołówki-termometry i kilka innych kosmicznych gadżetów. Potem odwiedziliśmy salon Toyoty, gdzie można obejrzeć stare i nowe samochody tej marki oraz prezentowany był bolid F1. Następnie poszliśmy w kierunku plaży, gdzie jest deptak, molo, kilka restauracji oraz replika Statuły Wolności. Figura jest mniejsza niż w Nowym Jorku i zwrócona twarzą do lądu. Nieopodal odbywał się festiwal techno zorganizowany na rzecz ochrony środowiska. Tu mogliśmy do woli oglądać wspaniały pokaz mody, oryginalności i niezwykłej urody młodych Japończyków. Wstęp kosztował 4000¥. Po powrocie do centrum Tokio, udaliśmy się do Tokio Stadion, aby kupić bilety autobusowe do Nagoi. Bilety kosztowały 6420¥/os. odjazd o godz. 23.20. W pasażu dworca Tokio kupiliśmy sake w dosyć przystępnej cenie 2969¥, 1766¥. Następnie wróciliśmy do hotelu po bagaże i udaliśmy się do hotelu kapsułowego, aby na własnej skórze przekonać się, jak się śpi w takim miejscu. Hotel kapsułowy to budynek złożony z kilku pięter, z których każde miało inne przeznaczenie. Na ostatnim piętrze była łaźnia męska i kuchnia, na kilku piętrach znajdowały się kapsuły dla mężczyzn, jedno piętro przeznaczone było tylko dla kobiet. Po wejściu do hotelu zostawia się buty w szafce, kluczyk z szafki oddawany jest recepcjoniście. Należy włożyć pieniądze do automatu, nacisnąć przycisk z kwotą 3000¥/ os. i na wydrukowanym paragonie wpisać imię, nazwisko i numer z klucza do piętra. Następnie przyznawana jest pidżama, ręcznik i klapki. Łaźnie są osobne dla mężczyzn i kobiet. Dostęp do różnych urządzeń typu pralka, automaty z napojami jest płatny zazwyczaj 100¥. Po kąpieli poszliśmy do swoich „komnat”, które stanowią plastikowe wnęki, z półeczką, telewizorkiem, radiem, budzikiem i światłem a całość zasłaniana jest bambusową roletą.

14 październik•wtorek-Tokio (targ rybny Tsukiji, Muzeum Yushukan)-Nagoya

Noc w kapsule to rzeczywiście doświadczenie na jeden raz i współczuję Japończykom, którzy każdą noc muszą spać w takim miejscu. Brakuje intymności i słychać wszystkie odgłosy płynące zza ścianki, więc na dłuższą metę może to być męczące. Ponadto tworzy się zaduch, a klimatyzacji niestety nie ma. Rano pojechaliśmy na targ rybny Tsukiji, który jest największy w Japonii. Słynie z giełdy tuńczyków, których potężne tusze licytowane są za ogromne pieniądze. Była to największa giełda, na jakiej byliśmy, przez 2 godziny przechadzaliśmy się wśród stoisk, przyglądając się różnym stworom i zastanawialiśmy się, w jaki sposób się je przygotowuje do spożycia. O godz. 11.00 targowisko kończyło swoją działalność, więc skierowaliśmy się do wyjścia. W rejonie giełdy znajduje się dużo barów sushi, gdzie dania przygotowane są z najświeższych produktów.

Następnie pojechaliśmy do muzeum wojny Yushukan (dojazd do stacji Kudan).Wstęp do muzeum kosztował po 800¥/os. W muzeum znajduje się wiele ciekawych eksponatów, min. samolot MXY8, torpeda, które służyły do ataków kamikadze (w czasie wojny od 1944r. w atakach kamikadze zginęło 4615 pilotów Japońskich). Muzeum ma na celu gloryfikowanie Japonii jako zwycięzcy i okupanta i tylko tę stronę historii przedstawia. Po wyjściu z muzeum natrafiamy na słynne naleśniki Okonomiyaki po 500¥ (ciasto naleśnikowe z kapustą, boczkiem, jajkiem sadzonym). O godz. 23.00 wyjeżdżamy autobusem do Nagoi.

15 październik•środa-Nagoya (Browar Asashi, zamek, Muzeum Toyota)

O godz. 7.00 byliśmy na miejscu. W poszukiwaniu hoteli najlepiej kierować się na starą część Nagoi. Znaleźliśmy Hotel Tsuchiya, 451-0028 (w Nagoi nie ma nazw mniejszych ulic). Pokój kosztował 7500¥. Kupiliśmy całodniowe bilety na metro po 740¥/os. Najpierw pojechaliśmy fioletową linią Meijo Line do stacji Ozone. Potem przesiedliśmy się do autobusu nr 15 odjeżdżającego z przystanku nr 3 w kierunku Browaru Asashi. Cena za przejazd 200¥/os. Autobus podjeżdża w pobliże bramy wejściowej. W przewodniku napisane było o darmowych autobusach z centrum Nagoi do browaru, ale od 4 lat ta informacja jest nieaktualna, ponadto zalecane jest wcześniejsze umówienie się na zwiedzanie browaru. My musieliśmy odbyć rozmowę telefoniczną z obsługą browaru i zostaliśmy oprowadzeni osobiście przez recepcjonistkę. Browar reklamuje swoje wyroby umożliwiając degustację turystom. Przez 20 minut można wypić piwa ile się tylko chce. Do piwa podawane są drobne przekąski. Zostaliśmy obsłużeni bardzo profesjonalnie a na zakończenie wizyty dostaliśmy po 2 puszki napojów. Wstęp do browaru jest darmowy. W drodze powrotnej wysiedliśmy na stacji Shiyakusho, gdzie jest zamek Nagoya. Wstęp na zamek kosztuje 500¥/os. (czynny w godz. 9.00-16.30), ale po okazaniu całodniowych biletów na metro można uzyskać zniżki po 100¥ do większości atrakcji turystycznych. Obejrzeliśmy zamek z zewnątrz, a jedną z atrakcji są mieszkające w fosie 2 jelenie.

Następnie pojechaliśmy do Muzeum Toyoty Commemorative Muzeum of Industry and Technology korzystając z fioletowej linii metra z przesiadką na żółtą. Trzeba wysiąść na Kamejima Stadion, a potem przejść ok.1km. Należy zaznaczyć, że są dwie możliwości zwiedzania Toyoty. Jedna to muzeum, a druga to miasteczko – fabryka, ale do fabryki konieczna jest rezerwacja. Wstęp do muzeum kosztował 500¥/os.(czynne w godz.9.00-17.00), ale my płaciliśmy po 400¥. W muzeum znajdują się ciekawe eksponaty dotyczące przemysłu włókienniczego, samochodowego i robotyki. Zwiedzanie muzeum wieńczy występ robota grającego na trąbce 3 utwory. Stwierdziliśmy, że to na nasze pożegnanie z Japonią

16 październik•czwartek-Nagoya-Helsinki-Warszawa-Bytom

Bilet na pociąg w kierunku lotniska kosztował 850¥/os., dojeżdża on do samego lotniska, które znajduje się 40 minut od centrum miasta. Na lotnisku wymieniamy ostatnie jeny na dolary. Lot do Helsinek trwał 10 godzin, z Helsinek do Warszawy ok.1,5 godziny. Wracamy do codzienności…

Podsumowanie:

Podczas podróży zauważyliśmy, że wielu turystów miało wykupiony Japan Rail Pass, który uprawnia do poruszania się prawie wszystkimi pociągami w sieci JR. Dochodzi do tego metro w Tokio i niektóre autobusy. Okazało się, że wydaliśmy na przejazdy mniej niż wart był JR Pass (my wydaliśmy 33.400¥/os. a JR Pass 14-dniowy kosztuje 45.100¥+ 80zł koszty wyrobienia i pośrednictwa) Podróżowanie po Japonii jest łatwe szybkie i przyjemne. Do tego wcale nie musi być bardzo drogo. My podczas podróży korzystaliśmy z autobusów, rzadziej z pociągów. W miastach korzystaliśmy przede wszystkim z metra, które wszędzie jest świetnie zorganizowane i oznaczone oraz autobusów miejskich. Hotele też nie muszą być drogie, ponieważ wystarczy pójść do kilku, rozeznać ceny i wynegocjować kilka jenów mniej. W punktach informacji turystycznej pomogą Wam załatwić nocleg, zaopatrzą we wszystkie plany, mapki, wykonają konieczne telefony, pomogą prawie we wszystkim.

Ciekawostki:

– 10% wszystkich trzęsień ziemi na świecie zdarza się w Japonii,

– roczne, średnie odchylenie od rozkładu jazdy shikansenów wynosi 36 sekund, włączając sezon tajfunów i zimy,

– najdłuższa średnia długość życia na świecie jest w Japonii i wynosi 84 lata dla kobiet, 77 lat dla mężczyzn,

– sake należy wypić w ciągu 6 miesięcy od rozlania do butelek,

– wielkość pokoju podaje się w matach tatami tj. 186cm x 93cm,

– na każdym skrzyżowaniu kierowcy wyłączają silniki samochodów podczas postoju na czerwonym świetle, w celu zmniejszenia emisji spalin,

– japoński przepis pocztowy przewiduje dodatkową opłatę w przypadku, kiedy zapis treści na karcie pocztowej przekroczy linię dzielącą od części adresowej,

– sędzia w sumo jest uzbrojony w sztylet, który ma mu się przydać do popełnienia natychmiastowego seppuku, gdy podejmie niewłaściwą decyzję,

– gejsze mogą pracować 3 godziny dziennie,

– na stacji Tokio z południowego końca na północny można przejechać jedną stacje metrem,

– co czwarty człowiek z 127 mln. Japończyków mieszka w Tokio,

– flaga Japonii to symbol wschodzącego słońca,


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u