Korea Południowa – Bogna Jankowska

Bogna Jankowska

Termin podróży

22.02. – 12.03.1996

Przejazd

Jechałam z i do Japonii. W takim przypadku najkorzystniejszy jest prom Fukuoka – Pusan (ok.60 USD). Z linii lotniczych najtańsze są koreańskie (ok.200 USD).

Wiza

Nie jest wymagana (do trzech miesięcy).

Waluta

Won; kurs: 1 USD = ok. 800 W (codziennie inny); pieniądze wymienia się w bankach. Warto zachować kwit z banku poświadczający wymianę. Przydaje się, jeśli zostaną pieniądze i chce się dokonać operacji odwrotnej.

Uczestnicy

Podróżowałam częściowo sama, częściowo z koleżanką. Ze względu na noclegi (na ogół płaci się za pokój dwuosobowy) lepiej poruszać się w dwie osoby.

Noclegi

W całym kraju jest tylko 10 schronisk młodzieżowych. Rozwinięta jest natomiast sieć małych i niedrogich hoteli (za pokój płaciłam 10 do 20 tys. W, czyli około 12 do 25 USD). Są one często urządzone w stylu koreańskim, a także (ważne dla podróżujących zimą) wyposażone w tradycyjny system podgrzewania podłóg. Wyraz “motel” czy “jang yogwan” w nazwie oznacza trochę wyższy standard niż “yogwan” czy “yoinsuk”.

Komunikacja

Punktualna i wygodna (zarówno kolej, jak i autobusy), nie ma między nimi większych różnic cenowych.

Wstępy

Zniżki na bilety wstępu przysługują młodzieży do lat 24. Nie wszędzie jest to napisane po angielsku, ale można się domyślić nawet z cennika koreańskiego. Nie udało mi się kupić tańszego biletu, tylko w jednym miejscu: w świątyni Pulguksa w pobliżu Kyongju.

Dziennik podróży

22 lutego

Przylot do Seulu po południu, więc od razu szukam noclegu (telefonicznie z lotniska). Okazuje się, że w jedynym seulskim schronisku młodzieżowym (ponad 1000 miejsc!) nie ma ani jednego wolnego łóżka. W końcu nocuję w Jongrowon Motel (tel.745 6876) w Chongno–gu (20 tys. W za pokój). Warunki bardzo dobre, więc zostaję tu do końca pobytu w Seulu, dodatkową zaletą jest też dobra lokalizacja.

23 lutego

Po Seulu najwygodniej chyba poruszać się metrem. Zaczynam od jednej z głównych ulic Seulu Sejong–no i od razu trafiam na kiosk informacji turystycznej (jest takich kilka w Seulu). Pani bez słowa, ale za to z szerokim uśmiechem podaje plan Seulu i stos broszurek (po angielsku). Przy tej samej ulicy znajduje się też duża księgarnia (Kyobo Book Centre),gdzie jest spory wybór wydawnictw angielskich.

Tego dnia zobaczyłam m.in. Muzeum Narodowe (uwaga: ostatnio podobno przeniesione w inne miejsce), dwa z seulskich pałaców: Kyongbokkung (300 W) i Ch’angtokkung (1100 W) wraz z tzw. Sekretnym Ogrodem (Piwon). Na teren tego pałacu można wejść tylko z grupą. W moim przypadku na wycieczkę angielskojęzyczną trzeba byłoby dość długo czekać, więc weszłam z Koreańczykami. Pani przewodnik była jednak na tyle uprzejma, że kiedy kończyła wyjaśnienia po koreańsku, to podchodziła i streszczała je po angielsku. Jeżeli ktoś ma mało czasu to, moim zdaniem, przede wszystkim powinien zobaczyć ten właśnie pałac. Zwiedziłam jeszcze Insadongil (uliczka, na której znajdują się antykwariaty, sklepy ze sprzętem do kaligrafii, sklepy z pamiątkami i kawiarnie) i Chogyesa (główna świątynia sekty koreańskiego buddyzmu), a wieczorem Wielką Bramę Południową (Namdaemun), skarb narodowy numer jeden Korei.

24 lutego

Kolejny pałac to Ch’angkyonkkung (uwaga: wejście od wschodu), z którego ogrodu można bezpośrednio wejść do Chongmyo (królewska świątynia),chociaż tam nie bardzo jest co oglądać. Ciekawy jest park T’apkol z zabytkową pagodą (niestety była akurat zasłonięta rusztowaniami). Dzięki uprzejmości przypadkowo poznanych studentów miałam okazję obejrzeć na jednym z uniwersytetów tradycyjne koreańskie bębny. Wieczorem włóczyłam się po ulicy Chong–no z małymi restauracyjkami rozstawionymi na chodniku.

25 lutego

Inchon to drugi co do wielkości port Korei,położony na zachód od Seulu (dojazd metrem – 800 W). Latem jest to pewnie dużo atrakcyjniejsza miejscowość. Niezależnie jednak od pory roku najciekawszą część miasta stanowi Wolmido – półwysep na Morzu Żółtym (są też możliwe rejsy spacerowe),miejsce głównie rozrywkowe. Można tam też spróbować wszelkich owoców morza (uwaga: restauracje bardzo drogie), albo przynajmniej obejrzeć jeszcze żywe okazy na końcu czegoś w rodzaju mola.

Po powrocie do Seulu zwiedzanie Myongdong, dzielnicy rozrywkowo–handlowej.

26 lutego

Wioska Folklorystyczna (!) to miejsce, które zdecydowanie warto odwiedzić. Należy pojechać metrem do Suwon (800 W). Tam przed stacją jest oznaczona kasa, w której można kupić bilet do Wioski (dosyć drogi: 7000 W). W cenę wliczony jest dojazd autobusem z parkingu obok kasy do samej Wioski.

Na miejscu można zobaczyć typowe zabudowania (na ogół wiejskie zagrody) z różnych regionów kraju, a także np. taniec farmerów, ludzi w dawnych strojach czy rzemieślników przy pracy.

27 lutego

W Seulu trafiam na Taehangno, czyli ulicę Uniwersytecką, z mnóstwem dziwnych budynków, małych teatrów, restauracyjek itp.

Wieczorem wyjazd koleją do Kannung (bilet – 8800 W).

28 lutego

Do Kannung dojechałam rano. Nocleg w Hwanghe jangyogwan, naprzeciw (nieczynnego już ) dworca autobusowego,5 min. pieszo od stacji kolejowej ( 20 tys. W za pokój). Moim głównym celem w tej okolicy był Park Narodowy Odaesan. Można tam dojechać z nowego dworca autobusowego, do którego dochodzi się tą samą ulicą, przy której jest hotel i stary dworzec autobusowy. W kierunku przeciwnym niż do stacji kolejowej). Bilet wstępu do Parku kupuje się w autobusie na granicy Parku – 900 W. Warto zobaczyć dwie świątynie buddyjskie: pierwsza – Wolchongsa jest zaraz przy wejściu do Parku, do drugiej – Sangwonsa trzeba dojść ok. 9 km (są mapki, więc trudno zabłądzić). Trasa jest niezbyt przyjemna, bo idzie się szerokim traktem, po którym bez przerwy jeżdżą samochody, za to na górze piękne widoki i drugi co do wielkości dzwon Korei. Powrót tą samą drogą.

29 lutego

Przejazd autobusem: Kannung – Tonghae (1500 W). Z Tonghae można dojechać do Doliny Murung. Przy wejściu do doliny trzeba zostawić wszystkie bagaże (bez dodatkowej opłaty),co jest dużym udogodnieniem, jeżeli się odwiedza to miejsce “po drodze”; (wstęp – 900 W). Przy wejściu znajdują się: świątynia buddyjska, 2 godziny drogi dalej wodospady Yongch’u (niestety były zamarznięte). Ogólnie rzecz biorąc – przyjemna trasa spacerowa. Dalej zwiedziłam: Tonghae – T’aebaek (3200 W), T’aebaek – Andong (6800 W). W Andong nocleg w uliczce na przeciwko dworca (jest tam kilka małych hoteli), w Ch’onkkungjang (19 tys. W za pokój). Bardzo sympatyczne miejsce.

1 marca

Najpierw pojechałam do Wioski Hahoe. Nie jest to sztucznie stworzona wioska folklorystyczna jak w pobliżu Suwonu, a raczej skansen, ale żywy skansen, bo nadal mieszkają tam ludzie. Trzeba wyjechać autobusem kawałek poza miasto. O przystanek dopytać się nietrudno, bo to najważniejsza atrakcja turystyczna tych okolic, tyle, że autobusy nie jeżdżą zbyt często, lepiej więc zapytać się wcześniej o godziny odjazdów z Andong, a także z samej Wioski (w drodze powrotnej) bo, jak się przekonałam, wydostanie się stamtąd może być kłopotliwe. W Hahoe (wstęp: 1320 W) można zobaczyć 130 tradycyjnych gospodarstw koreańskich (autentyczne eksponaty przeniesione w to miejsce), w których nadal żyją ludzie trudniący się na ogół wyrobem i sprzedażą pamiątek. Tworzy to dziwną mieszaninę historii i współczesności (np. automat z napojami przed wiekowym budynkiem). Jest to jednak niewątpliwie doskonała okazja do studiów nad architekturą Korei. Z innej strony Andong (też dojazd autobusem – trasa wzdłuż jeziora Andong) leży Tosan–Sowon, jeden z najważniejszych w dawnych czasach instytutów konfucjańskich, w których kształciły się kadry przyszłych urzędników (wstęp 140 W). Tuż przy Andong (autobus nr 54) wznosi się Chebiwon, posąg Buddy zrobiony z dwóch kamieni. Wokół mnóstwo małych posążków i świątynek.

Zarówno w tym, jak i w innych wypadkach warto powiedzieć kierowcy nazwę miejsca lub obiektu, do którego chce się dojechać (albo pokazać bilet). Pozwoli to już na starcie uniknąć pomyłki. Poza tym kierowcy koreańscy są naprawdę sympatyczni. Najlepiej usiąść gdzieś z przodu, wtedy z pewnością pokażą, na którym przystanku wysiąść, często się też zdarzało, że zatrzymywali się pomiędzy przystankami, przed samym obiektem. Na dworcach autobusowych, przy wyjściu na perony często siedzi specjalny pracownik (coś w rodzaju informacji), który chętnie pomaga znaleźć odpowiedni autobus – wystarczy tylko pokazać bilet.

2 marca

Przejazd autobusem do Kyongju (6200 W).

Kyongju to koreański Kraków. Przez ponad 1000 lat było stolicą, najpierw królestwa Shilla, potem całego półwyspu. Prawdopodobnie kilku tygodni nie starczy na obejrzenie wszystkich reliktów przeszłości. Niezależnie jednak od długości planowanej podróży, temu miejscu należy poświęcić szczególnie dużo uwagi. Nocleg w Hanjinjang (20 tys.W za pokój dwuosobowy, ale 16 tys.W, gdy w tym samym pokoju nocuje tylko jedna osoba). Przewodnik trochę zbyt pochlebnie opisuje to miejsce, ale niewątpliwie można tu uzyskać różne ciekawe informacje i to po angielsku. Hotel ma też tę zaletę, że jest położony w pobliżu obu dworców autobusowych (dalekobieżnego i lokalnego).

Na tyłach dworca dalekobieżnego znajduje się kiosk informacji turystycznej, można się tam zaopatrzyć w mapę Kyongju i okolic. Podobny kiosk (chyba nawet lepiej zaopatrzony) znajduje się na parkingu przy świątyni Pulguksa.

Wstępy do różnych obiektów w tym rejonie wahały się od 100 do 1000 W. Zwiedzanie zaczęłam od Parku Tumuli. Jest to teren ogrodzony murem, w samym środku miasta. Wewnątrz murów znajduje się 20 grobowców władców z dynastii Shilla i członków ich rodzin, a jeden z nich jest otwarty dla publiczności. W pobliżu można trafić – Ch’omsongdae, obserwatorium astronomiczne z VII wieku, zaś po prawej stronie Kyerim, miejsce legendarne (niewielki teren porośnięty drzewami o niesamowitych kształtach). Kawałek dalej w tym samym kierunku znajduje się staw Anapji – królewski ogród wypoczynkowy (w trakcie rekonstrukcji). Jeszcze dalej (10 minut wzdłuż głównej drogi) wznosi się Muzeum Narodowe, największa kolekcja eksponatów historycznych w Korei. Obok gmachu muzeum, w osobnym pawilonie, można podziwiać dzwon Emille, największy w Korei, którego dźwięk można podobno usłyszeć z odległości 3 kilometrów. 20 minut drogi od muzeum (trzeba iść drogą wysadzaną wierzbami i na pierwszym skrzyżowaniu skręcić w prawo) znajduje się świątynia Punhwangsa, a właściwie pozostała po niej trójkondygnacyjna kamienna pagoda z początku VII wieku – najstarsza datowana w Korei.

3 marca

Sztandarowy zabytek okolic Kyongju to świątynia Pulguksa (dojazd autobusami: 11, 12, 101 i 102 z dworca lokalnego). Świątynia ta jest rekonstrukcją, a oryginalne są jedynie dwie pagody na jej dziedzińcu. Spod bramy świątyni prowadzi droga do Sokkuram Grotto. Dochodzi się najpierw do szczytu, potem jeszcze kawałek wytyczonym szlakiem. Całą drogę można też dojechać mikrobusem z parkingu przy świątyni. Znajduje się tam posąg Buddy z białego granitu, wykonany w VIII wieku, ustawiony w grocie z twarzą skierowaną na wschód. To miejsce, moim zdaniem, trzeba zobaczyć.

4 marca

Ciąg dalszy zwiedzania Kyongju – różne “drobne” obiekty (kolejne grobowce, pomnik Hwarangów…). Ponadto załatwienie spraw “organizacyjnych”: wymiana pieniędzy, wysyłanie kartek itp.

5 marca

Zwiedzanie świątyni Kirimsa.

Dojazd jest trochę trudniejszy niż w przypadku Pulguksy, gdyż nie ma bezpośredniego połączenia. Trzeba wsiąść do autobusu jadącego do Taebon i najlepiej powiedzieć kierowcy nazwę świątyni, a wtedy zatrzyma się na odpowiednim rozwidleniu. Stamtąd pieszo jest mniej więcej godzinę drogi asfaltówką odchodzącą od drogi głównej. Po drodze po lewej stronie widać dużą ,drewnianą bramę, a za nią wykutą w skale płaskorzeźbę Buddy. Wokół posągu coś w rodzaju drogi pokutniczej. Wizerunek obchodzi się górą, wspinając się za pomocą specjalnych lin. Po drodze nisze z małymi posążkami Buddów. Sama świątynia, podobnie jak Pulguksa, to ogromny kompleks. Dodatkową atrakcją jest targ z różnymi ziołami i przyprawami – głównym towarem jest żeń–szeń (insam).

6 marca

Bardzo ciekawym miejscem w pobliżu Kyongju jest wioska wegetariańska (saengshik maul). Dosyć trudno tam dotrzeć. W przewodniku miałam tylko ogólne informacje, ale pytając kogo się tylko dało, trafiłam przypadkiem na pana, który nie tylko był tam już kilka razy i tego dnia też jechał w tym kierunku, ale jeszcze na dodatek mówił po angielsku. Zainteresowanym objaśniam drogę: najpierw trzeba dojechać do miejscowości Ahwa (autobusem z dworca lokalnego), potem dojść do miejscowości Ura (z Ahwa drogą w lewo, stojąc tyłem do Kyongju – najlepiej dopytać się w Ahwa, która to droga). Mijając Ura, cały czas tą samą drogą wchodzi się w góry. Po około godzinnej wspinaczce dochodzi się do rozwidlenia, gdzie należy skręcić w prawo. Stamtąd jeszcze około10 minut drogi.

Sama wioska to podobno jedno z siedmiu takich miejsc w Korei. Z zewnątrz wygląda nieciekawie, po prostu osiedle murowanych domów i kościół. Od innych miejscowości odróżnia ją lokalizacja (daleko od cywilizacji) i dieta mieszkańców (składająca się z owoców lasu: igieł sosnowych, ziół, korzonków. Wszystkie te składniki zbierają sami, suszą we własnych domach i potem sporządzają z tego mieszanki. Wszystko to jedzą na surowo. We wtorki organizują targi dla gości z zewnątrz, gdzie sprzedają zioła i inne przysmaki. Na wyprawę tam trzeba przeznaczyć przynajmniej pół dnia. Mnie tego dnia nie udało się już zobaczyć nic konkretnego

7 marca

Przejazd autobusem do Pusan (2100 W).

Lepiej jest jechać pociągiem, bo wtedy dojeżdża się do samego centrum. Ponieważ w Kyongju miałam zdecydowanie bliżej na dworzec autobusowy, więc zdecydowałam się na ten środek lokomocji. W Pusan, po przyjeździe autobusem trzeba dojść do stacji metra, która jest tuż obok dworca i dobrze ją widać (w tym miejscu linia biegnie już nad ziemią ). Najlepiej dojechać najpierw do stacji kolejowej (metro ma jedną linię i są oznaczenia po angielsku). Na przeciwko wejścia na dworzec jest informacja turystyczna, gdzie warto się zaopatrzyć w plan miasta, można zarezerwować bilet na prom. Tam też doradzono mi, gdzie mogę zostawić plecak.

Popołudnie spędziłam wędrując po różnych zakątkach miasta (ciekawostka: w pobliżu przystani – kawiarnio–pizzernia “POLKA” !). Próbowałam zdobyć szczyt w parku Taeshin, ale na samą górę jednak nie dotarłam.

Wieczorem wypływam promem w kierunku wyspy Cheju (bilet 3 klasy – 15200 W – płynie się całą noc), Przechyły tak duże, że jedyną sensowną czynnością podczas rejsu było leżenie. Podobno na tej trasie nie jest to rzadkością, warto więc kupić sobie na przystani specyfik o nazwie Kimite (1000 W) w biało–zielonkawym opakowaniu. Jest to środek zapobiegający chorobie lokomocyjnej. W środku jest mała blaszka, którą należy przykleić tuż za uchem (wystarczy tylko z jednej strony), działa więc zewnętrznie. Nie wiem, czy zawdzięczam to tej właśnie “blaszce”, ale całonocną huśtawkę zniosłam bez żadnych problemów. Uwaga! prom kursuje do dwóch miejscowości wyspy Cheju. Korzystniej jest popłynąć do miasta Cheju (nie Sogwip’o).

8–9 marca

Po zejściu na ląd zostawiłam plecak w jednym z małych hotelików w pobliżu przystani (Hanil yoinsuk,10 tys.W za pokój, ciepło i przyjemnie, chociaż stan łazienki pozostawiał wiele do życzenia) i korzystając z rady przewodnika pojechałam na lotnisko, żeby zapytać się o wycieczki objazdowe po wyspie. Okazało się, że poza sezonem nie ma wycieczek dla obcokrajowców. Musiałam jednak wyglądać na zmartwioną, bo pani po chwili wahania zaproponowała mi wycieczkę “koreańską” (37 tys. W – 2 dni, wliczone dwa posiłki i bilety wstępu do podstawowych obiektów). Pani z biura przedstawiła mnie przewodniczce. Korzystając jeszcze z jej pomocy ustaliłyśmy podstawowy zestaw szyfrów (przewodniczka nie mówi po angielsku). Uczestnicy, poza mną, to jedno młode małżeństwo, dwóch starszych panów i spora grupka pań w wieku emerytalnym. Mimo pewnych zastrzeżeń wycieczka była dobrym sposobem, żeby w możliwie krótkim czasie zobaczyć obiekty porozrzucane po całej wyspie.

Najbardziej jednak podobała mi się atmosfera samej wycieczki. Rozbawione towarzystwo (może oprócz izolującej się młodej pary) śpiewało, chichotało i dowcipkowało przez całe dwa dni. Zupełnie nie zrażone barierą językową panie wciągnęły mnie do swojego towarzystwa i bezustannie zabawiały “rozmową”. Ogólnie rzecz biorąc bawiłam się świetnie i było to jedno z przyjemniejszych doświadczeń całego wyjazdu. Z “konkretnych” obiektów zobaczyliśmy: świątynię Sanbanggulsa, dolinę Ch’onjiyon, jaskinię Hyopchegul, krater wulkanu Sangumburi, skałę Songsanilch’ulbong oraz ogromną palmiarnię.

10 marca

Dalszy ciąg zwiedzania wyspy; korzystałam z liniowych autobusów.

Muzeum Sztuki Ludowej i Historii Naturalnej w Cheju – doskonale urządzone muzeum, najciekawsze z tych, które widziałam w Korei. Samsonghyol (z miejscem tym wiąże się legenda o początkach wyspy, jeżeli jednak ktoś ma mało czasu, może to miejsce ominąć). W centrum – najstarszy budynek na wyspie, piętnastowieczny pawilon, można go obejrzeć tylko z zewnątrz. Poza miastem: Wioska Folklorystyczna Cheju (ta w pobliżu Suwonu podobała mi się bardziej, tu jest więcej eksponatów dotyczących wyspy) i Moksokwon, czyli muzeum naturalnych tworów przyrody z drewna i kamienia, jedno z moich ulubionych miejsc na Cheju. Wieczorem powrót do Pusanu – pogoda znowu fatalna.

11 marca

Nie zapisałam niestety nazwy hotelu, w którym nocowałam (cena 20 tys.W za pokój).

W Pusan najbardziej godna uwagi jest moim zdaniem świątynia Pomosa i jej okolice. Warto też odwiedzić park Kumjongsansong i wjechać kolejką linową na szczyt góry (ładny widok na port ). Z górnej stacji można też podobno dojść do miejscowej twierdzy, ale mnie już nie starczyło czasu. Tego dnia udało mi się jeszcze zobaczyć dwie słynne plaże Pusanu: Haeundaesuyokchang i Kwangalli – przyjemnie, ale nic nadzwyczajnego tam nie ma.

12 marca

Wyruszyłam o 5–tej rano, żeby zobaczyć targ rybny Chagalch’i, niestety nie wzięłam pod uwagę faktu, że metro jeździ od godziny 6–tej. Kiedy zastanawiałam się, czy jechać taksówką, pan z obsługi metra łamaną angielszczyzną zaprosił mnie do środka (jest bardzo zimno). Razem z kilkoma jego kolegami za pomocą wyciągniętego skądś słownika spędziliśmy następne 40 minut na miłej pogawędce przy gorącej herbacie. Później udało mi się jeszcze zobaczyć resztki targu rybnego.

Przed południem trochę wolnego czasu na potwierdzenie rezerwacji na prom.

Po południu pojechałam na T’aejongdae, najbardziej wysuniętą w morze część Pusanu. Jest tam dużo skał, piękne widoki, po drodze m.in. latarnia morska. Przy idealnej pogodzie widać podobno japońską wyspę Tsushima. Na koniec zajrzałam jeszcze do parku Yongdusan, na Texas Street (ulica handlowa, dużo rosyjskich marynarzy) i pobliskie pusańskie China–Town. Wieczorem wypłynęłam promem w kierunku Japonii (Pusan – Fukuoka 40 tys. W).

Na koniec

Od początku do końca podróży nie miałam żadnych większych problemów, przy czym nie była to chyba tylko kwestia szczęścia. Korea Południowa jest bowiem krajem doskonale przygotowanym na przyjęcie turystów, a sami Koreańczycy, moim zdaniem, generalnie są komunikatywni i chętnie pomagają, co jeszcze bardziej ułatwia poruszanie się po kraju.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u