Informacje ogólne
Termin: 07.07.2013 – 30.07. 2013
Liczba uczestników: 2 osoby
Przelot: Warszawa – Doha – Bangkok( Qatar Airways – 2700zł.)
Waluta: Kambodża – riel(1$ = 3800KHR) lub dolar amerykański( prawie wszędzie można płacić
dolarami, lepiej wziąć więcej małych banknotów )
Tajlandia – baht( 1$ = 30 BHT)
Wiza: Kambodża: na lotnisku lub na lądowym przejściu granicznym za 20$ + 1 zdjęcie,
Tajlandia: do 30 dni na lotnisku wejście na podstawie biletu powrotnego bez
wizy, na przejściu lądowym z Kambodżą przy wjeździe można otrzymać pozwolenie
na okres do 14 dni
Trasa: Bangkok – Aranyaprathet – Siem Reap – Angkor Wat – jezioro Tonle Sap –
– Kratie – Sen Monorem – Phnom Penh – Kampot – Silhanoukville – Koh Kong –
– Hat Lek – Bangkok
Dziennik podróży
07 lipca ∙ Bangkok
Wyruszamy z lotniska do centrum miasta pociągiem Expres Train(z poziomu B1, 90BHT).
Dojeżdżamy do stacji końcowej Phaya Thai, gdzie przesiadamy się na linię kolejki miejskiej
Subhumit Sky Train do stacji Ratchthatawi. Stamtąd, po lewej stronie od wyjścia,
jeździ autobus nr 79 w kierunku turystycznej dzielnicy Than Khao San z licznymi hotelami.
Jedziemy bardzo długo, ponad godzinę, ze względu na liczne korki. Wysiadamy
przy Pomniku Demokracji i po przejściu na drugą stronę ruchliwej ulicy już po 5 minutach jesteśmy
przy Khao San. Miasto tętni życiem i zachęca do zwiedzania. Znajdujemy miejsce w hotelu NAT
Guest Hause (500BHT – pokój 2 os. z łazienką i klimatyzacją).
Najpierw chcemy popróbować pyszności z lokalnych straganów, które kuszą nas swoim
zapachem(gorący ryż z owocami morza i sałatką – 50BHT, naleśniki z miodem i bananami –
– 20BHT, sajgonki – 10BHT jedna, sok ze świeżych owoców – 30BHT).Pełne nowych sił ruszamy
na zwiedzanie pobliskiego centrum miasta ze wspaniałym Pałacem Królewskim, budynkami
rządowymi i licznymi świątyniami. W pobliżu naszego hotelu jest wiele agencji turystycznych
oferujących niedrogie wycieczki do pływających targów. My jednak dokładniejsze zwiedzanie okolic
Bangkoku zostawiamy na koniec wyprawy, a teraz postanawiamy wyruszyć do Kambodży.
08 lipca ▪ Bangkok – Siem Reap (Kambodża)
Wcześnie rano ruszamy na dworzec autobusowy. Najpierw jedziemy autobusem 79
( 14BHT) do stacji Ratchthatawi, skąd kupujemy bilety na Subhumit Sky Train do stacji
Mo Chit (35BHt). Jest to Dworzec Północny, z którego autobusy odjeżdżają w kierunku Kambodży.
Od stacji kolejki miejskiej trzeba przejść przez park do miejsca skąd odjeżdżają autobusy. Lepiej
jest wziąć tuk-tuka(skuter z przyczepką dla pasażerów), bo to jest trochę daleko jak nie mamy
zbyt dużo czasu do odjazdu. Bardzo sprawnie kupujemy bilety do miejscowości granicznej
Aranyaprathet (234BHT, 6 godz. jazdy).Do granicy z Kambodżą dojeżdżamy tuk-tukiem
(80BHT).Oczywiście, kierowca podwozi nas pod biuro jakiejś agencji. Szybko nam wręczają druczki
do wypełnienia i żądają 1000Bh za wizę. Kiedy się orientują, że znamy aktualną jej cenę, po prostu
wyrzucają nas z biura. Granicę przekraczamy same, bez długiego czekania(20$ + 1 zdjęcie).
Po stronie kambodżańskiej, od granicy jeździ darmowy shuttle bus, który zabiera
pasażerów na dworzec autobusowy, gdzie kupujemy bilety do Siem Reap (9$ lub 3700KHR). Jest
też kantor wymiany walut (1$ = 3800KHR), ale tak naprawdę to ta wymiana jest niepotrzebna, bo
wszędzie można płacić dolarami i są one chętniej przyjmowane. Na razie jest mało egzotycznie,
ponieważ autobus jest pełen turystów zagranicznych zmierzających na zwiedzanie Angkor
Wat. Pomimo niezbyt wielkiej odległości jedziemy dosyć długo. Jesteśmy na miejscu ok. 20.00.
Nie omija nas małe naciąganie, ponieważ wszyscy pasażerowie (turyści zagraniczni) zostają
zawiezieni na przystanek daleko od centrum, do którego trzeba dojechać obowiązkowym
tuk-tukiem i zapłacić dodatkowo 2$ od osoby. Jest późno i ciemno. Daje też znać o sobie
zmęczenie całodniową podróżą, więc nie mamy siły się targować i jedziemy do hotelu Bun
Seda Angkor Villa (9$ za 2 osoby).
09 lipca ▪ Angkor Wat
W nocy cały czas pada. Pomimo złej pogody nie chcemy marnować dnia. Wcześnie rano
ruszamy na zwiedzanie Angkor Wat. Ta światynia-miasto jest uważana za jeden z największych na
świecie obiektów sakralnych. Wraz z fosami zajmuje powierzchnię ok. 203 ha.
Okres angkorski (802 – 1431r.) zaczął się z chwilą, gdy Dżajawarman II koronował się
na czakrawartina, czyli władcę wszechświata i ustanowił w Hariharalai (dzisiejsze Roluos – 13 km
od Siem Reap) swoją stolicę. Obok stolicy rozkazał wzniesienie królewskiej świątyni – Angkor Wat.
Do XIV wieku była to świątynia hinduska poświęcona bogu Wisznu, później została przejęta
przez buddyzm. Po upadku Angkoru w 1431 r., miasto zostało porzucone, ale na terenach świątyni
nieprzerwanie mieszkali mnisi, aż do zawładnięcia krajem przez Czerwonych Khmerów,
którzy przyczynili się do dużego jej zniszczenia rozbijając młotami historyczne mury.
Na zwiedzanie całego zabytkowego kompleksu trzeba poświęcić dużo czasu, dlatego wykupujemy
bilet 3-dniowy (40$). Jednodniowy kosztuje 20$. Przy sprzedaży biletu robione jest zdjęcie i od
razu jest drukowane na nim, więc nie można go nikomu odstąpić. Ze względu na deszcz
oraz rozległość terenu świątyń wynajmujemy tuk-tuka (12$ za dzień ). Kierowca jest bardzo
sympatyczny i skrupulatnie, z miłym uśmiechem obwozi nas po wszystkich obiektach do późnego
wieczora. Do głównej świątyni podchodzi się groblą wznoszącą się nad 190 metrowej szerokości
fosą. Zabytki są imponujące, ale dużo w nich turystów. W drugiej świątyni Bayon atakują nas
małpy. Na początku są łagodne i bawimy się z nimi, ale kiedy zauważają jedzenie są agresywne.
Sytuacja staje się groźna, bo chcą nas pogryźć i porwać plecak. Na szczęście pomagają nam
bardziej doświadczone w tej dziedzinie turystki, które kamieniami odganiają atakujące
nas zwierzęta. Ze wszystkich zwiedzanych obiektów największe wrażenie robi na nas świątynia Ta
Prohm. Wygląda tak jak została odkryta – tajemnicze ruiny oplecione korzeniami pochłaniającej
je dżungli. Olbrzymie figowce szukają spękań w historycznych murach i ściśle je oplatają. Dzień
kończymy zjedzeniem soczystego arbuza podarowanego nam przez naszego życzliwego
kierowcę tuk-tuka.
10 lipca ▪ Angkor Wat i okolice
Pogoda poprawia się, więc zmieniamy środek transportu. Wypożyczamy rowery na cały
dzień (4$/dzień). Później, okazuje się, że była to nasza najwyższa opłata. W innych regionach
płacimy za ich wypożyczenie znacznie mniej (1,0 -1,5$/dzień).Teraz, na rowerze, świat wygląda
inaczej. Można trochę oddalić się od zwiedzających tłumów i przyjrzeć się pracy zwykłych ludzi.
Naszym celem jest świątynia Banteay Ŝrei oddalona 37km od Siem Reap. Po drodze robimy
zdjęcia bawołom kąpiącym się w wodzie oraz wieśniakom sadzącym ryż. Można też zapoznać się
z problemem zaminowania terenów oraz łagodzenia ich skutków w Kambodżańskim Muzeum Min.
W drodze powrotnej, jeszcze raz zaglądamy do wczoraj zwiedzanych świątyń, aby w pełni
wykorzystać nasz 3-dniowy bilet. Wieczorem, spacerujemy po pięknie oświetlonym mieście.
Kupujemy też bilety na jutrzejszy rejs po jeziorze Tonle Sap(15$/os.).
11 lipca ▪ Jezioro Tonle Sap
Punktualnie o 9.00 przyjeżdża tuk-tuk, aby zabrać nas do portu. Najpierw płyniemy rzeką
Tonle Sap, która jest niezwykła, ponieważ sezonowo zmienia kierunek swojego biegu. Kiedy
topniejące śniegi na Wyżynie Tybetańskiej powodują podnoszenie się poziomu wody w Mekongu,
rzeka Tonle Sap zaczyna płynąć w drugą stronę i wtłaczać wodę do jeziora Tonle Sap. Zwiększa
ono swoją powierzchnię 4 – 5-krotnie( z 2,5 tys. km2 w porze suchej na 10 tys. km2
deszczowej
Mieszkają oni w domach na palach nad woda bądź we wsiach unoszących się na jej toni. My
płyniemy do Prek Toal, Chong Khneas i Kampong Pleuk. Pływające wsie są zorganizowane
na wzór tych na stałym lądzie. Funkcjonują tu wszelkie niezbędne urzędy oraz punkty usługowe.
Są tutaj sklepy, stacje benzynowe, kwiaciarnie, szkoły, a nawet niektóre z nich są wyposażone
w pływające świątynie. Mieszkańcy Chong Khneas trudnią się łowieniem i hodowlą krokodyli.
Łodzie mają silniki, aby można było się przemieszczać przy zmianie poziomu wody. Trochę chyba
na potrzeby wzrastającego ruchu turystycznego, małe dzieci prezentują swoje umiejętności
pływania w misce na głębokiej wodzie. Wracamy do Siem Reap ok.15.00.
Wypożyczamy rowery i jeszcze raz jedziemy do świątyń Angkor Wat na zachód słońca.
Niestety, z zarośniętej dżunglą Ta Prohm wypłasza nas gwałtowna burza. Wracamy do hotelu.
W drodze powrotnej decydujemy się na wyjazd nad Mekong do Kratie.
Są 2 autobusy dziennie o 5.00 i 7.30 (10$).Bilety można kupić praktycznie w każdej agencji.
W Kambodży wygodniej jest kupować bilety na przejazd w agencjach lub hotelach, ponieważ
w cenę wliczony jest dowóz tuk-tukiem i nie trzeba ponosić dodatkowej opłaty, żeby dostać się
na dworzec, czasami bardzo odległy.
12 lipca ▪ Siem Reap – Kratie
Autobus mamy o 7.30, ale kierowca tuk-tuka ma jeszcze innych pasażerów i przyjeżdża po nas
godzinę wcześniej. Szybko się pakujemy i ruszamy w drogę. Miałyśmy jechać bezpośrednio
do Kratie jak poinformowała nas pani w agencji, ale przesiadka oczywiście jest w Kampong Thom.
Prawie 2 godziny czekamy na następny autobus, który na dodatek psuje się po drodze.
Jesteśmy w Kratie ok. 20.30. Jest ciemno, ale miły pan z tuk-tukiem zawozi nas do hotelu
nad samym Mekongiem ( Marhautdom Hotel – 6$/pokój 2os. z łazienką)
) i głębokość z 1-2 m na 12 m. Z zasobów jeziora korzysta ¼ ludności Kambodży.
13 lipca ▪ Kratie – Kampi
Wypożyczamy rowery w restauracji Delfin(1,25$ za dzień). Po przeciwnej stronie znajduje się
informacja turystyczna, gdzie dostajemy mapkę z planem tras rowerowych. Jedziemy do odległej
14 km miejscowości Kampi. Z tego miejsca można wyruszyć łodzią na obserwacje rzadkiego
gatunku delfina krótkogłowego. Ssaki te są ciemnopopielate, mają zaokrągloną płetwę grzbietową
i tępo zakończoną głowę. Żyją w Mekongu między Kratie i granicą z Laosem. Przy przystani jest
kasa, gdzie można wykupić bilety na rejs. Cena uzależniona jest od liczby uczestników: 2 osoby
na łodzi – po 9$, 3 – 4 osoby na łodzi – 7$. Rejs trwa około 2 godzin. Delfiny rzeczywiście są
i co chwilę jakiś wyskakuje z wody. Można im się przyjrzeć i zrobić zdjęcia.
Do Kratie wracamy powoli drogą nad Mekongiem. Obserwujemy życie codzienne Kambodżan
zamieszkujących domki na palach. Sprawnie funkcjonują tu różne warsztaty. Dzieci ćwiczą
trochę j. angielski krzycząc: hello!, ale są bardzo miłe i łagodne. Zjeżdżamy nieco z trasy polną
drogą, aby dostać się do świątyni Phnom Sambok. Klasztor dostojnie góruje nad ryżowymi
polami i można go dostrzec z daleka. Na szczyt świątynnego wzgórza prowadzą
strome schody z posągami mnichów po obu stronach. Na wzgórzu można obejrzeć
budowle sakralne z malowidłami przedstawiającymi wizje buddyjskiego piekła.
Pora monsunowa daje znać o sobie. Do miasta wracamy w deszczu. Jeszcze jedna atrakcja została
nam do zaliczenia: zachód słońca nad Mekongiem. Według autorów przewodnika Lonely Planet jest
on w tym miejscu najpiękniejszy.
14 lipca ▪ Kratie
Ruszamy na wyprawę rowerową na południe od Kratie. Droga jest bardzo ruchliwa. Jest dziś
niedziela, więc jeżdżą busy i tuk-tuki z flagami i przez głośniki agitują do głosowania na
Kambodżańską Partię Ludową w zbliżających się wyborach. Skręcamy w polną drogę,
aby dotrzeć do małych wiosek, gdzie życie toczy się spokojniej. Otaczają nas pola ryżowe z
pracującymi na nich wieśniakami. Krajobraz urozmaicają pojedyncze palmy cukrowe (arnegi
pierzaste). Przy drodze, na drzewach są też tabliczki z trupią czaszką ostrzegające przed
niebezpieczeństwem wkraczania na zaminowane tereny. Przypominają także nam, aby nie stracić
czujności i nie zbaczać z wydeptanych ścieżek. Zatrzymujemy się w przydrożnej świątyni.
Nie jest tu zbyt czysto, trochę zaniedbane oraz zaśmiecone jest jej otoczenie, ale jest także mnich,
który uzdrawia i ustawia się do niego długa kolejka miejscowych. Po południu chcemy popróbować
smaku ryby z Mekongu (5000RHR porcja), a na deser jest soczysty ananas (1000KHR). W
Kambodży trzeba pamiętać, aby podawać banknoty z szacunkiem, dwoma rękami patrząc na
rozmówcę. Tak robi nawet najdrobniejszy sklepikarz. Nie wypada też zapominać o zdejmowaniu
butów przed wejściem do prywatnego domu, czy hotelu. Kratie ma problem z elektrycznością. Prąd
często jest wyłączany. Na szczęście, nasz hotel ma swój własny generator i jest oświetlony.
15 lipca ▪ Kratie – Sen Monorem
Jeszcze niedawno dotarcie do Sen Monorem w porze deszczowej było niemożliwe. Teraz
wybudowano nową drogę i betonowe mosty, więc przejazd odbywa się w miarę sprawnie.
Jedziemy bardzo zatłoczonym porannym busem( 7$/os., 5 godz. jazdy). Na przystanku
autobusowym w Sen Monorem, właściciel Lodge Tree proponuje nam nocleg w bambusowej chatce
na palach ( 3$/2os.). Umawiamy się też z nim na zorganizowanie 2-dniowego trekkingu do dżungli.
Jutro wyrusza grupa 3 Holendrów, do których dołączamy(20$ za dzień od osoby).Odczuwamy
wyraźny wpływ monsunu – ciągle pada, ale mimo deszczu wybieramy się po południu na spacer do
położonego 4 km za miastem wodospadu. Wodospad taki sobie, mocno nas nie zachwyca, Ale jest
przy nim słoń i robimy mu zdjęcia. W drodze powrotnej dokonujemy zakupów ( gorące banany w
cieście – 2000KHR, świeżo upieczone ciasto – 1000KHR, bagietka – 1000KHR, woda – 2000KHR).
Wieczorem nasza chatka znalazła się na drodze wędrówki tropikalnych mrówek. Ta niewielka
niedogodność jest wynagrodzona przez wspaniały koncert odgłosów z dżungli.
16 lipca ▪ Trekking w dżungli
Całą noc mocno pada. Nasza chatka jest trochę podtopiona i mamy mokre rzeczy w plecakach.
Mimo to ruszamy na trekking. Nasza grupa składa się z 7 osób: trzech młodych Holendrów, my
dwie i dwóch lokalnych przewodników z plemienia Thongów. Pierwsza część trasy prowadzi przez
nieco przetrzebioną dżunglę, polnymi drogami. Później trasa staje się trudniejsza. Potykamy
się o korzenie. Ześlizgujemy się po stromych stokach i musimy przekraczać potoki, które mocno
wezbrały po obfitych opadach. Nasi przewodnicy, co jakiś czas zatrzymują się, aby zgromadzić
zapasy żywności. Wycinają młode pędy z ratana. Zbierają do woreczków foliowych mrówki,
żaby i ślimaki. My w tym czasie możemy wsłuchiwać się w odgłosy dżungli i doskonalić
technikę odrywania małych, czarnych pijawek, które w natrętny sposób przyczepiają się, gdzie
tylko mogą do naszego ciała. Jeszcze w tej chwili nie jesteśmy świadomi, że wszystkie zebrane
przez przewodników w lesie produkty, staną się później podstawą naszego wyżywienia. Nocleg jest
bardzo prosty. Rozbijamy się w dzikich chaszczach. Za dach służy nam kawałek folii.
Do spania mamy bardzo dobre hamaki, wyprodukowane przez Kambodżę na potrzeby armii
amerykańskiej w czasie wojny z Wietnamem. W pobliżu płynie mała rzeczka, gdzie można się
umyć. Bardzo mocno pada, więc uciekamy do hamaków pod daszek foliowy i wsłuchujemy się
w odgłosy dżungli. Naszym przewodnikom deszcz tak mocno nie przeszkadza, ponieważ udają się
na polowanie na iguany.
17 lipca ▪ Trekking w dżungli
Całą noc trwa ulewa, ale nasza folia z daszku jest bardzo mocna i mimo gromadzących się w jej
zagłębieniach wielkich ilości wody – nie pęka. O godz. 07.00 rano zbieramy się do dalszej drogi.
Trasa jest długa i trudna. Mamy wiele kilometrów do pokonania, a dodatkowe trudności stanowią
silnie wezbrane po całonocnej ulewie strumienie. No i znowu trzeba stanąć do walki z małymi
pijawkami, które na nas przeskakują z mokrych liści. Mijamy niewielkie gospodarstwa na polanach
wypalonych w lesie. Rolnicy, przy pomocy bardzo prostych narzędzi uprawiają tutaj ryż
i podstawowe warzywa. W jednej z takich chatek zatrzymujemy się na lunch. Gospodarze, gdzieś
poszli. Cały ich dobytek został w chacie. Budzi nasz podziw jak niewiele rzeczy, w porównaniu
z nami, ci ludzie potrzebują do codziennego życia. Nasi przewodnicy przygotowują lunch
z produktów zebranych wczoraj w lesie dorzucając pieczoną iguanę, ryż i kilka przypraw zebranych
z pobliskiego poletka w dżungli.
Widok pływającej w zupie żaby, ślimaków oraz mrówek niezbyt zachęca do jedzenia, ale to nasz
jedyny posiłek do wieczora. Ok. 17.00 docieramy do wioski naszych przewodników na granicy lasu,
skąd zabiera nas do Sen Monorem właściciel hotelu Tree Lodge.
Sen Monorem położona wśród gór i lasów, wciąż spokojna miejscowość jest bazą wypadową
do dziewiczych terenów zamieszkanych przez górskie plemiona Phongów. Niechęć miejscowej
ludności budzi wykupywanie ziemi w okolicy przez bogatych Chińczyków i wycinanie lasów
w celu eksploatacji surowców. Niedaleko od Sen Monorem znajduje się kopalnia złota.
W pobliżu realizowany jest także międzynarodowy projekt „Słoniowa Dolina”. Uczestnicy projektu
ciężko pracują, aby ochronić szybko znikającą dżunglę i zamienić ją w ostoję dla słoni. Daje to
także zatrudnienie dla lokalnej mniejszości etnicznej Phongów. W czasie wojny wietnamskiej
region ten doświadczył dywanowych nalotów amerykańskich.
18 lipca ▪ Sen Monorem – Phnom Penh
Gospodarz Tree Lodge odwozi nas do centrum miasta na autobus do Phnom Penh (8$ i 8 godz.).
Przejazd nowo wybudowaną drogą odbywa się sprawnie. Dopiero przy wjeździe do
stolicy zatrzymuje nas korek uliczny. Odbywa się parada tuk-tuków reklamujących partie
uczestniczące w wyborach. Nocleg znajdujemy bardzo blisko centrum, 5 minut drogi od Pałacu
Kólewskiego(Nawin Guest House – 10$/os.). Wyruszamy na zwiedzanie centrum miasta. Niestety
utrudnia nam to burza z ulewnym deszczem.
19 lipca ▪ Phnom Penh – Kampot
Podróż do Kampot zaczynamy od długiego oczekiwania na autobus, który nie może przedostać
na przystanek przez korki w mieście. Zajmuje mu to dwie godziny. Na trasie napotykamy na liczne
roboty drogowe i przejazd z 4 godz. wydłuża się do 7 godz.. Chociaż tak naprawdę to nie mamy po
co się śpieszyć, bo cały czas deszcz pada intensywnie. Tu na południu kraju monsun daje znać o
sobie w zmasowanej sile. Znajdujemy nocleg w Blisful Guest House (6$/2 os.).
W informacji turystycznej kupujemy bilety na wieczorną wyprawę łodzią, aby oglądać świetliki (8$/
os.). Wycieczka jest bardzo ciekawa. Płyniemy w górę rzeki Kampong Bay.
Jest zupełnie ciemno tylko gdzieniegdzie błyskają światła domów na brzegu. Nagle całe drzewa
iskrzą się jak choinka setkami świetlików. Idziemy przez płytką wodę do brzegu, aby je obejrzeć
z bliska. Teraz rozumiem, dlaczego restauracje i sklepy w mieście są w środku lata udekorowane
lampkami choinkowymi.
20 lipca ▪ Kampot
Niestety pora deszczowa nie odpuszcza. Padało przez całą noc i teraz też mocno pada.
My też nie odpuszczamy. Nie chcemy marnować dnia siedząc w hotelu. Wypożyczamy
rowery(1$ za dzień). Chcemy wybrać się do jaskiń, ale ze względu na intensywny deszcz
zmieniamy plany i jedziemy do Tek Chhouu Rapids(wstęp 1$). Nad bystro płynącą rzeką są miejsca
piknikowe z ładnymi widokami. Można też obejrzeć największą w Kambodży zaporę
zbudowaną przez Chińczyków. Przy jej budowie zalano część terenów Parku Narodowego
Bokor. Wracamy do miasta obserwując pracę rolników na polach ryżowych. Deszcz się wzmaga.
Postanawiamy go przeczekać pod daszkiem na ganku pagody, gdzie właśnie młodzi mnisi studiują
księgi. Miasto Kampot znane jest z uprawy duriana, więc wieczorem idziemy obejrzeć jego pomnik
na centralnym placu. Oczywiście, trafiamy na wiec przedwyborczy. W Kampot można
też zrobić zdjęcia 3-metrowym pędom pieprzu. W pobliżu miasta można zwiedzić jego plantacje.
21 lipca ▪ Kampot
Jedziemy do jaskini Phnom Chhnork, w której chcemy zobaczyć stalaktyty w kształcie słonia.
Znowu pada, więc droga jest pełna czerwonego błota zalepiającego nam rowery. W dodatku,
na trasie do Kep trwają prace drogowe i nie możemy znaleźć tablicy z napisem „Phnom Chhngok
Resort”, gdzie po 5 km należy skręcić w lewo, w polną drogę. Na szczęście, miejscowi są życzliwi
i pomagają nam znaleźć właściwy kierunek. Nadal błoto utrudnia nam jazdę, ale widoki są ciekawe.
Po obfitych opadach, wszyscy wyszli sadzić ryż. Na każdym skrawku pola ktoś pracuje.
Po 6 km docieramy do świątyni. Miejscowe kobiety widząc stan naszego „ubłocenia” prowadzą nas
na podwórko swojego domu, gdzie możemy się umyć i oczyścić rowery. W świątyni jest teraz
pora posiłku i kobiety z pobliskiej wioski przyniosły mnichom ryż. W porze deszczowej do jaskini
można dojść tylko pieszo przez pola ryżowe zapadając się ciągle w błoto. Wstęp do jaskini jest
płatny (1$), Można też wypożyczyć latarkę (1$). Wewnątrz groty jest także dużo nietoperzy.
W drodze powrotnej zajeżdżamy do jeszcze jednej świątyni, gdzie młodzi mnisi chcą poćwiczyć
j. angielski, bo mają mało okazji do bezpośrednich konwersacji i chyba najzwyczajniej w świecie,
po prostu trochę się nudzą. Odpowiadamy grzecznie na serię standardowych szkolnych pytań
i ruszamy do Kampot. Wieczorem dokonujemy zakupu różnych gatunków lokalnego pieprzu.
22 lipca ▪ Silhanoukville
Do Silhanoukville jedziemy minibusem( 6$, 2 godz.). Droga jest asfaltowa i bez jakichkolwiek prac.
Miasto niezbyt nam się podoba. Jest nowoczesne i hałaśliwe. Trzeba pokonywać duże odległości
między centrum a plażami. Jedziemy z dworca tuk-tukiem(3$) na plażę Victory Hill w poszukiwaniu
taniego noclegu. Wynajmujemy bambusową chatkę w Saltan Bungalow (8$ za domek). Na razie
nie jest zbyt optymistycznie. Bardzo mocno pada i miejscowi mówią, że w porze deszczowej tu
jest tak zawsze. Idziemy na wzgórze w poszukiwaniu wypożyczalni rowerów. Po sezonie, nie jest
to łatwe, ale w końcu jakąś otwartą znajdujemy. Widać tutaj już wpływ dużego miasta i turystyki.
Przy wypożyczaniu żądają depozytu i dokumentów tożsamości. Nie chcemy zostawiać paszportów.
Na szczęście, po negocjacjach wystarczają nasze legitymacje nauczycielskie ( 2$ wypożyczenie
roweru i 20$ depozyt). Jedziemy w deszczu na odległą kilka kilometrów plażę Independence.
Ocean jest ciepły, ale woda po obfitych opadach jest mętna i wzburzona. Wracamy do naszej chatki
owiniętej metrowymi liśćmi scindapsusa, aby posłuchać koncertu cykad.
23 lipca ▪ Silhanoukville
Cały czas pada. Jedziemy na plażę Serendipity i Occheuteal. Trochę spacerujemy i kąpiemy się
we wzburzonym oceanie. Podczas ulewy dołączamy do miejscowych Kambodżan, którzy urządzili
sobie piknik pod daszkiem. Częstują nas owocami i lokalnymi specjałami. W przystani przy molo
pytamy o wycieczki na wyspy, ale nie ma jednoznacznej odpowiedzi, kiedy się odbędą. Na razie
pogoda jest niesprzyjająca, a fale bardzo wysokie. W drodze do hotelu przytrafia się nam
awaria hamulców rowerowych, którą naprawiamy w pobliskim warsztacie(0,5$).
24 lipca ▪ Park Narodowy Ream
Rano, w recepcji naszego hotelu, dowiadujemy się, że fale są mniejsze i łódź wypływa dzisiaj
do Parku Narodowego Ream. Wykupujemy całodniową wycieczkę(15$/os. – śniadanie, lunch,
łódź i wędrówka przez dżunglę w cenie). W sumie jedzie nas 9 osób(my, dwie Niemki i rodzina
Holendrów).Podwożą nas busem do przystani 15 km za miastem, skąd zaczyna się nasza wyprawa
łodzią. Płyniemy przez mangrowce obserwując ptaki. Widzimy bociany zaliczane do bardzo
rzadkiego gatunku oraz orły niosące w szponach węże. Miejscowi rybacy brodzą w wodzie
łowiąc małże. Do brzegu wyspy łódź nie dopływa. Musimy dojść boso przez wodę. Na pytanie
o węże, przewodnik odpowiada, że ich tu w tej chwili nie ma(Być może wszystkie zostały już
wypłoszone przez orły.). Wyspę zamieszkuje 60 rodzin rybackich. Jest także szkoła dla 50-ciu
dzieci w wieku od 6 do 13 lat. Idziemy na 45-minutowy spacer przez dżunglę do wioski Andouk
Toeuk. Zatrzymujemy się na wspaniałej, tropikalnej plaży, aby zażyć kąpieli. Słychać odgłosy
zbliżającej się burzy, więc wracamy w pośpiechu na łódź. Płynąc w stronę przystani zostajemy
uraczeni niesamowitym spektaklem latających ryb, które bardzo się uaktywniły przed deszczem
i tłumnie wyskakują wysoko wokół naszej łodzi.
25 lipca ▪ Wycieczka na tropikalne wyspy
Okazuje się, że mamy trochę szczęścia. Pogoda poprawia się i rusza wycieczka na tropikalne
wyspy(15$/os. – śniadanie, lunch, dowóz, łódź oraz sprzęt do nurkowania w cenie). Nareszcie
świeci słońce. Pierwszy postój jest przy wyspie Koh Ta Kiew. Można tu ponurkować bądź poskakać
do wody z wysokości. Krystalicznie czysta, ciepła woda skusiła w końcu nawet najbardziej
zdystansowanych Japończyków do założenia kapoków i wskoczenia do oceanu.
Następny postój jest przy wyspie Koh Russel(Wyspa Bambusowa).Tu zatrzymujemy się na
3 godziny. Jest jak w raju. Dzika plaża i tropikalna roślinność. Idziemy na spacer na drugą
stronę wyspy, gdzie jest jeszcze bardziej pusto, za to fale są wyższe. W drodze powrotnej
zatrzymujemy się jeszcze w jednym miejscu, aby poskakać do wody. Wieczór spędzamy na progu
naszej bambusowej chatki wsłuchując się w szum oceanu, po raz pierwszy bez deszczu odkąd
przyjechałyśmy na południe Kambodży.
26 lipca ▪ Silhanoukville – Koh Kong
Powoli zmierzamy w kierunku Tajlandii. Jedziemy do przygranicznego miasteczka Koh Kong (9$).
Przejazd jest bardzo wolny. Wydłuża się z 5 do 7 godzin. Drogę blokują tuk-tuki i busy
z agitatorami startującej w wyborach Kambodżańskiej Partii Ludowej. W Górach Kardamonowych,
na skutek ulewnych deszczy nastąpiły obrywy i część drogi jest w remoncie. Przed Koh Kong
przejeżdżamy przez rzadko zaludnione, dziewicze tereny, które objęte są ochroną w
formie ustanowionego przez rząd pasa chronionego krajobrazu. Pokryte lasem stoki Gór
Kardamonowych schodzą tutaj bezpośrednio do oceanu. Na dworcu autobusowym daje się odczuć
wpływ „cwaniactwa przygranicznego”. Atakuje nas mafia tuk-tukowa próbując naciągnąć na wysoką
opłatę za przewóz do hotelu. Negocjacje przyspiesza ulewny deszcz, z którego woda spływa na
nasze plecaki. Trochę przepłacamy (3$ za przewóz do centrum) i jedziemy na nabrzeże poszukać
taniego pokoju. Znajdujemy niezbyt sympatyczny pokój w małym hoteliku przy pomoście(8$/
2os.). Ruszamy na zwiedzanie miasta. Nie jest ono zbyt ciekawe. Trochę brudne i hałaśliwe.
Idziemy na spacer 2,5 km mostem nad rzeką. Załatwiamy też w agencji 2-dniowy trekking w Góry
Kardamonowe(30$/os. za 2 dni)
27 lipca ▪ Koh Kong – Wycieczka do wodospadów
Dzień nie zaczyna się dobrze. Po raz pierwszy, od początku naszego pobytu w Kambodży
spotykamy się z niesolidnością agencji turystycznej. Do tej pory ludzie w tym kraju wykazywali się
wielką uczciwością i rzetelnością. Życzliwość prostych ludzi uśpiła naszą czujność. Może to znowu
wpływ niedalekiej granicy. Jedziemy na trekking, ale nie na ten, który zamówiłyśmy. Zamiast
w góry wiozą nas do wodospadów z noclegiem na wyspie. Wczoraj młody chłopak w agencji
pokazywał nam inne ulotki chyba licząc na to, że się nie zorientujemy. Na dodatek nasz przewodnik
bardzo słabo mówi po angielsku. Zna tylko kilka pojedynczych słów. Nasze pertraktacje nie
mają wielkiego sensu. Dzwonimy do agencji, ale to niewiele zmienia, oprócz straconego czasu,
którego już zbyt dużo nie mamy, aby dłużej pozostać w tym miejscu. Płyniemy przez mangrowce
oglądając Góry Kardamonowe z wody. Podejście do wodospadów jest strome, ale widok z góry
jest wart poświęcenia. Nasz przewodnik próbuje trochę ratować zaistniałą nieprzyjemną sytuację
i nawet zabiera nas na wędrówkę po dżungli. Nie zna jednak ścieżki i chyba bardziej od nas boi
się, aby jej nie zgubić. Po 2 godzinach krążenia wkoło i 3- krotnym przekroczeniu tego samego
potoku, wspólnymi siłami odnajdujemy powrotną drogę do wodospadu. Nocujemy w chatce na
wyspie, w której jest telewizor i głośna muzyka. Zbuntowane, prosimy o zawieszenie dla nas
hamaków na zewnątrz, z dala od hałasu. Wieczorem opływamy wyspę i oglądamy świetliki. W
nocy szaleje burza. Silny wiatr prawie porywa nasze hamaki, ale nie martwi nas to zbytnio. W końcu
przyjechałyśmy tu, by doświadczyć sił dziewiczej natury.
28 lipca ▪ Koh Kong
Rano nasz przewodnik gdzieś bardzo się śpieszy i chce nas zawieźć do miasta 2 godziny wcześniej
przed ustalonym powrotem. I tu mamy odmienne oczekiwania. Dla nas to miasto nie jest na tyle
atrakcyjne, żeby do niego szybciej wracać. Teraz my nie rozumiemy jego angielskiego
i spokojnie zajmujemy się podziwianiem widoków meldując się w łodzi zgodnie z wczorajszymi
ustaleniami. Po powrocie zmieniamy hotel na Bluemoon Guest House (6$ za 2 os. z łazienką).
Po południu wypożyczamy rowery(1,25$) i jedziemy do wodospadów 8 km za miastem(wstęp 1$).
Dzisiaj jest niedziela i okolice wodospadów są trochę zatłoczone. Całe rodziny przybyły tutaj
na piknik nad wodą. Szkoda, że nikt nie zbiera plastikowych naczyń po skończonej uczcie.
To piękne krajobrazowo miejsce jest po weekendzie mocno zaśmiecone.
29 lipca ▪ Koh Kong
W nocy szaleją burze. Teraz też mocno pada. Czekamy na poprawę pogody. Około południa
bierzemy rowery i jedziemy do odległych o 18 km wodospadów Tatai. Niestety awaria roweru
uniemożliwia nam dotarcie do celu. W drodze powrotnej jeszcze raz zatrzymujemy się
przy wczorajszym miejscu piknikowym. Dzisiaj jest cicho i spokojnie. Po weekendowych tłumach
zostały tylko śmieci. W kąpielisku nad rzeka miejscowe dziewczyny robią pranie. Wieczorem robię
zakupy ostatnich pamiątek. Mój pobyt w Kambodży się kończy. Jutro muszę wracać do Tajlandii
na samolot. Moja współtowarzyszka podróży ma więcej czasu i jeszcze tu zostaje.
30 lipca ▪ Koh Kong – Bangkok
O 7.30 wyruszam tuk-tukiem( 7$ z podatkiem) do przejścia granicznego w Hak Leak. Na razie jest
tutaj pusto. Nie omija mnie drobna próba naciągnięcia na 200BHT. Jakiś przedstawiciel agencji
bezpośrednio przy okienku odprawy mówi, że tyle muszę zapłacić za pieczątkę, bo będę długo
czekać (Chociaż nie widzę żadnej kolejki). Podchodzę do drugiego pustego okienka i bez opłaty,
w 2 minuty mam pieczątkę. Trochę dłużej trwają formalności na granicy tajlandzkiej, bo trzeba
wypełnić jakieś druczki, ale i tak o 8.15 już jestem w busie jadącym do Trat(120BHT). Po 1,5 godz.
dojeżdżamy do celu. O godz. 10.00 mam autobus do Bangkoku(265BHT). Cieszę się, że wcześniej
będę na miejscu. Niestety jest to złudzenie, bo autobus wlecze się 7 godzin. Na szczęście,
przyjeżdżamy na Dworzec Wschodni (Ekkamai), skąd jeździ bezpośrednia kolejka miejska Sky
Train do stacji Ratchathewi(45BHT, bilet w automacie). Do ulicy Khao San dojeżdżam autobusem
nr 79. Nocuję, tym razem w NAT 2 (260BHT pokój z łazienką). Wieczorem idę popróbować tajskich
potraw oraz nacieszyć się występami ulicznych artystów. Jutro rano wracam do Polski.