Juley, Salam – Jammu & Kashmir – Ewa Lisowska, Jarosław Cieśliński

Ewa Lisowska, Jarosław Cieśliński

Oba powitania muzułmańskie Salam i ladakijskie śpiewne Juley (dżulej) będą nam towarzyszyć przez całą naszą letnią wyprawę. Wyprawę w najdalszy rejon północnych Indii (Ladakh) rozpoczynamy na przełomie lipca i sierpnia 2008 r. Wybór tego regionu Indii jest dość prozaiczny w pozostałych rejonach, w tym okresie jest pora monsunowa (deszczowa), która nie czyni zwiedzania szczególnie przyjemnym. Kaszmiru, w naszych planach znalazł się już nadprogramowo. O wyborze tego kierunku decyduje przypadek. Przebywając w Delhi postanawiamy przemieścić się do Ladakhu samolotem. Jednym z powodów jest fakt, iż do Manali (miasta przystanku na lądowej trasie do Ladakhu) nie kursują już autobusy z miejscami sypialnymi (można oczywiście dostać się tam normalnymi autobusami). Biletów lotniczych nie mamy kupionych, zatem zmuszeni jesteśmy rozglądać się po agencjach turystycznych, które na Paharganju (dzielnica koło dworca kolejowego New Delhi z tanimi hotelami i bazarem) oferują cały wachlarz usług, począwszy od wynajmu samochodów przez organizację trekkingów na rezerwacji biletów autobusowych czy lotniczych kończąc. Warto zaznaczyć, że ceny w agencjach mogą się wahać, dlatego też warto odwiedzić parę biur i porównać ich oferty. Ponieważ pierwotnie zakładaliśmy udanie się w kierunku Leh (stolica Ladakh), poszukiwaliśmy tanich połączeń Delhi-Leh. Niestety bilety lotnicze na tym odcinku okazują się stosunkowo drogie (od 140 USD). Wybieramy zatem opcję przejazdu do Ladakhu od strony Kaszmiru. Wybór Srinagaru (stolicy letniej Kaszmiru) jako pierwszego punktu wyprawy został podyktowany stosunkowo niewielką ceną biletu na lot Delhi-Srinagar (80 USD – linie Jet Lite). Mając już bilety lotnicze w ręce i dodatkowy dzień w zapasie zwiedzamy kilka głównych atrakcji Delhi tj. Czerwony Fort (Lal Qila), Meczet Piątkowy (Jama Masjid), leżące przy ulicy Chandni Chowk świątynie różnych wyznań i główną ulicę New Delhi Rajpath (z Bramą Delhi i budynkami rządowymi). Chłoniemy wszystkimi zmysłami gorącą, pachnącą monsunem (specyficznie pachnącą!) stolicę, kręcąc się po bazarach i podpatrując ludzi. Wieczorem, wilgotnym wieczorem racząc się posiłkiem w restauracji z tarasem na dachu w Hotelu Anoop (ulica Main Bazaar na Paharganju). Warto polecić jedzenie w tym hotelu, gdyż w przeciwieństwie do wielu typowo indyjskich restauracji, potrawy są dostosowane smakowo do naszego europejskiego podniebienia, a ceny nie są wygórowane (pełna obiadokolacja do 300 rupii za dwie osoby). W Delhi nocujemy w hotelu Downtown na Paharganju, wyjątkowo czystym i przytulnym jak na warunki indyjskie (275 rupii za dużą dwójkę z prysznicem i TV).

15-17.07.2008 r. (Srinagar)

Srinagar jest miastem, które mogłoby uchodzić za perłę wśród atrakcji wschodu. Położone na historycznym Jedwabnym Szlaku, było nią zapewne przez wiele stuleci. Niestety wybuch konfliktu indyjsko-pakistańskiego rzucił cień na piękno miasta. Pietno wojny, kaszmirskiego terroryzmu widać tu na każdym kroku. Na lotnisku czeka nas – „białasów” wypełnienie kilku papierków i krótka rozmowa z policjantem. Trzeba odpowiedzieć na pytania, w jakim celu przyjechaliśmy, co chcemy zwiedzić oraz ile czasu mamy zamiar zostać w Kaszmirze. Kwestia długości pobytu jest tutaj szczególnie ważna, gdyż nie może ona trwać więcej niż 7 dni, co jest oczywiście absurdem jeśli ktoś ma zamiar udać się na trekking górski. Wypełniając zatem rubryki w tzw. „check pointach” (posterunki policji na drogach) trzeba mieć to zawsze na uwadze.

Z lotniska przemieszczamy się do turystycznego centrum miasta taksówką (350 rupii). Podróż trwa około 20-30 minut. Po drodze mijamy indyjskie bazy wojskowe i liczne posterunki policji. Wszechobecne wojskowe zasieki rzucają się w oczy. Dojeżdżamy do jeziora Dal, gdzie zamierzamy spędzić większość czasu nocując na jednym z tzw. „houseboatów”. Houseboaty, zamieszkanie na nich na jeziorze to największa atrakcja Srinagaru. Houseboaty różnią się od siebie znacznie standardem wyposażenia i oczywiście ceną. Warto rozejrzeć się za noclegiem już po przyjeździe do miasta, ponieważ jak nas poinformowano, zdarzały się przypadki kiedy turysta rezerwując nocleg na łodzi z wyprzedzeniem, za pomocą różnych agencji, zamiast standardu deLux otrzymywał zgrzybiałe pomieszczenie bez światła. Oferta łodzi w Srinagarze jest bogata. Zawsze znajdziemy jakieś miejsce, szczególnie w tak burzliwych dla Kaszmiru czasach, kiedy ruch turystyczny tu zamarł. Targowanie się o pokój, jest czymś normalnym i leży w naszym interesie. Właściciele łodzi zazwyczaj pokazują turystom papier, gdzie są z góry ustalone ceny dla poszczególnych kategorii komfortu na łodziach, ale tym nie należy się specjalnie przejmować. Gospodarz, u którego nocujemy żąda od nas początkowo 1500 rupii (za deLux dla dwóch osób – bardzo ładna łódź), aby skończyć pertraktacje na 500 rupiach. Chociaż jak na realia indyjskie cena taka wydaje się i tak dość wysoka, to jednak pokusa spędzenia kilku nocy w prawdziwym deLux w końcu wygrała. „Snow Goose”, tak nazywała się nasza łódź jest godna polecenia. Sympatyczny właściciel chce gościom przychylić nieba. Oferuje pomoc: przy transporcie do innych część miasta, w załatwianiu biletów, organizacji posiłków itp. Niczego w zamian nie żąda. Łódź poza swoim wysokim standardem (trzy duże kajuty z natryskami, salon, pomost wypoczynkowy) ma również dostęp do lądu, co jest dużym udogodnieniem, ponieważ nie trzeba oczekiwać na shikary (łodzi taxi) aby przedostać się na brzeg.

Mieszkając na jeziorze Dal, trzeba przywyknąć do częstych najść handlarzy. Można co prawda powiedzieć gospodarzowi, że sobie tego nie życzymy, jednak nie zawsze to działa, ponieważ wystarczy wyjść na taras, a pływające sklepy już lgną do naszego pomostu jak muchy. Ma to również swoje dobre strony, ponieważ podpływają do nas często zwykłe „spożywczaki” gdzie praktycznie „z wody” możemy kupić coca-colę, ciasteczka czy papierosy.

Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to w czasie naszego pobytu, czujemy się dość komfortowo. Spacery o godzinie 23.00, wydawałoby się ciemnymi uliczkami nie stanowiły zagrożenia. Wszystkiego pilnuje indyjskie wojsko, ale także sami mieszkańcy. Jednak ten pozorny spokój trwał latem 2008 roku dość krótko i był jedynie przerwą pomiędzy wybuchającymi tu co chwilę zamieszkami. W dzień zwiedzając starą część miasta (Old Town) wydawało się nam, że byliśmy jedynymi turystami. Turystów można było zobaczyć w okolicach jeziora, ale na starym mieście ich nie widzieliśmy. Pomimo, iż Kaszmir jest muzułmańska częścią Indii to zwiedzając zabytkowe meczety można było fotografować, czasem nawet będąc do tego zachęcanym. Jest to zasługą również samych Kaszmirczyków, którzy są do turystów nastawieni niezwykle przyjaźnie i chętnie się fotografują czy zaczynają rozmowy. Zdarzało się, że byliśmy zapraszani do prywatnych domów, gdzie gospodarz częstując nas herbatą, żalił się na sytuację polityczną, czy też na dolę i niedolę swojej rodziny. Ta otwartość ludzi mocno kontrastowała z wydarzeniami jakie dotknęły Kaszmir przez ostatnie lata.

Zwiedzając stare miasto godne uwagi są meczety: Pir Dastgir Sahib, największy Jama Masjid, najstarszy Kanqah of Shah-i-Hamadan (można go obejrzeć tylko przez okno). Warto również udać się do leżącego blisko tego ostatniego meczetu grobowca matki Zain-ul-Abidin. Gdzie obok niewielkiego mauzoleum znajduje się cmentarz muzułmański. Polecamy również, mocno pilnowaną przez wojsko, jedyną w Srinagarze świątynia hinduistyczna na wzgórzu Hari Parbat Hill. Warta również wejść (lub wjechać) na wzgórze Shankaracharya skąd rozciąga się wspaniała panorama na położone poniżej wodne miasto na jeziorze Dal. Przejażdżka sikharami po jeziorze (80 rupii za łódź na 2 godziny) pozostawia niezapomniane wrażenia.

W Srinagarze zaopatrujemy się w prowiant na dalszą podróż, mając w perspektywie trekking w górach Zanskaru. Nie stanowi to większego problemu, wszystko czego nam potrzeba znajdujemy na miejskich bazarach w okolicach jeziora. Jedyną przeszkodą było kupno gazu do palników turystycznych, na którego nie udało nam się trafić, pomimo iż dotarliśmy do jednego z najlepiej wyposażonych sklepów (południowa część miasta, przy polu golfowym, znajduje się tam wiele punktów gdzie można napełnić gazem dowolne zbiorniki, samych kartuszy na gaz turystyczny dostać niestety nie można). Podczas poszukiwania gazu do naszego palnika, przytrafiła się nam przygoda, która zapewne utkwi nam na długo w pamięci. Trafiliśmy na jedną z wielu w tym czasie demonstracji, mającej na celu zwrócenie uwagi władz na problem wolności Kaszmiru. Spacerując po Shrinagarze, planując dalszy dzień nie mieliśmy świadomości nadchodzących wydarzeń. W pewnym momencie dało się słyszeć narastający dźwięk werbli, bębnów oraz coraz to głośniejsze okrzyki. Przed nami całą szerokością ulicy szli ludzie. Nieśli transparenty, flagi, krzyczeli coś w niezrozumiałym dla nas języku, udawało się nam wyłapać z tego harmidru jedynie jedno to słowo „Kaszmir”. Szli prosto na nas. Zastanawialiśmy się czy uciekać czy jednak zostać. Zwyciężyła żyłka przygody. Zostaliśmy porwani przez manifestację. Poczuliśmy się jak korespondenci wojenni. Robiliśmy zdjęcia wychodząc z założenia, że fotoreporterów się nie zabija, albo zabija rzadko. Uczestnicy przypatrywali nam się ciekawe, wciągając nas potem w dzikie wojenne tańce kaszmirskich górali, ustępując miejsca, abyśmy mogli wszystko zobaczyć. Przyjaźni i otwarci uśmiechali się do nas, tłumaczyli po co protestują. Pomijając pierwsze wrażenie walącego na nas kilkutysięcznego tłumu, podczas całej demonstracji czuliśmy się bezpiecznie. Niestety tego dnia ze zwiedzania nic nie wyszło, ale za to pełni wrażeń wróciliśmy do „naszej” łodzi.

18-20.07.2008 r. (Srinagar-Kargil-Padum)

Ze Srinagaru w stronę Kargilu (miasto przystankowe w drodze do Leh lub Padum) trudno wydostać się autobusem kursowym jeśli nie mamy dużo wcześniej wykupionych biletów (minimum z dwudniowym wyprzedzeniem). Po nieudanych próbach zakupu biletów i wejścia do autobusu bez biletu, decydujemy się na przejazd do Kargilu jeepem wraz z grupą miejscowych, którzy również nie dostali się na autobus kursowy. Płacimy 250 rupii za przejazd do Kargilu (tylne miejsca). Podróż trwa 10-12 godzin, zależy to od czasu jaki traci się na check pointach i od ewentualnych awarii pojazdu. Wydłużenie czasu jazdy może być również spowodowane przez przejeżdżające transporty wojskowe. Sama trasa jest bardzo malownicza i wije się serpentynami wspinając się coraz wyżej ponad Kotlinę Kaszmirską, wysoko w góry.

Do Kargilu przybywamy koło godziny 17.00, dowiadując się od razu, że właśnie odjechał autobus do Padum. Pytamy się, kiedy będzie następny? Tego nikt nie wie. W odpowiedzi słyszymy, że może przyjechać jutro, za tydzień lub za miesiąc. A w chwili kiedy przyjedzie, to mamy gonić za autobusem, aby się do niego dostać i kupić bilety. Nie wiedzieliśmy czy nasi informatorzy żartują, czy też nie. Trochę zrezygnowani lokujemy się w niewielkim hotelu Turist Marina w pobliżu dworca autobusowego. Warunki dość odpychające, nieprzyjemnie i mroczno, podobnie jak w całym mieście. Atmosfera Kargilu powoduje jednak, że mimo wszystko chcemy jak najszybciej się stąd wydostać. Następnego dnia wstajemy o godzinie 6.00, aby zdążyć na autobus odjeżdżający codzienne o 7.00 w kierunku Panikharu (miejscowość przy drodze do Padum w dolinie Suru). Z trudem udaje nam się wepchnąć do wypełnionego ludźmi pojazdu. O kupnie biletów nie ma nawet mowy. Po 2 kilometrach autobus się psuje i wraca do bazy. Próbujemy złapać okazję na dworcu i szukamy jeepa. Okazuje się, że miejscowi „biznesmeni” doskonale zdają sobie sprawę z trudności komunikacyjnych na trasie Kargil-Padum. Za jeepa do Padum proponują nam … uwaga … 10 000 rupii!!! Istne szaleństwo, zważywszy na to, że koszt biletu autobusowego to około 300 rupii. Decydujemy się na przejazd do wsi Sonku, wynajmując w tym celu wraz z kilkoma napotkanymi osobami jeepa. Za ten krótki odcinek zdzierają z nas 500 rupii za jeepa. Jadą z nami miejscowi oraz dwie Szwajcarki zmierzające również w kierunku Padum. Dalej planujemy łapać na stopa ciężarówki zmierzające z towarem do Padum. Mamy pecha, jest sobota i nic nie jeździ. W Sonku tkwimy w upale około 6 godzin bezskutecznie próbując zbić proponowane nam ceny przejazdu do następnej miejscowości Panikhar. Czekamy również na dwa autobusy, które mają przyjechać około godziny 15.00. Owszem przyjeżdżają. Tyle, że o dostaniu się do nich, z powodu panującego w autobusach tłoku, nie można było nawet pomarzyć. Próbujemy się dosłownie wepchać, ale nawet na dach autobusu nie udaje się nam dostać. Autobusy odjeżdżają, a my nadal czekamy. W końcu udaje nam się „załapać” na jeepa do Panikharu wspólnie z kilkoma miejscowymi. Płacimy normalną stawkę, taką jak miejscowi – 50 rupii, stawka zależy od wypełnienia jeepa, z nami jechał komplet10 osób. Poznany w jeepie człowiek poradził nam wysiąść na Police Check Point przed Panikharem. Ma tam przyjaciela, który nam pomoże. Poza tym łatwiej tam będzie nam złapać stopa. Jest już późno, słońce się chowa za górami. Przed nami przepiękna sylwetka siedmiotysięczników Nun Kun. Pijemy herbatę z miejscowymi i policjantami podziwiając tonący w czerwieni siedmiotysięcznik. Rozbijamy namiot tuż przy budynku check pointu, z zaproszenia naszych policjantów na nocleg w środku budynku nie korzystamy. Namiot wydaje się sympatyczniejszy, a na pewno czyściejszy.

Wstajemy w nocy o godzinie 3.00, aby zwinąć namiot. Ponoć o godzinie 4.00 ma przejeżdżać autobus w kierunku Padum. O godzinie 6.00 przejeżdża pierwszy pojazd – motorynka :). Tego dnia, do południa, nie pojechał żaden autobus, natomiast przejechały trzy trucki (tzw. pakistany). Policjanci na check poincie dobrze wiedzą ile ich jedzie, ponieważ dostają zawsze telefon z poprzedniego posterunku. Udaje nam się, przy pomocy naszych stróżów prawa dostać do trzeciego! Jedziemy. Niespiesznie, ciężarówka z zaopatrzeniem wspina się ubitym traktem wśród bloków skalnych w kierunku naszego celu. Zatrzymujemy się czasem na odpoczynek. Posiłki nasi kaszmirscy współtowarzysze podróży przygotowują w czasie jazdy, kierowca patrzy na bezpieczeństwo jazdy, młody pomocnik gotuje ryż i parzy herbatę, natomiast szef interesu leży w najwygodniejszym miejscu w kabinie odpalając jednego jointa od drugiego (hasz w papierosach). Po 14 godzinach jazdy, przekraczając przełęcz Pensi La (4450 m n.p.m.), około 2 w nocy jesteśmy w końcu Padum. Płacimy 1000 rupii (za dwie osoby) i zrzucamy bagaże w poszukiwaniu noclegu.

21-26.07.2008 r. (Trekking w Zanskarze; Padum, Karcha, Pukhtal)

Padum nocą. Ruch zamiera, cisza i ciemność. Pukamy do hoteli, nikt nie otwiera. Jakby miasto wymarło. W jednym tylko hotelu Haftal View ukazuje nam się w drzwiach zaspany człowiek oferując dość nieprzyjemny pokój w cenie 250 rupii (mała dwójka bez łazienki, łazienka – brudna klitka w korytarzu). Nie skorzystaliśmy z oferty. Wybieramy nocleg pod namiotem. Rozbijając się na polu namiotowym (przy głównej ulicy) w pobliżu pasących się koni. Chrzęst przeżuwanej trawy towarzyszy nam przez całą noc. Następnego dnia udaje nam się znaleźć sympatyczny pokój w hotelu Gakyi (duża dwójka z łazienką – 300 rupii za noc, po długich targach). Hotel jest czysty i schludny z najlepszą naszym zdaniem restauracją znajdującą się na piętrze budynku. Leży w samym centrum miejscowości. Tego samego dnia idziemy zwiedzić gompę w Karchi, oddaloną o około 10 km od Padum. Pogoda cały czas rozpieszcza nas słońcem oraz ciepłymi nocami.

Padum, niegdyś stolica Zanskaru, jest obecnie niewielkim miasteczkiem, w którym prąd jest jedynie wczesnym wieczorem (z generatorów), natomiast możliwe jest tu łączenie się ze światem poprzez satelitarny internet (drogi około 2 rupii za minutę). Miejsca do noclegu oferuje szereg hotelików usytuowanych wzdłuż głównego traktu prowadzącego przez miasto. Można się tutaj zaopatrzyć w pamiątki, które są znacznie tańsze niż w turystycznym Leh. Nie ma również problemu ze znalezieniem koni na trekking, wystarczy popytać się na głównej ulicy (ceny do negocjacji przeważnie około 250 rupii za konia/dzień).

Na trekking do klasztoru Pukhtal decydujemy się iść bez koni. Zostawiamy depozyt zbędnych nam rzeczy w hotelu (nie chcą za tę usługę żadnych pieniędzy) i niespiesznie ruszamy na południowy-wschód w kierunku wioski Reru, wzdłuż rzeki Lungnak. Zabrany przewodnik (Trekking in Ladakh wyd. Trailblazer Publications) sprawdza się doskonale, zarówno jeśli chodzi o topografię jak i czas przemarszu. Przed nami ostatni check point obok gompy Bardan, a dalej już tylko Himalaje. W Reru (do tego miejsca można dojechać jeszcze jeepem) zatrzymujemy się na obiad z zupek w proszku i pomimo dość późnej pory decydujemy się na dalszy marsz. Przejście jeszcze jednego odcinka, aby zanocować w oznaczonej na naszej mapie jaskini (ok. 1-1,5 godziny marszu od Reru). Miejsce na biwak okazuje się fantastyczne, jest sklepienie nad głową, dostęp do wody pitnej, jedynie brakuje nam ciepłej herbaty na dobranoc. Stosując się jednak do zasad panujących na tych bezleśnych terenach (miedzy innymi obserwacja miejscowej ludności), udaje nam się rozpalić ognisko używając w tym celu wysuszonych odchodów końskich, których na tym szlaku jest pod dostatkiem. Namiotu nie rozbijamy, noc jest ciepła i bezwietrzna.

Następnego dnia wychodzimy o godzinie 9.00, maszerujemy cały dzień z krótkimi przerwami w „tea-shopach” (sklepiki, gdzie można napić się herbaty lub coli kupić ciastka, batony czy gotowe zupki, a nawet zdarza się kupić i piwo po 120 rupii). Pierwszy tea-shopów napotykamy po około 1,5 godziny marszu. W międzyczasie mijają nas grupy turystów udające się do Pukhtal bądź do Darchy (miejscowość kończąca trekking przez Himalaje). Idą na lekko. Ich bagaż niosą z konie. Tempo marszu mamy porównywalne z tymi ekipami. Na trasie z dostępem do wody pitnej nie ma najmniejszego problemu, co 2-3 godziny można napotkać źródło, z którego możemy się napić bez obaw o późniejsze problemy gastryczne. W osadzie Tsetan zatrzymujemy się na dłuższy postój. Prosimy o ciepłą wodę, którą zalewamy purre ziemniaczane, doprawiamy cebulą i kupionym w Srinagarze ohydnym tuńczykiem z puszki. Fatalny smak rekompensuje zakupione tu zimne piwo. O godzinie 19.00 dochodzimy do wioski Purne (tu należy skręcić w dolinę Tsarap, aby dojść do klasztoru Phuktal), gdzie rozbijamy namiot w specjalnie do tego wyznaczonym miejscu (100 rupii/namiot) i korzystamy z dobrodziejstw oferowanych przez kilka ulokowanych tu sklepików.

Następnego dnia udajemy się do jednego z piękniejszych klasztorów Zanskaru, starej świątyni Pukhtal przyrośniętej do skał nad rzeką Tsara, u wylotu górującej nad nią jaskini. Gompa oddalona jest od wioski Purne o około 1,5 godziny marszu. Obiekt ten jest mocno eksponowany nad rzecznym urwiskiem, stąd też jego niecodzienny urok. Z tego miejsca mieliśmy wcześniej w planach powrót do Padum przez przełęcz Tongdhe La. Niestety droga ta jest praktycznie nie do pokonania o tej porze roku (lipiec – sierpień). Szczególnie, że tego roku (według relacji miejscowych) wysoki stan wody w rzekach spowodował, że nawet konie mogły mieć problem z ich pokonaniem. Przejście tamtędy możliwe byłoby dopiero od połowy września. Proponowano nam obejście innymi dolinami. Jednak czas ich pokonania zmusił nas do zmiany planów.

Do Padum wracaliśmy tą samą drogą, zmieniając jedynie miejsca noclegów. Opisywana trasa nie ma żadnych trudności technicznych, ścieżka wije się cały czas po zboczu, naprzemian wspinając się i schodząc w dół. Obecność licznych tea-shopów czyni drogę przyjemną i lekką. Praktycznie nie wymagane jest branie prowiantu, jednak dla własnej wygody zawsze to można uczynić. Przejście zajęło nam 5 dni (wliczając stopa jeepem z Reru do Padum w drodze powrotnej), przy założeniu, że marsz trwa codziennie około 10 godzin (z odpoczynkami). Namiot raczej obowiązkowy (można próbować spać przy tea-shopach bez namiotu). Obowiązkowo należy mieć kremy z filtrem, nakrycie głowy i okulary z filtrem UV. Przydatne są również kijki.

27-28.07.2008 r. (Padum-Kargil-Leh)

Ponieważ w trakcie dojazdu do Padum okazało się, że trasa jest wyjątkowo uciążliwa komunikacyjnie, po powrocie z trekkingu od razu zaczęliśmy się rozpytywać kierowców ciężarówek o transport powrotny. Trzeba to robić dzień przed podróżą, ponieważ cały transport wyrusza z Padum wcześnie rano (około godziny 4.00 – 6.00). Jedziemy z dostawcą warzyw z Kaszmiru, który karmi nas przez całą drogę bananami (cena 350 rupii/os). W Kargilu jesteśmy około godziny 18.00 (po 12-13 godzinach jazdy), zatrzymując się w tym samym hotelu co poprzednio. Biletów do Leh nie mamy i pomimo naszych starań, aby dostać je dzień wcześniej, musimy wstać znów bladym świtem żeby kupić je u kierowcy autobusu kursowego, który wyjeżdża z Kargilu w stronę Leh codziennie o godzinie 4.00 rano. Możliwe są również połączenia późniejsze, jednak nie zawsze należą one do pewnych. Podróż do Leh trwa około 10 godzin, trasa jest niezwykle malownicza. Część turystów wysiada w Lamayuru (bardzo ładnie położona gompa), aby udać się stamtąd na trekking w kierunku Darchy.

29-30.07.2008 r. (Leh i okolice)

Z dworca autobusowego w Leh idziemy około 40 minut do zielonej dzielnicy Chanspa, gdzie znajduje się większość tanich hoteli dla przyjezdnych turystów. Nocujemy w Leeon Guest House, płacąc 200 rupii za dwójkę bez łazienki (prysznic i ubikacja wspólna dla całego piętra). Korzystamy z tego, że zatrzymujemy się tu na dłuższy czas i robimy przepiórkę rzeczy. Można to zrobić samemu, bądź też skorzystać z licznych pralni w okolicy. Ponieważ Leh jest miastem żyjącym głównie z turystyki, większość usług jest dostosowana do przyjezdnych. Mamy zatem liczne kafejki internetowe, restauracje, sklepy pamiątkarskie, agencje turystyczne i trekkingowe oferujące szeroki zakres usług. Stołujemy się w restauracji Nepal Kitchen, gdzie jemy zarówno śniadania i kolacje (polecamy!).

W celu zwiedzanie pobliskich klasztorów doliny Indusu decydujemy się na wynajęcie skutera (500 rupii za dzień, benzynę trzeba zatankować dodatkowo, nie wymagają żadnych dokumentów). Dostosowanie się do praw indyjskiego ruchu drogowego, nie należy jednak do spraw prostych. Pomijając już kwestię lewostronnej organizacji, zostajemy wchłonięci w ogromną machinę, w której panuje prawo większego i silniejszego. Próbując się dostosować do takich zasad, z góry zostajemy zepchnięci na najniższe szczeble hierarchii drogowej, wyprzedzając jedynie rowerzystów i pieszych (tych ostatnich przepędzając donośnym klaksonem – główna umiejętność jaka powinien opanować adept kursów na prawo jazdy w Indiach). Jednak sama podróż jest fascynująca. Oprócz trzech klasztorów, które udało nam się zwiedzić (Tikse, Stakna i Matho), zaliczamy jeden porządny upadek na skuterze (bez dalszych konsekwencji), forsowanie kilku niewielkich rzek oraz popołudniowy korek na ulicach Leh.

Klasztory w okolicy Leh, oprócz gór stanowią największą atrakcję tej części doliny Indusu. Do większości wstęp jest bezpłatny, jednak zawsze wypada uiścić „dobrowolny datek” na rzecz klasztoru, zwykle około 20 rupii. Przemieszczając się większą grupą warto na przykład wynająć jeepa (ok. 1400 rupii/dzień).

W Leh nie pozostajemy długo. Jeszcze na trasie do Padum, dowiedzieliśmy się, że w dniach 6-8 sierpnia w Dharamsali będzie przebywać Dalajlama XIV. Z powodu licznych wyjazdów po świecie nie jest on częstym gościem w swojej siedzibie w Dharamsali. Stąd nasz pośpiech i zmiana planów, aby właśnie tam dotrzeć na ten czas.

31.07-3.08.2008 r. (Leh-Manali, Manali)

Podróż z Leh do Manali autobusem kursowym trwa 2 dni. Bilety można nabyć wcześniej na dworcu autobusowym w Leh, bezpośrednio u kierowcy danego pojazdu. Autobus odjeżdża codziennie (w sezonie, bowiem w zimie droga jest zamknięta) około godziny 5.00 rano. Droga prowadzi min. przez dwie wysokie pięciotysięczne przełęcze (Taglang La 5328 m n.p.m. i Lachalang La 5060 m n.p.m.). Pierwszego dnia dojeżdżamy do miejsca noclegu już po drugiej stronie Himalajów – Keylongu, około godziny 20.00. Po targach dostajemy pokój w hotelu Snowland, płacąc 250 rupii za trójkę z łazienką. Nocujemy wraz z poznaną na dworcu autobusowym w Leh Polką – Dagmarą, przez pewien czas podróżując razem. W drugim dniu podróży, autobus odjeżdża z Keylongu o godzinie 6.30, przybywając do Manali na godzinę 14.00. Sam Keylong, nocą wywołuje odczucia podobne jak w Kargilu. Miasta przesiadkowe, skąd człowiek pragnie jak najszybciej się wydostać.

Manali wita nas świętem, którego uczestnicy tworząc barwny korowód przechodzą ulicami miasta niosąc wyobrażenie jednego z hinduistycznych bóstw. Bierzemy rikszę motorową w trzy osoby i udajemy się w stronę Old Manali, gdzie nocujemy w Prakash Cottage (200 rupii za dwójkę). Dojść do niego należy od restauracji koreańskiej za hotelem Krishna . Pokój duży, czysty i schludny z łazienką, gospodarz po pierwszych targach, zadaje standardowe pytanie (tutaj w Manali), czy palimy marihuanę? Miasto to jest enklawą „westmenów” pragnących wyciszyć się, przy użyciu wszelakich łatwo tutaj dostępnych i tanich dopalaczy. Nic dziwnego skoro marihuana jest tutaj zwykłym chwastem, który można spotkać w każdym zagajniku. Oprócz kilku atrakcji (gorące źródła w pobliskim Vashisht, świątynia Hadimba) czystą przyjemnością są zakupy w Manali. Jeśli przy podróży do Indii planujemy tutaj dłuższy lub krótszy pobyt, warto część czasu poświęcić zakupom. Przede wszystkim jest dość tanio, względem Delhi, a na pewno Leh, po drugie zaś oferta jest tu różnorodna i oryginalna. Oprócz niedrogiej biżuterii, zaskakujących krojem ubrań, możemy sobie tutaj uszyć cokolwiek dusza nasza zapragnie. W bardzo krótkim czasie. Chętnie skorzystaliśmy z tej możliwości, dając do wykonania worki na plecaki, potrzebne przy wszelakich podróżach samolotem czy transporcie autobusowym (300 rupii).

Bez problemów kupujemy w kasie na dworcu autobusowym bilety do Dharamsali (dwa dni przed, dzięki czemu mamy najwygodniejsze miejsca).

4-5.08.2008 r. (Manali-Dharamsala, spotkanie z Dalajlamą)

Z Manali do Dharamsali kursuje jeden lub dwa autobusy dziennie, nasz wyjeżdżał o godzinie 19.00 (235 rupii). Podróż trwa całą noc, o godzinie 5.00 rano jesteśmy na dworcu autobusowym w Dharamsali, skąd dostać się jeszcze trzeba do McLyod Ganj, dawnej dzielnicy kolonialnej, gdzie obecnie ma siedzibę Duchowy Przywódca Tybetańczyków. Od wielu lat w pierwszych dniach sierpnia prowadzone są w McLyod Ganj wykłady, tzw. „Dalajlama teachings” dla corocznie przybywającej tu grupy koreańskich buddystów. Wykłady odbywają się w głównej świątyni McLyod Ganj, nieopodal skromnej rezydencji Jego Świątobliwości. Przybywają na nie liczni turyści, „biali” buddyści jednak w tłumie przeważają uchodźcy tybetańscy oraz mnisi. Aby dostać się do świątyni trzeba wypełnić specjalny permit, koniecznie posiadając ze sobą dwa zdjęcia legitymacyjne. Po uiszczeniu symbolicznej opłaty 10 rupii, dostajemy identyfikator, który umożliwia nam wejście na wykłady. Permit otrzymuje się w agencji nieopodal świątyni lub w recepcji klasztornego hotelu Om. Przy samym wejściu na wykłady, należy zostawić (najlepiej w hotelu, na miejscu mnie ma przechowalni) wszystkie ostre przedmioty oraz aparaty fotograficzne i telefony komórkowe. Nie wolno także wnosić picia, papierosów i zapalniczek. Można natomiast, chociażby dla własnej wygody, wziąć matę lub poduszkę do siedzenia.

Nauki rozpoczynają się o godzinie 9.00 i trwają z jedną przerwą do 15.00. W świątyni panuje atmosfera skupienia, modlitwy i wyciszenia. Dalajlama przemawia swoim miękkim głosem po tybetańsku, tłumaczone to jest na koreański oraz w specjalnych radyjkach na angielski (radyjka można na mieście wypożyczyć lub kupić). Mówi o pokoju, współczuciu, obecnej sytuacji na świecie. Porusza zagadnienia początków ludzkości i powstania wszechświata. Jesteśmy bardzo zadowoleni ze spotkania, tym bardziej, że wychodząc na odpoczynek Dalajlama zatrzymał się przy nas i każdemu z osobna uścisnął dłoń! Zaspokojeni duchowo chodzimy w wolnych chwilach po McLyod Ganj rozmawiając z licznymi tybetańskimi uchodźcami, biorąc udział w licznych marszach poświęconych pamięci osób zabitych w tym roku podczas zamieszek w Tybecie. W samym mieście czuć atmosferę jakiegoś dziwnego napięcia, oczekiwania, ale także żalu i tęsknoty. Liczne plakaty pokazują ofiary represji chińskich w Tybecie. Jesteśmy w Dharamsali tuż przed olimpiadą w Pekinie, co jeszcze bardziej potęguje wrażenia.

McLyod Ganj posiada rozwiniętą bazę noclegową. Śpimy w hotelu Tibetan Ashoka Guese House, jest czysto i schludnie, pokój z łazienką (275 rupii). Jednak w czasie pobytu w miescie Dalajlamy baza noclegowa jest dość wypełniona.

W jednym z licznych biur turystycznych kupujemy bilety autokarowe do Delhi. Ceny we wszystkich są podobne. Płacimy 450 rupii za bus „deLuxe”, który pomimo, iż nie spełnia w żadnym wypadku tej kategorii, jest znacznie wygodniejszy niż autobusy kursowe. Na nie bilety można zakupić w kasie na głównym placyku McLyod Ganj. Autokary w stronę Delhi odjeżdżają z samego McLyod Ganj, zatem nie ma potrzeby zjeżdżania na dół do Dharamsali. Wyjazd jest przeważnie około godziny 18.00 – 19.00, natomiast przyjazd do Delhi około 6.00 rano (w pobliże Kashmir Gate, przy dzielnicy Tybetanskiej w Delhi).

6-10.08.2008 r. (Delhi-Agra-Fathaipur Sikrim-Delhi)

Ponieważ mamy jeszcze do odlotu kilka dni w zapasie decydujemy się pojechać do Agry, aby zobaczyć jeden z siedmiu cudów świata. Po krótkim pobycie w Delhi zostawiamy w naszym hotelu (Downtown przyp.) w depozycie większość bagaży i jedziemy, jedynie z podręcznymi plecakami na dwudniową wycieczkę do Agry. Bilety na pociąg kupujemy zaraz po przyjeździe z Dharamsali w kasie dla cudzoziemców w New Delhi Railway Station (pierwsze piętro). Nie należy słuchać naganiaczy informujących o zamknięciu biura, jego remoncie itp. Są to oszuści chcący naciągnąć ciebie na turystyczna wycieczkę w jednym z licznych tu biur podróży (jak alternatywę braku możliwości zakupu biletu w jakoby zamkniętej kasie). Po niezbyt długim oczekiwaniu i wypełnieniu kilku papierków, bezproblemowo udaje nam się kupić bilet tam i z powrotem. Pociąg jedzie około 2,5 godziny (z dworca H. Nizamuddin), w Agrze jesteśmy już o godzinie 10 rano. Bierzemy pre-paid rikszę (50 rupii), która wiezie nas do Hotelu Shanti Lodge (mała dwójka z łazienką – 250 rupii). Po szybkim śniadaniu na dachu hotelu z jednym z ładniejszych widoków na Taj Mahal, udajemy się na zwiedzanie. Wstęp do miejscowych zabytków jest dość drogii; Taj Mahal – 750 rupii, Fort Agra – 300 rupii, pałac Fathaipur Sikrim – 260 rupii). Jedziemy jeszcze do Archaeological Survey of India, gdzie jako archeolog Ewa rozmawia z indyjskimi kolegami po fachu (miedzy innymi dyrektorem), okazując przy tym stosowne papiery, aby dostać permit na bezpłatne wejście do Taj Mahalu i innych zabytków (przy kasach nie uwzględniają żadnych zniżek, o zniżkach decyduje główny archeolog Agry). Po dwóch godzinach spędzonych na przesympatycznej rozmowie o architekturze i archeologii Indii, wychodzimy z permitem na darmowy wstęp do wszystkich atrakcji w Agrze i okolicy (permitem była wizytówka dyrektora!)

Tego dnia chłoniemy urok i magię marmurowego Taj Mahalu oraz w strugach monsunowego deszczu jedziemy do Agra Fort (ładniejszego od delijskiego fortu).

Następnego dnia planujemy wycieczkę do Fathaipur Sikrim („Wymarłego miasta”). Wsiadamy w jeden z autobusów zmierzających w tamtą stronę (22 rupie), które odjeżdżają co pół godziny z dworca nieopodal stacji kolejowej. Pół dnia wystarcza aby zwiedzić zarówno meczet jak i „Ghost City” w Fathaipur Sikrim. Wracamy po południu aby zdążyć na pociąg powrotny do Delhi.

W rejonie tak obleganym turystycznie jedyną, ale dość poważną uciążliwością są wszechobecni naganiacze. Trzeba być szczególnie ostrożnym, aby nie dać się oszukać czy okraść. Przy niektórych zabytkach zdarza się, iż natrętne dzieci mocno utrudniają zwiedzanie, a nawet zrobienie zdjęcia. Nie należy wierzyć większości naganiaczy, co do rozwiązań komunikacyjnych czy godzin otwarcia obiektów, warto w tym przypadku zaufać przewodnikom (LP). Agra to także nachalni riksiarze. Tani ale uciążliwi. Non stop nagabujący, oferujący swoje usługi mimo tego, że grzecznie, później już mniej grzecznie odmawiamy.

Ostatni dzień w Delhi spędzamy na zakupach.

KOSZTY

Przejazdy (koszt liczony na jedną osobę):

Warszwa-Delhi-Warszawa (Aerosvit, przesiadka w Kijowie) – 1940 zł.

Delhi-Srinagar – 80 USD

Srinagar-Kargil (jeep) – 250 rupii

Kargil-Sonku (jeep) – 125 rupii

Sonku-Panikhar (jeep) – 50 rupii

Panikhar-Padum (truck) – 500 rupii

Gompa Barun-Reru (jeep, paka) – 25 rupii

Reru-Padum (jeep) – 100 rupii

Padum-Kargil (truck) – 350 rupii

Kargil-Leh (autobus kursowy) – 250 rupii

Leh-Manali (autobus kursowy) – 570 rupii

Manali-Dharamsala (autobus kursowy) – 235 rupii

Dharamsala-Delhi (autobus deluxe) – 450 rupii

Delhi-Agra (pociąg 2-st class) – 76 rupii

Agra – Fathairpur Sikrim – Agra (autobus kursowy/cena w jedną stronę) – 22 rupie

Agra-Delhi (pociąg) – 86 rupii

Noclegi: (cena za dwójkę/noc, zawsze po targowaniu) warunki:

*dostateczne, **dobre, ***bardzo dobre

Delhi (Downtown, Paharganj) – 275 rupii ***

Srinagar (houseboat, Snow Goose) – 500 rupii ***

Kargil (Turist Marina) – 250 rupii* (pogryzieni przez insekty)

Padum (Gakyi) – 300 rupii***

Leh (Leeon) – 200 rupii**

Keylong (Snowland) – 250 rupii**

Manali (Prakash Cottege) – 200 rupii***

Dharamsala (Tibetan Ashoka) – 275 rupii***

Agra (Shanti Lodge) – 250 rupii**

Ceny orientacyjne przejazdów wewnątrz miast (większość targowana):

Delhi: taksówka z lotniska na Paharganj/pre paid – 350; riksza rowerowa Paharganj-Red Fort – 40 rupii; cena taksówki Paharganj-lotnisko – 200-250 rupii; riksza motorowa z New Delhi do ten dworzec H. Nizamuddin – 50 rupii; metro – od 6 do 12 rupii w zależności od długości trasy.

Srinagar: taksówka z lotniska do jeziora Dal – 375 rupii,; shikara – w zależności od odległości od 10 do 30 rupii,; godzinna wycieczka po jeziorze – 80 rupii; autobus miejski – 2 rupie;

Leh: wynajem skutera na cały dzień – 500 rupii plus koszt benzyny (270 rupii za 5 litrów);

Manali: riksza motorowa z dworca autobusowego do Old Manali (pod górę) – 40 rupii;

Agra: riksza motorowa z dworca kolejowego do hotelu 50 rupii; riksza rowerowa Taj-Mahal – Agra Fort, Taj – Mahal – Archaeological Survey of India – Taj Mahal – 20 rupii.

Jedzenie /orientacyjnie/:

Śniadanie/os.: 50-80 rupii; obiadokolacja: 100-200 rupii

Polecane restauracje (bardzo smacznie, ceny niewygórowane) – Delhi: Restauracja na tarasie Hotelu Anoop (Paharganj), restauracja True Blue (z piwem i klimatyzacją) za wiaduktem koło dworca kolejowego New Delhi, Caffe Everest koło hotelu Dawntown. Srinagar: restauracja Lhasa przy jeziorze Dal; Leh: restauracja Nepal Kitchen

Przewodniki: najnowsza wersję lonley planet India zakupisz w otwartych księgarenkach na Paharganju. Przechodzone za 500 rupii z możliwością oddania za połowę wartości sprzedanej książki. Dostępne są tez inne pozycje czasami również w języku polskim.

Kurs dolara w Delhi: 1USD – 42 rupie


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u