Izrael Jordania 2013 – Piotr Wiland

Atak zimy na Izrael i Jordanię – podróż z niespodziankami
Jak dolecieć do Tel Avivu.

Wpierw przenocowałem w Berlinie, dokąd dojechałem własnym samochodem, gdyż lot miałem wcześnie rano. Zarezerwowałem hotel – Dorint Airport – Hotel Berlin Tegel , Gotthard str. 96, przez stronę z hasłem „parken and fliegen” . Cena za noc wraz z parkingiem na samochód na okres do 15 dni za jedno miejsce wynosiła mnie łącznie (bez śniadania) 100 euro . Bilet z Berlina (Air Berlin) do Tel Avivu: Berlin – 10.30 – Tel Aviv : 15:30 (4 h) -12.12.2013; przylot 21.12.2013 – Tel Aviv – Berlin Tegel (Air Berlin : 16:45 – 20.10 (4h 25 min). Cena 1 690 PLN. Na marginesie warto wspomnieć, iż do Izraela latają często samoloty tanich linii Wizzair z Katowic i Warszawy

Ceny i inne ważne informacje:

Izrael

Nie trzeba starać się wcześniej o wizę . Pieczątkę otrzymuje się bezpłatnie na lotnisku, ale należy zaznaczyć , aby wydano ją na osobnej kartce, którą jednak trzeba bardzo pilnować , aby jej nie zawieruszyć . Jest to związane z obostrzeniami niektórych państw na Bliskim Wschodzie , które odmawiają przyznawania wizy, jeśli w paszporcie jest udokumentowany wjazd lub wyjazd z Izraela. Ale należy mieć w pamięci, iż jeśli np. na granicy z Jordanią zostanie nam wbita do paszportu pieczątka przejścia granicznego, wtedy możemy być “namierzeni”, iż przebywaliśmy w Izraelu (a pieczątka jest pisana po arabsku)

Wymiana – 1 USD = 3,46 szekli

Ceny wstępu : bezpłatny jest wstęp do Kościoła Świętego Grobu czy innych świątyń chrześcijańskich w Jerozolimie ; 40 szekli wejście na teren ruin Cezarei; 45 szekli – wjazd i zjazd kolejką oraz wejście do Kofar Rosh Ha Niqra

Przejazdy

24 szekle – bilet na autobus nr 397 z lotniska do Jerozolimy; 50 szekli – minibus zbiorowy z 10 osobami z Jerozolimy do Tel Avivu (cena zawyżona z uwagi na kiepskie warunki na drogach); 78 szekli – autobus Tel Aviv – Eilat (nr 390), jedzie około 5 h 15 min- 5 h 40 min; 35 szekli – taksówka z dworca autobusowego Eilat na granicę izraelsko – jordańską; 39 szekli – pociąg Tel Aviv – Akko, 105 szekli – opłata wyjazdowa z Izraela na granicy z Jordanią;

Sklep : 12 szekli – 1,5 litr Coca cola, duża woda mineralna (1,5 ltr) – 6-7 szekli

Restauracja : 40 szekli – sałatka, oliwki, falafel w bułce; 60-70 szekli – spaghetti; 50- 60 szekli – lasagna; 12 szekli – rogalik słodki – na stacji benzynowej; 22 szekle – duży sok pomarańczowy

Hotele :

97 USD – noc w Agripas Boutique Hotel , Agripas 15, Jerusalem – Agrippa;

Hotel de la Mer , Tel Aviv , Ziona Str. corner 62, Hayarkon str – 109 USD – 1 noc

Ceny i inne ważne informacje – Jordania

Wiza do Jordanii:

Można ją otrzymać na granicy , z tym że należy pamiętać , iż nie dotyczy to przejścia granicznego na przejściu Allenby-King Hussein Bridge, gdyż według Jordanii nie jest ona właściwą granicą pomiędzy Izraelem a Jordanią , ale stanowi granicę z Palestyną. Stąd jeśli już ktoś posiada wizę, którą uzyskał wcześniej w ambasadzie Jordanii można tędy wjeżdżać do Jordanii. Oczywiście przy wyjeździe z Jordanii można przejeżdżać tędy , gdyż nie trzeba starać się o wizę . W pozostałych przypadkach należy skorzystać z przejścia pomiędzy Eilat – Aqaba (Yitzhak Rabin – Wadi Araba) na południu , lub na północy w Galilei (Jordan River- Sheik Hussein) . Ja osobiście skorzystałem z przejścia koło Eilat i okazało się , iż otrzymałem pieczątkę uprawniającą mnie do wjazdu na teren Jordanii , ale nie musiałem za to płacić. Pewne szczególne regulacje panują kiedy zamierza się wjeżdżać na teren specjalnej strefy dookoła Aqaby, ale na pytanie dokąd jadę odpowiedziałem , iż do Petry , która jest poza tą strefą i pomimo wszystko nie musiałem płacić . Natomiast wbrew temu co czytałem wcześniej konieczna była opłata przy wyjeździe z Izraela

Kurs 1 USD = 1 dinar jordański (JD) = 0,68-0,69 USD, 1 funt brytytjski = 1 dinar jordański

Ceny wstępu

Zabytki Petry można zwiedzać nominalnie od szóstej rano do czwartej popołudniu w zimie , ale w grudniu jasno się robi znacznie później, zaś godzina 16 może oznaczać zakaz wchodzenia, a nie iż wszyscy z tak wielkiego terenu mogą być wypraszani.

Cena za jeden dzień wstępu – 50 dinarów, za dwa dni wstępu 55 dinarów, za 3 dni wstępu – 60 dinarów; kosztowna okazała się formuła sprzedaży wiązanej czyli dojazd na Wadi Rum z Petry i nocleg na pustyni, a następnie dojazd do Aqaby. Kosztowało 190 dinarów, w tym dodatkowo przejazd do Szobak z oczekiwaniem na zwiedzanie, następnie przejazd do Wadi Rum, 3 h przejazdu dżipem po pustyni , nocleg na pustyni w namiocie , kolacja i śniadanie w obozie Beduinów, przejazd do wioski a następnie do Aqaba. Ta sama wersja, ale bez przejazdu do Szobak cena – 160 dinarów;

Przejazdy:

Na granicy Jordania – Izrael znajduje się tablica z oficjalnymi taryfami za przejazd z tego miejsca w dowolny punkt Jordanii uczęszczany przez turystów , w tym do: 8 JD – międzynarodowe lotnisko w Aqaba; 11 JD – centrum Aqaba; 22 JD –plaże na południe od Aqaby (rafa koralowa); 39 JD – dojazd do Wadi Rum; 55 JD – dojazd do Wadi Rum z oczekiwaniem na przejazd dżipem po pustyni; 55 JD – przejazd w jedną stronę do Petry; 88 JD – przejazd do Petry z oczekiwaniem na zwiedzanie; 99 JD – dojazd nad Morze Martwe; 109 JD – przejazd do Ammanu czy jego dzielnic; 10 dinarów – podatek wyjazdowy z Jordanii na granicy z Izraelem

Restauracja : 10 dinarów jordańskich (JOD) – potrawa pod nazwą Sawani Badawaidi; 2 dinary – herbata; 1,12 JD – cheese burger; inne : 4 dinary – chusta tradycyjna na głowę

Hotele :

45 dinarów – nocleg – Petra Palace Hotel; Sunset Hotel (Petra) – 30 dinarów; 76,50 JD (60 JD + 10% podatek + 16% podatek miejski) – Petra Guest House Hotel (Crown Plaza) – Wadi Musa

Czas jest podobny jak w Izraelu, ale czas letni zamienia się na czas zimowy w nocy z 19/20 grudnia i wtedy o godzinę później niż w Polsce czyli 22 w Polsce to 23 w Jordanii

Relacja:

11.12.2013 – środa

Początkowo planowałem lecieć z Wrocławia przez Warszawę do Tel Avivu. Niestety samolot przez Warszawę nie wylatywał w środę wieczorem, a przylot następnego dnia w piątek rano mógł się wiązać z utknięciem w Izraelu z powodu szabatu. Próby wynajęcia samochodu, aby być niezależnym też się nie powiodły, gdyż trzeba było go pożyczyć przynajmniej na 3 dni; tak to przynajmniej było w tym czasie. Może przyczyna była prozaiczna, iż nie zamierzano zajmować się samochodem w okresie szabatu czyli od piątku popołudniu (po zmierzchu) do soboty wieczorem. Stąd też ostatecznie wykupiłem lot z Berlina Tegel w czwartek rano.

Do hotelu w Berlinie dotarłem dopiero około 22. Następnego dnia skoro świt ruszyłem na lotnisko. Z relacji osób, które wcześniej wylatywały do Izraela wynikało, iż należy być przynajmniej 3 godziny przed odlotem, gdyż samoloty lecące do Izraela miały podlegać szczególnej kontroli

12.12.2013 – czwartek

Na lotnisku niespodzianka. Stanowisko odlotu otwierali dopiero na dwie godziny wcześniej; trochę mi było szkoda, bo mogłem sobie trochę dłużej pospać. Sama procedura sprawdzania wyłącznie podręcznego bagażu była standardowa. Żadnych pytań po co lecę, na jak długo. Przy zbliżaniu się do lądowania na lotnisku Ben Guriona w Tel Avivie pilot oznajmił, iż temperatura wynosi około 10 stopni. Byłem tym nieco zniesmaczony. Nie po przecież wyjeżdżałem w cieplejsze kraje niż Polska, aby nie odczuć wyraźnej różnicy w klimacie. Ale z początku miałem inne problemy na głowie niż zastanawiać się nad pogodą. Lotnisko w Tel Avivie jest sporych rozmiarów; wyszedłem jako jeden z ostatnich, gdyż dane mi było siedzieć w ostatnim rzędzie. O dziwo, przy kontroli paszportowej nie musiałem długo czekać. Parę standardowych pytań, na jak długo przyjechałem , po co i już za chwilę otrzymałem swój paszport. Zamiast wbijanej pieczątki otrzymałem znaczek wjazdu do Izraela, który mogłem, ale nie musiałem przykleić do paszportu. Jest bowiem parę krajów muzułmańskich jak Iran czy Liban, które wprost zawracają z granicy, gdy zobaczą przybitą pieczątkę kontroli granicznej Izraela.

Na lotnisku był też kantor, gdzie wymieniłem tyle co było niezbędnie potrzebne na tą pierwszą dobę w Izraelu. Mieli niemiłe procedury, iż pobierali dodatkową opłatę za tą czynność, co mnie zniechęciło do wymiany jakiejś większej sumy na wszelki wypadek. Na pierwszą noc w Izraelu miałem zarezerwowany Hotel Agrippa w Jerozolimie. Jedyne czego jeszcze nie wiedziałem to jak tam dotrzeć. Opcji było kilka: od tej najdroższej (taksówka za ponad 200 szekli), następnie taksówka zbiorowa za około 60 szekli i przejazd autobusem z przesiadką. Wybrałem ten ostatni, bo chciałem wpierw dotrzeć na dworzec autobusowy, aby kupić bilet na następny dzień do Eilat. Wpierw miał to być autobus nr 5, potem czekała mnie przesiadka do autobusu nr 947. Byłem jedynym pasażerem autobusu nr 5. Na którymś ze skrzyżowań dróg musiałem się wytaskać ze swoja walizką, aby przejść dobre kilkaset metrów na inny przystanek, gdzie już oczekiwało już spore grono osób. Na tablicy przy przystanku wyświetlała się informacja jaki autobus niedługo nadjedzie. Niedawno padało, , ale póki co parasol nie był potrzebny. Wreszcie po jakiejś pół godzinie pojawił się autobus 947. Połowę pasażerów stanowili młodzi żołnierze nie rozstający się ze swoimi karabinami; większość z nich pewnie jechała na żydowski weekend. Następnego dnia popołudniu miał się zacząć szabat. Miałem wtedy nadzieję być już wtedy w Jordanii. Nie przejechaliśmy daleko. Gdy autobus miał skręcić na drogę do Jerozolimy w poprzek stanął samochód policyjny, który nikogo nie puszczał. Czekaliśmy kilkanaście minut, ale wreszcie ruszyliśmy. Z lotniska do Jerozolimy trzeba się wspiąć dobrze utrzymaną wielopasmową drogą na wysokość ponad 700 do 800 metrów na której położone jest Święte Miasto.

Zerkając na szosę spostrzegłem na poboczu jakieś białe płachty. Czyżbym trafił na anomalię pogodową. Czyżby śnieg ?. W tym czasie w Polsce o śniegu w grudniu mogłem jedynie marzyć. Już niedługo okazało się coś więcej, gdy dotarliśmy na dworzec autobusowy. Chciałem kupić bilet do Eilat, ale wszystkie kasy były pozamykane, poza jednym okienkiem. Tam pewna odpowiadała bardzo standardowo. „ Nie wiem czy coś odjedzie, tym bardziej nie wiem czy coś odjedzie jutro”. Tak oto zaczęło się moje doświadczenie z największymi opadami śniegu w Jerozolimie od ponad 20 lat. Spadło już podobno trochę śniegu kilka godzin wcześniej i nawet przez jakiś czas droga łącząca Jerozolimę została zamknięta, a następnie ją otworzono.

Gdy odstawiłem swoje bagaże w hotelu ruszyłem w miasto. Tuż po wyjściu z hotelu rozgrywały się scenki żywcem wzięte z ataku zimy w Polsce, gdy w telewizorze słychać o drogowcach, którzy znowu zaspali. Obok na rondzie młodzi ludzie pchali auto, które zakopało się w śniegu. W tym, kraju rzadko kto myśli o zimowych oponach. Ale jeszcze było w miarę normalnie. Od czasu do czasu grupki młodych ludzi obrzucały się kulkami śnieżnymi i wtedy lepiej było nie znaleźć się na linii strzału. Na Jaffa Road – reprezentacyjnej ulicy Jerozolimy – od czasu do czasu przejeżdżał tramwaj, obrzucony od razu kanonadą kul śnieżnych.

W pobliskiej restauracji uzmysłowiłem sobie, ze Izrael nie należy do tanich krajów. Piwo kosztowało ponad 20 szekli (6 dolarów) a talerz spaghetti trzy razy więcej. Ceny więc prawie jak w Australii w dobrej knajpie w Sydney. Posiłek sprawił, iż miałem siły ruszyć w kierunku Starego Miasta. Wszędzie kilkanaście centymetrów śniegu; o odgarnianiu z chodnika czy ulic nie było nawet co marzyć. A do tego znowu zaczęło prószyć i mocno wiać. Najprzyjemniej, choć nieprzyjemnie pusto było więc w zaułkach Starego Miasta, gdzie większość ulic to jeden wielki stragan. Są więc zadaszone, ale żywego ducha ledwie można było doświadczyć , zaś nieliczne sklepiki zamknęły już swe podwoje. Zamknięta była też mała furtka, prowadząca na dziedziniec Kościoła Świętego Grobu. Tuż przy małej tabliczce z napisem Saint Sepulchre stało dwóch żołnierzy izraelskich, mających tam swój posterunek. Powrót do hotelu nie był łatwy. Strasznie wiało, a brodzenie po zaspach śniegu wzdłuż murów Jerozolimy w letnich butach było niezapowiedzianą atrakcją.

13.12.2013 – piątek

W nocy spadło naprawdę mnóstwo śniegu. Nie byłem na tyle ambitny, aby zrywać się przed szóstą i jechać planowanym autobusem o siódmej rano. Wpierw wybrałem się na śniadanie, które serwowali w pobliskim hotelu. Niby blisko, chyba niecałe dwieście metrów, ale śniegu było po 30-40 centymetrów. Na taksówkę w tym dniu do dworca autobusowego nie było co liczyć. Został więc tylko spacer. Jeżeli dzień wcześniej było sporo śniegu, to gdy w nocy jeszcze dosypało , rajd z walizką był wyzwaniem dla zdeterminowanych. Nie byłem jednak w tym osamotniony. Tory tramwajowe stanowiły wąską drożynkę dla sznurka pieszych. Co jakiś czas mijałem się z innymi osobami ciągnącymi swoje walizki do tego samego celu co ja. Dookoła zaś zasypane samochody, zamknięte biura czy sklepy z jednym wyjątkiem. Piekarnie pachnące świeżymi wypiekami zapraszały klientów w swoje progi, aby mogli zdążyć chałki przed szabatem. Jak grzyby po deszczu powstawały pierwsze bałwany. Najtrudniej było przejść na kolejnych skrzyżowaniach, gdzie trzeba było zejść z utartych kolein. W końcu po może trzech kwadransach znalazłem się przed dworcem autobusowym. „ Nie ma żadnych autobusów i nie będzie, może w niedzielę , a może i w poniedziałek” na te słowa mogłem się obrócić na pięcie i wrócić skąd przyszedłem.

I tak oto spędziłem kolejne dwie noce i dwa dni w hotelu Agrippa. Na brak atrakcji nie miałem na pewno co narzekać. Najważniejsze było jednak – już po kolejnym zameldowaniu – abym mógł się nieco podsuszyć , a w szczególności moje buty. Wzorem innych owinąłem je w plastik, co miało zabezpieczyć moje obuwie przed rozmakającym w słońcu śniegiem. Nie tylko spadło mnóstwo śniegu, ale w nocy szalał wiatr i sporo drzew było połamanych. Było dobrze, gdyż od rana świeciło słoneczko i nie śnieżyło. Było źle, bo w wielu miejscach brodziło się prawie w wodzie zmieszanej z lodem i śniegiem. Do Starego Miasta idzie się w normalnych czasach z piętnaście – dwadzieścia minut. Ale przy tych warunkach przeskakiwania podtopionych chodników czy chwiejnego utrzymywania równowagi na śliskiej powierzchni trwało to o wieki dłużej. Nadal wszystko było pozamykane, nie tylko szkoły, ale to co dla mnie było najważniejsze również i punkty wymiany walut. Musiałem się ograniczyć w wydatkach, gdyż najważniejsze było mieć fundusze na kupno biletu do Eilat.

Był piątek – dzień świąteczny dla muzułmanów, więc wiele ze straganów było pozamykanych. W Kościele Świętego Grobu było pusto. W jego wnętrzach mieści się zarówno Góra Kalwarii, gdzie ukrzyżowano Chrystusa, jak również miejsce, gdzie miało miejsce złożenie Jego Ciała do grobu i Jego Zmartwychwstania

Kościół stanowi istny labirynt pomieszczeni, przestrzeni, gdzie tuż obok najświętszych miejsc znajdują się pomieszczenia, w których składuje się drabiny, deski czy nie wiadomo komu potrzebne różne sprzęty. Kaplica Świętego Grobu wzmocniona jest rusztowaniami, które postawione przed ponad stu laty po trzęsieniu ziemi. Nadal się tam znajdują, bo nie ma zgody między wyznawcami różnych odmian chrześcijaństwa co do rekonstrukcji kościoła.

Via Dolorosa czy też Droga Krzyżowa, której ostatnie pięć stacji znajduje się wewnątrz Kościoła Świętego Grobu rozpoczyna się już w dzielnicy muzułmańskiej. Aby jednak tam dojść musiałem mieć się na baczności, aby nie doświadczyć śnieżnej intifady. Ustawieni w strategicznych miejscach młodzi Arabowie, często w kominiarkach, rzucali śnieżnymi kulami we wszystko co się ruszało. Ten odcinek pomiędzy drugą a trzecią stacją Drogi Krzyżowej był ich ulubionym miejscem, czego doświadczyłem też i następnego dnia.

Niedaleko Bramy Lwów znajduje się kościół św. Anny, opisywany często jako najpiękniejsza świątynia w mieście. Ale drzwi były zamknięte, a na nich gwoli informacji wywiesił ktoś kartkę : zamknięte z powodu niepewnej pogody. Tuż przy kościele św. Anny przez Bramę Lwów wyjść można poza mury otaczające ze wszystkich stron Jerozolimę. Można było tam przejść na cmentarz muzułmański. Na pierwszym planie były groby otulone śnieżną pierzynką , a w dali rozciągał się widok na Górę Oliwną.

Nie zostało zbyt dużo czasu do zmroku. Najbliżej bramy, za potokiem Cedronu, znajdowały się dwie świątynie – w odróżnieniu od kościoła świętej Anny – otwarte o tej porze dnia i pomimo śnieżnej pogody: Kościół Wszystkich Narodów oraz Grób Maryi Panny. Nad miastem po raz kolejny nadciągnęły ciemne chmury. W Kościele Wszystkich Narodów czy Kościele Agonii była – tak jak wszędzie w tym dniu – zaledwie garstka osób.

Z początku powrót do hotelu, gdy przechodziłem pod dachami arabskiego suku był całkiem znośny. Po drodze czekała mnie kontrola plecaka, zbliżałem się bowiem pod Ścianę Płaczu. W piątek wieczorem w szabat, zwykle Żydzi gromadzą się tutaj licznie. Tym razem pogoda ich wyraźnie odstraszyła. Przy ścianie było zaledwie dwóch śmiałków. Po wyjściu z zadaszonych uliczek Starego Miasta czekała mnie jeszcze raz śnieżna zadyma mokrego śniegu. Byłem cały przemoczony: od butów do kurtki przeciwdeszczowej.

Gdy dotarłem do hotelu mogłem się zabrać za suszenie, bo na wyjście do restauracji żadnych szans nie miałem. W Jerozolimie szabat przestrzegany jest w sposób szczególny i rzadko można w zwykłym czasie spotkać otwarte restauracje, a co dopiero jak spadną opady śniegu i miasto jest odcięte od świata, w tym również od dostaw żywności. Tak jak doradzano w telewizji najlepiej w takim czasie nie wychodzić z domu, czemu zresztą sprzyjała pora posiłku rozpoczynającego szabat.

Rzuciłem się za to do wiadomości , co tam piszą na świecie o Jerozolimie i oczywiście jak to będzie z pogodą. Nie było dobrych wiadomości. Opady śniegu tej nocy miały być jeszcze większe niż poprzedniego dnia. Ten atak zimy został ogłoszony za największy od roku 1992. Ponadto do tej pory jeśli zdarzał się śnieg, to zwykle w styczniu. Wyglądało na to, że Izrael – bliskowschodnia militarna potęga – nie potrafi sobie poradzić ze śniegiem. Pewnie czekają aż wszystko się samo stopi.

14.12.2013 – sobota

Kolejny dzień śnieżny i wciąż ta niewiadoma, kiedy to się wreszcie skończy i ruszy odwilż Tym razem komunikacja nie działała z dwóch powodów . Po pierwsze szabas, a po drugie i tak było ślisko, drogi wciąż były zasypane. W nocy ponownie spadło mnóstwo śniegu i trzeba było znowu wszędzie dojść na piechotę. Pobożni Żydzi mieszkający w hotelu zrezygnowali z przejścia się pod Ścianę Płaczu i wystarczyła im modlitwa zbiorowa w tradycyjnych strojach przed ścianą w hallu hotelowym.

Tak jak dnia poprzedniego ponownie musiałem brnąć na piechotę w śniegu, a było go znacznie więcej – nie wspominając już że miejscami tworzyły się mokre bryje . Nie pomagały już prowizoryczne ochraniacze z plastiku, bo po godzinie i tak buty stawały się mokre również w środku. W sobotę wszystkie muzea w Izraelu są z reguły nieczynne, ale tyle było do oglądania na ulicy, że tego mi nawet nie było szkoda.  

Plany zwiedzania przykroiłem nieco do pogody. Przeszedłem przez Dzielnicę Ormiańską, aby wyjść przez Bramę Syjonu i zawitać do Kościoła Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny. (Dormitio). Gdy wszedłem okazało się, że jest przerwa . Obok sklepiku z pamiątkami znajdował się też i czynny bar kawowy z typowym Apfelstrudel. W tym dniu było to wyjątkowe . Ze względu na szabat prawie wszystko było w starej Jerozolimie zamknięte; Można w tym barze płacić w euro, co nie było dla mnie bez znaczenia.

Mając to w pamięci postanowiłem tu niedługo wrócić , aby wykorzystać godzinne okienko otwarcia świątyń muzułmańskich na Wzgórzu Świątynnym. Z bramy Syjonu można tam było dojść przez Dzielnicę Żydowską. Ta część miasta posiada bardziej charakter mieszkalny i lśni czystością w odróżnieniu od dzielnicy muzułmańskiej, gdzie panują niepodzielnie sklepiki I tym razem otwarta była jedynie Ściana Płaczu, ale nie Wzgórze Świątynne; oczywiście wszystko przez tą pogodę , która uniemożliwiła otwarcie specjalnego przejścia na wysokiej rampie. To jedyne wejście, przez które są wpuszczani w ściśle określonych godzinach nie- muzułmanie. Zapewniono mnie, że może będzie otwarte następnego dnia, ale może i jeszcze , jeszcze później.

Wróciłem więc z powrotem na Syjon, do Kościoła Zaśnięcia Marii Panny. Obok siebie znajdują się symboliczne miejsca związane z takimi zdarzeniami opisane w Ewangelii jak rozstanie się ze światem Maryi, Ostatniej Wieczerzy czy Zesłania Ducha Świętego. Wejście do dwukondygnacyjnego kościoła było tym razem otwarte. Ponownie byłem sam w tym miejscu. Nie zawsze mi to pomagało. Gdy z kolei próbowałem odnaleźć znajdującą się w pobliskim budynku salę Wieczernika, nie miałem o to kogo się zapytać, bo w tym dniu o zwiedzających było trudno. Próbowałem na własną rękę znaleźć wejście do Sali Ostatniej Wieczerzy, ale nadaremnie. Co mi zostało to smak dobrej kawy i rozgrzewający grog z ciastkiem w barze kawowym.

Droga powrotna wiodła mnie przez Dzielnicę Ormiańską, gdzie w sobotę czynny był mały mini-market. Ruszyłem ponownie wzdłuż Drogi Krzyżowej zahaczając o takie zakamarki jak znajdujący się na dachu bazyliki w rzucie Krypty św. Heleny cele mnichów etiopskich czy też lepiej oznaczony kościół Ubiczowania, po łacińsku Flagellatio przy drugiej stacji Drogi Krzyżowej. Zaszedłem też na drugą stronę dziedzińca do Kaplicy Skazania na Śmierć. Przy pobliskiej uliczce znajdowało się wejście do Klasztoru Panien Syjońskich – Ecce Homo, gdzie za 9 szekli przywitano mnie z wielką estymą jako piątego turystę w tym dniu. W tym muzeum (8.30-17.00) schodzi się do podziemi, gdzie znajduje się pamiętająca czasy starożytne wykuta w skale sadzawka Strution (po grecku „wróbel”). Spływa tam woda spływającą z dachu klasztoru, której w tym dniu było aż nadto.

Sobotni wieczór to też i zakończenie szabatu. Niemniej z dużym trudem odnalazłem kawiarnię, gdzie mogłem spożyć pierwszy ciepły posiłek tego dnia. Jeszcze tylko zdjęcie z bałwankiem i miałem nadzieję , że następnego dnia mój śnieżny, jerozolimski epizod dobiegnie końca. Ale tylko jak tak myślałem, choć z wiadomości wynikało, że nawet odprawiono w sobotę pierwsze dwa pociągi do Tel Avivu. Następnego dnia – pocieszała mnie dziewczyna w recepcji – pochodząca z Mińska – mogło być więc tylko lepiej.

15.12.2013 – niedziela

Miało być podobno już normalnie. Ale taksówki nadal nie funkcjonowały. Musiałem tak jak dwa dni wcześniej brnąć z walizką przez śnieg na piechotę. Tramwaje wciąż nie kursowały, śnieg nieco odgarnięto, ale szyny były wciąż pokryte lodem. Pewnie sporo czasu może upłynąć zanim to wszystko wróci do normy. W nocy ponownie temperatura spadła poniżej zera i było bardzo ślisko. Na dworcu autobusowym było tak jak by się nic nie zmieniło od piątku . Nic nie jeździło , wszystkie kasy jak i punkt informacyjny były zamknięte na cztery spusty. I tylko ten mały pobłysk optymizmu, ze kiedy trochę zelżeje, to kto wie może i około dziewiątej rano wznowią połączenia. Został mi wprawdzie pociąg, ale szkopuł był w tym iż trzeba było przejechać w odległą część Jerozolimy. Nie było jednak sposobu aby tam dotrzeć bo miejskie autobusy jak i taksówki nie jeździły w taką pogodę. Ale od czego prywatna inicjatywa. Tuż przy wejściu stał minibus, który aż kusił napisem Tel Aviv. Miał odjechać jak tylko zbierze się komplet pasażerów. Nie było się co zastanawiać. Tuż przed siódmą ruszyliśmy wśród zasp śniegu, gdzieniegdzie odrzuconych na pobocze głównych dróg. Droga do Tel Avivu była zupełnie opustoszała. Wciąż dręczyła mnie niepewność czy aby nie natrafimy na jakąś nadzwyczajną przeszkodę. W połowie drogi minęliśmy ostatnie wspomnienia po śniegu. Gorzej mieli ci, którzy chcieli dostać się do Jerozolimy. Ustawili się w wielkim korku czekając aż policja otworzy im drogę.

Na dworcu autobusowym Tel Avivu kolejny autobus do Eilat nad Morzem Czerwonym miałem za następne półtorej godziny. Dworzec przypominał jednostkę wojskową. Wszędzie było pełno zarówno żołnierzy jak i żołnierek. Izrael to jedno z nielicznych państw na świecie, który wprowadził równouprawnienie pod względem obowiązkowej służby wojskowej. W takim towarzystwie to można i służyć w wojsku nawet te trzy lata. Większość z podróżujących żołnierzy nie rozstaje się nawet na chwilę ze swoimi karabinami, zarówno w knajpie, jak obejmując żołnierkę czy stojąc przy pisuarze. W moim autobusie na 25 pasażerów było dwudziestu mundurowych, co skrupulatnie policzyłem, a do tego jeszcze jeden w cywilu też miał przy sobie giwerę.

Jazda do Eilat z Tel Avivu trwa niemal 5 godzin z dwoma przystankami po piętnaście minut na przydrożnych stacjach benzynowych z barami szybkiej obsługi i toaletami. Będąc już w Eilacie zapomniałem o zimie. Gdy złapałem taksówkarza, który miał mnie zawieźć na granicę z Jordanią (około 3-4 km za 30-35 szekli) niedawne wspomnienia znowu odżyły. Zmroził mnie swoimi słowami „ Nie wiem czy nie będziesz musiał wracać z powrotem, jeśli chcesz jechać do Petry, bo droga jest zamknięta z powodu śniegu” . A więc jak zimowe wakacje to zimowe zarówno w Jerozolimie jak i Jordanii. Ale z początku nie było tak źle. Granica Izraela z Jordanią była otwarta, choć byłem jedyną osobą na przejściu. Z jednej strony na granicy izraelskiej oskubano mnie ze 105 szekli będących podatkiem wyjazdowym, ale za to w Jordanii nikt ode mnie nie chciał żadnych pieniędzy za otrzymaną wizę .

Był też i punkt wymiany waluty. Gdy już wszystkie formalności na granicy były już poza mną , czas było ruszać w drogę. Na tablicy przy wyjściu miałem przynajmniej wypisane oficjalne taryfy przejazdu taksówką w każdy interesujący punkt Jordanii. O moim nadejściu było już głośno. Utargowano na mnie jeszcze dodatkowych 5 dinarów do obowiązującego kursu 55 dinarów do Petry i mogłem ruszać w drogę. Mój kierowca dawno już o mnie wiedział, bo jego brat sprawdzał mi paszport. W czasie drogi proponował mi jeszcze cały szereg wariantów mojej wyprawy jak nocleg w Wadi Rum, a potem przejazd do Petry; miał dla mnie też w zanadrzu atrakcyjny hotel w Petrze. Do tej pory nie zdążyłem niczego zamówić przez booking.com, bo dotarcie do Petry stało pod dużym znakiem zapytania. Zresztą gdybym jakimś cudem wyrwał się wcześniej z Jerozolimy, to i tak bym mógł utkwić nad Morzem Czerwonym. W Jordanii bowiem zima zaatakowała z równą zaciekłością jak w Izraelu. Mój kierowca, który mieszkał w Wadi Musa pokazywał mi obrazki przez mnie widziane już w Jerozolimie. Śnieg okrył również samochody mieszkańców Wadi Musa. Już wiedziałem, że podróż na północ Jordanii mogę sobie spokojnie darować. Do miasta Jerash, gdzie znajdują się słynne ruiny miasta z czasów antycznych można było mieszkańcom dostarczyć podstawowe produkty spożywcze jedynie helikopterami.

Na drogach ruch był dość spory. Ale miał on specyficzny charakter. Co drugi samochód jadący w przeciwną stronę miał na masce samochodu ulepionego bałwana różnych rozmiarów. Zbliżaliśmy się bowiem do Alaski, jak zwał tą krainę śniegu mój kierowca. Prowadziła przez tą niegościnną krainę boczna droga w kierunku Petry. Nie dziwiło mnie, że jeszcze poprzedniego dnia nie można było tędy przejechać. Dla mieszkańców Akaby, miasta, które w lecie praży się w słońcu, stanowiło to sporą atrakcję, bo do rafy koralowej można się szybko przyzwyczaić. A jak już wysiadali z samochodu przy temperaturze poniżej zera i silnym wietrze to od razu zaczynali bitwę na kulki i zabierali się za toczenie bałwana, tak aby tego dodatkowego pasażera dowieźć nad Morze Czerwone. Do Wadi Musa, miejscowości stanowiącej zaplecze hotelowe dla Petry dojechaliśmy już po zachodzie słońca. Kierowca zatrzymał się pod hotelem, prowadzonym oczywiście przez jakiegoś swojego kuzyna., ale wolałem wybrać położony tuż obok hotel prezentujący się zdecydowanie korzystniej. Stąd już było niecałe kilkaset metrów od wejścia na teren Petry. Wieczorem temperatura spadała prawie do zera, nie od rzeczy było więc znaleźć jakieś okrycie głowy. Do wyboru za 4 dinary miałem jordańską chustę w czerwoną kratę lub palestyńską w czarną kratę, rozsławioną przez Arafata. Wybrałem kolor czerwony, wzorując się na królu Jordanii. Sprzedawca pokazał mi jak się to zakłada. Nie byłem zbyt pojętnym uczniem, bo następnego dnia podczas rajzy po Petrze kilkakrotnie udzielano mi pomocy przy zakładaniu tego w sposób właściwy na głowę

W Wadi Musa wieczorową porą, parę knajpek zachęcało do wejścia tych nielicznych turystów, którzy dopiero w tym dniu mogli przedrzeć się przez dotychczas zamknięte drogi. Królowała kuchnia beduińska, a w wybranej przeze mnie knajpce można było nie tylko zamówić pyszne Sawani Badawaidi ale i odebrać maile czy porozmawiać na skypie. W hotelu niestety Internet był tylko na parterze, co mi nie było w smak. Poszukałem więc na kolejny dzień nieco bardziej wypasiony hotel i do tego położony tuż przy wejściu do starożytnego miasta, Petry.

.

16.12.2013 – poniedziałek. Petra

Założyłem swoje buty, ciesząc się w duchu, że przynajmniej nie dane mi będzie taplać się w śniegu i ruszyłem drogą biegnącą wzdłuż strumienia Wadi Musa, aby zobaczyć to co zostało po Nabatejczykach, Rzymianach i Bizantyjczykach. Trzeba było też uiścić słoną opłatę – 50 dinarów – przy Visitors’ Centre. Przy wejściu spora grupa Arabów natrętnie zachęcała do skorzystania z bryczki ciągnionej przez osiołka czy jazdy na koniu. „To jest wliczone w koszt biletu” – wykrzykiwali, ale nie miałem ochoty im wierzyć. Bardziej ufałem własnym nogom. Z pewnością później znaleźliby tysiące sposobów, aby na takim pasażerze wymusić właściwy bakszysz. Niedługo później droga skręcała do ciągnącego się około półtora kilometra wąwozu zwanego Sik Wewnętrzny. Tu jeszcze raz sprawdzono mi bilety; samego wejścia pilnowali dodatkowo dwaj wojownicy przydający temu miejsca smaczku dawnej historii. Przez wąski wąwóz , czasem tylko mierzący i trzy metry szerokości nie da się przejść szybko i obojętnie. Trzeba mieć nie tylko oczy otwarte, ale i uszy. Wiele razy stukot kopyt po bruku ostrzegał mnie, aby przytulić się do jednej ze ścian, gdyż kierujący rozpędzonymi wózkami ciągnionymi przez osiołki czuli się wyłącznymi panami tego krętego wąwozu. Przy kolejnym zakręcie światło wąwozu prawie w całości wypełniło się zjawiskową budowlą. Przede mną był Skarbiec – Chazne. O ile fasada może wzbudzić zachwyt, to już wnętrze nie wyróżnia się czymś szczególnym. Zresztą i tak wstęp do środka nie był w tym dniu możliwy.

Od miejsca, gdzie zbudowano Chazne wąwóz Sik się znacznie rozszerza i skręca w prawo zmieniając też swoją nazwę na Sik Zewnętrzny. Słonce operowało w tym dniu dość mocno i nie mogłem się oprzeć aby po myszkowaniu wśród wielkich skalnych grobów czy pieczar nie usiąść w małej restauracyjce. Tam mnie i napojono jak i ułożono na mojej głowie ponownie moją chustę. Na co nie można narzekać w Petrze to na obfitość monet zachwalanych jako dopiero co odkopanych i rozdawanych prawie za darmo albo sprzedawanych po kryjomu jako wielka okazja. Patrząc się na czterokrotnie droższe butelki z napojem, od razu wiedziałem kto tutaj zrobi złoty interes. Poprzestałem na metodzie tzw. „braku zainteresowania”. Przede mną było jeszcze sporo do przejścia.

Na deser a może i dlatego aby poznać ile jeszcze jestem w stanie przejść zostawiłem sobie Deir czyli Klasztor. Droga była niesamowicie malownicza, z widokami na Grobowce Królewskie, przepastne wąwozy czy rysujące się w oddali wianki śnieżne na pobliskich wierzchołkach . Wreszcie zza skał wyłoniła się wpierw wielka urna , która znajdowała się na szczycie budowli. Kilka minut później – po wejściu na rozległy plac – mogłem wreszcie ujrzeć tą imponującą budowlę w całej swej okazałości. Obok była kawiarnia; nie mogłem się temu oprzeć. Po chwili popijając kawę z kardamonem sączyłem ten cały smaczek; nie był potrzebny nawet cukier. Wystarczyło mi wrażenie jakie sprawiała mi ta konstrukcja wyłaniająca się z poszarpanych i zwietrzałych skał podłoża. Zacząłem schodzić, aby po około 90 minutach szybkiego marszu znaleźć się już mocno zziajany i wyczerpany w moim nowym hotelu.

Wieczorem odwiedziłem Zaman Tours & Travel. (www.zamantours.com). Zapłaciłem im za wycieczkę zgodnie ze wstępnie ustalonym planem mojej wędrówki przez Wadi Rum wraz z noclegiem oraz przejazdem do zamku Szobak. Zima nadal odciskała swój ślad na moich planach. Chociaż byłem porządnie umęczony całodniową wędrówką po Petrze, to miałem jeszcze ochotę na atrakcję rodzaju „Petra by night” (www.labeduinatours.com; www.zamantours.com). Kosztowało to nie aż tak dużo w porównaniu do ceny wstępu, zaledwie 12 dinarów. Organizowane jest to trzy razy w tygodniu : poniedziałek, środę i czwartek. Rozpoczyna się to o godzinie 20.30 przy wejściu do Petry (Visitors’ Centre) i następnie cała grupa chętnych jest prowadzona przez głęboki wąwóz Siq, który oświetlony jest światłem lampek. Co mi z tego atrakcyjnego opisu, skoro z powodu temperatur bliskich zeru organizatorzy zrezygnowali z wyjścia. Otrzymałem więc tylko ulotkę i może kiedyś indziej w cieplejszych czasach uda mi się w tym wziąć udział.

17.12.2013 – wtorek . Wadi Rum

Wpół do jedenastej czekał na mnie mój kierowca. Ruszyliśmy na północ. Wystarczyło wyjechać z Doliny Mojżesza do górnej części Wadi Musa, aby znaleźć się ponownie w objęciach Dziadka Mroza. Gdzieniegdzie utrzymywały się spore płachty śniegu. Było tak aż do Szobak, będącego sporą atrakcją ze względu na znajdujący się w pobliżu zamek krzyżowców. Znajdował się on kilka kilometrów od ruchliwego arabskiego miasteczka.

Na Wadi Rum miało być już znacznie cieplej. Pustynia znajduje się znacznie bliżej Morza Czerwonego jak i jest znacznie niżej niż Petra. Miałem zapewniony transport aż do obozu Beduinów. Tam czekał na mnie już nocleg w namiotach. Po zjechaniu z głównej drogi Aqaba-Amman minęliśmy tory kolejowe stanowiące część słynnej magistrali kolejowej zbudowanej przez ponad 100 laty jeszcze za czasów Imperium Tureckiego. Z moim kierowcą pożegnałem się przy małym domku w jedynej osadzie tej okolicy. Tu oczekiwałem na samochód terenowy, który mógł wjechać na pustynię. Wioska sprawiała liche wrażenie, niemniej w tym domku skracałem sobie czas buszując po Internecie. Samochód i kierowca w czarnej chuście był do mojej wyłącznej dyspozycji. Niedaleko wioski znajdują się ruiny świątyni nabatejskiej, ale po wspaniałościach poprzedniego dnia moją uwagę przyciągnęły bardziej okoliczne skały wznoszące się ostro w pionie na wysokość kilkaset metrów. Słychać było wyraźne głosy, ale gdzie byli ci ludzie.? Wreszcie odnalazłem ich małe sylwetki przyczepione gdzieś kilkadziesiąt metrów wyżej do czerwonej skały. Bo Wadi Rum stanowi atrakcję nie tylko dla podglądaczy wschodów i zachodów słońca, ale przyciąga też miłośników wspinaczki skałkowej .

Późnym popołudniem dojechałem do obozowiska czarnych namiotów. Tym razem mogłem czuć się prawie samotny. Było nas zaledwie osiem może dziesięć osób. „Hotel” na piaskach mógł przyjąć znacznie więcej turystów, ale frekwencja wzrasta w przededniu wiosny – marcu czy kwietniu, kiedy czerwone piaski ożywiają się i wprost błyszczą od kwietnych kobierców. Tym razem każdy z nas miał swoją skałę, gdzie mógł czuć swoją samotność i chłonąć krajobraz. Tej nocy porządnie zmarzłem i to pomimo kilku kołder i wszystkich ciepłych rzeczy, które na siebie włożyłem. Co jakiś czas budziłem się z zimna , marząc o wschodzie słońca

18.12.2013 – środa . Aqaba

Jeden z Jordańczyków na pytanie zadane podczas kolacji kiedy można spodziewać się wschodu słońca , odpowiedział , że nie wie , bo nigdy o tak wczesnej porze nie wstaje. Co innego było ze mną. Nie byłem tym wschodem słońca zafascynowany, ale czułem iż tylko pierwsze promyki słońca będą końcem tej lodówki. Jednakże pobliskie góry skutecznie powstrzymywały słoneczną kulę, która mogła wlać w tą okolicę więcej ciepła. Jedyne co mogło nas rozgrzać to ciepłe jęczmienne placki, jakie rozdawano na śniadanie w namiocie . Z miłą chęcią zabrałem się samochodem terenowym do osady, skąd następnie w ramach ustalonej opłaty czekał na mnie taksówkarz z Aqaby. Ale nawet w tym najdalszym południowym punkcie Jordanii poranki były też chłodne.

Mieszkałem w hotelu w samym mieście, ale rafa koralowa była dostępna kilkanaście kilometrów dalej na południe. W tym dniu statek zabierający amatorów snorkelingu nie wypłynął , zaś było już nieco za późno na wypad na południe na rafę. Popołudniu miałem po raz pierwszy trochę odpoczynku.

19.12.2013 – czwartek . W drodze do Tel Aviv

Z centrum miasta do granicy to tylko kilka kilometrów, ale strefa przygraniczna jest wielkim pustkowiem. Na granicy jordańskiej formalności przebiegły dość szybko , poza tym że musiałem wysupłać na opłatę wyjazdową 10 dinarów, tak jak to musiałem poprzednio zapłacić Izraelczykom przy wyjeździe z ich kraju. Poza mną nie było nikogo więcej na przejściu granicznym. Jordanię dzieli od Izraela może dwustumetrowy pas ziemi niczyjej. Na granicy izraelskiej przeszedłem pierwszy raz szczegółową kontrolę swojej walizki. Nie była aż tak irytująca. Najbardziej interesowały ich moje liczne książki. Poza tym padały standardowe pytania „Po co przyjeżdżam ?, Co zamierzam robić ?”, itd.

W Eilat nie miałem żadnych kłopotów z wymianą pieniędzy. Kantorów przy dworcu autobusowym było kilkadziesiąt. Pomny na moje poprzednie przygody po przylocie do Jerozolimy, wolałem to zrobić natychmiast, zwłaszcza, że następnego dnia był już szabas. Na dworcu autobusowym wszystkie informacje były wyświetlane w języku hebrajskim jak i rosyjskim. Nic w tym dziwnego, gdyż Izrael stał się w latach 90-tych domem dla prawie miliona osób przybyłych z Rosji, którzy przyznawali się do swych korzeni żydowskich. W autobusie proporcja cywili do żołnierzy układała się tym razem już inaczej : tylko 1: 1. Po zmroku dojechałem do Tel Avivu, gdzie miałem na ostatnie dwie noce zarezerwowany hotel de la Mer. Usytuowanie było dobre, zaledwie przecznica od promenady nadmorskiej. Bacząc na szabasowe utrudnienia w komunikacji publicznej odpowiednio przygotowałem się do tego. Parę dni wcześniej, będąc jeszcze w Jordanii, zamówiłem i zapłaciłem przez internet w Tour Plan Israel za wycieczkę wzdłuż Morza Śródziemnego, której marsztruta zapowiadała się ciekawie: Cezarea, Hajfa, Akka i jaskinie Rosh Hanikra.

20.12.2013 – piątek. Wycieczka na północ

Mały mikrobus był istną wieżą Babel, ludzie z różnych kontynentów, w tym również i rodzina z Nigerii. Już wkrótce mogłem skonfrontować swój indywidualny tryb zwiedzania z rygorem wycieczki i trzymania się ściśle określonego planu. Do przejechania mieliśmy w jedną stronę około 120 kilometrów, zaś powrót do Tel-Avivu według informacji z Internetu był przewidziany około 18-tej. Pierwszym punktem wycieczki były ruiny Cezarei Nadmorskiej. Św. Paweł spędził uwięziony w Cezarei dwa lata, my zaś przebywaliśmy w nim zaledwie pół godziny, bo taki był program naszej wycieczki. Wyglądało to na prędkość w japońskim stylu zwiedzania Europy w kilka dni. Nawet o wyjście samochodu na minutę, aby strzelić fotkę położonemu nad brzegiem morza akweduktowi trzeba było się wykłócać. Do Hajfy, trzecim pod względem wielkości mieście w Izraelu i największym porcie Izraela prowadzi z Tel-Avivu autostrada. Autobus wspiął się serpentynami aż do miejsca widokowego, z którego rozpościerała się panorama tego portowego miasta. Jak na wyciągnięcie ręki mieliśmy osobliwy widok . W centrum miasta, gdzie ceny gruntu są bardzo wysokie, znajdował się sporej wielkości park, a w jego centrum połyskiwała złotem kopuła sanktuarium bahaistycznego. Wewnątrz złożono do grobu szczątki Baba, założyciela nurtu religijnego określanego jako bahaizm. Sanktuarium jest celem licznych pielgrzymek tej religii mającej swych wyznawców rozsianych po całym świecie. Wspólnota jest liczna, bo szacuje się na około pięciu milionów wyznawców. Więcej informacji znaleźć można poszukać na stronie http://www.ganbahai.org.il/en. Przed wejściem do ogrodów czekało nas wszystkich sprawdzenie czy nie wnosimy czegoś niebezpiecznego. Na przejście po ogrodach do sanktuarium ścieżkami parku, ulokowanymi na 19 tarasach północnych stoków góry Karmel, nie było już czasu.

Akka ma w sobie sporo atrakcji, w tym m.in. dawne miasto krzyżowców, które zwiedza się osiem metrów poniżej poziomu współczesnego miasta. Ta część, która została odkopana i udostępniona dla zwiedzających należała kiedyś do Zakonu Rycerskiego Szpitalników. Tym co najbardziej może zadziwić jest Sala kolumnowa, gdzie rycerze spożywali posiłki. Z podziemi przez sklepik z biżuterią wychodzi się na gwarną ulicę, gdzie interes prowadzony jest głównie przez Arabów, którzy zamieszkują domy na Starym Mieście. Przyszedł czas na posiłek w małej knajpce równie długi jak zwiedzanie Akki. Wczesne piątkowe popołudnie to również godzina szczytu. Utkwiliśmy więc w sporym korku aut wyjeżdżających z Akki na północ.

Rosh Hanikra – to zarazem ciąg jaskiń jak i wysokie kredowe klify, których kształt wciąż jest formowany przez morze. Z parkingu na poziom jaskiń można się dostać kolejką linową , która te kilkadziesiąt metrów w dół pokonuje w niespełna pół minuty. Ale co przyprawia o dreszczyk emocji to zrobienie sobie sesji zdjęciowej na samej granicy Izraela z Libanem, Pozostaje ona stale zamknięte, zaś tablica “Closed military area. Photography is forbidden” dodaje jeszcze odpowiedniego kolorytu zdjęciom. Ostatni większy konflikt zbrojny miał miejsce w 2006 roku, ale od czasu do czasu dochodzi do jakiejś wymiany ognia. Tym razem było spokojnie, zarówno na lądzie jak i na morzu, choć wody przybrzeżne są bardzo ściśle kontrolowane przez oba państwa.

21.12.2013 – sobota

Sobotni poranek w kosmopolitycznym Tel Avivie ma zupełnie inny odcień niż w Jerozolimie. Położone nad brzegiem morza kawiarnie pękały w tym dniu w szwach od klientów okupujących każdy stolik. Dla mnóstwa ludzi ten słoneczny sobotni poranek okazał się tak jak na całym świecie okazją do rodzinnych spacerów wzdłuż plaży. Na horyzoncie, ale nie tak znowu daleko, rysował się wzgórek ukoronowany wieżą należącą do franciszkańskiego Kościoła św. Piotra w Jafie. Dzieliło mnie do tego miejsca około trzy kwadranse spaceru.

Nazwa Jafy przez cztery tysiąclecia ulegała tylko niewielkim zmianom. Za czasów nam współczesnych zostało jej przypisane najbardziej urocze określenie “Piękna” czyli po hebrajsku “Jaffa” . Skoro na temat Jafy wzmiankuje się kilka razy w Ewangelii stąd nic dziwnego, że można się tych miejsc doszukać i po dwóch tysiącach lat. Dom Szymona-Garbarza był zamknięty z powodu remontu. Mała tabliczka informowała również, iż jest to dom rodziny Zakarian, którzy są ormiańskimi chrześcijanami. Przed remontem przyjmowali gości do swego domu za opłatą .

O umówionej porze czekał na mnie już umówiony taksówkarz. Ruch uliczny wczesnym popołudniem w szabasowa sobotę był niewielki i to zarówno na ulicach Tel-Avivu jak i na autostradzie oplatającej położone kilkanaście kilometrów dalej lotnisko Ben Guriona. Kontrola bagaży czy nawet osobista jest czymś , co wielu zraża do ponownego przyjazdu do Izraela. Ale w tym dniu było to dla mnie do zniesienia. Wpierw należało przepuścić swój cały bagaż przez urządzenie skanujące; następnie poproszono mnie o otwarcie walizki i zadano parę standardowych pytań i mogłem przejść już dalej. Czasu miałem aż dosyć, iż jeszcze pobuszowałem po sklepie muzycznym, aby wyłowić jakieś perełki żydowskiej czy orientalnej muzyki.

Jedyne co mi jeszcze ostało do załatwienia to odbiór (refund) VAT. W Izraelu wynosi on 18%. Wpierw przystawiono mi pieczątkę przy samym wejściu na lotnisko (ale musiałem pamiętać aby można było pokazać wszystko na co był wystawiony rachunek) , a dopiero po przejściu przez kontrolę paszportową i bagażową w wewnętrznej strefie lotniska można było odebrać kwotę. Nie było tego zbyt dużo. Z sumy 638 szekli otrzymałem zwrotnie sumę 15 euro i 10 szekli, za które udało by się kupić na lotnisku jedynie małą butelkę wody mineralnej. Lot trwał niecałe cztery godziny, a potem czekała mnie jeszcze prawie pięciogodzinna jazda samochodem do Wrocławia w ostatnią sobotę przed świętami Bożego Narodzenia Nie było więc dziwne, że nawet po północy autostrada była dosłownie zatłoczona pojazdami, których właściciele wracali do swych domów rodzinnych na Dolnym i Górnym Śląsku.  


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u