Izrael 2013

Leszek Czmut

 

Izrael 2013

 

 

Termin: 29.10 – 07.11.2013

 

Trasa: Warszawa-Tel Aviv-Jerozolima-Neve Zohar (Morze Martwe)-Jerozolima-Tel Aviv-Hajfa-Akka-Hajfa-Tel Aviv-Warszawa

Transport: Warszawa-Tel Aviv PLL Lot 722 zł bilet powrotny kupiony na stronie przewoźnika

Waluta: 1 $ – 3, 5 NIS (niewielkie zmiany kursu)

 

29.10

Ponowny wyjazd do Izraela zawsze był w planach. Jednakże z uwagi na niebezpieczeństwa stempla granicznego był odkładany na koniec ważności paszportu. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy powtarzać niektórych miejsc wcześniej odwiedzonych. Zgodnie uczyniliśmy Jerozolimę najważniejszym miejscem wyjazdu. LOT ma najlepszą ofertę cenową. Lata do stolicy Izraela regularnie i w okresie promocji ma naprawdę przyjazne ceny. Dlatego warto obserwować stronę przewoźnika. Mimo, że lot do Izraela spełnia kryteria międzykontynentalnego, to jednak na pokładzie pasażer dostaje za darmo jedynie wodę, kawę lub herbatę i mały wafelek czekoladowy. Reszta płatna. To efekt nowej polityki cięcia kosztów LOT. Kiedyś podawano pełnowartościowy posiłek, teraz pasażer musi sam o siebie zadbać. Do Tel Avivu latają wąskokadłubowe Embreary. Sporo wolnych miejsc, prasy na pokładzie też już nie ma. Tel Aviv powitał nas słoneczną pogodą i wysoką temperaturą. Lotnisko Ben Guriona zyskało nowoczesny Terminal 3. Właściwie tego się spodziewałem, że wizy krajów muzułmańskich w moim paszporcie wywołają jakąś reakcję. Kilka pytań funkcjonariuszki odnośnie pobytów w Syrii, Libanie  i Iranie oraz moje odpowiedzi spowodowały odesłanie do oddzielnego pomieszczenia. Spędziłem w nim prawie godzinę czytając prasę. Nie byłem jedynym w tym pokoju. Ku mojemu rozczarowaniu oddano mi paszport bez mrożącego krew w żyłach przesłuchania. Może innym razem. Po odebraniu bagaży można dokonać wymiany waluty, niestety z uiszczeniem prowizji zależnej od wymienianej kwoty. Do Jerozolimy można dostać się na kilka sposobów: zwykłą taksówką (najdrożej), service taxi (60 NIS za osobę) lub transportem publicznym. Należy wjechać na poziom 2 i wyjść na zewnątrz. Na przystanku wsiada się do autobusu nr 5, z którego po krótkiej jeździe należy przesiąść się do autobusu nr 947. Jazda do Jerozolimy jest i szybka, i wygodna. Jedzie się autostradą około godziny. Autobus przyjeżdża na główny dworzec autobusowy, znajdujący się w centrum miasta. Stąd można łapać autobusy lub tramwaje. Do hostelu New Palm znajdującego się przy Bramie Damasceńskiej można dojechać autobusem nr 1 lub tramwajem linii T1. Cena biletu jest taka sama, tramwaj jedzie szybciej. Przy rejestracji płatność z góry za całość pobytu. Pokój niewielkich rozmiarów, ale tylko na pierwszą noc. Wybraliśmy się na pierwszy spacer po opustoszałej muzułmańskiej części Starego Miasta. Niektóre sklepiki były jeszcze otwarte, ale szukaliśmy palarni. To nasza tradycja, którą z lubością kultywujemy. Usiedliśmy na jednej z uliczek i paląc sziszę obserwowaliśmy mijających ludzi. A także żołnierzy izraelskich z długą bronią. Widok ten przypomina o burzliwej przeszłości i teraźniejszości kraju, w którym ponownie się znaleźliśmy. Po wypaleniu fajki po drodze do hotelu zjedliśmy falafela. Prosta przekąska, ale jak tu smakuje!

 

Wydatki:

48 NIS – 2 bilety autobusowe do Jerozolimy

13, 20 NIS – 2 bilety autobusowe w Jerozolimie

140 $ – 2 noclegi w New Palm Hostel

30 NIS – fajka wodna i 2 herbatki

14 NIS – 2 falafele

 

30.10

W cenie noclegu śniadanie w formie bufetu. Na stole świeże pity, warzywa (ogórki i pomidory), hummus, serek biały twarogowy, jajka na twardo oraz małe dżemiki. Kawa (rozpuszczalna) i herbata (Lipton) do woli. Można zjeść tyle, żeby wystarczyło na pierwsze godziny zwiedzania. Na Bliskim Wschodzie w okolicach bazaru nie ma obawy o jedzenie. Przez Bramę Damasceńską weszliśmy na starówkę. Tym razem już zatłoczoną, kupujących bez liku. Trzeba się przepychać, co jednak ma swój urok dla mnie. Kramy sprzedawców oferują produkty codziennego użytku, od żywności po chemię. Bazar to po prostu miejsce zakupów Arabów mieszkających w Jerozolimie. Między nimi przemieszczają się turyści, zarówno w grupach jak i indywidualnie. Obok Bramy Damasceńskiej znajduje się dość niepozorna Brama Heroda. Wróciliśmy ulicą poza murami i nieśpiesznie doszliśmy przez Dzielnicę Muzułmańską do Bramy Lwów, skąd doskonale widać Górę Oliwną. Blisko niej znajduje się początek Drogi Krzyżowej, co oznacza wzmożony ruch pielgrzymkowy. Pierwsza stacja ukryta jest na dziedzińcu szkoły i łatwo można ją przeoczyć. Udostępniana jest w niektórych godzinach. Kolejne stacje identyfikuje się błyskawicznie choćby po ilości pielgrzymów. Tych są tłumy. Niektóre pielgrzymki były bajecznie kolorowe, jak te z Afryki. W miejscach kultu było widać naprawdę autentyczny żar wyznawanej wiary. Fenomenalne były ich śpiewy w kościołach. Biblijna Via Dolorosa to szlak nie tylko zatłoczony, ale i kręty. Symbole stacji znajdują się albo na ścianach domów, albo we wnętrzach. Ulica ta jest również ulicą handlową, po której jeżdżą niewielkie traktory dowożące towary do sklepów. Wówczas tworzy się prawdziwy lokalny korek i trudno jest się przezeń przebić. Przed południem chodziliśmy bez planu po Dzielnicy Muzułmańskiej. Tutaj nic nas nie zaskoczyło. Bazar, sklepy i asortyment jak w innych krajach muzułmańskich. Zdecydowanie za późno stanęliśmy w kolejce na Wzgórze Świątynne. Turyści wpuszczani są jedynie w godzinach 7.30 – 10.30 oraz 12.30 – 13.30 od poniedziałku do czwartku i niestety tylko jednym wejściem, blisko Bramy Gnojnej. Inne liczne wejścia dostępne są tylko i wyłącznie wyznawcom islamu. Jest to ściśle przestrzegane i egzekwowane przez policję izraelską. Blisko Wzgórza rozciąga się Dzielnica Żydowska, najmniejsza z dzielnic Starego Miasta. Jednak niezmiernie ważna, wręcz kluczowa dla Żydów. Domy tutaj położone, choć nieduże i niezbyt wygodne osiągają podobno niebotyczne ceny. W większości są odnowione i dookoła nich panuje czystość. Najciekawsze obiekty oprócz Ściany Płaczu (Muru Zachodniego) to synagogi. Wstępy są płatne i jeśli ktoś widział synagogi w innych krajach, to tutejsze spokojnie może sobie darować. Ulica Cardo jest nowiutka, jak spod igły. Odkryte starożytne fragmenty dają wyobrażenie jak mogła wyglądać Jerozolima czasów starożytnych. Ceny w sklepach niebotyczne, choć judaica niewątpliwie piękne. O krok jest Dzielnica Ormiańska, do której następnie przeszliśmy. Kościół św. Jakuba zamknięto nam przed nosem. Na szczęście będziemy w mieście długo. Przeszliśmy przez Bramę Syjonu na Górę Syjon, gdzie znajduje się domniemany Grób Dawida. Sporo modlących się Żydów. Wychodząc można wejść po schodach na dach, z którego rozpościera się widok na Stare Miasto. To jeden z tych piękniejszych widoków. Niedaleko położony jest Kościół Zaśnięcia Marii z kryptą na dole. W okolice hostelu wróciliśmy drugą i długą ulicą handlową. Hostel jest świetnie skomunikowany z miastem. Naprzeciwko znajduje się przystanek tramwajowy, niedaleko autobusowy a przed hotelem postój taksówek. Obok jest restauracja, sklepy spożywcze i stoiska z warzywami i owocami. O słodkościach nie wspomnę. Można też zamówić kawę gotowaną w tygielku z kardamonem, czego nie omieszkaliśmy zrobić. Ożywcza dawka kofeiny. Przed wyjściem na fajkę zrobiłem mały rekonesans, w okolice Bramy Jaffy. W jej pobliżu powstało małe luksusowe centrum handlowe, stylizowane na stary bazar. Ceny do przewidzenia. Za nim piękny i cichy park. Po wypaleniu fajki wróciliśmy odpocząć i spać. Czekała nas wczesna pobudka, żeby wejść w porannych godzinach na Wzgórze Świątynne.

 

Wydatki:

6 NIS – woda 1,5 l

40 NIS – 2 porcje humusu z pitami i warzywami na starówce

6 NIS – 2 kawy

30 NIS – szisza i 2 herbatki

 

31.10

Spałem czujnie i obudziłem się przed 6. Zrezygnowaliśmy ze śniadania, gdy okazało się, że podają je od 8 rano. Szybko przemknęliśmy przez muzułmańską część starówki i weszliśmy na teren Dzielnicy Żydowskiej. Wyszliśmy niedaleko wejścia na teren Ściany Płaczu i byłem zszokowany … Kolejka turystów wiła się daleko za Bramę Gnojną, co sprawdziliśmy przechodząc pod nią. Od razu opanowały mnie czarne myśli, że nie uda się nam wejść. Wyjątkowo zależało mi, żeby choć z zewnątrz zobaczyć z bliska Kopułę Skały i ważny meczet Al-Aksa. Ku memu strapieniu wąż ludzi posuwał się niezauważalnie wolno. Po upływie godziny całkowicie zwątpiłem w możliwość wejścia w przedpołudniowej turze. Byliśmy już zdecydowani, że zostaniemy przed wejściem i będziemy czekać na popołudniowe godziny. Postanowiłem użyć małego fortelu i poprosiłem pilota wycieczki, żeby przygarnął nas. Ku mojej radości zgodził się to zrobić. Tym sposobem szybko znaleźliśmy się na początku kolejki i po szczegółowej kontroli bagażu zmierzaliśmy ku Al-Haram as-Szarif. Wreszcie po latach oczekiwania mogliśmy na własne oczy podziwiać w pełnej krasie tak istotne miejsce w historii świata. Jednocześnie święte miejsce muzułmanów i żydów. Piękna pogoda, bezchmurno i ciepło. Na wielu zdjęciach, które wcześniej oglądałem Kopuła Skały otoczona była rusztowaniami. Mamy szczęście, bo teraz już ich  nie ma. Choć wiedziałem, że raczej nie mieliśmy szans na wejście do wewnątrz Kopuły Skały, to podjąłem próbę przekonania strażnika. Niestety bezskutecznie. Od czasu wizyty Ariela Szarona jesienią 2000 r. jest to praktycznie niemożliwe dla turystów. To wyłącznie jego zasługa, że setki tysięcy turystów są bez szans na zobaczenie wyjątkowo pięknej budowli. Przynajmniej uwieczniliśmy ją na wielu zdjęciach. Tak się zachwycaliśmy urodą mozaik i arabesek, że meczetu Al-Aksa nie zdążyliśmy już obejrzeć. Najzwyczajniej na tych achach i ochach czas upłynął błyskawicznie. Służby porządkowe skutecznie i niestety stanowczo oczyszczały plac z turystów. Muzułmanie oczywiście zostali, to taki mały przykład dyskryminacji religijnej. Przed 12 musieliśmy jeszcze wyprowadzić się z hostelu. Po szybkim spacerze przez bazar doszliśmy do Bramy Damasceńskiej. Nieśmiało zapytaliśmy o możliwość śniadania i ciąg dalszy miłych zdarzeń nastąpił. Przyniesiono nam z kuchni resztki, w tym mój ulubiony mutabal zamiast hummusu. Ponownie mieliśmy przemierzyć bazar w poszukiwaniu następnej noclegowni, tym razem w sercu Starego Miasta.  Przemierzanie handlowych alejek bazaru z plecakami nie należało do przyjemności. Właściwie to był koszmar. Tłumy kupujących i duża ilość turystów oraz pielgrzymów w okolicach Via Dolorosa blokowały te ciasne uliczki. Szukanie nowego hostelu na Starym Mieście (pomimo mapki z adresem) przypominało przysłowiowe szukanie igły w stogu siana. Te zaułki, zakamarki, zakręty nie pomagają. Tubylcy oczywiście nic nie wiedzą. Jednak dzieci już tak! Noclegownia mieści się tuż obok Chain Gate, dosłownie 5 m od niej. Naprzeciwko wejścia jest posterunek policji, stąd poczucie bezpieczeństwa solidne. Dzieciak oczywiście zażądał zapłaty za pomoc. Czego  nie omieszkałem zrobić. Kto wie jak długo jeszcze byśmy krążyli w poszukiwaniach. „Kierownik recepcji” przyjął nas z uśmiechem. Na powitanie otrzymaliśmy szklankę zimnego soku z granatów. O tej porze są bezsprzecznie najlepsze. W ustach raj ! Płatność za pokój od razu, to chyba specyfika jerozolimskich hosteli. Napiszę krótko, miejsce jest fantastyczne. Ze średniowiecznym klimatem. Wnętrze jest wykonane w całości z kamienia. Tak ściany, jak i podłogi. W oknach kraty. Może się również kojarzyć z surowym więzieniem. Zapewne latem jest przyjemnie chłodno wewnątrz. Pokoje są wysokie, łazienki zadbane, w nich prysznice. Pościel czysta. Opisuję tak szczegółowo, bo naprawdę miejsce jest warte uwagi. Wieczorem zaś jest cudownie cicho. Hostel jest położony na uboczu  szlaków turystycznych, choć stąd jest wszędzie blisko (myślę o starówce). Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy na dalsze zwiedzanie. Do kolejnego ważnego miejsca, tym razem dla chrześcijan – Bazyliki Grobu Pańskiego. Tutaj oczywiście też było tłoczno, nawet bardziej. Bowiem świątynia jest stosunkowo niewielka, w porównaniu z jej duchową wartością. Wewnątrz panuje podniosły nastrój, wręcz wyczuwa się mistycyzm. Wiele osób autentycznie bardzo mocno przeżywa swoją obecność tutaj. Niektórzy z pielgrzymów wręcz zalewają się łzami. Rzadko widuje się takie zachowania w dzisiejszym świecie i muszę przyznać, że zrobiło to na nas duże wrażenie. Do samej kaplicy Grobu wchodzi się trochę chaotycznie, przez co ciżba ciśnie się z kilku stron do niskiego i ciasnego wejścia. W tym czasie odprawiane było nabożeństwo, a grające organy tworzyły atmosferę. Pojawiła się też procesja z kadzidłem. Przeszliśmy uliczkami do następnego ważnego miejsca, Ściany Płaczu. Pozostałości II Świątyni (Mur Zachodni) są najważniejszym  miejscem kultu Żydów. Obowiązkowa kontrola bagażu przy wejściu, choć kolejki nie było. Mężczyźni muszą założyć kipę. Jeśli ktoś nie posiada własnej, to można wypożyczyć papierową. Tutaj atmosfera też dostojna. Żydzi intensywnie modlą się, głośno recytując, a nawet śpiewając. Przeszliśmy do Dzielnicy Ormiańskiej i weszliśmy do Kościoła św. Jakuba. Wyjątkowo piękne, aczkolwiek mroczne i dość ponure wnętrze. Trafiliśmy na trwające nabożeństwo. Niewątpliwie świątynia jest warta uwagi na dłużej. Darowaliśmy sobie obejrzenie Cytadeli i Wieży Dawida przy Bramie Jaffy. W promieniach popołudniowego słońca mury Starego Miasta prezentowały się olśniewająco. Kamień, z którego są one zbudowane nabiera o tej porze dnia wyjątkowo ciepłej barwy. Weszliśmy do malutkiego kościóła św. Jana Chrzciciela, tuż obok Bazyliki Grobu. To mała świątynia, ale od długiego czasu prawie nie zmieniła się. W jej środku uwagę zwraca piękny zielono-złoty ikonostas. Wejście jest nieźle zakamuflowane, wchodzi się od strony bazaru. Najlepiej zapytać. Po intensywnym zwiedzaniu przyszedł czas na posiłek. W obrębie starówki nawet Arabowie nie rozpieszczają cenami, toteż zjedliśmy poza murami. Zaczęliśmy już myśleć o wyjeździe nad Morze Martwe. Planowaliśmy wyjazd w sobotę rano, ale w piątek po południu zaczyna się szabas. I wtedy transport publiczny nie funkcjonuje. Można dojechać taksówką arabską, ale ceny są zabójcze. Jeden taksiarz przy hostelu wspomniał o 300 NIS w jedną stronę, inny mówił o 500 NIS, a w informacji turystycznej przy Bramie Jaffy mówiono nam o kwocie 700 NIS. Istny obłęd !!! To ceny zaporowe, dla nas nie do przyjęcia. Zmieniliśmy palarnię, na położoną na suku Aftimos, niedaleko Bazyliki Grobu. To był fantastyczny, pełen naprawdę niezapomnianych wrażeń dzień.

 

Wydatki:

160 $ – 2 noclegi w hostelu Chain Gate

10 NIS – e-cafe (1 godz.)

80 NIS – obiad (kebab, szawarma, zestaw sałatek i 2 herbaty z miętą)

6 NIS – 2 kawy przy New Palm Hostel

30 NIS – fajka wodna i 2 herbatki

 

01.11

Postanowiliśmy przedłużyć pobyt w Jerozolimie, co mnie bardzo cieszy. Jest w tym mieście jakiś nieuchwytny pierwiastek. Sprawia on, że to miasto jest inne. Może powoduje to jego historia, może jego wyjątkowe znaczenie dla trzech największych monoteistycznych religii. Nie potrafię tego precyzyjnie wyrazić, ale to coś wisi w powietrzu. Stąd moje zadowolenie. Z dużą przyjemnością codziennie przemierzamy te pokręcone uliczki Starego Miasta. Dzisiaj bazar był prawie martwy, a to z powodu dnia świątecznego muzułmanów. Pierwszym celem na dziś jest Muzeum Izraela. Transport łączony spod Bramy Damasceńskiej: najpierw tramwaj nr 1 na dworzec autobusowy, a potem autobus nr 14 lub 35 bezpośrednio pod muzeum. Słonecznie i ciepło, pogoda sprzyja. Bilet wstępu tani nie jest, ale wart każdej szekli. Z tarasów muzeum rozciąga się panorama na okolicę. Widać, że Jerozolima to miasto położone na wzgórzach. Na zewnątrz umieszczono nowoczesne rzeźby, antyków nie sposób zobaczyć. Zbiory muzeum są niewiarygodnie bogate. Na pobieżne przejście od pawilonu do pawilonu raczej nie wystarczy cały dzień. Mieliśmy do dyspozycji tylko 4 godziny, dlatego skoncentrowaliśmy się na malarstwie i wybranych pawilonach z wykopaliskami archeologicznymi. Malarstwo reprezentowane jest przez najwybitniejsze nazwiska – Rafael Santi, van Dyck, Rubens, Breugel Młodszy, Rembrandt van Rijin, Picasso, Schiele, Kokoschka, Dali, Bacon, Modigliani, Matisse, Chagall, Warchol, Basquit. Szkoda, że w Polsce nie mamy choć części tych nazwisk. Przyciągają one tłumy, co mogliśmy zaobserwować dziś. Rzutem na taśmę zobaczyliśmy jeszcze Świątynię Księgi, gdzie ulokowano kopie zwojów z Qumran oraz tzw. Kodeksu Aleppo. Naprawdę w piątek (skrócone godziny otwarcia) nie da się zobaczyć więcej. Wróciliśmy na dworzec i przesiedliśmy się w autobus, który zawiózł nas do niezwykłej dzielnicy Jerozolimy – Mae Sharim. Jej światowa  sława bierze się z faktu jej zamieszkiwania przez ortodoksyjnych Żydów. Była już cokolwiek opustoszała, gdy już dotarliśmy na miejsce. Jednak trochę charakterystycznych strojów, kapeluszy i beretów zobaczyliśmy. Spacerując po ulicach trafiliśmy do małej piekarni, w której kupiliśmy kilka bardzo smacznych ciastek. Prawie prosto z pieca. Szukając atrakcji dotarliśmy do etiopskiego kościoła, pustego. Do Bramy Damasceńskiej doszliśmy piechotą. Akurat zbliżał się zachód słońca, toteż mogliśmy zauważyć śpieszących pod Ścianę Płaczu chasydów. Nie mogliśmy narzekać na ilość osób przed naszymi oczami i obiektywem. Wyglądają naprawdę niesamowicie! Wieczorem ponownie przyszliśmy do Bazyliki Grobu. Znacznie mniej osób niż wczoraj. Mogliśmy też obserwować w jaki sposób jest ona zamykana na noc. Najpierw policja wraz ze służbą porządkową tuż przed 19 delikatnie, choć stanowczo wyprasza obecnych ze świątyni. Wewnątrz bazyliki zostają mnisi, którzy tego dnia „pełnią dyżur”. Po zamknięciu wrót następuje ich zaryglowanie, a następnie wsunięcie do środka drabiny, po której wspinał się klucznik. Mieliśmy dużo czasu, zatem jeszcze raz wybraliśmy się pod Mur Zachodni. Mieszkając na Starym Mieście można pozwolić sobie na takie fanaberie!

 

Wydatki:

13, 20 NIS – 2 bilety tramwajowe

13, 20 NIS – 2 bilety autobusowe

100 NIS – 2 bilety do muzeum

13, 20 NIS – 2 bilety autobusowe

40 NIS – obiad (pity z kebabem i kurczakiem)

6 NIS – 2 kawy

02.11

Chain Gate Hostel jest niezwykle klimatyczny. Jego surowość przypomina średniowieczne cele odosobnienia. Wczoraj wieczorem dość długo siedziałem przed wejściem i mogłem cieszyć się spokojem, który panuje po zamknięciu bazaru. Ciszę od czasu do czasu przerywały otwierające się drzwi posterunku policji izraelskiej. Znakomite położenie hotelu pozwala np. na dłuższy sen i nieśpieszne zjedzenie śniadania. Wszędzie jest blisko! Dodatkowy dzień w Jerozolimie wykorzystaliśmy na leniwe zwiedzanie i szwendanie się po Starym Mieście i okolicach. Przed południem wspięliśmy się na Górę Oliwną. Kościoły i cerkwie, które się na niej znajdują w większości widzieliśmy już wcześniej. Godziny otwarcia są trochę niesprzyjające, bo trzeba być przed południem albo po 14. Panorama Starego Miasta z punktu widokowego jest imponująca. Każde ujęcie jest zachwycające. Jak na dłoni widać najważniejsze obiekty kultu religijnego: na pierwszy planie oczywiście wyróżnia się złota Kopuła Skały z meczetem Al-Aksa. Bazylika Grobu też jest rozpoznawalna, podobnie jak Góra Syjon. Wprawne oko dostrzeże słynny Hotel King David oraz wieżę YMCA. Widoczne są też niektóre bramy: zamurowana Złota, Lwów, Gnojna i Syjonu. Czasami powroty po latach są wzruszające. Tak też się czuliśmy na Górze Oliwnej. Podchodząc do góry spotkaliśmy Araba z osiołkiem, który fotografował się z turystami. Wydał mi się trochę znajomy. Zapytałem go jak długo „pracuje” tutaj. Łamaną angielszczyzną odparł, że 15 lat. Całkiem prawdopodobne, że to właśnie on znajduje się na zdjęciu zrobionym kilkanaście lat temu. Po drugiej stronie góry można już zauważyć początki Pustyni Judzkiej i fragmenty muru oddzielającego Izrael od Autonomii Palestyńskiej. Wróciliśmy na teren starówki. Chcieliśmy kupić jakieś pamiątki na bazarze w Dzielnicy Ormiańskiej, ale zrezygnowaliśmy. Niestety wszędzie króluje tandeta, tanie i kiepska. Z kolei ciekawy drobiazg jak srebrna łyżeczka została wyceniona na kwotę 380 NIS !!! Z innych oszałamiających cen wymienię drewniane pudełeczko (według deklaracji sprzedawcy z drzewa oliwkowego) z metalowym okuciem za 300 $ lub srebrny dzbanek za … jedyne 1800 $. Możliwości negocjacji prawie żadnych. Jak już złapaliśmy oddech, to błyskawicznie oddaliliśmy się z tego sklepiku wyglądającego jak warsztat. Nikt nas nie próbował zatrzymywać. Oznacza to, że być może ceny były adekwatne do wartości przedmiotów albo ich sprzedażą właściciel nie był zainteresowany. Przez Bramę Jaffy wyszliśmy poza mury starówki. Wolnym krokiem zmierzaliśmy w kierunku hotelu King David, najbardziej reprezentacyjnego w mieście. Zatrzymywali się w nim od 1931 r. prominenci: królowie, prezydenci i premierzy. Na korytarzu w hotelowym lobby na podłodze znajdują się kopie ich autografów. Dostrzegłem podpisy Stinga, zespołu Metallica, Elizabeth Taylor i Richarda Burtona, Artura Rubinsteina. Z Polaków oczywiście Lech Wałęsa. Wnętrze aż ocieka luksusem. Taki miły przerywnik po siermiężnej codzienności hosteli. Po drugiej stronie ulicy znajduje się słynna wieżą YMCA, która była ważnym punktem obserwacyjnym podczas wojen w latach 1948 i 1967. Stanowiła ówcześnie najwyższy budynek w mieście. Niestety nie udało się nam wjechać na jej szczyt. Niedaleko hotelu i wieży stoi ciekawy obiekt – nigdy nie uruchomiony wiatrak Montefiore. Na zakończenie dnia w świetle zachodzącego podeszliśmy na Górę Syjon do Wieczernika. Akurat znajdowała się w nim pielgrzymka Afrykanów. Akustyka w pomieszczeniu jest świetna, przez co ich śpiewy brzmiały naprawdę imponująco. Wieczorem zwyczajowo na fajkę, a po niej niestety już ostatni krótki spacer w okolicach murów. Przez ostatnią bramę, której dotychczas nie widzieliśmy – Nową Bramę – usiłowaliśmy wejść na imponujące mury. Bez skutku, krata uniemożliwia to. Koniec szabatu można było rozpoznać w centrum handlowym Mamilla, które pękało w szwach od przesiadujących i spacerujących ludzi.

 

Wydatki:

40 NIS – pamiątka na bazarze

3 NIS – 3 kartki pocztowe

100 NIS – obiad (2 szawarmy z kurczaka, kilka sałatek warzywnych, 4 pity i 2 herbaty)

8 NIS – 2 duże wody

5 NIS – mały (0,33 l) napój tamaryndowy

30 NIS – fajka i 2 herbatki

 

03.11

Na bazarze przed hostelem New Palm zrobiliśmy zakupy na krótki pobyt na Morzem Martwym. Przede wszystkim dlatego, że nocleg w Neve Zohar jest golcem. Płaci się tylko za pokój, bez śniadania. Ceny na miejscu są zdecydowanie wyższe, jak się później okazało. Na dworcu autobusowym sporo żołnierzy z długą bronią. Na nas robiło to niezmiennie wrażenie. W końcu w Polsce nie widuje się takich widoków zbyt często. Neve Zohar jest ostatnim przystankiem na trasie autobusu 486 jadącego z Jerozolimy. W ogóle jest to ostatnia miejscowość nad Morzem Martwym. Jest niewielka, położona kilka kilometrów tuż za Ein Bokkek. Tam dominują hotele, tutaj przede wszystkim domy mieszkalne. Niektórzy mieszkańcy wynajmują pokoje w swoich domkach. Tak czyni to Motti, bardzo sympatyczny facet. Przez lata pracował w hotelach nad Morzem Martwym, teraz odpoczywa i trochę sobie dorabia wynajmem. Pokój dla 2 osób z łazienką jest przyzwoity. Czysty i schludny. Brat Mottiego podwiózł nas na jedną z publicznych plaż w Ein Bokkek. Publiczna nie znaczy brudna. Prysznice tak przydatne do zmycia bardzo słonej wody oczywiście są. Można wypożyczyć plastikowe „łóżko” lub krzesło. Generalnie miasteczko zdominowane przez Rosjan. Obsługa na plaży, a później w centrum handlowym brała nas za ziomków i zwracał się po rosyjsku. Wszędzie słychać język rosyjski. Sama kąpiel w wodach jeziora to ABSOLUTNA ROZKOSZ. Jest to jedyny akwen wodny, w którym mógłbym spędzić kilka godzin, nie wychodząc z niego. To niezrozumiałe uczucie unoszenia się na wodzie jest prawie nierealne. Fenomenalny relaks i stan błogości. Jedyne na co trzeba uważać, to oczy. Zachłyśnięcie się wodą jest tylko niesmaczne, natomiast wdarcie się wody do oczu bolesne.  Warto w pobliskim sklepie kupić zapakowane błoto, którym należy solidnie wysmarować się. W słońcu maź szczelnie zasycha, co sprawia wrażenie przylegania ścisłego kostiumu. Skóra jest naprężona i odnosi się wrażenie jakby nałożyło się zbyt ciasne ubranie. Zdumiewające uczucie. Ponownie zachwyciliśmy się Morzem Martwym i wszystkim co z nim jest związane. Zamiast pamiątek na suku kupiliśmy sporo kremów, soli i błota spod znaku „Dead Sea”. Przy kupnie 3 paczek błota cena spada. Ceny produktów żywnościowych i alkoholu wysokie, stąd wniosek, że wcześniejsza aprowizacja ma sens. Słońce szybko chowa się za okoliczne wzgórza i już około 16.30 jest ciemno! Zrobiło się całkiem chłodno z powodu wiatru, który pojawił się nie wiadomo skąd. Autobusem wróciliśmy do Neve Zohar. Byliśmy jedynymi pasażerami. Rozmawialiśmy pomiędzy sobą, gdy nagle odezwał się do kierowca. Po polsku! Okazał się być emigrantem z lat 50. Wyjechał z rodzicami, gdy miał kilka lat. Pożegnaliśmy się serdecznie. Obiadokolację przygotowaliśmy we własnym zakresie i siedząc wieczorem na ławce przed domkiem cieszyliśmy się naszą obecnością tutaj. Do pełnej satysfakcji brakowało nam jedynie fajki wodnej!

 

Wydatki:

13, 20 NIS – 2 bilety tramwajowe

84 NIS – 2 bilety autobusowe do Neve Zohar

15 NIS – łóżko na plaży

11 NIS – 2 bilety autobusowe z Ein Bokkek do Neve Zohar

 

04.11

Śniadanie zjedliśmy przed naszą kwaterą. Było tak cicho, że dobiegał do nas jedynie szum łopoczących liści pobliskich palm daktylowych. Piechotą dotarliśmy do innej plaży publicznej, położonej za hotelem Leonardo Club. Ta plaża jest znacznie mniejsza, za to bardziej kameralna. Ku naszemu zaskoczeniu było już sporo ludzi. Właściwie chyba tylko my i ciemnoskórzy nie byli Rosjanami. Tak jak Hurgadę w Egipcie, tak Ein Bokkek w Izraelu upodobali sobie nasi sąsiedzi z północy. Bez najmniejszych wątpliwości pobyt nad Morzem Martwym dostarcza najwięcej satysfakcji i radości w tym kraju. Aż nie chce się wychodzić. Ponownie obiecaliśmy sobie powrót, tym razem już na dłużej. Motti pożegnał nas talerzem owoców. Pusty w Neve Zohar autobus zapełnił się już w Ein Bokkek. Na dworcu autobusowym zjedliśmy tylko obiad i przesiedliśmy się do autobusu  nr 405 jadącego do Tel Avivu. Po dotarciu na dworzec przesiedliśmy się w autobus miejski nr 41 i po krótkiej jeździe wysiedliśmy nieopodal hostelu Florentine. Ciekawostką z nim związaną jest to, że na swojej stronie w sieci zakreślają ramy wiekowe gości ! To chyba z uwagi na taras i muzykę graną do mniej więcej 23. Wcześnie, skąd zatem te preferencje? Jednak ze wszystkich hosteli, które odwiedziliśmy ten jest/był najciekawszy. Taras integruje ludzi z całego świata. Miejsce jest przepełnione energią – miasta i ludzi w nim przebywających. No i jego położenie, bardzo blisko Jaffy. To dawne miasto arabskie słynące w przeszłości z pomarańczy, które obecnie jest dzielnicą Tel Avivu. Z widoczną nutką artystowską. Wieczorny spacer po dzielnicy utwierdził nas w tym przekonaniu. Widać, że władze miasta starają się dbać o Jaffę. Sporo odnowionych budynków, ładnie oświetlonych. Stojąc na tarasie i obserwując budujące się wokół niego biurowce i wieżowce mieszkalne nie dawałem dużo szans na przetrwanie hostelu. Sądzę, że tereny wokół Jaffy są zbyt łakomym kąskiem dla deweloperów.

 

Wydatki:

110 $ – nocleg w Neve Zohar (2 osoby)

84 NIS – 2 bilety autobusowe do Jerozolimy

84 NIS – 2 zestawy obiadowe na dworcu autobusowym w Jerozolimie (ryż, gulasz z kurczaka i ryż, wołowina, warzywa do oporu)

36 NIS – 2 bilety autobusowe do Tel Avivu

13, 20 NIS – 2 bilety autobusowe

202 NIS – nocleg w Florentine Hostel

 

05.11

Na śniadaniu znajomi z wczorajszego wieczora, wymieniliśmy pozdrowienia. I właściwie już musieliśmy wyprowadzać się. Ciekawe czy ten hostel przetrwa ? Plan na dziś zakłada zwiedzenie Akki i powrót do Hajfy. Na przystanek nie było daleko, autobus nr 42 zawiózł nas pod jedną z licznych stacji kolejowych w mieście. W biletomacie z pomocą pewnego jegomościa (instrukcja obsługi tylko w hebrajskim) kupiliśmy powrotne bilety do Hajfy z nadzieją na pozostawienie na stacji plecaków. Pociąg jechał szybko i po blisko 90 min. wjechaliśmy na stację w Hajfie. Nadzieje niestety okazały się płonne. Nikt nie chciał przyjąć naszych bagaży. Znaleźliśmy nawet schowki, ale pechowo były zepsute. Jak zwiedzać Akkę z plecakami? Na dodatek czas nas naglił. Nie mając innego wyjścia, musieliśmy wsiąść do najbliższego pociągu targając klamoty. Czas przejazdu z Hajfy do Akki to tylko pół godziny. Desperacko podjąłem próbę zostawienia bagażu na stacji u obsługi. Oczywiście bez szans. Szczęśliwie tuż po wyjściu na ulicę i przejściu ledwie kilkudziesięciu metrów, udało się nam zrzucić ciężar z barków – w sklepie spożywczym. Co za ulga! Mogliśmy bez obciążeń (dosłownie!) zwiedzać stare miasto w Akce. Nic więcej nie trzeba. Rozsądnym wyjściem jest kupno kompleksowego biletu, upoważniającego do obejrzenia kilku miejsc. Wśród nich jest Cytadela, podziemne miasto krzyżowców, tunel templariuszy, zabytkowy hammam i muzeum na murach. Wewnątrz cytadeli i miasta krzyżowców trwa chyba nieustanna budowa, przebudowa i rozbudowa. Zasadniczo panuje tutaj rozgardiasz. Na szczyt fortecy wejść się nie da. Jak zrobią w końcu ten kompleks, to będzie atrakcja Muzeum na murach spokojnie można sobie darować, nic specjalnie ciekawego w nim nie ma.  Długim podziemnym korytarzem można wydostać się z twierdzy na uliczki handlowe lokalnego bazaru. Kawiarnie, stoiska z jedzeniem, winem i serami. Ceny jak to w Izraelu niemałe.   Bilet uprawnia też do zwiedzenia tureckiej łaźni. W odtworzonym hammamie można dzięki słuchawkom i krótkiemu filmowi zapoznać się z całym procesem kąpieli im obyczajach w łaźni panujących. Całość podana w zabawnym tonie. Jednak czynny hammam w Akce jest! Tuż przy nabrzeżu, blisko latarni morskiej. Jednak cena wstępu zniechęca i obezwładnia – 300 NIS !!! Oczywiście odpuściłem, choć to znakomity sposób na regenerację sił. Meczet Al-Dżazzera opisywany jest jako najładniejszy w Izraelu. Bo ja wiem? Na pewno jest kameralny i przez to spokojny. Wejść do środka nie można, pomimo płatnego wstępu. Dzień miał się ku końcowi, toteż ostatnie chwile spędziliśmy na oglądaniu zachodu słońca nad Morzem Śródziemnym. Jak zazwyczaj bywa, nie było warto. Zapewne z łódki na wodzie o tej porze dnia starówka Akki z jej potężnymi murami wygląda imponująco. Na koniec został nam tunel templariuszy. Ładnie podświetlony i przygotowany na ruch turystyczny. Da się przejść w całości nawet nie pochylając głowy. Z głośników dobiegają objaśnienia, niestety po hebrajsku. Doskonałym miejscem na przerwę w zwiedzaniu Starego Miasta albo odpoczynek po nim jest karawanseraj. Z zabudowanych wnęk dochodził do nas wonny dym fajki wodnej, ale ku naszemu dużemu żalowi nie mogliśmy jej wypalić. Odebraliśmy plecaki ze sklepu i doszliśmy do stacji. Ledwie udało się nam kupić bilety i nadjechał pociąg. Udało się nam zgrać w czasie. W Hajfie też długo nie czekaliśmy na przystanku. W dodatku  pierwszy autobus, który przyjechał miał trasę tuż obok hostelu, w którym mieliśmy zarezerwowany nocleg. Z okien autobusu widzieliśmy fantastycznie oświetloną świątynię bahaitów, która była naszym głównym celem. Ledwie weszliśmy do hotelu, gdy przeżyliśmy niemałe rozczarowanie. Okazało się, że dziś i jutro jest ona zamknięta dla turystów. Tylko wyznawcy bahaizmu mogli wejść na teren tego pięknego ogrodu. Niech to szlag! Przygotowując marszrutę w ogóle nie pomyśleliśmy, że coś może nam w Hajfie przeszkodzić. Srodze zawiedzeni usiedliśmy na dachu hotelu, skąd mogliśmy obserwować port i jego instalacje w blasku lamp. Wyszliśmy na krótki spacer. Byliśmy zaskoczeni, że o 20 ulice miasta są prawie puste. Uznaliśmy, że bez sensu jest wycierać chodniki nogami i wróciliśmy.

 

Wydatki:

13, 20 NIS – 2 bilety autobusowe

110 NIS – 2 bilety powrotne kolejowe do Hajfy z Tel Avivu

31 NIS – 2 bilety kolejowe do Akki z Hajfy

10 NIS – 2 duże wody

92 NIS – 2 bilety combo w Akce

3 NIS – mapka kompleksu

20 NIS – 2 bilety do meczetu

31 NIS – 2 bilety kolejowe z Akki do Hajfy

13, 20 NIS – 2 bilety autobusowe w Hajfie

 

06.11

Cena za nocleg nie obejmowała śniadania. Zrobiliśmy je we własnym zakresie. Czajnik i herbata oraz kawa w pokoju. Plecaki zostawiliśmy w recepcji hotelu i zaczęliśmy wspinaczkę po stromych ulicach Hajfy. Choć z góry chcieliśmy zobaczyć ogrody bahaitów. Po dotarciu do górnego wejścia, ogarnął nas duży żal. Naprawdę jest to wyjątkowo piękny i zadbany kawałek miasta. Alejki schudnie utrzymane, trawniki idealnie przystrzyżone. Ogrody ulokowane są na 18 poziomach, świątynia znajduje się na środkowym. Z uczuciem zawodu zeszliśmy w dół. Innym wartym zwiedzenia miejscem jest kolonia niemiecka, rozciągająca się po obu stronach Ben Gurion Avenue. Budynki są rzeczywiście na wskroś europejskie. Nie jest ich zbyt wiele, a większość ma czysto komercyjne przeznaczenie (kawiarnie, sklepiki z pamiątkami lub knajpy). Bardzo ciekawym architektonicznie obiektem jest magazyn zboża, który zbudowano przy nabrzeżu portu. Jego styl raczej przypomina budynek biurowy z lat 50 lub 60 XX wieku. Z zewnątrz trudno odgadnąć jego przeznaczenie. Odbierając plecaki z recepcji mieliśmy trochę czasu, żeby przejrzeć album o Hajfie. Najpiękniejsze zdjęcia były oczywiście z ogrodów. Naprawdę szkoda, że nie mogliśmy zobaczyć ich z bliska. Może kiedyś uda się nam to nadrobić. Szybki i wygodny przejazd pociągiem do Tel Avivu upewnił nas, że jest to zdecydowanie najlepszy środek transportu.  Wysiedliśmy na stacji kolejowej i rozpoczęła się gehenna ze znalezieniem autobusu, który miał nas zawieźć bezpośrednio do hostelu. Jak zazwyczaj bywa w takich sytuacjach nikt z miejscowych nie miał pojęcia, skąd odjeżdża ten autobus. Zmitrężyliśmy sporo czasu, ale i tak ostatecznie nie zlokalizowaliśmy tego przystanku. Idąc za radą kobiety wsiedliśmy do jakiegoś autobusu, który miał jechać ulicą przebiegającą obok tej, na której stoi hostel. Jechaliśmy dość długo, jednak dotarliśmy do niego. Ale wcale nie wygląda na miejsce, w którym można przenocować. Raczej na warsztat samochodowy albo przeznaczony na inne cele industrialne. Nazywa się Overstay LTV, przy Bez Zvi St. 47. Wśród klienteli zdecydowanie przeważali młodzi ludzie po 20, stąd luźna atmosfera. Darmowy internet. Niedaleko hostelu znajdują się jadłodajnie i restauracje, była nawet wegetariańska. Można zjeść za całkiem przyzwoite pieniądze. Wybraliśmy jadłodajnię z mięsnymi potrawami. Po zakupach na śniadanie znaleźliśmy sympatyczną fajczarnię, w której zalegliśmy na dłuższy błogi czas.

 

Wydatki:

26, 40 NIS – 4 bilety autobusowe (Hajfa)

13, 20 NIS – 2 bilety (Tel Aviv)

8 NIS – 2 duże wody

25 NIS – ryż, zapieczone mięso z jajkiem, surówki warzywne (bez ograniczeń), tahini i mutabal

35 NIS – szawarma z kurczaka i frytki, surówki warzywne

12 NIS – 2 puszki coli w jadłodajni

38 NIS – szisza (passion fruit) i 2 herbatki

245 NIS – nocleg w Overstay LTV

 

07.11

Zjadłszy śniadanie, pojechaliśmy bez przesiadek autobusem na Rotschild Blvd. Na tej szerokiej i zupełnie europejskiej alei stoją domy i budynki w stylu bauhaus – duma Tel Avivu. Sama aleja jest tak różna od ulic Bliskiego Wschodu, że trzeba ją dokładniej opisać. Jezdnie, po których poruszają się samochody i autobusy są przy chodnikach. Rozdziela je wysadzony platanami szeroki pas, na którym zmieszczono ścieżkę rowerową i dla pieszych. Można też zrobić sobie przerwę np. na lekturę gazety  i wypić kawę w małym barze o rozmiarach kiosku z gazetami. Zresztą bardzo dobrą. Idąc od końca bulwaru do jego początku budowli bauhausowych spotyka się sporo. Wystarczy jedynie uważnie rozglądać się. Ten kawałek miasta przenosi nas na kontynent europejski. Tak bardzo jest różny od innych miast Izraela. Zarówno pod względem charakteru, jak i atmosfery. Wróciwszy w okolice hostelu, kupiliśmy ciastka i pojechaliśmy na lotnisko łącząc autobus i pociąg. Pamiętając o szczegółowych kontrolach byliśmy ponad 3,5 godziny przed planowanym wylotem. Kolejka do odprawy długa. Pomiędzy pasażerami przechadzali się funkcjonariusze służb i zadawali pytania. Przeglądali paszporty i jeżeli coś wzbudziło ich zainteresowanie, to zadawali liczne pytania. W moim przypadku ich uwagę przykuły arabskie napisy na naklejce z syryjskiego biura autokarowego. No i zaczęło się dokładniejsze „przesłuchanie”. Gdzie byliśmy, kiedy, ile razy, czy znamy kogoś, czy sami pakowaliśmy plecaki, czy mamy broń (????!!!!). Spokojne odpowiedzi zadowoliły mundurowych, bo nie przekartkowali paszportów. Wówczas rozmowa byłaby chyba dłuższa, a pytania dociekliwsze. Ale i tak swoje odczekaliśmy. Po przepuszczeniu plecaków przez jakąś dużą rurę polecono nam odejść na bok i wypakować wszystko z nich. Przyczyną tego było przewożone błoto z Morza Martwego. To jeszcze nie był koniec. Następnie kontrola paszportów, potem bagażu podręcznego i na koniec znowu paszportów. Podobno Izraelczycy szczycą się faktem, że po kontroli przez nich przeprowadzonej pasażerowie mogą posługiwać się prawdziwymi sztućcami w samolocie. Po doświadczeniach na lotnisku BenaGuriona jestem skłonny uwierzyć w te zapewnienia. Zapamiętałem też ile czasu zajęła nam odprawa – 2 godz. i 5 min. Z niedużym opóźnieniem wystartowaliśmy tuż przed zachodem słońca. Mało pasażerów, dużo miejsca.

 

Wydatki:

28 NIS – 2 kawy w kiosk espresso

13, 20 NIS – 2 bilety autobusowe na Rotschild Blvd.

13, 20 NIS – 2 bilety autobusowe z Rotschild Blvd.

13, 20 NIS – 2 bilety na dworzec autobusowy

30 NIS – 2 bilety pociągowe na lotnisko

6 $ – chałwa na lotnisku w strefie bezcłowej

11 $ – pudełko ciastek (jak wyżej)

 

Po wylądowaniu w kraju będę tęsknił za dwoma miejscami: Jerozolimą i Morzem Martwym. One wzbudzające mnie chęć powrotu – kiedyś, oby niedługo.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u