Iran – ludzie i polityka – Adam Kowalak

Adam Kowalak

Iran odwiedziłem na przełomie kwietnia i maja 2005 roku, lecąc liniami Aeroflot z Warszawy przez Moskwę do Teheranu. Podczas podróży trwającej dwadzieścia kilka dni przebyłem następującą trasę: Teheran – Kom – Kashan – Esfahan – Shush – Choqa Zanbil – Shushtar – Ahvaz – Shiraz (i okolice) – Yazd (i okolice) – Teheran. Iran okazał się krajem bardzo interesującym oraz przyjemnym do podróżowania, a jego mieszkańcy ludźmi niezwykle gościnnymi i przyjaznymi dla przyjezdnych. Gdzieś w tle przebijał się jednak często wątek polityczny, częściowo ze względu na zbliżające się wybory prezydenckie, częściowo biorąc pod uwagę specyfikę sytuacji wewnętrznej w tym kraju i jej odbiór przez mieszkańców.

INFORMACJE PRAKTYCZNE

Koszty

Przelot: płaciłem nieco ponad 1500 złotych za bilet lotniczy linii Aeroflot na trasie Warszawa – Moskwa – Teheran – Moskwa – Warszawa. Dysponując większą ilością czasu można też oczywiście jechać lądem przez Turcję. Iran jest krajem tanim do podróżowania. Jakiś czas temu przeglądałem ranking kilkudziesięciu stolic świata pod względem kosztów utrzymania. Najdroższe okazało się Tokio, a Teheran zajął miejsce ostatnie. O czymś to musi świadczyć. Podczas mojego pobytu wydawałem mniej więcej równowartość 100 USD na tydzień. Kwota ta zawierała wszystkie ponoszone na miejscu wydatki: noclegi, jedzenie, przejazdy, drobne pamiątki itp. Pozytywną informację stanowi fakt, że w ostatnim czasie istotnie obniżono ceny wstępów do wszelkich zabytków i obiektów muzealnych. Jeszcze nie tak dawno kosztowało to przeciętnie 30 tysięcy riali. Obecnie wstęp do większości interesujących miejsc nie przekracza 5000 riali (2 złotych polskich!), dzięki czemu można obejrzeć wszystkie interesujące miejsca bez większego uszczerbku finansowego. Najlepiej zabrać ze sobą w gotówce dolary lub euro. Nie ma najmniejszych problemów z ich wymianą. Nie powinno być również problemu z wymianą funtów brytyjskich czy innych ważniejszych walut wymienialnych. Przy wymianie często pobierana jest prowizja, więc należy się wcześniej dokładnie zorientować, żeby nie stracić zbyt wiele przy mniejszych kwotach.

Przybliżone kursy wymiany:

1 USD = 9000 riali (czyli 900 tomanów)

1 EUR = 11000 riali (1100 tomanów)

bieżące kursy można obejrzeć na stronie: www.xe.com/ucc/ Warto wiedzieć, że 10 riali odpowiada jednemu tomanowi i że w wielu przypadkach podawane są ceny właśnie w tomanach. Tak więc jeżeli coś wydaje się stanowczo za tanie licząc w rialach, możemy być przekonani, że cena jest podana w tomanach.

Wiza

Za wizę irańską zapłaciłem wiosną 2005 roku nieco ponad 330 złotych. Procedura jej załatwiania jest niestety (zwłaszcza dla osób spoza Warszawy) dość skomplikowana. Uzyskać ją można w Ambasadzie Iranu w Warszawie przy ulicy Królowej Aldony 22 (tel: 022-6171585). Formularz wizowy jest do pobrania na stronie internetowej ambasady: www.iranemb.warsaw.pl Należy go dostarczyć w dwóch egzemplarzach, dołączając 3 zdjęcia paszportowe (w przypadku kobiet poleca się do zdjęcia przykryć włosy chustką). Po około 10 dniach należy zadzwonić i spytać się, czy jest decyzja w sprawie przyznania wizy. Jeżeli otrzymamy odpowiedź pozytywną, należy wybrać się na Plac Grzybowski w Warszawie, gdzie w lokalnym oddziale Deutsche Banku można wpłacić pieniądze za wizę, po czym dowód wpłaty, wraz z paszportem dostarczyć do ambasady. Od tego momentu wiza powinna być gotowa do odbioru w ciągu kilku dni. Na pocieszenie można tylko dodać, że nie wszystko trzeba załatwiać osobiście. Jeżeli lecimy tranzytem przez Moskwę, wiza rosyjska nie jest potrzebna – nie można jednak opuszczać lotniska.

Transport

Samolot Aeroflotu przylatuje do Teheranu (na lotnisko Mehrabad) około 2-3 w nocy. Trochę czasu zajmie odprawa paszportowa (należy podać miejsce w którym chcemy się zatrzymać w Iranie – ja podałem pierwszy lepszy hotelik z przewodnika), warto również wymienić trochę pieniędzy – kurs w kantorze na lotnisku jest dość zbliżony do faktycznego, więc wiele się nie straci. W takim wypadku najlepiej chyba poczekać do rana na lotnisku, a gdy zacznie się rozwidniać, można skorzystać z taksówki. Warto się targować, bo ceny wyjściowe za podwiezienie do centrum są nieco absurdalne (20-30 dolarów). Zgodziłem się zapłacić 50 tysięcy riali za przewiezienie na dworzec południowy (terminal-e jonub), skąd chciałem od razu wyruszyć do Kom, odkładając pobyt w Teheranie na kilka dni przed odlotem. Wewnątrz kraju najlepiej poruszać się autobusami – są bardzo tanie i wygodne. Ze względu na duże odległości wewnątrz kraju, sensowne jest korzystanie z połączeń nocnych. Są generalnie dwa typy autobusów, zwane potocznie volvo (nowe i luksusowe, z reguły właśnie marki volvo) i mercedes (mają z reguły po kilkadziesiąt lat, ale są także dość wygodne). Bilety na volvo są przeciętnie o połowę droższe, ale dla przyjezdnych są to i tak niewielkie pieniądze. Na kilku trasach funkcjonują pociągi, stosunkowo niedrogie są również wewnętrzne przeloty. Uwaga: w budowie jest nowe lotnisko (oczywiście z Imamem Chomeinim w nazwie), ponad 30 kilometrów od centrum Teheranu i w niedługim czasie może zostać oddane do użytku – w takim przypadku informacje powyższe mogą stracić na aktualności, a dojazd do centrum może się nieco skomplikować.

Zdrowie

Zdecydowanie należy zaszczepić się na żółtaczkę A i B. Na stronie www.szczepienia.pl podróżującym do Iranu zalecają również szczepienia na dur brzuszny, błonicę, tężec, polio oraz wściekliznę. Ważnym środkiem ostrożności jest picie wyłącznie wody butelkowanej (cena około 2000 riali za 1,5l butelkę).

Jedzenie (najprostsze)

Poza super tanim chlebem w postaci placków (od 100 riali za jeden placek – wystarczy, żeby się najeść) najtańszą formą pożywienia – podobnie jak na całym Bliskim Wschodzie – są felafele (wegetariańskie kanapki ze smażonymi kuleczkami z fasoli w środku). Od ulicznych sprzedawców dostać możemy taką kanapkę już za 2000 riali. W przypadku czegoś w rodzaju hamburgerów, ceny są nieco wyższe – od 3-4 tysięcy riali na prowincji do kilkunastu tysięcy riali w Teheranie. Poza tym jest jeszcze kebab (kilkanaście tysięcy riali) oraz coraz popularniejsze pizze (w podobnej cenie), których jednak nie polecam. Warto oczywiście również skosztować różnych odmian pistacji (Iran jest ich głównym światowym producentem) oraz tanich daktyli (ok. 5000 riali za kilogram), jak również innych owoców. W ogromnym wyborze są także różnego rodzaju słodycze.

Bezpieczeństwo

Moim zdaniem największym zagrożeniem w Iranie jest chaotyczny ruch uliczny: podczas przechodzenia przez ruchliwą ulicę należy bardzo uważać. Jeżeli chodzi o inne kwestie, to uważam Iran za kraj bezpieczny do podróżowania – nie spotkałem się z żadnymi problemami, także spacerując samotnie w nocy w centrach kilku miast, chociaż oczywiście należy zachować ostrożność. Przestrzegać należy także miejscowych zasad co do ubioru (długie spodnie, kobiety przykryte chustką włosy). Mój pobyt w Iranie zbiegł się z ostatnimi tygodniami rządów reformatorskiego prezydenta Mohammada Chatamiego, który rządził (chociaż ten urząd w Iranie nie posiada zbyt wiele realnej władzy) przez dwie 4-letnie kadencje. Latem 2005 roku nowym prezydentem został konserwatywny polityk Mahmud Ahmadineżad, który swoimi specyficznymi wystąpieniami (m.in. podważanie Holocaustu, werbalne ataki na Izrael) zdążył już obrócić przeciw sobie opinię międzynarodową. Wybierając się do Iranu należy więc mieć na uwadze nieco ostatnio napiętą sytuację polityczną, związaną głównie z kwestią irańskiego programu nuklearnego. Sądzę jednak, że jeżeli nic gwałtownie nie ulegnie komplikacjom, zmiana na urzędzie prezydenta nie powinna mieć większego wpływu na swobodę i bezpieczeństwo podróżowania po kraju.

Warto się zapoznać

– Reportaże Wojciecha Giełżyńskiego (Rewolucja w Imię Allaha, Byłem Gościem Chomeiniego dotyczące rewolocji islamskiej, czy także nowsza pozycja: Szatan Wraca do Iranu) oraz Ryszarda Kapuścińskiego (Szahinszach); – Książki Marii Składankowej dotyczące głównie mitologii Iranu – www.iran.krakow.pl – strona o Iranie w języku polskim – www.hafizonlove.com – witryna poświęcona największemu poecie języka perskiego, czyli Hafezowi, otaczanemu ogromną estymą w Iranie (spotkał się także z uznaniem międzynarodowym – m.in. ze strony J.W.Goethego). Każdy Irańczyk zna dzieło Hafeza, a książka z jego poezjami jest na drugim miejscu zaraz po Koranie.

PODRÓŻ

– Mam na imię Sheyma i mieszkam w Teheranie – przedstawiła się młoda, ładna dziewczyna, obok której siedziałem w samolocie lecącym z Moskwy do Teheranu. Wracała z norweskiego Oslo, gdzie była odwiedzić przebywających na emigracji znajomych. Podobało jej się, ale nie chciałaby tam zostać na stałe: w Teheranie się przecież wychowała, ma tam rodzinę i przyjaciół. U rosyjskiej stewardessy Sheyma zamówiła białe wino, potem jeszcze jedno. Alkohol jest oficjalnie zabroniony w jej kraju, więc dziewczyna korzysta z ostatnich godzin swobody. Podobnie zresztą jak inni pasażerowie. Po kilku godzinach lotu samolot zaczął zbliżać się do celu. Za oknem widać już było wyraźnie światła irańskiej stolicy. Dziewczyna wyciągnęła z torebki czarną bluzkę i założyła na siebie. Zaraz potem przyszła pora na głowę: czarnym hidżabem okryła włosy. Rozejrzałem się po samolocie: nakrycia głowy poprawiały też inne kobiety. – Zobaczysz, spodoba ci się w Iranie – stwierdziła wesołym głosem – ludzie są bardzo mili, tak jak ja – dodała z uśmiechem.

Kom

Jedno z najbardziej konserwatywnych miejsc w kraju. Wszystkie bez wyjątku kobiety mają na sobie czarne czadory.. Tutaj też wzięła początek rewolucja z 1979 roku, tutaj także przez część swojego życia mieszkał i nauczał Ajatollah Chomeini. Warto jednak odwiedzić to miasto, właśnie ze względu na ten niepowtarzalny klimat. Spacer wokół Hazrat-e Masumeh, świątyni i grobowca (pochowana została tutaj Fatima, siostra Imama Rezy, którego mauzoleum znajduje się w Meszhedzie) był dla mnie bardzo ciekawym i przyjemnym doświadczeniem. Niestety nie-muzułmanie nie mogą wchodzić do środka, jednakże sporo widać także z zewnątrz. Do Kom pojechałem bezpośrednio po przylocie do Teheranu. Z lotniska na terminal południowy, skąd za 7000 riali około 2 godziny autobusem. Zatrzymałem się w polecanym przez Lonely Planet, Mosaferkhuneh-ye Haram, hoteliku położonym niedaleko od świątyni. Pokój kosztował 60 tys. riali. Żadna rewelacja, ale z drugiej strony powodów do narzekania również nie miałem. Problem był jedynie ze znalezieniem tego hoteliku. Gdy powiedziałem taksówkarzowi jego nazwę, zawiózł mnie w inne miejsce, gdzie niestety nie przyjmowali obcokrajowców na nocleg. Słowo mosaferkhuneh oznacza właśnie niedrogie schronisko/ hotelik dla podróżnych, więc kierowca pomylił to z innym. Pomógł mi pewien miejscowy chłopak. Kiedy szliśmy w kierunku hotelu, podczas przechodzenia przez ulicę w mojego przewodnika walnął samochód. Chłopak zatoczył się lekko, ale po chwili był znów wyprostowany, jakby nic się nie stało, i szedł dalej. Reakcji nie było także ze strony kierowcy, który nawet nie raczył się zatrzymać. Po krótkiej drzemce, całe popołudnie i wieczór spacerowałem po mieście, zwłaszcza w okolicach świątyni. Największy problem miałem z biegającymi po placu dzieciakami: koniecznie chciały mi sprzedać fragmenty Koranu, a później biegały za mną i nie chciały się odczepić.

Kashan

Kom jest miastem bardzo ciekawym, ale raczej nie takim, żeby zatrzymać się w nim na dłużej. Rano wsiadłem do wspólnej taksówki, która zawiozła mnie tam, skąd mogłem znaleźć autobus do Kashan. Przejazd taksówką nic mnie nie kosztował – zapłacił za mnie współpasażer i oczywiście odmówił przyjęcia pieniędzy. Przejazd z Kom do Kashan to jakieś cztery godziny jazdy i koszt 14 tysięcy riali luksusowym autobusem. Oprócz hałaśliwego programu wyświetlanego w pojeździe, rzeczą ciężką do zniesienia była ekstremalna klimatyzacja. W pewnym momencie było mi naprawdę zimno, kiedy temperatura spadła do siedmiu stopni Celsjusza, przy około 30 stopniach na zewnątrz. Z miejsca gdzie wysiadłem z autobusu, do wybranego hoteliku (Golestan Guesthouse) dojechałem taksówką za 5000 riali. Nocleg 50 tysięcy za skromny pokoik w hoteliku …… Nie było praktycznie żadnych innych gości, więc towarzystwa dotrzymywał mi Ali, Kurd pracujący jako recepcjonista. Jak byłem w pokoju, stukał w moje drzwi i rozmawialiśmy łamanym angielskim. Ucieszył się, jak mu dałem kilka witaminizowanych tabletek musujących – powiedział, że zaniesie dla syna. Główną atrakcją tego miasta jest sporych rozmiarów kryty bazar, funkcjonujący głównie w godzinach porannych. Nieco kolidowało to z moim długim snem, bo kiedy po przebudzeniu wychodziłem na miasto, spora część bazaru powoli już się wyludniała. Na obrzeżach miasta znajdują się starożytne mury obronne zbudowane z suszonej w słońcu gliny. Wybrałem się tam na przechadzkę, a na miejscu uciąłem sobie ciekawą pogawędkę z miejscowym nauczycielem. Podobnie jak w Kom, także tutaj służyłem za atrakcję dla lokalnej dzieciarni.

Esfahan

Po trzech dniach pobytu w Kashanie pojechałem do Esfahanu, miasta które w jednym z XVI wiecznych wierszy opisane zostało jako połowa świata. Jakkolwiek jest to określenie nieco przesadne, to można zrozumieć uzasadnienie takiej opinii. Esfahan to zdecydowanie miejsce numer jeden w Iranie. A na pierwszym miejscu w Esfahanie jest Plac Imama Chomeiniego (dopóki rządził szach, plac nosił jego imię) i jego okołice. Sprzedawca dywanów z jednego ze sklepików powiedział mi, że jest to drugi najważniejszy plac na świecie. Prawda jest jednak taka, że zaraz po pekińskim Tienanmen, jest to drugi co do wielkości plac na świecie. Przychodziłem tam podczas kilku dni pobytu w Esfahanie o różnych porach dnia i nocy, obserwując Irańczyków jak odwiedzają to miejsce całymi rodzinami, rozkładają na trawie koce, spożywają posiłki, albo wcześniej przygotowane, albo gotowane na miejscu przy użyciu przyniesionych butli z gazem. Najwięcej ludzi przychodzi na plac w czwartek wieczorem. Piątek jest dniem wolnym od pracy, więc czwartkowy wieczór jest najbardziej ruchliwym momentem w tygodniu. Za łóżko we wspólnej (3 osobowej) w hoteliku Amir Kabir sypialni płaciłem 30 tys. riali za dobę. Oprócz mnie w pokoju spał jeszcze młody Australijczyk, wracający z Anglii na rowerze do domu, oraz Japonka, o krótko obciętych włosach. Dziwiłem się, że w takim konserwatywnym kraju pozwolili dziewczynie mieszkać z nami w pokoju. Ale wytłumaczenie okazało się trywialne: recepcjonista pomylił jej płeć…

Shush – Choqa Zanbil – Shushtar – Ahvaz

Dzisiejsze miasto Shush położone w bogatym w ropę Chuzestanie, to starożytna Susa (Suza), stolica dawnego państwa Elamu. Tutaj właśnie nieco ponad sto lat temu francuscy archeolodzy znaleźli kamienną stelę ze słynnym kodeksem Hammurabiego (która trafiła do Susy z Babilonu). W muzeum w Teheranie znajduje się jej kopia – oryginał został wywieziony do paryskiego Luwru. Shush jest ciekawym miastem, chociaż ze starożytnych czasów niewiele tutaj zostało. Widoczny na wzgórzu zamek ma niewiele ponad sto lat – zbudowali go francuscy archeolodzy, używając do tego materiału pochodzącego ze starożytnych budowli. Ze starszych rzeczy niewiele się w Susie zachowało – właściwie tylko fundamenty pałacu, zwanego Apadaną. Zupełnie niedaleko znajduje się hotel o tej właśnie nazwie. Chuzestan, położony nieco na uboczu, przy granicy z Irakiem region nie jest zbyt często odwiedzany przez turystów. Wybrałem się tutaj, żeby obejrzeć położony w pobliżu zigurrat zwany Choqa Zanbil. Z Esfahanu dojazd trwa tutaj kilkanaście godzin. Za bilet zapłaciłem nieco ponad 60 tysięcy riali. Shush jest oczywiście zbyt małym miastem, żeby łączyły je główne linie komunikacyjne. Żeby tam dojechać, należy wziąć autobus do Ahvazu i próbować później stamtąd. Lepszym jednak rozwiązaniem jest poprosić kierowcę, żeby wysadził nas wcześniej – w pobliżu Shush przebiega bowiem główna trasa prowadząca dalej do Ahvazu. Tak właśnie zrobiłem i wczesnym rankiem, po całonocnej jeździe wyszedłem z autobusu na pobocze. Niestety – nie zauważyłem żadnego pojazdu, żadnej taksówki, która mogłaby mnie podrzucić do miasta. Poszedłem więc pieszo – odległość nie jest szczególnie duża – kilka kilometrów, nieco ponad pół godziny do centrum. Problemem w Shush może być niewielki wybór miejsc noclegowych – są tam właściwie tylko dwa hotele: Apadana oraz Nasr (albo podobnie brzmiąca nazwa), które korzystając jakby z monopolu, odznaczają się nieco wyższymi niż standardowe cenami za nocleg. Apadana położona jest bliżej ruin i tam się chciałem pierwotnie zatrzymać. Ponieważ jednak nie mogłem się dogadać z recepcjonistą, który żądał coraz większych kwot za nocleg, zatrzymałem się w tym drugim, płacąc jednak dość sporą kwotę 180 tysięcy riali. W zamian miałem dla siebie trzyosobowy pokój z łazienką i klimatyzacją. Oprócz ruin z których jednak nic prawie nie przetrwało do naszych czasów, odwiedzić warto Grób Proroka Daniela (wstęp bezpłatny). Na starych rycinach pokazany jest jako samotna szpiczasta budowla w środku pustkowia. Obecnie jest już zupełnie wtłoczony w obręb miasta, owinięty przebiegającymi wokół uliczkami i sporych rozmiarów dziedzińcem. Przyjeżdża tutaj sporo pielgrzymek – wewnątrz kolejka ludzi po kolei całujących kraty grobowca. Wrażenie robią również propagandowe (oraz całkiem fotogeniczne) malunki na ścianach dziedzińca: reklama republiki muzułmańskiej, ajatollahów, czystości kobiecej (skromnie ubrana kobieta jest jak perła w muszli), czy poparcia dla walki Palestyńczyków z Izraelem (Wizerunek Kopuły Skały w Jerozolimie, obok niego bojownicy palestyńscy, a z drugiej strony żołnierze irańscy). W takiej specyficznej scenerii, na dodatek mokrej od padającego deszczu (właśnie tutaj, jedyny raz podczas mojego pobytu w Iranie spadł deszcz, co mnie nieco zdziwiło) podszedł do mnie mężczyzna, przedstawiając się za nauczyciela angielskiego. W kilku zamienionych zdaniach wyłożył mi swoją niechęć do rządzących mułłów oraz poparcie dla Ameryki… Polityka cały czas towarzyszyła moim rozmowom z Irańczykami. Większość z wykształconych, mówiących płynnie po angielsku ludzi, wykazywała daleko idącą rezerwę wobec religijnych rządów w Iranie, a nawet często wrogość wobec tego ustroju. Wszedłem do małego baru i zamówiłem felafela i zam-zama (lokalny odpowiednik Coca Coli). Obok mnie usiadł jakiś Irańczyk i zaczął rozmowę. Okazało się, że jest lokalnym nauczycielem angielskiego i że zobaczył mnie przy Grobie Daniela, po czym szedł za mną, żeby porozmawiać. Kiedy zjadłem i chciałem zapłacić, okazało się że już nie muszę – zrobił to za mnie właśnie ten nauczyciel. Zawiózł mnie na swoim motorze na dworzec autobusowy, skąd miałem zamiar znaleźć jakieś sposób dotarcia do Choqa Zanbil. Zapoznałem się tam z kilkoma mężczyznami, z których jeden chciał mnie zaprosić do swojego do domu. Odmówiłem uprzejmie, nie chcąc mu robić problemów, a on nie nalegał, co oznaczało że faktycznie mógłby to być dla niego kłopot. Podobno w takich przypadkach zgodnie z regułami perskiej etykiety zwanej ta’arof należy 3 razy grzecznie odmówić, żeby pozwolić zapraszającemu wykazać się gościnnością, ale z drugiej strony umożliwić mu zachowanie twarzy, jeżeli faktycznie nie ma warunków lub nie stać go na przyjmowanie gości. Jeżeli nalega po raz czwarty, wtedy należałoby ofertę przyjąć. Umówiłem się na kolejny dzień z pewnym taksówkarzem – za cenę 80 tysięcy riali zgodził się mnie zawieźć do Haft Tappeh (jedno z miejsc ze starożytnymi ruinami), następnie do Choqa Zanbil, skąd później odstawiłby mnie do Shushtar. Przyjechał po mnie następnego dnia o 10 rano do hotelu. Zapakowałem się do starego Peykana (wszechobecna marka na irańskich drogach) i pojechaliśmy najpierw do Haft Tappeh. Niewiele jednak się tam zachowało – praktycznie same fundamenty, chociaż mające po kilka tysięcy lat. Do Choqa Zanbil było stamtąd jeszcze jakieś 20-30 minut drogi. Ziggurat leży dość mocno na uboczu i nie dociera tam żaden transport publiczny, tak więc taksówka to najlepsze rozwiązanie. Jest to najlepiej zachowana tego typu budowla, jaka przetrwała do naszych czasów – sam ten fakt zachęcił mnie do wizyty w tym miejscu. Wstęp na teren obiektu kosztuje 5000 riali – płaci się u biletera w stojącym przy wejściu barakowozie. Niektóre miejsca są odgrodzone linami, a wokół krąży dozorca. Kiepsko mu widocznie płacą, bo pełni zupełnie odwrotną funkcję niż powinien. Zachęca mianowicie do wchodzenia na odgrodzony teren, żeby później wystawić rękę po pieniądze. Nie skorzystałem jednak z jego oferty i udawałem, że nie widzę gestów zachęcających mnie do wtargnięcia głębiej niż to było dozwolone. Przy odjeździe spotkała mnie jednak dość przykra niespodzianka – najwidoczniej po rozmowie z człowiekiem sprzedającym bilety, taksówkarz stwierdził, że warto byłoby ode mnie wyciągnąć jeszcze trochę pieniędzy. Tak więc przy jego pomocy zaczęli podważać wcześniejsze ustalenia i kombinować tak, żebym zapłacił jeszcze dodatkowo 20 tysięcy riali. Nie zgodziłem się na to i taksówkarz po paru minutach dał za wygraną. Zachęcam więc w takich przypadkach (zwłaszcza jeżeli chodzi o taksówkarzy) do (nawet przesadnie) dokładnego omówienia warunków finansowych. Taksówkarz zawiózł mnie do wodospadów w Shushtar. Popsuł atmosferę, więc jechaliśmy w milczeniu. Zapłaciłem mu żądaną kwotę i zszedłem nad wodę. Bardzo przyjemne miejsce, żeby ochłonąć i odpocząć od upałów. Siedziałem tam chyba ze dwie godziny, oddychając wilgotnym powietrzem. Później wybrałem się na dworzec autobusowy, gdzie za 4000 riali kupiłem bilet do Ahvazu. Siedziałem w poczekalni i czekałem aż zbierze się dostateczna liczba osób, by wypełnić pojazd. Obok mnie zaczęły się kręcić dwie około 10 letnie dziewczynki, wykonując różne gesty, żebym dał im pieniądze. Dałem im jakieś drobne. Poszły sobie, ale wkrótce przyszły znowu z jeszcze jedną koleżanką. Jej także dałem pieniądze. Tamte dwie naciskały nadal, ale stwierdziłem, że już wystarczy. Zareagowali dość energicznie inni pasażerowie: dziewczynka dostała mocno w twarz od jednej z kobiet, a do mnie zwrócił się pewien Irańczyk: – Lepiej, żebyś wyrzucił pieniądze niż im dawał. Te dzieci to nasz problem, nie twój. Na takie słowa nie wiedziałem jak zareagować, więc nic mu nie odpowiedziałem. Po przyjeździe do Ahvazu musiałem pojechać taksówką (około 15 tys. riali) na drugi koniec miasta na główny dworzec autobusowy, skąd odchodziły pojazdy we wszystkich ważniejszych kierunkach. Ahvaz nie jest zbyt ciekawym miastem – stolica regionu wydobycia ropy i gazu, w oddali widać płomienie spalanego gazu. Miasto raczej mało przyjemne, chyba że kogoś fascynuje wydobywanie ropy naftowej. Spędziłem w nim ponad cztery godziny, czekając na nocny autobus do Shirazu (luksusowe volvo, 44 tys. riali; około 8-9h jazdy).

Shiraz

Wylądowałem nad ranem na dworcu. Taksówką (20 tys. riali, chyba przepłaciłem, ale chciało mi się spać) podjechałem do hotelu Esteghlal, ale wszystkie tańsze miejsca były zajęte, więc zatrzymałem się w położonym obok hotelu Zand (centrum miasta, 60 tys. za pokój za dobę – spędziłem tam łącznie 3 noce). W porównaniu z Esfahanem, Shiraz nie robi większego wrażenia. Moim zdaniem najciekawszą jego częścią są tereny krytego bazaru. Reszta – z małymi wyjątkami – to raczej zwykłe, szare miasto. Można odwiedzić położoną w centrum cytadelę (Agr-e Karim Khani) i spędzić parę chwil w jej cienistym dziedzińcu. Zwłaszcza, że wstęp kosztował mnie tylko 2000 riali. Moim zdaniem, numerem jeden w Shirazie jest grób Hafeza. Nie chodzi tutaj jednak o jego architekturę, ale bardziej o panującą tam atmosferę. Poeta spoczywa przykryty kamiennym prostopadłościanem, wokół którego zbierają się tłumy ludzi, głaszczących i całujących kamienną płytę. Ciekawe i przyjemne miejsce. Można dojść tam na pieszo od centrum. Poszedłem tam z poznanym po drodze studentem medycyny. Zdradził mi on swój rodzaj buntu przeciwko religijnym władzom: wierzy w Allaha, ale nie odwiedza w piątki meczetu: – Jestem ich wrogiem. Tylko im tego nie mów… – tłumaczy enigmatycznie. Będąc w Shirazie na pewno warto odwiedzić położone niedaleko Persepolis – starożytne ruiny liczące 2,5 tysiąca lat. Właściwie można powiedzieć odwrotnie – dla wizyty w Persepolis warto wybrać się do Shirazu. Chociaż większość została zniszczona podczas podboju Persji przez Aleksandra Macedońskiego (mają mu to nadal za złe), nadal jest co podziwiać (chyba, że ktoś naprawdę nie przepada za ruinami). Ponieważ dojazd transportem publicznym z Shirazu jest nieco kłopotliwy (chociaż możliwy), wybrałem się tam, wykupiwszy w jednym z biur (Pars Tourist Agency przy głównej ulicy w centrum; w ich biurze można również skorzystać z internetu za 10 tys. riali/h) półdniową wycieczkę z przewodnikiem. Kosztowało mnie to 8 dolarów. Jest to dość sensowny pomysł na odwiedzenie tego miejsca, łącznie z pobliskim Naqsh-e Rostam, gdzie wykute w skale widnieją grobowce dawnych władców Persji. Plusem była wygoda i dość dobrze zorientowana przewodniczka, minusem – moim zdaniem – nieco zbyt krótki czas pobytu na miejscu i konieczność trzymania się grupy. Coś za coś.

Yazd

Tradycyjnie wykupiłem bilet na przejazd nocnym autobusem, co uznałem za dobry sposób oszczędzenia czasu i także pieniędzy na nocleg. Bilet 18000 riali na mercedesa, czyli starszą wersję autobusu (droższe volvo – 28000 riali). Przed wyjazdem spędziłem kilka godzin w parku w centrum Shirazu, leżąc na trawie, paląc wodną fajkę oraz rozmawiając z poznanym Irańczykiem, co niestety było dla mnie dość męczące, ze względu na barierę językową. Poruszał tematy seksu, polityki (narzekał na religijne władze), wojny w Iraku (Saddam Hussein to pies), uchodźców afgańskich w Iranie (uraczył ich tym samym zwierzęcym określeniem, co byłego dyktatora Iraku – Afgańczycy nie są szczególnie lubiani w Iranie) i jeszcze parę innych. Prawdę mówiąc dość mnie zmęczył, więc ucieszyłem się jak sobie w końcu poszedł. Po nocnej jeździe dotarliśmy do Yazdu około 4 rano. Było jeszcze ciemno, zdecydowałem więc, że poczekam do świtu. Podobnie zresztą zrobiło wielu innych podróżnych – poczekalnia zamieniła się w sypialnię, cisza zakłócana była jedynie chrapaniem kilku śpiących. Poczekalnia dworcowa wyposażona była oczywiście w pokryte czerwonymi dywanami pokoje do modlitwy: oddzielny dla mężczyzn i oddzielny dla kobiet. Gdy było już dostatecznie jasno, pojechałem taksówką (10 tys. riali) do centrum – zatrzymałem się w hotelu Amir Chakhmagh (60 tys. za pokój) – dość przyjemnym i popularnym, położonym obok meczetu o tej samej nazwie (meczet wart odwiedzenia – świetny punkt widokowy). Yazd jest miastem ciekawym i niewątpliwie warto spędzić tutaj kilka dni. Szczególnie ze względu na stare miasto, wąskie gliniane uliczki, typowy orientalny bazar i dość przyjemne ogólne wrażenie, jakiego doznałem spacerując po tym położonym w środku pustyni mieście. Na pewno warte uwagi są również świątynie Zaratustrian i używane przez nich do niedawna Wieże Milczenia, w których składano zwłoki zmarłych sępom na pożarcie. Dość ciekawym obiektem jest Wodne Muzeum (wstęp 10tys. riali) w centrum miasta – można zapoznać się z technikami, jakie miejscowi ludzie stosowali, żeby zaopatrzyć się w ciągle deficytową wodę. Będąc tutaj warto wybrać się na organizowane lokalnie wycieczki po kilku ciekawych miejscach położonych wokół tego miasta. Zapłaciłem za taką wycieczkę 10 dolarów i myślę, że było warto. Odwiedziliśmy między innymi prawie opuszczone gliniane miasto Kharanaq, zamieszkiwane obecnie jedynie przez dwie rodziny. Poza tym Chak Chak – ważne i ciekawe miejsce kultu Zaratustry, ptasią wieżę w Meybod, w której wnętrzu kręci się na linkach i spogląda ze ścian ponad setka martwych, wypchanych gołębi. Hodowane były w celu dostarczania nawozu.

Teheran

W stolicy wylądowałem tradycyjnie wczesnym rankiem, po prawie nieprzespanej nocy w autobusie. Zostałem wysadzony gdzieś na ulicy i właściwie nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Teheran to olbrzymie miasto, olbrzymie odległości i olbrzymie ilości pojazdów na drogach o każdej porze dnia i nocy. Jeżeli chodzi o komunikację, to jedynym plusem jest metro – znacznie ułatwia podróżowanie po mieście i podczas mojego kilkudniowego pobytu stanowiło mój główny środek transportu. Bilety nie są szczególnie drogie: 650 riali sztuka. Nie wiedząc gdzie jestem, zatrzymałem jakiś samochód, którego kierowca zgodził się podwieźć mnie na najbliższą stację metra za 5000 riali. Potem nie było już problemu z dotarciem do centrum (rondo Imama Chomeiniego), gdzie ulokowanych jest najwięcej tanich hotelików. Zatrzymałem się w hotelu Tehran Gol, niedaleko stacji metra, płacąc za pokój 50 tys. riali. Idąc prawą stroną ulicy, od ronda Chomeiniego w stronę ronda Ferdosi, mniej więcej w połowie drogi jest mały kiosk, antykwariat z różnego rodzaju książkami. Właściciel – starszy Irańczyk w grubych okularach ma sporo różnego rodzaju pozycji na temat Iranu, także numery anglojęzycznych gazet sprzed kilkudziesięciu lat. Teheran nie jest szczególnie rewelacyjnym miejscem i wielu odwiedzającym nie przypada do gustu. Warto jednak się tutaj na kilka dni zatrzymać. Ludzie są jakby bardziej liberalnie nastawieni – dziewczyny zamiast czarnych noszą często kolorowe chusty, mocno zsunięte do tyłu i odkrywające włosy, czasami także nawet mini spódniczki (co z tego, bo nałożone na spodnie?). W rozległym centrum jest kilka parków, w których można trochę pospacerować czy odpocząć. W ogóle warto odwiedzać irańskie parki – z braku innych miejsce rozrywki stanowią one główne miejsce spotkań młodzieży. Dziewczyny spacerują razem, chłopaki razem, dziewczyny grają w badmintona, chłopcy prężą się przed nimi z piłką do siatkówki. Ciekawe miejsca do poobserwowania ludzi – można też być pewnym, że ktoś się do nas odezwie, chcąc porozmawiać, poćwiczyć angielski, spytać się skąd jesteśmy… Wartym odwiedzenia miejscem jest również budynek dawnej ambasady amerykańskiej, gdzie kilkudziesięciu jej pracowników było przetrzymywanych jako zakładnicy na początku islamskiej rewolucji. Dojazd najlepiej metrem, do stacji Taleqani. Nie można niestety wejść do środka, ale warto się tam wybrać chociażby ze względu na propagandowe obrazy na otaczającym byłą ambasadę murze: statua wolności przedstawiona w formie trupiej czaszki, hasła ‘down with USA’ czy wizerunki Chomeiniego na tle mapy kraju i irańskiej flagi. Udało mi się zrobić kilka zdjęć i uniknąć konfiskaty filmu, co się czasami tutaj zdarza – tak więc przy fotografowaniu należy uważać i odpowiednio szybko się ulotnić. Mauzoleum Chomeiniego położone jest na południu Teheranu – najlepszym sposobem, by tam się dostać jest metro – podróż taka trwa około pół godziny z centrum. Cudzoziemcy wpuszczani są do środka (bezpłatnie), ale zakazane jest wnoszenie aparatów, kamer i robienie zdjęć – sprzęt trzeba zostawić obok w depozycie. Wnętrze wyłożone jest dywanami i przypomina właściwie meczet – ludzie śpią, modlą się, jedzą… Dzieci bawią się zabawkami. Trumna z Chomeinim znajduje się za kratami, na pokrytym zielonym płótnem katafalku. Wokół niej ludzie – głównie ubrane na czarno kobiety, płaczące, całujące kraty. W środku, wokół trumny ponadpółmetrowe sterty banknotów – każdy z nich z podobizną tego, który leży w trumnie. Widok autentycznie rozpaczających kobiet przy trumnie byłego przywódcy narodu był dla mnie pewnego rodzaju zdziwieniem – z dotychczasowych rozmów z Irańczykami większość z nich opowiadała się jasno przeciw muzułmańskim rządom religijnym. Większość z tych, z którymi rozmawiałem, była przeciwko ajatollahom i zdziwiłbym się bardzo widząc ich płaczących przy trumnie z Chomeinim. Nie znam farsi, więc siłą rzeczy ludzie, z którymi mogłem wymienić takie poglądy, dość dobrze posługiwali się językiem angielskim. Ale tak naprawdę stanowili oni mniejszość społeczeństwa. Społeczeństwa, które w dużym jednak stopniu wydaje się przynajmniej akceptować zaistniałą sytuację, na przekór najbardziej wykształconej grupie kontestującej rządy islamskich mułłów. Takie były moje wrażenia i nie zdziwiłem się wcale, kiedy nieco ponad miesiąc później okazało się, że wybory wygrał Mahmud Ahmadineżad, twardogłowy polityk, który swoimi kontrowersyjnymi wystąpieniami zdążył już obrócić przeciwko sobie znaczną część opinii międzynarodowej.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u