Ewa Flak, Jarosław Kociel
Termin: 10 luty -10 marca 2009r. (29 dni)
Uczestnicy: Ewa i Jarek
Trasa lotnicza:Kraków-Monachium- Bombaj – Monachium –Kraków (Lufthansa)
4 loty- 1.791zł. (bilet zakupiony w GTL Katowice, al.Korfantego 38)
Trasa lądowa: Bytom-Kraków-Monachium-Bombaj-Ahmedabad-Udajpur-Ranakpur-Jaipur Jailsalmer (pustynia Thar)-Bikaner-Deshnok-Jalandhar-Amritsar-Attari- Chandigarh-Dehli-Agra-Fatehpur Sikri-Varanasi-Satna-Khajuraho-Bhopan- Sanchi-Jalgaon-Ajanta-Bombaj-Goa (Madgaon, Anjuna, Vagator, Old Goa, Baga, Mapusa)-Bombaj
Koszt podróży: 3.045zł/os. (z pamiątkami)
Kursy walut: 1USD=48INR
Czas: +4,30h w stosunku do Polski
Bezpieczeństwo: należy uważać na ruch drogowy, oszustwa przy wydawaniu pieniędzy oraz
w Varanasi na naciągaczy przy stosach pogrzebowych.
Wizy: Ambasada Indii, ul. Rejtana 15, 02-516 Warszawa, wiza turystyczna 184zł.
Język: Prawie wszyscy mówią po angielsku, ale z różnym akcentem. Istnieje tu ponad 800 języków (wraz z dialektami 1.700)
Pogoda: przez całe 29 dni mieliśmy słońce, temperatura 25-30°C
Elektryczność: 230-240V, lecz potrzebne są adaptery
Przewodniki i mapy: „India” Lonley Planet, 2005r.+ mapa World Cart 1:2,5mil Indien
Koszyk podróżnika: woda mineralna mała-12IND, duża-23INR, coca-cola mała- 25INR,
duża- 55INR, lody małe-15INR, duże-100INR, chleb-30INR, bagietka 30INR, wino-75INR-poj. 750ml, piwo-60INR, telefon do Polski-25INR/minutę, Internet-20INR/godz., znaczek pocztowy-12INR, kartka pocztowa-5-8INR
10.02.2009r.• wtorek•Bytom-Kraków-Monachium-Bombaj
O zgrozo! Czy my nie możemy jakoś cywilizowanie rozpocząć kolejnej podróży życia? Jak zwykle zerwaliśmy się o godz.2.20 w nocy i jedziemy tramwajem do Bytomia, potem autobusem do Katowic, czyli tak jak zazwyczaj, różnica polegała na tym, że tym razem mamy lecieć z Krakowa. Pociągiem „pospiesznym” dojechaliśmy do Krakowa. Na lotnisko zdążyliśmy na czas, chociaż nasz lot do Monachium był o godz.8.40 już był wywoływany. Po szybkiej odprawie zasiedliśmy do samolotu. Byliśmy tym razem mile zaskoczeni, bo spodziewaliśmy się opóźnień i innych problemów a wszystko odbyło się bez przeszkód i rozpoczęliśmy podróż do Bombaju. W Monachium byliśmy o godz. 10.05. Lot do Bombaju mieliśmy o godz. 11.30. Na miejscu byliśmy o godz. 23.40.
11.02.2009r.•środa• Bombaj-Ahmedabad
Tu poznaliśmy Witka, który leciał tym samym samolotem i postanowił zabrać się z nami na jakiś czas. Na lotnisku dokonaliśmy wymiany dolarów na rupie 1dolar=47INR, następnie pojechaliśmy taksówką do centrum miasta. Aby ją wynająć należało wcześniej uiścić opłatę w okienku na lotnisku, powiedzieć, dokąd chce się jechać i otrzymuje się kupon z numerem samochodu. Taksówka kosztowała 280INR. Dojechaliśmy w 40 minut do Mumbaj Railway Station i czekaliśmy do godz. 5.00 rano na otwarcie kas biletowych. Kupiliśmy bilety za 381INR/1os, na godz. 5.45 do Ahmedabadu (żeby kupić bilet na pociąg trzeba wypełnić specjalny formularz rezerwacyjny, który otrzymuje się w okienku dla turystów zagranicznych, następnie wpisać datę, nazwę, numer pociągu, klasę np. sleeper, stację odjazdu i docelową, dane osobowe, nr paszportów). Na miejscu byliśmy o godz.15.00, od razu kupiliśmy bilety do Udajpuru za 154INR/os. na godz. 23.00. Następnie złożyliśmy bagaże w przechowalni za 10INR za bagaż i ruszyliśmy na miasto. No cóż, może to zmęczenie, ale miasto wydało nam się okropne. Potworny smog, hałas i tłumy ludzi. Wlekliśmy się noga za nogą, szukając czegoś ciekawego, ale oprócz kilku meczetów nie znaleźliśmy niczego godnego uwagi. Wróciliśmy, więc na dworzec i zjedliśmy obiad (buriani ryż za 50INR/os). Potem znaleźliśmy pociąg, na którym wisiała kartka z naszymi nazwiskami. Ruszyliśmy o godz. 23.00 i rozpoczęliśmy tak naprawdę podróż po Indiach.
12.02.2009r.•czwartek• Udajpur
Noc była przeraźliwie zimna. Pamiętaliśmy, że podczas naszej poprzedniej podróży pociągami indyjskimi zawsze było gorąco. Nie wzięliśmy pod uwagę zmian temperatur panujących na pustyni i północy Indii. Tak, więc jak zdjęliśmy nasze ubrania do snu, tak przez sen je spowrotem wkładaliśmy. Mimo to bardzo zmarzliśmy i rano po wyjściu z pociągu w Udajpur kupiliśmy sobie po szklaneczce gorącego czaju (herbatka z mlekiem). Następnie taksówką za 50INR podjechaliśmy do hotelu „Gangur Palace” (600INR/3os) w centrum miasta. W Udajpurze zwiedziliśmy Pałac Maharadży za 50INR/os, następnie jego okolice za 25INR/os. Jednak nas najbardziej ciekawili ludzie. W czasie zwiedzania wielokrotnie mieliśmy możliwość spotkać weselników, ponieważ tutaj wesela odbywają się przeważnie w styczniu i lutym. Potem poszliśmy na dworzec kolejowy, aby kupić bilety do Ajmer na następny dzień na godz.22.20. Za bilety zapłaciliśmy174INR/os. W drodze powrotnej podjechaliśmy tuk-tukiem do punktu widokowego, gdzie można wjechać kolejką gondolową za 60INR/os w dwie strony, skąd rozciąga się panorama miasta. Na górze jest kawiarnia, świątynia i mały meczet. Wszędzie biegają urocze i niegroźne wiewiórki. Po zjechaniu ze wzgórza, pieszo udaliśmy się do hotelu.
13.02.2009r.•piątek• Udajpur-Ranakpur
Rano ruszyliśmy w trójkę do Ranakpur, gdzie znajduje się przepiękna Chaumukha Temple z 1444 kolumnami, z których żadna nie jest podobna do drugiej. Autobusem lokalnym za 50INR/os jechaliśmy 90km przez 3 godziny. Po drodze mieliśmy możliwość oglądać Indie nieskażone turystyką. Wstęp jest darmowy, trzeba jednak płacić za aparaty fotograficzne i kamery (40/150INR). Następnie ruszyliśmy w drogę powrotną do Udajpur. Tym razem bilet kosztował 49INR/os. Tu pożegnaliśmy Witka, który ruszył w swoją stronę, a my poszliśmy jeszcze do restauracji Sankalp, gdzie serwowana jest tradycyjna kuchnia z Indii Południowych. Zamówiliśmy po potężnej dosa masala (rodzaj naleśnika z ziemniakami curry, do tego kilka rodzajów thali, sałatki, jogurt) za 100INR/os. Następnie wsiedliśmy do pociągu i ruszyliśmy do Ajmer. W drodze stwierdziliśmy, że pojedziemy dalej do Jaipur (różowe miasto)
14.02.2009r.•sobota•Jaipur
W pociągu porozmawialiśmy z konduktorem i dokupiliśmy bilety za 141INR/os za dojazd do Jaipur, ponadto udostępnił nam swoje łóżko i tak rano dotarliśmy na miejsce. O godz.6.45 byliśmy na miejscu. Około 2 km od dworca znaleźliśmy hotel „Rajdhani”. Za nocleg zapłaciliśmy 450INR. Po kąpieli i krótkiej drzemce ruszyliśmy do starego miasta. Zwiedziliśmy Pałac Maharadży-300INR/os, Pałac Wiatrów-100INR, Obserwatorium Astronomiczne-100INR/os, ale większość czasu spacerowaliśmy starymi uliczkami „różowego miasta”. W drodze powrotnej do hotelu zobaczyliśmy idące główną ulicą słonie. Jeden z mężczyzn zaproponował mi przejażdżkę na tym potężnym zwierzęciu. Najpierw trzeba było się wdrapać na tego kolosa a potem próbować podczas jazdy nie spaść. Przeżycie wspaniałe. Miałam możliwość oglądania miasta z grzbietu słonia i to w warunkach nie komercyjnej wycieczki. Za przejazd zapłaciliśmy symboliczne 100INR na siano dla słonia. Potem rykszą wróciliśmy do hotelu i udaliśmy się na dworzec kupić bilety do Jodhpuru za 101INR/os na godz.17.05, na następny dzień. Na kolacje kupiliśmy kilka samos (pierożki z ostrym nadzieniem).
15.02.2009r.•niedziela• Jaipur – Jodhpur
Rano pojechaliśmy do Pałacu Wiatrów, aby zrobić kilka dodatkowych zdjęć w porannym słońcu. Weszliśmy również do domu naprzeciwko Pałacu i zrobiliśmy kilka ciekawych fotek. Następnie pojechaliśmy do Fortu Amber. Autobus miejski odjeżdża z przystanku koło Pałacu Wiatrów i dojeżdża pod bramę fortu. Przejazd kosztował 10INR/os. Wstęp do fortu kosztował 200INR/os. Po obejrzeniu obiektu, postanowiliśmy wejść jeszcze na mury, które do złudzenia przypominają Wielki Mur Chiński. Jarek wdrapał się jeszcze na drugi, mniejszy fort, który znajduje się na pobliskim wzgórzu, a ja przyglądałam się ludziom. Jest to bardzo ładne miejsce i daje możliwość odpoczynku po zgiełku miasta. W Udajpur przeszliśmy się uliczkami, których sklepiki tworzą ogromny bazar. Uliczki podzielone są tematycznie np. tkaniny, części samochodowe, rowerowe, jedzenie, artykuły gospodarstwa domowego. My napawaliśmy oczy kolorami Radżastanu. Do hotelu podjechaliśmy autobusem, wzięliśmy bagaże i poszliśmy na dworzec. Pociąg odjechał punktualnie (o dziwo!!), a my mieliśmy możliwość popróbowania indyjskiej kuchni w wydaniu rodzinnym. Późnym wieczorem byliśmy w Jodhpur. Tu znaleźliśmy Hotel „Arun”, który stylizuje się na ekskluzywny. Zapłaciliśmy 400INR za noc w miarę przyzwoitych warunkach.
16.02.2009r.• poniedziałek •Jodhpur-Jaisalmer
Rano poszliśmy do starego miasta. Po drodze odkryliśmy warsztat, gdzie naprawiano instrumenty i tam znaleźliśmy kilka eksponatów, które postanowiliśmy kupić. Po długich negocjacjach staliśmy się posiadaczami fletu, cytry, grzechotek zapinanych na nogi, za wszystko zapłaciliśmy 1240INR. Postanowiliśmy wrócić na chwilę do hotelu, aby zostawić pamiątki a potem poszliśmy oglądać „niebieskie” miasto. Rzeczywiście wygląda jak na zdjęciach z albumów. Fasady domów pomalowane są niebieską farbą, która w zależności od kąta padania słońca zmienia barwy z błękitnej na granatową. Ponadto uroku dodają suszące się sari, kwiaty i inne ozdoby tworzące specyficzny klimat. Trzeba przyznać, że jak na warunki indyjskie to starówki są czyste i zadbane. Widać sprzątające kobiety, jest mniej krów i kóz. Poszliśmy do fortu Meherangarh, który góruje nad miastem, po drodze mijając małe farbiarnie, w których tradycyjną metodą farbowane są tkaniny. Wstęp do fortu kosztował 200INR a grobowiec Jaswant Thanda, w którym był Jarek, kosztował 30INR. Postanowiliśmy poszukać słynnego szafranowo-kardamonowego lassi (koktajl mleczny). Restauracja „Shri Mishrilal Hotel” znajduje się po prawej stronie bramy, patrząc na wieżę zegarową. Zamówiliśmy po dwa lassi i nie mogliśmy się nasmakować. Rzeczywiście jest przepyszne a w konsystencji przypomina kogel-mogel z kwaskiem cytrynowym. Kto kiedyś próbował ten wie, o czym piszemy. Potem znaleźliśmy Chouhan Omlette Shop (codziennie od godz.7.00 do godz.23.00). Okazało się, że są to dwa stanowiska z palnikami gazowymi, na których młody chłopak smaży omlety z różnymi dodatkami. Są to raczej tosty z wkładem jajecznym odpowiednio przyprawione. Chłopak ma księgi pamiątkowe, w których turyści wpisują swoje doznania ze zjedzonego omletu oraz zamieszczają zdjęcia.
Na targu kupiliśmy jeszcze przyprawy i wróciliśmy po bagaże do hotelu. Następnie poszliśmy na przystanek autobusów odjeżdżających do Jaisalmer. O godz. 17.45 miał być odjazd, ale jak zwykle się opóźnił. Bilet kosztował 137INR/os i jechaliśmy 5,5 godz. Drogi na razie są dobre i podróżuje się w miarę wygodnie. Zaskoczyło nas to, że obecnie w autobusach prawie w ogóle nie puszcza się głośno muzyki, co kiedyś było zmorą turystów. W dzień i w nocy kierowca puszczał utwory z Bollywood na cały regulator i nie było mowy o spaniu. Obecnie tradycję zachowują pasażerowie, którzy „usilnie” chcą pochwalić się kolekcją utworów zawartych w telefonach komórkowych czasami ulubiony utwór puszczają w kółko, do znudzenia. Jeśli ktoś był wcześniej w Indiach lub słyszał muzykę indyjską to wie, jaka to jest męczarnia dla uszu, szczególnie wysokie tony piosenkarek.
O godz. 23.30 byliśmy w Jaisalmer. Znaleźliśmy hotel „Raj” za 300INR przy głównej ulicy. Należy wiedzieć, że kilka kilometrów od miasta zaczynają wchodzić do autobusów naganiacze i proponować hotele, pensjonaty za niewygórowaną cenę, która wiąże się z tym, że naganiacz dostaje prowizję, a turysta musi płacić więcej. Do tego oferowane są wyjazdy na pustynie i ceny często są bardzo zawyżane. Tak, więc my pozbyliśmy się wszystkich naganiaczy i sami znaleźliśmy nocleg. O tak późnej porze nie było ciepłej wody, więc obsługa podgrzała nam wodę w wiadrach wkładając dużą grzałkę.
17.02.2009r.•wtorek• Jaisalmer (Fort i pustynia Thar)
Rano ktoś nas „uprzejmie” obudził proponując ciepłą wodę i wyjazd na safari. Niestety wpisane to jest w koloryt turystycznych miejsc, że pozyskują gości jak się tylko da. Powodem były ataki bombowe w Bombaju, co spowodowało duże straty w turystyce. Wiele agencji i biur anulowało rezerwacje i teraz hotele świeciły pustkami. Tak, więc każdy turysta był na wagę złota. My udaliśmy się do centrum i zrobiliśmy rozeznanie w cenach safari na pustynię. W agencji Sahara Travel (Mr. Desert=MarlboroMan) polecanej przez przewodnik i turystów, zrobiliśmy rezerwację. Zapłaciliśmy 1950INR/os. na godz.15.00. W oczekiwaniu na wyjazd poszliśmy obejrzeć miasteczko, fort Jaisalmer, popróbowaliśmy różnych specjałów, zakupiliśmy maskę z kości wielbłądziej a o godz.15.00 wyjechaliśmy na pustynię. Najpierw jeepami podjechaliśmy do wioski Kuldhara, gdzie są ruiny starych osad z 4 odrestaurowanymi domami. Nasz kierowca opowiedział nam o historii tego miejsca. Okazało się, że na pustyni wiele lat temu były 84 wioski. W wyniku różnych problemów mieszkańcy tego rejonu opuścili pustynię, porzucając całe domostwa. Obecnie stanowią one atrakcję turystyczną i są dowodem jak ludzie potrafią się przystosować do trudnych warunków. Następnie kierowca zawiózł nas do miejsca, gdzie czekali na nas nomadowie z wielbłądami. Mój nazywał się Roket a Jarka- Dżidżu. Potem każdy mógł sobie powozić camelem. Myśleliśmy, że jak zwykle pojadą z nami w koło wydmy i powiedzą, że jesteśmy w środku pustyni, ale okazało się, że jechaliśmy kilka kilometrów. Pomimo długiej trasy wcale nas nie bolały nogi i pośladki, bo siodła są całkowicie innej konstrukcji niż arabskie. Po drodze mogliśmy podziwiać wspaniałe widoki i zachód słońca. W tym czasie przewodnicy przygotowywali nam kolację składającą się z thali, chiapat, herbaty z mlekiem. Po zmroku rozłożyli maty wokół ogniska i podali kolację. Towarzyszkami naszej wyprawy na pustynię były dwie Amerykanki, z którymi dzieliliśmy się doświadczeniami z podróży a wszystkiemu przysłuchiwał się przewodnik. Po kolacji przewodnicy rozłożyli nam posłania pod gołym niebem. Mieliśmy koce, materace a dach stanowiły miliardy gwiazd. Nigdzie nie zobaczy się tylu gwiazdozbiorów i planet jak na „niebie pustynnym”.
18.02.2009r.•środa• pustynia Thar, Jaisalmer, Bikaner
Obudziło nas zimno i wiatr. O świcie wstaliśmy na wschód słońca, wdrapaliśmy się na wydmę i podziwialiśmy wspaniałe kolory, jakie maluje na piasku słońce. Im było wyżej tym robiło się cieplej i przyjemniej. My zajęliśmy się pakowaniem a po chwili przyjechali poganiacze wielbłądów. Przygotowali nam śniadanie (jajko na twardo, dżem, tosty, herbatka). Po śniadaniu wróciliśmy do miejsca, skąd dzień wcześniej wyruszaliśmy. Po drodze mijaliśmy żerowisko sępów, które rozprawiały się z padliną. Ponadto przewodnicy pokazywali nam ciekawe okazy fauny i flory występującej na pustyni. Podczas podróży po Indiach można spotkać wiele martwych zwierząt min. krów, kóz, psów, świń. W wielkich miastach oczyszczaniem padliny zajmują się najczęściej inne zwierzęta (szczury, psy, koty). Na początku to może szokować, ale patrząc na ogrom brudu i śmieci, lepiej jak natura radzi sobie sama. Ludzie mają problem z recyklingiem odpadów foliowych, których tony zalegają na poboczach torowisk i brzegach rzek.
Po powrocie do Jaisalmer pochodziliśmy po miasteczku, kupiliśmy bilety na autobus do Bikaner za 150INR/os na godz. 14.00. Po 8 godzinach jazdy byliśmy na miejscu. Znaleźliśmy hotel „Bikaner” za 350INR. Poszliśmy zrobić rekonesans na dworzec kolejowy, ale okazało się, że jest już zamknięty. Po drodze mijaliśmy kilka restauracji, w których odbywały się wesela. Na jedno z nich zostaliśmy zaproszeni, więc nie mogąc odpuścić takiej okazji weszliśmy do środka. Zostaliśmy zaprowadzeni do pomieszczenia, gdzie świętowały same kobiety. Poczęstowano nas piwem i jedzeniem i poproszono, abyśmy zatańczyli. Wyglądało to komicznie, bo my ubrani jak ostatnie ciarachy stanowiliśmy „wątpliwą atrakcję” dla prześlicznie ubranych kobiet. Pogościliśmy się 2 godziny, przyglądając się lokalnym zwyczajom i obrzędom weselnym. Nie chcąc nadużywać ich gościnności, podziękowaliśmy i zostawiliśmy kilka rupii w prezencie. Mieliśmy możliwość zobaczyć jak ważna jest dla Hindusów rodzina i hierarchia w niej panująca. Starsze osoby obdarzane są szacunkiem, wszyscy się kłaniają, całując w rękę. Świętujący mężczyźni chcieli ugościć Jarka, ale było już bardzo późno, więc wróciliśmy do hotelu. Okazało się, że to był ostatni dzień pięciodniowego wesela.
19.02.2009r.•czwartek• Bikaner, Deshnok (świątynia szczurów)
Z samego rana udaliśmy się na dworzec kupić bilety do Jalandhar City. Czasem kupując bilety nie ma miejsc do danej miejscowości, trzeba, więc kupić do kolejnej na trasie, ale wysiąść w planowanej. Nie wiemy, od czego to zależy, ale kilka razy tak musieliśmy zrobić. Nie raz trzeba kupić bilet do miejscowości leżącej wcześniej na trasie i dogadywać się z konduktorem lub ryzykować przejazd na gapę. Bilet kosztował 361INR/os. na godz. 2.00. Następnie pojechaliśmy lokalnym busem 27 km. do Świątyni Szczurów w Deshnok. Autobus kosztował 18INR/os., a spowrotem 20INR/os. (zależy od „klasy” autobusu). Wstęp do świątyni jest darmowy, ale trzeba płacić za aparaty fotograficzne 25 i kamery 50INR. Po uiszczeniu opłaty weszliśmy do świątyni 10tys. szczurów. Niesamowite miejsce. Wszędzie chodzą, śpią, jedzą, kopulują, walczą, zdychają szczury. Miejsce otoczone jest kultem, przyjeżdżają tu pielgrzymki i nowożeńcy, aby uzyskać błogosławieństwo. Wchodząc do świątyni należy zdjąć buty, skarpety i szurać nogami, aby nie nadepnąć zwierzaka, co mogłoby przynieść nieprzyjemności. Ponadto na posadzkach jest pełno jedzenia, odchodów, więc dla wygody i bezpieczeństwa stóp lepiej szurać. Do tego wszystkiego latają gołębie, które też dorzucają swoje odchody, wszędzie łażące muchy, więc wyobraźnia podpowiada „tylko się nie skaleczyć, bo….”
Szczury zdają się być bardziej wystraszone niż my. Porównując szczury z wysypisk śmieci, dworców lub miast tutaj są one odżywione mlekiem, ziarnem, ciasteczkami i wydają się być „czystsze”. Większość pielgrzymów przyjeżdża tutaj w nadziei zobaczyć białego szczura, który ma przynieść szczęście. My nie widzieliśmy, chociaż w pewnym momencie w jednym miejscu tłum zgęstniał i poszła plotka, że biały się objawił. Nie mieliśmy szans dopchać się do tego miejsca, więc nie wiemy czy był naprawdę, czy tylko jakiś wyleniałek bez futerka wylazł z dziury. Po wyjściu ze świątyni poszliśmy na obiad do przydrożnego baru, gdzie zjedliśmy pyszne thali za 50INR. Po powrocie do miasta obejrzeliśmy fort, ale tylko z zewnątrz, bo mieliśmy już fortowy przesyt. Z Bikaner podjechaliśmy tuk-tukiem za 80INR w dwie strony do farmy wielbłądów. Znajduje się ona w jednostce wojskowej, wstęp kosztował 20INR/os. plus opłata za aparaty. Po drodze odwiedziliśmy dwa sklepy z meblami radżastańskimi. Po powrocie do hotelu dogadaliśmy się z obsługą, że przedłużymy o kilka godzin pobyt do odjazdu naszego pociągu.
20.02.2009r.•piątek• Bikaner-Jalandhar-Amritsar-Attari
Ok. godz. 2.20 przyjechał pociąg. W podróżach pociągami trzeba nastawić się na cierpliwość, bo zawsze są opóźnienia. Sama podróż to też wyzwanie dla charakteru a kilkanaście godzin jazdy może przemienić się w koszmar. Nad ranem zaczęły się wędrówki z: herbatą, kawą, jedzeniem, ciekawscy muszą zobaczyć turystę i patrzą z pół godziny jak jemy, śpimy, śledzą każdy ruch, chcą oglądać nasze zdjęcia, aparaty, telefon, powąchać dezodorant. Ciągle czegoś chcą. Do tego, pomimo, że większość ludzi drzemie lub śpi, drą się w niebogłosy „czaj, czaj, kofiiii…” po kilku godzinach popada się w apatię lub ma napięte nerwy jak postronki. Tym razem właśnie zostaliśmy wystawieni na taką próbę. Miejsca mieliśmy fatalne, bo ja w korytarzu, a Jarek na samym dole. Przechodzący ludzie wciąż nas trącali, wybudzali, żebracy siadali naprzeciwko i wyciągali swe wychudzone łapki. Do tego było bardzo zimno, bo część okien i drzwi nie dała się zamknąć, więc po przedziale hulały przeciągi. Nad ranem współpasażerowie poczuli się w obowiązku zapoznać nas z bieżącymi hitami z Bollywood i od godz. 6.00 rano słuchaliśmy ich przebojów. Na szczęście mieliśmy swoją komórkę z naszą muzyką, więc wsadziliśmy słuchawki do uszu lub zatyczki i odcinaliśmy się od hałasów z zewnątrz. Taka rada: zawsze brać kilka zatyczek do uszu, bo mają tendencje do gubienia się i oczywiście brudzenia. Ponadto w hotelu świetnie się spisują, jeśli dostaniecie pokój od ulicy. O pociągach nie muszę wspominać.
O godz. 13.00 byliśmy w Jalandhar City, kupiliśmy bilety na pociąg do Amritsar za 30INR/os. Pociąg odjeżdżał o godz.13.50 a o godz. 15.00 byliśmy na miejscu. Znaleźliśmy szybko hotel „Bharat” za 350INR. W pobliżu dworców kolejowych jest zazwyczaj mnóstwo hoteli o różnym poziomie, więc o noclegi w Indiach nie ma się, co martwić. Bardzo się spieszyliśmy, bo chcieliśmy zdążyć na „uroczyste” zamknięcie granicy Indii z Pakistanem, które jest słynne z efekciarstwa. Rozpoczyna się codziennie o godz. 17.00. Chcieliśmy pojechać autobusem, bo tak przeczytaliśmy w przewodniku, ale okazało się, że mamy mało czasu i trzeba pojechać tut-tukiem za 200INR (30km w jedną stronę na granicę do Attari). W kierunku granicy zmierzało mnóstwo samochodów, autobusów i riksz. Wszyscy zatrzymują się na specjalnym parkingu, który kosztował 20INR, trzeba zostawić wszelkie bagaże i po wojskowej kontroli można było wejść do strefy granicznej. Trzeba przejść ok. kilometra, następnie kolejny żołnierz kieruje na trybuny, skąd można oglądać pokaz. Nie wiemy skąd się ten zwyczaj wziął, ale mieliśmy wrażenie, że jesteśmy na derbach dwóch rywalizujących drużyn piłkarskich. Strona pakistańska i indyjska przekrzykiwały się wzajemnie, wszystko nakręcał animator, ludzie machali flagami, tańczyli, a potem żołnierze odstawili swój pokaz. Polega to na specyficznym marszu, machaniu nogami, rękami, krzykach bojowych. Obie strony ubrane są w ciekawe mundury, które wyglądają podobnie, ale są innego koloru. Trzeba przyznać, że po stronie indyjskiej ludzi było o wiele więcej, niż po pakistańskiej. Słońce chyliło się ku zachodowi, flagi zostały opuszczone i cała zabawa dobiegła końca. Ruszyliśmy w poszukiwaniu tuk-tuka. Po drodze ustawione były kramiki z jedzeniem i pamiątkami, wiec popróbowaliśmy kilku smakołyków i wróciliśmy do miasta. Hotel znajdował się przy głównej ulicy handlowej, gdzie mieściło się kilka kantorów. Tu wymieniliśmy dolary po dobrym kursie 1dol.=47INR. Potem zjedliśmy pieczonego kurczaka z pieca tandoori z ryżem i pysznym sosem.
21.02.2009r.•sobota•Amritsar-Chandigarh
Do Golden Temple poszliśmy pieszo. Dało nam to możliwość obejrzenia miasta, ludzi, znalezienia czegoś ciekawego, smacznego. Hindusi często są zdziwieni, że turysta chce chodzić pieszo i wiele razy zdarzało się, że kierowcy tuk-tuków jechali za nami namawiając nas na przejazd i wmawiając, jakie to odległości mamy do przejścia. Złota Świątynia to bardzo ważne miejsce dla Sikhów. Jest to jedna z ładniejszych świątyń, w jakich byliśmy, położona na środku sztucznego Jeziora Nieśmiertelności, w którym dokonuje się rytualnego obmycia. Sikhowie wyróżniają się wśród Hindusów, są czyści, dobrze ubrani, noszą brody i długie włosy schowane pod turbanami. Do tego jako jedyni w Indiach mogą legalnie nosić broń (nóż, miecz). Cała świątynia pokryta jest złotem, odbija się w tafli wody, każdy wchodząc do środka musi zdjąć buty, wierzący klękają, obmywają się w wodzie. Niektórzy mężczyźni zanurzają się w wodzie a kobiety mają specjalne pomieszczenie wybudowane do kąpieli. Trochę wygląda to na mieszankę różnych religii, w przeważającej części islamu. Spędziliśmy kilka godzin w tym pięknym miejscu a potem udaliśmy się w poszukiwaniu kopii Złotej Świątyni, którą wybudowali sobie Hindusi. Znaleźliśmy ją po kilku kilometrach, ale nie była tak piękna jak oryginał. Należy nadmienić, że wstępy do obu świątyń są darmowe. W obrębie świątyni znajduje się kilka punktów gastronomicznych, gdzie zjedliśmy dosy za 25RI/os. Jedzenie jest tanie a porcje duże. Wróciliśmy po bagaże i rykszą rowerową pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Ryksza ciągnięta jest przez człowieka i wynajęcie takiego pojazdu przyprawiało nas na początku o wyrzuty sumienia. Dopiero potem stwierdziliśmy, że jak nie damy zarobić ludziom ze slumsów to nie będą mieli jedzenia. Mimo wszystko jest to bardzo dziwne uczucie być wiezionym przez drugiego człowieka, któremu sprawia to duży wysiłek. Potworne korki, smog, hałas, niebezpieczny ruch powoduje, że są to często ludzie narażeni na wypadki drogowe i utratę zdrowia. Często ci mężczyźni są bezdomni a jedynym dobytkiem jest rower. Rodziny rykszarzy mieszkają na ulicach, dzieci żebrzą i często swoje dochody muszą oddawać mafii lub uzależnionemu członkowi rodziny. Czy korzystać z usług rikszarzy? Czasem trzeba, bo w kilku miejscach turystycznych ruch motorowy jest zamknięty i dostanie się w określony punkt jest możliwy tylko z nimi. Przejazd rykszą kosztował 10INR. Na dworcu autobusowym kupiliśmy bilety do Chandigarh za 250INR/os. i udaliśmy się do całkowicie innego miasta w Indiach. Mamy na myśli architekturę, styl i poziom życia. Na miejscu byliśmy o godz. 22.30 ( 6 godz. jazdy), dworzec znajdował się na przedmieściach. Od razu na dworcu dopadła nas chmara kierowców tuk-tuków. Poszliśmy kilka metrów od dworca i chcieliśmy szukać hoteli, ale wszyscy nam doradzali wziąć kierowcę. Okazało się, że od dworca do centrum było 8 km. Zrezygnowani wzięliśmy w końcu tuk-tuka, który zawiózł nas do hotelu City Plaza-17. Okazało się, że bez rezerwacji nie ma możliwości znalezienia pokoju. Nauczeni doświadczeniem poszliśmy kilka metrów dalej myśląc, że w pobliżu będą inne hotele. Miasto od razu okazało się inne, dziwne i nieprzyjazne. Zawiedzeni zaczepiliśmy dwóch chłopaków wychodzących z hotelu „Plaza” i zapytaliśmy o inne miejsca. Porozmawiali między sobą i jeden z nich gdzieś zadzwonił. Potem wręczył nam swoją wizytówkę i polecił wrócić do hotelu. Tam miał być dla nas pokój. Okazało się potem, że był menadżerem tego hotelu i miał wynajętych kilka pokoi na swój użytek, więc jeden dla nas odstąpił za połowę ceny tj. 500INR. Obsługujący nas wcześniej koleś był bardzo ciekawy jak załatwiliśmy sobie pokój. Głupio mu było, bo wcześniej bardzo źle nas potraktował. Natomiast recepcjonista tylko mrugnął okiem i dał formularze do wypełnienia. To był jeden z najlepszych pokoi, w jakich spaliśmy podczas miesięcznej podróży.
22.02.2009r.•niedziela•Chandigarh-Dehli
Rano poszliśmy obejrzeć miasto. Najpierw byliśmy w ogrodzie miejskim, gdzie akurat odbywał się festiwal kwiatów, konkurs plastyczny i piękne pokazy folklorystyczne tancerzy z całego świata. Następnie podjechaliśmy do sektora 1, gdzie miały się znajdować budynki administracyjne, ale cała strefa była zamknięta, więc pojechaliśmy do Ogrodu Skalnego, wstęp kosztował 10INR/os. Jest to chyba najciekawsze miejsce w całym mieście, zrobione z odpadków między innymi bransoletek, talerzy, dzbanów. Potem wróciliśmy rykszą do hotelu za 30INR, zjedliśmy lody oraz kebab, zabraliśmy bagaże i poszliśmy na dworzec autobusowy. Okazało się, że drugi, stary dworzec był w pobliżu hotelu. Jednak jest już mniej używany. My tego nie zauważyliśmy, bo takie same tłumy były jak wszędzie. Kupiliśmy bilety za 151INR/os na godz. 14.00 do Dehli. Podróż umilaliśmy sobie pogawędką z młodymi hindusami, którzy opowiadali o życiu młodzieży w Indiach ( oczywiście w ich opinii). Należy nadmienić kilka słów o Chandigarh. Otóż miasto podzielone jest na 50 sektorów. Każdy miał mieć inne znaczenie, np. administracyjne, mieszkalne, główne drogi, które miały zachować porządek komunikacyjny. W praktyce okazało się, że miasto jest tak rozwlekłe, że załatwienie podstawowych spraw zajmuje kilka godzin ze względu na konieczność dojazdu z jednego punktu miasta do drugiego. Miasto jest drogie, ale bardzo czyste, nie ma krów, żebraków, wałęsających się psów. Jest to jedno z 3 miast na świecie na miarę XXII wieku, pozostałe to Brasilia w Brazylii i New Sondo w Korei Płd. Mimo wszystko ja wolę oryginalne Indie z ich kolorytem i wszystkimi skrajnościami.
Jakieś 99 klaksonów później, ok. godz.19.15 byliśmy w Delhi, tu nowi koledzy pomogli nam załatwić tuk-tuka do centrum miasta. Jest to system przedpłatowy, z którym spotkaliśmy się pierwszego dnia na lotnisku. W specjalnej budce trzeba powiedzieć gdzie się jedzie a kasjer sprzeda bilet na tuk-tuka. Chłopaki ostrzegali, aby wcześniej nie dawać kwitka i nie dopłacać żadnych pieniędzy. Przejazd z dworca do miasta kosztował 54INR. My chcieliśmy jechać do dzielnicy turystycznej w pobliżu dworca New Delhi. Oczywiście nie obeszło się bez awantury, bo nasz kierowca chciał koniecznie z nami szukać hotelu licząc na prowizję. Pomimo kilku podziękowań nadal za nami szedł. Hoteli jest mnóstwo, jednak standard przeróżny. Najtańsze to oczywiście nory, gdzie śpią chyba całe rodziny na raz i nigdy nie było sprzątane i zmieniana pościel. Trochę droższe są w miarę atrakcyjne cenowo i wyglądem, ale często zarezerwowane. Oczywiście dla turystów ceny idą bardzo w górę i za taki sam pokój Hindus zapłaci o połowę mniej niż turysta. Czasami na ścianach wiszą cenniki i wtedy nie ma już dyskusji i naciągania. My zatrzymaliśmy się w Hotelu „Delhi Continental” za 350INR. Wiele hotelików znajduje się w zaułkach a do głównej ulicy jest niedaleko.
23.02.2009r.•poniedziałek•Delhi
Rano w hotelu kupiliśmy wycieczkę objazdową po mieście, za którą zapłaciliśmy 120INR/os. Busikiem mieliśmy objechać najważniejsze miejsca w mieście. W pobliżu hotelu znaleźliśmy dwa stoiska z jedzeniem – chiński ryż z warzywami i oczywiście nasze ulubione dosy masala. Nieopodal sprzedawano soki owocowe, więc o brzuchy nie musieliśmy się martwić. Jak na stolicę ceny były bardzo przystępne. Ok. godz. 10.00 ruszyliśmy na objazd miasta. Pojechaliśmy do świątyni Birla Mandir, zobaczyliśmy 42 metrową Bramę Indii, potem budynki parlamentu, ważniejsze budynki rządowe, ambasady. Następnie był lancz, gdzie oczywiście wszyscy byli bardzo głodni i przeciągało się to w nieskończoność. Potem pojechaliśmy do Qutub Minar,(najwyższy na świecie minaret z piaskowca- 73m) a dalej udaliśmy się do świątyni lotosu-Bahai Temple. Jeden z turystów poirytował się tempem objazdówki i postanowił wziąć tuk-tuka i pojechać dalej sam. Weszliśmy jeszcze do mauzoleum Gandiego ( w pobliżu kupiliśmy flet zaklinaczy wężów) i wróciliśmy do hotelu. Zawiedliśmy się bardzo na organizacji wycieczki, pilot fatalnie mówił po angielsku, nikt nie poinformował nas, że część atrakcji w poniedziałek jest nieczynna, a do wielu nie można wejść. Tak, więc nie polecamy takiej formy zwiedzania miasta, mimo, że przewodniki zachwalają. Obliczyliśmy, że wynajęcie tuk-tuka byłoby tańsze lub przejazdy z miejsca na miejsce komunikacją miejską. Po drodze do hotelu zauważyliśmy paradę orkiestr i okazało się, że to namiastka święta Holi, kiedy wszyscy posypują się kolorowymi proszkami. Wygląda to ciekawie i malowniczo. Wieczorem pojechaliśmy na „Karolbag Market”, gdzie słyszeliśmy, że można kupić pamiątki itd. Okazało się, że to zwykłe targowisko z odzieżą, AGD a z pamiątek można kupić sari.
24.02.2009r.•wtorek•Dehli-Agra
Postanowiliśmy nadrobić to, czego nie zobaczyliśmy dzień wcześniej, min. Czerwony Fort, meczet Jama Masjid, potem pojechaliśmy do Muzeum Lokomotyw. Wstęp do fortu kosztował 250INR/os., meczet 200INR/os., a muzeum lokomotyw kosztowało 10INR/os. Przejazdy tuk-tukiem to koszty od 20-50INR po negocjacjach w zależności od odległości. Przy wejściu do fortu znajdują się sklepiki z pamiątkami, gdzie można znaleźć kilka ciekawych rzeczy. O godz. 18.00 ruszyliśmy do Agry (bilet 63INR/os.) podróż trwała ok. 5 godzin i byliśmy już potwornie zmęczeni hałasem, wlekącym się pociągiem, ciągle zaczepiającymi ludźmi. Na dworcu jak zwykle czekało pełno naganiaczy, proponujących hotel, podwiezienie. My jak zwykle ich zlekceważyliśmy i poszliśmy dalej. Jest to najlepszy sposób, bo jak wcześniej pisałam potrafią przez kilometr jechać za kimś oferując dobry hotel. Potem chcą prowizję, albo pomimo wyznaczonego adresu i tak zawiozą do zaprzyjaźnionego hotelarza i wmawiać będą, że wybrany przez nas już się spalił lub jest po prostu norą bez okien. Podjechaliśmy do centrum i znaleźliśmy hotel „Jai Hind” za 350INR.
25.02.2009r.•środa•Agra
Rano pojechaliśmy do Taj Mahal. Bilety kosztują 750INR/os. dla obcokrajowców dodatkowo dostaje się butelkę wody i kapcie jednorazowe do mauzoleum. Bilet uprawnia do zniżek do innych obiektów (po 50-100INR). Miejsce robiło wrażenie, jest monumentalne i piękne, rano jest mniej turystów, więc łatwiej jest zrobić zdjęcie bez tłumów. Około godziny 10.00 nadjeżdżają klimatyzowane autobusy i wylewa się z nich rzeka turystów, pragnących sfotografować słynne ujęcie „trzymam kopułę za czubek w palcach” i czeka kolejeczka do zdjęcia. W pobliskim barze zjedliśmy thali i pojechaliśmy do Fortu Agra. Wstęp kosztował 300INR a ze zniżką 250INR/os. Stwierdziliśmy, że po Forcie Amber jest to drugi najładniejszy. Następnie pojechaliśmy na dworzec potwierdzić nasze rezerwacje. Ponieważ mieliśmy jeszcze dużo czasu pojechaliśmy w kilka miejsc min. Chini Ka Rauza, Itimad ud Daula (zwany Taj Mahal Baby, wstęp 100INR, warto obejrzeć z drugiej strony rzeki Jamuna) oraz do ogrodów Ram Bagh naprzeciwko Taj Mahal. Tutaj doszło do niemiłego zdarzenia, ponieważ jeden z dzieciaków, który zafascynował się naszym widokiem zapomniał o otaczającym go świecie, został dosyć mocno potrącony przez tuk-tuka. Chłopaka odbiło, przekoziołkował, a my staliśmy zszokowani czy się podniesie. Po chwili mały wstał roztarł rękę i czmychnął, gdzieś między kramiki. Nam się wydawało, że sprawa jest poważna, ale kierowca poinformował, że takie sytuacje są tutaj na porządku dziennym i nie ma, co się martwić. Następnie ryksiarz obwiózł nas po sklepach z rękodziełem indyjskim. Mieliśmy możliwość podziwiać meble, tkaniny i inne wyroby, przeznaczone dla bogatych turystów. Ceny powalające, ale my cierpliwie wchodziliśmy do każdego z nich, bo chcieliśmy porównać ceny, wyroby i dać zarobić naszemu kierowcy. Za każdy taki kurs zarabia ok. 100INR w postaci talonu. W związku z tym, mógł nam sporo spuścić na cenie przejazdu, tj. 80INR/3 godzin jazdy, a my pomogliśmy mu sporo zarobić. Wieczorem poszliśmy do miejscowej knajpki, gdzie zjedliśmy pyszne curry, kurczaka i ryż z warzywami.
26.02.2009r.•czwartek•Agra-Fatehpur Sikri
Rano pojechaliśmy do Fatehpur Sikri. Dworzec autobusowy znajduje się w pobliżu kolejowego. Kupiliśmy bilety za 22INR/os. Po godzinie jazdy byliśmy na miejscu. Miasto jest ubogie, brudne, wszędzie pełno much. Poszliśmy obejrzeć pałac Jodh Bai (wstęp 260INR/os), dosyć obszernie opisywany w przewodniku meczet Jama Masjid (z grobowcem Salima Cisztiego). Nam najbardziej podobały się wąskie uliczki ze straganami i przyglądanie się handlującym ludziom. Po powrocie do Agry postanowiliśmy poszukać kina. W mieście jest kilka kin, ale prawie każdy kierowca chciał nas zawieść do Cinema City. My chcieliśmy iść do kina lokalnego, gdzie jak słyszeliśmy publiczność żywo reaguje i komentuje film. Byliśmy w tym czasie, kiedy na ekrany wszedł oscarowy zwycięzca „Slumdog”, więc tym bardziej chcieliśmy zobaczyć ten film w wersji oryginalnej. Po znalezieniu kina okazało się, że seans już trwa i nie ma szans choćby zajrzeć na chwilę. W tym czasie puszczany był jakiś film akcji i zza drzwi dobiegały przeraźliwe odgłosy. Nagle na dworze rozległy się trzaski i huk, wszędzie zgasło światło a z sali zaczęli wybiegać ludzie. Przed kinem zebrał się spory tłum i okazało się, że jeden z kierowców reanimuje małpkę, która niefortunnie skoczyła na druty wysokiego napięcia i się spaliła. Pomimo ratunku, zwierzątko zdechło. Tak skończyła się nasza przygoda z kinem. Do Varanasi ruszyliśmy o godz.22.30.
27.02.2009r.• piątek•Agra-Varanasi
Pociąg miał koszmarne opóźnienie i zamiast o godz. 9.30 w Varanasi byliśmy o godz. 15.30 (bilet kosztował 323INR/os). Na miejscu znaleźliśmy hotel „Janah” za 350INR w pobliżu dworca. Następnie pojechaliśmy nad brzeg Gangesu, gdzie znajdują się ghaty (schody ciągnące się przez 7km). Pochodziliśmy wzdłuż rzeki, obserwując ludzi, oglądając sklepiki z pamiątkami. Wieczorem podjechaliśmy na dworzec kolejowy zarezerwować bilety do Khajuraho (do Satna) za 157INR/os. Potem jeszcze skorzystaliśmy z Internetu za 15INR/1godz.
28.02.2009r.•sobota•Varanasi
Dziś ma się spełnić kolejne nasze podróżnicze marzenie, zobaczymy ghaty, na których dokonuje się ostateczna podróż w zaświaty. Wybrzeże ma ponad 100 ghatów, z czego 2 są najważniejsze dla umierających Hindusów. Podobno każdy chce umrzeć w Vanarasi (Benares), zostać spalonym a popioły mają być wrzucone do Gangesu. Na miejsce dojechaliśmy motorykszą za 40INR, dalej trzeba iść piechotą, bo uliczki są zbyt wąskie. Dotarliśmy do Manikarnika Ghat, najważniejszych i największych schodów, gdzie 24 godz./dobę dokonywane są kremacje zwłok. Pogrzeb kosztuje 30tys. rupii a do spalenia jednego ciała potrzeba 150kg drzewa. Resztki nieopalonego ciała zrzucane są do wody (miednice, żebra). Przez dobę spalanych jest ok. 400 ciał. Na miejscu znajduje się wielu ludzi, nie wiadomo, czym się zajmują, dlatego trzeba się bardzo rozsądnie zachowywać, aby nie popaść w tarapaty. Zwłoki przynoszone lub przywożone są na miejsce przez rodzinę. Tutaj osoby z kasty niedotykalnych zajmują się resztą ceremonii. Ciało zanurzane jest w Gangesie i układane na schodach. Po ułożeniu stosu, ciało jest kładzione na nim i podpalane. Do tego służy specjalna wiązka patyków odpalana od świętego ognia palącego się od wielu lat i dopiero wtedy zapalany jest stos. Ciało pali się ok. 4-5 godzin. Staliśmy, przyglądając się ceremoniom i mieliśmy mieszane uczucia. Co chwilę przychodził jakiś naganiacz i mówił, że nie wolno tutaj fotografować, bo to jest święte miejsce i rodzina zmarłego może mieć pretensję. Jednak jak uiścimy opłatę w wys.400INR to wszystko będzie w porządku. Po opłaceniu można było zrobić zdjęcia palącego się ciała nawet z bliska. My podziękowaliśmy i staliśmy nadal z boku patrząc na to wszystko. Miejsce położone jest nad Gangesem, więc popioły zsypywane są na brzeg a tam mężczyzna zanurzony w wodzie wielkim sitem przesypuje popioły w poszukiwaniu złota, zębów i kosztowności, które nie uległy spaleniu. Podobno wielowiekowa tradycja pozwala na taki proceder. W pobliżu stosów chodzą krowy i wyjadają kwiaty, które wcześniej były wieńcami pogrzebowymi, pasą się kozy, a psy wylegują się na rozgrzanych schodach. Czasem widać jakiegoś psiaka obgryzającego ze smakiem COŚ!!!, a my zastanawialiśmy się co, to za smakołyk?! Potem poszliśmy wzdłuż rzeki obserwując życie nad Gangesem. Jest to nieprawdopodobne miejsce, ponieważ na przestrzeni 7 km palą się zwłoki, ludzie kąpią się i robią pranie. Ponadto w wodzie moczą się krowy a inni piją wodę prosto z rzeki lub myją naczynia. Do brzegu zmierzały orszaki weselne, które obowiązkowo musiały popłynąć na drugą stronę rzeki, kobiety piły wodę, prosząc o błogosławieństwo. Na schodach spotkać można różnych dziwaków, mędrców, hipisów i chorych. Wciąż wyciągana jest żebracza rączka, trzeba, więc uodpornić się na takie widoki, bo w tym miejscu jest ich eskalacja. Podobno w Varanasi znajdują się specjalne umieralnie, gdzie starsi, schorowani przybywają, aby doczekać się śmierci. Wielu wolontariuszy z całego świata jeździ do Indii pomagać takim osobom i opiekować się nimi.
Doszliśmy do następnych krematoryjnych ghatów Harishchandra. Tu już nie było takich ceremoniałów i proces spalania odbywał się przy pomocy kanistra z benzyną. Widok szokujący, ale przynajmniej nie śmierdzi, czego obawialiśmy się trochę. Podobno rząd próbuje rozwiązać problem z ilością spalanych ciał nad rzeką i wybudował elektryczne krematorium, ale dla wierzących hindusów liczy się tylko spalenie na stosie.
Następnie wynajęliśmy łódkę za 35INR/os (nie więcej, bo naciągają na 200INR) i popłynęliśmy wzdłuż wybrzeża. Widok jest bardzo ładny, biorąc pod uwagę kolory budynków, ładnie ubranych ludzi. Po chwili podpłynęliśmy do miejsca, gdzie spalane są zwłoki i zaczęliśmy robić zdjęcia. Nikt nam nie powiedział, że nie wolno, ale po chwili ludzie z brzegu zaczęli wołać do naszego wioślarza i ten podpłynął do brzegu. Na łódkę wtargnęło kilku osiłków i zaczęli mówić, że zbezcześciliśmy święte miejsce Hindusów i mamy wysiąść z łodzi, bo będziemy mieli problemy z policją. Możemy się także dogadać jak zapłacimy karę w wysokości 300 dolarów. Zaczęli wymachiwać kijem bambusowym, krzyczeć, szarpać, ale my spokojnie poinformowaliśmy, że wyjdziemy z łodzi pod warunkiem, że przyjdzie po nas policja turystyczna. Jeden z nich twierdził, że mamy poczekać na policję na brzegu, ale my nie daliśmy się wyciągnąć, więc wyzywali nas i poszli na brzeg. Wszystkiemu spokojnie przyglądało się kilkadziesiąt osób, nasi współtowarzysze i wioślarz. Nikt nie wstawił się w naszej obronie. Po odpłynięciu jeden z Hindusów kręcił głową i dziwił się jak można tak traktować turystów i żądać pieniędzy. Wszystko jest na sprzedaż, nawet święte miejsce. Mieliśmy trochę żalu do wioślarza, że nas nie uprzedził, ale prawdopodobnie miał z tego prowizję. Piszemy całą historię ku przestrodze, bo w Varanasi w ciągu kilku lat zaginęło wielu turystów i do tej pory nie wiadomo, co się z nimi stało. W drodze powrotnej do kraju Witek opowiedział, że jego spotkała taka sama „przygoda”, ale on poszedł z tymi ludźmi, był zastraszany, szarpany i przetrzymywany w jakimś pomieszczeniu dopóki nie zapłacił pieniędzy. Jak nam potem opowiadał, ludzie obsługujący ghaty krematoryjne są poniekąd z mafii i wiedzą, że turyści będą robić zdjęcia a oni wyciągną od nich kasę, żyją z tego i wykorzystują jak mogą.
Po powrocie do centrum zjedliśmy obiad, zabraliśmy bagaże z hotelu i godz. 23.20 pojechaliśmy do Satna.
01.03.2009r.•niedziela•Varanasi-Satna-Khajuraho
O godz. 6.15 dotarliśmy do Satna, z dworca kolejowego do autobusowego są 2 km, więc wzięliśmy rikszę za 10INR. Następnie autobusem za 80INR/os przez 3,5 godziny jechaliśmy do Khajuraho. Na miejscu byliśmy o godz. 12.45 i na dworcu autobusowym zostawiliśmy bagaże (10INR/sztukę). Następnie kupiliśmy bilety na autobus nocny (sleeper) do Bhopan za 375INR/os. na godz. 19.00 a potem udaliśmy się do zachodniego kompleksu świątynnego, gdzie wstęp kosztował 250INR/os. Miejsce słynie ze świątyń pokrytych erotycznymi płaskorzeźbami z Kamasutry. Następnie rikszą za 20INR podjechaliśmy do kompleksu wschodniego, ale nie wywiera już takiego wrażenia jak poprzednie. W miasteczku odbywał się festyn i było wesołe miasteczko. Postanowiliśmy skorzystać i pojechaliśmy na największej karuzeli. Najedliśmy się strachu, bo cała konstrukcja klekotała i chwiała się przeraźliwie. Przejazd kosztował, po 5INR/os. W autobusie mieliśmy nadzieję odespać poprzednią noc, ale nic z tego. Nierówne drogi nie pozwalały na spokojna jazdę i autobus, co chwilę podskakiwał na wybojach. W związku z tym wygodniej jechać jest w fotelu niż w sleeperze.
02.03.2009r.•poniedziałek•Bhopan-Sanchi-Jalgaon
O godz. 5.45 byliśmy w Bhopan, kupiliśmy na dworcu kolejowym bilety do Jalgaon za 106INR/os na godz. 17.00 i bilety do Sanchi za 22INR na godz.8.00. Tłok w pociągu był niemiłosierny. Ludzie stłoczeni ze sobą po 5-6 osób na 3 osobowych siedzeniach. W Sanchi byliśmy po 50 minutach. Z dworca do świątyń są 2km, które spokojnie, spacerkiem można sobie przejść. Wstęp do stup buddyjskich kosztował 250INR/os. Miejsce jest bardzo ładne, ale nam brakowało ludzi, modlitw. Obiekt jest wpisany na listę zabytków UNESCO. Do Bhopan wróciliśmy autobusem za 25INR/os. i musieliśmy czekać na pociąg. Po godz. 17.00 podjechał pociąg i ruszyliśmy do Jalgaon. Na miejsce przybyliśmy o godz. 0.30. Tu szybko znaleźliśmy hotel „Padma Inn” za 350INR (dormitorium, ale na szczęście puste) przy głównej ulicy, ok. 300metrów od dworca, po lewej stronie. Hotel był czyściutki z ciepłą wodą.
03.03.2009r.•wtorek•Jalgaon-Ajanta
Rano ruszyliśmy rykszą do dworca autobusowego, skąd autobusem za 39INR/os pojechaliśmy Ajanta. Aby tam dojechać trzeba wysiąść na skrzyżowaniu, skąd odjeżdża autobus do grot. Cała sztuczka polega na tym, że aby dostać się na przystanek autobusowy trzeba przejść przez parking, sklepiki, za co trzeba zapłacić 7INR/os. Potem 10INR/os kierowcy za dojazd do grot i powrotem. My postanowiliśmy pójść na nogach ok. 4km. Trochę głupio zrobiliśmy, bo upał był 40°C, ale dotarliśmy na miejsce i odpoczęliśmy w restauracji. Wstęp do grot kosztował 250INR/os. a do obejrzenia jest 25 grot pokrytych wewnątrz freskami i rzeźbami, z czego kilka jest naprawdę wartych uwagi. Większość pomieszczeń jest odnawiana przez ekipę z Japonii, w których nie wolno używać flesza, więc zdjęcia mało komu wychodzą. Spowrotem do skrzyżowania dojechaliśmy już autobusem a potem złapaliśmy ciężarówkę jadącą w kierunku Jalgaon. Kierowca wysadził nas w miejscowości Bohur i tu złapaliśmy kolejny autobus za 27INR/os. do miasta. Pojechaliśmy na dworzec kolejowy potwierdzić rezerwacje na pociąg do Bombaju. Obawialiśmy się trochę, bo mieliśmy bilety na liście oczekujących z nr 62 w kolejności, ale okazało się, że są dla nas miejsca i pojedziemy pociągiem (bilet do Bombaju kosztował 190INR/os). W pobliżu dworca znajdowało się kilka stoisk z pysznymi sokami owocowymi po 5INR, więc „uzupełniliśmy płyny” i poszliśmy na obiad. Po powrocie do hotelu spakowaliśmy bagaże i poczekaliśmy w chłodzie do wieczora. O godz. 19.20 ruszyliśmy do Bombaju.
04.03.2009r. •środa•Bombaj-Goa
O godz. 4.20 byliśmy na miejscu, tu kupiliśmy bilety do Madgaon (Goa) za 197INR/os. na godz. 5.25. O godz. 14.15 byliśmy na miejscu a jechaliśmy szybkim Satabadi Express. Na dworcu kupiliśmy bilety powrotne do Bombaju za 293INR/os. na niedzielę. Z dworca kolejowego można wydostać się tylko tuk-tukiem i za kurs do dworca autobusowego musieliśmy zapłacić 60INR. Następnie autobusem za 12INR/os. pojechaliśmy do Panaji, potem przesiadka do Mapusa za 8INR/os. a stamtąd przesiadka do autobusu do Anjuna za 10INR/os. Wszystko bardzo sprawnie i szybko. Okazało się, że innej opcji nie ma i taką trasę trzeba stosować prawie za każdym razem chcąc objechać Goa. Zostawiliśmy bagaże w restauracji i szybko poszliśmy na targ, który odbywa się w każdą środę i uchodzi za „kultowy”. Na miejscu okazało się, że można kupić wszystkie pamiątki z całych Indii, których nie kupiło się wcześniej. Targowisko w głównej mierze obsługują Cyganie i Tybetańczycy. Mało zachowało się z hipisowskiego klimatu, ale i tak miejsce ma dużo kolorytu. Po powrocie do miasteczka, znaleźliśmy miły guest house „Anjuna Palms” za 400INR, zaraz koło dużego supermarketu, w kierunku na Vagator.
05.03.2009r.•czwartek• Goa -Anjuna, Vagator
Goa miało być odpoczynkiem po miesiącu włóczęgi, więc spokojnie zjedliśmy śniadanie. Pozwoliliśmy sobie na mleko, bagietki i ser, więc było prawie jak w domu. Trzeba zaznaczyć, że sklep jest bardzo dobrze zaopatrzony i ma przystępne ceny. Można kupić żywność, alkohole, środki higieniczne, podstawowe leki, kosmetyki itd.
Po śniadaniu poszliśmy piechotą do Vagator, gdzie znajduje się wykuta w klifie głowa Siwy i kobry. Plaże położone są u podnóża klifu, więc warto mieć dobre sandały, aby zejść bezpiecznie na dół po stromych i ostrych ścieżkach. Myśleliśmy, że przejdziemy plażą do Anjuny, ale się nie udało a próbę przypłaciliśmy drobnymi kontuzjami. Klify są bardzo ostre i niebezpieczne a skaleczenia długo się goją. Pobyt mijał na wycieczkach po okolicy i odpoczynku
06.03.2009r.•piątek• Old Goa
Rano zostawiliśmy bagaże i pojechaliśmy do Old Goa oglądać stare portugalskie kościoły. Trzeba ponownie dojechać do Panaji a stamtąd autobusem za 7INR/os do Old Goa. Po kolei obejrzeliśmy wszystkie kościoły, katedry a nam najbardziej podobała się pozostałość po Katedrze Św. Augustyna. Powrót do Anjuny przebiegał jak 2 dni wcześniej. Po drodze zatrzymaliśmy się dłużej w Mapusa, gdzie odbywało się targowisko. Tutaj zjedliśmy curry rybne i pokosztowaliśmy pysznych słodyczy z miejscowej cukierni. Po powrocie do Anjuny gospodarz pomógł nam załatwić hotelik u swoich rodziców. Warunki dużo gorsze, ale za mniejszą cenę 200INR/noc. Wieczorem poszliśmy oglądać kramiki z pamiątkami.
07.03.2009r.•sobota•Baga
Wybraliśmy się do Baga, gdzie miało być kolejne targowisko. Szliśmy ulicą i mogliśmy oglądać architekturę postkolonialną. Po 2 godzinach marszu byliśmy na miejscu i okazało się, że miejscowość jest typowo turystyczna. Mnóstwo tu sklepów, knajpek, więcej turystów, szczególnie z Rosji. Obejrzeliśmy kilka sklepów, zrobiliśmy zakupy i ruszyliśmy plażą do Anjuny. Tym razem droga wiodła brzegiem klifu i przez wzgórza, a widoki mieliśmy przepiękne. Jeśli ktoś stoi przed dylematem gdzie się zatrzymać na Goa to wyjaśniamy, że Anjuna to spokojne miasteczko, gdzie co środę odbywa się słynne targowisko, Vagator to przede wszystkim spokojne plaże, mało turystów, natomiast Baga to raj dla imprezowiczów i ogromna plaża. Przestrzegamy przed wszędobylskimi handlarzami narkotyków, którzy swoje towary oferują na każdym kroku. Przechodząc koło nich kilka razy dziennie za każdym razem pytają czy chcecie narkotyki. Po powrocie do Anjuny zostawiliśmy pamiątki w pokoju i poszliśmy się wykąpać w Oceanie Indyjskim. W Anjunie trzeba uważać, bo w wodzie są ostre resztki rafy i można nieźle sobie pokaleczyć nogi. Warto mieć specjalne buty.
08.03.2009r.•niedziela•Goa-Bombaj
Aby dojechać do Bombaju należy: wsiąść do autobusu do Mapusa, potem autobusem do Tivim, skąd o godz. 10.38 odjeżdżał pociąg do Bombaju. Na miejscu byliśmy o godz. 21.45. Z dworca Victoria pojechaliśmy autobusem miejskim ( 4INR/os.) do dzielnicy Colaba, gdzie podobno miały być tanie hotele. Po długim szukaniu znaleźliśmy Hotel „Olivier” za 800INR. Obsługa hotelu była ospała i leniwa, musieliśmy negocjować cenę przez telefon z właścicielką hotelu. Każdy napotkany turysta twierdził, że zapłaciliśmy bardzo mało, bo ceny zaczynają się od 1200INR w górę.
09.03.2009r.•poniedziałek•Bombaj
Rano poszliśmy pod hotel „Taj Mahal Palace”, na który parę miesięcy wcześniej przeprowadzono zamach terrorystyczny. Widać osmoloną elewację i dziury po ostrzałach, hotel nadal był zamknięty. W pobliżu stoi Brama Indii – 26m wysokości, która jest zamknięta dla zwiedzających. Przeszliśmy do dworca Chhatrapati Shivaji Terminus, zwanego popularnie Victoria, który wpisany jest na listę zabytków UNESCO. W pobliżu dworca znajduje się zabytkowy budynek Poczty Głównej. Następnie autobusem pojechaliśmy do dworca Mahalakshmi, gdzie znajdują się publiczne pralnie. Miejsce niesamowite-polecamy wszystkim. W ogóle jak się okazało większość ciekawych miejsc w Bombaju znajduje się na północy miasta. Najlepiej poruszać się pociągami, bo autobusy stoją w potężnych korkach i traci się czas. Pociągi jeżdżą szybko, często a bilety kosztują 4INR. Byliśmy na nadmorskiej promenadzie Marina Drive, następnie pojechaliśmy do slumsów w Darawi (film „Slumdog”) i tu mogliśmy zobaczyć ciemną stronę Bombaju, którego władze robią wszystko, aby porównywalny był do Londynu i nie mogą zrozumieć zainteresowania świata barakami z tektury, blachy falistej i wszechogarniającej biedy. W Darawi czuliśmy się bezpiecznie, ale też nie wchodziliśmy głęboko w uliczki. Dzielnica rozciąga się wzdłuż torów i robi przygnębiające wrażenie.
Trzeba wspomnieć o tym, że pociągi podmiejskie mają strefę dla kobiet, osób chorych na raka, niepełnosprawnych i są specjalnie oznaczone. Pomimo, że często wagony są zatłoczone niedopuszczalne jest, aby mężczyzna jechał w wagonie dla kobiet.
Po powrocie do centrum wzięliśmy nasze bagaże z hotelu (portier dostał 50INR za przechowanie bagażu) i pojechaliśmy na dworzec Victoria Terminal. Stąd pociągiem na lotnisko trzeba dojechać do stacji Ban, a potem przesiąść się do stacji Anderei. Po wyjściu z dworca należy kierować się na most i stad wziąć tuk-tuka (50INR) na lotnisko. Innej opcji nie ma chyba, że taksówką z centrum Bombaju, ale wychodzi drogo. Na lotnisku spotkaliśmy Witka i na rozmowach doczekaliśmy naszego lotu o godz.01.20.
10.03.2009r.•wtorek•Bombaj-Monachium-Kraków-Bytom
O godz. 5.50 byliśmy w Monachium. Tutaj szybko nas odprawili do Krakowa i o godz. 9.37 jechaliśmy pociągiem do Bytomia. Zimne powietrze przywitało nas w Polsce, a jutro do pracy…
Podsumowanie:
Indie są pełne kontrastów: pałace-slumsy, bogactwo-bieda, piękno-brzydota, aromat-smród, nie ma nic pośredniego tylko te dwa przeciwległe bieguny. W Indiach albo się zakochujesz, albo zaczynasz je nienawidzić. Duże miasta są brudne, zatłoczone a przedmieścia to ogromny obszar slumsów zbudowanych z blachy, desek i kawałków płótna. Nie ważne jak zwiedzasz świat, w jakich mieszkasz hotelach, co i gdzie jesz. Ważne jest tylko jedno, żeby na Twojej drodze znalazły się Indie. Indie nigdy nie rozczarowują!!!
Ciekawostki:
-w Bombaju codziennie kręci się trzy filmy a w całych Indiach jest 12 tysięcy kin.
-rozkład jazdy istnieje, ale pociąg przyjeżdżający o czasie jest zjawiskiem tak częstym, jak śnieg w Dehli.
-skażenie wody w Gangesie w Varanasi nie mieści się w żadnych dopuszczalnych normach.
– w18mln. Bombaju 2 mln. ludzi nie ma dostępu do toalet, 6mln. do czystej wody, miasto jest indyjskim zagłębiem wirusa HIV, którego nosicielem jest 70% prostytutek.
-nie obcięty, bardzo długi paznokieć u małego palca u ręki, oznacza, że jest się z majętnej rodziny i nie trzeba pracować.
-lewej ręki używa się w toalecie i do zdejmowania brudnych butów.
-w dzielnicy Bombaju – Darawi na 1km. kwadratowym mieszka 100 tys. ludzi.
-kraje, w których turyści najczęściej chorują:Indie-52,3%, Peru-46,9%, Sri Lanka-41,7%, Egipt-35,3%, Kuba-32,7%
-na kolei pracuje 1.5mln. kolejarzy, 14mln. pasażerów korzysta dziennie z pociągów, całe Indie mają 63.140 tys. km. torów kolejowych, 11tys. pociągów w tym -7tys. pasażerskich, 7tys. stacji kolejowych.
-przeciętny kierowca używa klaksonu 10-20 razy na 1km.