Indenezja – Małe Wyspy Sundajskie – Anna i Paweł Mańczyk

Anna i Paweł Mańczyk

Termin:

28 czerwiec 2008 – 30 lipiec 2008

Trasa:

70-432GB2312
70-441 Kraków – Wiedeń – Dżakarta (Jawa) – Yogyakarta (Jawa) – Mt Bromo (Jawa) – Kawah Ijen (Jawa) – Lovina (Bali) – Kuta (Bali) – Labuanbajo (Flores) – Ruteng (Flores) – Bajawa (Flores) – Riung (Flores) – Moni (Flores) – Maumere (Flores) – Larantuka (Flores) – Lamalera (Lembata) – Maumere (Flores) – Ubud (Bali) – Kuta (Bali) – Denpasar (Bali) – Wiedeń – Kraków

Uczestnicy:

Ania, Ania, Bartek i Paweł

Informacje praktyczne

Bilet lotniczy – 3100zł – Qatar Airways – bilet typu open jaw: Wiedeń – Doha – Dżakarta z międzylądowaniem w Singapurze, powrót Denpasar – Doha – Wiedeń z międzylądowaniem w Kuala Lumpur.

Pieniądze

Przelicznik walut: dane na czerwiec 2008 roku:

1USD = ok. 2,15zł.

1USD = ok. 9000 Rp.

Pieniądze można wymieniać w kantorach lub bankach. W kantorach poza Jawą i Bali jest dużo gorszy kurs (ok. 8000Rp/1USD), ponadto kantory niechętnie przyjmują nominały niższe niż 100USD. Przy niższych nominałach kurs jest znacząco niższy. W bankach kurs jest stały.

Bankomaty akceptujące międzynarodowe karty płątnicze są coraz powszechniejsze, nawet na Flores (np. w Labuanbajo, Bajawie, Maumere) i Lembacie (np. w Lewolebie)

Niektóre kantory na Bali oferują nadzwyczajnie wysoki kurs (9600Rp/1USD) ale zysk jest złudny, gdyż transakcja obarczona jest prowizją, lub kasjerzy oszukują przy liczeniu pliku banknotów.

Transport lokalny

–         Autobusy – najczęściej na dalszych trasach. Średnia cena miedzy miastami na Flores to ok. 40000-60000Rp

–         Mikrobusy zwane tutaj bemo – bardzo popularny środek transportu kursujący nieregularnie w ciągu dnia aż do późnych godzin wieczornych. Warto ustalić z góry cenę; średnia cena przejazdu po mieście na Flores 2000-5000 Rp. Czasami od turystów oczekiwana jest wysoka opłata np. 10000 Rp. Wtedy należy udać się do następnego bemo.70-433

–         Skuter – wynajęcie skutera na 1 dzień to wydatek około 30000 Rp. Cena benzyny jest stała w całej Indonezji – w lipcu 2008 było to ok. 6000Rp za litr.

–         Wynajęcie samochodu z kierowcą – mikrobus na Bali około 420000Rp za 1 dzień. Samochód 4×4 na Flores (raczej SUV niż samochód terenowy) to koszt około 650000Rp za 1 dzień. Można się targować.

–         Taxi – w Dżakarcie obowiązuje dolny limit opłaty 25000Rp za kurs. W Yogjakarcie płaciliśmy zazwyczaj 15000-20000 za kurs.

–         Ciężarówka – pojawiają się już na Flores, chociaż tam służą raczej do transportu zorganizowanych grup lokalnej społeczności. Na mniejszych wyspach (np. Lembata) służą jako podstawowy środek transportu zastępując autobus.

Transport lotniczy

Okazuje się, że informacje o bardzo dużej siatce połączeń lotniczych w Indonezji są przesadzone. Po tym jak wszystkie indonezyjskie linie lotnicze znalazły się na czarnej liście przewoźników Unii Europejskiej, rząd Indonezji zaczął zwracać więcej uwagi na względy bezpieczeństwa, skutkiem czego wielu małych przewoźników utraciło licencje (np. Adam Air, Mandala Air).

W rezultacie mieliśmy poważny problem ze znalezieniem połączeń na Flores i inne wyspy archipelagu (Solor, Lembata).

Kolejnym problemem okazał się brak wiedzy pracowników linii lotniczych o dostępnych połączeniach własnych linii.

70-445

Przykład: Początkowo chcieliśmy w Yogyakarcie kupić bilety z Denpasar przez Kupang na wyspę Solor, ale w biurze Merpati poinformowano nas, że na Solor nic nie lata. Pytaliśmy również w Denpasar, ale również bez rezultatu. Okazało się to nieprawdą, gdyż spotkaliśmy później Francuzów, którzy przylecieli z Kupangu na Solor właśnie liniami Merpati.

W rezultacie kupiliśmy w Yogyakarcie bilety z Denpasar do Labuanbajo i powrót z Maumere do Denpasar.

Najrozsądniejszym rozwiązaniem jest kupno biletów w miejscu wylotu, oczywiście z odpowiednim wyprzedzeniem, gdyż w przeciwnym razie spotkamy się z brakiem wolnych miejsc.

Trochę lepsza sytuacja jest z lotami na większe wyspy (Sumatra, Borneo, Sulawesi, Papua) gdyż tam trasy obsługują więksi przewoźnicy (Air Asia, Lion Air). Na Małe wyspy Sundajskie ze znanych przewoźników lata tylko Merpati oraz Transnusa.

Ceny lotów:

Merpati to tradycyjna linia lotnicza i w odróżnieniu od „tanich” linii lotniczych, gdzie cena zależy od obłożenia samolotu, tutaj ceny są stałe. Za 2 przeloty na trasie z Denpasar do Labuannajo oraz z Maumere do Denpasar zapłaciliśmy w sumie 2 miliony rupii za 1 osobę.

Przykładowe ceny

Napoje:

–         Woda mineralna w sklepie – 2400Rp

–         Woda mineralna w miejscu turystycznym – 5000-6000Rp

–         Sok ze świeżych owoców – 6000-8000Rp

–         Coca cola 1,5 l – 11000Rp

–         Coca cola w puszce kupiona w sklepie– 5000Rp

–         Piwo – butelka 0,66l kupiona w sklepie – 15000Rp

–         Piwo – butelka 0,66l kupiona w barze/restauracji/hotelu – 20000-25000Rp

–         Arak – wódka z palmy pędzona przez miejscowych 0,5l – 25000Rp

Posiłki małe i duże:

–         Posiłek w przydrożnym warungu dla miejscowych – 10000-15000Rp

–         Posiłek w restauracji dla turystów – 15000-25000Rp

–         Chipsy (paczka) – od 7 500 Rp

–         Smażone warzywka w cieście w przydrożnej budce– 1000Rp

–         Smażony mielony ziemniak w przydrożnej budce – 3000Rp

–         Jajko gotowane kupione od przydrożnego sprzedawcy na dworcu/promie: 1500Rp,

–         Teran bulan ( ala naleśnik z czekoladą z orzechami lub z cukrem) od 4000Rp

–         Martabak Istimewa (warzywa z jajkiem w cieście) – 14000 – 17000Rp

–         Smażone banany w cieście za 1 sztukę – 1 000Rp

Owoce:

–         Siatka pomarańczy – 20000Rp

–         2 owoce markizy (marakuje) – 1000Rp

–         6 sztuk mangostin – 10000Rp

–         Pół siatki rambutanów – 10000Rp

–         Papaja 5000 – 7000Rp

–         Banany 10 sztuk – 5000Rp

–         Wodne jabłko 5 sztuk – 2000Rp

–         Durian 1 szt. 25000Rp

Noclegi (ceny za pokój jeśli nie zaznaczono inaczej):

–         2 os. bungalow na Bali (bez klimatyzacji za to często z basenem) – 100000-140000Rp

–         2 os. pokój na Flores – 60000-80000Rp

–         2 os. pokój w czterogwiazdkowym hotelu w Nusa Dua na Bali – 70USD

–         Doba w „pensjonacie” – homestay’u w Lamalerze – 60000Rp za osobę ale z pełnym wyżywieniem.

Wycieczki zorganizowane (cena za osobę jeśli nie zaznaczono inaczej):

–         Borobodur/Prambanan – 70000Rp + koszt biletów wstępu.

–         Przejazd Yogyakarta – Bromo – Ijen – Banyuwangi (przystań promowa), 2 noclegi pod Bromo i Ijen oraz 2 śniadania – 550000Rp + koszt biletów wstępu.

–         Wycieczka łódką na oglądanie delfinów w Lovinie – 60000Rp.

–         Łódka na wyspę Rinca (Warany z Komodo) – 600000 za łódź + koszt biletów wstępu.

–         Wycieczka łodzią do Parku 17 Wysp, latające lisy, pobyt z obiadem – 650000Rp za łódź.

Bilety wstępu:

–         Borobodur – 85000Rp

–         Prambanan – 85000Rp

–         Kopalnia siarki Kawah Ijen – 25000Rp

–         Wulkan Kelimutu – 25000Rp

–         Wulkan Bromo (punkt widokowy) – 25000Rp

–         Wstęp do Parku Narodowego Komodo – 15USD

–         Opłata ekologiczna w Parku Narodowym Komodo – 20000Rp

–         Opłata za przewodnika w Parku Narodowym Komodo – 20000Rp/za grupę

–         Monkey Forest w Ubud – 15000Rp

–         Przedstawienie Kecak Dance w Ubud – 45000Rp

–         Meczet Istiqlal w Jakarcie – 50000Rp/4os (datek)

–         Teatr cieni w Yogyakarcie – 20000Rp.

Pozostałe wstępy – mniejsze atrakcje, wstępy do wiosek, lokalne muzea poniżej 20000Rp.

Inne przykładowe ceny:

–         Internet – Jakarta 6000Rp/1 h; Lovina 18000Rp/1h

–         Karta prepaid SIMPATI do tel. komórkowego – od 10000Rp

–         1 sms do Polski z sieci SIMPATI – 600Rp

–         Pranie w hotelu kilku rzeczy – od 20000Rp

–         1 litr paliwa – 5500Rp

–         Wypożyczenie maski do snurkowania – od 15000Rp

–         Pocztówki (poza Bali mało popularne) – od 2000Rp

–         Zostawienie rzeczy w depozycie hotelowym na 3 tygodnie – 50000Rp

Dziennik

(jeśli nie napisano inaczej podane w nawiasach ceny są za pokój/bungalow w przypadku noclegów oraz za osobę w pozostałych przypadkach)

27 czerwiec 2008 – piątek

O godzinie 22:25 wyjeżdżamy pociągiem sypialnym z Krakowa do Wiednia.

28 czerwiec 2008 – sobota

O 6:00 przyjeżdżamy do Wiednia. Jedziemy do centrum żeby jakoś przeczekać te kilka godzin do odlotu samolotu. W południe jedziemy na lotnisko, odlot o 16:30. Tuż przed północą lądujemy w Katarze. Temperatura 35 stopni.

29 czerwiec 2008 – niedziela

Przed 2:00 startujemy kolejnym samolotem. W południe szybkie międzylądowanie w Singapurze i o 15:30 czasu lokalnego lądujemy w Dżakarcie. Z lotniska odbiera nas nasz znajomy Marsi – Indonezjczyk, katolicki ksiądz, który kilka lat temu studiował w Polsce. Marsi przyprowadził na lotnisko swoich kuzynów z których jeden jest wojskowym. Dzięki temu z lotniska do centrum jedziemy wojskowym autobusikiem nie płacąc za autostradę i poruszając się pasem dla uprzywilejowanych. Meldujemy się na w jednym z wielu hotelików na ulicy Jalan Jaksa (60000Rp bez łazienki).

Zostawiamy plecaki i wojskowym busikiem szybko jedziemy na dworzec kolejowy, gdzie Marsi z kuzynami próbują nam pomóc kupić bilet na pociąg do Yogyakarty na następny dzień. Kolejowych biletów brak, ale nasi indonezyjscy koledzy próbują pomóc za wszelką cenę – tym razem chcą zorganizować nam długodystansową taksówkę zwaną tu „trefel”, niestety też bez rezultatu. Po dwóch próbach Marsi dał się przekonać, że sami spróbujemy zorganizować sobie transport, a z pomocą przyszło nam najbliższe biuro podróży na Jalan Jaksa gdzie bez problemu bilety kupiliśmy na busika z Dżakarty do Yogyakarty.

Żegnając się, Marsi zaprasza nas do swojej rodziny mieszkającej w miejscowości Maopongo na wyspie Flores. Od tej pory Maopongo staje się naszym nadrzędnym celem podróży, jest obiektem wielu żartów i zabawnych sytuacji.

30 czerwiec 2008 – poniedziałek

Zwiedzamy Dżakartę: wielki meczet, katedrę, stare miasto (Cafe Batavia) i port. Niestety „Monument” – wielki pomnik narodowy z tarasem widokowym na górze – jest zamknięty w każdy ostatni poniedziałek miesiąca.

Wieczorem wyjeżdżamy w kierunku Yogjakarty.

1 lipiec 2008 – wtorek

Sieć dróg na Jawie nie jest zbyt dobrze rozwinięta – oprócz okolic Dżakarty nie ma autostrad, a wzdłuż Jawy jest jedna centralna droga którą nocą jedzie sznur samochodów w obu kierunkach. Kierowca wyprzedza wszystkie samochody na trzeciego i czwartego, więc o śnie w trasie można zapomnieć.

O 10 dojeżdżamy do Yogjakarty. Po kilku próbach znalezienia noclegu meldujemy się w hotelu Sakura (100000Rp z łazienką). Szybki prysznic i biegiem w miasto. Najpierw agencja turystyczna gdzie wykupujemy wycieczki: jednodniową do Borobodur/Prambanan (70000Rp) oraz 3-dniową na wulkan Bromo i dalej (550000Rp). Potem już tylko przyjemności, pałac sułtana, bazar, sklep z batikiem.

W międzyczasie próbujemy kupić bilety na lot z Bali na Flores i z powrotem. Niestety biuro Merpati jest na drugim końcu miasta, a obsługa średnio zorientowana w siatce połączeń własnych linii lotniczych. W końcu udaje nam się zarezerwować bilety, nie obyło się bez kompromisów.

2 lipiec 2008 – środa

4:30 pobudka i biegiem na miejsce zbiórki skąd busik zawiezie nas do Borobodur na wschód słońca i dalej do Prambanan. Jako, że Borobodur było rozebrane i zbudowane ponownie (a raczej posklejane betonem) przez Holendrów na początku XXw. to trzyma się całkiem nieźle, gorzej z Prambanan, gdyż świątynie ucierpiały strasznie w ostatnim trzęsieniu ziemi w 2006 roku. Po południu wracamy do Yogjakarty i biegiem z pieniędzmi do biura Merpati zapłacić za zarezerwowane bilety.

3 lipiec 2008 – czwartek

Pobudka o 8 rano i w pełnym rynsztunku pędzimy na miejsce zbiórki, skąd busik zabierze nas w stronę Bromo. Nie tak łatwo dane jest nam opuścić Yogjakartę, gdyż dwa razy zmieniamy koło w busie, a aby bus zapalił trzeba popchać.

Jedziemy cały dzień, kierowca trzyma nasze nerwy w napięciu, gdyż wyprzedzanie na trzeciego (czwartego i piątego) to jego specjalność. Przed godziną 22 docieramy do Yoshi Hotel (w cenie wycieczki) pod wulkanem Bromo, gdzie spędzimy krótką noc. Na zewnątrz 15 stopni.

4 lipiec 2008 – piątek

3:08 pobudka, szybkie śniadanie i okrętujemy się w terenowej Toyocie, która zawiezie nas na punkt widokowy, z którego będziemy podziwiali wschód nad Bromo. Na szczycie jesteśmy grubo przed świtem, a już czeka tu kilkuset turystów. Większość (w tym kilka japońskich wycieczek) zwrócona jest w stronę (domniemanego) wschodu Słońca. Ustawiamy się w całkowicie innym miejscu, twarzą w stronę wulkanów. Słońce wschodzi, Japończycy robią zdjęcia Słońca i szybko uciekają, a my podziwiamy wulkany oświetlone wschodzącymi promieniami. Delektujemy się widokiem pół godziny po czym szybko do Toyoty i podjeżdżamy pod samego Bromo, następnie 20 minut spaceru w pyle wulkanicznym, 260 schodów i jesteśmy na krawędzi krateru.

O 9:30 jesteśmy z powrotem w hotelu, szybkie pakowanie i ruszamy w dalszą drogę w kierunku Kawah Ijen. W trasie przerzucają nas między busami, z czego się cieszymy, gdyż nareszcie mamy normalnego kierowcę. Ostatni kawałek trasy tego dnia jest bardzo malowniczy, bo zjeżdżamy z głównej drogi i jedziemy pomiędzy plantacjami żywicy i kauczuku. Pojawia się też pierwszy las równikowy.

O 19tej jesteśmy w Bondowoso, gdzie kwaterujemy się w hotelu (w cenie wycieczki).

5 lipiec 2008 – sobota

3:30 pobudka (ciekawe ile jeszcze tak damy rady?) i chwilę później jesteśmy już w busie jadącym w kierunku wulkanu Ijen. Godzina jazdy i stajemy na parkingu, skąd czeka nas jeszcze 1,5 godzinny spacer do krateru.

Jest dopiero 5:15, czyli do świtu jeszcze jakieś pół godziny. Co jakiś czas mijają nas schodzący górnicy z koszami na plecach wypełnionymi siarką. Górnik to może zbyt wiele powiedziane: wszyscy są chudzi, w klapkach, bez kasków, co chwilę proszą nas o papierosy, których niestety nie mieliśmy (błąd!).

Docieramy do miejsca ważenia urobku. Okazuje się, że każdy kosz waży 80kg – tyle każdy górnik 2 razy dziennie wynosi z krateru na własnych plecach (dostają 500 rupii za 1kg). Idziemy dalej w stronę krateru, docieramy do grzbietu i oczom naszym ukazuje się piękne, błękitno-zielone jezioro. Na brzegu jeziora za chmurami oparów siarki dostrzegamy jaskrawożółte odłamki kruszcu.

Nie wahamy się długo i postanawiamy zejść na dół (w większości inni turyści zrezygnowali) co zajmuje nam kolejne 45 minut. Jeden z górników widząc możliwość łatwego zarobku mianuje się naszym przewodnikiem. Droga idzie wolno, gdyż co chwilę przepuszczamy idących w górę górników z pełnymi koszami na plecach. Nie mając papierosów postanawiamy obdarować ich naszym śniadaniem – suchym prowiantem który dostaliśmy w hotelu. Przewodnik kieruje nas po wąskich ścieżkach i instruuje jak zakryć nos i usta aby nie nawdychać się zbytnio wszędobylską siarką. Jesteśmy naprawdę poruszeni widokiem jaki tu zastaliśmy… i to wszystko za 9 dolarów dziennie.

Droga powrotna idzie nam szybciej i po niespełna 2 godzinach marszu jesteśmy z powrotem przy busie. Jest dopiero 9 rano a my już ruszamy w dalszą drogę.

O 11:00 w Banyuwangi wsiadamy na prom którym dostaniemy się na Bali (6000Rp). Z promu autobusem lokalnym (5000Rp) podjeżdżamy prosto do parku narodowego Labuhan Lalang na północy Bali, gdzie czeka nas jeszcze 2 godzinna wycieczka po namorzynach i lesie monsunowym (90000Rp). Jak się później okazało była to dosyć pochopna decyzja, gdyż byliśmy zmęczeni do granic możliwości.

Wieczorem kolejnym autobusem lokalnym (40000Rp) docieramy do Loviny, gdzie witają nas wszechobecne tabliczki „Zimmer Frei” – już wiemy jakiej narodowości jest większość przebywających tu turystów. Hotel (Manik Sari, 100000Rp), kolacja i spać!

6 lipiec 2008 – niedziela

Pierwszy razy budzimy się bez budzika o 3:18, ale nie z obowiązku, a z przyzwyczajenia. Wstajemy o 9:00. Nareszcie dzień kondycyjny. Nie robimy nic co byłoby warte opisania…

7 lipiec 2008 – poniedziałek

Wczesnego wstawania ciąg dalszy. Wstajemy o 5:30, a o 6:00 stawiamy się na przystani, skąd wąską dłubaną łódką popłyniemy na wycieczkę oglądać delfiny (60000Rp). Pracownik agencji turystycznej pewny swego obiecał, że jeśli nie zobaczymy delfinów, to on zwraca połowę pieniędzy. Nie mylił się, delfinów zobaczyliśmy co niemiara. Patrząc z zewnątrz nasza wycieczka wygląda całkiem zabawnie, gdyż kilkadziesiąt podobnych łodzi z turystami na pokładzie krąży jak sępy po zatoce i jak tylko wyłoni się gdzieś kilka delfinów, wszystkie zawracają i pędzą co sił. A dla delfinów to niezła zabawa…

No ale dla nas dzień się dopiero zaczyna, o 9:30 wyrusza nasz wynajęty (z kierowcą) samochód (420000Rp za samochód), którym przejedziemy przez całe Bali do Kuty. Po drodze wiele atrakcji: ciepłe źródła, lokalne obrzędy weselne i pogrzebowe, plantacja kawy, jeziora Danau Tamblingan i Danau Buyan, świątynia na wodzie Ulun Danu Bratan a na koniec Tanah Lot, do którego dojeżdżamy niestety tuż po zachodzie słońca.

Tanah Lot z racji swojego położenia (blisko do Kuty i Denpasar) to istny kombinat turystyczny. Przyjeżdżając po zachodzie słońca trafiliśmy na falę kilku tysięcy turystów zmierzającą w przeciwnym niż my kierunku.

Na 20tą jesteśmy w hotelu Bendesa (100000Rp) w centrum Kuty. Jutro mamy lecieć na Flores…

8 lipiec 2008 – wtorek

8:15 opuszczamy hotel i jedziemy na lotnisko. Przy check-in wzbudzamy niezłe zamieszanie, gdyż okazuje się, że nasz samolot dzisiaj nie poleci. Oficjalną przyczyną jest awaria samolotu, a nieoficjalnie domyślamy się, że Merpati sprzedało za mało biletów (zaledwie kilkunastu podróznych stawiło się z nami przy chech-in) i nie opłaca się z nami puszczać 50-cio osobowego samolotu. Mamy lecieć następnego dnia liniami IAT (Indonesia Air Transport – nawet nie wiedziałem, że takie istnieją). Na otarcie łez Merpati kwateruje nas w 4* hotelu Goodway Resort w Nusa Dua – na koszt linii lotniczych oczywiście.

W hotelu oprócz nas wylądowało również kilku katolickich księży. którzy też mieli lecieć na Flores tym samym co my salolotem. Na dźwięk słowa „Maopongo” (przy basenie co chwilę żartowaliśmy, że naszym nadrzędnym celem na Flores jest wizyta właśnie w Maopongo) księża się ożywiają. Okazuje się, że jeden z nich właśnie stamtąd pochodzi.

9 lipiec 2008 – środa

Autobus Merpati zabiera nas na lotnisko. Tym razem przy check-in wszystko przebiega zgodnie z planem. Sam check-in zabawny, gdyż dotąd nie byliśmy świadomi, że można się tam obyć bez komputera. Karty pokładowe wypisywane są ręcznie, obsługa nie żąda od nas nawet paszportów. Jedynie co, to pracownicy skrzętnie ważą wszystkie bagaże i pasażerów (!) – prawdopodobnie muszą policzyć czy samolot w ogóle oderwie się od ziemi.

Sam samolot nie jest taki zły – turbośmigłowy Fokker 50 wzbudza zaufanie. Około godziny 14tej odrywamy się od ziemi by po około 1,5 godziny wylądować w Labuanbajo.

Odbieramy bagaże z wózka pchanego ręcznie po płycie lotniska i oddajemy się w ręce naganiaczy hotelowych.

Hotel w Labuanbajo trafił nam się bardzo kiepski i drogi (155000Rp), gdyż reszta okazała się pełna. Wszystko z powodu statku Pelni który następnego dnia miał zawinąć do Labuanbajo. Jako, że statek odpływał wczesnym rankiem, wielu miejscowych przyjechało już dzień wcześniej i zajęło wszystkie miejsca hotelowe.

Tego dnia załatwiamy jeszcze wycieczkę na wyspę Rinca oraz samochód z kierowcą na następne kilka dni.

Wieczorem jeszcze pościg za karaluchem w łazience i nastaje pierwsza nasza noc na Flores, która jak się później okazało dała nam się we znaki. Jeszcze wtedy nie byliśmy świadomi, że na Flores pianie kogutów już od 4 nad ranem będzie normą.

10 lipiec 2008 – czwartek

6:15 pobudka. Po śniadaniu idziemy na przystań skąd popłyniemy na wyspę Rinca (600000Rp za statek), gdzie będziemy podążać śladami Waranów z Komodo. W porcie rozgardiasz, gdyż przybił oczekiwany od 2 tygodni wspomniany już statek Pelni. Nie wiem jaka jest nominalna ładowność tego statku, ale ten który widzieliśmy był zdecydowanie przeładowany. Na przystani stało jeszcze w kolejce kilkaset osób, a na statku na balkonach już było pełno ludzi.

Ale my płyniemy na Rincę. Podróż zajmuje nam około 2 godzin. Odległość od Labuanbajo była głównym powodem dla którego wybraliśmy Rincę a nie Komodo. Później dowiedzieliśmy się również, że Komodo jest bardziej komercyjne, a Rinca bardziej dzika. Jesteśmy skłonni się z tym zgodzić, gdyż oprócz kilku baraków przy przystani nie ma tu żadnej infrastruktury, żadnych klatek, płotów. Po opłaceniu biletu (15USD+20000Rp+5000Rp) dostajemy opiekuna („rangersa” jak sam się nazwał), który zabiera nas na 5km trekking po wyspie. Widzimy kilka dorosłych waranów (większość przy zabudowaniach) oraz kilka małych. Oprócz tego dzikie bawoły i piękne, piękne krajobrazy.

W drodze powrotnej jeszcze postój na koralowej wysepce gdzie panie zbierają muszelki a panowie snorkelują…

11 lipiec 2008 – piątek

Zaczynamy naszą 7-mio dniową podróż po Flores samochodem (4150000Rp za auto za 7 dni). Pierwszy postój 5km za Labuanbajo w jaskiniach Batu Cermin.

Jedziemy cały dzień, zatrzymując się a to na przydrożnym markecie, a to w warungu na obiad. Tuż przed Rutengiem kierowca-przewodnik zabiera nas na punkt widokowy skąd, co prawda przez mgłę, ale oglądamy, tradycyjne dla tego rejonu, pola ryżowe w kształcie pajęczej sieci.

W Rutengu jesteśmy po 16tej. W hotelu (150000Rp) nie ma prądu, ma być później. Pod prysznic chodzimy z latarką. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że to będzie normą na Flores. Nawet w większych miastach prąd jest dopiero od 18tej.

12 lipiec 2008 – sobota

Tego dnia czeka nas przejazd z Rutengu do Bajawy. Po drodze „tradycyjna wioska” Kampung Ruteng, plantacja kakao, obiad w warungu. W Bajawie stacjonujemy w hotelu o wdzięcznej nazwie Edelweis (pisownia oryginalna, 90000Rp).

13 lipiec 2008 – niedziela

Dzisiaj w planie sztandarowe atrakcje okolic Bajawy, ale nie tylko.

Najpierw jedziemy do wioski Bena. Pomimo stosunkowo dużej ilości turystów, wioska robi na nas wrażenie. Niemniej szybko z niej uciekamy, gdyż nie ona jest głównym naszym celem dzisiaj. Mianowicie dzisiaj jest dzień, w którym odwiedzimy Maopongo – miejscowość z której pochodzi Marsi. Długo musieliśmy przekonywać kierowcę aby w ogóle zgodził się tu jechać. Albo mówił, że droga nie jest najlepsza, albo że daleko. Jak się okazało, nie mylił się zbytnio. Z Beny jedziemy na południe aż do wybrzeża. I tu niemiła niespodzianka: do Maopongo jeszcze 15 km, a tu droga się kończy, most zerwany (od ponad 2 lat – wiele razy pytaliśmy o drogę i nikt o tym kierowcy nie powiedział) i dalej samochodem jechać się nie da. Ale nie poddajemy się – nie mija 10 minut a już zbiera się tłum gapiów, wszak tutaj turysta to rzadkość. Po kolejnych 20 minutach mamy już czterech ochotników, którzy zawiozą nas na skuterach do Maopongo i odwiozą z powrotem.

Trasa cudowna, po prawej stronie pas zieleni, a za nim morze, po lewej pas pól ryżowych i góry. Zero samochodów (most zerwany!), wiatr we włosach i machający nam miejscowi.

W Maopongo wzbudzamy nie mniejsze zainteresowanie, szczególnie w domu rodzinnym Marsiego. Oczywiście nikt nie zna angielskiego, na szczęście jak spod ziemi pojawia się docent, który studiował filozofię w Bonn w Niemczech (!) więc coś tam gadamy po niemiecku. W każdym razie sytuacja rodem z filmów Kusturicy. Po godzinnej wizycie jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i powrót do zostawionego przy zawalonym moście samochodu.

W drodze do Bajawy zahaczamy jeszcze o wioskę Wogo. Największą „atrakcją” tu jest jeden stragan pomalowany w barwy „Simpati” – popularnego na Flores operatora telefonii komórkowej.

14 lipiec 2008 – poniedziałek

Dzień przeznaczony na przejazd do miejscowości Riung na północy Flores. Trasa nie jest zbyt uczęszczana, stąd też jakość drogi kiepska – nasz samochód 4×4 wiesza się kilka razy podwoziem na kamieniach.

Sam Riung to naprawdę niewielka mieścina, jedna ulica, nad morzem parę domów na palach, gaj kokosowy i tyle. Ciekawostką jest hotel o nazwie „Pondok SVD” prowadzony przez misjonarzy. Niestety z przyczyn finansowych nie korzystamy z jego gościny, za to wybieramy bungalowy o wymownej nazwie „Nirwana” (130000Rp).

Do Riungu przyjechaliśmy z jednego powodu: stąd można wypłynąć na rajską wysepkę należącą do „Archipelagu 17tu wysp” (tak się nazywa). Tak też czynimy jeszcze tego samego dnia (650000 za statek). Łajba zabiera nas około południa i najpierw kieruje swój dziób w stronę lasu namorzynowego i żyjącej tam kolonii latających lisów, następnie już na wysepkę, gdzie my oddajemy się snurkowaniu a dziewczyny zbieraniu muszelek.

15 lipiec 2008 – wtorek

Całodzienny przejazd z Riungu do Moni – wioski z której wyrusza się na wulkan Kelimutu.

Po drodze zatrzymujemy się w Ende i gdzieś nad morzem gdzie miejscowi zajmują się segregacją błękitnych kamieni (osławiony Blue Stone), które w Indonezji wykorzystuje się do dekoracji domów.

W Moni mieszkamy w uroczym hoteliku Watugana (65000Rp), który z zewnątrz wygląda jak barak.

Po południu spacer po okolicy, jutro Kelimutu – wulkan na szczycie którego znajdują się trzy różnego koloru jeziora.

16 lipiec 2008 – środa

Większość turystów na Kelimutu jedzie na wschód słońca, ale my trochę z przekory, a trochę z lenistwa jedziemy później. Na parkingu pod szczytem jesteśmy około 8:30 (6000Rp za parking), wchodzimy pod górę (25000Rp). Nie żałujemy że pojechaliśmy później, turystów mniej, a jeziorka pięknie oświetlone w rannym słońcu.

Przed południem ruszamy dalej, chcemy dojechać dzisiaj aż 30km za Maumere.

Jeszcze przed zachodem słońca meldujemy się w Wodong (50000Rp)– pięknie położonych bambusowych domkach zaraz przy plaży.

W nocy wydaje nam się, że śpimy bezpośrednio pod palmami, gdyż wątłe ażurowe ścianki z bambusa spełniają rolę głównie psychologiczną. Dźwięki szumu morza oraz odgłosy rozmawiających ze sobą gekonów bez przeszkód dostają się do środka domku.

17 lipiec 2008 – czwartek

Dzisiaj miał być ostatni dzień naszej jazdy wynajętym samochodem. Wstając o 8:00 rano nie jesteśmy jeszcze świadomi, że ostatni dzień był wczoraj. Kierowca nie przyjechał po nas, oszukał nas po prostu. Dzwonimy do niego, ale albo nie odbiera, albo wykręca się, że zepsuł mu się samochód. W rezultacie ostatni odcinek naszej odysei po Flores pokonujemy autobusem (40000Rp za osobę).

Wczesnym popołudniem jesteśmy w Larantuce – mieście portowym położonym na samiuteńkim wschodnim krańcu Flores. Jutro płyniemy dalej na wschód – na wyspę Lembata.

18 lipiec 2008 – piątek

Statek odpływa nieco po 8 (30000Rp). Rozkład jego kursów jest nieco zawiły, w niektóre dni nie odpływa żaden statek, a w inne kilka na raz o tej samej porze. Wszystkie statki płynące na Lembatę są to jednostki całe drewniane, o długości około 20-25m. Mieści się na nich kilkaset osób, a dodatkowo nieograniczona ilość towaru. Nasz statek przewozi akurat kilkanaście nowych skuterów, ale widzieliśmy również szafy, drobny inwentarz, kozy i mnóstwo niezidentyfikowanych kilkudziesięciokilogramowych worków.

Trasa trwa ok. 4 godziny, po drodze zawijamy tylko do portu na wyspie Adonara.

Chwilę po 12tej przybijamy do naszego celu podróży: miasteczka Lewoleba na wyspie Lembata. Swoje kroki kierujemy prosto na postój bemo, skad dostajemy się na terminal, z którego odjeżdżają ciężarówki w głąb wyspy.

Naganiacze szybko nas zauważają i już 5 minut później jesteśmy na pace trucka, który zawiezie nas do Lalamery (25000Rp) – wioski wielorybników. Na ciężarówce spędzamy kolejne 4 godziny, trasa biegnie leśną utwardzoną drogą, więc o wygodach możemy jedynie pomarzyć.

W Lalamerze truck wyrzuca nas niemalże prosto pod drzwiami „pensjonatu” Ben’s Homestay (60000 za osobę z pełnym wyżywieniem)– okazało się, że jeden z kierowców ciężarówki jest synem właścicielki.

Ku naszemu zdziwieniu w „jadalni” spotykamy dwie Polki – pierwsze na całej naszej trasie. Okazało się, że od początku miesiąca na 13 gości „pensjonatu” 11 z nich było Polakami.

Sam homestay bardzo skromny, mieszkańcy śpią na ziemi po to aby turyści mieli swój kąt. W „jadalni” oraz „kuchni” kury chodzą gdzie im się podoba. Woda do „sanitariatów” przynoszona jest w baniakach (nazwy pomieszczeń nie bez powodu umieszczone są w cudzysłowie).

19 lipiec 2008 – sobota

Dzisiaj wypływamy w morze z rybakami. Rybacy aby odbić sobie straty nieudanego połowu czasami zabierają na połów turystów. Koszt jest stały – 100000Rp od osoby, do jednej łódki biorą maksymalnie 2 turystów. Ale bez taryfy ulgowej, wypływa się stosunkowo małą odkrytą łodzią na 6-7 godzin w morze i to dosyć daleko, bo ok. 20km od lądu. Słońce przygrzewa a my dryfujemy na falach. Dziesięciu rybaków rozgląda się i wypatruje większych ryb. Jeśli coś wypatrzą, ich guru staje na dziobie bambusową tyczką zakończoną ostrym metalowym hakiem i w odpowiednim momencie rzuca się cały do wody, wbija hak w rybę i potem zaczyna się dopiero zabawa. Rybacy łowią metodą tradycyjną, więc najpierw ciągną rybę na linie przymocowanej do haka (albo raczej ryba ciągnie rybaków), a jak jest blisko łodzi, to skaczą do wody i walczą z nią dosłownie wręcz.

Świadkowie mówią, że taka walka może się przeciągnąć o kilka godzin i może być bardzo krwawa. W tym sezonie, czyli od maja do lipca rybacy wyłowili już 10 wielorybów, zazwyczaj łowią tyle przez cały sezon.

Na szczęście u nas skończyło się jedynie na próbach ataku na olbrzymią mantę, żadnego zwierza jednak nie złowiliśmy. Na pocieszenie widzieliśmy wiele latających ryb, delfiny oraz wielkiego, większego od naszej łodzi wieloryba.

Około 13tej przybijamy do brzegu, w drodze do naszego homestay-a idziemy wąskimi ścieżkami między domami. Cały czas towarzyszy nam niezbyt przyjemny zapach suszonego rybiego mięsa i wnętrzności.

20 lipiec 2008 – niedziela

Jako że w niedzielę ciężarówki nie kursują (o czym wcześniej nie wiedzieliśmy), dzisiaj dzień kondycyjny. Z ciekawszych wydarzeń, to wybieramy się na niedzielną mszę do kościoła. Nasza pani gospodyni trzeci dzień z rzędu serwuje te same danie, czyli ryż z makaronem…

21 lipiec 2008 – poniedziałek

Dzisiaj pierwsza niemiła niespodzianka to taka, że pierwszy prom do Larantuki płynie dopiero o 12tej, chociaż codziennie miał odpływać o 8 rano. Nie wiedząc o tym zwarci i gotowi czekamy na drodze od 4 nad ranem, a truck przyjeżdża godzinę później. Przekonani, że przez to nie zdążymy na ranny prom wyrażamy swoje niezadowolenie… Całą trasę przez wnętrze wyspy pada deszcz, nasz pierwszy deszcz w Indonezji. Na nasze nieszczęście jesteśmy na pace cięzarówki i za bardzo nie ma możliwości uniku przed monotonnymi kroplami. Do Lewoleby przyjeżdżamy około 8 rano i… czekamy kilka godzin w porcie. Prom przypływa przed 12tą, załadunek trochę się przedłuża i wypływamy około 13tej. Paradoksalnie o tej samej porze wypływają 3 statki w tym samym kierunku.

Na morzu strasznie kołysze i wygina statkiem, w oknie widzimy raz wodę raz niebo. Po dachu statku (drewnianego oczywiście) non stop ktoś chodzi z młotkiem i wali niemiłosiernie. Przypuszczamy, że dobija gwoździe, które wyszły z desek podczas kołysania statku na falach.

Tego samego dnia z Larantuki jedziemy jeszcze 170km do Maumere (40000Rp), tam meldujemy się w hotelu Gardena (80000Rp). Jutro już lecimy na Bali.

22 lipiec 2008 – wtorek

Wczesnym rankiem budzi nas głos naszego kierowcy-oszusta, który przypadkiem odwiedził nasz hotel. Nawet udaje mi się z nim chwilę porozmawiać. Minę ma nietęgą, ale ma też przewagę bo jest w samochodzie… i odjeżdża.

Po śniadaniu idziemy potwierdzić godzinę wylotu do biura Merpati. Wylot mamy o 16:30, ale o dziwo każą nam być na lotnisku już przed 13tą. Mówią, że nigdy nie wiadomo o której godzinie samolot odleci. Mieli rację: samolot – 50 miejscowy Xian MA60 (Made in China) –przylatuje około 14tej, ludzie wysiadają, potem my wsiadamy i już jesteśmy w powietrzu. Jest 14:30.

Po wylądowaniu przejeżdżamy jeszcze taksówką do Ubud (180000Rp za kurs). Mieszkamy w bungalowach Kajeng (135000Rp).

23 lipiec 2008 – środa

Zwiedzamy Ubud: bazar, pałac Puri Saren Agung, Monkey Forest.

24 lipiec 2008 – czwartek

Zwiedzania Ubud ciąg dalszy. Dzisiaj zapuszczamy się za miasto na pola ryżowe. Wieczorem, również na polach ryżowych spożywamy duriana, ponadto rambutany, marakuje i inne tutejsze owoce. Wieczorem udajemy się na plenerowe przedstawienie gdzie stu mężczyzn będzie tańczyć ludowy taniec Kecak (45000Rp). Tuż przed przedstawieniem zaczyna padać. Jest to nasz drugi i ostatni deszcz w Indonezji.

25 lipiec 2008 – piątek

Dzisiaj wynajmujemy samochód na cały dzień i jedziemy zwiedzać Bali (400000Rp za samochód). Na pierwszy ogień idą przydrożne tarasy ryżowe oraz świątynia Pura Gunung Kawi. Następnie źródło Tirta Empul. Kolejna atrakcja to plantacja kawy oraz jezioro Batur.

Na sam koniec zostawiamy sobie dwa obiekty sakralne: najważniejszy kompleks świątyń na Bali: Pura Besakih oraz małą świątynię Pura Goa Lawah gdzie witają nas tysiące nietoperzy zwisających ze skalnego sufitu świątyni.

26-27 lipiec 2008 – sobota, niedziela

Dwa ostatnie dni przeznaczamy na leżakowanie i totalny relaks. Wybieramy czterogwiazdkowy hotel Swiss Grand Bali w Nusa Dua. Na szczęście hotel nie znajduje się na całkowitym odludziu i do mini centrum Nusa Dua jest zaledwie 15 min piechotą. W centrum oczywiście sklepiki z pamiątkami oraz kilka konkretnych restauracji. Każdy naganiacz na widok witał nas słowami: „pasmatri”

28 lipiec 2008 – poniedziałek

Rano taksówką ewakuujemy się do Kuty (80000Rp za taxi). Zostawiamy bagaże w hotelu Bendesa w pokoju Bartka (Bartek zostaje w Indonezji jeszcze miesiąc) i idziemy na ostatnie zakupy.

Samolot mamy o 23:35. Na lotnisku przy odprawie paszportowej celnik przybijając nam pieczątkę aż zerknął na zegarek. Za 2 godziny mija termin naszej 30-to dniowej wizy.

29 lipiec 2008 – wtorek

Międzylądowanie w Kuala Lumpur, przesiadka w Doha i około 13-tej lądujemy w Wiedniu.

O 21 mamy autobus do Krakowa.

Na wszelkie dodatkowe pytanie odpowiedzą autorzy:

ania@manczyk.net

pawel@manczyk.net


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u