Bliski Wschód i Ziemia Święta – Adam Kowalak

Adam Kowalak

Podróż po Egipcie, Izraelu oraz Jordanii odbyłem samotnie w 2003 roku w ciągu trzech tygodni lipca. Samolotem czarterowym leciałem na trasie Warszawa – Hurgada – Warszawa, dalej lokalnymi środkami transportu, głównie autobusami. Trasa bliskowschodnia miała mniej więcej taki kształt: Hurgada – Kair – Dahab – Góra Synaj – Dahab – Taba – Eilat – Jerozolima (stąd wypady m.in. do Tel Avivu, Ein Gedi, Betlejem) – Eilat – Akaba – Wadi Rum – Wadi Musa (Petra) – Amman (stąd zamki pustynne) – Akaba – Nuweiba – Kair – Hurgada.

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

Koszty:

Powrotny bilet na czarter z Warszawy do Hurgady wyniósł mnie 1200 złotych, przy czym niestety okazało się, że zamiast czterech dostanę tylko 3 tygodnie urlopu i musiałem dopłacić 50 zł za zmianę terminu. Bilet rezerwowałem na około miesiąc przed odlotem. Biuro podróży Alfa-Star, korzystające z powietrznej floty firmy Air Polonia (pierwsze polskie tanie linie lotnicze, ale w grudniu 2004 – spółka Air Polonia ogłosiła niewypłacalność, więc różnie to bywa). Pod względem kosztowym, egipska Hurgada, to obok Sharm El Sheikh (na południu Półwyspu Synaj), dobre miejsce na dostanie się do Egiptu, czy w ogóle na Bliski Wschód. Latają tam samoloty czarterowe wynajmowane przez biura podróży oferujące głównie wycieczki typu all inclusive. Przeloty czarterowe są z reguły tańsze od rejsów liniowych i jak komuś nie zależy na zarezerwowaniu biletu z wyprzedzeniem, to można znaleźć całkiem ciekawe okazje typu last minute.

Porównując te trzy kraje, zdecydowanie najdroższy jest Izrael, najtańszy natomiast Egipt.

Przybliżone kursy walutowe w chwili trwania podróży:

Funt egipski: 1 USD = 6 EGP

Szekla izraelska: 1 USD = 5 ILS

Dinar jordański 1 USD = 0,7 JOD, czyli 1 JOD = 1,4 USD

Kursy nie zmieniły się w istotny sposób, ale warto sprawdzić – najlepiej w internecie, np. na stronie: http://www.xe.net/ucc/

Noclegi:

Najmniej kosztowny jest zdecydowanie Egipt: najtańsze na prowincji można znaleźć nawet od 5ESP, ale z reguły należy liczyć się z około 10-30 funtów za pokój, co zresztą na złotówki jest i tak dość niewielką kwotą. Niektóre hoteliki w których nocowałem:

Hurgada: Sunshine Hotel: wychodząc z dworca autobusowego należy skręcić w prawo i przejść jakieś 500 metrów. Hotel zlokalizowany po lewej stronie ulicy składa się z kilku pokoi na piętrze oraz z Centrum Nurkowania na parterze. Za duży pokój z 3 łóżkami płaciłem 10 funtów.

Kair: korzystałem z hotelu Sun, który ma tę zaletę, że jest położony w centrum, niedaleko Muzeum Egipskiego, dość wysoko, bo na 9tym piętrze, ale dobra wiadomość jest taka, że winda czasami działa… Za nocleg zapłaciłem 30 funtów, za cały pokój + śniadanie w cenie (nocleg typu dormitory, czyli miejsce w kilkuosobowym pokoju kosztowało połowę tej kwoty, ale akurat wtedy nie było wolnych miejsc).

Dahab: jest tam całkiem spory wybór miejsc, żeby się zatrzymać – najtańsze są bungalowy, po około 10 funtów od osoby (tyle ja płaciłem, chociaż można podobno było znaleźć coś za 7). Zatrzymałem się na kilka dni w Deep Blue Diving Centre, na końcu głównej ulicy prowadzącej w kierunku nabrzeża.

Nuweiba: właściwie jakieś kilkanaście kilometrów od odprawy promowej znajduje się kilka całkiem przyjemnych ośrodków, gdzie można wynająć sobie słomianą chatkę z łóżkiem i wentylatorem za jakieś 10ESP za dobę (czy nawet 5), chociaż jest całkiem spory wybór w wyższych standardach cenowych.

Izrael:

Kraj dość drogi, ceny wyższe niż w Polsce, chociaż jeżeli chodzi o noclegi, to nie jest aż tak strasznie źle… Nie licząc jednej nocy w krzakach, spałem wyłącznie w Petra Hostel, na Starym Mieście w Jerozolimie, niedaleko Bramy Jaffy. Za nocleg na dachu płaciłem 20 szekli za dobę, czyli niecałe 20 złotych. W wieloosobowym pokoju nocleg kosztował około 30 szekli. Bardzo polecam tam nocleg na dachu – w nocy Stara Jerozolima wygląda fantastycznie: prawie na wyciągnięcie ręki widać jasno oświetloną kopułę Bazyliki Grobu Chrystusa oraz złote zwieńczenie Meczetu Skały (Dome of the Rock).

Będąc w Jordanii spotkałem jednego Niemca, który spał w hoteliku o nazwie Tabasco za 18 szekli za dobę (można znaleźć wpisując nazwę w wyszukiwarkę internetową). Są to chyba najbardziej korzystne miejsca noclegowe w Jerozolimie, o ile nie w całym Izraelu. A przynajmniej najlepiej położone.

Jordania:

Najtańsze noclegi są na dachach, od około 1,5 JOD, ale nie wszędzie są one dostępne.

Akaba: korzystałem z Red Sea Hotel płacąc 7JOD (około 10USD) za jednoosobowy pokój z łazienką.

Petra (a właściwie Wadi Musa): spałem w hotelu Stars Valley Inn w cenie 6JD za ładny, duży, choć lekko zaniedbany pokój z łazienką. Taki sobie, ale wybór jest bardzo duży – Petra jako główna atrakcja tego kraju obfituje w różnorodne miejsca noclegowe, przy czym zasada jest taka, że im bliżej do wejścia do ruin, tym wyższa cena.

Amman: Polecam zdecydowanie hotel Cliff w położony Downtown (centrum miasta). Niektórzy co prawda odradzają, twierdząc że jest brudny, nadmiernie zatłoczony itp. ale nie miałem tego typu odczuć. Nocleg na dachu: 2-2,5JD, w kilkuosobowym pokoju około 0,5JD więcej. W hotelu tym podobało mi się – paradoksalnie – to, że był on prawie pełen. Cóż – rok 2003 ze względu na wojnę w Iraku spowodował gwałtowne zmniejszenie ilości turystów we wszystkich krajach regionu, więc wiele razy bywało tak, że byłem jedynym gościem w całym hotelu, gdzie oprócz właściciela czy sprzątającego chłopaka nie było nikogo, do kogo można by było się odezwać…

Wizy:

Egipt: wydawana na lotnisku (przynajmniej w Hurgadzie – w przypadku liniowego połączenia do Kairu raczej też, ale należy się upewnić) jednokrotna kosztuje 15USD (czasami podobno18). Wizy dwukrotnej na lotnisku nie (chyba, chociaż na 100% nie jestem pewien) można otrzymać, ale np. opuszczając kraj można poprosić, żeby przerobiono tę wizę na dwukrotną. Gdy opuszczałem Egipt na granicy z Izraelem (przejście Taba/Eilat) egipski urzędnik graniczny sam mi takie coś zaproponował. Kosztowało mnie to niedużo, bo jedynie 13 funtów egipskich (+ długopis który sobie wziął). Wizę egipską można oczywiście wyrobić też wcześniej w Ambasadzie w Warszawie, przy ulicy Alzackiej 18 (więcej informacji można znaleźć na stronie MSZ: http://www.msz.gov.pl – Poradnik Polak za Granicą 2004 itp.)

Warto wiedzieć ponadto, że nie potrzebna jest wiza żeby wjechać tylko na Półwysep Synaj – dostaje się w tym przypadku tzw. Sinai Pass, który upoważnia jedynie do przebywania na Półwyspie – ale nie można już wtedy np. pojechać do Kairu.

Jordania: wiza kosztuje (chyba) 10 dinarów (wielokrotna 20JOD) i można otrzymać ją na przejściu granicznym. Najlepszym wyjściem jest przekroczenie granicy z Jordanią w Akabie (czyli z Egiptu lub Izraela), gdzie ze względu na status ekonomicznej strefy Akaby, wiza jordańska jest za darmo.

Darmową wizę jordańską można także prawdopodobnie dostać na innych przejściach granicznych, ale trzeba jej wyraźnie zażądać, mówiąc że jedzie się do Akaby. Trzeba tam się faktycznie wybrać w ciągu 2 dni i się zarejestrować. Przy wyjeździe z Jordanii obowiązuje podatek wyjazdowy 5JOD.

Izrael: wizy nie są wymagane, wystarczy polski paszport z przynajmniej 6 miesięcznym okresem ważności. Opuszczając Izrael ponosi się opłatę wyjazdową w wysokości 65 szekli (tyle płaciłem przekraczając granicę z Eilatu do Akaby). W przypadku korzystania z przejść na terenie Zachodniego Brzegu (granica z Jordanią) opłata ta się dubluje (podobno połowa idzie do kasy Izraela, połowa do kasy Palestyńskiej).

Transport:

W Egipcie korzystałem głównie z autobusów dalekobieżnych jadących w nocy (żeby trochę zaoszczędzić na czasie i pieniądzach na hotel… chociaż to drugie ma mniejsze znaczenie w tym kraju, zwłaszcza że bilety na przejazdy nocne są często droższe od tej samej trasy w dzień – różnica może sięgać jakichś 10-15 funtów, czyli tyle za ile można mieć nocleg). Autobusy w Egipcie jeżdżące na dłuższych trasach są dość wygodne i raczej nowe. Jadąc na południe można także korzystać z pociągu.

Przejazd Hurgada – Kair: około 7 godzin, cena około 40 funtów.

Kair – Dahab: prawie 12 godzin; 60-70 funtów (dla obcokrajowców trochę droższe).

Dahab – Taba: 30 funtów; 4-5h.

Z egipskiej Nuweiby można dostać się promem do jordańskiej Akaby. Cena coś koło 45USD za szybki prom czy około 30USD za wolniejszy. Kupując bilet w dwie strony można trochę zaoszczędzić. Istotną informacją może być to, że bilety na prom kupowane w Jordanii na przeprawę do Egiptu są tańsze niż te kupowane w Egipcie.

Warto rozważyć przejazd lądem przez Izrael, ale jest tutaj kilka przeciwwskazań (o tym później).

Przechodząc przez granicę Taba/Eilat, po dotarciu na stronę izraelską (po dość drobiazgowej i często długotrwałej kontroli) jest trochę ponad 5km do centrum Eilatu. Można podjechać autobusem albo iść pieszo. Izrael nie jest szczególnie wielkim krajem, więc wszędzie właściwie można się dostać w ciągu jednego dnia. Przejazd na trasie Eilat – Jerozolima to jakieś 4,5-5h jazdy autobusem numer 444 w cenie około 60 szekli. Z Jerozolimy np. do Tel-Avivu jest około godziny jazdy i cena około 20 szekli (kupując bilet tam i z powrotem trochę się oszczędza). Przejazd z Jerozolimy w dwie strony do Ein Gedi nad Morzem Martwym kosztował mnie 60 szekli. (2h w jedną stronę). Bilet na miejski autobus w Jerozolimie 5,6 ILS za przejazd.

Wracałem tą samą drogą: z Jerozolimy do Eilatu i na granicę z Jordanią (m.in. ze względu na darmową wizę jordańską, którą tutaj mogłem otrzymać).

Abstrahując od drogi powietrznej, pomiędzy Egiptem a Jordanią można się poruszać na dwa sposoby:

Promem na trasie Nuweiba – Akaba (ok.30-45USD w jedną stronę)

Lądem przez Izrael

Koszt drugiej opcji wygląda następująco: autobus Nuweiba – Taba ok. kilkunastu funtów; przejście granicy na pieszo, dalej – będąc już w Izraelu – ze względu na odległość najlepiej wziąć taksówkę z granicy egipskiej do jordańskiej: koszt około 35 szekli, opłata wyjazdowa z Izraela: ok. 65 szekli + po stronie jordańskiej 5JOD za dojazd do Akaby taksówką, które wydają się mieć tutaj monopol).

Tak więc porównując obie opcje, okazuje się że wersja z przejazdem przez Izrael (niecałe 30USD zakładając przejazdy taksówkami w zaznaczonych miejscach – ciężko to zrobić inaczej, chyba że na stopa, ale tak nie próbowałem) wcale nie jest dużo tańsza od bezpośredniego promu (taniej będzie w przypadku kilku osób – koszt taksówki się rozłoży), ale może być znacznie szybsza.

Wjazd do Izraela ma jednak także swoje inne smaczki: specyficzna kontrola graniczna, którą warto przejść z czystej ciekawości. Oczywiście należy być przygotowanym na różnorodne pytania dotyczące często kwestii prywatnych. Urzędnikom chodzi zasadniczo o dwie rzeczy: stwierdzenie czy nie stanowimy zagrożenia dla izraelskiego rynku pracy, oraz z drugiej strony, czy nie stanowimy zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju.

Inną kwestią jest słynny problem izraelskiej pieczątki – mając taką w paszporcie nie mamy najmniejszych szans wjechać do niektórych krajów muzułmańskich, jak np. Syria, Jemen, Iran itp. Jordania oraz Egipt do tej grupy nie należą, ale jeżeli ktoś ma zamiar kontynuować podróż po innych krajach Bliskiego Wschodu powinien się dobrze zastanowić.

Wjechać do Izraela, tak żeby nie pozostał żaden ślad w paszporcie, można właściwie tylko na jeden sposób i tylko na jednym przejściu granicznym: King Hussein Bridge na granicy Zachodniego Brzegu i Jordanii. Tylko tam jest to możliwe że po obu stronach granicy nie wstawią pieczątki do paszportu, tylko na oddzielnej kartce. Na innych przejściach – owszem – może udałoby się przekonać do tego izraelskich urzędników, ale zawsze będzie pieczątka np. z Taby po stronie egipskiej, która znaczy właściwie to samo: nie ma szans wjechać m.in. do Syrii.

Jeżeli chodzi o mnie, to kończyła mi się ważność paszportu, więc nie musiałem się bawić w tego typu rzeczy. Miałem co prawda w paszporcie wizę syryjską sprzed pięciu lat, której to zawdzięczam bardzo wnikliwe, szczegółowe i kilkugodzinne przesłuchanie przez izraelskich urzędników. Tak więc mając oznaki pobytu we wrogich Izraelowi krajach można teoretycznie do Izraela wjechać, ale wiąże się to z męczącym (choć z drugiej strony, podchodząc do tego nieco masochistycznie – całkiem ciekawym) przeżyciem.

!!!Bardzo polecam zapoznać się ze stroną internetową: www.jordanjubilee.com (w języku angielskim; dużo praktycznych informacji na temat podróżowania po tych krajach, zwłaszcza odnośnie Jordanii).

Transport w Jordanii nie jest szczególnie drogi: przejazd z Ammanu do Akaby to wydatek około 3 dinarów. Taksówka z dworca autobusowego w Ammanie do wybranego hotelu w centrum to wydatek około 1 dinara (można znacznie taniej skorzystać z taksówek w kolorze białym, które kursują na ściśle wyznaczonych trasach).

Zwiedzanie itp.:

Egipt: są duże zniżki na legitymację studencką. Kto już nie jest studentem może sobie ją wyrobić w Kairze za 52,5 funta. Jest to legitymacja prawdziwa, jednakże nie jest weryfikowany status bycia studentem – podpisuje się tylko oświadczenie.

Tak więc przykładowo: wstęp na teren piramid 20 funtów (studenci 10). Muzeum Egipskie analogicznie i wiele innych podobnych relacji cenowych. Ważne: ostatnio podobno ceny wstępów do różnych obiektów zabytkowych w Egipcie wzrosły dość znacznie, chyba dwukrotnie.

Jordania: jest zniżka 50% na ISIC w Petrze. Poza tym bilety wstępu do Petry znacznie w ostatnich latach potaniały. Kiedyś była to kwota 21JOD (30USD) za dzień; teraz jest to dużo taniej (11/13/16 JOD za 1/2/3 dni bez zniżki). No a będąc w Jordanii Petrę koniecznie trzeba odwiedzić!!

Całodniowa wycieczka po pustyni Wadi Rum dżipem z noclegiem na pustyni kosztowała mnie 35 dinarów (byłem sam – cóż… za granicą wojna, więc nie ma turystów). Całodniowa wycieczka po zamkach na pustyni startując z Ammanu: 10JOD, odwiedzając 5 zamków. Może być, chociaż z tego wszystkiego i tak Petra jest najlepsza – byłem tam dwa dni, chociaż warto zostać dzień dłużej, jak ktoś nie lubi się śpieszyć… ale wiadomo – kwestia gustu.

Izrael: przede wszystkim Stare Miasto w Jerozolimie – najlepiej zatrzymać się tam na nocleg. Warto tam zostać przynajmniej kilka dni:

Bazylika Grobu Chrystusa – wstęp bezpłatny, przed Grobem stało tylko kilkoro ludzi (w normalnych, spokojnych czasach tłoczyły się tu podobno tysiące pielgrzymów).

Droga Krzyżowa: prowadzi uliczkami Starej Jerozolimy, ostatnie stacje są w Bazylice Grobu.

Kopuła Skały – niestety – podczas mojego pobytu nie udało mi się tam dostać – tylko zorganizowane grupy i limitowana liczba odwiedzających.

Góra Oliwna – kawałek za Starym Miastem – można przejść się na pieszo, ciekawa panorama na miasto.

Ściana Płaczu – zwana też Zachodnią Ścianą – pod Kopułą Skały – wstęp oczywiście bezpłatny, ale trzeba dać bagaż do prześwietlenia.

Betlejem – to już Zachodni Brzeg – można tam dojechać autobusem spod Bramy Jaffy, a następnie trzeba przejść kontrolę (podchodzi się pojedynczo, inne osoby czekają w oddaleniu) i do Bazyliki Narodzenia można podjechać taksówką (15-20 szekli) lub pójść pieszo. Zależnie od sytuacji i etapu konfliktu Izraelsko-palestyńskiego dostęp na Zachodni Brzeg może być utrudniony. Ale naprawdę warto zobaczyć tę Bazylikę – podczas mojego pobytu w tym Kościele byłem jedynym turystą, a przewodnik który mnie po wyjściu zaczepił mówił, że kiedyś bywało tu kilka tysięcy ludzi dziennie.

Tel Aviv: dla mnie główna atrakcja to ładna plaża leżąca prawie w centrum miasta.

Morze Martwe: można się wybrać od strony Izraela albo Jordanii. W Izraelu dobrym miejscem jest Ein Gedi (2h jazdy z Jerozolimy). Kąpiel oczywiście obowiązkowa: ciepła, kleista woda – należy uważać na oczy. Kilka godzin pobytu nad tą najniżej na świecie położoną depresją geologiczną (ponad 400 m pod poziomem morza) w zupełności wystarczy. Zwłaszcza, że pływać się nawet nie da, bo woda sama unosi i kładąc się na brzuchu wyrzuca stopy ponad powierzchnię. Nad Morze Martwe można oczywiście też dotrzeć od strony Jordanii.

Warto się wybrać na całodniową wycieczkę po ważniejszych miejscach Izraela – organizowane są przez hoteliki i tam można zasięgnąć informacji. Cena 90 szekli nie jest przecież zabójcza – wychodzi nawet taniej porównując ceny transportu publicznego…. podczas mojego pobytu problem był jednak taki, że nie było chętnych (brak turystów).

DZIEŃ PO DNIU

5 lipca 2003

Samolot leciał 4 godziny. Stewardessy sprzedawały tani, bezcłowy alkohol. Gdzieś nad Turcją połowa pasażerów była już pijana. Później było morze i piasek Egiptu, plus 3 małe stożki będące grobowcami sprzed 45 stuleci.

Już po wylądowaniu w Hurgadzie odłączyłem się od grupy, czekającej na swój przydział hoteli i poszedłem załatwiać wizę. Zwinąłem formularz przewodnikowi jakiejś rosyjskiej wycieczki („nasi” złośliwie nie chcieli mi dać blankietu, bo nie miałem voucheru na hotel), wypełniłem i po chwili za 15 dolarów dostałem dwa znaczki do paszportu, które przybił mi później pieczęcią kolejny urzędnik. Dalej taksówka za 20 funtów i jazda na dworzec autobusowy. Prowadził tutejszy chrześcijanin (około 10% ludności Egiptu to Koptowie), przy lusterku kołysał się ukrzyżowany Chrystus.

Na dworcu kupiłem bilet do Kairu na godzinę 01:00 w nocy (mogłem wcześniej, ale wolałem wylądować w Kairze rano niż w środku nocy).

Jakiś koleś zaproponował mi swój hotel – kilkaset metrów dalej. Zapłaciłem 10 funtów za pokój – chciałem odpocząć parę godzin i wziąć prysznic.

Byłem chyba jedynym gościem – zjadłem z Egipcjanami kolację (arbuz, zwany batiha z białym serem i plackami chleba), a później ze starym Hassanem z hotelu poszedłem na sziszę (fajkę wodną). Paliliśmy, grając w domino. W nocy Hassan odprowadził mnie na autobus.

6 lipca

Rano, po całonocnej jeździe autobusem ląduję w Kairze. Taksówkarz w zamian za kilka funtów zawiózł mnie do hotelu Sun – położony w samym centrum na 9 piętrze. Zarejestrowałem się w recepcji, odpocząłem trochę, po czym pojechaliśmy z jednym chłopakiem z hotelu na „wycieczkę” do piramid. Lepiej jechać samemu – wycieczka polegała na tym, że zawiózł mnie tam taksówką i później przez godzinę namawiał, żebym wynajął zwiedzanie piramid na wielbłądzie u jego kumpla. Nie czułem się zobowiązany, żeby na to przystać (sporo sobie życzyli i poza tym mocno lawirowali, co do szczegółów), więc po długich targach odmówiłem i poszedłem sam.

Zwiedzanie piramid jest bardzo ciekawe, ale – niestety – plagą są tamtejsi naganiacze. Jak się na nich cierpliwie nie zwraca uwagi, to można w miarę spokojnie obejrzeć nekropolię, ale wystarczy tylko się zapytać – how much? i już nie popuszczą… Dałem się skusić na przejażdżkę na koniach – zrzuciłem cenę na 20 funtów, ale później koleś mi powiedział, że miał na myśli tylko jednego konia i że za drugiego też muszę zapłacić… ciężką miałem z nim przeprawę… no ale samo miejsce bardzo fajne, posiedziałem łącznie kilka godzin, na przemian spacerując w słońcu i odpoczywając w cieniu – lepiej zawsze mieć zapas kilku litrów wody.

Wróciłem do centrum taksówką za 10 funtów (jest to w miarę normalna cena za dłuższe przejazdy w Kairze, ale trzeba się umówić wcześniej, bo zawsze starają się zawyżyć). Po powrocie około 14 spałem jak suseł do 22giej, po czym wyszedłem na miasto. Zaczepiło mnie dwóch młodych ludzi – poszedłem z nimi na sziszę. Jeden był gejem i się do mnie (choć trzeba przyznać – dość kulturalnie) dobierał, drugi był jego opiekunem (podczas roku szkolnego pracował jako psycholog, teraz były wakacje, więc ani pracy, ani płacy). Pojechałem później z nim do jego mieszkania, żeby poznać jego rodzinę. Wylądowaliśmy u niego w dzielnicy Giza, na obrzeżach Kairu w okolicach północy, więc zostałem u Hossama (tak miał na imię) na noc….. i także na kolejną…

7 lipca

Wyprowadziłem się z hotelu i zawiozłem rzeczy do Hossama. Kupiłem bilet do Dahab na kolejny dzień wieczorem – potem spacerowaliśmy, razem z jego półtorarocznym synkiem Mido, kilka godzin po mieście. Poszliśmy nad Nil, później kawałek wzdłuż tej (ciągle oficjalnie, choć niektórzy to kwestionują na rzecz Amazonki) najdłuższej rzeki na świecie, dalej przez wyspę Zamalek i kawałek dalej (Mido już zasypiał) podjechaliśmy minibusem do domu. Kupiłem jedzenie, a żona Hossama przygotowała obiadokolację… Później odwiedziliśmy jeszcze palarnię fajek i spędziliśmy wieczór puszczając kłęby dymu z shishy razem z Hossamem i jego kumplem Ahmedem. Ahmed był prawnikiem, rodzice wynajmowali mu biuro-pokój, w którym prowadził swoją kancelarię, ale nie za wiele miewał klientów w tej dość ubogiej dzielnicy. Oprócz braku klientów Ahmed miał dwa nurtujące go problemy: język angielski, którym się słabo posługiwał (chciałby lepiej, miałby wtedy szansę na lepszą pracę) oraz lesbijki w Europie – nie mógł pojąć skąd się biorą – no, bo „tak tam przecież łatwo o seks”…

8 lipca

Hossam nie chciał ze mną iść do Muzeum Egipskiego – mówił, że woli rzeczy żywe niż martwe. Poszedłem więc sam, ale to co tam było – chociaż nieżywe – wystarczyło, żeby zrobić na mnie spore wrażenie. Z otwartymi ustami stałem nad złotą maską Tutanchamona i wlepiałem w nią oczy przez kilka minut. Po jakimś czasie przyszedłem z powrotem, żeby znowu stanąć w ciemnym, klimatyzowanym pomieszczeniu i spoglądać w oświetloną małymi punktami, złotą twarz dawnego władcy. Bogactwo skarbów wydobytych z grobowca tego, niezbyt w końcu znaczącego, faraona, świadczyć może o ogromnych kosztownościach, które pochowane były wraz z bardziej znamienitymi władcami. Z tamtych skarbów zachowały się jedynie fragmenty, z uwagi na działania złodziei grasujących przed wiekami.

9 lipca

Rano przyjechałem do Dahab – miejsca, które ostatnio staje się coraz popularniejsze wśród amatorów nurkowania. Chociaż turystów coraz więcej, wciąż jest w miarę tanio. Spokojnie mogę polecić to miejsce na kilkudniowy, albo i dłuższy wypoczynek. Spacerowałem sobie trochę po mieście, na wieczór wykupiłem przejazd na Górę Synaj (30 funtów tam i z powrotem).

10 lipca

Na miejsce dotarliśmy chyba około 2 w nocy. Kierowca wskazał nam kierunek, w którym mieliśmy iść. Więc poszliśmy. Ja, dwie czy trzy parki z różnych państw, jeden Japończyk i pewien stary podróżnik (chyba) z Anglii. Anglik się potknął na kamieniu i padł na ziemię. Ktoś pomógł mu wstać – na szczęście nic sobie nie zrobił i szedł dalej. Było bardzo ciemno (latarki bardzo tutaj wskazane), szedłem zaraz za Japończykiem, który świecił pod nogi. Minęliśmy czarne mury Klasztoru Świętej Katarzyny i dalej przed siebie ścieżką. Co jakiś czas na 2-3 metry przed oczami pojawiał się ciemny łeb wielbłąda, zaraz po tym następował ochrypły dźwięk „camel ride??” dochodzący zza zwierzęcia, który namawiał do przejażdżki na górę.

Z małymi odpoczynkami wejście na szczyt Góry Synaj zajęło nieco ponad 2 godziny. Japończyk owinął się śpiworem i wkulił się w kąt muru, ja założyłem kurtkę i siadłem obok niego. Było dość chłodno, na dodatek byłem mocno spocony – rozpuścił mi się nadruk na kupionej wcześniej koszulce. Na górze miejscowi dorabiają sobie wynajmując za kilka(naście?) funtów materace i koce. Pluskwy gratis. Nie wziąłem żadnego, wolałem się poruszać, jak robiło mi się zimno. Ludzi coraz więcej – jak patrzyło się w dół, widać było świetlny sznur sunący powoli pod górę. Każdy punkcik tego węża to kolejna osoba lub ich grupka – pielgrzymów czy turystów.

Dwie albo trzy godziny później zaczęła wznosić się czerwona kula i robiło się coraz jaśniej. Dopiero wtedy widać było, jakie ilości ludzi zgromadziło na szczycie góry, to – jakby nie było – codzienne wydarzenie.

Po zejściu z góry odwiedziłem jeszcze Klasztor Świętej Katarzyny, leżący u jej stóp. Wstęp bezpłatny.

11 lipca

Będąc w Dahab warto pojechać do Blue Hole – przejazd tam i z powrotem kosztuje 15 funtów, wycieczki do tego nieodległego miejsca organizuje wiele biur w mieście. Blue Hole – tak jak sama nazwa mówi jest niebieską dziurą o dość sporej głębokości. Całkiem dobre miejsce do nurkowania oraz popływania z maską i rurką. Rafa koralowa i różnokolorowe ryby robią ciekawe wrażenie.

12 lipca

Czas opuścić Dahab – rano kupuję bilet do Taby na granicy z Izraelem. Trzy godziny jazdy i największym słońcu, w południe wysiadam z autobusu i z plecakiem wlokę się ku granicy. Najpierw prześwietlenie bagażu, później kontrola paszportowa – młoda Żydówka w mundurze zrobiła wielkie oczy jak w moim paszporcie natknęła się na syryjską wizę i pieczątki… i się zaczęło… kilkugodzinne przesłuchanie. Łysy urzędnik w kłębach tytoniowego dymu trzyma mnie pod krzyżowym ogniem pytań: – co robię, ile mam pieniędzy, co robią moi rodzice, z kim się kontaktowałem w Syrii, później z powrotem jakieś pytanie z początku listy, dalej znowu jakieś, co już padło… Dziewczyna w mundurze siedzi obok i się uczy… Jestem spokojnym człowiekiem, więc spokojnie odpowiadam… nie irytuję się jak mijają kolejne długie minuty. Poniekąd czegoś takiego oczekiwałem. Celnik gdzieś dzwoni, podając moje dane. Każą mi czekać. Więc czekam godzinę. Co jakiś czas podchodzi facet – ten sam, tylko bez papierosa w ustach i znowu strzela jakimś asem z podwiniętego (jest ciepło) rękawa….. kolejna godzina. I jeszcze jedna… Podchodzi dzieczyna – Adam, proszę. Daje mi paszport i mogę iść. Więc idę. Idę kilometr (przez stres graniczny zapomniałem wymienić pieniądze i nie mam szekli na autobus), drugi (do centrum Eilatu jest jakieś 5-6 kilometrów od granicy). Zszedłem odpocząć nad wodę, rozebrałem się i popływałem trochę w Czerwonym Morzu. Jak się wysuszyłem, przez kolejną ponad godzinę człapałem przywalony upałem i bagażem w kierunku centrum.

Dowlokłem się do lotniska, gdzie był bankomat. Wyciągnąłem 400 szekli i poszedłem się najeść… Później dworzec autobusowy. Powoli zaczyna się zmierzch. Ostatni autobus do Jerozolimy odchodzi o 21szej. Na miejscu będzie pomiędzy 1 a 2 w nocy. Co tam będę robił o tej porze? Będę się martwił później – myślę sobie i kupuję bilet.

13 lipca

No i wylądowałem w Jerozolimie około 1:30 w nocy. Kierowca zatrzymał się na jakimś przystanku i kazał wszystkim wysiąść. Spytałem się go o dworzec autobusowy. Myślał, że się tam z kimś umówiłem, a ja tam chciałem po prostu poczekać… Niestety – dworzec, choć znajdował się naprzeciwko, był zamknięty w nocy. Chodzę więc dookoła jakiś czas, jakiś młody chciał 5 szekli, bo – jak mówił – utknął w środku nocy. Nie dałem mu – byłem w gorszej sytuacji.

Minęła druga, dookoła pusto, idę na pobliski parking, siedzę chwilę na murku. Ale ile można – poszedłem obejrzeć pobliskie krzaki – znalazłem całkiem fajne miejsce – leżały tam jakieś stare drzwi, które zasłaniały widok, jakby patrzeć z ulicy. Wszedłem w krzaki i wczołgałem się w dziurę tworzoną przez deski drzwi i rośliny. Położyłem się na plecaku i tak leżąc w półletargu oczekiwałem poranka. Nie było specjalnie zimno, ale powoli wkładałem na siebie kolejne warstwy odzieży. Skarpetki, bo coś zaczęło mnie kąsać po nogach, koszulę, żeby ochronić od ukąszeń ręce. I tak leżałem, częściowo na plecaku, częściowo na ortalionowej kurtce, która trochę izolowała mnie od zimna.

Chyba sporo już przed piątą rano i przed słońcem, zaczęły ćwierkać ptaki. Zaczęło powoli się rozjaśniać… poleżałem jeszcze trochę i zacząłem wygrzebywać się z tego przypadkowego legowiska. Plecak na plecy i ruszyłem ulicą Jaffy w kierunku Starego Miasta. Doszedłem tam mniej więcej po godzinie. Nie śpieszyłem się specjalnie, no a poza tym odległość z dworca autobusowego do Starej Jerozolimy jest dość spora. Po drodze mijam poszarpane pobocze i wiszące na płocie wyschnięte już nieco wieńce. Niecałe dwa tygodnie temu wysadził się tutaj w autobusie człowiek – bomba. Palestyński terrorysta przebrany za ortodoksyjnego Żyda. Kilkanaście osób zabitych, kilkadziesiąt rannych.

Doszedłem do Starego Miasta od strony Bramy Jaffy. Wspiąłem się po schodkach. Po jakimś czasie i kilku perturbacjach (m.in. pogawędka z pijanym Rosjaninem, chwiejącym się pod ciężarem do połowy pustej butelki, którą trzymał w ręku) znalazłem to co chciałem: Petra Hostel i zainstalowałem się na dachu. Widok z dachu naprawdę godny polecenia: cała Stara Jerozolima.

Podczas wielokrotnych spacerów wąskimi uliczkami wokół Starego Miasta w pamięci utkwiła mi Dzielnica Armeńska, w której na każdym kroku porozwieszane były plakaty informujące o ludobójstwie dokonanym przez Turków na Ormianach. Czerwone plamy na mapie Turcji i okolic, tym większe im więcej krwi przelano. W położonej obok Dzielnicy Żydowskiej także podkreślano swoją męczeńską przeszłość, chociaż nie tak natarczywie. Odwiedziłem także Ścianę Płaczu, oraz położoną kawałek za murami Górę Oliwną.

14 lipca

Obudziłem się o 2 w nocy i zszedłem na dół. Zapisałem się wcześniej na całodniową wycieczkę, która miała objąć kilka ważniejszych miejsc związanych ze starym Izraelem, m.in. Madabę, Jerycho i kilka innych, m.in. Morze Martwe.

Zawiódł kierowca – ponoć jego żona akurat rodziła w szpitalu. Wycieczka nie odbyła się – jak udało załatwić się kolejnego kierowcę, okazało się, że brakuje już kilku uczestników. Razem z poznanym Palestyńczykiem i jego dziewczyną z Salwadoru pojechaliśmy autobusem (ok.2h) nad Morze Martwe do miejscowości Ein Gedi. Dotarliśmy na miejsce przed 8-ą rano, ale już było bardzo gorąco i duszno.

Woda bardzo gęsta – czułem się jakbym wszedł w jakąś lepką zawiesinę. Pływać właściwie nie dało rady – jak się kładłem na brzuchu, to wywalało mi nogi ponad powierzchnię. Jedynie można się unosić, leżąc na plecach. Należy uważać na oczy – solna zawiesina jest dość niebezpieczna. Poza tym smakuje dość ohydnie – trząsłem się cały po spróbowaniu językiem paru kropel ‘wody’.

Kilka godzin później, po powrocie do Jerozolimy, aż do późnego wieczora włóczyłem się wąskimi uliczkami – było to moje ulubione zajęcie. Odwiedziłem Grób Chrystusa – wielka bazylika, kiedyś odwiedzana setkami przez pielgrzymów. Teraz przy Grobie stało ledwie kilka osób.

15 lipca

Rano pojechałem do Betlejem – autobusem (pod)miejskim spod Bramy Jaffy, dalej aż do rogatek przeszedłem się pieszo, a po ich przekroczeniu dosłownie rzucili się na mnie tutejsi taksówkarze. Za 15 szekli (po stargowaniu) zawiózł mnie jeden z nich do Bazyliki Narodzenia Chrystusa, po drodze oczywiście zahaczając o sklep z pamiątkami – jak mi powiedział właściciel, byłem pierwszym klientem od 2 miesięcy. Nie chciało mi się w to za bardzo wierzyć, ale – fakt faktem – podczas pobytu w Betlejem nie widziałem ani jednego innego turysty. Kiedyś – jak mi tłumaczył jeden przewodnik, który chciał mi zaoferować swoje usługi – dziennie przyjeżdżało tu około 5 tysięcy pielgrzymów.

Jako jedyny w zasięgu wzroku turysta skupiałem na sobie natrętną uwagę nielicznych, ale bardzo męczących sprzedawców pamiątek. Kupiłem od kilku z nich po jakimś mniejszym czy większym drobiazgu, ulegając skutecznie nieustępliwości i mniej lub bardziej prawdziwej argumentacji, że nie mają za co karmić dzieci.

Bazylika Narodzenia zrobiła na mnie wielkie, ale nieco smutne wrażenie. Pusta i przestrzenna, bez szczególnych zdobień wewnątrz – dominowały surowe ściany, z którymi kontrastował ozdobny (ale dość oszczędnie) ołtarz, przy którym siedział samotny strażnik. Na środku odkryte dziury w podłodze. Nie tak dawno, podczas toczących się w Betlejem walk grupka bojowników palestyńskich schowała się w tym Kościele – może także właśnie w tych podziemiach?

Zszedłem do położonej pod ołtarzem groty w której narodził się Jezus i korzystając z panującego tam spokoju siedziałem chyba ze dwie godziny. W międzyczasie pojawiło się może kilka osób – ksiądz z zakonnicami i jakaś miejscowa Palestynka, która modliła się głośno, klęcząc i płacząc.

Z powrotem do checkpointu poszedłem na pieszo, wstępując jeszcze do jakiegoś baru na felafela (o połowę tańsze niż w Jerozolimie – 5 szekli za kanapkę). Kawałek dalej zaczepił mnie jakiś mężczyzna, siedzący razem ze znajomymi na progu jednego z domów. – Uważaj, nie chodź lepiej tutaj, bo możesz dostać kulą w głowę. Odebrałem to jako żart, uśmiechnąłem się… – Yes, I was joking – potwierdził mój rozmówca, ale nie byłem już tego wcale taki pewien.

Kawałek dalej samotnie stał palestyński strażnik z karabinem przewieszonym przez ramię. Był to okres częściowego przekazywania kontroli Palestyńczykom, w ramach tzw. Mapy Drogowej, czyli pokojowego programu, który – niestety – jak wiele innych przedtem, nie za bardzo wypalił. Wypaliły natomiast kolejne żywe bomby – już po moim powrocie do kraju w Jerozolimie wyleciał kolejny autobus.

Przeszedłem przez posterunek żydowski i opuściłem to zawieszone w napięciu miasto. Cztery szekle za przejazd busikiem z powrotem do Starej Jerozolimy (pod Bramę Damasceńską, która jakby stanowi główny węzeł komunikacyjny dla palestyńskiej ludności kraju – tutaj też znalazłem najtańsze felafele – 4 szekle za kanapkę, ale dopiero w ostatnim dniu pobytu – normalna cena to około 10 szekli). W okienku zwieńczającym bramę widać było ciemną sylwetkę izraelskiego snajpera.

Resztę dnia spędziłem bardzo przyjemnie na przypadkowym spacerze wąskimi uliczkami tego Świętego Miasta. Odwiedziłem też po raz kolejny Ścianę Płaczu – i po raz kolejny poddałem się obowiązkowemu przeszukaniu i prześwietleniu plecaka.

16 lipca

Kupiłem bilet do stolicy. Przy wejściu na dworzec autobusowy oczywiście obowiązkowe przejście przez bramkę, gdzie przeszukują (lub prześwietlają, jak plecak jest większy) bagaż, czasami też sprawdzają dokumenty (zwłaszcza Palestyńczykom). Godzina jazdy i jestem w Tel-Avivie. Miasto nie jest zbyt ciekawe (przynajmniej porównując do Jerozolimy), ale podobała mi się tam jedna rzecz: plaża, leżąca właściwie w centrum. Bardzo przyjemna woda, chociaż dość płytka, a nie mogłem odchodzić zbyt daleko, bo na piasku położyłem wszystkie moje rzeczy i niezbyt ciekawie bym się czuł, jakby mi je skradziono. Pluskałem się więc przy brzegu, ze wzrokiem wlepionym na brzeg. Były spore fale, które uatrakcyjniały kąpiel.

Jak mi się znudziła woda Śródziemnego Morza (po Czerwonym i Martwym, trzecie morze w jakim się kąpałem podczas tego wyjazdu), podreptałem wzdłuż brzegu do Jaffy – kiedyś odrębnej miejscowości, później wchłoniętej przez Tel-Aviv.

A wieczorem, po powrocie robiłem znowu to, co najbardziej lubiłem: włóczyłem się po Starej Jerozolimie, bez celu klucząc wąskimi siatkami ulic, czasami wchodząc na jakieś zamieszkane podwórko czy w ślepy zaułek.

17 lipca

Chciałem jechać na północ do Nazaretu i stamtąd do Jordanii, ale ze względu na połączenia i możliwość otrzymania darmowej wizy jordańskiej (Strefa Ekonomiczna Akaby) zmieniłem plany: pojechałem z powrotem do Eilatu i dalej taksówką na granicę z Jordanią (30 szekli).

Późnym rankiem opuściłem Jerozolimę i późnym popołudniem byłem już w jordańskiej Akabie… Popołudnie i wieczór spędziłem spacerując po mieście.

18 lipca

W południe byłem umówiony z moim kierowcą na wyjazd na pustynię. Spakowałem się, kupiłem chyba pięć 1,5l butelek wody i wybrałem się do biura, w którym poprzedniego dnia wykupiłem wycieczkę. Byłem jedynym chętnym, ale zgodziłem się na 35JD (~50USD) za jednodniowy wypad na Wadi Rum, z noclegiem na pustyni i odstawieniem rano na autobus do Petry.

Pustynia jest bardzo ciekawa, różnorodne formacje skalne są bardzo ładne, chociaż kilkugodzinna przejażdżka dżipem pozostawiała pewien niedosyt. Jakoś (tak patrząc wstecz) nie czułem tego pustynnego klimatu – Amin (tak się nazywał mój kierowca) zatrzymywał się oczywiście kiedy tylko chciałem, ale nawet brodzenie w sandałach po gorącym piasku nie zapadło mi jakoś szczególnie mocno w pamięci. Chyba po prostu ze względu na mały wysiłek z mojej strony. Co innego pewnie bym odczuwał wędrując po pustyni pieszo czy na wielbłądzie.

Byłem jedynym gościem u beduinów. W nocy budziłem się parę razy, bo gryzły mnie jakieś autochtoniczne stworzenia żyjące w materacach.

19 lipca

Wstałem przed piątą i poszedłem pieszo kilka kilometrów od obozu, żeby z lepszej perspektywy obejrzeć wschód słońca. Szedłem samotnie pustynią, towarzyszyły mi tylko trzy, nieco wychudzone psy, okrążając mnie i szczekając dookoła. Wdrapałem się na jakąś skałę, z której miałem całkiem niezły widok na naszą wschodzącą Gwiazdę. Amin zawiózł mnie później na autobus do Wadi Musa i około 11-tej byłem już w tej położonej obok Petry wiosce. Po krótkim odpoczynku poszedłem zwiedzać starożytne miasto. Kupiłem bilet na dwa dni, ale i tak pozostał niedosyt. Będąc w Jordanii Petrę trzeba koniecznie odwiedzić. Jeżeli ktoś nie jest zwolennikiem ‘zaliczania atrakcji’ po łebkach, to polecam zatrzymać się tutaj nawet na 3 czy 4 dni.

20 lipca

Drugi dzień chodzenia po kompleksie Petry: wszedłem na High Place of Sacrifice (Wyżyna Ofiar), skąd w oddali widać było bielejący grób Aarona. Przyłączyłem się przy zejściu do grupki złożonej z 2 Jugosłowianek, Amerykanina i Japończyka i chodziłem trochę z nimi aż do wieczora. Później się od nich odłączyłem i prawie się zgubiłem – drogę wskazała mi Hadidża – młoda mieszkanka pobliskiej wioski, która pasła kozy na skałach.

21 lipca

Rano jadę do Ammanu z przesiadką w Ma’an. Zatrzymuję się w znanym hoteliku Cliff, gdzie śpię w pokoju razem z Japończykiem, który właśnie wrócił z Iraku.

Wieczorem rozmawiałem przy piwie i anyżowej wódce z pewnym młodym, amerykańskim turystą, który też właśnie wrócił z Bagdadu, gdzie wytrzymał jednak tylko 3 dni, bo do niego strzelali. Wjechać wtedy do Iraku nie było problemem – wiza nie potrzebna, autobus z Ammanu do Bagdadu to jedyne 6 dinarów (niecałe 10USD), a w Bagdadzie nocleg w bardzo dobrym hotelu to wydatek jakichś 5 dolarów. Są to dane oczywiście na tamtą chwilę… Namawiał mnie na wyjazd Sebastian – Niemiec, który wracał do domu po 20 miesięcznej podróży rowerem przez Afrykę i nie mógł jechać przez Syrię, bo był wcześniej w Izraelu.

Nie wiem czy pojechał na rowerze przez Irak do Turcji, być może tak. Nie dałem się jednak namówić, bo czas wyjazdu mi się powoli kończył, poza tym chciałem jeszcze trochę pożyć, no i poza tym wypity alkohol nie zakłócił mi jeszcze resztek rozsądku.

22 lipca

Całodniowa wycieczka po pustynnych zamkach – kosztowała mnie 10 dinarów: odwiedziliśmy 5 pustynnych budowli, w tym położony najdalej położony Al.-Azraq, w którym miał niegdyś swoją siedzibę Lawrence z Arabii. Z transportem publicznym tutaj ciężko, ale można próbować na stopa, żeby zaoszczędzić pieniądze.

23 lipca

Opuszczam Amman i Jordanię – autobusem rano do Akaby (jakieś 3h i 3JOD), dalej szybkim promem do Egiptu i po południu byłem już w Nuweibie, gdzie razem z poznanym Amerykaninem, zatrzymałem się na nocleg w Habiba Beach nad morzem (trzeba podjechać taksówką). Zupełnie pusto, tanio i przyjemnie – bardzo dobre miejsce na dłuższy wypoczynek z dala od wszystkich spraw.

24 lipca

Kilkugodzinna droga do Kairu (50 funtów), około 17tej dotarłem do domu Hossama, gdzie wcześniej zostawiłem trochę rzeczy. Nieco odpocząłem i wieczorem wyszliśmy na miasto, do palarni fajek, gdzie rozmawiając i słuchając muzyki puszczaliśmy kłęby dymu z ust.

25 lipca

Chciałem odwiedzić rynek wielbłądów, położony kawałek za miastem, ale okazało się, że za długo spałem. Hossam patrzył na mnie jak na dziwaka – po co oglądać wielbłądy??

Nie wyszło i tak, więc pojechałem odwiedzić Stary Kair i dzielnicę koptyjską. Chrześcijanie egipscy są jakby trochę bardziej luźniejsi – dziewczyny się uśmiechają i nie zawsze mają zakryte włosy.

W nocy wyjechałem do Hurgady.

26 lipca

Zainstalowałem się w hotelu w którym byłem po raz pierwszy 20 dni temu. Chcieli ode mnie więcej pieniędzy, więc się przypomniałem i było już OK i 10 funtów za pokój.

Powłóczyłem się po mieście (mało ciekawe i nie warto raczej się tutaj na dłużej zatrzymywać), kupiłem nieco drobiazgów i wróciłem do hotelu. Wieczorem, jak i dwadzieścia dni wcześniej, zaprosiłem starego Hassana z hotelu na sziszę i znowu graliśmy w domino, i znowu próbował trochę ściemniać, dość luźno podchodząc do zasad gry. Nie przeszkadzało mi to jednak jakoś szczególnie. Dałem mu później 25 funtów, żeby mi zamówił taksówkę na czwartą rano.

27 lipca

Nocnym jeszcze rankiem znalazłem się na lotnisku (lubię mieć spory zapas czasu) i czekałem na wylot, który był o godzinie siódmej. Kilka godzin w powietrzu i zrobiła się Polska.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u