Aszchabad – Astana – Biszkek – Duszanbe – Anna Kocot

Anna Kocot

Termin: 2.07 – 22.08. 2008

Trasa: Turkmenistan (Aszchabad, Erbent, Darvaza, Konye Urgencz,

Anau, Abiverd, Mary,Gonur Depe, Merv); tranzyt przez Uzbekistan;

Kazachstan (Turkistan, Aralsk, Kyzył Orda, Astana, Semey, Ust – Kamieniogorsk, jez. Ala Kol, Almaty, Kanion Czaryński); Kirgistan (Biszkek, jez. Issyk Kul – Czołpon Ata, Naryn, Tasz Rabat, Osz, Sary Tasz); Tadżykistan (Murgab, Pamir Highway, dolina Wakhan, Khorog, Duszanbe, Siama, Istarawszan, jez. Iskander Kul – Fańskie Góry, Hissar)

Ekipa: 4 osoby

Przeloty: Warszawa – Stambuł – Aszchabad („Turkish Airlines”),

Duszanbe – Petersburg – Warszawa („Rossiya”)

  1. Top secret. Turkmenistan.

Turkmenistan jest jednym z najbardziej niedostępnych krajów świata, jako że panująca w nim satrapia limituje napływ cudzoziemców. Pobyt w jego stolicy – jednym z największych wybryków architektonicznych świata – stanowi doznanie czysto surrealistyczne (zwłaszcza w będącej chlubą „słońca ludzkości”, Turkmenbasziego, dzielnicy Berzengi). W kraju, gdzie woda jest dobrem drogim i trudno dostępnym, zdumiewa orgiastyczne wprost umiłowanie do umieszczania fontann na środku pustyni i upstrzenie ich złotymi podobiznami Ojca Narodu. Dzielnica przepełniona jest budowlanymi monolitami a’la „Odyseja kosmiczna” Kubricka oraz przypominającymi kasyna w Las Vegas domami mieszkalnymi o dziwacznych kształtach. Berzengi to futurystyczne przedsięwzięcie na gigantyczną skalę – wzdłuż wielokilometrowej alei – „azjatyckiej 5th Avenue” – ciągną się przeznaczone do zamieszkania przez zwykłych ludzi wieżowce – miniatury Pałacu Kultury, wszystkie obłożone z zewnątrz białymi marmurami. Pomimo swych ogromnych przestrzeni miasto jednak jest przerażająco puste, wielkie połacie sztucznie sadzonej zieleni podlewane są w sposób zdalnie sterowany – wizje wielkich planistów nowego socrealizmu przypominają abstrakcję szklanych domów Żeromskiego. Najciekawsze pomniki rozrzutności i gigantomanii wodza narodu zobaczyć można w Berzengi (np. restauracja „Altyn Asyr” zwana przez tubylców „piatinożnikiem” – najwyższa fontanna świata, przepięknie podświetlana nocą oraz Muzeum Dóbr Turkmenistanu – eksplozja kiczu), a także w centrum miasta: Łuk Neutralności z wykonaną ze szczerego złota figurą Ojca Ludzkości, obracającą się wraz ze słońcem. Na drugim piętrze Łuku znajdują się tarasy widokowe, z których można podziwiać ostentacyjnie najeżony złotem pałac prezydencki oraz muzeum upamiętniające wielkie trzęsienie ziemi, które zmiotło stary Aszchabad z jej powierzchni (otwierane tylko raz w roku – w rocznicę katastrofy). Zupełnie inne, tradycyjne oblicze Aszchabadu zobaczyć można poza jego centrum – na bazarze Tołkuczka kłębią się tłumy ludzi sprzedających i kupujących dywany, zwierzęta oraz wszelkiego rodzaju dobra doczesne.

Opuszczamy miasto, jakiego nie powstydziłby się nawet taki wizjoner jak Albert Speer – sztuczną wyspę dobrobytu na środku pustyni, by doświadczyć prawdziwego życia pustynnego na środku rozżarzonej w lipcu do temperatury 45 stopni Karakum. Przebywamy ogromne, puste, płaskie przestrzenie, których monotonię urozmaicają przebiegające szosę wielbłądy i pojedyncze samochody. Zatrzymujemy się na popas w oazie w Erbent, gdzie częstują nas herbatką. W trakcie szaleńczej jazdy po bezdrożach psuje się nasz UAZ – czas jego naprawy urozmaicamy sobie włóczęgą po wydmach. Po zmierzchu docieramy do krateru w Darvazie – wrażenie jest niesamowite – jakby otwarły się wrota piekieł: wśród ciemności szaleją jęzory ognia podsycanego przez wydobywający się spod ziemi gaz. Krater powstał w latach 50. ubiegłego wieku w wyniku eksploatacji przez ZSRR złóż gazu ziemnego. Nocujemy w jurcie w pobliżu czajchany w Darvazie – pustynną kolację pod gwiazdami uprzykrzają nam ataki szarańczy osiadającej na wszystkim i wszystkich, ich naloty nie omijają nawet kieliszków z wódką. Nie przejmując się tym biblijnym memento kontynuujemy pustynną odyseję i piekielną drogą z wybojami i dziurami, z kilkoma warstwami piachu i kurzu na twarzach, docieramy do Konye Urgencz – resztek średniowiecznej metropolii zniszczonej prawie całkowicie przez najazd Czyngis Chana. Rok wcześniej byłam w Samarkandzie, Chiwie i Bucharze, dlatego destrukcyjna siła najazdu na miasto tej klasy przemówiła do mojej wyobraźni – do czasów dzisiejszych pozostało tylko kilka rozrzuconych na obszarze ok. 3 kilometrów kwadratowych mauzoleów i minaretów, z których najciekawsze i najlepiej zachowane to Nejameddin Kubra, Sułtan Ali i Turabeg Chanym. Jedziemy do Daszogus, skąd po absurdalnie chaotycznej odprawie lecimy „Turkmen Airways” do Aszchabadu – lot nad pustynią Karakum trwa tylko godzinę i jest zaskakująco przyjemny (w porównaniu z przeżyciami na lotnisku). Potem kolejne Kafkowskie doświadczenie z Aszchabadu – pusty hotel, w pustym mieście, w pustym kraju oraz partyjka gry w kręgle w abstrakcyjnym Brave New World – i nazajutrz wyjeżdżamy ze stolicy na wschód, zwiedzając po drodze ruiny meczetu Seid Jamal et Din w Anau oraz ruiny twierdzy i miasta w Abiverd. Wczesnym rankiem, by uniknąć najgorszych upałów, wyjeżdżamy z Mary do Gonur Depe, przekraczając po drodze most pontonowy na kanale Karakum. Po fascynujących pozostałościach kultury baktryjskiej i miejscu narodzin zoroastrianizmu oprowadza nas Eugenia Gołubiewa, legenda lokalnego muzealnictwa, która przeżyła historię podobną do klątwy Tutenchamona (po wydobyciu z wykopalisk w Gonur zabytkowej figurki i umieszczeniu jej w muzeum wszystkie osoby z nią związane zaczęły ciężko chorować). „Szare miasto” zostało częściowo zrekonstruowane, w trakcie zwiedzania można dotknąć przedmiotów liczących ponad 4 tysiące lat. Pobyt w Gonur kończymy piknikiem na pustyni. Na zachód słońca udajemy się do ruin twierdzy Erg Kala w Merv – kolejnej średniowiecznej metropolii zmiecionej z powierzchni ziemi najazdem Czyngis Chana. Z Merv również wiąże się wiele legend – m.in. o sułtanie Sanjarze, którego mauzoleum zostało pieczołowicie zrekonstruowane (rekonstrukcji poddano również ważne dla wyznawców sufizmu 12-wieczne mauzoleum Mohammeda ibn Zeida oraz meczet derwisza Yusufa Hamadani). Przebywając w ciemnych wnętrzach glinianych meczetów, gdzie wśród ciszy rozlega się tylko głuchy łoskot skrzydeł zagubionych w nich ptaków, odnosi się wrażenie, że masakra mieszkańców miasta miała miejsce wczoraj. Najbardziej charakterystycznym miejscem w Merv są ruiny cytadeli. Wspinam się na otoczoną krzewami tamaryszku twierdzę – podobno wchodząc na wieńczący jej szczyt kamień można dosięgnąć ręką nieba (sprawdziłam – nic z tego).

Przekroczenie granicy w Farab okazuje się być trudnym zadaniem – przejście jest zamykane podczas przerwy obiadowej, a wszyscy turkmeńscy pogranicznicy spożywają posiłek na wodzie – wystawiając swoje opasłe brzuchy w pozycji półleżącej na przywiązanej do brzegu rzeki tratwie restauracyjnej, w pobliżu której mieszkańcy Turkmenabatu łowią rybki. Podczas oczekiwania na otwarcie granicy trzeba wysłuchać ich marnych żartów, odpowiedzieć na setki niezwiązanych z transferem pytań i grzecznie prosić, żeby wstali i otworzyli granicę. Po godzinie pasibrzuchy wracają do pracy, ale przejście do Uzbekistanu zajmie jeszcze 4 kolejne godziny: w koszmarnym upale trzeba przejść kilka kilometrów między zasiekami, wypełniając po drodze stosy formularzy. Po drodze wypijamy herbatkę i wypalamy fajkę wodną z kurdyjskimi kierowcami, którzy koczują na granicy od tygodnia (Turkmeni nie chcą wpuścić TIRów z papierosami tureckimi) i w związku z tym wypalili już część transportu. Uffffff… dochodzimy do Uzbekistanu.

Turkmenistan okazał się fascynującym pustynnym krajem, w którym zwykli ludzie nie mają nic wspólnego z panującym systemem – są niezwykle przyjaźni, tradycyjni i serdeczni. Dominującym jego elementem jest pustynia – pochłania ona wszystko i sprawia, że dotarcie do ciekawych, ukrytych w jej wnętrzu miejsc jest wielką przygodą; zaś brak cywilizacji i turystyki stanowi jego wielką zaletę.

  1. Jak Uzbecy rozpętali trzecią wojnę światową.

Krótki tranzyt przez Uzbekistan okazał się brzemienny w wydarzenia. W środku nocy w hotelu w Bucharze nagle wybiło mi okno. Potem nastąpiła seria wybuchów – niebo zaczerwieniło się, a ludzie zaczęli wyskakiwać z okien bez ubrań. Zarządzono ewakuację i kiedy wszyscy ludzie mieszkający w centrum znaleźli się na placu Liabi Hauz, rozpoczęły się spekulacje, czy nie wybuchnęły złoża gazu – wokół miasta huczało od eksplozji, w środku nocy zapanowała jasność. Zbiegowisko po kilku godzinach rozgoniła milicja twierdząc, że nic się nie stało. Na drugi dzień okazało się, że komunikacja miejska jest przepełniona uchodźcami z pobliskiego Kagan – ludzie, którzy zostali bezdomni, uciekli do Buchary. Wybuchy miały miejsce 30 km od Buchary – eksplodowały magazyny amunicji, zniszczona została stacja kolejowa, unieruchamiając w ten sposób komunikację, zginęło 300 osób. Przez Samarkandę dojeżdżam do Taszkientu, gdzie padam ofiarą uzbeckiej gościnności – pogawędka z miłym małżeństwem kończy się gigantycznym obżarstwem: melony, morele, winogrona itp… Ból brzucha trwa o wiele dłużej niż przyjemność jedzenia.

  1. W stepie szerokim… Kazachstan.

Wjazd do Kazachstanu okazuje się być nie lada łamigłówką. Kiedy dojeżdżamy do Kungradu, okazuje się, że przejście zamknięto, bo remontowana jest strona kazachska, zaś sąsiednie przejście nie wpuszcza obcokrajowców. Nadkładając ponad 100 km drogi wjeżdżamy do Kazachstanu przez Jalamal. Po przybyciu do Turkistanu podziwiamy założone przez Timura ogromne mauzoleum Koży Ahmeda Jasaui. Chcemy dotrzeć do Aralska, ale na dworcu kolejowym zabrakło biletów, wobec czego ruszamy marszrutką do Szyli, gdzie udaje nam się dogonić pociąg i wsiąść do niego na gapę. Pierwszą łapówkę dajemy kierowniczce wagonu, żeby nas wpuściła do pociągu, drugą pijanym milicjantom, żeby nas z niego nie wyrzucili. Noc spędzamy w miniaturowym przedziale służbowym – osiągamy mistrzostwo w akrobacjach warstwowych, próbując przetrwać w nim w 4 osoby wraz z bagażami. Aralsk to zapomniany przez wszystkich zakątek, w którym po upadku ZSRR wszystko popadło w ruinę. Trafiamy na 17-letnią Marhabę, która zaprasza nas do domu swojej rodziny i proponuje w nim nocleg oraz oprowadza nas po mieście. Wynajętym w agencji jeepem wyruszamy do Dżambułu nad Morzem Aralskim. Jazda samochodem po morzu stanowi surrealistyczne doznanie – w księżycowym krajobrazie w cieniu rdzewiejących wraków statków wylegują się wielbłądy. Z ponad 14 okrętów, które osiadły na pustyni po katastrofie ekologicznej z lat 60., pozostało już tylko 5, pozostałe rozkradziono na złom. Udaje nam się zobaczyć szabrowników w akcji (odpiłowywane fragmenty statków pakują na ZIŁa). Pobyt kończymy kąpielą w Morzu Aralskim i wizytą w muzeum pokazującym okres świetności miasta. W drodze do Kyzył Orda mijamy położony w stepie kosmodrom Bajkonur; podróż do stolicy skracamy, korzystając z samolotu.

Astana to wielki poligon eksperymentalny dla najlepszych architektów świata, skrzyżowanie Nowej Huty i Las Vegas – jej wielkie przestrzenie zapełniają supernowoczesne, kosmiczne szklano – lustrzane wieżowce o awangardowych kształtach, wśród których największym postrachem studentów architektury może być wieżowiec „Tryumf Astany” – koszmarny drapacz chmur wzorowany na tradycyjnych domach z Jemenu oraz PKiN. Stolica Kazachstanu próbuje ścigać się z Dubajem i rzuca wyzwanie całemu światu; dzięki fanaberii prezydenta na środku stepu w ciągu 10 lat stworzone zostało jedno z najnowocześniejszych miast na ziemi – paradoksalnie stolica pustego, biednego, zacofanego kraju. Abstrakcyjna, uwieńczona szklaną kulą wieża Bajterek stanowi najlepszy punkt widokowy na miasto – przypominające Aszchabad futurystyczne szaleństwo. Warto przespacerować się ulicami Astany nocą – miasto iluminowane jest z amerykańskim rozmachem: migotająca gwiazdkami Bajterek, długie kolorowe linie mostów, połyskujące wielobarwnie szklane wieżowce.

Zwiedzamy Semey – miejsce katorgi Dostojewskiego – muzeum poświęcone pisarzowi ma siedzibę w domu, w którym spędził kilka lat. Po drugiej stronie rzeki Irtysz znajduje się pomnik ofiar poligonu nuklearnego w Semipałatyńsku. Obok naszego hotelu schronienie znalazła galeria osobliwości – niepotrzebne nikomu popiersia Marksa, Engelsa i gigantyczny pomnik Lenina. W sąsiednim Ust – Kamieniogorsku odwiedzamy skansen rosyjskich pionierów – rekonstrukcje XIX- wiecznych chat tatarskich, białoruskich itp. – wnętrza drewnianych domków są urocze i przytulne. Następnie relaksujemy się na riwierze kazachskiej, spędzając 2 dni nad otoczonym górami jeziorem Ala Kol.

Zmiana scenografii: trafiamy do kosmopolitycznego Almaty, najbogatszego miasta Kazachstanu. Wjeżdżamy kolejką na wzgórze widokowe Kok Tobe, skąd podziwiamy panoramę miasta, odwiedzamy zbudowaną bez użycia gwoździ drewnianą katedrę Zenkowa, robimy zakupy na Zielonym Bazarze. Jedziemy na obrzeża miasta, gdzie znajdują się tereny rekreacyjne – pokonujemy 840 schodów, by dostać się na punkt widokowy w Medeo, z którego roztacza się panorama na otaczające dawne Ałma Ata 3- tysięczniki. W Almaty poznaję też osobiście Davida Berghofa z firmy Stantours, zresztą w zabawnych okolicznościach: w środku nocy, w dzielnicy, której nie ma na planie miasta, odbieram grupową wizę do Kirgizji, a sam Berghof przyjeżdża na spotkanie na rowerze.

Gwoździem programu pobytu w Kazachstanie okazuje się być wycieczka do Kanionu Czaryńskiego – miniatury Grand Canyonu. Do „Doliny zamków” schodzimy na dziko, stromą ścieżką biegnącą pomiędzy formacjami skalnymi przypominającymi kształtami wielbłądy, grzebienie itp. Wrażenia są niesamowite – cisza wielkich przestrzeni, głębia, paleta kolorów podkreślająca wielowarstwowość skał tworzących kanion. Dochodzimy do terenów piknikowych na dnie Czarynu, spacerujemy wzdłuż rzeki i wracamy na górę ścieżką turystyczną. W drodze powrotnej do Almaty dzielimy się na 2 teamy z przydziałem po 5.000 tenge. Cel misji: dotrzeć do stolicy jak najszybciej, wydając jak najmniej pieniędzy. Rezultaty: jeden zespół dojechał płatnym autostopem ze złotą młodzieżą handlującą trawką (zaliczając darmową indoktrynację narkotykową), drugi zespół skorzystał z uprzejmości konsula rosyjskiego (darmowy autostop plus wyszynk po drodze).

Kazachstan to wielkie puste przestrzenie, których pokonanie zajmuje spore ilości czasu. Kraj wciąż nie może dać sobie rady ze spadkiem po ZSRR – nie ma w nim dróg, zaś te, które istnieją, pozostawiają wiele do życzenia, posiada kiepską infrastrukturę i rządzą nim ogromne kontrasty. W jednym miejscu spotykają się rzeczywistości żyjącego w skrajnej nędzy postsowieckiego Aralska i przepełnionego limuzynami, odnoszącego sukcesy w biznesie Almaty.

  1. Kirgiz nigdy nie zsiada z konia.

Docieramy do Kirgistanu – stolica tego górskiego kraju stanowi bezładną zbieraninę przypadkowych bloków, budek i chałup, pośród których biegnie główna arteria miasta – Prospekt Czujski. Sprawia on wrażenie kurortowego deptaka – ocieniona sosnami ulica przebiega wśród markowych sklepów, restauracji i placów mieszczących ministerstwa. Składamy wnioski w ambasadzie Tadżykistanu i wyjeżdżamy do Czołpon Ata nad jeziorem Issyk Kul. Otoczone ośnieżonymi szczytami drugie co do wielkości jezioro górskie świata padło ofiarą masowej turystyki – plaże wokół niego odwiedzane są tłumnie przez wczasowiczów. Zwiedzamy sąsiadujący z jeziorem zespół petroglifów i udajemy się do Karakol – bazy wypadowej dla turystyki górskiej. Zaglądamy do drewnianego meczetu – pagody oraz do zabytkowej drewnianej cerkwi Świętej Trójcy. Z Karakol dojeżdżamy UAZem po niewiarygodnie kamienistej drodze do Altyn Araszan – schronisko położone jest na wysokości 2.500 m.n.p.m. w przepięknej dolinie, nad którą dominuje ośnieżony Pik Pałatka. Udajemy się na trekking do znajdującego się na wysokości ok. 3.500 metrów jeziora Ala Kol – widoki na dolinę przypominają Alpy. Wracamy do Karakol. W drodze do Narynia poznajemy w marszrutce Madinę, która znajduje nam nocleg u swojej koleżanki Dżaziry – śpimy w uroczym białym domku, w sypialni wyłożonej szyrdakami wykonanymi ręcznie przez jej rodzinę. Taksówką zapchaną 7 osobami jedziemy na kolację połączoną z dyskoteką. Z Narynia wynajmujemy samochód do Tasz Rabat – położonego na wysokości 3.500 metrów średniowiecznego kamiennego karawanseraju, przypominającego o świetności epoki handlu chińskim jedwabiem. Opustoszała, zapomniana budowla mieści się w przepięknej dolinie otoczonej przez przybierające różne odcienie zieleni góry. Aksamitne tło jedwabnego szlaku. Krętymi górskimi drogami, przejeżdżając przez przełęcze na wysokości 3000 metrów, dojeżdżamy do Osz – najgorętszego miasta Kirgizji. Podziwiamy panoramę miasta ze wzgórza zwanego Tronem Salomona – na jego szczycie znajduje się Dom Babura (miejsce muzułmańskich pielgrzymek), poniżej zaś kamienna zjeżdżalnia dla osób chorych na kręgosłup. Kilkakrotnie zmieniając i wulkanizując opony wołgi, która jest słabo przystosowana do forsowania Bramy Pamiru, docieramy do Sary Tasz, skąd planujemy złapać transport na Pamir Highway, z zamiarem przejechania jej w całości: z Osz do Khorog.

Przekraczanie granicy z Tadżykistanem. Dzień pierwszy: siedzimy na przejściu w Bor Dobo – absolutny brak transportu, poznajemy za to osobiście wszystkich milicjantów i celników, którzy przysiedli się do nas na trawce – następuje prezentacja broni krótkiej i długiej. Kierowcy 2 oczekujących na przejściu TIRów zgadzają się zawieźć nas za 20 USD od osoby do Murgab, ale celnicy nie chcą ich wpuścić do Tadżykistanu (chodzi o łapówkę). Na prośbę celników kierowcy ciężarówki przeciągają przez granicę na linie jakąś ohydną metalową odrapaną budę. Całej operacji towarzyszy głośna awantura wywołana przez babę w szlafroku. Okazuje się, że buda to nowy posterunek milicji kirgiskiej, do jej wnętrza natychmiast wchodzą funkcjonariusze, żeby się przespać, a na otwarcie nowego terminala przybywa sam komendant w odświętnym mundurze. Nadal nic nie jedzie. Decydujemy się na powrót do Sary Tasz i ponowienie próby wjazdu do Tadżykistanu jutro. Na dodatek do klęski poniesionej na granicy musimy jeszcze popychać przez kilkaset metrów samochód, którym przyjechaliśmy. Na drodze panuje kompletna pustka – pośrodku szosy śpią ludzie i zwierzęta, pewni, że nic ich nie przejedzie. Przypadkowo bierzemy udział w lokalnym pogrzebie.

Dzień drugi. Znów nic nie jedzie. Decydujemy się na sprowadzenie samochodu z agencji w Osz, bo kończy nam się zapas czasowy. Nudę oczekiwania zabijamy, kąpiąc się w lodowatej wodzie rzeki – po raz pierwszy od 3 dni – oraz przechodząc aklimatyzację wysokościową (miasto położone jest na 3.500 metrów). Zaprzyjaźniamy się z rodziną właścicieli „Aida cafe”, w której mieszkamy – niechcąco zastaliśmy ich stałymi klientami, spędzając 3 noce w tej zapomnianej przez wszystkich mieścinie, zagubionej gdzieś na końcu świata. Korzonki w „Aidzie” zapuszczają również Koreańczycy, którzy od 2 dni próbują przekroczyć granice chińską. Na ulicy spotykamy naszych znajomych z granicy – milicjanci zatrzymują samochody i zbierają mandaty, żeby – jak się później okazało – zafundować nam kolację. Zostajemy zaproszeni do specjalnej, ukrytej jadalni w „Aidzie”, by świętować „dzień wilka” (komendant milicji położył jednym strzałem wilka, a potem wpakował go do bagażnika). Oprócz celebracji lokalnego machismo znalazła się i druga okazja do świętowania: komendant miał następnego dnia urodziny i z tej okazji wręczył mi bombonierkę. Milicjanci stawiają nam wódkę, śledzie, słodycze i chlebek; kałasznikow idzie w odstawkę do kąta, zaczynają się toasty i tańce w rytm muzyki puszczanej z telefonu komórkowego. Ewakuujemy się w porę – nazajutrz, zgodnie z zasadą „do 3 razy sztuka”, udaje nam się przekroczyć granicę.

Żegnamy Kirgistan – zdominowany przez góry tradycyjny kraj pasterzy i jeźdźców, w którym można obcować z nieskażoną, dziką przyrodą i przyjaznymi Kirgizami. Kraj niezwykle malowniczych pejzaży górskich, wijących się serpentyn szos i ośnieżonych wysokogórskich szczytów.

  1. W cieniu topoli. Tadżykistan.

Obrazem z Tadżykistanu, który najgłębiej utkwił w mojej pamięci, jest wszechobecna, porastająca wszystkie doliny tego kraju, topola. Jednak pierwsze krajobrazy tadżyckie, z jakimi się zetknęłam, stanowiło surowe, niegościnne 20 kilometrów ziemi niczyjej dzielące granicę kirgiską od wjazdu do Tadżykistanu. Po przejechaniu liczącej 4200 m. wysokości przełęczy Kyzył Art docieramy do posterunku, na którym tadżyccy pogranicznicy grają w piłkę nożną z karabinami na plecach. Wjeżdżamy do Gornego Badaszchanu – towarzyszy nam księżycowo – pustynny krajobraz urozmaicony ośnieżonymi szczytami. Przesuwamy się wzdłuż bezdroży miejscowego Altiplano – szaroburą monotonię przypominającą pustynię Nazca urozmaicają lekko przyprószone śniegiem szczyty słomkowozielonych gór i turkus jeziora Karakol. Pokonujemy liczącą 4655m. przełęcz Ak Bajtał, towarzyszy nam pustka i cisza wielkich przestrzeni. Po 7 godzinach docieramy do Murgab. Wynajmujemy samochód do Khorog i rejestrujemy się na milicji, co w mieście pozbawionym od kilku dni prądu okazuje się trudnym zadaniem – potrzebne do rejestracji ksero paszportów udaje się wykonać w prywatnym domu, którego właściciel ma swój transformator i skanuje nasze paszporty na ciągle wyłączającym się komputerze. Nazajutrz wyruszamy na 2 dni do graniczącej z Afganistanem doliny Wakhan. Kontynuujemy jazdę Pamir Highway aż do przełęczy Khargusz (4344m.), gdzie zatrzymujemy się u pasterzy na poczęstunek w plenerze, z Pikiem Marksa i Engelsa w tle. Droga biegnie na wysokości 4.000 m., wśród 7-tysięczników, nad przepaściami i przełomami rzeki. Wrażenie nicości i odcięcia od świata ustępuje dopiero w Langar – dolina Wakhan wita nas eksplozją zieleni. Zjeżdżamy w dół – zaczynamy odczuwać upał. W miasteczkach Wakhanu panuje atmosfera jak z ilustrowanych książeczek dla dzieci – małe białe przytulne domki z kolorowymi okiennicami otaczają wielobarwne kwiaty, często zza płotów wystają słoneczniki, domostwa ogradzają niskie kamienne murki, a alejki ocienione są z obu stron drzewami. Zwiedzamy jeden z licznych w Wakhanie starych fortów, pochodzący z XII w. Yamchun, z którego roztacza się fantastyczna panorama afgańskiego Hindukuszu, a następnie, po dzikiej awanturze z kierownikiem, zostajemy wyrzuceni z sanatorium, w którym zatrzymaliśmy się na nocleg (nie mieliśmy skierowania od lekarza, a personel sanatorium zakwaterował nas nielegalnie). Udajemy się „do wód”. Gorące źródła Bibi Fatima, położone na wysokości 3200 m., oferują możliwość kąpieli w temperaturze 45 stopni. Do groty wpuszczani są na zmianę co 15 minut mężczyźni i kobiety, po gorącej kąpieli można skorzystać z zimnego prysznica, schodząc w tym celu po drabince wprost do wodospadu. Korzystamy z badaszchańskiej gościnności i nocujemy w uroczym, schowanym w zboczu góry, tradycyjnym domu. Rano, korzystając z toalety, można przez jej okienko podziwiać wypiętrzające się pionowo ściany Hindukuszu po stronie afgańskiej – siedmiotysięczniki zdają się wyrastać wprost z rzeki. Kolejnego dnia zwiedzamy twierdzę Khakha z III w., w której mieści się tadżycki posterunek wojskowy, oraz most graniczny w Iszkaszim. Dojeżdżamy do Khorog – stolicy regionu i zatrzymujemy się w prywatnym domu należącym do badaszchańskich ismaelitów. Nocujemy w przestrzennym, 5-kolumnowym wnętrzu z typową dla tego typu domostw szklaną piramidką w dachu i portretem przywódcy duchowego tego odłamu islamu – Agi Khana. Wynajmujemy UAZa i kolejną niesłychanie malowniczą trasą udajemy się do Duszanbe. Znów poruszamy się wzdłuż granicy, spędzając trzeci dzień z kolei na objazdówce dokoła Afganistanu. Podążamy krętą drogą, często bez asfaltu, wzdłuż spienionej na czarno rzeki i wyrastających z niej wprost na wysokość 5.000 m. skalnych monolitów. Towarzyszą nam ciągle niewiarygodnie wąskie i strome ścieżki górskie widoczne po stronie afgańskiej, oszałamia wielokolorowość skał, soczysta zieleń, ośnieżone szczyty – jedziemy stale dnem wąziutkiego krętego kanionu wzdłuż pionowych ścian gór. Po bokach szosy widać pozostałości wojny domowej – szczątki transporterów, ostrzeżenia przed minami. Przez całą drogę nasz kierowca wyprzedza wszystkich – aż do przełęczy, na której ośmiela się go wyprzedzić chiński minibus. Przez 20 stresujących kilometrów nasz driver musi oglądać go od tyłu, aż zagrzany naszym dopingiem („nu, pagadi!”) rusza w szalony pościg za Chińczykiem. Nasz wilk dopada chińskiego zająca, gdy ten staje na mostku – wjeżdżamy w rzekę, by go wyprzedzić, a gdy ten chwyt nie odnosi skutku, zaczynamy brutalny pościg jak z amerykańskiego filmu drogi, z przepychankami nad przepaścią włącznie. Ambicja naszego kierowcy została zaspokojona na krótko – na checkpoincie wojsko długo ogląda nasze paszporty, dzięki czemu zając wyprzedza bez problemu wilka. Zaczynają się bezdroża… trafiamy do miasta Kulyab, w którym przypadkowo zapraszają nas na wesele – możemy zobaczyć, jak strojona jest 17-letnia panna młoda i zostajemy podjęci uroczystym poczęstunkiem. Dalszą drogę przez góry odbywamy po ciemku – nieoświetlonymi drogami nad przepaściami, nad którymi widoczne są tylko ciemne zarysy gór, księżyc i gwiazdy. Po 15 godzinach docieramy do stolicy. Duszanbe nie sprawia wrażenia wielkiej metropolii – głowna ulica, Rudaki, ocieniona jest z obu stron drzewami, wszystkie najważniejsze budynki (pałac prezydencki, ministerstwa, meczet) znajdują się w jej okolicy. Jedziemy na krótką wycieczkę górską do doliny Siama w pobliżu Varzob – na każdym zakręcie stoi milicjant zbierający od kierowców drobne łapówki, specjalność Tadżykistanu. Kolejnego dnia wyruszamy po południu chińskim minibusem do Istarawszanu, aktualnie budowaną drogą M34. W dzień ruch na tej trasie jest blokowany przez pracujących na szosie Chińczyków, dlatego wszyscy wyruszają w drogę pod wieczór. Nocą wjeżdżamy na przełęcz o wysokości 3000m., ruch na bezasfaltowej drodze biegnącej wzdłuż przepaści jest szalony: 2, a nawet czasem 3 pasma ruchu, masowe wyprzedzanie, jazda na wyścigi. Widok jest niesamowity – ciemne zarysy gór, ośnieżone szczyty, ciągnące się jak karawana rzędy czerwonych światełek samochodów wzdłuż zboczy. Jedziemy przez 5-kilometrowy tunel w trakcie budowy – na jego podłożu przelewa się woda, utrudniając przejazd. W newralgicznych miejscach budowy trzeba stać w kolejce. Kierowca marszrutki zawozi nas w Istarawszanie wprost do hotelu i załatwia pokój – rano okazuje się, że dokonał świetnego wyboru – mieszkamy w uroczym, zatopionym w zieleni miejscu z patio i fontanną. W drodze na wzgórze Mug Tepe, na którym znajdują się resztki fortecy starożytnej oraz rekonstrukcja średniowiecznej bramy, otrzymujemy zaproszenie na herbatkę (i nie tylko) do warsztatu z częściami samochodowymi, potem korzystamy z zaproszenia na lunch w meczecie Chodżażon (drewniany, zbudowany bez użycia gwoździ). Naszym przewodnikiem po starówce jest spotkany przypadkowo dziadek – ekspert od historii, który w tajemniczy sposób potrafi otworzyć wszystkie zamknięte na kłódkę meczety (twierdząc, że są one dla ludzi i klucze ukryte są zawsze gdzieś w pobliżu). Zwiedzamy medresę Abdullatif Sułtan, meczety Zargaron, Hauz – i – Sangin, Sary Mazar i Taszbek Obadiej. Zatapiamy się w zaułkach uroczej starówki, w której ukrytych jest ponad 100 meczetów. Domy z dziedzińcami obrośnięte są dzikim winem, bramy i okna pomalowano na zielono lub niebiesko. Ludzie zapraszają nas do domów na herbatę, mijamy dzieci jeżdżące na osiołkach. Uroczym pomysłem jest dwupiętrowy czajchano – meczet (w czajchanie nie wolno podawać alkoholi). Zachwyca nas wygląd i atmosfera tego miasta przypominającego trochę Esfahan. Nazajutrz jedziemy M34 do Zerawszanu – wyruszamy rano Ładą Niwą, której kierowca poradził sobie ze wszystkimi chińskimi blokadami – najpierw ominął korek spowodowany zamknięciem szosy, wjeżdżając w pole z ziemniakami (Chińczycy nie zbudowali objazdów), za nim w ziemniaki wjechał Kamaz, i tak jeździliśmy we dwójkę po polu między osłami, a następnie przez rzekę wróciliśmy na szosę. Kolejną przeszkodą była wielka tablica z napisem „objazd” na środku drogi. Nasz kierowca odstawił ją na bok, ku zdumieniu Chińczyka jedzącego kanapkę w cieniu drzewa przejechał przez zamknięty odcinek, i odstawił ją z powrotem dla innych kierowców. Następna przeszkoda – milicja. Pokonujemy ją standardowo – 2 somoni. W biegu z przeszkodami pojawia się chiński walec zastawiający przejazd. Nasz driver wjeżdża w rów i mija pułapkę. Zatrzymuje nas Chińczyk stający przed maską Niwy. Kierowca ulitował się nad nim i nie minął blokady, bo ten pokazał mu na migi, że jeśli kogoś przepuści, jego zwierzchnicy go pobiją. W trakcie czekania podziwiamy widoki z przełęczy, którą wczoraj pokonaliśmy nocą. Po 20 minutach Chińczyk przepuszcza nas, dojeżdżamy do Zerawszanu, skąd wynajmujemy co chwilę psujące się Żiguli i trafiamy w ten sposób nad jezioro Iskander Kul. Kierowca Niwy wykazał wielki kunszt – byliśmy w tym dniu jedynym samochodem osobowym, który przejechał przez blokady. Nocleg w Fańskich Górach załatwiamy w turbazie nad jeziorem. Rano wyruszamy na wycieczkę nad wodospad, a następnie dokoła jeziora, do daczy prezydenta. Widoki są wspaniałe – krajobrazy przypominają Krym, Chorwację, Riwierę i Szwajcarię jednocześnie. Do willi prezydenta dojeżdżamy autostopem – na pace ZIŁa. Odpoczywamy w położonej nieopodal altance, słuchając od tadżyckich turystów legend o pobliskich świętych źródełkach. Drogę powrotną do Zerawszanu pokonujemy na piechotę – wspinamy się na przełęcz serpentynami, podziwiając przepiękne panoramy. Po pokonaniu 12 kilometrów łapiemy samochód do Zerawszanu, a stamtąd wracamy do Duszanbe. Ostatni dzień w Tadżykistanie spędzamy w Hissar – zwiedzamy twierdzę, której wizerunek znajduje się na banknocie 20 somoni, muzeum w medresie Kuhna (gdzie zostajemy poczęstowani lunchem przez personel), medresę Nau, w której trafiamy na ekipę kręcącą film historyczny (gwiazdy kina tadżyckiego chętnie pozują również do naszych zdjęć), mauzoleum Makhdum Azam, meczet Sangin i święte źródełko.

Wylot z Duszanbe odbył się z 6- godzinnym opóźnieniem, przez które nie zdążyliśmy na samolot do Warszawy i musieliśmy wracać przez Helsinki. Na lotnisku panuje totalny chaos i dezinformacja. W terminalu odbywa się jednocześnie odprawa wylotów i przylotów, ilość prześwietleń bagażu jest zupełnie irracjonalna, pasażerowie pchają się wszędzie bez kolejki, strażnik oberwał od kogoś zmiętą w kulkę chusteczką do nosa, a dookoła samolotu oczekującego na płycie ludzie jeżdżą na rowerach. Nie zmieniło to jednak mojego zdania o Tadżykistanie – to niesłychanie przyjazny i gościnny kraj o fascynującej i zróżnicowanej kulturze, przepięknych krajobrazach, oferujący możliwość przeżycia prawdziwej przygody z dala od uporządkowanej cywilizacji – nic tutaj nie jest pewne, z wyjątkiem życzliwości mieszkańców.

Informacje praktyczne:

Wizy: Do Turkmenistanu, Uzbekistanu i Kazachstanu wymagane są zaproszenia, które uzyskaliśmy w firmie Stantours (35 USD każde). Na ich podstawie otrzymać można wizy: do Turkmenistanu na lotnisku w Aszchabadzie (82 USD, arrival tax 12 USD), do pozostałych krajów w ambasadach w Warszawie (60 i 20 USD za jednorazowe wizy turystyczne). Grupową wizę kirgiską (60 USD/os.) odebraliśmy od szefa Stantours w Almaty, wizę tadżycką wraz z permitem na Gorny Badaszchan otrzymaliśmy w ambasadzie w Biszkeku po 4 dniach roboczych (40 USD/os./2 tyg.). Wizę turystyczną do Turkmenistanu otrzymuje się, wykupując zorganizowaną wycieczkę, której program można uzgodnić z firmą – im większa grupa, tym niższa cena. Kontakt: www.stantours.com.

Waluty: Turkmenistan: 1 USD = 1,475 manatów; Kazachstan: 1 USD = 120 tenge; Kirgistan: 1 USD = 34,9 som; Tadżykistan: 1 USD = 3,42 somani

Rejestracja: W Turkmenistanie wykonuje ją przedstawiciel firmy. W Kazachstanie obowiązkowa w ciągu 5 dni od przybycia (my zarejestrowaliśmy się w Aralsku za pośrednictwem firmy „Aral Tenizi”) 2000 T/4 os., rejestrować się na milicji można tylko w stolicach rajonów. W Kirgistanie zarejestrować się trzeba w ciągu 3 dni od przybycia, my zrobiliśmy to w Czołpon Ata – 125 s. W Tadżykistanie należy się zarejestrować w ciągu doby od przybycia – my zrobiliśmy to w Murgab – 15 USD + 26s.

Noclegi: W Astanie, Almaty, Biszkeku i Duszanbe korzystalismy z noclegów załatwianych poprzez couchsurfing. W Aralsku i Naryniu mieszkaliśmy za darmo w prywatnych domach – na zaproszenie. Aszchabad – hotel „Asia”, Darvaza – jurta, Mary – “Rakhat”, Turkistan – “Sabina” 1000T/os., Kyzył Orda – przydworcowa „komnata oddycha” 1250T/os., Semey – „Semey” 2000T/os., Ala Kol – „Ak Say”1500T/os. z wyżywieniem, Czołpon Ata – kwatera prywatna 250s./os., Karakol – „Yak Tours” 300s./4os., Altyn Araszan – „Yak Tours”500s./4os., Osz – wynajęcie mieszkania 1000s./4os., Sary Tasz – „Aida” 150s./os., Murgab – kwatera prywatna 8 USD/os. z wyżywieniem, dolina Wakhan – kwatera prywatna 6 USD/os. z wyżywieniem, Khorog – kwatera prywatna 8 USD/os., Istarawszan – „Umarchajon” 15s./os., Iskander Kul – turbaza 15s./os.

Wstępy: muzeum w Aralsku 150T,wieża Bajterek 500T, park „Kazachstan w miniaturze” w Astanie 200T, muzeum historyczne w Semey 100T, muzeum Dostojewskiego 200T, skansen w Ust – Kamieniogorsku 200T, kolejka na Kok Tobe 800T, wstęp do Kanionu Czaryńskiego 117T/4os. na 1 dzień, Tasz Rabat 20somów, Tron Salomona 3s., gorące źródła Bibi Fatima 5 somani

Wyżywienie (średnia dzienna): Turkmenistan ok. 3 – 5 USD, Kazachstan ok. 10 USD, Kirgistan ok. 8 USD, Tadżykistan ok. 6 USD

Transport: taxi Jalamal – Szymkent 30 USD, marszrutka Szymkent – Turkistan 1000T, marszrutka Turkistan – Szyli 500T, pociąg Szyli – Aralsk 6000T + 20 USD/4os. łapówki, wycieczka jeepem nad Morze Aralskie 13000T, autobus Aralsk – Kyzył Orda 1000T, samolot Kyzył Orda – Astana 24000T, autobus Astana – Pawłodar – Semey 1600T + 1300T +450T za bagaż, autobus Semey – Ust – Kamieniogorsk 1100T, autobus Semey – Ala Kol 1760T + 200T za bagaż, autobus Ala Kol – Almaty 2500T, marszrutka nr 6 na Medeo 50T, taxi z dworca Sayakhat do Kanionu Czaryńskiego 8000T, minibus Almaty – Biszkek 1200T. W Kazachstanie trzeba rezerwować bilety z dużym wyprzedzeniem. Marszrutka Biszkek – Czołpon Ata 250s., marszrutka Czołpon Ata – Karakol 110s., jeep z Karakol do Altyn Araszan 2000s., marszrutka Karakol – Balykczy – Naryn 160s. +20s. za bagaż + 190s., taxi do Tasz Rabat 2000s., taxi Naryn – Biszkek 1400s., shared taxi Biszkek – Osz 2400s., wołga Osz – Sary Tasz 1800s.,

samochód z Sary Tasz do granicy w Bor Dobo 1200s., samochód Sary Tasz – Murgab (sprowadzony z Osz) 400 USD, wynajęcie jeepa z Murgab do Khorog przez dolinę Wakhan na 2 dni 320 USD (agencja META w Murgab), UAZ z Khorog do Duszanbe 120 s./os., autobus w Duszanbe 0,6 s., minibus 1 s., wycieczka minibusem do doliny Siama 10 USD/os., minibus Duszanbe – Istarawszan 100s., samochód Istarawszan – Zerawszan 80s./os., samochód Zerawszan – Iskander Kul 40s., powrót 10s., shared taxi Zerawszan – Duszanbe 50s./os., marszrutka Duszanbe – Hissar 1,5s., shared taxi do twierdzy 1s./os.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u