Arabia Felix – Anna Liwyj, Tomasz Chabior

Anna Liwyj, Tomasz Chabior

Informacje praktyczne:

Termin: 6 – 21 październik 2007

Miejsce: Sana i okoliczne wioski Wadi Dhar, Thula, Shibam (4 dni), góry Haraz (3 dni), Sokotra (1 tydzień)

Wiza: dostępna na lotnisku, cena 5500 YR (ok. 27 $)

Waluta: rial jemeński YR, kurs 1$ = 199 YR

Transport: przejazd taksówką z/ na lotnisko 1200 – 1500 YR, przejazd shared taxi z Sany do Manakha 1000 YR za osobę, wynajem samochodu 4×4 na Sokotrze – 11000 YR za dzień

Wyżywienie: kurczak z rożna 600 YR, świeży sok – 150 YR, woda mineralna 0,7 l – 50 YR, pepsi 0,33 l – 70 YR, tuńczyk na Sokotrze prosto od rybaków (0,5m) – 1000 YR

Hotele: Sana Taj Talha Hotel – 20$ za pokój ze śniadaniem, Manakha Tourist Hotel – 10$ za osobę ze śniadaniem; kemping na Sokotrze – 1000 YR za osobę

Przewodnik: na Sokotrze – 4000 YR za dzień, dodatkowo jednorazowo (ale obowiązkowo) w Hoq Cave – 4000YR, w górach Haraz – 2000 YR za dzień

Inne: wycieczka łodzią na Sokotrze (około 5 godzin z obiadem w formie złowionych po drodze ryb) – 12000YR

Internet: www.yementimes.com

Od jednego pytania nie mogliśmy się uwolnić. Zarówno na trasie, jak i po powrocie, wszyscy pytali nas dlaczego pojechaliśmy do Jemenu. Odpowiedź na to pytanie jest dość prozaiczna – szukaliśmy miejsca, które jest interesujące i mało uczęszczane z jednej strony, a z drugiej, ze względu na ograniczenia czasowe, musiało to być miejsce, gdzie przelot trwa stosunkowo krótko, a przemieszczanie się po kraju jest łatwe i szybkie. Chcieliśmy jak najmniej czasu spędzić w samolotach i innych środkach komunikacji.

Dwa tygodnie okazały się niewystarczające żeby zobaczyć wszystko, co oferuje Jemen, jednak pozwoliły nam zasmakować w jego kulturze i krajobrazach.

Początkowo chcieliśmy ten czas spędzić tylko na lądzie. W planach mieliśmy zwiedzanie Sany i okolicznych wiosek, wędrówkę po górach Haraz, zobaczenie Wadi Hadramawt oraz jazdę na nartach po wydmach pustynnych. Po przeszukaniu Internetu, lekturze kolejnych relacji, obejrzeniu mnóstwa zdjęć zrezygnowaliśmy z pustyni, a w zamian polecieliśmy na tydzień na Sokotrę, zwaną Galapagos Oceanu Indyjskiego. I to był bardzo trafny wybór.

Z powodu bezpieczeństwa (a raczej niebezpieczeństwa) do Jemenu nadal przyjeżdża bardzo mało turystów. Północna część kraju, przy granicy z Arabią Saudyjską, jest bowiem siedzibą lokalnych watażków, których trudno podporządkować władzy centralnej. Coraz częściej prasa donosi również o zamachach na turystów. Jednak przeciętny Jemeńczyk jest bardzo przyjaźnie nastawiony do obcokrajowców.

Wśród turystów najczęściej spotyka się Włochów i Francuzów. Czasami na ulicy łatwiej porozumieć się po francusku niż po angielsku. Francuzi zwykle poszukują mocnych wrażeń (chociaż nie brakuje rodzin z małymi dziećmi), a Włosi pustych plaż. Jedni i drudzy wracają usatysfakcjonowani.

Jemen historycznie należał do obszaru zwanego Arabią Felix, czyli Arabią Szczęśliwą. Niektórym nazwa ta może kojarzyć się z orzeszkami i… mogą mieć rację. Na każdym targu piętrzą się bowiem piramidy orzeszków pistacjowych, nerkowców, migdałów i rodzynek. Targ jest zresztą, jak w każdym arabskim kraju, centralnym miejscem miasta i tu właśnie koncentruje się życie jego mieszkańców. W Sanie targ rozciąga się niemal przez całe stare miasto, a stragany z orzeszkami ustępują ilością tylko tym z dżambijami, czyli tradycyjnymi nożami, noszonymi przez każdego jemeńskiego mężczyznę, który ukończył 3 lata. Obecnie najmodniejsze są te, które mają zielone pokrowce i złote pasy. Już mali chłopcy chodzą w białych galabijach, do których mają przypasane dżambije. Na wierzch zakładają ciemną marynarkę, prawie zawsze za dużą. Równie powszechnym widokiem są kobiety w czarnych czadorach. I chociaż Koran nie zabrania odkrywania twarzy to większość kobiet nosi kwef. Trochę zaskakuje w tej sytuacji asortyment straganów z ubraniami dla kobiet, gdzie najchętniej kupowane są wydekoltowane bluzki, sukienki na ramiączkach i spodnie z rozciętymi nogawkami w ostrych kolorach.

Trzecim najbardziej poszukiwanym towarem na targach, czasami trudnym do wypatrzenia, są liście katu. Kat jest ok. 1,5-2 metrowym drzewem, pochodzącym z Etiopii, rozpowszechnionym na całym Półwyspie Arabskim. Liście katu zawierają alkaloid katynon – stymulant działający podobnie jak amfetamina. W 1980 roku WHO zakwalifikowała kat do lekkich narkotyków mogących powodować niewielkie uzależnienie. Zakazany jest w całej Europie, z wyjątkiem Wielkiej Brytanii. Kat jest również zakazany w jednym mieście Jemenu – w Aden.

Żucie katu ma swoje dobre i złe strony. Obiektywnie rzecz biorąc, oprócz tego, że zysk z uprawy katu jest kilkakrotnie wyższy niż z uprawy zboża, to uprawa i żucie tej używki ma raczej negatywny wpływ na gospodarkę Jemenu. Codziennie 80% mężczyzn w Jemenie spędza 4 godziny na żuciu katu. Można powiedzieć, że przeciętny Europejczyk spędza codziennie tyle samo godzin oglądając TV i może to być równie szkodliwe dla niego i rodziny. Jednak nie wydaje on na tą przyjemność 17% dochodów rodziny, tak jak to jest w przypadku katu. Kat jest stosunkowo drogi jak na warunki jemeńskie. Ceny wahają się od 1000 do 5000 YR za woreczek, który wystarcza na jedną sesję. Dobrej jakości kat rośnie w górach, im wyżej tym lepszy. Na nawodnienie upraw katu zużywa się 55% całej wykorzystywanej wody w Jemenie, a ostatnie raporty mówią nawet o 70%.

Żucie katu nasila się w czasie Ramadanu kiedy to Ci, którzy żują nieregularnie dołączają na okres święta do żujących regularnie.

Ramadan jest specyficznym okresem dla wszystkich, również dla przebywających w tym czasie w Jemenie turystów. Czas aktywności mieszkańców przesuwa się o kilka godzin. Około południa na ulicach pojawiają się pierwsze osoby i samochody, natomiast największego ruchu należy spodziewać się tuż przed zachodem słońca, kiedy wszyscy śpieszą się na uroczystą kolację. Zmiany te należy wziąć pod uwagę przy przemieszczaniu się z jednego miejsca w inne bowiem niezwykle trudno jest o godzinie 10 rano zapełnić taksówkę jadącą np. do Manakhy. Tak było właśnie w naszym przypadku. Po 2 godzinach oczekiwania sami Jemeńczycy stwierdzili w końcu, że koszt brakujących osób pokryjemy sami, ale dzięki temu zaoszczędzimy kolejne godziny oczekiwania na następnych pasażerów. Aby nadrobić stracony czas, mijając rogatki miasta, na których rozstawione są posterunki policji odwracaliśmy głowy tak, aby nie zauważono, że jadą biali turyści. Wzbudzało to wielką radość wśród naszych współpasażerów.

Z drugiej strony czas Ramadanu jest rajem dla fotografów. Przez pół dnia na ulicach nie ma tłumu ludzi, nikt nie zaczepia, nie poszturchuje. Jest za to mnóstwo uwielbiających się fotografować dzieci, których nie przeganiają poirytowani rodzice.

Po tygodniu spędzonym na lądzie przyszedł czas wylotu na Sokotrę. Ponieważ wszyscy przestrzegali nas, że jest bardzo duże obłożenie lotów i ciężko znaleźć wolne miejsca, bilety zarezerwowaliśmy jeszcze w Polsce miesiąc przed wylotem do Jemenu w jednym z biur znalezionym w Internecie. Odebraliśmy je po przylocie do Sany. Szczerze mówiąc nie wierzyliśmy, że ten manewr zakończy się sukcesem i szukając biura wstępowaliśmy do wszystkich przedstawicielstw Yemenia Airlines pytając o bilety na Sokotrę. Jednak wolnych miejsc już nie było.

Po dotarciu do „naszego” biura okazało się, że wszyscy jeszcze śpią (Ramadan) i czekaliśmy około godziny aż ktoś się obudzi i przyjdzie dać nam bilety. W końcu pojawili się dwaj panowie, jeden „Selas” Manager, drugi pomocnik managera. Popatrzyli na ekrany komputerów, stwierdzili brak prądu i powiedzieli, że jak go włączą ponownie to po nas zadzwonią. Poszliśmy więc z powrotem zastanawiając się przez kilka następnych godzin gdzie jechać zamiast Sokotry. Późnym popołudniem, gdy już nie mogliśmy doczekać się kontaktu ze strony biura, zadzwoniliśmy sami i umówiliśmy się, że bilety przywiezie nam do hotelu o godzinie 16 jeden z pracowników. W hotelu byliśmy dużo później, ale nikt na nas nie czekał. Ponownie zadzwoniliśmy do biura i okazało się, że ten pracownik już jest w drodze, ale są duże korki i spóźni się. Zamówiliśmy więc kolację i czekaliśmy nie wierząc już w te wirtualne bilety. Nagle do stolika podszedł pomocnik managera z biura i… miał ze sobą bilety!!!!

Jadąc do Jemenu trzeba pamiętać, że to bardzo honorowy naród. Nigdy nie zdarzyło nam się być oszukanym, a jak się z kimś umówiliśmy to tak było. Żadnych prób naciągania, wyłudzania, niedotrzymywania danego słowa. Historia z biletami na Sokotrę była tylko jednym z przykładów takiego zachowania.

Sokotra okazała się miejscem magicznym, niemalże niedotkniętym stopą globtrotera mimo tego, że od wieków była zamieszkana. Do 2002 roku, kiedy to wybudowano lotnisko, wyspa była osiągalna jedynie drogą morską. Zachowało się tu wiele endemicznych roślin i ptaków, chociaż określenie „drugie Galapagos” wydaje się nieco przesadzone.

Na wyspie praktycznie nie istnieje publiczny transport. Większość turystów jest obsługiwana przez agencje podróży, które organizują transport i nocleg w jednym z trzech istniejących na wyspie hoteli. My w zasadzie nie mieliśmy żadnego planu. Z usług agencji nie chcieliśmy korzystać. Mieliśmy ze sobą namiot, mapę wydrukowaną z Internetu, która uzupełniała się z tą w przewodniku Lonely Planet oraz zdjęcie miejscowego mężczyzny, którego polecił nam nasz znajomy jako dobrego przewodnika. Ponieważ wszyscy na wyspie mieli go znać, a i on miał znać wszystkich i wszystko, sądziliśmy, że pomoże nam coś zorganizować.

Jednak zaraz po wylądowaniu okazało się, że “naszego” Sokotrańczyka nikt nie rozpoznaje, a w podobnej do naszej sytuacji jest para Niemców. Ponieważ ich akurat zaczepił jakiś niezrzeszony w żadnej agencji przewodnik z kolegą posiadającym samochód więc po krótkich negocjacjach zdecydowaliśmy się na ich usługi oraz wspólną podróż. I to był kolejny trafny wybór.

Dysponowaliśmy samochodem więc poruszanie się po wyspie nie sprawiało trudności i każdą noc, oprócz dwóch ostatnich, spędzaliśmy w innym miejscu. Trzykrotnie nocowaliśmy na pewnego rodzaju kempingu, ale tylko dwukrotnie ktoś przyszedł upomnieć się o zapłatę, a tylko raz mieliśmy okazję skorzystać z namiastki łazienki.

Objechaliśmy prawie całą wyspę, a tam gdzie nie dochodziła żadna droga, popłynęliśmy łodzią. Wyspa jest z każdej strony inna i każdy znajdzie tam coś dla siebie. Są piękne plaże, wspaniałe miejsca do nurkowania oraz góry ze szczytami dochodzącymi do 1500 m n.p.m., są olbrzymie wydmy piasku i w większości nieodkryte jaskinie.

Ponieważ na wyspie nie ma zbyt wiele miejsc, gdzie można zaopatrzyć się w prowiant toteż zakupy robiliśmy raz na 2-3 dni w sklepiku w większych wioskach. Raz zaopatrzyliśmy się nawet w bazie wojskowej. Było to o tyle przyjemne, że po kilku dniach picia ciepłej wody mineralnej, w sklepie wojskowym była lodówka i mogliśmy wreszcie napić się czegoś zimnego. Bardzo często prosiliśmy naszego przewodnika, aby kupił nam od rybaków rybę. Pierwszej nocy przyniósł nam ponad półmetrowego tuńczyka, kolejne były już nieco mniejsze, ale równie smaczne. Codziennie z wioski braliśmy też słodką wodę do mycia po kąpieli w oceanie.

Pobyt na Sokotrze upływał nam w sielskim nastroju. Z żalem wracaliśmy na stały ląd, gdzie życie toczyło się już innym rytmem niż jeszcze tydzień temu. Ramadan skończył się kilka dni wcześniej i wszyscy wrócili do swoich codziennych zajęć. Przed nami były jeszcze dwa dni zwiedzania wiosek wokół Sany, ostatnie zakupy i wysyłanie kartek pocztowych do Polski.

www.travelphoto.com.pl


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u