Hawaje – czyli 226 km w tempie Ironman

Ewa Flak, Jarosław Kociel

 

Hawaje – czyli 226 km w tempie Ironman

 

Termin:                    8 – 22 październik 2014r. (15 dni)

Uczestnicy:              Ewa, Jarek,

Trasa lotnicza:        Praga-Londyn-Los Angeles (British Airways), Los Angeles-Kailua Kona                                    (American Airlines), powrót taki sam (6 lotów 1844 PLN/os.) Na Hawajach                              dwa przeloty Kailua Kona-Honolulu-Kailua Kona (Mokulele Airlines 102                                            USD/os.,oraz Hawaiian Airlines 98 USD/os.) + 25 USD za sztukę bagażu.

Trasa lądowa:          Kailua-Kona-Mauna Kea-Hilo-Rainbow Falls-Lava Tree State                                                       Monument-Pahoa, Papakolea Green-Park Narodowy Hawajskich                                              Wulkanów-Thurston Lava Tube-Lapakahi State Historical Park-Upolu Point-                         Hawi-Kapa’au-Pololu Valley Lookout-Waipo Valley-Honolulu-Waikiki-Pearl                               Harbor-Capitan Cook Monument- Kona.

Koszty podróży:       5743  PLN/os. razem z pamiątkami.

Kursy walut:             1 USD = 3,37 PLN,  1 CZK = 1,57 PLN.

Czas:                          -12 h w stosunku do Polski.

Bezpieczeństwo:        Hawaje cieszą się sławą gościnności symbolizowanej słowem „aloha”.

Wizy:                          obowiązuje tu wiza amerykańska, bowiem Hawaje są 50 stanem USA.

Język:                         angielski w każdym wydaniu, japoński oraz chiński.

Pogoda:                      temperatura jest tu stabilna, zimą wynosi 26ºC, a latem 31ºC.

Elektryczność:          sprzęt elektryczny jak w całych Stanach Zjednoczonych 110V.

Przewodniki i mapy:Lonely Planet i Gazeta Wyborcza „Hawaje”.

Koszyk podróżnika: woda mineralna duża  -1 USD, coca-cola 2l-1,99 USD, lody galon-8,30 USD,                            banany 1 kg-2 USD, pomarańcze 1 kg-1,79 USD,  chleb od 3 USD wzwyż,                                bagietka-1,99 USD,ziemniaki 1 kg-1,49 USD, ananas-2,49 USD szt. ser żółty                            1 kg- 6 USD, jajka 12 szt. 3,29 USD,  margaryna-1,69 USD,  makaron                                            (paczka)- 1,62 USD, sos pomidorowy-0,59 USD, ryż- 2,14 USD, piersi z                                              kurczaka tacka-4,51 USD, piwo od 3 USD w górę, wino od-7 USD, internet 1                                 godzina-2,5 USD, warto korzystać z darmowego WiFi w McDonald`s i                                      innych miejscach z darmowym dostępem. 1 galon benzyny-4,18 USD, paczka                             Marlboro-11 USD. Zakupy najlepiej robić w supermarketach, które znajdują                                się prawie w każdym miasteczku. W          segmencie ogólnospożywczym mamy                                  firmę Walmart, mającą łącznie ponad połowę rynku. Wszystkie ceny                                              artykułów spożywczych można znaleźć na stronach:www.walmart.com,                                                www.ktasuperstores.com

 

08 październik 2014r.-środaBytom-Wrocław-Praga

Podróż była nieźle skonfigurowana logistycznie. Wyruszyliśmy o godz. 12.30 pociągiem z Zabrza do Wrocławia. Bilety kupiliśmy trzy tygodnie wcześniej za 61zł./2os (w PKP była 30% promocja). Następnie Polskim Bus-em o godz. 16.15 pojechaliśmy do Pragi. Na miejscu byliśmy o godz. 21.40. Tutaj kupiliśmy bilety na komunikację miejską po 32 CZK na 90 minut. Najpierw podjechaliśmy metrem do stacji Dejvickā, a potem autobusem 119 na lotnisko Praha Ruzyne. Tu zaczęło się pierwsze, żmudne czekanie…

09 październik 2014r.-czwartekPraga-Londyn-Los Angeles-Kailua-Kona

O godz. 7.00 mamy odlot z Pragi do Londynu. Tu przemieściliśmy się na inny terminal, skąd odlatywały samoloty „British Airways” do Los Angeles. Przelot trwał ponad 10 godzin. W LA czekaliśmy do 17.05 na samolot „American Airlines” do Kailua-Kona na Hawajach. Samoloty brytyjskich i amerykańskich przewoźników oferują słaby katering (jeden ciepły posiłek, a potem sandwicz z napojami). Zauważyliśmy że przezorni pasażerowie wyposażyli się w kanapki, chipsy, batony. My też w drodze powrotnej mieliśmy ten fakt na uwadze. Na miejscu byliśmy o godz. 19.45 miejscowego czasu. Różnica czasu między Polską a Londynem to -1h, Los Angeles -9h, Kailua-Kona -12h. Czyli, gdy na Hawajach jest 8.00 rano, w Polsce mamy 20.00 wieczorem. Po wylądowaniu podjechaliśmy do wypożyczalni samochodów, których przy lotnisku jest kilka. W mieście nie ma żadnych agencji, a pośrednicy i tak załatwiają auta przy lotnisku. Okazało się, że prawie wszystkie samochody są zarezerwowane, bo w  tym czasie odbywają się zawody Ironman. Proponowano nam półciężarówki za prawie 200 USD. W takim razie postanowiliśmy, że samochód wypożyczymy następnego dnia po Ironman. Tak więc wzięliśmy taksówkę i za 60 USD dojechaliśmy do „Pineapple Hostel” (81-6363 Mamalahoa Highway, Kealakekua) 88 USD/2os. w pobliżu Capitan Cook. Było już późno i wszystkie sklepy były zamknięte, w związku z tym szefowa hostelu poczęstowała nas swoim jedzeniem. Zmęczeni po prawie dwóch dniach podróży udaliśmy się spać.

10 październik 2014r.- piątekKailuaKona

Rano poszliśmy do sklepu oddalonego o ok. 2 km. Stwierdziliśmy, że dobrze to zrobi naszym nogom, bo po tylu godzinach w samolotach trzeba rozchodzić ewentualne opuchlizny. Mieliśmy też możliwość przywitać się z wilgotnym, hawajskim powietrzem. W ogóle nie przypomina wyspiarskiego klimatu. Jest tu prawie 100% wilgotność od której „spływają nadruki z T-shirtów”. Pogoda jest zmienna i zazwyczaj wieczorem pada deszcz, o czym mogliśmy się przekonać w ciągu najbliższych dni. Supermarket prowadzą Chińczycy i jest on bardzo dobrze zaopatrzony. Ceny są przystępne, duży wybór warzyw i owoców, pieczywo w postaci chleba tostowego. Kupiliśmy spaghetti, sos pomidorowy, chleb i ruszyliśmy „na stopa” w drogę powrotną do hostelu. Zjedliśmy pierwsze amerykańskie śniadanie, czyli chleb tostowy z masłem orzechowym i pokrojonym w plasterki bananem. Była to fajna opcja śniadaniowa, pożywna i energetyczna. Należy nadmienić, że jest tu wiele odmian masła orzechowego i warto popróbować tych smaków. Potem wyszliśmy na ulice łapać stopa do Kailua-Kona. Miejscowi na główne miasto mówią Kailua, ponieważ okręg zwie się Kona, urzędy pocztowe używają określenia Kailua-Kona. Nazwy w zasadzie stosuje się wymiennie, chociaż Kona używana jest powszechnie w odniesieniu do miasta, okręgu i wybrzeża. Transport publiczny jest bardzo ubogi, można właściwie powiedzieć, że bez samochodu trudno przemieszczać się po tej małej wysepce. Po kilku próbach zatrzymała nam się kobieta i podwiozła do 12 tys. Kailua-Kona. Jest to jedno z większych miast na Big Island, chociaż nie sprawia takiego wrażenia. Centralny punkt miasta stanowi Kailua Bay, zatoka otoczona przez Ali’i Drive oraz wał nadmorski. Jest to doskonałe miejsce dla miłośników spacerów, amatorów zakupów i pasjonatów sportu. W mieście trwały przygotowania do Ironman, czyli zawodów triathlonowych. Budowano scenę, metę, wytyczano trasę, zawodnicy rejestrowali się, poddawani byli kontrolom. Praktycznie od południa trwały ostatnie przygotowania rowerów, kasków, ustawianie ich w boksach. Ponadto kibice robili sobie z zawodnikami wspólne pamiątkowe zdjęcia, zaś największą atrakcję stanowili pretendenci do zwycięstwa. Sprawiało to wrażenie ogromnego przedsięwzięcia sportowego. Obeszliśmy kilka razy rejon startu i mety, porobiliśmy zdjęcia. W hotelu Marriott otrzymaliśmy rozkład jazdy autobusów miejskich Hele-on-Bus. Dwa dni trwało zanim doszliśmy o co chodzi z tym rozkładem. Okazało się jednak, że rozkład rozkładem, a busy jeżdżą jak chcą. Tak więc, na wszelki wypadek poszliśmy pod K-Mart, skąd na pewno miały odjeżdżać autobusy na południe wyspy. Należy nadmienić, że autobus ma trasę z południa na północ miasta i z powrotem. Horror podróżnika !!! Czekaliśmy pod marketem, aż w końcu przyjechał zdezelowany potwór, ziejący zmrożonym powietrzem. Pani kierowca uprzejmie zapytała kim jesteśmy, bo robi statystyki i ma wyszczególnionych: emerytów, niepełnosprawnych, studentów, meneli itd. A wy ?, my turyści. Zapłaciliśmy po 2 USD i rozpoczęliśmy pogawędkę o tym i owym. Zimno jak w zamrażalce. Po półgodzinie jazdy przez kurorty, resorty dotarliśmy do hostelu. Zjedliśmy kolację i padliśmy jak dzieci o godz. 19.40. Zazwyczaj na całym świecie w hostelach tętni wieczorne życie, ludzie siedzą do późna, rozmawiają, oglądają filmy, itd. tu jak makiem zasiał…o godz. 20.00 hostel wymierał. Większość z nas dopiero co przyleciała na Hawaje i każdy miał jet lag. Wstawaliśmy ok. godz. 4.00, a od godz. 5.00 hostel powoli budził się do życia…

11 październik 2014r.-sobota●Kailua-Kona (Ironman)

Wcześnie rano Jarek pojechał pick-upem z zawodnikami mieszkającymi w „Pineapple Hostel” na start Ironman, a ja o godz. 6.00 dojechałam autobusem. Tu już wszędzie stało kilka tysięcy kibiców, którzy przyszli oglądać zawody, wolontariusze, służby medyczne, policja, straż. Miasteczko całkowicie było odmienione. Główne trasy odgrodzone były kolorowymi barierkami z banerami sponsorów. Zawody były monitorowane przez helikoptery oraz drony z kamerami sportowymi Go Pro, z których później montowana była relacja do mediów. Okazało się, że w naszym hostelu mieszka Bartek Holda, który startuje w zawodach. Poczuliśmy lokalny patriotyzm i postanowiliśmy mu kibicować. Wiemy jak ważny jest doping na trasie maratonu, kiedy już traci się siły i walczy z każdym metrem. Tu mieliśmy podziwiać zawodników, którzy mierzą się z niewyobrażalnym dystansem, tj. 3,9 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i 42,195 km biegu. Wszystko w ciągu jednego dnia w limicie 17 godzin. Niesamowite było oglądanie takiego wyczynu, szczególnie osób niepełnosprawnych. Wzruszające były widoki wolontariuszy pomagających wydostać się z wody zawodnikom bez nóg, widzieliśmy również parę, która jechała rowerem z wózkiem. Trzeba mieć  silną psychikę i determinację, aby pokonać ten morderczy dystans. Widzieliśmy na trasie Marka Jaskółkę, który był w czołówce oraz kolejnych Polaków, którzy serdecznie reagowali na naszą biało-czerwoną flagę. Po 10:43h linię mety przekroczył Bartek Holda i usłyszał magiczne: „Yes, You are an Ironman !!!”. Wokół zawodów toczyło się życie kibica, czyli zdzieranie gardła, bicie brawa, polewanie wodą biegnących, a także grillowanie i leżakowanie. Organizacja całego przedsięwzięcia z punktu widzenia obserwatora wydawała nam się na wysokim poziomie. Po zawodach spotykaliśmy wielu bardzo zmęczonych, ale szczęśliwych ludzi, uczestniczących w tej imprezie. Okazało się, że tego dnia nie mamy co liczyć na transport publiczny, bo trasy były zmienione, tak więc wraz z zachodem słońca wróciliśmy „na stopa” do oddalonego o 10 mil hostelu. Był to naprawdę niesamowity dzień.

12 październik 2014r.- niedziela●Kailua-Kona (Petroglify)

Znów obudziliśmy się o godz. 4.00, próbowaliśmy pospać dłużej, ale wciąż się nie przestawiliśmy. Mieliśmy nadzieję, że zmęczenie przyspieszy proces aklimatyzacji, ale jednak nie da się oszukać zegara biologicznego. Po śniadaniu pojechaliśmy na lotnisko sprawdzić, czy są już jakieś samochody do wynajęcia. Okazało się, że jeden z chłopaków z hostelu zabukował Chevroleta Camaro za 60 USD/dzień. My dostaliśmy w ofercie Dodge Cherokee za 189 USD !!! Lekkie przegięcie. Pani z wypożyczalni patrząc na stronę internetową sama była zdziwiona tą sytuacją, mimo że było mnóstwo samochodów na parkingu, w systemie tego nie miała. Nic z tego nie rozumieliśmy. Greg zaproponował, że może nas wziąć z sobą na trzy dni i pojeździć po wyspie. Na początku przystaliśmy na tą ofertę, ale gdy zaczął przebąkiwać o zmianie hostelu, poszukiwaniach pracy, wtedy zapaliła nam się lampka, że z naszej eskapady może być wielka lipa. Po powrocie do hostelu szefowa zapytała się o wypożyczenie przez nas samochodu i po opowiedzeniu jej całej sytuacji, z lekka poirytowana, pomogła nam zarezerwować i wypożyczyć auto w normalnej cenie. Okazało się, że w wypożyczaniu samochodów tkwi mały niuans. Jeśli bukując wpisze się kraj pochodzenia, cena automatycznie idzie w górę. Amerykanie każdemu cudzoziemcowi naliczają dodatkowe koszty, bo podobno ryzykowniej jeżdżą. Przyjechaliśmy znów na lotnisko i z wypożyczalni Alamo dostaliśmy nowiutkiego Nissana Elantrę za 80 USD/dzień z dodatkowym ubezpieczeniem. Tak zaczęła się nasza niezależna podróż po Big Island. Najpierw pojechaliśmy pooglądać ogromne pola lawy, które rozciągają się na północ od Kony. Trochę dalej zaczynają się zielone wzgórza, a krajobraz jest urozmaicony pod względem widoczków, roślinności i klimatu. Wzdłuż wybrzeża ulokowały się bogate resorty, zapewniające luksusowe atrakcje, pola golfowe z 18 dołkami, baseny itp. Jest to wszystko zagospodarowane na lawie, więc tym bardziej robi wrażenie. My postanowiliśmy poszukać Petroglifów wyrytych w lawie, które znajdują się na tym obszarze. Są to ryciny stworzone przez Polinezyjczyków, którzy jako pierwsi osiedlali się na tych wyspach. Rysunki są prymitywne, ale stanowią atrakcję turystyczną na miarę hieroglifów egipskich. Nie ustalono ich wieku, a znaczenie wielu z nich pozostaje niejasne. Po kilku godzinach wróciliśmy do hostelu, gdzie przyrządziliśmy kolację.

13 październik 2014r. – poniedziałek●Kona-Mauna Kea-Hilo-Rainbow Falls- Lava Tree State Monument-Pahoa

Śpimy aż do godz. 5.00. Hostel budzi się do życia ok. godz. 6.00, bo kuchnia jest od tej godziny otwierana. Trwają więc kulinarne popisy i tak na patelnię trafiają jajka na bekonie, kiełbaski, i inne „niezdrowe” produkty. W użyciu jest masło orzechowe, chleby tostowe. Ot, amerykański standard! Potem ruszamy na wulkan Mauna Kea 4205 m. n.p.m. Jest to najwyższy punkt na Hawajach i w basenie Oceanu Spokojnego. Mierząc od podstawy znajdującej się pod wodą, jest to najwyższa góra na Ziemi, mająca ponad 10 203 m wysokości bezwzględnej. Drzemiący dziś Mauna Kea po raz ostatni wybuchł 3500 lat temu. Na szczyt można wjechać samochodem. Zalecane jest użycie pojazdu 4×4, ale my naszym autkiem dotarliśmy na samą górę (choć wypożyczalnie samochodowe nie pozwalają na nią wjeżdżać). Trasa najpierw jest asfaltowa, ale potem wytyczona jest po dosyć mocno ubitym szutrze. Wulkan otaczają ciemne lasy, które rzedną wraz z wysokością, aż w końcu znikają wraz z krzewami, trawami i ptakami. Na szczycie okazało się, że temperatura spadła do 38ºF, czyli 3ºC. Dosyć zimno i wietrznie, szczególnie, że my byliśmy ubrani jak na plażę, czyli krótkie spodenki i podkoszulki. W szczytowych partiach zimą zalega tu śnieg, któremu wulkan zawdzięcza nazwę „biała góra”. Znajduje się tu 13 gigantycznych teleskopów oraz obserwatorium  meteorologiczne. Sesja zdjęciowa trwała wyjątkowo szybko, chociaż widoki są naprawdę nieziemskie. Rejon jest iście księżycowy, w kolorach miedzi i szarości. Z góry rozciąga się wspaniały widok na dolinę, a wrażenie potęguje fakt bycia ponad chmurami. Zjechaliśmy w dół i skierowaliśmy się w kierunku Hilo. Trasa wiodła Saddle Road, która w przewodniku zaznaczona była jako jedna z bardziej „niebezpiecznych” dróg na wyspie. Jechaliśmy nią wśród malowniczych łąk, gospodarstw rolnych, jak również kilku miasteczek i nie zauważyliśmy niczego szczególnego. Jest kręta i czasem wznosi się i opada, ale nie jest to droga szczególnie niebezpieczna  w porównaniu z Boliwią, Nepalem czy Birmą. Na przedmieściach Hilo przywitał nas deszcz, który z każdym kilometrem nasilał się. Dojechaliśmy do Rainbow Falls, ale z uwagi na ulewę nie mieliśmy możliwości obejrzeć tego wodospadu. Postanowiliśmy pojechać na południe wyspy w nadziei, że uciekniemy przed ulewą. Dotarliśmy do Lava Tree State Monument, gdzie w parku narodowym stoją pozostałości po spalonych, zatopionych w lawie drzewach. W 1790 r. lawa zalała las deszczowy pozostawiając na drzewach zastygłe skorupy. Powstałe w ten sposób lasy lawowe stanowią bajeczny widok. Zrobiliśmy kilka zdjęć i pojechaliśmy dalej. Po drodze można posilić się u Pana Hotdoga (Hot-dog Man), który jest zaznaczony w przewodniku Lonely Planet. Jest tu facet z budką z hot-dogami stanowiący atrakcję turystyczną. Oczywiście spróbowaliśmy jego specjału, który smakował wybornie. Skierowaliśmy się do Pahoa, bo stamtąd miało być blisko do wioski Kalapana, która ucierpiała podczas ostatnich erupcji wulkanu i została zalana przez lawę. Ponadto liczyliśmy na zobaczenie drogi pokrytej lawą, której zdjęcie mieliśmy w przewodniku. Deszcz przybierał na sile, a w radio pojawiły się komunikaty o tropikalnym sztormie. Szukając drogi zatrzymaliśmy się przy jednym z hoteli, gdzie w recepcji poinformowano nas o nadciągającej tropikalnej ulewie. Stwierdziliśmy, że na dzisiaj zakończymy naszą eskapadę i w strugach deszczu wróciliśmy do Kony. Zjeżdżając z gór okazało się, że po zachodniej stronie wyspy przeszedł tylko cowieczorny „kapuśniaczek”. Po drodze pierwszy raz zatankowaliśmy, płacąc za galon benzyny 4,18 USD, (czyli na polskie 3,65 PLN za litr). Płatności w USA to przede wszystkim karty płatnicze. System jest tak skonstruowany, że większość transakcji dokonywana jest plastikowym pieniądzem. Gotówka, jest czymś rzadkim i nawet w niektórych miejscach wzbudza podejrzenia.

14 październik 2014r.-wtorek●plaże Papakolea Green-P.N. Hawajskich Wulkanów- Thurston Lava Tube

Rano pojechaliśmy z Bartkiem na południe wyspy, gdzie znajduje się najdalej wysunięty punkt Big Island, a podobno i Stanów Zjednoczonych. Niedaleko od głównej drogi są  również zielone plaże Papakolea Green. Dojeżdża się tu do końca asfaltowej drogi, potem można jechać tylko samochodem miejscowych z napędem 4×4. za 10 USD. My zrobiliśmy kilku kilometrowy spacer na wschód od South Point przez porośniętą trawą równinę, która prowadzi do jedynej w swoim rodzaju Papakolea Green – plaży z zielonym piaskiem. Podobno wiele lat temu do zatoczki wpadł cały wulkaniczny stożek zbudowany z oliwinu, który fale rozdrobniły i zabarwiły piasek na zielono. Fajnie to wygląda. Następnie pojechaliśmy do Parku Narodowego Hawajskich Wulkanów (wjazd 10 USD/ za samochód). Dojechaliśmy do Kaldera Kilauea. Cała trasa wiedzie wokoło krateru, z którego wciąż wydobywa się dym. Obszar jest ogrodzony i niebezpieczny. Krater ma wymiary 4 km na 3,2 km, a jego ściany tworzą klify sięgające 120 m. Przykładając rękę do ziemi czuje się gorąco, a z pęknięć wydobywa się para i różne gazy. Czasem czuć siarkę. Trochę przypomina to rejon Rotorua w Nowej Zelandii. Obok jest centrum turystyczne, gdzie można zobaczyć filmy o tutejszych wulkanach, jak również  można uzyskać informację o bezpieczeństwie pieszych tras. My wciąż mieliśmy nadzieję, na znalezienie drogi zalanej lawą. W Kilauea Visitor Center jeden z rangersów powiedział, gdzie szukać tego widoku. Zjechaliśmy więc 17 km Crater Rim Drive w dół doliny i syciliśmy oczy niesamowitymi widokami. Po dwóch stronach drogi widzieliśmy zastygłe strumienie lawy z lat 1921, 1971, 1974. Okazało się, że w tym rejonie jest sporo spalonych drzew stojących w lawie. Ponadto znajdują się tutaj tunele z lawy, ogromne zwałowiska, zastygnięte czopy, oraz jęzory lawy o rożnych strukturach i kolorach. Zastygła lawa jest przede wszystkim czarna, zdarza się w odcieniu brązu, fioletu a przyglądając się bardziej można zobaczyć błyszczące drobinki różnych minerałów. Skamielina jest zresztą poddawana ciągłym badaniom geologicznym, a pozyskiwane twardsze bazaltowe bryły służą do budowy dróg, domów i innych zastosowań. W końcu dotarliśmy do „naszej” drogi. W 2003 r. wylew lawy przeciął drogę zmierzając do oceanu w ten sposób wskutek zetknięcia się dwóch żywiołów (ognia i wody), powiększa się co roku powierzchnia wyspy. Rzeczywiście wygląda to tak, jakby betoniarka smoły wylała się na drodze i zastygła. Wsadzony jest tu znak drogowy „Road closed” i tak się ciągnie na kilku kilometrach. Tam też, gdzieś jest wioska Kalapana. Należy zwrócić uwagę, że w niektórych miejscach lawa sięga ponad 5 m więc pozbycie się tego wcale nie jest łatwe. To nie zwały błota, które kiedyś może zmyje deszcz, tu wchodzi ciężki sprzęt budowlany, kamienie są wzmacniane w stalowe siatki, oblewane płynnym betonem. Znów zaskoczyła nas pomysłowość ludzka i wytrwała walka z żywiołem, który nie wiadomo kiedy da o sobie znać, (dał tydzień później). W drodze powrotnej podjechaliśmy do popularnego w okolicy Thurston Lava Tube, czyli oświetlony tunel lawowy, do którego prowadzi niezbyt długi szlak, wijący się wśród gajów paprociowych. Wulkan Kilauea jest największą atrakcją wyspy. Nie zaprzestaje erupcji od 1983r. i jest najbardziej aktywnym wulkanem na świecie, sprawiającym że powierzchnia Big Island stale się powiększa. Wycieczka po polach lawy, to podróż do środka ziemi. Widać, że pod skorupą wszystko się gotuje, a z każdej szczeliny bucha biała para. Wróciliśmy do hostelu, gdzie Bartek spakował swój sprzęt triathlonowy, i ruszyliśmy na lotnisko, skąd miał samolot do Anglii.

15 październik 2014r.-środa● Lapakahi State Historical Park-Upolu Point-Hawi- Kapa’au- Pololu Valley Lookout- Waipo Valley

Dzisiejszy dzień rozpoczynamy od zwiedzania 600-letniej hawajskiej wioski rybackiej Lapakahi, odkrytej w 1968 r przez archeologów, znajdującej się w pobliżu autostrady 270. Na tych terenach utworzono Lapakahi State Historical Park, który zwiedza się we własnym zakresie. Zachowały się tutaj odrestaurowane fundamenty i kamienne ogrodzenia wioski rybackiej. Potem jedziemy na najbardziej na północ wysunięty kraniec wyspy „Upolu Point”, znajdujący się kilkaset metrów za niewielkim lotniskiem. Po drodze odwiedzamy miasto Hawi, gdzie natknęliśmy się na starą zabudowę. W sąsiednim Kapa’au stoi oryginalny pomnik króla Kamehamehy I (zresztą jeden z wielu). Potem pojechaliśmy do Pololu Valley Lookout z pięknymi panoramami wybrzeża, klifów i dolin. Stromy szlak prowadzi w dół do skalistej plaży, której część widać z punktu widokowego. Piasek na plaży jest koloru czarnego, powstał z lawy i pumeksu wulkanicznego, i naprawdę robi to wrażenie. Była to kolejna ciekawostka Big Island. Dalej trasa wycieczki wiodła nas do Waipo Valley, rozreklamowane jako spektakularne miejsce, tętniące zielenią. Dojechaliśmy na miejsce, wilgotność powalała, a nad nami rozciągały się ciężkie, szare chmury. Postanowiliśmy wrócić do hostelu. Tu angażujemy właścicielkę, aby pomogła nam zarezerwować bilety lotnicze na O’ahu i z powrotem, oraz miejsca hotelowe w Waikiki Beach. Wszystko oczywiście odbywa się przy użyciu karty kredytowej.

16 październik 2014r.-czwartek●Honolulu-Waikiki

Po śniadaniu pojechaliśmy na lotnisko oddać samochód. Pani podeszła, sczytała kod kreskowy naklejony na szybie i zapytała o formę płatności. Wydrukowała rachunek i kazała zostawić kluczyki w stacyjce. I tak skończyła się nasza samochodowa wycieczka (przejechaliśmy 847 km). Podjechaliśmy do terminalu busem z wypożyczali, bo wszystkie agencje mają schuttle busy, jeżdżące dookoła lotniska. O godz. 11.00 liniami „Mokulele Airlines”, mieliśmy lot na O’ahu, z powrotem wykupiliśmy „Hawaiian Airlines”. Mimo, że udało nam się kupić bilety w dobrej cenie to na lotnisku trzeba zapłacić 25 USD za bagaż. Mieliśmy tylko 1 duży plecak, jeśli byłyby dwa to płacilibyśmy za drugi 35 USD. Odlecieliśmy do Honolulu napawając oczy pięknymi widoczkami z góry. Po kilkudziesięciu minutach dolecieliśmy na wyspę Maui, gdzie było międzylądowanie. Tu kazano nam wysiąść, przejść przez halę odlotów i parę minut później wsiąść z powrotem do 10 osobowego samolociku. Dosiedli się inni pasażerowie i odlecieliśmy do stolicy. Z lotniska do Waikiki odjeżdżają autobusy nr 19 i 20. Jadą co 15 minut, więc nie ma problemu z dostaniem się do miasta. Przejazd w obrębie aglomeracji, niezależnie od odległości kosztuje 2,50 USD. Po ponad godzinie jazdy docieramy do Waikiki Beach. Tu meldujemy się w „Hostel HI” (2556 Lemon Road, B 101) 80 USD/2os. Po dokonaniu opłaty, poprosiliśmy o pomoc w poszukaniu kolejnego noclegu. Okazało się, że dwie przecznice dalej jest kolejny hostel, który ma jeden pokój wolny. Szybko go zarezerwowaliśmy, bo tutaj z tanimi noclegami są problemy. Potem poszliśmy na rekonesans w poszukiwaniu sklepów spożywczych, przystanków autobusowych i innych ważnych dla nas rzeczy. Następnie udaliśmy się w kierunku słynnej plaży Waikiki. Stoi tu odlany z brązu pomnik Duke`a Kahanamoku, z deską surfingową odwzorowującą klasyczną 7,5 m deskę koa. Duke był trzykrotnym rekordzistą w pływaniu, a poza tym rozreklamował hawajski surfing na całym świecie. Tu wykąpaliśmy się w oceanie, w którym temperatura wody o tej porze roku wynosi 26°C. Posiedzieliśmy do wieczora, obserwując ludzi, stożek wygasłego wulkanu Diamond Head, i „banalny” zachód słońca. Jest to jedno z najlepszych miejsc na świecie do uprawiania sportów wodnych takich jak: surfing, windsurfing, kiteboarding, żeglarstwo, nurkowanie czy wędkowanie. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.

17 październik 2014r.- piątek●Pearl Harbor-Aloha Stadion-Chinatown

Rano autobusem nr 42 (lub 20) pojechaliśmy do Pearl Harbor. Miejsce to zapisało się w historii rankiem 7 grudnia 1941 r. kiedy to japońskie bombowce zniszczyły bazę amerykańskiej floty na Oceanie Spokojnym. Wstęp do USS „Arizona” Memorial jest darmowy, bilety kupuje się tylko na zwiedzanie poszczególnych okrętów wojennych. Przed wejściem należy oddać wszelkie plecaki, torebki, oraz bagaż podręczny płacąc depozyt, który wynosi 3 USD. Poszliśmy pobrać wejściówki na określoną godzinę. Potem przewodnicy informują, że najpierw obejrzymy film, potem mamy się ustawić z biletami w ręku i podnieść je do góry, aby były widoczne. Następnie jak „cielaki” idziemy z obsługą do małego kina. Tu ponownie oglądamy propagandowy film, a potem poszliśmy na przystań, z której odpływały statki do memoriału. Sama budowla postawiona została na wraku statku USS „Arizona”, który znajduje się 14 m pod powierzchnią wody. Jest to biały pawilon, w którym wykute są nazwiska zatopionych marynarzy. Obok w wodzie wystają kominy okrętu, a czasem na powierzchnię wypływają plamy oleju. Rejon jest typowo wojskowy, a atrakcję stanowią ogromne okręty wojenne, które można zwiedzać. W USS „Bowfin” Submarine Museum and Park można obejrzeć rozbrojone torpedy i wnętrze odrestaurowanego okrętu podwodnego. Po wyjściu z Pearl Harbor, poszliśmy na „Aloha” stadion z miejscami dla 50 tys. widzów, na którym odbywają się zawody ligi futbolowej NFL oraz baseballu. Ponadto w środy, soboty, niedziele, na terenie parkingu organizowany jest ogromny pchli targ. Autobusem podjechaliśmy do Chinatown (chińskiej dzielnicy), otoczonej przez tereny portowe. Obszar obejmuje kilku ulic i jest typowym azjatyckim zakątkiem. Przed wejściem do dzielnicy stoją dwa ogromne kamienne lwy, wyznaczające początek Chinatown. Dzielnica chińska to jak sama nazwa wskazuje, barwne azjatyckie targowiska, sklepiki, fabryki, galerie sztuki i antyków, liczne świątynie. Warto zapuścić się tu w boczne uliczki. Maunakea Market to nowoczesny, otwarty plac targowy pośród starej zabudowy (warto przyjrzeć się zegarowi o chińskiej numeracji). Tu można zrobić tanie, żywnościowe zakupy, jak również zjeść posiłek w przystępniej cenie. Ponieważ całe Hawaje sprawiają wrażenie dosyć azjatyckich to tylko tutaj budynki lub ozdobniki typowe dla tej kultury stanowią o specyficznym klimacie. Natomiast mieszkańcy o azjatyckim pochodzeniu zasiedlili wszystkie wyspy i stanowią powszedni widok. Z Chinatown postanowiliśmy przejść piechotą do Waikiki. Okazało się to dłuższą, około 10 km wycieczką. Po drodze zwiedziliśmy marinę, browar, mijaliśmy salony samochodowe, warsztaty i na pewno nie były to miejsca, gdzie można było spotkać turystę. Samo centrum Honolulu, to przede wszystkim wieżowce biurowe zajmowane przez różne agencje, siedziba władz, ministerstwa, konsulaty, banki itp. Dalej, w kierunku Waikiki ustępują ogromnym hotelowym kompleksom i sklepom. Zmienia się też otoczenie, jest czyściej, mniej bezdomnych i wariatów, a więcej turystów i zakupowiczów z torbami znanych marek.

18 październik 2014r.-sobota●Honolulu

Dzień rozpoczynamy od przenosin do „Hale Aloha Hostel” (2417 Prince Edward St.) 80 USD/2os. Od rana zwiedzamy centrum miasta z zabytkami. Trudno tu mówić o starociach w odniesieniu do starożytnych budowli w Europie, czy na Bliskim Wschodzie. Tutaj zabytkami są budowle z XIX wieku. Czyli wszelkie katedry, kościoły, teatry, dom gubernatora, Iloani Palace – rezydencja króla, która jest jedynym pałacem królewskim na amerykańskiej ziemi, oraz parlament. Zobaczyliśmy pomnik króla Kamehamehy I, który w 1810 r. zjednoczył wyspy w jedno królestwo. Za budynkiem stoi Judiciary Building, czyli gmach sądu. Podeszliśmy do Kawaiaha`o Church, jednego z najstarszych kościołów, gdzie podglądaliśmy nowożeńców. Dalej przeszliśmy do Mission Houses, a nieopodal stoi ratusz miejski Honolulu Hale. Obeszliśmy cały rejon, który zaznaczony jest jako atrakcja turystyczna, ale zaczęło mocno padać, więc poszukaliśmy schronienia w salonach samochodowych. I tak najciekawszą atrakcją dla nas okazało się oglądanie najnowszych modeli Lamborghini, Ferrari, Maserati, Porsche. Potem poszliśmy do autosalonu Mini Coopera i tu posiedzieliśmy w tym sympatycznym autku, ponaciskaliśmy wszelkie guziki i pstryczki, ciesząc się jak dzieciaki resorakami. Fajny, w miarę przystępny, miejski samochód. Niebo przybrało szary kolor, w TV wciąż ostrzegano przed zbliżającym się huraganem, ale prognozy wskazywały, że uderzenia w wyspy nie będzie, a oczekiwane są mocne ulewy przez najbliższe dni. Trochę nas to martwiło, bo w mediach podawano komunikaty o odwoływanych lotach. Tak więc, czekaliśmy na rozwój sytuacji.

19 październik 2014r.-niedziela●Honolulu

Dziś leje jak z cebra. Postanowiliśmy pójść do Oceanarium, które znajdowało się dwie przecznice od hostelu. W taki dzień wielu ludzi skorzystało z tej atrakcji turystycznej i przed wejściem ciągnęła się długa kolejka. Wstęp kosztuje 12 USD, ale dla Jarka wynegocjowałam bilet dla niepełnosprawnego z uwagi na jego rękę w gipsie z wystającym drutem z kości. Pani nie była za bardzo pewna jego dysfunkcji, ale widząc zniecierpliwienie reszty turystów w końcu sprzedała bilet za 5 USD. Zawsze to coś, np. na lody za 7 USD/galon. W środku jest wiele akwariów, w których można podziwiać oceaniczne stwory. Oceanarium jest małe, ale jest tu kilka akwariów z konikami morskimi lub meduzami, które stanowią dużą atrakcję. Następnie autobusem podjechaliśmy na Ala Moana, gdzie znajduje się punkt przesiadkowy na inne autobusy. Chcieliśmy pojechać do świątyni buddyjskiej. Po prawie dwóch godzinach czekania wróciliśmy do Waikiki. Okazało się, że w niedzielę autobusy w tamtym kierunku odjeżdżają z innego przystanku. Niestety nigdzie nie ma rozkładu jazdy. Takich jak my było już kilku turystów więc poirytowani deszczem  i stratą czasu wróciliśmy do hostelu.

20 październik 2014r.-poniedziałek●O’ahu-Big Island-Kailua-Kona-Capitan Cook Monument

Wcześnie rano jedziemy na lotnisko, obawiając się porannych korków. Na lotnisku obowiązują procedury bezpieczeństwa, które ustalono po ataku na WTC 11 września. Spowodowało to wzrost paranoi i wszechobecnego zagrożenia. Mimo, że przeszliśmy już wiele kontroli lotniskowych, min. w Izraelu i Iranie, to tutaj kontrole to wielka próba cierpliwości. Najpierw przechodzimy koło strażnika, który sprawdza paszporty i kieruje do odprawy bagażowej. Tu jest kilka stanowisk elektronicznych, gdzie bagaż jest ważony, dokonuje się opłaty za przewóz w kwocie 25 USD za pierwszą sztukę, następnie idziemy po karty pokładowe. Jarek znów został poddany dodatkowej kontroli, bo ręka w gipsie budziła podejrzenie. Pocierali więc specjalnymi paskami i dawali do urządzenia, które dokonywało analizy. Samolot odleciał o godz. 8.39, tym razem stewardesy podawały kawę i sok. Po wylądowaniu na Big Island, czuliśmy się jak u siebie w domu. Nic nie było nam obce, trasę mieliśmy  obeznaną, tak więc udaliśmy się na skrzyżowanie (w pobliżu lotniska), gdzie mieliśmy nadzieję złapać stopa do miasta. Po kilku próbach zatrzymał się kierowca, który podwiózł nas do centrum. Tam mieliśmy rezerwację w „Patey’s Place Inn” (75-184 Ala Ona Street), który znajduje się w pobliżu Ali’i Drive. Fajna lokalizacja, ale hostel pozbawiony takiego klimatu jak Pineapple Hostel. Zapłaciliśmy 65 USD/2os.+10 USD za klucz (do zwrotu przy wymeldowaniu). Następnie poszliśmy na przystanek autobusowy i podjechaliśmy do skrzyżowania, skąd mieliśmy dotrzeć do Monumentu Kapitana Cooka, jest to miejsce, gdzie zginął Cook wraz z członkami jego załogi. Źle nas pokierowano i dojechaliśmy nad samo wybrzeże, także historyczne, ale po drugiej stronie zatoki, tak więc monument widzieliśmy z daleka. Idąc w dół do zatoki mijaliśmy pijalnie kawy, w których można zaopatrzyć się w paczki rozmaitych gatunków kawy rodem z Kona (jest to jedyna plantacja w Stanach Zjednoczonych). Można spróbować przy okazji różnych wypieków, przetworów z owoców, produkowanych na licznych organicznych farmach. Okazało się, że wejście na szlak jest zaraz przy skrzyżowaniu i w ogóle nie jest oznaczone. Wróciliśmy na przystanek i autobusem podjechaliśmy do miasta. Tym razem postanowiliśmy przejechać całą trasę, aby zobaczyć, gdzie najbliższej lotniska zatrzymuje się bus. No, była to wycieczka krajoznawcza. Trasa wiedzie przez osiedla, do których pewnie nie trafilibyśmy sami. W środku pojazdu klimatyzacja włączona była na full, tak więc pozwoliliśmy sobie na trochę czułości i przytuleni do siebie podziwialiśmy okolicę w zachodzącym słońcu. Wysiedliśmy przy Walmarcie, gdzie na chwilę weszliśmy zrobić zakupy spożywcze. Po wyjściu na zewnątrz uderzyło nas ciepłe, wilgotne powietrze, które przyjęliśmy z wdzięcznością po ponad godzinnej „kwarantannie w lodówce”. Wieczorem Jarek przebiegł ¼ dystansu trasy maratonu Ironmana.

21 październik 2014r. – wtorek●Kailua-Kona

Rano poszliśmy na ostatnie zwiedzanie i pamiątkowe zakupy. Jakże inaczej wyglądało miasto bez Ironmana, tłumu turystów, samochodów, hałasu. Takie spokojne miejsce jak Jastarnia po sezonie. Oczywiście ich kryterium sezonu to dla nas wciąż ciepło i słonecznie. Hawajowie kończą już okres wakacyjny i przygotowują się do deszczów i sztormów. Zaczynają pojawiać się ozdoby świąteczne, min. Mikołaj w koszuli hawajskiej z deską surfingową, oraz drzewka choinkowe. Sklepiki i restauracyjki pozamykane, hotel Marriott świecił pustkami. Ciekawe, że tydzień wcześniej było to centrum świata triathlonowego. Ceny wróciły do normy i można było spokojnie żyć. Przy głównej ulicy znajduje się małe targowisko z rękodziełem i produktami rolnymi. Można tu kupić świeże papaje, dragon fruty, banany w cenach o wiele mniejszych niż w markecie. Dalej poszliśmy do Bubba Gump, czyli restauracji utrzymanej w konwencji Foresta Gumpa. Wystrój jest typowo amerykański, a widoki z werandy na ocean zapierają dech. Obok znajduje się szereg małych sklepików, które reklamują rękodzieło miejscowych artystów, Działa tu wiele galerii oferujących różne formy dokonań artystycznych jak: fotografia, malarstwo, ceramika, szkło, rzeźby… Następnie skierowaliśmy się do Browaru w Konie. Tutaj trzeba się wcześniej umówić na zwiedzanie. Jest tu fajny pub i restauracja, gdzie można za 9 USD degustować pięć rodzajów piw w małych szklaneczkach. Kelnerka przyjmuje zamówienie i potem stawia piwko na specjalnej podkładce z opisem, aby wiedzieć jaki rodzaj piwa się testuje. Warto też skosztować amerykańskich przysmaków w postaci kopiastego talerza frytek i burgerów. Knajpa cieszy się popularnością, warto więc zrobić rezerwację, aby długo nie czekać na stolik. Znajduje się w  ścisłym centrum handlowo-restauracyjnym. Po kilku godzinach wróciliśmy do hostelu, wykąpaliśmy się, ugotowałam obiad z resztek prowiantu i przygotowaliśmy sobie lunch boksy, bo wiedzieliśmy już, że nie dostaniemy jedzenia w samolocie. Trzeba przyznać, że we wszystkich hostelach w których nocowaliśmy są dobrze wyposażone kuchnie. Potem ustawiliśmy plecaki na przystanku i czekaliśmy cierpliwie na autobus. Według planu miał przyjechać ok. 17.00, ale nie przyjechał. Po godz. 18 -tej podjechał rozklekotany pusty Hele-on-bus i wsiedliśmy do niego. Po kilku przystankach kierowca w ogóle przestał zatrzymywać się i ruszył ku naszemu zdumieniu prosto na lotnisko. Jakaż była nasza radość, kiedy dotarliśmy w pobliże wypożyczalni samochodów, bo stąd już darmowymi busikami podjechaliśmy do terminala. Daliśmy kierowcy pieniążki do ręki, czym był wyraźnie wstrząśnięty, a my tym, że dowiózł nas na miejsce mimo, że nie miał tego w rozkładzie jazdy. Firma obsługująca linie autobusowe powinna zostać nagrodzona jakąś „Złotą…” za geniusz planowania tras i rozkładu jazdy. Na lotnisku przepakowaliśmy bagaże i przebraliśmy się w ciepłe ubrania. Potem rozpoczęła się odprawa i nadawanie bagażu do Pragi. Trwało to bardzo długo. Następnie kontrole paszportowe i czekanie w terminalu na świeżym powietrzu. Odlot mieliśmy o godz 21.15. Po 5 godzinach byliśmy w Los Angeles.

22 październik 2014r.-środa●Los Angeles-Londyn-Praga-Ostrawa-Czeski Cieszyn-Bytom

Od wczesnego rana koczujemy na lotnisku. Zjedliśmy część naszego awaryjnego prowiantu i czekamy na otwarcie bramek i odprawę. Po kilku godzinach poszliśmy do kontroli. Tu znów rytuał z Jarka gipsem, ale podejrzenie wzbudził też nasz ser żółty, który przybrał gumowatą konsystencję. Poddany został analizie chemicznej, która niczego nie wykazała. Hm…, albo był taki zdrowy i nie miał konserwantów, albo skład chemiczny nie budził podejrzeń. Poszliśmy na strefę wolnocłową, gdzie znaleźliśmy ustronne miejsce i dospaliśmy kilka godzin. Prawie 11 godzin lotu z Los Angeles do Londynu szybko nam minęło na słuchaniu muzyki i oglądaniu filmów. Tutaj znów przejazd na inny terminal. Odlot do Pragi mieliśmy o godz. 11.50. Wszystko przebiegało planowo. Z lotniska w Pradze autobusem 119 podjechaliśmy do stacji metra, następnie na dworzec kolejowy, ale brakło nam 2 minut, aby zdążyć na pociąg do polskiej granicy. Za godzinę mieliśmy kolejny do Českiego Tešĭna. Kupiliśmy bilety za 340 CZK/os. +100 CZK za miejscówkę, potem zrobiliśmy zakupy w Billy, min. kilka czeskich piw i suchą kiełbasę. Okazało się, że pierwszy raz pojedziemy pociągiem Pendolino do Ostravy, skąd mieliśmy przesiadkę do Českiego Tešĭna. Na dworcu kolejowym czekali na nas Beata z Darkiem, z którymi dojechaliśmy do Bytomia.

 

Podsumowanie:

Na Hawajach nie ma czterech pór roku, tam przez 12 miesięcy jest przepiękna pogoda. Zima właściwie nie różni się tu od lata. Bywa, że różnica w temperaturze tych dwóch pór roku to zaledwie pięć  stopni. Długość dnia maksymalna: czerwiec 13 godz., minimalna grudzień 11 godz.

Są to najbardziej samotne wyspy, gdzie do najbliższego lądu stałego jest ponad 4 tys. km.

Hawaje leżą po drugiej stronie kuli ziemskiej. Wyruszając z Polski teoretycznie nie ma różnicy, czy wyjedziemy w kierunku zachodnim, czy wschodnim w każdą stronę będziemy mieli tak samo daleko. Leżą w strefie podzwrotnikowej (na tej samej szerokości geograficznej co miasto Meksyk, Bombaj i Hongkong), dlatego pory roku nie różnią się tu wyraźnie od siebie.

Hawaje nigdy nie były skolonizowane, dopiero w 1900 r. stały się terytorium amerykańskim, a w 1959 r. pięćdziesiątym ostatnim stanem USA- Aloha State.

Hawaje rozciągają się na długości około 2,4 tys. km. na Oceanie Spokojnym. Archipelag składa się z 137 wysp, ale tylko 8 z nich jest zamieszkałych. Ludność liczy 1,2 mln. mieszkańców, z czego samych Hawajczyków jest około 100 tys.

W wodach w pobliżu wybrzeży Kona, żyją ryby zaliczane do najsmaczniejszych ma świecie. Każdego lata odbywa się tu międzynarodowy turniej – Hawaiian International Billfish Tourmament. Można tu złowić błękitnego marlina, tuńczyka, albule, karanksy, koryfeny.

Jeszcze w latach 20-tych XX w. na całym archipelagu był tylko jeden hotel. Dziś słynna plaża Waikiki pod Honolulu, na stołecznej wyspie O’ahu nieznacznie różni się od Manhattanu. Jednak udało się zachować tutaj równowagę pomiędzy przemysłem turystycznym, a pięknem raju. Życie toczy się tutaj bez pośpiechu, trwa wieczne lato, stale kwitną kwiaty. Miejscową gospodarkę napędza przede wszystkim turystyka, ale znaczącą rolę odgrywają też bazy wojskowe i rolnictwo. Wyspy odwiedza rocznie prawie 7 mln. turystów, nabijając miejscową kabzę ponad 10 mld. USD.

O’ahu jako jedyna z wysp hawajskich utrzymuje system zbiorowego transportu. Ponad 65 tras pokrywa teren wyspy, a sieć „The Bus”, zapewnia przemieszczanie się. Autostop jest tu dozwolony, próbowaliśmy kilka razy i zawsze się udawało.

Tym razem nasza podróż była bardzo krótka, ale jak zwykle warta każdych pieniędzy.

Zaowocowało, to również tym że w 2015 r. w organizowanych po raz pierwszy w Polsce zawodach „Ironman” w Gdyni swoich sił będzie próbował Jarek.

 

Ciekawostki:

  • Wybrzeże Hawaii, na którym leży Kailua-Kona zajmuje stronę zawietrzną. Jest to sucha część wyspy, ponieważ centralnie położone góry wychwytują wilgotne pasaty z północnego zachodu i kierują deszcz na stronę nawietrzna. Krótko mówiąc, zachodnie wybrzeża na Hawajach są zwykle suche i słoneczne.
  • O’ahu ma w ofercie bardzo różnorodne atrakcje od wspaniałego zielono-niebieskiego oceanu, po góry, zatoki, wodospady, tropikalną roślinność, zachody słońca, no i hotele z betonu i stali na Waikiki
  • W miesiącach zimowych groźne sztormy w Arktyce, wysyłają w stronę Hawajów fale o niewyobrażalnych wprost rozmiarach. Są to grzywacze o wysokości ponad 10 m. Tylko najwytrawniejsi surferzy wychodzą naprzeciwko takim potworom poruszającym się z prędkością 40 km/h dając szansę na przejażdżkę życia, albo zmuszając do walki o nie. Słynne na cały świat fale rozbijają się o rafy i mierzeje: Sunset, Rocky Point, Banzai Pipeline, Waimea Bay, Chun’s Reef, Hale’iwa oraz Avalanche. Północne wybrzeże i Waikiki to dwa zupełnie różne światy, leżące na tej samej wyspie.
  • Na Hawajach występują tzw. wulkany tarczowe szeroko rozlane o łagodnych zboczach, z których wypływa gorąca lawa (prawie zawsze bez gwałtownego wybuchu). Gęsta, lepka i szybko krzepnąca lawa zwykle nie zdąża rozlać się szeroko po ziemi, lecz zastyga. Ta na Hawajach ma zazwyczaj temperaturę 1150-1170ºC, i płynie z szybkością 10-15 km/h, dopóki nie „ochłodzi” się do około 1100ºC.
  • Miejscowy język ma 12 liter (i to od niedawna), czyni go tym samym najkrótszym na Ziemi. Dlatego język ten opiera się w dużej mierze na powtórzeniach.
  • Hawajskie drinki od lat są napojami klasycznymi, oparte na mieszance różnych rodzajów rumu, owoców i mleczka kokosowego. Są tym czym szampan dla Szampanii, bordeaux dla Bordeaux, sherry dla Jerez, i piwo dla Bawarii…
  • Jedzenie na Hawajach jest smaczne i urozmaicone. Nic dziwnego, przy takiej mieszance ludów i kultur. Mamy tutaj styl zwany „hawajską kuchnią regionalną”, oparty przede wszystkim na rybach, warzywach i owocach (oczywiście świeżych).
  • Religia: 50% to ateiści, wśród pozostałych większość stanowią chrześcijanie (katolicy, mormoni), oraz buddyści.
  • Warto wybrać się na pokaz tradycyjnego tańca Hula, który jest tak popularny, jak samba w Brazylii, połączony z rytualnym pieczeniem świni. Taniec ma sporą dawkę erotyzmu, tancerki najczęściej pochodzą z sąsiednich wysp Samoa, Tonga i Kiribati, to jednak nie powinno dziwić, gdyż hula ma rodowód polinezyjski.
  • Podróżując po wyspach można często spotkać maszty sygnalizujące nadejście tsunami. Miejscowi zwracają uwagę, że jeżeli usłyszymy alarm a nie jest to pierwszy poniedziałek miesiąca, (kiedy to przeprowadzane są testy), powinno się jak najszybciej uciekać w wyżej położone partie wyspy.
  • Na stokach wygasłego wulkanu Mount Waialeale, odnotowano światowy rekord średniej rocznej sumy opadów, blisko 12 000 mm wody na m2.
  • Lei, czyli miejscowe girlandy robi się z kwiatów, liści, muszelek, papieru.  Wytwarza się najczęściej z plumerii, bugenwilli, imbiru. Lei na szyi, to niemal znak firmowy archipelagu (na równi z hawajskimi koszulami). Wręcza się zwykle turystom na powitanie.
  • Spis ludności pokazał, że jest tu 33% ludzi białych, 17% Japończyków, 14% Filipińczyków. Reszta składa się z Chińczyków, Koreańczyków, Afroamerykanów, Samoańczyków, Wietnamczyków, oraz przedstawicieli innych ludów Azjatyckich i Pacyficznych.
  • Malownicze krajobrazy Hawajów zostały wykorzystane do takich produkcji filmowych jak: „Jurassic Park”, „Godzilla”, „Pearl Harbor”, „Poszukiwacze zaginionej Arki”, „King Kong”.
  • Hawaje są jedynym stanem USA, w którym uprawia się kawę, banany, ananasy.
  • Jest tam jedyne polskie biuro podróży „Hawaii Polonia Tours” prowadzone przez Bożenę Jarnot.

 

 

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u