Edyta Michalak
Zderzenie sie ze swiatem Indian Yanomami to ekscytujace przezycie dla kogos kto szuka glebszej prawdy o tym co naprawde jest wazne w zyciu kazdego istnienia. Bo co wiecej liczy się od spokoju ducha i od umiejetnosci radosnego przezywania chwili? Do spotkania z tymi fascynujacymi ludzmi trzeba wzniesc na wyzszy poziom swoja swiadomosc, aby zauwazyc cos wiecej niż tylko ich obnazone ciala, prymitywny i leniwy na pozor styl zycia. Można by dyskutowac dlugo czy wizyty ludzi z cywilizowanego swiata wraz z ich podarkami zepsuja muzealna wartosc Yanomami czy tez pomoga im przetrwac korzystajac z uzytecznych udogodnien. Niby radzili sobie w dzungli przez wieki to i teraz sobie poradza jak im nic nie przywieziemy. W ten sam sposób można by oceniac nas, czemu nie zatrzymalismy się na etapie Mieszka I. Moim zdaniem chodzi raczej o pielegnowanie tradycji, jezyka, kultury, stylu zycia, a temu nie przeszkadza podarowana koszulka chroniaca przed dokuczliwymi, gryzacymi muszkami puri puri czy siekierka do szybszego sciecia drzewa zamiast mordowac się jakims lupanym kamieniem. Mysle, ze Yanomami na tyle sa czysci, niewinni i wyzbyci zadzy pozadania rzeczy zbednych ze nie zaszkodzi ich mentalnosci pomoc dorazna, aby lepiej odnalezc się w procesie nieodwracalnych zmian. Oni widza te zmiany wokół siebie ale wciąż chca pozostac tam gdzie sa, chcieliby tylko mieć dostep do rzeczy ulatwiajacych im codzienne, trudne jak by nie bylo zycie w dzungli. Od kiedy mieszkam w Wenezueli mam praktycznie na codzien stycznosc ze wszystkimi indianskimi grupami etnicznymi ale dopiero jakis czas temu moje serce otworzylo się na to co Ci Indianie maja nam do przekazania. Jestem absolutnie pod wrazeniem tych pokojowych ludzi, szanujacych srodowisko wokół siebie, bioracych tylko tyle ile potrzebuja, aby przezyc, nic na zapas i bez umiaru. Opisze tutaj moje wrazenia z ostatniej wizyty u Yanomami w wiosce zwanej Maraca nad rzeka Siapa w parku narodowym Serrania de la Neblina w Amazonii. Kontakt z Yanomami w tej wiosce jest ulatwiony ze wzgledu na fakt, ze szef spolecznosci to chlopak wychowany przez misjonarzy i mowiacy biegle po hiszpansku. Dzieki temu jest bezposrednim tlumaczem.
Dzien 0.
Dyskutujemy z gwardia narodowa i ministerstwem srodowiska waznosc naszych pozwolen na wjazd do parku narodowego gornego Orinoco i Sierra Parima. Okazuje się, ze park definitywnie zostal zamkniety, a misjonarze wysiedleni. Zadnemu turyscie wjechac tam nie wolno. W tym samym czasie nasz kolega przekracza park z kilkoma turystami bazujac na wczesniejszych pozwoleniach. Gwardia go zatrzymuje na szczescie już pod koniec wyprawy w drodze powrotnej, odsiaduje 24 h w zamknieciu za kare i uiszcza spora sume grzywny. Turysci się ciesza – przygoda, przygoda! Probujemy się dowiedziec o co chodzi. Plotki tylko sa takie, ze spolecznosci indianskie nie zycza sobie zaklocania im spokoju przez misjonarzy i turystow, ze zarówno misjonarze jak i turysci to tylko pretekst, żeby dostac się do zloz uranu, ze wszyscy przyjezdni niszcza biosfere itd. Postanawiamy wybrac się z dol rzeki Orinoco, gdzie zamieszkuja 3 spolecznosci Yanomami, aby zorientowac się osobiscie w aktualnej sytuacji.
Dzien 1.
Wynajmujemy prywatna awionetke, która chcemy poleciec do dawnej osady misjonarskiej Esmeralda. Przedtem musimy wstawic się u komendanta armii w Puerto Ayacucho, aby dobrze nas sobie obejrzal. Komendant nie ma czasu, żeby nas przyjac, czekamy około godziny, w koncu nasze paszporty sa sprawdzone przez innych urzednikow armii, mamy zezwolenie na lot. Ufff. Lodz motorowa z calym zaopatrzeniem wyslalismy rzeka Orinoco z portu Samariapo 2 dni wczesniej. Lecimy wczesnie rano 1h 40min w sumie 350 km. Pod nami caly czas zielone pluca ziemi – Amazonia i Cerro Autana. Po wyladowaniu na miejscu meldujemy się w jednostce wojskowej, gdzie liczona jest liczba pieczatek na oficjalnym zezwoleniu na ladowanie oraz przeszukiwane sa nasze bagaze. W koncu przesiadamy się na czekajaca na nas lodz motorowa z dachem i siedzeniami calkiem wygodnymi z oparciami. Plynie z nami nasz motorniczy Flaco (tzn chudy) i znajacy wszystkie plemiona Yanomami po stronie wenezuelskiej i okoliczne jednostki wojskowe – Mario. Tego dnia plyniemy intensywnie caly dzien po rzece Orinoco, a nastepnie po rzece Casiquiare, aby pokonac jak najwieksza odleglosc 200 km z predkoscia ok. 30km na godz przy zaladowanej na full lodzi. Podczas przygotowywania kanapek w drodze plaster sera laduje na mojej twarzy. Chleb podmywa strumien pryskajacej wody ale nie zatrzymujemy się, twardo plyniemy do przodu. Po drodze mijamy wioski indianskie oraz osade misjonarska, zamieniona na przygraniczna jednostke wojskowa. Tutaj wyladowujemy bagaze do zrewidowania, kontrola paszportow, oficjalnych papierow, doszukiwanie się nieprawidlowosci, tlumaczenie Maria, w koncu nas puszczaja. Pod koniec dnia nagroda za trudy dnia. Przepiekny brzeg starej osady indianskiej Capibara. Brzeg rzeki utworzony jest z owalnych blokow granitowych, nakladajacych się jeden na drugi. Lagodne zejscie do rzeki, w ktorej można się wykapac. Rozpalamy ogien pod kolacje pomiedzy kamieniami, a hamaki wieszamy pod wiata z palmy. Dawniej mieszkali tu indianie pozyskujacy kauczuk ale wiesc o zlozach zlota i diamentow innym regionie spowodowala opuszczenie osady. Pozostaly tu zarastajace dzungla drzewa kakao i cytryny. W glebi lasu dochodzimy do glazow na ksztalt domu z wejsciem do srodka, a tam znajduja się prehistoryczne rysunki wykute w skalach – formy kwiatow i twarzy ludzkich. Zastanawiamy się, czy te glazy zostaly ulozone tak precyzyjnie specjalnie czy to natura tak je uformowala. W rzece natomiast stoi jakgdyby przekrojony rowno na pol blok polokragly blok skalny. Tworzy tajemniczy pejzaz wokół. Cieszymy się, ze nie ma komarow, kontemplujemy cisze z odglosami nocnych owadow i powoli zmierzamy w kierunku hamakow. Przyswiecamy latarka, a tu nagle cos nas atakuje i gryzie. Uciekamy w poplochu. Za chwile wracamy przyswiecamy latarka znow, a na naszych moskitierach siedza wielkie osy, rzucajace się na swiatlo jak opetane. Na dodatek na mojej moskitierze siedzi jeszcze wielgachny pajak. Swiecimy pod sufit, a tam cale mnostwo os ale brak gniazda. Przez chwile myslimy, gdzie by tu spac ale jest tak ciemno, ze już za pozno na szukanie innego miejsca do spania. Czaimy się i czaimy, jak tu wejsc do hamaka pod moskitiere nie wpuszczajac jednoczesnie zadnej osy z nami. Podskakuje nerwowo w hamaku, zaplatana jak w kokonie, bo przyswiecilam, a tu mi osa siedzi w srodku, na dodatek wyobraznia dziala i co przytule policzek do hamaka, to mi się zdaje, ze ten wielgachny pajak wciąż tam siedzi po drugiej stronie. Dlugo nie możemy zasnac. Jestesmy spoceni, jest duszno.Nietoperze lataja nad nami, a jakis dziwny zwierzak rechocze jakby autentycznie się z nas wysmiewal. Przewracam się z boku na bok. Nie mogę spac, nad ranem robi się zimno ale boje się wyjsc z hamaka, żeby mi to robactwo nie wlecialo pod moskitiere. Byle do rana.
Dzien 2
Wczesnym rankiem sniadanko przy brzegu rzeki, kawka, pakujemy manatki i dalej ruszamy w droge. Nad nami przelatuja co jakis czas zolto niebieskie ary. Znow posterunek wojskowy, przedstawianie papierow, liczenie waznych pieczatek, ogladanie naszych paszportow ze strona wizy amerykanskiej zamiast strony wlasciwej paszportu, bagaze do kontroli. Doplywamy do laguny rzeki Pasiva. Tutaj wskakujemy na srodku rzeki do wody. W niedalekiej odleglosci od nas plywaja delfiny toninas. Mamy na sobie kapoki, żeby sobie polezec w wodzie bez wysilku i zblizyc się do delfinow. Poziom wody w rzece jest wysoki, czesc plaz zniknelo pod woda. Mamy zatem szczescie, aby doplynac do wioski Yanomami tego samego dnia. Normalnie doplynelibysmy kolejnego dnia. Emocje rosna, celebrujemy rychle doplyniecie do Indian szklaneczka rumu z cola. Przybijamy do wysokiego urwiska, a tam zbiega się cala spolecznosc Yanomami na powitanie nas. Schodzimy niepewnie na brzeg, czekamy az Mario skomunikuje się pierwszy czy możemy wejsc do wioski. Mario daje znak, zebysmy dolaczyli do niego. Wdrapujemy się na urwisko. Oblegaja nas Indianie, starsze kobiety obejmuja mnie w pol i przytulaja się do mnie, dotykaja moje jasne wlosy, wszyscy się serdecznie usmiechaja, a szaman stuknal mnie w czolo otwarta reka i cos wymamrotal. Mamy do wyboru : rozbic oboz w lokalnym szalasie sluzacym za mini szkole i punkt medyczny, gdzie porozrzucane sa strzykawki z iglami ze szczepionkami w srodku lub w jednej z chat, w ktorej panuje polmrok. Wybieramy szkole. Pozniej okazuje się, ze to zla decyzja. Wioska istnieje w tym miejscu od 2005 roku, Indianie przeniesli się tu z innego miejsca, gdzie ziemia pod plantacje nie nadawala się dluzej do uzytku. Wioska ma ksztalt kola, domostwa Indian to szalasy z drewnianej konstrukcji, gdzie sciany i sufit pokryte sa palma a wejscie do srodka jest bardzo niskie i zakryte materialem. Nie mieszkaja dluzej we wspolnym owalnym shapono z wydzielonymi miejscami dla kazdej rodziny, ponieważ był on malo praktyczny i nie chronil ich przed gryzacymi owadami. A tutaj rozpalaja w srodku ogien dzieki czemu dym odstrasza owady w porze kiedy jest ich najwiecej. Wyposazenie domu to palenisko jedno lub dwa, hamaki, luki, strzaly, kilka wyplatanych koszy z palmy i obowiazkowo maskotki – zywe kolorowe ptaszki z podcietymi skrzydlami, które biedne siedza cale swe zycie w tym polmroku, po wsi biega tez stadko psow, które wpuszczane sa do srodka do szalasow. Za domami znajduje się plantacja, a kolejna wyzej daleko w dzunglii bo tam jest lepsza ziemia. W tym roku plony się nie udaly, banany dopiero dojrzewaja, a maniok jeszcze nie wyrosl, wioska nie ma co jesc, wiec czesciej musza polowac w lesie i lowic ryby. Szaman boleje, ze tyton wogole nie wydal nasion przez co wioska cierpi bo nie ma co zuc, dziela się wzajemnie zuzytym tytoniem przekladajac go sobie z ust do ust. Zwiniety tyton wymieszany z popiolem i zawiazany scislo wyglada jak ogromna ciemna larwa, a zujacy go Yanomami jakby był bez zebow z opuchnieta dolna warga. Zuja i kobiety i mezczyzni. Szef wioski 20 letni chlopak wygladajacy na ponad trzydziestke. On i reszta mieszkancow wchodza za nami do szkoly, przygladaja się jak organizujemy sobie miejsce do spania i przygotowujemy kolacje. Klepia się oszalale po golych cialach, bo jest akurat plaga gryzacych muszek puri puri. Kobiety maja odkryte piersi z opaska z kolorowych koralikow pod nimi. Jedne nosza krotkie lub dlugie bambusowe paliki wbite w nos oraz trzy w brode, a jeszcze inne kobiety zdejmuja je z siebie jak kolczyki na codzien, a ubieraja tylko na swieta. Nosza spodniczki z materialu na codzien, niektóre z nich sa w krotkich spodenkach i bawelnianych znoszonych podkoszulkach. Mezczyzni albo w krotkich spodenkach z golym torsem lub w samych majtkach albo tez w podkoszulkach. Każdy zaklada co ma, bo kiedys dostal od gosci wizytujacych, a jak nie ma to chodzi prawie goly i klepie się oszalale od tych muszek. Zagladaja nam do skrzynek, oczywiście chca sobie wziac wszystko co mamy, tlumaczymy, ze to nasze pozywienie na kilka dni podrozy. W koncu Mario pertraktuje z szefem wioski – Rafaelem zasady naszego pobytu i atrakcje przewidziane dla nas. Na zachete Mario odcina warkocz wilgotnego tytoniu, którego kupilismy 3 metry i wrecza szefowi. Zaraz potem ludzie się rozchodza. Wchodze do domostwa szamana, a tam już grupka Indian siedzi przy ogniu w kucki bardzo zajeta rozkrecaniem tytoniu i dzieleniem go sprawiedliwie na rodziny. Na kolacje wpraszaja się najwazniejsi w wiosce tzn rodzina szefa wioski i szamana. Rozmawiamy sobie poprzez tlumaczenie Rafaela – mowiacego biegle po hiszpansku. Mlodzi Indianie tez troche mowia i rozumieja po hiszpansku. Podczas gdy robie notatki siedzac w rogu, w moja strone idzie powoli wielka jak reka brazowa tarantula. Gdyby Rafael nie zwrocil uwagi, pewnie wspinalaby się już po moim bucie. Pieknie, kolejna noc zapowiada się jeszcze ciekawiej niż pierwsza z osami.
Jako maly chlopak Rafael poznal misjonarzy, z którymi podrozowal i przy których nauczyl się pisac i czytac po hiszpansku, teraz on i jeszcze jeden Indianin ucza dzieci hiszpanskiego w mini szkolce. Mowi, ze misjonarze opowiadali im duzo o Bogu ale oni wola wierzyc po swojemu, ze Bog to matka natura, wszystko co nas otacza. Prosimy Rafaela, żeby opowiedzial nam jakies legendy Yanomami.
HISTORIA KAJMANA – to było zanim czlowiek wiedzial jak rozpalic ogien, zanim czlowiek wiedzial jak polowac. Jadl wiec ziemie. Pewnego razu szaman jedzac ziemie i odprawiajac magie zamienil się w kajmana i potrafil się odmienic kiedy chcial. Dodatkowo posiadl dar zioniecia ogniem. Trzymal ten sekret dla siebie. Gdy wyszedl poza wioske, dziecko znalazo kawalek nadpalonego liscia i pokazalo starszym, którzy zaczeli podejrzewac, ze ogien wychodzi z ust szamana. Kiedy szaman wrocil sprowokowali go by im pokazal ogien, wtedy szaman zasmial się i pozar spalil wszystko dookoła. Szaman się rozzloscil i zagrozil, ze teraz jak inni znaja jego sekret to on pokaze im, ze ma wieksza moc i sprawi, ze oni wszyscy pomra. Ale zamiast tego sam zamienil się w kajmana, jego kobieta w mrowke i nie mogli się odmienic do postaci ludzkiej. I tak już zostali.
HISTORIA KSIEZYCA – kiedy ksiezyc był nisko, Yanomami tracili dzieci w niewyjasniony sposób, zorientowali się w koncu, ze to ksiezyc kradnie ich dzieci i ze jest zlym duchem. Postanowili zabic ksiezyc. Wyslali dwoch wojownikow. Jeden z wojownikow był Panema czyli pechowiec i nie udalo mu się tego dokonac ale drugi był Marupiara zawsze trafial do celu i zabil ksiezyc. Mala kropla krwi z ksiezyca spadla na ziemie i tam powstala mala spolecznosc Yanomami. W innym miejscu spadla wieksza kropla krwi z ksiezyca i powstala wieksza spolecznosc Yanomami. Dlatego obecnie Yanomami wierza, ze pochodza z ksiezyca.
Ciekawi spraw damsko-meskich wypytalismy Indian jak radza sobie kobiety z porodem. Powiedzieli, ze kobieta która rodzi idzie z druga kobieta do lasu, pije przecier ze specjalnych startych robakow, które powoduja, ze nie czuje ona bolu. Tam rodzi się dziecko. Jak kobieta ma okres to w tym czasie nie wolno jej wchodzic do rzeki, bo zanieczysci wode, musi przelezec ten czas w hamaku. Mezczyzni oficjalnie nie poslubiaja kobiet, mogą mieć jedna lub kilka kobiet jednoczesnie ale zwykle maja jedna, bo jak tlumacza, jedna kobieta to już problem, a dwie to wiekszy problem, bo ciagle się ze soba kloca i mezczyzna nie ma spokoju. W okolicy Rio Negro sa trzy osady indian Yanomami, normalnie zyja w pokoju i zapraszaja się nawzajem celem wymiany kobiet. Niestety jedna z tych wiosek ostatnio zachowala się nie ladnie, napadla na wioske Rafaela i zabrala sila bez pozwolenia jedna kobiete. W odwecie poprzedni szef wioski ruszyl do walki i zginal od strzaly przeciwnika. Stad tez Rafael przejal po nim obowiazki. Yanomami zyjacy w gornym Orinoco maja bielsza skore i jasniejsze oczy, Ci zyjacy w okolicy Rio Negro sa ciemniejsi i z brazowymi oczami. W wiosce Rafaela jest jedna Yanomami – Josefina, która zostala podarowana wiosce z gornego Orinoco. Często jednak jest tak, ze jak dziewczynka się rodzi, to już jest przypisana do konkretnego mezczyzny, wtedy on pomaga jej rodzinie na plantacji, a po pierwszej miesiaczce zabiera dziewczyne do swojej chaty lub do chaty swojej rodziny wielopokoleniowej. Srednia zycia Yanomami to 50-60 lat, tak naprawde niewielu starszych ludzi podczas tej wizyty widzielismy. Ponieważ Yanomami zyja w duzych rodzinach pod jednym dachem jak chca się kochac, wtedy ida w ciagu dnia do lasu lub robia to w hamaku w chacie jak noc jest ciemna i wszyscy dookoła chrapia. Hamak mezczyzny znajduje się wyzej nad hamakiem kobiety, bo mezczyzna jest wazniejszy.
I tak nasze pogawedki trwaly do poznej nocy pod niebem Yanomami. Tej nocy nie moglismy zasnac, podekscytowani, ze tu jestesmy, oszolomieni swiatem Yanomami. Z chat jeszcze dlugo dochodzily rozmowy, chrzakania, plucie na ziemie, chyba efekt zucia tytoniu. Szaman rozpoczal swoja piesn, glosno spiewal chodzac wokół wioski.
Dzien 3
Ledwo otwieramy oczy a tu siedzi już delegacja Indian. Nawet nie ma za bardzo mozliwosci, aby się przebrac, bo z kazdej strony spogladaja ciekawe oczy. Oni nie maja poczucia prywatnosci, zyja w grupie i praktycznie wcale nie przebywaja sami. Dziewczyny dotykaja mojej bluzki na wysokosci piersi podziwiajac, ze jeszcze nie oklaply. Zdradzam im tajemnice – stanik na fiszbinach. No to wkladaja mi rece za stanik, żeby wybadac co ja tam mam…Wychodze na brzeg rzeki, wyglada malo zachecajaco do porannego mycia, wybieram nawilzajace chusteczki Johnsona dla dzieci. Spogladam na dziewczynki stojace na brzegu. Skubia male niezywe ptaszki na sniadanie. Podchodza do mnie mezczyzni z miska sniadaniowa, a w niej gotowane kawalki kajmana ze skora i zebami zmieszane z bananami.Smacznego! Wiekszosc dnia Indianie spedzaja na plantacji, w lesie lub w domach. Na podworku malo się dzieje, ponieważ dokuczaja gryzace muszki, których w tym roku jest za duzo. Wszyscy chowaja się wiec do zadymionych chat, bo tylko tam czuja się bezpiecznie. My pod nasza wiata niestety o tym nie wiedzielismy, zatem wpychamy się do chat Indian uciekajac przed ugryzieniami, a i tak za pozno bo juz wygladamy jak po ospie. Psikamy się i psikamy repelentami ale widac na zlosliwe muszki malo co pomaga. Idziemy w towarzystwie dwoch Indian wyposazonych w luki i strzaly przez plantacje – conuco, gdzie glownie rosnie maniok i platanowce. Indianie karczuja kawalek lasu, wypalaja przestrzen pod uprawe, porzadkuja sciete drzewa, piela pole. Wchodzimy w las, tu wreszcie ulga, brak muszek, cien. Jeden z Indian scina waska liane i ruchem okreznym na wlasnej glowie formuje sobie kolo. Pokazujemy mu, ze latwiej to zrobic na zgietym lokciu niż na glowie ale on się usmiecha i wie swoje. W to kolo z liany wklada bose nogi i wspina się po palmie seje. Sprawdza czy owoce palmy już dojrzaly, bo Yanomami robia z nich sok. Z tej palmy tloczy się tez olej, który można uzywac do zdrowego smazenia i jako skuteczny srodek na astme u dzieci. Probujemy wejsc na palme nasladujac Indianina, niestety malo skutecznie. Spacerujemy dalej w glab dzunglii, nie wiemy już gdzie jestesmy i zostawieni sami sobie, pewnie nie znalezlibysmy drogi powrotnej. Indianie co jakis czas przystaja, znacza drzewa, które sa dobre do budowy chaty, a my sobie myslimy, jak oni zapamietaja droge, żeby tu wrocic, wszedzie krzaczory takie same. Po drodze Indianin szturcha dlugim kijem gniazdo na drzewie i sprawdza czy jest miod. Drugi w tym czasie znika w gestwinie, by po chwili wrocic z upolowanym ptakiem pauji. Pokazuja nam miejsce, gdzie ary zalozyly gniazdo, rozpoznaja po pierzach, które spadly na ziemie. Nacinaja drzewo kauczukowe, z którego wyplywa biala lepka ciecz. Uzywaja jej do uszczelniania drewnianego czulna. Pragnienie zaspokajamy woda ze scietej galezi drzewa. Po poludniu odbywaja się tance. To chwila oczekiwana przez Yanomami, ponieważ wiedza, ze przywiezlismy im podarki. To jest powod do zabawy. Szef wioski nawoluje wszystkich ze srodka podworka. Mezczyzni w biegu zmieniaja krotkie spodenki na czerwone przepaski, sprytnie przewiazane, ze zakrywaja co trzeba…W chatach teraz urzadzone sa charakteryzatornie – kobiety maluja swoje ciala na czerwono, twarze roznymi zygzakowatymi wzorami, kazda w inny wzor. Maluja tez mezczyzn w kropki nasladujace skore jaguara, szaman maluje twarz na czarno popiolem z ogniska wymieszanym z wlasna slina, inny wojownik ma twarz do polowy pomalowana na brazowo do polowy cala w zygzakach. Na ramionach mezczyzn pojawiaja się imponujace branzolety z dlugimi, kolorowymi piorami ptakow. Mezczyzni wyciagaja swoje najlepsze luki i strzaly. Szaman wyglada troche smiesznie, bo ma u ramion doczepione na sznurkach dyndajace, zasuszone korpusy tukanow. Kobiety zakladaja palmowe spodniczki barwione roznymi kolorami, w tym samym kolorze co spodniczka sa bambusowe kolczyki zakonczone piorami ptasimi lub zasuszonymi kwiatami, jak również identyczne kolorystycznie koralowe obrecze wokół nagich piersi. Rozpoczyna się taniec wojenny mezczyzn dookoła wioski. Mezczyzni wymachuja lukami, pokrzykuja. Robia kilka kolek na placu glownym wioski. Ustawieni sa od najmlodszego do najstarszego. Szaman na koncu. Nastepnie kobiety rozpoczynaja swój taniec i spiewy w rytuale zapraszania gosci z innej wioski. Robia podobnie jak mezczyzni kolo wokół wioski od najstarszej kobiety do najmlodszej, pozniej tworza grupki wedlug wieku, chwytaja się za ramiona spiewaja i tancza do srodka kola. To oznacza, ze gdyby byli goscie z innej wioski zostaliby zaproszeni takimi samymi grupkami, kiedy nastepna grupa kobiet rozpoczyna taniec oznacza to, ze kolejna grupa gosci może wejsc do wioski (do srodka shapono). Dla nas jest to widok tak oryginalny, ze otwieramy usta ze zdumienia i nie dowierzamy, ze tam jestesmy posrod nich. Indianie pozwalaja sobie robic zdjecia, już dawno wiedza, ze aparat fotograficzny nie kradnie im duszy, trzeba oczywiście grzecznie zapytac czy wolno a potem pokazac zfotografowanej osobie jej odbicie na ekranie kamery. Szamana jakos nie mamy smialosci fotografowac tak otwarcie, niechze magia jego wyjatkowosci trwa…
Po tancach przychodzi czas na podarki. Rozkladamy je na ziemi: jest tam tyton, maczety, noze kuchenne, lusterka dla kobiet i czerwony material, paczuszki z kolorowymi koralikami, zylki i haczyki do lowienia ryb, latarki, nozyczki, kamien do ostrzenia nozy, narzedzia do obrobki drewna, grube nici, mydlo ekologiczne. Szef wioski dzieli to wszystko wedle aktualnych potrzeb rodzin lub po rowno na kazda rodzine. Co niektorzy sa nie zadowoleni, ostro dyskutuja, ze to nie sprawiedliwy podzial, kobiety stroja obrazone miny. Niby kobieta Yanomami robi wszystko co kaze mezczyzna ale to chyba tylko w mniemaniu mezczyzn, bo w tym wypadku kobieta szefa pokazala charakterek i dala mu do zrozumienia, ze ma przechlapane, bo nie wyroznil jej dodatkowymi podarkami. Poza tym często spacerujac po wiosce slyszalam gniewne pokrzykiwania kobiet, dobiegajace z chat, a zwlaszcza z chaty szamana. Mieszkancy wioski rozeszli się do swych domostw podekscytowani podarkami, a szaman przemawial do nich glosno bezposrednio ze srodka swojej chaty. Zyczyl udanych polowow, dzieki nowym haczykom, blogoslawil dary dla wioski. Wieczorem sadowimy sie w domu szamana w oczekiwaniu na rytual yopo. Yanomami hoduja specjalne rosliny halucynogenne oraz wykorzystuja w tym celu również halucynogenne drzewo. Przygotowany szary proszek wklada się do bambusowej rurki wasko zakonczonej, tak aby pasowala do dziurki nosa, jeden Indianin sila wydechu popycha proszek przez rurke a drugi Indianin wdycha go nozdrzami przez waskie zakonczenie rurki przylozone do nosa. Srodek dziala bardzo silnie, podraznia nozdrza i powoduje ostry bol glowy. Mam osobista prosbe do szamana, aby odczynil rytual w intencji o która prosze. Po wysluchaniu mnie, szaman się zgadza. Wprowadza się w gleboki trans. Zaczyna spiewac i tanczyc robiac drobne kroczki. Jego spiew dziala na mnie uspokajajaco, wyciszam mysli, jakbym byla w glebokiej medytacji. Jestem w pelni skoncentrowana i otwarta na to co ma nastapic. Szaman wykonuje taniec deszczu i taniec malpy, energicznymi ruchami wygania ze mnie zle moce, czuje tak naprawde ze wygania dume i usztywnienie ciala w miejsce wiekszej pokory i poddania się biegowi zycia. Siada naprzeciwko mnie, przemawia i zadaje pytania retoryczne. Tak jakby probowal zlamac we mnie jakas blokade, która sobie nalozylam. Wlasciwie to nieistotne, ze nie rozumiem jego jezyka. Emocje, które reprezentujemy w tym momencie wyjasniaja wszystko. Cokolwiek to jest, jeśli ma pomoc to będę za to wdzieczna. Po odzyskaniu swiadomosci szaman prosi, abysmy w zamian za dzisiejszy rytual, pamietali o nim i o wiosce, abysmy zaprosili tu gosci z nowymi podarkami dla jego ludzi, bo oni tego potrzebuja. Na koniec szaman mowi, ze tej nocy będziemy spac gleboko i rzeczywiscie tak się dzieje, po pierwszych dniach prawie nie przespanych tej nocy spimy jak zabici.
Dzien 4
Rafael chwali się, ze raz był zaproszony przez wenezuelskie wladze na dni kultury etnicznej, gdzie wystapil w calym swym okazalym stroju wojennym. Pojechal tam, aby reprezentowac interesy swojej wioski, prosić o lodz motorowa dla spolecznosci Yanomami. Jego zdjecia wisza teraz na billboardach lotniska w Caracas. Zostal wykorzystany jako produkt marketingowy ale pomoc dla wioski nie doszla do dnia dzisiejszego. Czuje się zawiedziony z tego powodu i postanowil nie szukac wiecej kontaktow z rzadem tylko wspolpracowac z turystami. Tego dnia opuszczamy wioske, chetnie zostalibysmy dluzej ale muszki puri puri skutecznie nas przeganiaja z tego miejsca. Rozdajemy Indianom praktycznie wiekszosc naszych osobistych rzeczy z plecaka, Odprowadzaja nas na brzeg, zegnamy się serdecznie. Plyniemy rzeka Siapa a nastepnie rzeka Casiquiare w kierunku San Carlos de Rio Negro. Na noc zatrzymujemy się w wieloplemiennej wiosce indianskiej, polozonej na rozleglej plazy z bialutkim piaseczkiem. Wynajmujemy wolna chate indianska w trakcie budowy, tam rozwieszamy hamaki. Idziemy spac z kurami zaraz po wczesnej kolacji.
Dzien 5.
Plyniemy rzeka Guainia na granicy z Columbia. Zatrzymujemy się u strazy granicznej Kolumbii, gdzie zolnierze sprawdzaja dokumenty lodzi i spisuja nr silnika. Mowimy, ze będziemy tedy wracac za jakas godzine tylko wstapimy do San Carlos de Rio Negro. Tam zatrzymujemy się na troche, doswiadczamy luksusu wypicia zimnej coca coli z lokalnego sklepu, sprawdzamy czy możemy kupic benzyne na zapas ale nie maja. Plyniemy wiec z powrotem przy strazy przygranicznej. Znow nas zatrzymuja, jeszcze raz Ci sami zolnierze sprawdzaja papiery i nr silnika, troche nas to zlosci bo przeciez byliśmy tu godzine temu! Na nocleg zatrzymujemy się na przepieknej bezludnej wyspie z okraglych glazow granitowych. Tu rozkladamy namioty, rozpalamy ognisko na plazy i gotujemy pyszna zupke. Niesamowite, ze niedaleko nas, na skraju dzunglii po srodku nigdzie, znajduje się kilkurodzinna wioseczka indianska, która dostala od rzadu generator pradu i lodz motorowa. Takich wiosek jest tu po drodze wiele. Korzystaja ze zdobyczy cywilizacji ale zyja wlasnym rytmem.
Dzien 6
Zmierzamy w kierunku miasteczka Maroa. Akurat odbywaja się wybory samorzadowe do gminy i leci w kolko ta sama melodia reklamuja preferowanego burmistrza. Tutaj tankujemy benzyne, wypakowujemy wszystkie rzeczy z lodzi, a nastepnie ladujemy lodz na wiekowa ciezarowke. Potem znow ladujemy cala zawartosc lodzi na ciezarowke, siadamy na dachu i jazda do portu Yavita. Mamy do pokonania 30 km w czasie około 3 godzin! Kierowca probuje ruszyc, a tu nic. Zaglada do silnika, polewa go woda i silnik zaskakuje. Za nami jedzie asekuracyjnie druga ciezarowka – rownie wiekowa. Ona tez się psuje po drodze. Czekamy wiec około 30 minut zanim ja naprawia i odpali. Za nia jedzie toyota land cruzer pick up – troche nowszy. Ten się nie zepsul. Droga przez las deszczowy jest wyboista, bloto po pas i dziurawe mosty z drewnianych pali zawieszone w powietrzu nad rzeka. Trzesie na wszystkie strony, malo nie powypadamy z ciezarowki. Oczywiście grzezniemy
w blocie. Wyciaga nas asekuracyjna wiekowa ciezarowka, która sama grzeznie w blocie. No to do roboty bierze się trzecia nowsza toyota, która to tez grzeznie w blocie. Udaje się ja wydobyc, po czym wyciaga ona asekuracyjna wiekowa ciezarowke. Sukces! Kontynuujemy podroz. W porcie Yavita wciagamy lodz do wody, ladujemy na nia wszystkie rzeczy, pomagaja nam ludzie, którzy zatrzymali się tu swoimi transportowymi bongami. To ich mobilny dom – gotuja na tych lodziach, rozwieszaja hamaki, zarabiaja na zycie rozwozac rozmaite towary do wiekszych wieloplemiennych osad indianskich. Plyniemy w kierunku Atabopo. Zatrzymujemy się na noc w domostwie indianskim, zawieszamy hamaki pod zadaszona wiata. Miedzy nami biegaja czarne swinki i wrzeszcza zielone papugi trzymane tu przez Indian jako maskotki. Wchodze do indianskiej chaty, indianka przedzie hamak, w ciemnosci siedzi uwiazana do nogi od stolu i jeszcze na krociutkim sznurku malenka malpka kapucynka. Pytam się Indianki jak dlugo maja ta malpke, Indianka odpowiada, ze 8 miesiecy temu jej ojciec poszedl na polowanie, zabil malpe, a gdy spadla do jej ciala przylgniete było male dziecko. Malpe rodzina zjadla, a dziecko wychowuja, czy jako maskotka czy na nastepny obiad trudno się dowiedziec. Wieczorem,gdy cala rodzina indianska była w domu zaproponowalam, ze odkupie od nich ta malpke bo nie mogę patrzec jakie ma tu zycie, ciezko było ustalic osobe decyzyjna, bo nikt nie chcial się przyznac, kto jest jej wlascicielem, chyba się mnie wystraszyli. Po wypytaniu ojciec corki, corka babci, babcia znowu corki – rodzina postanowila malpe mi sprzedac. Cala szczesliwa poszlam spac planujac jak tu skamuflowac malpe przed militarnymi.
Dzien 7
Dziwny zbieg okolicznosci, ze kapucynka ma na imie Rafael! Tuli się do mnie cala droge, kurczowo trzyma się mojego ramienia, nie można jej sciagnac bo gryzie, na dodatek zalatwia się pod siebie, wiec jestem bardzo sperfumowana. Na lodzi spi jak zabita. Tego dnia plyniemy intensywnie rzeka Orinoco, az do portu Samariapo. Tutaj przesiadamy się do jeepa i wracamy do Puerto Ayacucho do hotelu. Rafael spi jak krol na wolnym lozku.
Dnia nastepnego czeka nas caly dzien drogi samochodem do Ciudad Bolivar po fatalnej drodze, gdzie asfalt jest w duzym stopniu w zaniku lub nie ma go wcale. Stamtad powrot do domu – na Gran Sabane. W sumie zrobilismy 1400 km od Puerto Ayacucho do Puerto Ayacucho.