Wyprawa po Ameryce Południowej (Argentyna, Chile, Boliwia) – Wojciech Ilkiewicz, Małgosia Rzadkosz

Wojciech Ilkiewicz, Małgosia Rzadkosz

Termin 30.12.2007 – 12.03.2008r

Tak, jak postanowiliśmy po powrocie z naszej podróży motocyklowej dookoła Świata, że odwiedzimy ten zakątek naszego globu powtórnie, tak po dwuletniej przerwie ponownie jesteśmy na kontynencie południowoamerykańskim. Tym razem po wielu wcześniejszych wywiadach i analizach, postanowiliśmy że podróż odbędziemy zakupionym w Argentynie pojazdem typu terenowe 4×4, najchętniej gdyby była to Toyota, np: Hilux lub Land Cruiser. Planowana trasa to z Buenos Aires dotrzeć na pd. Argentyny, do Ushuaia i dalej Andami na pn. dojechać aż do Boliwii i ponownie powrócić do Buenos, a szczegółowy scenariusz napisze samo życie! Nawiązać wiele nowych znajomości, poznać ciekawych ludzi i odwiedzić znajomych z poprzedniego przejazdu przez te tereny. To co jedynie zaplanowaliśmy to spotkać się w Ushuaia z Januszem, właścicielem jachtu „Bonaterra” i jego załogą, tą z którą to było nam razem spędzić wieczór wigilijny w tamtejszej marinie na jego pokładzie w 2005r. Za współtowarzyszy obecnej podróży będziemy mieli przez pierwsze pięć tygodni, naszych przyjaciół, motocyklistów Jacka z Mirką z Częstochowy.

Rozpoczynamy więc naszą wyprawę i relacje z jej przebiegu:

30.12.2007

Wyjazd o 7.30 z naszej „Chałupy na Górce” i już o 9.00 jedziemy pociągiem typu; expres z Katowic do Warszawy. Na dworcu odbiera nas kolega, stary wyga motocyklowy z którym byłem na I Rajdzie Katyńskim – Robercik ze swoją żoną Basią. Mamy okazję do wspólnego spotkania, więc w knajpie pod nazwą „Kredens”na wspominkach spędzamy czas oczekiwania na nasz lot do Mediolanu. O 14.30 jesteśmy na lotnisku, tu spotykamy się z Mirka i Jackiem współtowarzyszami wyprawy i starujemy do odprawy na samolot – jakież nasze zdziwienie bo Gosi nie ma na liście pasażerów- stresujące chwile – lecimy Alitalią, totalny włoski „burdel komputerowy”. Po godzinie sprawa sie wyjaśnia. Gosia dostaję wypisany ręcznie bilet i lecimy! Do Mediolanu 2 godz. – następnie po dwu godz. oczekiwaniu 13 godzinny lot bezpośredni do Buenos Aires. Dwa winka do kolacji i budzimy sie dopiero nad Sacharą gdzieś na wysokości Mauretanii gdy samolot wpada w potężne turbulencje- krzyk na pokładzie! Potrzepało mocno, lecz po paru min jest ponownie OK i śpimy aż do rana jak dzieci!

31.12.2007

Zgodnie z planem lądujemy o 8.35 na lotnisku w Buenos. Zamówiony przez Edytę szofer czeka i jedziemy do hotelu – 80 ar.peso (1$=3,15peso, 1peso = 0.80zł). To już Sylwester! (Edytkę poznaliśmy dwa lata temu podczas naszej wyprawy motocyklowej dookoła świata w Burzaco – dzielnicy Buenos Aires gdzie mieści się POM – Polski Ośrodek Młodzieżowy). Od rana wykonuję wiele telefonów do naszych argentyńskich przyjaciół z popularnych w tym mieście sklepików, punktów internetowych. W sąsiedniej kabinie słyszę że ktoś rozmawia po Polsku! Mówię, dzień dobry i szok – młody człowiek w chustce na głowie pyta? – nie poznajesz mnie? Patrzę dokładnie i widzę, to przecież Tomek z załogi jachtu „Bona Terra”. Dwa lata przerwy w kontaktach od wigilii 2005, spędzonej razem w Ushuaia i teraz tu ponowne takie spotkanie w Świecie!!! Gdybyśmy się tu umawiali to pewnie większy byłby problem z kontaktem, a tu masz- jaki ten Świat mały. Tomek mówi że stacjonują obok naszego hotelu w sąsiednim dosłownie za ścianą i że jest jeszcze ze starej ekipy Andrzej z Łodzi. Na okoliczność spotkania wielka feta z paroma buteleczkami wina w sympatycznej knajpce Hipopotamo na rogu via Brazil i via Defensa. Później spotkanie z rodziną Wygasiewiczów; Rysiem, Halą i jej mamą, panią Agnieszką Zapart – ciekawe opowieści o losach Polaków przybyłych po II wojnie światowej do Argentyny w relacji i opowieściach mamy! Ustalamy strategię związaną z zakupem auta na następne dni z Ryśkiem. Wieczorem, o 20.00 ruszamy do dzielnicy Palermo na wieczór sylwestrowy,który mamy zarezerwowany w ciekawej knajpce z ful wyżerką w towarzystwie Edytki .Najpierw Nowy Rok o 21.00, bo to czas gdzie w Polsce to ma miejsce (od dzisiaj tylko 3godz różnicy, bo jeszcze wczoraj było 4 godz.- pierwszy rok w Argentynie również mają zmianę czasu na letni). O tutejszej północy dodatkową atrakcją sylwestrowej imprezy jest walka na mydlane konfetti w spraju- zabawa oryginalna i niepowtarzalna. Sylwestrową noc kończymy już w naszej dzielnicy San Telmo na via Brasil w towarzystwie części załogi jachtu „Bona Terra” w barze na przeciwko naszego hotelu Los Tres Reyes!Los Tres Reyes , Av. Brasil 423 , tel. 4300-9456 , e-mail: info@tresreyeshotel.com.ar , www.tresreyeshotel.com.ar

1.01.2008

Juz o 9.00 na nogach gdyż na wycieczkę po Buenos Aires zabiera nas Rysiek Kruszewski. Poznaliśmy go również dwa lata temu podczas naszej wyprawy motocyklowej dookoła świata, tu w Buenos. Opłynął na kajaku przylądek Horn w 1986r jako organizator i uczestnik pięcioosobowej ekipy wyprawy kajakowej „Yamana 1986” www.sdk-kayaks.com Obecnie producent wyczynowych, wyprawowych kajaków. Zwiedzamy port „Puerto Madero”, cmentarz Recoletta i inne ciekawe miejsca miasta. Eskapada kończy sie w przystani jachtowej nad Rio de la Platą z krótką kajakową przejażdżką po rzece Rio Lujan o kolorze wody jak kawa z mlekiem. Fale i wiatr powodują że wyprawa staje sie dla nas lekko ekstremalna i trzeba szybko wycofać się do mariny. Wracamy do hotelu i ponownie w towarzystwie załogi jachtu „Bona Terra” biesiadka przy wspaniałym winku! Winko tak zakręciło w głowie większości uczestników że już o 18.00 wylądowali w łóżkach -mieliśmy ciężkie dwa dni. Zostałem sam na polu walki, więc uskuteczniam spacerek na La Boca, ciekawe widoki i klimat kolorowej, starej włoskiej dzielnicy, niegdyś biedoty robotniczej. Między innymi, właśnie tu, w biednych portowych dzielnicach robotniczych, pośród różnego rodzaju mętów, prostytutek powstał kult i piękno idei tanga argentyńskiego. Później jeszcze spacer na San Telmo – sąsiednia i następna dzielnica związana z tangiem. Tym jednak razem oglądam przemarsz bębniarzy w rytmach samby. Tak po północy kończy sie pierwszy dzień 2008r – Gosia, Mirka i Jacek mocno śpią już o tym czasie.

2.01.2008

Rozpoczynamy zadanie pt. zakup samochodu. Próbujemy załatwić nr. QID coś jak nasz NIP, aby można zakupić na moje nazwisko samochód (sprawy związane z opłaceniem podatku). Z pomocą Wandzi, córki Rysia i Hali Wygasiewiczów i po wywiadzie, oraz rozeznaniu sprawy w miejscowym urzędzie, który nadaje ten numer, a następnie po wizycie w urzędzie imigracyjnym, okazuje sie ze graniczy ta sprawa z cudem i trwała by może z 10dni. Rezygnujemy z tej drogi, po telefonie i zgodzie Rysia Kruszewskiego (Horn i kajaki) auto zarejestrujemy na jego nazwisko. Próbujemy jeszcze drogę wynajmu samochodu, lecz gdy dobra cena to auto nieodpowiednie na szutry i bez możliwości wjazdu do Chile, lub cena zaporowa 10tys $USD za dwa miesiące wynajmu. Wracamy więc do wersji zakupu. Po południu przyjeżdża brat Rysia Kruszewskiego, Krzysiek i objeżdżamy komisy z autami typu pick-up i z napędem 4×4. Same przewałki i sprzęty mocno wyeksploatowane. Nagle jest informacja – salon Toyoty ma coś ciekawego i z gwarancją ich serwisu! Jedziemy – autko całkiem ciekawe – Hilux z 1999r 3 litry turbo, w wersji kombi, z zakrytą i połączoną w całość skrzynią ładunkową. Dobry stan, decyzja – kupujemy! Przy sprawdzaniu dokumentów jest jakaś nieścisłość z numerami karoserii i silnika – oba takie same! Sprawdzamy, a tu nr. silnika w chamski sposób zwiercony na bloku, a z ramy w całości zeszlifowany! Co za szczęście że nie daliśmy się oszukać – jeszcze teraz nie mogę po tym zdarzeniu ochłonąć! Nagle dzwoni Rysio, jest takie auto jak szukamy u jego sąsiada za płotem, tam gdzie produkuje swoje kajaki – jedziemy!

Jest cudownie, nie dość że jest to pewne auto, to profesjonalnie i świetnie przygotowane do podróży w ciężki teren. Ustalamy cenę i deklarujemy zakup – 19 tys $ USD. Toyota Hilux 2.8 i turbo diesel intercular, pierwszy właściciel, 1999r produkcji, napęd 4×4, wyciągarka, podniesione i wzmocnione zawieszenia, amortyzatory pneumatyczne z regulacją ciśnienia (kompresor), większe koła z odpowiednimi oponami na teren i szutry, dwa koła zapasowe profesjonalnie zamontowane, pełna gama reflektorów dodatkowych, bagażniki dachowe i do tego zamykana nadstawka na pakę ładunkową, nie wspomnę o całej gamie różnych dodatkowych tuningowych ciekawostek! Całkowity i rzeczywisty przebieg auta 114tyś km. Obecny właściciel, wielki jego hobbysta, stawiał to auto w pierwszej kolejności – żartując, że nawet przed żoną! Nasze panie w tym czasie buszują po La Boca i kupują różne pierdołki. Jest dobrze, teraz tylko jak najszybciej zarejestrować i w drogę! Później jeszcze kolacja w restauracji Lezama na via Brazil, nieopodal naszego hotelu w towarzystwie Edytki i Ines (również dwa lata temu poznaliśmy ją w polskiej ambasadzie, była tam sekretarką) – ponownie świetne argentyńskie wino, oraz steki i asado (grillowane różne gatunki mięsa). Tak kończymy następny dzień! Najważniejsze że mamy autko!

3.01.2008

Rysiek i poprzedni właściciel od rana rozpoczynają procedurę przerejestrowania auta. My dzień zaczynamy od ponownego wyjścia w rejon dzielnicy włoskiej La Boca. Gra kolorów, niesamowity nastrój i niepowtarzalna atmosfera tego miejsca. Co może zrobić trochę farby z niegdyś slamsowej dzielnicy. Można to miejsce porównawczo odnieść do atmosfery niegdyś nieciekawego Kazimierza w Krakowie. Dzisiaj niemiłosierny gorąc, temp podchodzi pod 38C. Zastanawiamy sie jak wypełnić czas do następnej środy, bo tyle mniej więcej przewiduje Rysiu na zarejestrowanie auta na swoje nazwisko, wystawienie upoważnień notarialnych i celnych tak abyśmy mogli się poruszać również po terenie sąsiadujących z Argentyną państw. Twierdzi że na pewno nie będzie możliwe skrócić tej procedury biurokratycznej. Po głębszym zastanowieniu postanawiamy więc polecieć do Puerto de Iguazu i ponownie zwiedzić wspaniałe wodospady Cataratas de Iguazu. Rysiek pomaga nam kupić bilety 350$ w obie strony. Nie będziemy marnować cennego czasu naszej wyprawy, a miejsce to można zwiedzać wiele razy i nigdy sie nie znudzi. Wieczorem ponownie wspaniałe steki na via.Brazil w restauracji Lezama, obok naszego hotelu i naprzeciwko starego parku o tej samej nazwie (znajduje sie tam pomnik fundacji Buenos Aires i pomnik Pedro de Mendoza). Później spacer po równie kultowej dzielnicy Buenos jakim jest San Telmo i słuchanie na żywo muzyki i pokazów tanecznych wszelakiej maści artystów przy paru buteleczkach wspaniałego białego wina z okolic Mendozy.

4.01.2008

Rano czekamy na telefon od Rysia co w sprawie rejestracji auta. O 10.00 jest wiadomość że mamy jechać do miejscowości San Fernando, tam gdzie znajduje sie wytwórnia jego kajaków i będziemy załatwiać formalności.. Ponadto okazuje sie ze jest sposób na zarejestrowanie auta na moje nazwisko, lecz najpierw należy wyrobić specjalny nr CDI dla obcokrajowca nie mającego stałego zameldowania w Argentynie. Jedziemy do urzędu – jest to możliwe ale musi być moje zameldowanie tymczasowe pod adresem Rysia warsztatu i musze go upoważnić notarialnie do reprezentowania mnie przed miejscowym urzędem. Tu pierwsza przeszkoda bo trzeba szybko sporządzić ten akt notarialny. Niestety akt sporządziliśmy dopiero po 16.00 i urząd już zamknęli. Udało sie jeszcze tego dnia zapłacić za auto i odebrać wszystkie wymagane dokumenty. Były właściciel Toyoty, Marcel załatwił już przegląd techniczny który jest wymagany przy każdej zmianie właściciela i akt weryfikacji zgodności nr. silnika i ramy samochodu, dokonywany przez policje. Samochód był największym hobby właściciela i jako pierwszy i jedyny właściciel przystosował go do ekstremalnych wypraw w Andy. Obecnie widze ze łza mu sie kreci w oczach gdy przekazuje mi auto. Jego wyprawy opisuje na str. internetowej: www.jumanito4x4.com.ar Auto zapłacone, lecz z mojego wylotu nad wodospady „nici” , muszę być w poniedziałek w urzędzie rejestracyjnym osobiście – Gosia również rezygnuje i oboje jesteśmy zmuszeni do zwrotu biletów lotniczych. Rysiek deklaruje abyśmy się przenieśli do niego na ten czas, a Mirka i Jacek niech lecą zwiedzać ten wspaniały cud natury! Kończymy dzień ponownie w już sprawdzonej knajpie na via Brazil, tym razem wspólnie z Ryśkiem – wrażenia jak w dniach poprzednich!!! W hotelu zakropiliśmy jeszcze nasze jutrzejsze rozstanie trunkami wywiezionymi z polskiego lotniska.

5.01.2008

Jacki na samolot my do Rysia. Sobota – totalna laba zakończona kolacją tym razem w okolicy Ryśka domu, do której dołączyła Edytka.. Ma blisko bo mieszka na Palermo, a my na Belgrano.

6.01.2008

Rano jedziemy do przystani jachtowej Klubu Victoria gdzie Rysiek trzyma swoje kajaki i uskuteczniamy 1,5 godzinną przejażdżkę po Rio de la Plata. Gosia w tym czasie relaksuje sie przy przewodniku po Argentynie w cieniu drzew z widokiem na wspaniałą marinę. Później zakupy w supermarkecie i powrót do domu. Ja piszę te wiadomości, a Gosia oddaje się swojemu hobby jakim jest gotowanie, podnosząc Ryśkowi i mnie zapachowo wyobraźnie kulinarną! Coś mi się zdaje że może Rysiek załatwiać dłużej te dokumenty, aby Gosia dłużej tu gotowała! Jacki chyba w tym czasie zwiedzają wodospady po argentyńskiej stronie, bo wczoraj mieli jeszcze po wylądowaniu zwiedzić je od strony brazylijskiej (opis zwiedzania i zdjęcia można znaleźć na naszej stronie internetowej, lub w książce pod dniem 21-24 styczeń 2006r).

7.01.2008

Nadszedł dzień prawdy! Już o 6.30 na nogach, jedziemy do San Fernando – Prowincja Buenos Aires, tam gdzie mam czasowe zameldowanie pod adresem wytwórni kajaków Ryśka. Gosia pozostaje w domu i gotuje polskie specjały: bigos, czerwony barszcz, gołąbki, paprykę faszerowaną – musimy sie jakoś rewanżować za tak wielką pomoc jakiej udziela nam Rysio! Wielkie, wielkie dzieki!!! O 10.00 składamy dokumenty w urzędzie aby nadano mi nr.CDI, reprezentuje mnie przed nim upoważniony przeze mnie notarialnie Rysiek. Pani przegląda dokumenty, patrzy na dowód osobisty Ryska z którego wynika że jest zameldowany w Capitalu – Prowincja to jakby inne miasto i dla tej części jest przewidziany inny urząd. Rysiek tłumaczy i przedstawia również rachunek za płacony telefon wytwórni, która ma adres w Prowincji. Pani stwierdza że pomoże nam, odrywa część ksera dowodu z której wynika zameldowanie i dołącza do dokumentów ksero rachunku za telefon. Wklepuje dane w komputerowy system danych i zostaje mi nadany argentyński nr obsługi podatkowej CDI dla obcokrajowca nie mającego stałego zameldowania w Argentynie!!!! Kamień z serca!!! Połowa sukcesu. Teraz szybko do urzędu rejestracyjnego znajdującego sie również w tym miasteczku i w którym była zarejestrowana dotychczas kupiona przez nas Toyota – cała filozofia z tym adresem mojego zameldowania polegała na tym, abym był właśnie zameldowany w tej samej części Prowincji gdzie zarejestrowany do tej pory był samochód, bo jeśli ponownie nowy właściciel będzie tam zameldowany to nowe dokumenty rejestracyjne będą wydane w ciągu 48 godz. na nazwisko nowego właściciela, czyli mnie! – Bardzo to skomplikowane, ale gdyby tak nie było to rejestracja wydłużyła by się o parę tygodni, bo konieczna by była przesyłka dokumentów pomiędzy urzędami i w tym czasie niemożliwe by było przekraczanie granicy argentyńskiej, a jadąc do Ushuaia jest to konieczne!!! Dwie godziny w urzędzie i z pomocą Ryśka jest wszystko załatwione – zapłacony podatek, zapłacona rejestracja (wszystko płatne jeden raz i w jednej kasie). Całość kosztów 1153 peso ar. – ok..920zł. Odbiór nowego dowodu rejestracyjnego w środę rano!!! Teraz mogę już powiedzieć że widzimy termin rozpoczęcia naszej wyprawy i stres związany z tą dotychczas niewiadomą sytuacją już za nami!

Poprzedni właściciel w tym czasie założył już nadstawkę na skrzynię ładunkową i auto jest już prawie że gotowe do wyjazdu, nawet uprzejmy kolega Ryśka przyjechał z centrum, aby wgrać nam dokładną mapę GPS Argentyny – prowadzi po ulicach, łącznie z inf. głosową – usługa całkowicie gratis!!!! Wspaniali ludzie ze świata podróżniczego i nie tylko – właśnie taka jest Argentyna – podstawowa domena „ciesz się szczęściem każdego dnia powszechnego” – czyż to nie wspaniałe, a tak często o tym w Polsce ludzie zapominają!!!

Następne miłe zaskoczenie – za zwrócone bilety lotnicze do Puerto de Iguazu nie potrącono ani jednego peso!

Mamy również informację od Mirki i Jacka – widoki wodospadów oszałamiają, jedynie upały i wilgotność powietrza w tamtym rejonie nie do zniesienia. Jutro o 16.00 wracają do Buenos. Tu upały również nie odpuszczają, dzisiaj cały dzień w okolicy 38C.

8.01.2008

Rano odbieram auto od Marcello, – mocujemy jeszcze wspólnie nadbudowę skrzyni ładunkowej i odbieram ostatnie instrukcje dotyczące dodatkowego wyposażenia auta! Później pierwszy przejazd, dosłownie za plot do wytworni kajaków Ryśka. Czyszczenie, montaż naszych dodatków i przygotowanie pod załadunek ekwipunku. O 17.00 wraca Mirka z Jackiem, pełni wrażeń po zwiedzeniu wodospadów na rzece Iguazu – Cataratac de Iguazu. Wieczorem wracamy do domu Ryska w Buenos Aires i obiadek domowy w wykonaniu Gosi, która od rana krzątała sie przy kuchni. Do naszej kompani dołączył ks. Ksawery Solecki – proboszcz miejscowego polskiego kościoła katolickiego! Nic nie zmienił sie od czasu jak widzieliśmy sie tutaj dwa lata temu, a trzeba zaznaczyć że jest już w podeszłym wieku, sporo po 80-ce, a tryska energią i witalnością. Zaznaczę jeszcze że w Argentynie spełnia swoje powołanie już od 47lat! Wspaniały ciepły człowiek o niesamowicie trzeźwym spojrzeniu na otaczającą go argentyńską rzeczywistość! Dania przygotowane przez Gosie smakowały wybornie. Udało się jej przybliżyć polskie smaki, naszym argentyńskim przyjaciołom poprzez degustacje barszczu czerwonego, gołąbków, bigosu i papryki faszerowanej!

Cały wieczór upłynął w miłej atmosferze, na rozmowach Polaków o Polakach w Świecie.

9.01.2008

Rano 6.00 pobudka i z juz o 7.00 jedziemy do San Fernando. Ostre pakowanie auta, pracownica od Ryska jedzie odebrać komplet dokumentów i zapłacić opłatę rejestracyjną. Rysiek telefonicznie ustala warunki ubezpieczenia. Okazuje się że musimy jechać do biura pokazać auto! Jest dowód rejestracyjny – wyruszamy do sąsiedniej dzielnicy. Pierwsza jazda wypada bardzo pozytywnie! Ubezpieczenie typu Auto-Casco kosztuje 110$USA za miesiąc. Jacek wraca autem, podjazd pod górę i zaczyna uślizgiwać sprzęgło! Sprawdzamy – niestety objaw całkowitego zużycia tarczy sprzęgłowej. Mieliśmy już ruszać na trasę , a tu masz!!! Powiadomiony Marcello jest w dwie minuty, zaskoczony tą sytuacją! Po pół godzinie jest mechanik i przystępuje do naprawy.Marcelo jedzie po części. My pakujemy auto i dokonujemy zakupów na droge. Jest 20.00 sprzęgło wymienione i jest nadzieja ze o 23.00 ruszymy na trasę!Upal okropny 38C , dziewczyny grają w skrable, my kibicujemy naprawie kontrolując jej poprawność wykonania!

Okazało sie jednak, że naprawa zakończyła się po północy, nadchodzi burza, więc postanawiamy pozostać na dzisiejszą noc w pensjonacie w przyległym mieście Tigre.

10.01.2008

Ruszamy wreszcie na trasę , sprzęgło funkcjonuje poprawnie, mozolnie wyjeżdżamy z wielkiej 15milinonowej aglomeracji Buenos Aires. O 10.00 jesteśmy wreszcie na drodze 205 i jedziemy w kierunku na Patagonie. Po 200 km zaznajamiania sie ze specyfiką prowadzenia tak tuningowanego auta, przygotowanego bardziej na bezdroża niż drogi asfaltowe, okazuje się że można spokojnie poruszać się tym sprzętem w granicach 110km na godz.. Pierwszy postój i sprawdzanie okiem jak sie ma nasz wielki pojazd! Zaglądam na tylny most i tragedia – wszystko zalane olejem – poważna awaria!!! Po weryfikacji uszkodzenia okazuje sie ze poszedł simering na dyfrze od strony kardana – mniej wtajemniczonym podaje w języku polskim – uszczelniacz na przekładni głównej od strony walu napędowego!!!

Szukamy warsztatu. Z pomocą mieszkańca tego małego miasteczka, podobnego do Koziej Wólki, znajdujemy warsztat naprawy samochodów typu kużnia, połączona z kawałkiem złomowiska. Mili właściciele pozwalają nam dokonać tej naprawy samym z pomocą ich narzędzi! Po pół godziny wszystko rozebrane, mamy stary, zużyty uszczelniacz na wierzchu. Pracownik jedzie na motocyklu odpalanym na pych do jakiegoś sklepiku i po 10 min. przywozi oryginalny toyotowski uszczelniacz – mamy wyjątkowe szczęście że w takiej miejscowości jest możliwość nabycia tak specyficznej części zamiennej!!

Szybki montaż i po dwóch godz. jesteśmy ponownie na trasie! Po przejechaniu tego dnia 800km nocleg w motelu w Rio Colorado (280 peso domek z dwoma pokojami).

11.01.2008

Ruszamy rano – pogoda wspaniała , już nie ma takich męczących upałów temp rankiem tylko 12C. Jedziemy na południe! Za miejscowością Trelew zjeżdżamy z trasy nr 3 prowadzącej do Ushuaia i odwiedzamy nad Atlantykiem ciekawe miejsce jakim jest Punta Tombo! Siedlisko pingwinów Magelana liczące 175 tys osobników! Wjechaliśmy wreszcie na drogi szutrowe i nasze autko czuje sie w tym terenie jak do tego stworzone! Po pokonaniu dalszych 200 km szutrowymi drogami, zaliczając jeszcze osadę z latarnia morską w Cabo Roca docieramy do miejscowości Camarones, położonej nad Atlantykiem. Nocleg w miejscowym hotelu Indalo Inn: www.indaloinn.com.ar tel: 02974963004

12.01.2008

Ruszamy na trasę o 9.30 piękna klarowna pogoda i wspaniałe widoki na ocean. Kontynuujemy jazdę na południe wzdłuż przepięknego skalistego brzegu. Wspaniale szutrowe drogi i niesamowita dzicz Patagoni. Odwiedzamy przylądek Cabo das Bahias – Park Narodowy z następną osadą pingwinów Magelana, lwów morskich, lam, strusi i wszelakiego ptactwa. Właśnie ta kompozycja żyjących ze sobą , można by powiedzieć w symbiozie pingwinów , lam i strusi , powoduje że widoki są nieco szokujące i abstrakcyjne, a wszystko to w klimacie skalistego oceanicznego brzegu! Dalej kontynuujemy jazdę po drodze szutrowej nr 1 aż do osady Bahia Bustamente, do znajomego Rysia od kajaków, który prowadzi w tym miejscu agroturystykę dla aktywnych. Miły właściciel Matias Soriano przyjął nas ciepło i oprowadził po swoim ośrodku. tel (0297)4801000 www.bahiabstamante.com Jet on ponadto właścicielem 20 tys owiec. Atrakcjami tego miejsca są ponownie pingwiny, lwy morskie, oraz możliwość nurkowania , jazdy konnej i odwiedzanie różnych ciekawych miejsc między innymi takich jak: skamieniały las (drzewa, aukarie mające ponad 150 milionów lat). Po zakończeniu wizyty wracamy na trasę nr.3 i Kontynuujemy jazdę na południe. Nadal wspaniała pogoda temp 26-28C.Przejeżdżamy przez roponośne tereny w okolicach miasta Comodoro Rivadavia i docieramy tego dna do małej osady Fitz Roy. W informacji turystycznej w tej miejscowości dowiadujemy się że kwatery w domkach wynajmuje miejscowy policjant San Pedro Dawilo. Za 150peso mamy do dyspozycji nowy, wspaniale wyposażony domek na 5 osób ( Fitz Roy Sta.Cruz, Sobre Ruta Nac. 3, mail: dptofitzroy@yaho.com.ar ).

13.01.2008

Z Fitz Roy Ruszamy dopiero o 10.00, tak wspaniale sie tej nocy spało. Najpierw 34km Rn 3(Ruta Nacjonale nr.3) i później w prawo w Rp 97 (Ruta Provincjale nr.97). Aby wjechać na tą szutrową drogę, trzeba najpierw otworzyć sobie drewniane wrota zabezpieczające przed wyjściem bydła z tego terenu. Jedziemy niezwykle malowniczą, „off roadową” drogą do Parku Narodowego”Monumento Natural Bosques Petrificados” – monumenty skamieniałego araukariowego lasu z przed 150 milionów lat. Niesamowity cud natury, 1,5 metrowej średnicy, długie na ponad 30m skamieniałe drzewa. Opodal szczyt niegdyś czynnego wulkanu u którego stóp umiejscowione było jezioro – obecnie wyschnięta piaszczysta równina – cudownie. Kolory jak z bajki, a wszystko to w lazurze słonecznego nieba. Powracamy 50km i dalej drogą Rn.3 podążamy na Pd. Po przejechaniu dzisiejszego dnia ponad 600km, nocleg w małej osadzie Guer Aike opodal rozgałęzienia drogi Rn.3 i Rn.5 prowadzącej do El Calafate. Klimatyczny hotel, pamiętający odległe czsy z ciepłymi , sympatycznymi właścicielami!(240peso pok 4os. – łazienka na korytarzu) -RutaN 3 – Km.2.780 – Rio Gallagos -Pcia. de Santa Cruz Tel: (02966)15524618 Minął wspaniały dzień który należało uczcić małym drinkiem i wspaniałym winem Toronttes!

14.01.2008

Rano nie było już z naszymi gospodarzami tak miło i za cztery jajecznice z 2 szt jajek skasowali nas 100peso, tyle co wspaniałe cztery ogromne 35dkg steki – oszuści. Ruszamy na granicę z Chile 60km za Rio Gallegos, nad Atlantykiem. Jakież nasze niesamowite zaskoczenie, nie chcą nas wypuścić celnicy argentyńscy twierdząc że mogę tego dokonać dopiero po roku przebywania w tym kraju! Jak zwykle jakimś zbiegiem rzeczy i okoliczności znajduje się również na przejściu granicznym chilijski kolega Ryśka Kruszewskiego, który właśnie w tym momencie wraca od niego do swojego miasteczka Povrenir. Był u niego w odwiedzinach zaraz po naszym wyjeździe z Buenos. Próbuje nam pomóc, lecz nieuprzejma celniczka-urzędniczka stawia na swoim i nie przepuszcza nas tranzytem do odciętej przez Chile części południowej Argentyny – szok!!!, jakaś totalna paranoja nie poparta żadną myślą zdrowego rozsądku – o co w tym wszystkim chodzi?????? Szybka decyzja, jedziemy na inne przejście do Chile. Ruszamy wzdłuż granicy kultową, szutrowa drogą Rn.40 biegnącą na zachód w poprzek Patagoni w kierunku Pacyfiku. Po 250 km docieramy do następnego chilijskiego przejścia granicznego, prowadzącego do miasta portowego – Puerto Natales. Granicę przekraczamy bez najmniejszego problemu, jedynie musimy na przejściu pozostawić ananasa i trochę salami – przepisy sanitarne w tym rejonie są bardzo rygorystyczne! Lokujemy się na dzisiejszą noc w klimatycznym mieście, bazie wypadowej w rejon Parku Narodowego „Torres del Paine”. – hostel „Natales” – 92 USD za czteroosobowy pokój o dobrym standarcie i czystości.(Puerto Natales , Ladrilleros 209 tel.(56-61)410081. e-mail: contacto@hostelnatales.cl www.hostelnatales.cl ) Dzień kończymy świetną kolacją w klimatycznej knajpce z konsumpcją owoców morza! Na szczęście wszystko dzisiaj skończyło sie pozytywnie, jedynie mamy 250 km więcej niepotrzebnie przejechane, sporo stresu i jeden „dzień w plecy”!

15.01.2008

Pokonujemy trasę z Puerto Natales do Ushuaia. Piękne widoki na trasie liczącej 800km. Szybkie przekroczenie cieśniny Magelana promem (12000 chilijskich peso za auto – 1$ USA = 470ch.peso) Bezproblemowe przejście granicy do Argentyny – jesteśmy na terenie Ziemi Ognistej – Tierra del Fuego. Wieczorem na ulicy ponownie przypadkowo spotykamy załogę jachtu Bonaterra – Andrzeja, Tomka i ich kompanów. Przyjechali dosłownie przed godziną, po dwutygodniowej wycieczce którą rozpoczęli 2 stycznia w Buenos Aires. Wiele zwiedzili i także mieli problemy z wjazdem do Chile na tym samym przejściu co my. Pomimo tego że mieli wypożyczone auto i upoważnienia z wypożyczalni .Musiał przyjechać pracownik wypożyczalni i przeprowadzić auto przez teren Chile, a ponieważ w aucie był komplet to Tomek z Rio Gallegos do Ushuaia poleciał samolotem! W pubie gdzie pijemy piwo spotykamy następnego członka załogi która wypłynie w następny rejs z Ushuaia na Antarktydę – Dominika z Cieszyna. Mamy inf. że jacht ponownie szczęśliwie opłynął Horn i znajduje sie 340 mil od tutejszego portu. Jak będą sprzyjające wiatry to dopłyną 17.01 wieczorem. Mamy więc prawdopodobieństwo że spotkamy się z Januszem Słowińskim, kapitanem i właścicielem jachtu „Bona Terra”.

16.01.2008

Dzień poświęcamy zwiedzaniu Parku Narodowego Tierra del Fuego, gdzie docieramy do najdalej wysuniętego na południe punktu Ameryki Pd. do którego można dojechać na kołach. Docieramy nad zatokę Lapatia. Niestety pogoda dzisiaj nie rozpieszcza, zimno, tylko 7C i pada, chmury wiszą nisko nad ziemią – ostatnim razem jak tu byliśmy była śliczna pogoda, teraz dane jest to nam oglądać w nieco innej scenerii – no cóż nie zawsze jest wymarzona pogoda! Oczywiście sesja zdjęciowa przy tablicy opisującej to miejsce, czyli koniec drogi Rn.3 oddalonej 3064 km od Buenos Aires. Pracamy do Ushuaia i odwiedzamy muzeum regionalne usytuowane w więzieniu, które funkcjonowało w tym mieście od 1902 do 1945r. Bardzo ciekawe inf. o historii tego miejsca. Budynek więzienny w kształcie ośmiornicy. Jest tu również ciekawa wystawa zdjęciowa prezentująca najcięższe więzienia usytuowane na całym świecie: Port Artur- Tasmania, Alcatras-San Francisco – te zwiedzaliśmy i jeszcze wiele innych o których do tej pory nie słyszeliśmy. Ciekawa ekspozycja zdjęciowa dotycząca rodzimych mieszkańców tych ziem, czyli Indian Yamana. Wiemy teraz dlaczego powstała nazwa tej wyspy „Ziemia Ognista” – nazwa wywodzi sie od ognisk, które podtrzymywali owi Indianie, dla których ogień był największa wartością i przewozili go nawet na łodziach zrobionych z kory wielkich miejscowych drzew. Dzień kończymy ucztą w nadbrzeżnej restauracji Tia Klvira – mocno reklamowanej w przewodnikach, po konsumpcji stwierdzamy że droga i mocno przereklamowana! Natomiast pensjonat w którym jesteśmy zakwaterowani warty jest zareklamowania, choć niezbyt tani, ale w tym okresie w jakim tu przebywamy jest bardzo drogo – 270 peso ar. za pensjonat-apartament 4osobowy. Namiary: (9419) Ushuaia – Tierra del Fuego Patagonia Argentina, Bahia Paraiso 801 , tel: +54 2901 424796 , e-mail: isipozner@homail.com , www.altosdelpenion.com.ar

17.01.2008

Dzisiejszy dzień poświęciliśmy na wycieczkę wzdłuż kanału Beagele jadąc w kierunku na południowy-wschód. Dotarliśmy do końca drogi w Pta. Bal.Moat (S 54stopnie 58.518′ WO 66 stopnie 44.672′ ) – 138km od Ushuaia do Prefectuty Naval Argentyna – tam już droga sie kończy!Wg. wskazań GPS-a jesteśmy w punkcie najbardziej wysuniętym na południe kontynentu pd.amerykańskiego gdzie da się dojechać na kołach. (jest jeszcze odcinek drogi w Chile w obrębie miasteczka Puerto Villiams, lecz w ten rejon nie można dotrzeć pojazdem normalnemu turyście, bo nie ma tam połączeń promowych). Po drodze na 80km odwiedzamy jeszcze małą osadę w Pto. Harberton gdzie zwiedzamy muzeum fauny przyległych wód – orki, delfiny, kaszaloty, foki, pingwiny itp, itd – same szkielety tych zwierząt w zestawieniu z ich wizerunkami na zdjęciach. Z tąd też można popłynąć łodzią motorową na wyspę I. Martillo, aby odwiedzić kolonie pingwinów Magellana i Papua – droga impreza 190 ar.peso od osoby. Dzisiejsze widoki niestety w deszczu, otacza nas totalna dzicz nie skalana ręką człowieka. Cały czas poruszamy się wąska szutrowa droga – pięknie!!! W drodze powrotnej zaświeciło słoneczko i wszystko nabrało wspaniałego kolorytu. Może właśnie teraz jacht „Bona Terra” jest już w Puerto Viliams po drugiej stronie kanału Beagle na naszej wysokości miejsca które dzisiaj odwiedziliśmy i jutro dopłynie do mariny w Ushuaia. Nie wiem czy sie zobaczymy, bo rano zaplanowaliśmy wyruszenie w dalszą drogę – później podejmiemy decyzje? Podczas kolacji zorganizowanej wspólnie z całą załogą jachtu oczekująca na zmianę obsady, decydujemy że jednak nie możemy czekać bo jest również możliwa taka wersja że „Bona Terra” po odprawie w chilijskim Puorto Williams, dopłynie dopiero do Uschuaia pojutrze pod wieczór. Mamy więc wspólna kolację z całą nową zmianą jachtu oprócz kapitana Janusza i to musi niestety nam wystarczyć – szkoda! Poznajemy wszystkich nowych członków załogi: dwóch Domiików, Krzyśka, Zbyszka, Marcina – Andzeja i Tomka już znamy z przed dwóch lat. Do biesiady dołącza jeszcze ekipa powracająca z Antarktydy, ze Polskiej Stacji Polarnej im. Artstowskiego. Robi się się spora grupa polska licząca 16 osób. Ciepłe pożegnanie i życzymy sobie wszyscy bezpiecznej, wspaniałej dalszej podróży i wielu wrażeń !!! Jeszcze raz uzmysławiamy sobie jaki ten Świat mały!

18.01.2008

Wyruszamy z Ushuaia na trasę o godz 10.00. Tą samą drogą Rn.3, jaką tu przyjechaliśmy podążamy w odwrotnym kierunku. 80km za Rio Grande przekraczamy granicę z Chile i dalej jedziemy szutrową drogą nr 71, aby po pokonaniu następnych 140km dotrzeć do miejscowości Povrenir ( miasteczko nad kanałem Magelana założone w 1880r przez osadników z Jugosławii). Dzisiaj piękna pogoda temp. 15C i wspaniałe widoki na zatokę Bahia Inutil. Tu mamy zarezerwowany telefonicznie przez Ryśka prom do chilijskiego Punta Arenas.(koszt przeprawy 27000 chil.peso za auto i po 4300 za osobę – razem w przeliczeniu 94$USA) Przeprawa trwa 2,15 godz i nieco na kanale buja! Po zakwaterowaniu w hotelu „Ritz” (Punta Arenas, Chile, Patagonia, av.Pedro Montt 1102 Tel. 224422 – cena 16000 ch.peso – standard, kolonialne czasy zabudowy drewnianej z łazienką na korytarzu – czysto, warte polecenia!). Kolacja w renomowanym, polecanym w „Pascalu”, barze Sotito’s – przereklamowany i niesamowicie drogo – king krab o wielkości deseru 15000 ch.peso! Jednak „nic to” – bawiliśmy się świetnie!!!

19.01.2008

Ruszamy rano w kierunku Perto Natales drogą nr.9. Po drodze na 25km zbaczamy z trasy i zwiedzamy nad Pacyfiem kolonię pingwinów w zatoce Otway – wstęp 11$USD – jak by to powiedzieć: jak byśmy widzieli po raz pierwszy pingwiny, to powiedział bym że bardzo pięknie, ale po oglądaniu wcześniej wielu wielkich osad tych nielotów, to powiem że to miejsce jest lekko przereklamowane, a pingwiny zakładające tu soje gniazda to arystokracja, każdy m swój ogródek i trawniczek, tak ich jest tu mało! Powracamy na trasę i słyszymy że poszła uszczelka pod kolektorem wydechowym, po oględzinach okazuje się jednak że pękł kolektor wydechowy na wyjściu z czwartego cylindra. Po dotarciu do Puerto Nataes udaliśmy się do tego samego hostalu w którym nocowaliśmy 4dni temu. Postanawiamy że pospawamy kolektor bez demontażu od głowicy silnika! Znalazła się spawarka i w 3godz mamy opanowaną sytuację. Na ile to było możliwe i na tyle ile można było dotrzeć do zakątków kolektora, na tyle zostało pospawane!!! Później kolacja w świetnej restauracji ze wspaniałymi king krabami tylko 8000 Chile peso za porcję nie do przejedzenia!

20.01.2008

Dzień poświęcamy na zwiedzanie Parku Narodoweo Tores de Paine!Tym razem wjazd od Pd. w Posada Sorrano (15000 peso Chie – ok. 30$USD ). Ponownie 300km wspaniałych widoków przy wspaniałej pogodzie! Nie będę opisywał wszystkich wrażeń i krajobrazów, ale powiem jedynie że mamy ponownie szczęście i widzimy obrazy tych miejsc w niesamowitej kolorystyce i pogodzie jaka zaszczyciła nas dzisiejszego dnia!!! Ponowne stwierdzamy że jest to jeden z cudów natury otaczającego nas Świata! Zwiedzaliśmy takie miejsca jak, jaskinia o wys.40 m, 250m długości i 120m szerokości. Znajduje się tu zrekonstruowany na podstawie szkieletu wizerunek 4m. leniwca który zamieszkiwał te tereny jeszcze 10tys lat temu. Jezioro „Lago Grey” z którego to roztacza się wspaniały widok na lodowiec „Glaciaar Grey”, którego cielące się potężne bryły lodowe, tworzą pływające góry po powierzchni jeziora. Następnie objeżdżamy jezioro „Lago Pehone” o wspaniałej szmaragdowej toni i podziwiamy wspaniale wkomponowany w skały wodospad, przez który przelewają sie wody z następnego kaskadowo umieszczonego jeziora „Lago Nordenskjold. Cały czas towarzyszy nam kryształowa, lazurowa pogoda i widok na wspaniały masyw górski „Torres del Paine”i „Cerro Paine Grande” z największym szczytem „Cumbre Principal – (3050m.n.p.m.) w blasku słońca! W parku w symbiozie z turystami żyje mnóstwo zwierząt; guanako (odmiana lam), lisy, orły itp. Śpimy na kempingu we własnych namiocikach w parku, w osadzie „Hosteria las Torres” – 3500 Chile peso od osoby!

21.01.2008

Dalsze zwiedzanie Parku Narodowego Torres del Paine. Z naszj bazy na dzisiejszą noc wyruszamy nad jezioro „Laguna Azul” Niepowtarzalna toń wody i niesamowita dzikość otaczającej go przyrody! Po południu opuszczamy Park Narodowy Torres del Paine i kierujemy sie do miejscowości granicznej Cerro Costilio gdzie przekraczamy granicę argentyńsko-chiljską. Tu mamy ponownie zetknięcie z celną rzeczywistością – celnik dziwi się jak wyjechaliśmy z Argentyny tym autem i twierdzi że jako obcokrajowiec tylko mogę się poruszać po terenie Argentyny, dzwoni nawet na przejście gdzie wyjeżdżaliśmy z Ziemi Ognistej i sprawdza czy tak było w rzeczywistości. Pozwala nam wjechać ponownie do Argentyny. Wpadamy na kultową drogę Rn.40 i pokonujemy nią jadąc na północ odległość 200km dzielącą nas od miejscowości El Calafate. Nocleg po małych perypetiach z szukaniem wolnych miejsc noclegowych. Znajdujemy w hostalu „Los dos Pinios” (de Julio 358 tel:(02902)491271 – 170 peso ar. za pok 2os. z łazienką – to rozsądna cena w tym okresie! – pełnia sezonu, wszystko full.

22.01.2008

Zwiedzamy Glasiar Nacional Park i podziwiamy jeden z najwspanialszych lodowców świata PerritoMoreno. Ponownie jesteśmy w tym miejscu po dwóch latach i ponownie mamy nieprawdopodobną pogodę, bezwietrznie, pełny lazur nieba i temp. 24-26C – cudownie!!! Wstęp do parku 40 ar.peso. Fundujemy sobie również godzinny rejs stateczkiem spacerowym pod czoło lodowego masywu. Impreza taka kosztuje 38 ar.peso od osoby. Podziwiamy wspaniałe widoki na 60-80m czoło lodowca i obserwujemy jak raz za razem lodowiec się „cieli”, czyli odrywają sie potężne bryły lodu, które z niesamowitym hukiem wpadają do wody. Wspaniała symfonia dźwięków, tego nie da się opisać to trzeba zobaczyć, słyszeć i czuć! Dla tej całej gamy doznań przyjeżdżają tu ludzie z całego Świata. Po zwiedzeniu jedziemy do miejscowości El Chalten pod szczyt wspaniałej widokowo góry Fitz Roy. Najpierw powrót do drogi nr.40, później na północ 90km tą trasą, aby po następnych 90km jadąc drogą nr.23 w kierunku pn-zach. dotrzeć do miejscowości El Chalten. Nocleg na kampingu w tej miejscowości, we własnych namiocikach (16 peso ar. od głowy). Wspaniała atmosfera, turystyczne miejsce i wspaniała baza wypadowa do zdobywania tutejszych szczytów. Tu spotykamy naszych rodaków, którzy wspinają się po górach; Janusz i Elą Skorek, oraz Martę i Wojtka Grzesiaków z Gliwic. Ich zamiar to zdobyć Cerro Fitz Roja, górę o prawie pionowych ścianach, wedłóg wielu najwspanialszy z Argentyńskich szczytów – 3405m.n.p.m. www.argentina2008.blox.pl – My też przyjechaliśmy tutaj dla jej widoku.

23.01.2008

Całe przedpołudnie poświęcamy na podziwianie widoków na wspaniały masyw Fitz Roya! Ponownie wspaniała pogoda. Jedziemy do końca drogi Rp.23 nad ”Lago del Dasierto” i podziwiamy wspaniałe ośnieżone szczyty w blasku słońca. Dzikość natury powala na kolana! Nie wspomnę że dawno zapomnieliśmy o utwardzonych drogach i asfalcie. Najbardziej jednak fascynuje nas widok na szczyt o nazwie Cerro Torre, wyglądający jak wieża, szczelisy o pionowych ścianach 3102m.n.p.m. Po południu powracamy drogą Rp.23, do drogi Rn.40 i jedziemy dalej na pn. przez miejscowość Tres Lagos do Estancji la Siberia. Tu skręcamy na zach. nad jezioro „Lago Cardiel”, jadąc przez prywatny teren 10km do jego brzegów. Mamy zgodę właściciela tego całego okalającego jezioro terenu na rozbicie namiotów! Jacek uruchamia swój sprzęt wędkarski i na kolację przynosi dwa złowione przez niego pstrągi, każdy po 45cm długości! Jako tłuszcz musieliśmy użyć olej z otwartej puszki makreli w oleju! Kończymy następny dzień w niesamowicie pięknym i dzikim miejscu. Zdjęcia tylko po części oddadzą atmosferę tego miejsca.

24.01.2008

Powracamy na trasę „ruta cuaranta” i mozolnie podążamy na północ po kultowej szutrówce! Odcinek od wjazdu z El Chalte i dalej aż do miejscowości Perito Moreno to najdzikszy odcinek tej trasy. Pustkowie niesamowite, kompletny brak życia, jedynie guanako (odmiana lamy o krótkim włosiu) i nandu (tutejsza nazwa strusi zasiedlających te tereny). Porównując to z syberyjskimi bezkresami, możemy stwierdzić że tu chyba jest większe odludzie! Ten odcinek ponad 550km pozbawiony możliwości tankowania byłby zapewne wyzwaniem gdybyśmy jechali na motocyklach. Oboje z Jackiem jako wieloletni motocykliści jeżdżący wiele po świecie musimy jednak stwierdzić że jazda po tej trasie dwukołowym sprzętem nie byłaby najmniejszym problemem, bo droga jest twarda i w miarę równa. Trzeba jedynie uważać w miejscach gdzie że żwir lub gruby tłuczeń zalega dość grubą warstwą i tzw. pralka utrudniałaby nieco przejazd. To jednak normalka na drogach o takiej nawierzchni, więc i tego należy się spodziewać na drodze Rn.40. To parę uwag i informacji dla tych którzy chcieliby pokonywać tą trasę motorkiem!!! W okresie tutejszego lata uciążliwością są również temperatura i wiatr – dzisiaj od rana ponad 30C a pod wieczór nawet 38C.Tu wtrącę że obecnie mamy cały czas problemy z zakupem oleju napędowego, nie dość że stacje paliwowe są bardzo rzadko na trasie , to jeszcze jest problem z zakupem, bo nie dowożą paliwa na stacje – kompanie naftowe Argentyny nie chcą sprzedawać tak tanio paliw na rynek wewnętrzny, wolą sprzedawać na eksport bo uzyskują wyższe zyski, paliwo jest w Argentynie tańsze od wody, a poniżej 42 równoleżnika ( tereny na pd. od niego są strefą bez podatkową w Argentynie) płacimy za olej napędowy w przeliczeniu 1.25zł za litr!!! Ratują nas trzy potężne kanistry po 30l każdy, które to dostaliśmy od poprzedniego właściciela Toyoty! Na wysokości Bajo Caracoles skręcamy z Rn.40 w prawo na wschód na Rp.57 do Cueva de las Manos gdzie znajdują sie malowidła naskalne sprzed 7-10 tyś. lat p.n.e wykonane przez miejscowych Indian. Przedstawiają one wizerunki dłoni (negatywy dłoni), guanaco, salamandry, pumy, itp. które wykonane były metodą „grafiti”(farbę nakładano strusimi piórami strzepując ją na skały poprzez dłoń). Wracamy 47 km do trasy Rn.40 i po 10 km odbijamy z niej w lewo na zachód w drogę Rp.41 prowadzącą do przełęczy „Passo Rrodolfa Roballos”, do granicy z Chile. To już nie droga lecz przetarty szlak na zasadzie że raz przejechał spychacz i ściągnąwszy wierzchnią warstwę ziemi i utworzył drogę, a fragmentami jedynie jej zarys. Po 47 km zjeżdżamy na przełaj do jeziora „Lago Ghio” i jako jedyni biwakowicze w obrębie najbliższych 50km utworzyliśmy na jego brzegu bazę namiotową na dzisiejszą noc! Dzikość bez granic – coś wspaniałego!!!

25.01.2008

Po cudownym pobycie dzisiejszej nocy w naszej „prywatnej” bazie nad jeziorem, ruszamy niezwykle malowniczą drogą w kierunku Chile. Po 50km jesteśmy na granicy na przełęczy „Passo Rrodolfa Roballos”670m.n.p.m.gdzie mieści się argentyński punkt graniczny. Odprawa 10min, i wypuszczają nas bez żadnego problemu wraz z naszą Toyotą na zewnątrz tego państwa! Dalej nie możemy zrozumieć dlaczego na niektórych przejściach mają inne przepisy i nie chcieli nas przepuścić, twierdząc że obcokrajowiec posiadający swoje auto zarejestrowane na argentyńskich blachach, nie może nim wyjeżdżać poza granice tego państwa???? Już po stresie i szczęśliwi z takiego przebiegu odprawy granicznej jedziemy dalej. Następne 90 km szutru i niepowtarzalnych widoków przypominających nasze przejazdy po parkach USA, w Colorado i Arizonie. Po dwóch godzinach dojeżdżamy do drogi nr 7, kierując się na południe, wzdłuż przełomu pięknej rzeki Baker. Po 15km docieramy do miejscowości Cochrane, skąd po paru dniach braku dostępu do środków masowej komunikacji wysyłamy tą wiadomość! Wszystko jest OK. humory dopisują , wspaniała pogoda, cudowne widoki, autko sprawuje się dzielnie, bez jego walorów nie odwiedzilibyśmy tych miejsc do których dotarliśmy. To czołg do pokonywania bezdroży, rzek, piasków i kamorów jak wiadro! Od Buenos Aires przebyliśmy już ponad 7000km!!

Niestety co do wysłania tych wiadomości o których pisałem parę wierszy wcześniej, to były moje marzenia aby tak się stało. Niestety na tym odsuniętym od cywilizacji skraju Chile, jest tak mała przepustowość łączy internetowych że niemożliwy był przekaz tej informacji. W związku z tym dopisuję dalszy ciąg informacji z dzisiejszego dnia: Poznajemy miłą panią w informacji turystycznej w tej miejscowości i po przenegocjowaniu ceny za wynajęcie „cabanios”(powiedzmy że jest to domek kempingowy dla 6os. z pełnym kuchennym wyposażeniem) – płacimy 30tyś ch.peso i w atmosferze parku narodowego”Reserva Nacional Tamanco”, rozkoszujemy się błogim lenistwem, popijając piwko i wspaniałe winko marki „Tres Medallas 120 – Sovignon Blanc”. Dziewczyny gotują i w nas mają wspaniałych odbiorców swojej sztuki kulinarnej!!!

26.01.2008

No cóż nie udało się przesłać wczoraj wiadomości – tutejsze łącza nie przepuszczają wiadomości w tak daleki Świat – 5 min czekałem na otwarcie mojej domeny i nic!

Startujemy rano drogą nr.7 w kierunku na pn. Po ok.20km, zbaczamy na wschód w drogę nr.265, prowadzącą południowym brzegiem jeziora „Lago General Carrera” – po stronie argentyńskiej nosi ono nazwę „Lago Buenos Airesi”. Najpierw wzdłuż siódemki wspaniałe widoki na przełom rzeki Baker i wspaniała turkusowa toń jej wody, później przepiękne skaliste brzegi jeziora, przy wspanialej pogodzie. Po 180km mozolnej jazdy wąską wyboistą i krętą szutrową drogą docieramy do miejscowości Chio Chico i tu zakładamy bazę na dzisiejsza noc. Dzień niepowtarzalnych widoków, szokujących kolorów i niesamowitych krajobrazów!!! Jedynie drogi bardzo kiepskie, jedziemy tempem 25-30km na godz –wyrwy, skały, pralka i wysokie góry ze stromymi podjazdami i wąskimi dróżkami. W końcowym fragmencie dzisiejszego naszego przejazdu, krajobrazy bardzo przypominały pn.-zach wybrzeże Korsyki.

Ponownie w tym miasteczku jestem w kawiarence internetowej i będę próbował teraz wysłać tą wiadomość. – Udało się i teraz już mogę stwierdzić, że po tygodniu braku dostępu do sieci wiadomości poszły w Świat!!!

Śpimy w kameralnej „Hosterii de la Patagonia”, tuż za rogatkami miasta przy drodze prowadzącej do argentyńskiej granicy – (10 tyś. ch.peso od głowy- czyściutko i schludnie, choć trzeba przyznać że trochę drogo!) tel (56)(61)222147 e-mail hdelapatagonia@gmail.com ( po zjedzeniu zestawu kolacyjnego stwierdziliśmy z Jackiem że właściciele to oszuści którzy czekają tylko aby wyjelenić klienta – podałem dane, lecz nie polecam!!!)

Wobec nieubłagalnej sytuacji że szybko płynie czas i że Mirka z Jackiem już 7 lutego muszą wracać do Polski, a my mamy dalsze plany z przejazdem po Chile, Boliwii i możliwe że również po Peru, a nasza sytuacja z przekraczaniem granicy argentyńskiej jest zawsze „rosyjską ruletką” postanowiliśmy już nie wracać teraz do Argentyny. Do momentu aż nie zobaczymy tego wszystkiego co zaplanowaliśmy zwiedzić na zewnątrz tego kraju, to do niego nie powrócimy!

27.01.2008

Ponieważ dzisiaj mamy zamiar przepłynąć promem poprzez jezioro „Lago General Carrera” z miejscowości Chile Chico do Puorto Ingienero Ibanez i wiemy po wczorajszym wywiadzie ze biuro otwierają dopiero o 13.00, bo rejs jest o 14.30, wykorzystujemy niedzielny poranek na wylegiwanie i labę. Jeszcze małe spawanie kolektora wydechowego, które zajmuje nam 20min. Niestety jest to konsekwencja złego przerobienia silnika wolno ssącego na doładowany turbosprężarką przez poprzedniego właściciela – mamy jednak już wprawę i jak jest tylko dostęp do spawarki to poprawiamy spawem postępujące raz za razem nowe pęknięcia. Przed czasem jesteśmy w miejscowej przystani promowej i od razu mamy informację że mały prom o nazwie Pilchero jest dzisiaj „full” i prawdopodobnie nie popłyniemy! Miła obsługa radzi jednak aby poczekać, bo jak tylko będzie miejsce to nas doładują. Czekamy, jednak rzeczywistość jest tym razem nieprzychylna i miejsca nie ma bo w środek ładują potężnego tira. Jedynie z całej tej sytuacji zadowolona jest Gosia bo wobec dużego wiatru i fali na jeziorze boi sie płynąć tą małą skorupka na którą wchodzi tylko 7aut. Jedziemy więc tą samą drogą nr 265 tak jak tu przyjechaliśmy i po 115 km docieramy do drogi nr.7, kierując się nią na pn. w kierunku stolicy tego regionu; Coihaique. Myślę że to rozwiązanie było lepsze bo mamy dzisiejszego dnia 5 godzin wspaniałych widoków na jeziora, góry, krajobrazy i wspaniałą gamę kolorów przy cudownej lazurowej pogodzie! Promem byłoby 2,5godz. a cena podobna, bo koszt płynięcia to ok. 30tyś ch.peso – paliwo to koszt ten sam, gdyż auto pali 15 l na 100km, a paliwo w cenie 600ch.peso za litr, a przejazd wokół jeziora to dystans 300km. Widoki raz za razem szokują, przypominając często Nową Zelandię w połączeniu z Alaską! Zatrzymujemy sie na nocleg w reklamowanej z wizerunków naskalnych (Las Manos de Cerro Castillo), miejscowości Villa Cerro Castillo. Mamy dodatkowo szczęście bo trafiamy na ostatni dzień regionalnego festiwalu, fiesty, która odbywa sie corocznie w tej maleńkiej miejscowości (400mieszkańców). Przybyło tu ponad 4000osób, aby bawić się, pić wino, jeść asado (różne gatunki mięsa z ogniska) i enpanadas (wielkie pirogi z ciekawym mięsno-cebylowym farszem)! My również uczestniczymy w tym bardzo oryginalnym i klimatycznym spektaklu! Atmosfera przypominała lekko syberyjskie góry Sajany w okolicy Arszan – gdyby nie ten inny język i facjaty mieszkańców to zabudowa, położenie pomiędzy górami daje podobny niezwykle ciepły odbiór całości, przypominający Syberię! Śpimy w tutejszej agroturystyce za 8tyś Chile peso u bardzo sympatycznej wielopokoleniowej, licznej rodziny – klimat jak w mongolskiej jurcie! Ponownie wspaniały dzień pełny wrażeń, a scenariusz zdarzeń pisało dzisiaj życie!

28.01.2008

Rano wcześnie jesteśmy na trasie i już o 9.00 rozpoczynamy dzień od zwiedzenia wizerunków naskalnych oddalonych o 3km od naszej dzisiejszej bazy. Ponownie 10tyś lat historii widziane w malowidłach przedstawiających dłonie, oraz zwierzęta – ten najbardziej charakterystyczny wizerunek przedstawiający samicę guanako karmiącą swe młode wykorzystują w tutejszej miejscowości jako symbol festiwalowy! Po zwiedzeniu kierujemy sie dalej drogą nr.7 na pn. w kierunku stolicy XI regionu Chile, czyli; Coihaique! Czyste i zadbane 34tyś miasto o charakterze turystycznym. Pomni wczorajszych doświadczeń z niedostaniem się na prom, postanowiliśmy już tu, w biurze promowej firmy „Navimag” zakupić bilety na przeprawę przez chilijskie fiordy na stały ląd. Okazuje sie że planowany przejazd na wyspę „Isla Grande de Chile” do portu Quellon jest niemożliwy, bo wolne miejsca są dopiero za tydzień. Wybieramy zatem inną wersję i pojedziemy na kołach drogą nr.7 aż do małego porciku Rampa Caleta Gonzalo i 30.01 o godz. 9.00 rano załadujemy się na prom do Hornopiren (6godz płynięcia – 63800 za auto i po 10000ch.peso od głowy =103800, przypominam: 1$USA=470ch.peso). Podaję str.internetowe rezerwacji chilijskich linii promowych obsługujących rejsy na południe od Puerto Montt: www.navimag.com , www.navieraustral.cl . Dalej już na kołach szutrową drogą nr.7 dotrzemy do Puorto Montt , gdzie wjedziemy na drogę nr.5 zwaną „Panamericana”- prowadzącą aż do Ekwadoru wzdłuż brzegu Pacyfiku, a którą to w całości przemierzyliśmy na naszym motocyklu BMW R1150GS ponad dwa lata temu! Dzisiejszego dnia jadąc dalej 7-ką, docieramy jedynie nad chilijski fiord o nazwie Can.Puyuguapi 15km przed osadą Puyuhuapi. Ponownie dzień wspaniałych widoków, a ostatnie 50km dzisiejszego przejazdu to pokonanie wspaniałej dżungli lasu deszczowego o monstrualnych drzewach i niezwykle bujnej roślinności: paprocie i ogromne liście przypominające łopian i bambusy. Ponownie jesteśmy nad morskim brzegiem Pacyfiku, śpimy na kempingu we własnych namiotach za 2500 ch.peso od głowy. Dziewczyny zaserwowały nam makaron „Talliatella Carbonara”, było również wspaniałe chilijskie wino „Tres Medallas 120” Sauvignon Blanc – wspaniałe!!! Cały czas otacza nas niesamowita dzikość przyrody na terenach przez które przejeżdżamy.

29.01.2008

Od rana podążamy dalej na pn. drogą nr.7 -wąska szutrówka biegnąca w deszczowym bujnym lesie przypominającym dżunglę. Potężne, wysokie drzewa Alcrce i Tinco, wielkie jak palmy paprocie i łopiany, bambusy i całe mnóstwo egzotycznych roślin, które u nas można spotkać jedynie jako ozdobne w doniczkach. Co raz mijamy ciekawe jeziora, czyste jak kryształ reki o niesamowitej kolorystyce wody. Spoglądamy na szczyty skalistych Andów nakrytych czapami śnieżnymi ze spływającymi w ich żlebach lodowcami. Wysokość gór oscyluje na poziomie 2300-2500m.n.p.m. Pogoda cały czas wspaniała, temp. w głębi lądu 32C, nad fiordami i zatokami Pacyfiku 26C. W miejscowości Chaiten ponownie docieramy nad Pacyfik, do brzegów zatoki „Golfo de Ancud”. Po następnych 60km jesteśmy w osadzie Caleta Gonzalo skąd jutro wypływa prom. Okazuje się że znajduje sie tu tylko wybetonowany zjazd do wody, parking, restauracja, 9 domków kempingowych i pole namiotowe. Oczywiście wszystko zajęte lub zarezerwowane wcześniej. Pozostaje nam pole namiotowe za cenę 1500ch.peso od głowy. Wersja w domku i tak nie do zaakceptowania, bo w szczycie sezonu żądają 70000ch.peso za pokój 2os. czyli ok.70$USD od głowy. Wersja kempingowa okazała się najlepszym rozwiązaniem bo wspaniałe miejsce nad rzeką w lesie przypominającym dżunglę. Jedynie perspektywa jutrzejszego wstawania o 6.00 rano burzy wspaniały nastrój biwakowej atmosfery! No cóż prom wypływa o 9.00 a o 8.00 trzeba być na przystani! Dzisiaj kończy sie miesiąc naszej wspaniałej wyprawy i na tą cześć wznosimy toast winkiem – jak w relacji z wczoraj! Wszyscy zadowoleni, auto dalej dzielnie nas wiezie pokonawszy już 8500km i rzadko przemierza asfaltowe drogi!!!

30.01.2008

Rano wczesna pobudka, szybkie zwijanie naszego namiotowego obozowiska i już o 7.30 jesteśmy w przystani. Punkt 9.00 odpływa nasz prom o nazwie Barkaza Mailen – nieduża łupinka zabierająca ok.16 samochodów. Przed nami 6godz. rejsu po zatoce „Golfo de Ancud” do miejscowości Harnopiren, które wykorzystuje na pisanie wiadomości z trasy naszej wyprawy. Okazało się że przy pomyślnych wiatrach przelot trwał tylko 5godz. Wspaniała słoneczna pogoda i piękne widoki na zatokę, wysepki strzeliście wyrastające z wody, porośnięte bujnym, zielonym lasem, na fiordy i ośnieżone szczyty Andów. Po przypłynięciu na miejsce szybko ruszyliśmy dalej drogą nr.7 na pn. W miejscowości Rampa Puelche skręciliśmy na wschód drogą biegnącą wzdłuż brzegu fiordu „Fiordo de Relomcavi”. Przemierzamy tereny mekki wędkarskiej, a rybą tych wód jest łosoś. Zatrzymujemy sie w porciku rybackim Cochamo nad owym fiordem. Na dzisiejsze lokum wybieramy fantastyczny klimatyczny „Hostal Maura”- www.cochamotours.cl , e-mail: mauromora@hotmail.com , tel.(065)710662. (16000 ch.peso za pokój 2os.złazienką na korytarzu i ze śniadaniem). Stary drewniany dom z bardzo ciepłymi i serdecznymi gospodarzami, którzy sami przygotowują kolację w postaci smażonego łososia, oraz małż gotowanych w białym winie i czosnku.(4000ch.peso na głowę). Miejsce jest niezwykle urokliwe: nad samym fiordem, którego toń wody jest szmaragdowa, a wokół górują skaliste szczyty z największym „Volcan Yates”, nakrytym śnieżną czapą (2111m.n.p.m.) W porciku majestatycznie kiwają się na falach kolorowe kutry rybackie – widok jak z bajki!!! Jacek z Mirką pojechali do ujścia lokalnej rzeki wędkować na łososia, my rozkoszujemy się wspaniałymi widokami. Niestety połów nie przyniósł pozytywnych efektów, więc zadowolimy się specjałami przyrządzonymi przez gospodarzy. Potrawy smakowały wybornie, lecz małże były jedynie wirtualnie bo zabiegany gospodarz zapomniał przekazać żonie o naszym domówieniu tej potrawy. Dobrze się jednak stało bo podstawowe dania i tak były nie do ogarnięcia ilościowo. Po kolacji, przy wspólnie wypitej buteleczce domowego wina z sympatycznym synem gospodarzy , otrzymałem sporo informacji na temat przejazdu przez pustynię Acatama, solar Uyuni i Boliwię. Niedawno powrócił z miesięcznej podróży po tych terenach. Od 11lat ciekawie urządził sobie swoje życie, pół roku w okresie chilijskiego letniego sezonu mieszka i pracuje w swej ojczyźnie pomagając prowadzić rodzinny biznes, a następne pół roku mieszka w Szwecji, w Sztokholmie i pracuje jako mechanik samochodowy – www.cochamoturs.cl . Przekazał nam również informację że pogoda jaka obecnie panuje na południu południowoamerykańskiego kontynentu, to totalne anomalie – od wyjazdu z Ushuaia mamy codziennie upały przekraczające grubo 30C i słoneczne niebo bez jednej chmurki. Normalnie temp. latem są o 10C niższe, a deszcz nie jest odosobnionym zjawiskiem w tych rejonach i w tym okresie. Ponownie mieliśmy cudowne miejsce na naszą bazę noclegową i wspaniałe nowe przeżycia i znajomości!

31.01.2008

Ruszamy dalej, opuszczając to piękne miejsce. Chyba wywołałem zmianę pogody wczorajszą dygresją na jej temat, bo dzisiaj chmury zakryły niebo szarym kolorem, nisko snując się nad jeziorem i zasłaniając górskie szczyty – temp. tylko 17C. Najpierw wzdłuż fiordu do miejscowości Ensenada, później pn. brzegiem jeziora „Lago Llanquihue” docieramy w mieście Osorno do drogi nr.5 – „Panamericana”. Od tego momentu rozpoczęły się typowo polskie krajobrazy rodem z Mazowsza; łąki , pola, zasiewy zbóż w stadium naszego środka lata. W Los Lagos opuszczamy „Panamericanę” i skręcamy na pn-wsch. w kierunku Panquipulli. Jesteśmy ponownie nad jeziorami , otoczeni zewsząd wulkanicznymi szczytami Andów. Wybieramy trasę przejazdu pomiędzy wulkanami: Villarrica (2840m.n.p.m) i Quetrupillan (2360m.n.p.m.) Trasa biegnie przez „Parque Nacional Villarrica”, jest dostępna tylko dla aut terenowych 4×4 i ma charakter przeprawowy. Dróżka biegnie stromymi zboczami, porośniętymi monstrualnymi drzewami w których królują araucarie olbrzymy! Widoki nie do opisania, wrażenia z przejazdu po parku, to jedne z najpiękniejszych i najciekawszych podczas naszej obecnej wyprawy!!! Przejechanie odcinka 13 zajmuje nam dwie godziny – powywracane drzewa, zerwane, sfatygowane kładki i mostki na strumieniach. Cały czas pełny napęd na cztery i reduktor – na „maxa” wykożystujemy walory naszej terenowej Toyoty! Dopiero o 21.00 docieramy do miejscowości Pucon położonej przy drodze nr.199 do której dotarliśmy po wyjeździe z parku. Nocleg w czteroosobowym domku (Cabanas Santa Clara, tel.(45)442220, www.allsur.cl , 35000ch.peso, prowadzi ją sympatyczna pani Carmen Prevot), na obrzeżach tej turystycznej miejscowości w której niezwykle gwarno i tłoczno. Ruch wczasowy można porównać do naszego Zakopanego w pełni sezonu. Kończąc pisanie tej wiadomości nadal jestem pod wrażeniem widoków jakie mieliśmy dzisiaj podczas przejazdu pomiędzy wulkanami i w żaden sposób nie jestem w stanie tych odczuć przekazać formą opisową – jeśli ktoś będzie w tych okolicach powinien bezwzględnie przejechać tą trasą prowadzącą przez park!!!

1.02.2008

Rankiem ruszamy drogą nr.199 na wschód w kierunku granicy z Argentyną. Po porannym zachmurzeniu, ustępują zamglenia i oczom naszym ukazuje się w pełnej krasie dostojny wulkan „Villarrica”, Tylko mała chmurka dodaje mu uroku u szczytu zakończonego kraterem. Powiedzieć by można wzorcowy obraz wulkanicznej góry! W miejscowości Curarrehue skręcamy na północ wzdłuż granicy do parku narodowego „Reserva Nacional Hualalafquen” – nowe widoki i zupełnie inne krajobrazy, jedziemy szerokim kanionem, a szczyty po obu stronach porośnięte są araukariami, które z oddali przypominają monstrualne palmy. Następnie wjeżdżamy do „Parque Nacional Huerquehue” gdzie w źródłach termalnych „San Sebastian” zażywamy naturalnych gorących kąpieli. Woda gorąca jak w samowarze, wszystko zgodne z naturą, baseny to drewniane wielkie koryta lub niecki pomiędzy kamieniami górskiego potoku przez które przelewa się gorąca, termalna woda! Jeden z basenów jak „u dziadka w ogródku na wsi” otoczony sztachetami i kwiatami. Cisza spokój, a wokół zieleń, lasy i góry! Pięknie ale trzeba jechać dalej. Przejeżdżamy wąską szutrówką obok jezior, Caburgua i Colico, aby po 120km tej drogi przez parki dotrzeć do miejscowości Cunco. Cały czas podczas przejazdu towarzyszy nam widok wulkanu „Villarrica”. Stąd już szybko asfaltem do Temuco i dale „Panamericaną” na pn. do Los Angeles. Śpimy w motelu przy zjeździe z autostrady do miasta ( Hostelera Sol de Alicante, tel 43- 314347, www.soldealicante.cl -15000ch.peso pokój 2os.z łazienką, przeciętny standard ). Nieciekawe miasto ze slamsową zabudową na przedmieściach.

2.02.2008

Dzisiejszy plan dotrzeć do Santiago de Chile, a po drodze nad Pacyfikiem zaliczyć małe plażowanie i posmakować nad oceanicznych krajobrazów. Ruszamy z Los Angeles „Panamericaną” na pn. Niestety dzisiejsza rzeczywistość okazała się bardziej brutalna i po przejechaniu ok. 80km z tylnego mosto naszej Toyoty zaczęły wydobywać się dziwne zgrzyty i trzaski. Z duszą na ramieniu udało nam sie zjechać do najbliższej sporej wielkości miejscowości Chillan. Nasze podejrzenia to zatarte łożysko w lewym, tylnym kole. Szukamy serwisu Toyoty i sprawdzamy dostępność części, niestety nie mają potrzebnych części, ale odsyłają do sklepu z częściami do wszystkich marek, gdzie jest większe prawdopodobieństwo ich dostępności. Tam okazuje sie że bez demontażu uszkodzonych detali nie możliwe jest precyzyjne ustalenie wielkości łożyska! Polecają warsztat gdzie sami będziemy mogli dokonać naprawy używając warsztatowych narzędzi. Błyskawicznie rozbieramy uszkodzone elementy, jednak to nie łożysko, usterka tkwi w dyferencjale. To już bardzo poważna awaria! Rozbieramy tylny most na czynniki pierwsze. Wynik demontażu zatarte sprzęgło samohamujące dyferencjału który pracuje w Toyotach terenowych 4×4 – przyczyna; ktoś kto poprzednio naprawił ten układ wlał nieprawidłowy olej! Na szczęście usterka w porę wykryta doprowadziła tylko do przytarcia, a nie zatarcia tego elementu i po wyczyszczeniu części nadają sie do dalszego użycia. Montujemy wszystko z powrotem w całość, nalewamy prawidłowy olej i po czterech godzinach jesteśmy ponownie gotowi do drogi! Przy tej naprawie wychodzi również następna usterka, a mianowicie uszkodzenie podpory tylnego wału napędowego – tą usterkę usuniemy już w Santiago, dzisiaj sobota i już wszystko pozamykane! Z piszczącym łożyskiem podpory wału o 22.30 docieramy do Santiago w progi hotelu prowadzonego przez naszego przyjaciela Roberto! Ponownie po ponad dwóch latach zawitaliśmy w miejsce które było naszą przystanią podczas motocyklowego objazdu wokół Świata, kiedy to poznaliśmy tego wspaniałego, ciepłego człowieka, z pochodzenia Włcha! Gosia może się wreszcie wygadać po włosku, a nasz przyjazd Roberto przygotował wspaniałą grilową ucztę! Przy winie biesiada trwała do 3.00 w nocy.

3.02.2008

Niedziela, zafundowaliśmy sobie dzień spokojnego odpoczynku ze zwiedzaniem ciekawostek tego wielkiego i pięknie położonego miasta, jakim jest stolica Chile, Santiago de Chile. Nasz wspaniały kolega i zarazem gospodarz obiektu gdzie stacjonujemy – (Gala Hotel, Santiago – Centro, tel: 6715926 ), zafundował nam wycieczkę po mieście, służąc swoją osobą za przewodnika. Oczywiście zaczynamy od „Plaza de Armas”, przy której stoi katedra i jeden z najstarszych budynków w którym mieści się muzeum narodowe. Niedziela wstęp wolny i wspaniała dawka wiedzy na temat tego miasta i historii tych terenów na których znajduje się obecnie państwo Chile. Zwiedzanie kończymy wjazdem na widokowe wzgórze „Cerro San Cristobal” na którym mieści się Sanktuarium Maryjne i z którego roztacza się wspaniały widok na panoramę miasta. Wieczorem powtórka scenariusza dnie poprzedniego, czyli biesiada do nocy!!!

4.02.2008

Dzień prawdy na temat naprawy nasze Toyoty po przejechaniu bezdrożami Ameryki Południowej prawie 10tyś km. Nie będę sie wdawał w tajniki wiedzy na temat sztuki naprawy samochodów, powiem jedynie tyle: wszystko to co było nie oryginalne i tuningowane najbardziej zawiodło po tym przejeździe, wszystko to co oryginalnie wymyśliła Toyota pozostało bez zastrzeżeń!!! Wszystko co oryginalnie było poskręcane przez Toyotę pozostało OK! Tam gdzie włożył łapy jakiś partacz mechanik zawiodło! Najtragiczniej wyglądał kolektor wydechowy, dziurawy jak sito, bo przerobiony do wersji turbo z materiału na „patelnie” i niedostosowany do tak wysokich temperatur..Naprawa trwała do późnego wieczora i zakończyła się sukcesem. Nasze dziewczyny w tym czasie załatwiły z pomocą Roberto bilety powrotne z Santiago do Buenos dla Mirki i Jacka (230$ USAod os. – tani bilet + opłaty lotniskowe – lecą 7 lutego o 10.30 rano i świetnie zazębiają się im loty powrotne do kraju), oraz buszowały po sklepach. Jedyną przyjemnością tego dnia była wieczorna uczta kulinarna przygotowana przez nasze panie, które zaserwowały wspaniały czerwony barszczyk i prawdziwy polski bigos! Do tego wspaniałe wino chilijskie i wspaniała atmosfera rodzinnej biesiady! Roberto i zaproszeni przez niego goście bili brawo za wrażenia smakowe, ja z Jackiem oczywiście przyłączamy się do najwyższej oceny!!!

5.02.2008

Dzień poświęcamy na kompleksowe zwiedzenie położonych nad Pacyfikiem miejscowości: Valparaiso i Vińa del Mar. Po drodze odwiedzamy odlewnię żeliwa, której udziałowcem jest Robeto, produkują: ławki parkowe, lampy uliczne, zasuwy drogowe, itp. Następnie po pokonaniu 120 km autostradą nr.68 ( tu inf. w Chile autostrady są płatne i „mniej-więcej”, dla samochodu osobowego 50km przejazdu to koszt 1500ch.peso=ok 8zł. motocykl cztery razy mniej), docieramy do portu w Valparaiso. Ciekawe miasto położone na zboczach górzystego brzegu, „porośniętego” kolorowymi domkami. Kolory jak z bajki, a czas jakby zatrzymał sie tu jeden wiek wcześniej. Kolejki szynowe jak na Gubałówkę, które liczą już sobie150 lat, wywożą nas na wzgórza i cofają jakby czas o jedną epokę! Snujemy się po kameralnych uliczkach i podglądamy życie tutejszych mieszkańców. Co raz aparat sam „składa się” do robienia zdjęć! Przepięknie i niezwykle kolorowo, zwłaszcza przy wspaniałej pogodzie, słońcu i lazurze nieba. Odwiedzamy dom, obecnie muzeum, noblisty, pisarza, polityka, i artysty Pablo Nerudy. Roberto służy nam za przewodnika, więc wiedzę o tutejszych zabytkach mamy na bieżąco! Później plaża w Vińa del Mar, oddalonym od Valparaiso o 10km na pn. Tłumy wczasowiczów, plażowiczów w tym słynnym kurorcie w pełni tutejszego, letniego sezonu! Teoretycznie – pięknie, lecz to mrowisko za duże pieniądze, nie mieści się w naszej mentalności aktywnego wypoczynku i czulibyśmy sie tu jak w luksusowym więzieniu! Szybkie moczenie „dupek” i wracamy pełni wrażeń do stolicy Chile! Cały dzień towarzyszy nam Roberto, z którym nie mamy czasu się nudzić, ponownie wspaniały dzień, nasycony mnóstwem ciekawych zdarzeń. Kolacja ponownie przygotowana w domu Roberto, przez nasze panie.

6.02.2008

Ostatni dzień wspólnego wojażowania z naszymi przyjaciółmi, Mirką i Jackiem. Postanowiliśmy ten dzień uczcić przygotowując wystawną kolację, a że dziś środa popielcowa, to padło na to że na stół powędrują potrawy typu”owoce morza”. Jedziemy z Roberto na targ rybny aby zakupić produkty i poczuć specyficzny klimat tego miejsca. Potężna hala, na obrzeżach stragany rybne, w środku różnego rodzaju restauracje oferujące morskie specjały tutejszej kuchni! Jedna z nich przyjmowała w swych podwojach kilkunastu prezydentów państw, co uwiecznione jest na fotografiach zdobiących klimatyczny lokal. Zakupujemy krewetki, małże i ośmiornice jako produkty do przygotowania dzisiejszej pożegnalnej biesiady, a w jednym ze straganów, który oferuje od razu konsumpcję zakupionych produktów, degustujemy potrawę z wielkiego jeżowca przygotowanego na surowo z dodatkiem cytryny i przypraw! Bardzo ciekawy smak i delikatne rozpływające się w ustach mięsko. Później spacer po centrum, ostatnie zakupy pamiątek i prezentów przed odlotem naszych przyjaciół i powracamy do bazy aby przygotować dzisiejsze menu. Pożegnalna uczta zakończyła się pełnym sukcesem i ponownie nasze panie zabłysły swym kunsztem kulinarnym – cała rodzina Roberto piała z zachwytu, bijąc brawo za wrażenia smakowe i oryginalność przygotowania potraw. Małże w czerwonym winie, krewetki w białym winie, ośmiornica dosłownie rozpływała się w ustach, nie liczę jeszcze paru specyficznych rybnych sałatek! Objedzeni do granic możliwości kończymy biesiadę późno w nocy.

7.02.2008

Niestety czas nieubłagalnie płynie i nadszedł dzień pożegnania! 8.00 rano jedziemy z Roberto na lotnisko odwieźć naszych współtowarzyszy dotychczasowej podróży. Przemierzyliśmy przez te pięć tygodni po Patagonii i południowych Andach 10tyś km. Przeżyliśmy wsólnie wiele wspaniałych chwil, podziwiając wspaniałe miejsca, krajobrazy, poznając wspaniałych ludzi. Dodatkowo Mirka z Jackiem poznali urok potężnych i pięknych wodospadów na rzece Iguazu. Pełni wrażeń z odbytej wspólnej podróży wracają do Polski, przed nimi prawie cały dzień lotu. My z Gosią pakowanie i czyszczenie auta przed dalszą podróżą na północ kontynentu, jutro rano ruszamy w kierunku „Solar de Atacame” i niewykluczone że w tym pierwszym tygodniu przejazdu i odwiedzeniu najsuchszego miejsca na naszym globie, jakim jest ta pustynia będzie towarzyszył nam Roberto. W miejscowości Calama oddalonej od San Pedro de Atacama wsiądzie w samolot i powróci do Santiago, a my dalej w kierunku Boliwii. To nasze plany na najbliższe dni.

8.02.2008

To co było wczoraj zamiarem, okazało się dzisiaj rzeczywistością i Roberto o 10.00 staje gotowy do podróży z nami. Ruszamy na północ, oczywiście dalej „Panamericaną” bo to właściwie na całej trasie do Atacamy jedyna alternatywa. Po przejechaniu 100km od stolicy odwiedzamy” Parque Nacional la Compana”. Trudno uwierzyć ale oddalony tylko o 20km od La Cruz i od trasy nr.5 park narodowy oferuje widoki i klimat rodem gdzieś z Maroka lub innego państwa afrykańskiego leżącego nad morzem śródziemnym. Palmy olbrzymy, sylwetką z daleka przypominają potężne araukarie które dopiero co widzieliśmy w miejscu oddalonym na południe tylko 600km. Kaktusy rodem z pogranicza Arizony i Meksyku, agawy i wiele bardzo egzotycznych roślin. Jesteśmy zdumieni że tak niedaleko od Santiago może istnieć tak egzotyczne miejsce. Wjazd do parku to koszt 4000ch.peso od os.- niezwykle polecamy to miejsce do zwiedzenia. Zafundowaliśmy sobie 1godz. trasę pieszą w widokowe miejsce, do wielkiego lasu palmowego. Rośliny te mają wielusetletnią historię. Wracamy na trasę i docieramy dzisiejszego dnie do miejscowości La Serena, miasta kolonialnego o pięcio wiekowej historii. Zatrzymujemy się na nocleg w „Casa Tamaya Hospodaje y Turismo” (Eduardo de Barra 440, tel.51-216608, 51-294251, 90835093, www.casatamaya.blogspot.com , e-mail: Casa.tamaya@gmail.com ) -25000ch.peso za pok. 2 os. z dostawką dla trzeciej osoby, ze śniadaniem i z łazienką. Polecamy to miejsce, bo oferuje fantastyczną atmosferę, położone jest dosłownie o jedną ulicę od „Plaza de Armas”, a właścicielka jest fanką motocykli! Miasto oferuje również wspaniały klimat kolonialnej architektury, mamy dodatkowo szczęście trafić na fiestę i jesteśmy uczestnikami, oraz widzami wielu wspaniałych występów regionalnych grup tanecznych, różnej maści artystów i kuglarzy! Niezwykłe widowisko!

Roberto jest wspaniałym kompanem podróży, nigdy nie występował w takim charakterze i pierwszy raz w życiu pojechał na taka wyprawę. Wszystko go cieszy, a szczęście emanuje z jego twarzy – bawimy się wspólnie wspaniale!

9.02.2008

Do godziny 12.30 przeznaczyliśmy jeszcze nasz czas na zwiedzanie zaułków tego miasta. Wiele kościołów, kolonialnych budynków ze wspaniałymi atrialnymi podwórkami, kolorowe bazary – oj Mireczka miała by w czym przebierać! Odwiedzamy następnie nowoczesną część miasta usytuowaną na samej plaży – opis: patrz, jak w Vińa del Mare – kurort nie dla nas, zanudzić się można na śmierć od nadmiaru dobrobytu, popatrzeć i szybko uciekać! Kontynuujemy jazdę na pn. trasą nr.5. Po drodze w małym porciku Los Harnos, oddalonym o 30 km od La Sereny konsumujemy, za namową Roberto specjały tutejszej, morskiej kuchni o nazwie: ostiones la parmesana. Biało-różówe muszle, sercówki, zapiekane z serem parmezan! Niebo w gębie, langusty mogą sie pochować, a cena za wielką porcje , prawie nie do zjedzenia 2500ch.peso (14zł porcja)!!! Knajpa co prawda przydrożna, ale stoi wiele tirów i wiadomo że tam gdzie pod knajpą stoi wiele tych aut, to jedzenie jest zapewne bardzo dobre! Oczywiście ta teza ma również potwierdzenie w tym miejscu! W tle po wschodniej stronie cały czas towarzyszą nam góry” Cordillera de Domeyko. Jadąc dalej na pn. 50 km przed Villenar odwiedzamy małą osadę o nazwie Domeyko, przyjętą od nazwiska wielkiego człowieka dwóch narodów: polskiego i chilijskiego. Ignacy Domejko – jest to tu wielce szanowana postać, która wielce się przysłużyła dla historii Chile! Przyjaciel Mickiewicza – filomata – wyemigrował do Chile i jako geolog i mineralog był tu twórcą podstaw eksploatacji chilijskich bogactw naturalnych (saletra, miedź, srebro, złoto). Był jednym z twórców tutejszego szkolnictwa wyższego i wielkim obrońcą praw miejscowych Indian – Araukanów (opisywałem jego wizerunek podczas naszej podróży motocyklowej wokół Świata pod datą 11 grudzień 2005r – www.wimdookolaswiata.pl ). Dojeżdżamy następnie do miejscowości Vallenar i skręcamy na zachód w drogę nr.440 do nadoceanicznej miejscowości Huasco. Tu w atmosferze normalnego chilijskiego małego miasteczka, portu rybackiego spędzamy dzisiejszy wieczór. Ponowna degustacja specjałów tutejszej morskiej kuchni: ostriones, tym razem w ostrym paprykowym sosie, kraby ( tylko nieco mniejsze od king krabów z okolic Puerto Natales), miejscowe ryby, których nazw nie zapamiętałem. Dzisiaj, tak jak w La Serenie, na nadbrzeżnym bulwarze trafiamy na festiwal regionalnych zespołów, gdzie muzyka chilijska do złudzenia przypomina tą prezentowaną przez peruwiańskich grajków spotykanych również na ulicach naszych, polskich miast. Wczorajsze i dzisiejsze widoki wzdłuż „Panamericany” to przejście z zielonych krajobrazów, pól, lasów, łąk do totalnej pustyni kamienisto- skalnej. Jedynym zmieniającym się elementem jest jej kolorystyka – od pełnej skali szarości, żółci, pomarańczu po brązowo-brunatne odcienie tego koloru. Wszystko to co oglądamy powyżej, czyli na północ od stolicy Chile, jest zdecydowanie inne i nie porównywalne do tego co dotychczas widzieliśmy na południe od niej!!!

10.02.2008

Ruszamy dalej na trasę. Na rogatkach miasta skręcamy na pn. podążając nadal drogą nr.440, lecz od tego momentu już szutrówką w kierunku „Parque Nacional Llanos deChalle”. Klimatyczne małe osady i raj dla wędkarzy, a powód to ryby o nazwie „los toyos”, nawet jedna z osad nosi taką nazwę. Pustynne tereny z przewagą piasku i wspaniały skalisty brzeg. Odwiedzamy jeszcze skromny i biedny porcik rybacki Carrizal Bajo i przez park na wschód kierujemy sie do”Panamericany”.Sam park to raczej raj dla botaników, gdyż jego atutami są rośliny (krzaczki i różne gatunki kaktusów), które to rosną na terenie wyschniętego, szerokiego koryta niegdysiejszej rzeki płynącej w kanionie pomiędzy górami. No cóż my nie jesteśmy botanikami więc ten widok nie rzuca nas specjalnie na kolana, powiedzmy na pierwszy rzut oka pustynia, jak pustynia! Dalej jadąc nadal szutrowymi drogami, przemierzamy tereny plantacji oliwnych. Ponoć uprawiają tu najwspanialsze odmiany oliwek w Chile. Pustynia, do każdego krzaczka woda doprowadzona jest indywidualnie i wygląda to o tyle ciekawie że niezwykle zielone drzewka rosną indywidualnie w dość dużej odległości od siebie na terenie totalnej pustyni kamienisto-piaszczystej. Dalej już drogą nr.5 docieramy do Capiapo, aby po 75 km dotrzeć do nadoceanicznego kurortu Bahia Inglesa. Tam naszym pojazdem , tak jak wszyscy posiadający auta z napędem 4×4 wjeżdżamy na samą plażę i zażywamy słonecznych i morskich kąpieli. Woda tak ciepła jak w Bałtyku gdy mieliśmy lato stulecia.Baze noclegowa mamy w mieście, porcie Caldera hotel”Jandy”, Gallo 560, www.jandy.cl ,tel: 316451 lub 316640, usytuowany 50m od Plaza de Armas. (27000ch.peso pok 2os.). Ponownie z braku miejsc ćwiczymy wersję spania w trzy osoby w takim pokoju, my na jednym, Roberto wygodnie na drugim łóżku. Ciekawe bo nikt z właścicieli hotelu nie ma do takiej wersji noclegu żadnych pretensji i tylko każą sobie dopłacić za jedno dodatkowe śniadanie. Tym razem degustujemy smaki meksykańskiej kuchni pt.”fajitas” i poznajemy klimat zabawy i relaksu na miejscowym głównym”Plaza de Arms”.

11.02.2008

Rano szybko jadąc na pn. drogą nr.5 pokonujemy dystans dzielący nas od miejscowości Chanaral i dalej szutrową drogą nr.110, wzdłuż Oceanu Spokojnego kierujemy sie w stronę „Parque Nacional Pan de Azucar”. Wrażenia z doznań wizualnych nie do opisania! Totalna pustynia nad Pacyfikiem, biały jak śnieg piasek, plaże o 400m szerokości, skały o kolorystyce od wulkanicznej czerni, poprzez złociste odcienie, do pełnej gamy brunatnych kolorów. Rozkoszujemy się widokami, pławimy w morskich wielkich falach, a wokół totalna pustka i tylko natura pozbawiona ingerencji człowieka. W małym porciku o nazwie Caleta Pan de Azucar w porze lanczu urządzamy sobie ucztę kulinarną degustując specjały morza: ryba „Congrio Dorato Fritto” i wielkie ślimaki morskie o nazwie „Locos” – „niebo w gębie”, naprawdę bardzo polecamy jeśli ktoś zawita w te rejony. Tylko dzięki wywiadowi Roberto i jego zmysłom smakowym mamy sposobność konsumpcji tych delikatesowych specjałów, bo z braku wiedzy, samym nie przyszło by nam na myśl zamówić takie dania! Powracamy późnym popołudniem na „Panamerikanę” przemierzając w poprzek park narodowy. Widoki rodem z Marsa, tylko tak można je sobie tłumaczyć, kompletny brak jakiegokolwiek życia, nawet kaktusa nie uświadczysz. Na 155 km od Chanaral zbaczamy ponownie nad ocean w drogę nr. 1, do miasta, portu Taltal. Tu znajdujemy bazę noclegową na dzisiejszą noc. Pełnia sezonu, wszystko zajęte przez wczasowiczów, mamy jednak szczęście w jednym z hoteli kończą remont, czekamy dwie godziny i przygotowują nam pokój. Ponownie wspaniała atmosfera i bardzo serdeczni właściciele obiektu. Tu uwaga, okres styczeń, luty i marzec to pełnia sezonu i bez wcześniejszej rezerwacji noclegów, można zostać, jak to się mówi: „na lodzie”.My mamy jak do tej pory szczęście, choć ponownie będziemy „ćwiczyć” wersję spanie w pokoju 2os. w trójkę. (Hotel Gali, Taltal, San Martin 641, tel (55) 6611320 , 32500ch.peso pokój 2os.)

12.02.2008

Rano mały spacer po tym egzotycznym miasteczku. Jego zabudowa to połączenie wszechobecnej robotniczej biedy z cacuszkami drewnianej architektury kolonialnych czasów. Domki, a raczej baraki zbite z desek i kawałków starych blach, a obok wspaniałe drewniane wille, których świetność przypadała zapewne na przełom XIX i XXw. Opuszczamy Taltal i ruszamy dalej na pn. kontynuując jazdę po drodze nr.1. Przemierzamy tereny „Reserva Nacional la Paposo”, a szutrowa droga biegnie najpierw brzegiem Oceanu Spokojnego aż do Caleta de Cobre, później przez góry, przełęczą na 1670m.n.p.m aby dołączyć w efekcie do „Panamericany”. Nie będę się powtarzał opisując dzisiejsze widoki, powiem tyle: jeśli ktoś nie był jeszcze na księżycu to widoki widziane podczas przejazdu przez ten teren, zapewne przypominają właśnie te krajobrazy. Takich zderzeń kolorystycznych, niesamowitych i monstrualnych form kamiennych i skalnych, oraz powulkanicznych tworów rzeźbionych przez wodę i wiatr w życiu nie widzieliśmy! Droga ta to totalna „wyrypa” 200km jechaliśmy od 10.30 do 18.00. Bazę noclegową wybraliśmy w Antofagascie. Durze portowe miasto żyjące z kopalin i minerałów, nie mające zbyt wiele do zaoferowania turystom (kopia wieży zegarowej, londyńskiego Big Bena na Plaza Colon, drewniane budynki dworca kolejowego), Hotel „Ancla”w samym centrum z garażem na samochód w cenie. Baquedano 508/516 tel.(56-55)224814 ancla.inn@anclainn.cl www.anclainn.cl Niestety drogo 32000ch.peso pok 2.os, który z powodu braku miejsc ponownie zasiedlamy w trójkę, na szczęście łoża są bardzo szerokie. Ta część Chile jest wyjątkowo droga, a powodem jest zapewne zasobność jej mieszkańców żyjących i zajmujących się górnictwem i wydobywaniem przeróżnych minerałów z przyległych terenów prowincji Atacama; miedź , srebro, saletra,sól. Poruszamy się obecnie po byłych boliwijskich ziemiach, które stały się zarzewiem wojny toczonej w latach 1879-1883. W wyniku „wojny o saletrę” Chile zagarnęło 350km wybrzeża, pozbawiając Boliwię dostępu do morza. Tereny te wcześniej były dzierżawione przez chilijskie kompanie górnicze wydobywające saletrę, gdy Boliwijczycy w 1879r podnieśli kwotę dzierżawy, wojska chilijskie wkroczyły do Antofagasty i zajęły te tereny. W odpowiedzi na to posunięcie Boliwia i sprzymierzone z nią Peru wypowiedziały Chile wojnę. która stała się ich przegraną. Do tej pory aneksja tych ziem jest nie uznawana przez Boliwię i przy każdej okazji ponawiają żądanie zwrotu tych terenów nadmorskich.

13.02.2008

Dzisiejszy dzień stawia przed nami wyzwanie, pokonać pustynię Atacama. Pełne przygotowanie w zapasy żywnościowe, paliwo i wodę! Najpierw ruszamy drogą nr.5 w kierunku na Calama, aby po 70km w miejscowości Baquedano skręcić na wschód w gruntową drogę w kierunku „Cordilliera de Doweyko” i „Salar de Acatame”. Wspaniała droga o strukturze glinianego klepiska, świetna dla motocyklistów, można jechać jak po asfalcie, całkowite przeciwieństwo wczorajszej „wyrypy” po głazach, kamorach i rozległych przepływach okresowych rzek. Po przebyciu 140 km oczom naszym ukazuje się widok nie do opisania. Wjazd na 2750 m.n.p.m. a pod nami widok na „salar” usytuowany na 2250m.n.p.m. W tle pasmo gór Andów z wieloma stożkami wulkanicznymi, a najwyższy to „Co Miniques” 5910 m.n.p.m.! Dalej w poprzek „salaru” 70km do osady Paine. Droga to solne klepisko, a wokół dno wyschniętego jeziora o strukturze stalagmitowej, zastygłej, skamieniałej soli. Po dotarciu do Paine skręcamy na pn. i podążając nadal po świetnych drogach o strukturze solnego klepiska docieramy do małej osady Toconao umiejscowionej na drodze nr.23 prowadzącej od granicy z Argentyną. Jadąc dalej na pn.60km. asfaltem docieramy do miejscowości San Pedro de Atacama. Niezwykle klimatyczne miejsce o specyficznej zabudowie kolonialnej, biednej, niegdysiejszej wioski boliwijskiej. Atmosfera tego miejsca jest tak niezwykła, że trudno przekazać wrażenia z zetknięciem z tym specyficznym miejscem. Tu jest cos magicznego i niepowtarzalnego, w odsuniętym od cywilizacji miejscu, kumuluje się sedno atmosfery turystycznego i podróżniczego Świata. Zabudowa skromnych, glinianych domków , nie wskazuje na to że wewnątrz tętni tak wspaniałe życie i atmosfera wolnego Świata podróżniczego!!! Zatracamy się w tym klimacie, w czym pomaga nam świetne chilijskie wino. Pełne wyprawowe zaopatrzenie , nie było nam w ogóle potrzebne, na siłę musimy konsumować zgromadzone zapasy, to bardzo ważna inf. dla udających się w te rejony! Śpimy w hotelu”Dunal”, calle Tocopilla 313, tel.(55)851989, e-mail: Hoteldunas@hotmail.com – bardzo czysto i schludnie 30000ch.peso pokój 2os z łazienką – dzisiejszy kurs 1 $ USA = 465 ch.peso. Wrażenia z dzisiejszego dnia: nigdy nie było nam dane oglądać podobnych krajobrazów! Myśleliśmy że to co oglądaliśmy podczas tej podróży od Buenos do Santiago to coś co nie da się już przebić, pod względem doznań wizualnych. Jednak po tygodniu dalszej podróży na północ musimy zdecydowanie stwierdzić że dopiero teraz całokształt doznań „powala nas na kolana”!!!

14.02.2008

Dzień Świętego Walentego, z tej okazji, wszystkim życzymy wiele szczęścia w miłości!!! Postanowiliśmy pozostać jeszcze jeden dzień w tym sercu Atacamy, jakim jest to małe miasteczko turystyczne i zwiedzamy „Valle de la Luna” – „Księżycową Dolinę” oddaloną o 15 km od San Pedro de Aatame, a mieszczącą sie na pn. krańcu „Salar de Acatame”. Zwiedzić chcemy również „Laguna Blanca” i „ Laguna Verde”, czyli białą i zieloną lagunę, usytuowane już po boliwijskiej stronie, na terenie Parku Narodowego „Reserva Nacional Eduardo”- jadąc na wschód 50km. drogą nr. 27 w kierunku Argentyny, a następnie na pn. do granicy z tym państwem. Ta pierwsza zaczyna się już 10km od granicy, z Chile! Obie wycieczki dostarczyły ponownie niezapomnianych widoków. Pokonaliśmy też wielką barierę wysokości wjeżdżając naszą Toyotą na wysokość 4650m.n.p.m.Granicę z Boliwią na tej przełęcz pokonujemy w 5 min. Surowe klarowne, ostre powietrze, wysokość powoduje lekki zawrót głowy, Małgosia ciężko znosi szybką zmianę wysokości, ale jakoś dajemy radę. Obok wspaniały, można by powiedzieć wzorcowy stożek wulkaniczny „Volcan Licancabur” (5.930m.n.p.m.) i „Volcan Putana” (5800 m.n.p.m.). Lagunę zasiedlają flamingi, a usytuowana jest na 4350m.n.p.m.Dostojne ptaki brodzą w płytkiej, seledynowej wodzie, a wokół ośnieżone szczyty Andów. Niebiańskie widoki. Jutro przyjdzie czas pożegnać sie z Roberto, dalej pojedziemy już sami. Z tej okazji pożegnalna kolacja w kameralnej, surowej restauracji z ogniskami na dziedzińcu i przy regionalnej muzyce miejscowych Indian zasiedlających te tereny.

15.02.2008

Pobudka o 4.15 i już o 5.00 jesteśmy wszyscy na trasie do geisera „Geiser del Tatio”. Oddalony o 90km na północ od San Pedro de Atacame, najwyżej na świecie położony zespoł geiserów – 4300 m.n.p.m.. Droga gruntowa nocą daje lekkie wyzwanie, nie oznakowana, wyboista, kręta, wspinamy sie mozolnie na przełęcze położone sporo pow. 4000m.n.p.m. Jedziemy dlatego tak wcześnie aby być na miejscu o świcie kiedy to poranne słońce nadaje wspaniałego kolorytu temu miejscu. Docieramy na czas, a widoki i doznania podczas tego porannego spektaklu, jaki zaserwowała nam natura należą do tych których się nie zapomni do końca życia!!! Później zjazd na zachód do miejscowości Calame. Musimy odstawić naszego kompana podróży Roberto do samolotu, aby mógł powrócić do Santiago. Udaje sie kupić ostatni bilet na dzisiejszy dzień na 19.00. Pożegnanie ze łzami w oczach, spędziliśmy wspaniałe dwa tygodnie razem, zwiedzając Santiago i sporą część północnego Chile. On pozostaje w mieście i czeka na wieczorny samolot, my wracamy do San Pedro de Acatama, aby jutro ponownie pokonać granicę z Boliwią i zwiedzić nieco więcej w Parku Narodowym „Reserva Nacional Eduardo”, a następnie pojechać w kierunku „Salar de Uyuni”- 200km szerokości! Uzupełniamy zapasy, tankujemy w kanistry dodatkowe 90 l paliwa, przygotowujemy nieco cieplejsze ciuchy, bo będzie nam dane przebywać dość długo na andyjskich wysokościach i w surowym klimacie, cały czas powyżej 3000m.n.p.m. Dzisiaj rano przy geiserach było minus 5C.

16.02.2008

O 8.00 startujemy na granicę z Boliwią. Ponownie jak dwa dni temu tym samym przejściem wjeżdżamy do tego kraju. Wczoraj wykupiliśmy za 100$ USA współudział w trzy dniowej wycieczce przez park „Reserva Nacional Eduardo”, aż po „Salar de Uyuni”. Za tą cenę mamy przewodnictwo na trasie tej 500km wycieczki, oraz wyżywienie podczas całego przejazdu, dodatkowo musimy jedynie zapłacić za noclegi, pierwszy to po 2$, drugi na Uyuni w solnym hotelu 10$ od os. Ponownie przejeżdżamy obok białej laguny, zielonej laguny, podążając na północ wysokimi Andami. Okazuje sie że odprawa celna boliwijska, której to dwa dni temu nie przeszliśmy , bo wracaliśmy zaraz do Chile, znajduje się 80 km od faktycznej granicy w kopalni boraksu na wys. 5020m .n.p.m. – to najwyższe miejsce jakie jest nam dane odwiedzić dotychczas na naszym globie. To czym szczycą sie Chilijczycy jest również nieprawdą bo zaliczamy również po drodze miejsce gdzie są usytuowane boliwijskie geisery na wys. 4750m.n.p.m. Odwiedzamy jeszcze miejsce gdzie można zażyć termalnych kąpieli nad „Laguna Sol de Mańana”. Tam jednak nastąpiło załamanie pogody temp spada poniżej „0” i zaczął sypać śnieg. Dojeżdżamy do „Laguna Colorada” i tu mamy pierwszą bazę noclegową. Widoki pomimo nie najlepszej pogody niespotykane, jak sama nazwa wskazuje laguna jest wielokolorowa, o szokującym zestawieniu kolorystycznym: pasma pomarańczu, czerwieni, bieli, zieleni, granatu, brzegi laguny porośnięte mchem o złocisto-seledynowym kolorze, a wokół ołowiane chmury i góry o brunatnym odcieniu. Ponownie coś czego dotąd nigdy nie było nam dane oglądać. Warunki zakwaterowania, odpowiednie do ceny, siennik z jakąś derką w domku o wysokości 2m skleconym z gliny. Gosia jest załamana, pada śnieg, zimno -5C, brak jakiegokolwiek ogrzewania, warunki sanitarne poniżej godności egzystencji człowieka w XXI w. Ja jednak czuję w tym swoisty niepowtarzalny klimat, ale muszę stwierdzić ze mongolska jurta bardziej mi odpowiadała!

17.02.2008

Dzisiaj rano okazało się że w Boliwi jest czas przesunięty w stosunku do PL o 5godz. – dziwne bo Boliwia w stosunku do Chile leży na wschód, a Chile było tylko o 4 godz. do przodu. W nocy natomiast zmarzliśmy jak na Saharze w Moroku, na zewnątrz glinianego domku w którym spaliśmy było -10C, wewnątrz około „0”C. Po opuszczeniu naszego spartańskiego lokum, na zewnątrz powitała nas wspaniała zimowa oprawa, dookoła śnieg i lód! Auto z trudem odpaliło, widać spadek temperatury był b.durzy, w końcu spaliśmy na 4500m.n.p.m. Cudowna kryształowa pogoda, na tej wysokości kolory są niezwykle intensywne i ostre! Przemierzamy tereny boliwijskich Andów jadąc na północ. Odwiedzamy po drodze takie miejsca jak: ”Arbol de Piedra”( skała wydrążona przez erozję w kształcie płomienia olimpijskiego), Laguna Ramaditas, Laguna Honda, Laguna Chiar Khota, Laguna Cahape, Laguna Flamenco ( każda inna o niecodziennej kolorystyce, jedno co je łączy to brodzące po płytkiej wodzie różowe flamingi).Tereny niesamowitych bezkresów, w końcu jesteśmy na terenie tzw. „Tybetu Ameryki Pd.” My na poziomie grubo ponad 4500m.n.p.m, wokół szczyty wulkaniczne sięgające prawie 6000m.n.p.m. Późnym wieczorem docieramy do Uyuni, małej mieściny na wschodnim krańcu „Salar de Uyuni”. Niestety z pobytu na kaktusowej wyspie i spaniu w solnym hotelu „nici”, po długotrwałych opadach deszczu w tym rejonie na powierzchni salaru jest 40cm warstwa wody i niemożliwe jest dotarcie do tej „wyspy”! Szkoda tak bardzo czekaliśmy na spotkanie z tym bezkresem soli! No cóż widzieliśmy wiele rzeczy przy wspaniałej pogodzie, czasem jednak jak ze statystyk wynika nie wszystko musi być po naszej myśli, acz szkoda!!! Jutro będziemy atakować ten solar ponownie od strony Uyuni i na tyle na ile sie da, to wjedziemy w jego bezkresne tereny. Generalnie wspaniały dzień, lecz po przejechaniu prawie 250km bezdrożami, po raz pierwszy czuję się zmęczony, zapewne ma na to również wpływ to że cały czas przebywamy na wysokości pow. 4300m.n..p.m. Tu trzeba dodać że walory naszej tuningowanej Toyoty doceniają nawet kierowcy obwożący turystów po tych terenach – dosiadają wyłącznie benzynowe sześcio cylindrowe „Land Cruisery”. Bez przewodnictwa naszego naszego pilota, dosiadającego już bardzo starego egzemplaża tego pojazdu, nie przejechalibyśmy tej trasy. Tu nie ma żadnych dróg, tu jedzie się te 250km na pamięć po jakiś śladach których jest setki, lub więcej. Dla wyobrażenia sobie tego tematu powiem tyle; wjeżdżasz na płaski jak stół teren rozpostarty pomiędzy górami o wymiarach 20km na 10km i musisz trafić pomiędzy odpowiednie z nich tak aby wspiąć się na przełęcz i dotrzeć do następnej takiej niesamowitej przestrzeni itd. Trzeba sobie jeszcze wyobrazić ze cały ten płaskowyż był dzisiaj zasypany 10cm warstwą śniegu! O widokach nie będę już wspominał bo, tego się naprawdę nie da opisać! Jedno dzisiaj razem z Małgosią stwierdziliśmy: to co zobaczyliśmy przez te dotychczasowe siedem tygodni pobytu w Ameryce Pd. przebiło wielokrotnie cały nasz dwu i pół miesięczny pobyt, zeszłej zimy na terenie Australii i Nowej Zelandii. Nocleg w skromnym, lecz do zaakceptowania Hostalu Marith (12$ pok. 2os. z łazienką – niestety brak namiarów tel. – generalnie w tym miasteczku nie ma problemu z zakwaterowaniem).

18.02.2008

Rano powitała nas wspaniała lazurowa pogoda, nie możemy się doczekać widoku salaru „Uyuni”, przecież po pustyni Atakama , to był jeden z powodów dla którego powróciliśmy na ten kontynent! Jedziemy za naszym przewodnikiem i całą grupą jadącą jego autem. Przebywamy razem już trzeci dzień; trójka Hiszpanów i para Chilijczyków – młodzi ludzie rządni zwiedzania świata – trzydniowa wycieczka kosztowała ich po 55000ch.peso od osoby (przejazd, dwa noclegi, całodzienne wyżywienie). Po przejechaniu 20 km ukazuje się nam obraz nie z tego świata! Lustrzana tafla wody o kolorze nieba, czyli lazurowa, a wszystko na horyzoncie wszystko zlewa się w jedną całość! Ogromne solnisko położone na wys.3653m.n.p.m. o pow. 12tyś km/kwadrat. Po niedawnych wielkich opadach zalane wodą na ok 40cm. Wykorzystując walory naszego auta brodzimy w poprzek tego bezkresu wody i przestrzeni jak amfibia! Dno, czyli salar jest śnieżno-białą, twardą i równą jak stół solną taflą. Brak jednoznacznej linii horyzontu, powoduje że czujemy się jakbyśmy byli w jednej, sferycznej przestrzeni nieba, która zaczyna się pod kołami naszej Toyoty i kończy gdzieś nad nami – coś nie do wyobrażenia!!! Gdzieniegdzie stożkowe kupki zebranej wcześniej soli i dookoła bezkres przechodzący w niebo bez żadnej granicy. Po przejechaniu ok.15km docieramy do maleńkiej solnej wysepki na której usytuowany jest solny hotel. Jak sama nazwa wskazuje wszystko wykonane jest ze soli (budynek, meble, ozdoby). Zewsząd podążają w to miejsce terenowe Toyoty z turystami. Niepowtarzalna atmosfera, spacerujemy w tej stosunkowo ciepłej wodzie (ok..15C), a wizualne wrażenie tak jakby brodziło sie po warstwie lodu pokrytego wodą. Powierzchnia wyspy do złudzenia przypomina natomiast śnieg o gruboziarnistej konsystencji, taki jak widzimy podczas marcowych roztopów w promieniach słońca. Rozkoszujemy się tymi widokami, mamy szczęście bo wyschnięta na kamień powierzchnia salaru nie wygląda tak niesamowicie jak zalana wodą. Trudno opuścić to miejsce, lecz trzeba jechać dalej. Rozstajemy się z naszymi współtowarzyszami podróży, zwiedzamy jeszcze na rogatkach miasta Uyuni „cmentarzysko parowozów” – wyglądają jakby długo wlokły się przez pustynię, dotarły tu ostatkiem sił, sapneły ostatni raz i tu znalazły miejsce swojego spoczynku! Myjemy nasze autko z grubej warstwy soli, smarujemy wały i przeguby ( są tu wyspecjalizowane warsztaty wykonujące te usługi rutynowo – 30 bolivianos – 1$ USA = 7.55 bol.), tankujemy ( 1l oleju napędowego 4.10 bol ) i o 15.00 ruszamy w kierunku miasta Potosi. Przejazd 210 km na wschód, drogą nr.5 , to następna dawka widoków, które mógłbym określić w ten sposób – skumulowane obrazy z przejazdu po wszystkich parkach narodowych w stanie Colorado, a może jeszcze więcej! Stan drogi, makabra wykopki, rozlewiska wyschniętych rzek, odległość tę pokonujemy w 6 godz. jednak widoki całkowicie rekompensują trudy podróży – Boliwia tak nas tym właśnie szokuje, że po dzisiejszym dniu musimy razem z Małgosią stwierdzić że jest to niesamowicie piękny kraj , który co róż zaskakuje nas czymś niepowtarzalnym!!! Zjeżdżając do miasta mijamy kopalnie srebra eksploatowaną od 1545r. Tu na jednej z dziur urywam górne mocowanie przedniego amortyzatora, ciemno kierowcy autobusów wożących górników do pracy, jeżdżą po wąskich wyboistych półkach skalnych jak „kamikaze”. Na szczęście udaje nam się dojechać do miasta i wynająć w sąsiedztwie głównego „Plaza” pokój w hostalu „Colonial”, umiejscowiony w pięknej kolonialnej kamienicy! ( Calle Hoyos Nr.8 , tel. (591) 2 – 62 24265, lub 62 24809 – cena niestety wysoka 42 $ pok 2os. z łazienką i śniadaniem, ale mamy w cenie garaż na auto na dziedzińcu). ( jest bardzo dobry hostal „ Carlos” na sąsiedniej ulicy tel.(591) 2 – 62 25121 cena tylko 60 bolivianos za pok 2os.łanienka na korytarzu, lecz nie ma miejsca na auto.) Standard naszego hostalu jak na Boliwię bardzo wysoki. Dzień niesamowitych widoków, dzień niesamowitych wrażeń!!!

19.02.2008

Postanowiliśmy pozostać w tym niezwykłym mieście dwa dni. Miasto Potosi położone 4070m.n.p.m.- najwyżej na świecie, zostało założone przez Hiszpanów w 1545r po odkryciu tu niezwykle bogatych złóż srebra. Ma ono niechlubną sławę w związku z wykorzystywaniem miejscowych Indian i czarnych niewolników sprowadzonych z Afryki do wydobywania tego kruszca. Na przestrzeni pierwszych trzech wieków eksploatacji złóż liczba ofiar sięgnęła ośmiu milionów!!! Pod koniec XVIIIw było największym i najbogatszym miastem kontynentu. Położone na zboczu górskim, ma niezwykle ciekawą zabudowę kolonialną. Snujemy się dzisiaj po stromych uliczkach, podziwiamy cacuszka architektoniczne. Boliwijczycy mieszkający tu są serdeczni i bardzo przyjaźnie nastawieni do turystów, których jest bardzo mało pomimo że jest to tak ciekawe miejsce. Wiele ciekawych kościołów, katedra ( obecnie w remoncie), a główną atrakcją jest mennica królewska, wzniesiona w latach 1753-73, która tłoczyła w czasach kolonialnych srebrne monety dla królestwa Hiszpanii. Obecnie jest to narodowe muzeum, gdzie można podziwiać drewniane maszyny napędzane siłą mułów do tłoczenia monet, technologie produkcji, zabezpieczenia i transportu do Europy. Awarię amortyzatora usunąłem, okazało się na szczęście, że jedynie odkręciła sie nakrętka mocująca go do ramy i wypadły gumowe podkładki. Dokupiłem bez problemu brakujące elementy i usunąłem awarię! Gosia w tym czasie buszuje po bazarze z mnóstwem wyrobów rękodzielniczych wykonanych przez miejscowych Indian z wełny lamy. Jeszcze jedną osobliwością dzisiejszego dnia była konsumpcja potrawy z lamy w towarzystwie pary sympatycznych, młodych Włochów. Stek smakował bardzo podobnie jak wołowy, jedynie nieco twardawy, żadnych smaków ubocznych.

20.02.2008

Rano zwiedzamy jeszcze parę kościołów i ruszamy na trasę w kierunku konstytucyjnej stolicy Boliwii, Sucre (siedziba rządu mieści się w La Paz). Piękna trasa,160km asfaltową drogą nr.5 przez góry, tak aby w efekcie zjechać na poziom 2850 m.n.p.m. i zobaczyć pięknie położone pomiędzy niewysokimi górami kolonialne miasto, niegdysiejszą stolica regionu Charcas i najważniejszy ośrodek kolonialnych posiadłości hiszpańskich. To historia sięgająca czasów założenia miasta w 1538r, kiedy nosiło nazwę La Plata. Tu 6 sierpnia 1825 ogłoszono nową republikę i nazwano ją na cześć Simona Bolivara – Boliwia. Kilka lat później nazwę miasta zmieniono na Sucre, dla uczczenia generała Antonia Sucre, bohatera walk o niepodległość. Obecnie miasto liczy 138tyś mieszkańców i jest pięknym, czystym, ciekawym miastem z mnóstwem zabytków, szczególnie sakralnych. Jesteśmy zaskoczeni wspaniałą atmosferą tego miejsca, całkowicie inną jak w Potosi – tam była przewaga Indian, tu czuje się że jesteśmy w kulturalnym sercu kraju. Takiego nagromadzenia ciekawych budowli pamiętających kolonialne czasy trudno szukać w innym miejscu w Ameryce Pd. O ilości kościołów nie wspomnę bo jest ich kilkanaście. Na jeden z nich „Iglesia de la Merced”udało mi się nawet wyjść i stanąć okrakiem na najwyższym sklepieniu od góry, czyli na kopule i podziwiając panoramę miasta „strzelać fotki”. Ponownie Boliwia pokazała swoje najwspanialsze oblicze, ludzie niezwykle serdeczni i przyjaźni, czujemy się niespotykanie bezpiecznie, a ceny jak na stolicę państwa zaskakująco niskie!

Śpimy w cudownym hotelu „Grand” na ulicy przyległej do głównego”Plaza 25 de Mayo”- calle Aniceto Arce nr.61, tel. (591)64-52461, e-mail grandhotel_sucre@entelnet.bo – 150 bol. za pok.2os.z łazienką i śniadaniem w cudownej kolonialnej kamienicy z atrialnym dziedzińcem opływającym w kwiatach. Całe popołudnie spędzamy na zwiedzaniu miasta i włóczeniu się po kameralnych uliczkach. Nasz pobyt w Boliwii całkowicie zmienił jej pierwszy wizerunek sprzed dwóch lat i stwierdzamy że jest to jeden z najpiękniejszych krajów Ameryki Pd.!!! Dzień kończymy wspaniałą kolacją w restauracji „La Taverna Alliance Francaise” przy tej samej ulicy tylko dwie bramy w kierunku głównego „Plaza”- oboje stwierdzamy, jeszcze czegoś takiego w życiu nie jedliśmy i za takie pieniądze: wykwintne dania francuskie z polędwicy wołowej, do tego drinki i wspaniałe boliwijskie wino za równowartość 20$ na dwie osoby, we wspaniałej klimatycznej knajpie z cudownym wystrojem i niezwykle uprzejmą obsługą. Gosi przyszedł nawet pomysł zamieszkania tu na emerytowany wiek??? – żyjąc w hotelu i jedząc w wykwintnych restauracjach można przeżyć w luksusowych warunkach za 70zł. polskich za dzień!

21.02.2008

Pokonujemy dystans dzielący nas pomiędzy Sucre, a Villazon, miastem położonym przy granicy boliwijsko-argentyńskiej. Jedziemy kierując się na południe, najpierw z powrotem do Potosi drogą nr.5. później do Cucho Ingenio – 50km drogą nr.1 na pd. Tu skończył się boliwijski asfalt którego w tym kraju doświadczyliśmy jedynie wczoraj i dzisiaj na małym odcinku trasy. Dalej to już totalna „wyrypa” drogami które jeszcze parę dni wcześniej musiały być korytami rzek, wszędzie błoto, gliniane domki rozmyte opływają tą substancją, wszędzie widoczne zniszczenia! Pokonujemy wiele rozległych przepływów rzek w bród, na odcinku 50 km droga droga biegnie już samym korytem rzeki, na szczęście o niewysokim już poziomie wody. Góry i ich wysokość szokują swoim pięknem i ogromem! Przez; Cotagaita, Tupiza, po pokonaniu 500km z czego 300 było drogą tylko z nazwy, przed północą docieramy do Villazon. Mamy szczęście bo punkt 0.00 zamykają przejście graniczne! Małe problemy z dokumentem celnym dotyczącym wywozu z Argentyny naszego auta, urzędnik graniczny na przejściu gdzie ponad miesiąc temu wyjeżdżaliśmy z tego kraju do Chile, przystawił pieczątki w miejscu wyjazdu i wjazdu i do tego z tą samą datą! Na szczęście już wszyscy kończyli pracę i nie chciało się nikomu zapewne wyjaśniać szczegółowo tej sprawy, sądzę jednak że gdybyśmy byli tu wcześniej to przestalibyśmy wiele godzin z tego powodu! Przejście w ogóle przypomina jakiś totalny punkt przeładunkowo – przemytniczy, wszyscy jak mrówki przenoszą na plecach jakieś worki, pakunki, wielkie toboły towarów – celnik jak „capo” tylko palcem wskazuje kto z przechodzących ma się poddać szczegółowej kontroli! Koszmar, jak można upodlić tak ludzi i co czyni bieda. Widać szczęście na twarzach tych ludzi którzy przebrnęli przez punkt graniczny – zarobili zapewne następne parę groszy. Argentyna wita nas wielkim drogowskazem ; USHUAIA 5121 km. Zaraz za granicą w La Quiaca wynajmujemy pokuj w Hosteia Refugio del Sol, Balcarce nr.624 , tel 03 855 422305. – 80 pes.ar. pok 2os. z vxłazienką i śniadaniem.

22.02.2008

Ruszamy w dalszą drogę na południe. Nasz plan to na 28 lutego dotrzeć do San Martin de los Andes, tam ,gdzie mieszkają nasi przyjaciele Olga i Ignaś Jarmoliński. Odległość do pokonania to ponad 2500km. Chcemy przebyć ten dystans poruszjąc sie po drodze nr. 40, która jest w większej części szutrowa. Ruszamy więc kultowa 40-stką, która najpierw łączy swój bieg z drogą nr. 9, aby po 80km już jako szutrówka, samodzielnie wiedzie nas na południe. Tu też widać skutki niedawnych ulew i powodzi, co raz pokonujemy wyryte w poprzek drogi rowy, przepływy i rozlewiska okresowych rzek. Bajkowe krajobrazy i nadal bardzo wysoko, cały czas ponad 3500m.n.p.m. Na 196 km, 7 km przed małą wioską Tres Morros, skręcamy na zach. w drogę nr.52, tak aby po paru km wjechać na obszar „Salinas Grandas” . To co nie było nam dane do zobaczenia na „Salarze Uyuni” podczas gdy nie ma na nim wody, teraz stanęło przed nami pełnym obrazem. Wyschnięta tafla soli o powierzchni równiutkiej jak stół, sięgająca po horyzont. Zapewne dużo mniejsza jak Uyuni ale wszędzie bielutka sól jak okiem sięgnąć. Wspaniała pogoda, więc kompozycje kolorystyczne nie do opisania. Na środku solnej równiny urządzamy sobie piknik i rozkoszujemy się widokami nie z tej ziemi! Po przebyciu następnych 82km 40-stką docieramy do San Antonio de los Cobres. Tu skręcamy w drogę nr. 51 na zach. aby podziwiać kunszt sztuki inżynieryjnej , czyli stalowy kratownicowy most rozpostarty nad wąwozem o szer. 224m i wys. na 63m o nazwie „ La Polvorilla” – 4197m.n.p.m.. Dalej ponownie drogą nr.51 lecz na wschód kierujemy sie do Salty. Nasz pierwotny zamiar był aby kontynuować nadal jazdę po 40-stce, lecz jakiś traf spowodował że na rogatkach miasteczka San Antonio de los Cobres, zapytałem w miejscowej inf. turystycznej o materiały reklamowe, gdzie miły pan poinformował mnie że na tym odcinku gdzie chcemy dalej jechać zeszła lawina kamienisto- błotna i droga jest nie przejezdna! Mamy farta bo odcinek do pokonania miał długość 130km, a przeszkoda była na 90-tym km. Jedziemy więc drogą wzdłuż torów kolejki do Salty, tej dla której przyjeżdża wielu turystów szczególnie z Europy. Trasa prowadzi wąwozem”Quebrada del Toro”, a pociąg ma do pokonania różnicę wzniesień prawie 3000m na odcinku 136km. Cała wyprawa trwa 14godz. tam i z powrotem (łącznie 272km). Linia kolejowa na tym odcinku nosi nazwę „El Tren a las Nubes” (pociąg do nieba). My pokonujemy tą trasę w trzy godziny, a widoki są naprawdę warte tego aby tu przyjechać, aż z innego kontynentu i odbyć taką fascynującą podróż. Kolorystyka gór zmieniająca się za każdym zakrętem, zmienność form skalnych i do tego ilość i wielkość kaktusów, jako jedynych roślin jakie je porasta, szokują i są uosobieniem najwyższego piękna!!! Po dojeździe do kolonialnego, starego miasta Salta, lokujemy się jak zwykle blisko głównego „Plaza”, tym razem w hotelu „Residencial Elena”, calle Buenos Aires 256, tel: (0387) 4211529 – 85 ar.peso pokój 2os. z łazienką + dodatkowo 10peso za garaż. Salta, największe miasto na pn. Argentyny leży już tylko 1200m.n.p.m , więc skończyły nam się po 10dniach problemy z dyskomfortem wysokościowym ( ból głowy, zawroty, zadyszka, wyschnięte i ogorzałe usta i nos).Wspaniały dzień kończymy wspaniałą argentyńską ucztą kulinarną, czyli pół kilowe steki, o grubości 5cm rozpływające się w ustach, popijane wspaniałym winem! Nazwę i usytuowania knajpy w której stołują sie wyłącznie mieszkańcy Salty przekaże bardzo miła właścicielka hotelu, bo ona nam go również poleciła – wspaniałe żarcie i do tego cena: 53peso, czyli 42zł za wykwintne, wielkie, dwa dania + litr wina!Spacer po centrum i udajemy się w objęcia Morfeusza.

23.02.2008

Rano z buta zwiedzamy kolonialne centrum, tego ciekawego miasta, odwiedzając dwa obiekty sakralne: Kościół św. Franciszka i katedrę usytuowaną przy Plaza 9 de Julio – oba wspaniałe! Dalej ruszamy na trasę w kierunku na pd. drogą nr.68. Po 185 km ponownie dołączamy do 40-stki i po kolejnych 260 km jadąc tą drogą, zatrzymujemy się na nocleg w miejscowości Belem! Pierwszy odcinek to ponownie fascynujący wąwóz „Reserva Natural Merejda Quebrada de las Conchas” z widokami nie z tej planety. Następnie jedziemy winną doliną, drogą o nazwie „ Ruta del Vino”. To wielki obszar uprawy winorośli i produkcji wspaniałych argentyńskich win, takich jak „Torrontes”, To najlepsze i bardzo popularne w całej Argentynie to: „Etchart Privado” Torrontes, Bodegas Etchart de P.R. Argentina S.A. znajdująca sie na 4338km Ruta Nacionale 40, Cafayate-Salta. – podaję te dane bo naprawdę warte jest swojej wysokiej pozycji smakowo-zapachowej, natomiast cena sklepowa 7ar.peso (ok.5,60zł) za butelkę 0,75 l, czyni z niego bardzo popularny i zarazem szlachetny trunek. Mijamy kolejne „bodegi” z zabudową pamiętającą kolonialne czasy obecności na tych terenach Hiszpanii. Na 230km od Salty, w Quilmes,(5km od trasy na zach.) odwiedzamy ruiny małej wioski inkaskiej która jeszcze w XVIIw była zasiedlona przez potomków tej wielkiej cywilizacji. Ostatni odcinek trasy to ponownie góry i wspaniałe widoki na ich kolorystykę i ukształtowanie! Okazało się że 40-stka w tej części gdzie miała byś szutrowa jest już sukcesywnie asfaltowana, jednak udało nam się jeszcze pokonać parę dużych rzek w bród przez szerokie rozlewiska i pobyć z naturą „sam na sam”. Lokum na dzisiejszą noc znaleźliśmy w Hotelu Gomez., Calchaqui 213, tel. 0835 – 61388, 80ar.peso pokój 2os. z łazienką, klimą i za śniadaniem – czysto i schludnie, garaż na podwórku. Mała urocza mieścina której główną atrakcją jest muzeum archeologiczne. Cały czas poruszamy się w rejonie mocno zasiedlonym przez Indian argentyńskich, czyli rdzennych mieszkańców tych ziem. Tutaj też te populacje zachowały do tej pory największe swoje wpływy!

24.02.2008

Niedziela, pełny relaks, Małgosia doleguje, ja pisze wiadomości, ruszamy dopiero o 11.00. Dzisiejszy dzień to to przejazd z Belem do San Juan. Nareszcie motocyklowa odległość, 650 km drogą nr. 40 na pd. Jedziemy rozległymi dolinami pomiędzy pięknymi górami. W okolicy Chilecito mijamy następny okręg produkcji win i zaraz za tym miastem rozpoczyna się najciekawszy odcinek dzisiejszej trasy, przejazd prze karkołomną przełęcz, fragmentem szutrowej górskiej drogi do Villa Union. Wspaniałe formacje skalne o zabarwieniu mocnej czerwieni w połączeniu z niesamowitą ilością ogromnych, kwitnących kaktusów, daje niezwykłe doznania widokowe. Kaktusy wyglądają jakby były przybrane setkami kwiatów, przypominających z oddali wielkie margaretki! Dalej to pokonanie sporej odległości nowo położonym asfaltem. Jednak rozległe równiny rozpostarte pomiędzy górami są poprzecinane setkami cieków wodnych, a że na 40-stce nie buduje się mostów, więc droga poprzecinana jest w poprzek wielkimi wybetonowanymi rynnami z obniżeniem terenu o parę metrów tak aby wody okresowych rzek powstające w czasie opadów mogły swobodnie spłynąć w dół. To powoduje że trzeba być bardzo czujnym i wypatrywać co znajduje się na dnie tych przepływów, czasem czyściutko i posprzątane, czasem sporo naniesionego żwiru, piachu i sporych kamieni. Dzisiaj pokonaliśmy chyba sporo ponad 200szt. takich przepływów, nowy asfalt prowokuje do szybszej jazdy, dna obniżeń są widoczne dopiero w ostatniej chwili i nieraz ostre hamowanie ratowało przed wjechanie w taką przeszkodę!!! Kilka razy razy i tak wylatywaliśmy na kupie kupie żwiru w powietrze. W San Juan nocleg – to nasza największa porażka!!! Nie dość że bardzo nieciekawe miasto, wybudowane od nowa po trzęsieniu ziemi które w latach pięćdziesiątych dotknęło ten region, to hotel w samym centrum, wyglądający na pierwszy rzut oka przyzwoicie, okazał się być totalnym „syfem”- w nocy zmienialiśmy pokój! Wspomnę jedynie że właśnie w tym miejscu zaczynał swoją polityczną karierę Juan Peron, zaangażowany mocno w odbudowę zniszczonego doszczętnie miasta i tu poznał swoją drugą żonę, tak bardzo później uwielbianą przez Argentyńczyków Evitę.

25.02.2008

Po nocnych perypetiach, nieco nie dospani ruszamy dzisiejszego ranka na podbój największego szczytu obu Ameryk, czyli Co.Aconcagua 6960m.n.p.m. Rozpoczynamy wizytą w inf. turystycznej, gdzie dowiadujemy sie że droga nr.12 jest zamknięta i należy jechać do miejscowości Barreal, najpierw na północ 40-stką 55km, aby w miejscowości Talacasto, skręcić w lewo, na zach. w drogę nr.436, następnie po 25km ponownie skręcić w lewo w drogę nr.149 która zaprowadzi nas do tej miejscowości. Tak więc czynimy, wysokie góry piękne widoki! Przed Barreal otwiera się nam zielona dolina rozpostarta pomiędzy surowymi górami. Jest to wielki okręg sadowniczy. Z Barreal kierujemy się szutrową drogą Rp.39 w kierunku przełęczy Uspallata i małej osady o tej samej nazwie. Przed przełęczą załamanie pogody, tak brzmi to w świecie alpinistycznym, nas też to dotknęło i pokutowało później jeszcze przez długi czas. Zawierucha gradowa połączona z ulewą, ciemno i strasznie, my sami na dróżce którą praktycznie nikt się nie porusza, bo po co komuś jechać kiepską wyboistą drogą w górach skoro jest alternatywnie wspaniała asfaltowa droga ! Zagłębienia w drodze wypełniły się się w parę chwil wodą, brniemy w w tej burzy od wielkiej parometrowej kałuży o głębokości pól metra do następnej, zalewani wodą z nich aż przez dach naszej Toyoty. Po stronie gdzie siedzi Małgosia woda zaczęła sie wlewać przez boczne uszczelki okienne , więc musiałem nieco zwolnić. Przed samą przełęczą lekka poprawa pogody, wpadamy na wspaniałą asfaltową drogę Nr.7 , biegnącą z Mendozy do granicy z Chile i łączącą zarazem stolice obu państw, Buenos Aires z Santiago de Chile. Teraz szerokim wąwozem pniemy się dalej pod szczyt, na zachód, wzdłóż rzeki Rio Mendoza, aby po 70km zatrzymać się w miejscu gdzie roztacza się zwykle panoramiczny widok na Co.Aconcagua. Jak już wspominałem to załamanie pogody towarzyszyło nam nadal i z widoków na szczyt „nici”, musimy sie zadowolić widokówkowym obrazem i odrobiną wyobraźni!!!Zwiedzamy za to inkaski most „Puente del Inca”. Przełęcz Uspallata, jak i ów most już za inkaskich czasów miał strategiczne znaczenie! Nie zobaczyliśmy największego szczytu obu Ameryk, ale odwiedziliśmy cmentarz tych których życie pochłonął ten szczyt! Mały cmentarz, a grobów kilkadziesiąt, mają swoistą wymowę w tym miejscu, u stóp wielkiej góry! Przecież nikt z tych śmiałków nie zakładał takiego finału i z entuzjazmem ruszał na podbój szczytu. Po chwilach zadumy wracamy drogą nr.7 do Mendozy. Tu wynajmujemy apartament w „Apart Hotel” , Remedios de Escalada 1329 – dorrego Guaymallen – tel. +54 0261 4320639 / 0678 / 0512 e-mail: condorandino-hotel@hotmail.com -120ar.peso apartament 2os. z kuchnią i pełnym wyposażeniem – luksus, na zewnątrz basen! Dzień kończymy wspaniałą kolacją z degustacją win, bo przecież jesteśmy w jednym z regionów świata gdzie produkuje się ich najwięcej! Lokal naprawdę wart polecenia, więc podaję namiary: Restauracja „Don Mario”, 25 de Mayo 1324 – Dorrego Guaymallen – Mendoza tel. 4310810 www.donmario.com.ar

Steki przygotowane i podane w „boski” sposób, a o ich wielkości nie będę już nawet wspominał, Małgosi miał chyba ok. 1kg ( jeden kilogram)!!!Wina z najlepszych półek Bachusa!!!

26.02.2008

Rano zwiedzamy zielone miasto Mendoza, stolicę argentyńskiego winiarstwa. Piękne place, parki, czysto i bardzo europejsko – czujemy się niczym w Hiszpanii w nowocześnie zorganizowanym mieście. Całe przedpołudnie pochłania nam obejście wszystkich ciekawych miejsc. Cudowna pogoda i wspaniały klimat panujący w tym mieście! O 14.00 wyruszamy na trasę, oczywiście kierując się nadal na pd. drogą Rn.40. Nasz zamiar to odwiedzić jedną z „bodeg”, aby od podszewki poznać specyfikę winnego świata który ulokował się wokół Mendozy. Nasz cel padł na „Bodega Chandon” położoną 29 km za miastem, właśnie jadąc po naszej trasie ( tel.0261 / 4909968). Tu spędzamy bardzo miłe chwile podczas prezentacji i degustacji win produkowanych przez ten wielki koncern – produkcja jest wielkomasowa, zachowująca wszelkie standardy najwyższej jakości! W żaden sposób nie można porównać produkcji win w tym rejonie z popularną naszą wyobraźnią dotyczącą tego jak produkuje się wina w Austrii, lub Włoszech w małych rodzinnych winnicach. Tu słońce świeci okrągłe lato, a woda dostarczana jest systemem nawadniającym do każdego krzaczka winorośli, a plantacje są wielohektarowe i usytuowane na płaskiej powierzchni. Z racji tego że ja muszę usiąść za kierownicą, zadowalam się jedynie smakiem degustowanych win, Małgosia bierze na siebie ilości które są do skonsumowania! Najbardziej odpowiadał nam bukiet smakowy białego wina”Dos Voces” (dosłowne tłumaczenie – dwa głosy), 50% Semillon / 50% Sauvignon Blanc, rocznik 2006, którego zakupujemy cały karton – cena producenta 16,50ar.peso butelka. Koszt prezentacji 15peso od osoby. Po wielce przyjemnych chwilach spędzonych w winnicy ruszamy dalej na trasę. Postanowiliśmy dzisiejszą bazę noclegową utworzyć w centrum narciarstwa bogatych mieszkańców Mendozy, czyli w La Leńas. Najpierw jednak pokonujemy 120 km odcinek jeszcze szutrowej 40-stki, aby na 300km naszej dzisiejszej trasy skręcić na zach. w kierunku tej narciarskiej osady. Położone na 2300m.n.p.m La Leńas do złudzenia przypomina narciarskie ośrodki we Francji. Nowoczesne apartamentowce z bazą noclegową na 2000osób położone w rozległej kotlinie i wyciągi narciarskie rozchodzące się w każdą stronę. Przed wjazdem do tego ośrodka dopadła nas burza, na miejscu okazało się że, dzisiaj spadł pierwszy jesienny śnieg, oczywiście rozpatrując to zjawisko w kryteriach tej strony naszego globu. Obecnie panuje tu totalna pustka, jednak udaje nam się wynająć apartament za 120ar.peso, który w szczycie sezonu kosztuje 600peso. Do San Martin de los Andes gdzie czeka na nas Olga i Ignaś pozostało już nam tylko 850km. ( dzisiejszy kurs 1$ USA = 3.15 ar.peso, olej napędowy kosztuje 1.95ar.peso za 1 litr, to jedynie ok. 1.60 zł za litr tego paliwa!!!!!).

27.02.2008

Dzisiejszy dzień to pokonanie następnych 600km trasy biegnącej na południe z La Leńas do Las Lajas. Piękny krajobrazowo odcinek drogi Rn 40. Jedziemy cały czas wschodnim brzegiem Andów, pokonując wiele przełęczy i rozległych płaskowyżów rozpostartych pomiędzy górami. Cała trasa jak torcik, raz piękny nowy asfalt, raz kiepska szutrowa gruntówka. W tym miejscu wspomnę o ciekawostce występującej przy drogach w całej Argentynie. Jest tu usytuowanych wiele specyficznych kapliczek oznakowanych czerwonymi flagami przy których znajdują sie setki butelek napełnionych wodą. Do tej pory nie wiedzieliśmy tak do końca o co chodzi z tymi specyficznymi kapliczkami, teraz już mamy więcej informacji na ten temat, a że jest to kult związany z podróżowaniem, mocno czczony przez kierowców tirów i miejscowych gauczo to przekazujemy go jako ciekawostkę i zarazem wyjaśnienie tego niezwykłego obyczaju nie uznawanego przez kościół katolicki, choć krzyż i wizerunki świętych są częścią wystroju tych miejsc: W 1841r Deolinda Correa po śmierci męża musiała opuścić San Juan i wyruszyła przez pustynie wraz ze swoim synkiem do miasta La Rioja. Z powodu wycieńczenia i braku wody umiera, lecz dziecko przeżyło pijąc mleko z piersi swej zmarłej matki. Wiele lat później ponownie w tym samym miejscu pasterz natknęli się na jej grób, a że poszukiwali zaginionego stada bydła pomodlili się do niej o pomoc. O dziwo rano stado się znalazło na pobliskim wzgórzu. Tak narodził się kult Deolindy Correi i stała się ona patronką gauczo, podróżujących i kierowców ciężarówek. Tradycyjnie pozostawia sie przy tych kapliczkach butelki wypełnione wodą, tak aby nikomu nie zabrakło jej w podróży i nie podzielił losu patronki.

28.02.2008

Dzisiejszy dzień przeznaczamy na odwiedzenie araukariowych lasów w okolicy szczytu Co.Las Lajas (2650m.n.p.m), przejazd wokół jeziora Alumine i odwiedzenie „Parque Nacional Lanin”. Z Las Lajas ruszamy najpierw na zachód, w kierunku granicy z Chile drogą nr 242. Pniemy się ostro w górę i już po kilkunastu kilometrach ukazują się nam wspaniałe widoki na górskie zbocza i szczyty porośnięte pięknymi araurariami. Monstrualnie wielkie drzewa o specyficznym wyglądzie budzą w nas niezwykły zachwyt. Teraz już przez następne paręset km. ich widok nie będzie nas opuszczał, a zmieniają się jedynie ich gatunkowe odmiany i co za tym idzie formy ich kształtów i kolorystyka. Przy samej granicy skręcamy na pd. w drogę nr.23, następnie dalej jadąc przy samej granicy kontynuujemy jazdę drogą nr.11 objeżdżając jezioro i przed Alumine ponownie wpadamy na drogę nr.23 aby dotrzeć późnym popołudniem w progi domu naszych przyjaciół Olgi i Ignasia, mieszkających w San Martin de loś Andes. Dzień wspaniałych widoków przy pięknej pogodzie! Ponownie po ponad dwóch latach przerwy docieramy w miejsce gdzie tak mile spędziliśmy czas podczas chwil wypoczynku w naszej motocyklowej podróży wokół świata. Oczywiście wspaniałe przyjęcie przez naszych przyjaciół i przy winku w Świecie Polaków nocne rozmowy! Teraz parę dni przerwy i chwile prawdziwego odpoczynku po przebyciu w ciągu 20dni 9000km od momentu rozstania z Mirką i Jackiem, kiedy to wyruszyliśmy w dalszą część podróży z Santiago de Chile. To wspaniały czas i spełnienie naszych marzeń dotyczących tematów dla których tak naprawdę przyjechaliśmy ponownie na ten kontynent, a których to nie udało nam się odwiedzić podczas naszej wcześniejszej motocyklowej podróży.

29.02.2008

Jeszcze powrócę do wczorajszego wieczoru. Oczywiście biesiadka z naszymi przyjaciółmi i zarazem gospodarzami, przy wspaniałym winku, trwała do 2 w nocy! Wspominaliśmy nasze poznanie w Chinach i to, że już wtedy wyraziłem chęć przyjazdu do Argentyny. Czas okazał się przychylny i po 8 latach zostało to zrealizowane. Nie przypuszczałem jednak wtedy, że nadjedziemy tu z drugiej strony Świata, od wschodu i do tego na motocyklu, a teraz po 10 latach od poznania jesteśmy tu po raz drugi!!! San Martin de los Andes to malownicza miejscowość położona nad pięknym jeziorem Lago Lacar, 660 m n.p.m. To świetna baza wypadowa do zwiedzenia wielu parków narodowych, znajdujących się w okolicy (nie będę ich wszystkich wymieniał z nazwy, bo naprawdę jest tego sporo – najpiękniejszy to Park Narodowy Lanin). To również świetny teren do uprawiania narciarstwa podczas tutejszej zimy! Zapraszamy wszystkich do odwiedzenia tego pięknego kurortu położonego w górach nad pięknym jeziorem Lago Lacar. Podaję adres ponieważ nasi przyjaciele prowadzą w tej miejscowości piękny obiekt apartamentowy i można przyjemnie za rozsądne pieniądze spędzić tu czas: Apart Hotel „Del Pellin” , San Martin de los Andes, via. Los Nortos 188, tel 0054 2972 420607, www.aparthoteldelpellin.com.ar Wracając jednak do rzeczywistości, to od rana trwa dzień techniczny. Pranie, sprzątanie, auto idzie do mechanika – zatarta rolka napinacza paska wspomagania kierownicy, wybite łożyska podpory ramieniowej układu kierowniczego, ponownie popękany kolektor wydechowy, to pokrótce usterki które wystąpiły po ostatnich 9tyś jady po bezdrożach Chile, Boliwii i Argentyny. U naszych przyjaciół czujemy się jak u siebie w domu, niezwykle „ciepli” ludzie, tworzą wspaniałą atmosferę naszego pobytu. Wieczorem zwiedzamy miasteczko San Martin de los Andes. piękny, mały kurorcik, przypominający europejskie małe miejscowości Szwajcarii lub Austrii, usytuowane gdzieś w Alpach, nad jeziorem.

1.03.2008

Rano odbieram samochód z naprawy, usterki usunięte i to za przyzwoita cenę 450ar.peso (wymieniona rolka napinacza paska wspomagania kierownicy, wraz z paskiem, wymienione łożyska podpory ramieniowej układu kierowniczego, wyważone koła, pospawany kolektor wydechowy – cena obejmowała zarówno części jak i robociznę). Dalsza część dnia przeznaczamy na wycieczkę do San Carlos de Bariloche. Trasa biegła przez „Parque Nacional Huapi”, w jedną stronę przez Corentoso, drogą nr.234 i 231, wzdłuż jeziora „Lago Nabuel Huapi”, z powrotem przez Traful wzdłuż jeziora „Lago Traful” drogą nr.237, następnie 65 i ponownie tą którą zaczynaliśmy dzisiejszą podróż, czyli nr.234. Miasto powszechnie nazywane Bariloche położone na wys 770m.n.pm. zostało założone w 1902r przez osadników ze Szwajcarii, Niemiec i Pn.Włoch. Widać tu wpływy kultury środkowoeuropejskiej i czuć atmosferę wysokogórskiego kurortu z domkami w szwajcarskim stylu i mnóstwem sklepików z wyrobami czekoladowymi. Jezioro Nahuel Huapi do złudzenia przypomina alpejskie jezioro Commo. To co przypomina gościom że nie są w Europie, to mała ilość łodzi na jego powierzchni i dzika, naturalna okolica. Jest to również wspaniała baza narciarska do wyjazdu na zbocza góry”Cerro Catedral”. W drodze powrotnej zafundowaliśmy sobie wspólnie z Olgą i Ignasiem wspaniałą ucztę w kameralnej restauracji w miejscowości Villa Trful nad jeziorem Taful, a że jest ona usytuowana o 100km od domu naszych przyjaciół i do tego jadąc gruntową droga, więc dzisiejszą wycieczkę kończymy dopiero o 2.00 w nocy.

2.03.2008

Dzisiejsze niedzielne przedpołudnie Ignaś przeznaczył na przygotowanie asado (różne gatunki mięsa grilowane w argentyński sposób – dzisiaj dominowało mięso z baranka). Ucztę tą zaszczycił swoją obecnością pan Zbigniew Fularski, zwany tutaj popularnie w miasteczku “Tatuś”, którego poznaliśmy dwa lata temu, podczas poprzedniego pobytu w San Martin de los Andes. Jest to dystyngowany pan, 89 letni Polak, działający w czasie okupacji w podziemiu Armii Krajowej, który w ciekawy sposób uciekł z Polski w 1945 r. na zachód i osiedlił się później w Argentynie. Pan Zbyszek to chodząca historia tamtych czasów i kompendium wiedzy na temat życia ludzi, którzy musieli emigrować do tego kraju! Przepiękna lekcja historii i wspaniały Polak, szanowany przez całą społeczność tego miasteczka. „Tatuś” mieszka tu od 1962 r., a od 1972 r. prowadzi tutaj wytwórnię wyrobów czekoladowych pod nazwa “Mamusia”. Tak nazywano jego żonę, która, niestety, już nie żyje. Wytwórnia funkcjonuje do dzisiaj i co ciekawe, wyroby te są sprzedawane tylko w tym miasteczku i sprzedają się świetnie od wielu lat – to jest marka !!! Po wspaniałej grilowanej baraninie zjedliśmy sporo tych wyrobów czekoladowych. Resztę dnia przeznaczamy na odpoczynek i przygotowania do dalszej podróży. Będziemy ja na dalszej trasie do Buenos Aires odbywać wspólnie z Olgą i Ignasiem, bo wyrazili chęć zrobienia sobie małej przerwy urlopowej, a więc następne dni zapowiadają się jako bardzo ciekawe!!!

4.03.2008

Rano opuszczamy San Martin de los Andes, jednak nie opuszczamy naszych przyjaciół, ruszmy razem do Buenos Aires. Musimy przeciąć całą Argentynę na wysokości północnej granicy Patagonii. Najpierw ciekawym przełomem rzeki „Rio Limay”, drogą nr. 237 do stolicy regionu, miasta Neuquen. Później drogą nr. 22 biegnącą najpierw przez największe tereny sadownicze w Argentynie, ulokowane wzdłuż rzeki „Rio Negro”,a w dalszej części przez typową , krzaczastą równinę patagońską. Po przejechaniu 830km zatrzymujemy się na ncleg w miejscowości Rio Colorado, nad rzeką o tej samej nazwie. Tu zamykamy pętlę którą wykonaliśmy wokół południowo-zachodniej części kontynentu południowoamerykańskiego. Bylśmy tu po raz pierwszy z Mirką i Jackiem, 10 stycznia, pierwszego dnia naszej wspólnej podróży, przebywszy trasę z Buenos Aires. Śpimy w tym samym kompleksie hotelowym, wynajmując ten sam domek dwupokojowy (280ar.peso za całość). Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem świetnej pogody, ciekawych widoków i wspaniałej atmosfery wesołej podróży!!!

5.03.2008

Dalej na trasę, chcemy dojechać dzisiaj do Mar del Plata. Do Baia Blanca drogą nr. 22, później na Rn. 3 którą podążamy aż do Benito Juarez, dalej Rn.74 do miejscowości Tandil. Pogoda zmieniła się radykalnie i mamy pierwszy dzień przejazdu w mgle, mżawce, deszczu, dzień w ciężkich ołowianych chmurach toczących się po ziemi z których wylewają się hektolitry wody. Jedynym elementem poznawczym było zwiedzanie w strugach deszczu ciekawej, turystyccznej miejscowości Tandil gdzie znajduje się substytut prawdziwego zamku, ciekawe kamieniste wzgórze porośnięte eukaliptusowym lasem, na którego zboczu utworzono drogę krzyżowa z wielkim 10m krucyfiksem na jego szczycie. Do 1912 roku największą atrakcją była olbrzymia ruchoma skała znajdująca sie na następnym kamiennym wzgórzu, niestety wandale zrzucili głaz w przepaść. Obecnie na miejscu oryginału umiejscowiono kilkunastometrową, stalowo- żywiczną kopię, niestety przymocowaną na stałe. Po dalszych 170 km przebytych drogą nr.226 w strugach ulewnego deszczu docieramy do Mar del Plata. Znajdujemy się w największym nadmorskim kurorcie Argentyny.

5.03.2008

Zwiedzamy kurort Mar del Plata. Miasto założono dopiero w 1874r, jako ośrodek handlowo-przemysłowy, dopiero później zyskał miano i popularność jako nadmorski kurort, szczególnie ulubiony przez klasę średnią oddalonego o 400km Buenos Aires. Mamy szczęście bo po wczorajszej ulewie, dzisiaj pozostała jedynie wilgoć i poranna mgła. Padało w tym mieście non stop przez cały zeszły tydzień. Ludzie tłumnie wylegli na plażę. W Argentynie od poniedziałku rozpoczął sie już szkolny okres, więc na plażach dominują podstarzałe nimfy wodne i stare słonie morskie! Generalnie jest to w obecnej chwili miasto starych ludzi. Ciekawy nadmorski bulwar, odwiedzamy nabrzeża portowe które upodobały sobie jako miejsce do wylegiwania prawdziwe słonie morskie, dziwne bo świetnie czują sie w otoczeniu ludzi i zgiełku portowego!?. Nadoceanicznym brzegiem docieramy do położonej o 15km na zach. od Mar del Plata małej osady Playa Chapachmalai, gdzie można pooglądać rezydencje rządowe w których to wiele lat temu upodobali sobie za letnie miejsce wypoczynku Peron wraz ze swoją drugą żoną Ewitą. Wieczorem zafundowaliśmy sobie wyjście do miejscowego teatru na musical w obsadzie najsłynniejszych argentyńskich gwiazd. Spektakl na wysokim poziomie w nieciekawej sali z kiepską akustyką. Jesteśmy zaskoczeni bardzo wysoką frekwencją choć trzeba przyznać że ukulturalnienie sporo tu kosztuje, jeden bilet 70ar.peso (ok.56zł). Jutro jedziemy dalej wzdłuż morza w kierunku Buenos, chcemy zwiedzić wybrzeże aż po Punta Rasa (Punta Norte}, gdzie teoretycznie rozpoczyna sie już rzeka „Rio de la Plata”.

6.03.2008

Dzisiejszego dnia zadowoliliśmy się przebyciem dystansu 120km dzielącego Mar del Plata od Pinamar w kierunku na pn-wsch. wzdłuż Atlantyku. Pogoda wspaniała więc resztę czasu poświęcamy plażowaniu. Szerokie piaszczyste plaże i ukształtowania terenu bardzo przypominają najpiękniejsze polskie plaże z okolic Karwi. Jedynie piasek bardziej żółty o konsystencji drobnych potłuczonych muszli. Następną osobliwością argentyńskiego plażowania jest możliwość wjazdu na plaże własnym autem, oczywiście jedynie wtedy gdy posiada ono napęd na 4 koła. Za miejsce na dzisiejszą bazę noclegową wyznaczyliśmy sobie przyległą do Pinamar, nadmorską miejscowość wczasową Valeria del Mar , Somellera 415, tel.(02254)40 1920, e-mail info@parajelahuenco.com.ar , www.parajelahuenco.com.ar 270ar.peso za 4os. apartament z wszelkimi wygodami + śniadanie , na terenie obiektu basen, do morza trzeba pokonać tylko pasmo wydm. Piękne wille, małe hoteliki i pensjonaty położone w sosnowym lesie. Pinamar i jego najbliższe okolice to to rejon , który upodobali sobie ze miejsce letniego wypoczynku głównie najbogatsi Argentyńczycy. Na głównym deptaku tej miejscowości jedynie sklepy najlepszych firm, czuć w powietrzu snobistyczną atmosferę wielkich pieniędzy bogatego tutejszego świata. Przyjemnie spędziliśmy czas z naszymi przyjaciółmi Olgą i Ignasiem. Jutro ostatni odcinek naszej obecnej podróży po kontynencie południowoamerykańskim, czyli pokonanie dystansu 450km dzielącego nas od Buenos Aires.

7.03.2008

Podziwiamy cacuszka architektoniczne Pinamar. Jest na co popatrzeć bo pięknie zaprojektowanych rezydencji bardzo dużo i do tego są one położone na pagórkowatych wydmowych terenach porośniętych pachnącym sosnowym lasem (pino = sosna). Następne 40km naszej dzisiejszej trasy, kontynuujemy jadąc po szerokiej plaży aż do Mar de Ajo. Tego nie można byłoby wykonać w Polsce, tu rozkoszujemy sie widokiem oceanu jadąc po szerokich, rozległych i całkowicie pustych plażach. Walory naszego auta ponownie dają pełną swobodę poruszania się w takim terenie. Jadąc po sypkim piasku, urzynając wszystkich napędów i reduktora możemy utrzymać prędkość rzędu 50-60km/h. jedynie wskazówka poziomu paliwa jakoś tak szybko przesuwa sie do minimum. Przez szereg następnych małych kurortów docieramy do portu w San Clemente del Tuyu, gdzie konsumujemy smaczną rybkę łowioną w tutejszych akwenach mieszających się wód Morza Argentyńskiego i rzeki Rio de la Plata. Jadąc dalej na północ ok.10km docieramy do teoretycznego punktu o nazwie „Punta Rasa”, gdzie na końcu zatoki „Bahia Samborombon”, ta wielka rzeka mająca w tym miejscu 200km szerokości wpada do „Mar Argentino”, które jest częścią wielkiego Oceanu Atlantyckiego. Dalej to już szybkie pokonanie 300km odległości dzielącej nas od stolicy Argentyny, Buenos Aires. O 21.00 stajemy pod budynkiem naszego przyjaciela Ryśka (jeszcze raz przypominam że jest to syn żołnierza armi Andersa, który swój szlak bojowy zakończył pod Monte Casino i trudnych czasów powojennej emigracji mieszkający na stałe w Argentynie , który w 1986r opłynął na kajaku przyldek “Horn” http://www.sdk-kayaks.com ). Kończymy nasz 58 dniowy przejazd po kontynencie południowoamerykańskim, pokonując 21tyś km, z czego ok. 70% przypadło na bezdroża i kiepskie szutrowo- gruntowe drogi, a niejednokrotnie tylko szlaki. Cali, zdrowi, bez żadnych sytuacji które rzutowałyby na nasze bezpieczeństwo dotarliśmy do punktu z którego wyruszyliśmy na tą wyprawę.

8-11.03.2008

Pobyt w Buenos Aires po powrocie z trasy wyprawy, to wiele spotkań w kręgach polonijnych. Najpierw 8.03 wieczorem, wraz Olgą i Ignasiem Jarmolińskim, oraz Ryśkiem Kruszewskim wizyta w domu Rysia i Hali Wygasiewicz. Wszyscy „od zawsze” działali w tutejszych harcerskich szeregach, więc wspomnień z odbytych w młodości obozów bez liku. Mama Hali i ojciec Ryśka Wygasiewicza to historia zeszłego wieku żywym słowem pisana! Jak zawiłe i trudne w tych latach były losy Polaków i ich rodzin! Następnego dnia, po niedzielnej mszy św w polskim kościele katolickim, spotkanie z ojcem Ksawerym Soleckim i wieloma jego parafianami. Później wyjazd do Martin Coronado, aby w Maciaszkowie, w skromnym klasztorze ojców franciszkanów, którzy to w zeszłym roku obchodzili 50-lecie założenia tu w Argentynie tej placówki i spotkanie z ojcem Jerzym, oraz ojcem Herculanem. Wspaniałe momenty, spędzone ze wspaniałymi ludźmi przy polskim obiedzie przygotowanym przez siostrzyczki zakonne prowadzące na terenie klasztoru dom starców dla naszych rodaków, którzy tu w ciepłej atmosferze tego miejsca spędzają późne chwile swego życia!!!

W spotkaniach tych towarzyszy nam Rysiek. Jako stary harcerz i parafianin wszędzie napotyka na historię swojego dzieciństwa i wspaniałych czasów młodości! Wszędzie przebiją się w rozmowach wspomnienia o ojcu Ryśka Kruszewskiego, Mietku! Jego droga życiowa po wybuchu II wojny światowej i historia dotarcia z Polski, poprzez ZSSR do armii Andersa to materiał na książkę! Częściowo opisał te losy jego kolega szkolny Henryk Krzyczkowski w książce pt….. Słuchanie tych opowieści i wspomnień to studnia wiedzy na tematy związane historią przybycia polskich emigrantów na te tereny i z dalszymi losami ich tu pobytu! W trudnych czasach komunizmu, który panował w ówczesnej Polsce. Wszyscy ci wspaniali ludzie, wielcy patrioci, tu w Argentynie musieli szukać swojej zastępczej ojczyzny, jednak w sercu zawsze Polska pozostawała tą najważniejszą! Pozostawiliśmy pod opieką Ryśka naszą Toyotę aż do momentu jej sprzedaży i 11 marca o godz. 13.00 meldujemy się na lotnisku w Buenos Aires aby udać się w powrotną drogę do Polski. Tak jak przylecieliśmy tu 2,5 miesiąca temu powracamy przez Mediolan do Warszawy.

12.03.2008

O 11.00 szczęśliwie dolecieliśmy do Warszawy, wieczorem zawitaliśmy w progi naszej “Chałupy na Górce” w Międzyrzeczu Górnym koło Bielska-Białej i zakończyliśmy naszą wyprawę po Ameryce Południowej. Dziękujemy wszystkim naszym przyjaciołom w Argentynie za wiele pomocy której udzielali nam na różnych etapach naszej podróży!

Teraz przyjdzie czas na chwile podsumowania i refleksji, z którymi podzielimy się w nieco późniejszym terminie!

Relacja udostępniona przez serwis:www.wimdookolaswiata.pl


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u