Włóczega po Buenos / Wiatry Patagonii / Zagadkowy Urugwaj – Magdalena Kamieniecka

Luty – marzec 2009. Dwie osoby. Lot Warszawa (Madryt) Buenos Aires (Barcelona) Warszawa. Iberia. Ceba biletu 3.561 zł / 1 os. Rezerwujemy www.lataj.pl, kupujemy w Sta Travel, ul Krucza, Warszawa.

To moja kolejna pozdrów do Argentyny i Urugwaju. Drugi raz jestem w Buenos Aires i w Montevideo. Tym razem mam więcej czasu na zwiedzania miast bez mapy w ręku, bez listy zabytków. Mam czas na wtopienie się szaleńcze tempo Buenos i spokojny rytm Montevideo. Ziemia Ognista to spełnione marzenie – by tam na końcu świata zdmuchnąć kolejną urodzinową świeczkę.

POWŁÓCZYĆ SIĘ PO BUENOS

Wtorek, 17 luty, Microcentro

Z Warszawy wlatujemy 16.02 o godz: 14:00. W Madrycie jesteśmy o 18:15. Udajemy się do centrum. Lot do Buenos jest późno w nocy, o 01.45. Na miejscu jesteśmy o 11:00.

Z lotniska bierzemy taxi (98 ars). Inne opcje: linia miejska nr 8 – jedzie ok. 2h oraz autobus z lotniska do centrum (45 ars /1 os). Nocleg zarezerwowaliśmy w dzielnicy San Telmo – Lina’s Tango Guesthouse, ul. Estados Unidos (nie ma szyldu na zewnątrz). Bardzo miłe miejsce, pokój z łazienką i z wyjściem na patio, kuchnia do dyspozycji gości, śniadanie w cenie – 70 usd / 270 ars. Drogo ale warto! http://www.linatango.com/.

Pierwszego dnia sprawy organizacyjne: kupujemy bilety lotnicze do Ushuaia (Aerolineas Argentinas, cena 1100 ars / os i powrotne z El Calafate do Buenos Aires (LAN cena 1200 ars/os). Biuro na Avenida Corientes. Uwaga! Cena dla obcokrajowców jest dwukrotnie wyższa niż dla Argentyńczyków! Sprawdzając połączenia i ceny w Internecie należy zaznaczyć kraj pochodzenia. Jak sprawdzaliśmy ceny przed wylotem na liście państw nie było Polski. Można zaznaczyć jakikolwiek inny kraj europejski.

Środa, 18 luty. Recoleta, Centrum, Puerto Madero i San Telmo

Około 11:30 wychodzimy do miasta. Jest upał. Spacerem idziemy do dzielnicy Recoleta na Cementerio de la Recoleta. Są tam grobowce, niczym piętrowe domki, gdzie chowa się tutejsze elity. Spacerem, ulicą Suipacha wracamy do centrum, po drodze przysiadamy na kawę.  Zaglądamy też na Avendia Florida ale przelewające się tłumy ludzi lekko nas przerażają. Kolejny cel naszej wycieczki to Puerto Madero, niegdyś zaniedbana i opuszczona dzielnica portowa, dziś centrum edukacyjno biznesowe. Wieczór spędzamy chodząc po dzielnicy San Telmo. Kolację jemy w lokalnej knajpce El Tio (na rogu Defensa y Estados Unidos), gdzie płacimy o połowę taniej niż za kolację na Plaza Dorrego.

Czwartek, 19 luty. La Boca i Palermo

Kolejny upalny dzień, ponad 40 stopni. Włóczęga po mieście do przyjemności nie należy. Mieszkańcy Buenos – portenos – mówią, że to anomalie. Z San Telmo pieszo do dzielnicy La Boca. Mijamy stadion Boca Juniors – legendarnej drużyny z Buenos Aires. Po drodze ktoś nas ostrzega, że jesteśmy w bardzo niebezpiecznej części miasta. Chowam aparat. La Boca to istna cepelia. Nic się nie zmieniło. 3 lata temu byli ci sami tancerze prezentujący swoje umiejętności i pozujący do pamiątkowych zdjęć. Na małym placu i kilku bocznych ulicach koncentruje się życie, gdzie turystom oferuje się pokazy tanga. Nie można pójść nigdzie dalej, bo wszędzie policjanci ostrzegający przed czyhającym zagrożeniem. Autobusem wracamy do Centrum (Uwaga! na autobus trzeba mieć monety, zbieraj je, bo o bilon ciężko, bilet kupuje się w autobusie wrzucając odpowiednią sumę, uprzednio mówiąc kierowcy dokąd jedziemy). Zwiedzamy Ogród Botaniczny. Następnie idziemy do parku o szumnie brzmiącej nazwie Gardin Japonesse. Jesteśmy rozczarowani. Kilka drzew, ludzie śpią na trawie. Nic ciekawego. Wracamy do naszej dzielnicy San Telmo. Pijemy cortado (mała, mocna kawa) w Aconcangua, kręcimy się po uliczkach. Wieczór spędzamy w Bar Sur (dzień wcześniej rezerowawlismy miejsca / wstęp 80 ars /os) na nocnym pokazie tradycyjnego tanga (od 21.00 do 2.00). Występują pieśniarze, soliści, zespół muzyków, tancerze. Lekko przygaszone światło. Wszystko bardzo wytworne i eleganckie. Kameralnie – jest ok. 20 gości.

Piątek, 20 luty. Hotel Panamericano i widok na Buenos z 23 pietra!

Bardzo chciałam zobaczyć cale miasto z góry. Wypatrzyłam, że najwyższy budynek przy av.9 de Julio to bardzo luksusowy hotel Panamericano. Cóż. Stroje nasza zdradzają, że nie przyszliśmy szukać pokoju, ale uprzejmy portier skierował nas do windy i powiedział, że na 23 ostatnim piętrze jest kawiarnia, skąd możemy zrobić zdjęcia. Pojechaliśmy. Kupiliśmy kawę. Nie mogliśmy oderwać oczu od widoku! Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak ogromne jest to miasto. Później udajemy się do kawiarni Tortoni. Kolejka do wejścia – rezygnujemy. Odkładamy to na ostatni dzień pobytu w Buenos. Odwiedzamy muzeum tanga – wejście od strony Akademii Tańca – 10/os. Muzeum nie jest bardzo okazałe. Mi wpadają w oko liczne fotografie starego Buenos. Wiele instrumentów, oryginalne stroje, buty, nuty. Kolejna atrakcja tego dnia to Plaza de Congreso. Tam na ławce obserwujemy jak młodzi chłopcy, miedzy przechodniami grają w piłkę. Pole bramki wyznaczają latarnie. Piłka co jakiś czas wypada na ulicę turlając się pod koła autobusu. Wygrzebują ja spod kół i grają dalej. Do San Telmo wracamy przez dzielnicę Montserat i zatrzymujemy się przy ul. Wenezuela 615, gdzie mieszkał Gombrowicz (jest pamiątkowa tablica). Wieczór spędzamy w dzielnicy San Telmo.

Sobota, 21 luty. Karnawał w Gualeguaychu.

Dziś wybieramy się na karnawał do Guaualeychu. Wykupujemy (dzień wcześniej) wycieczkę w biurze Tangol www.tangol.com, w centrum handlowym, na parterze, Avenida Florida 971 local 31 (opieka przewodnika + przejazd + bilety). W związku z tym, że noc w zasadzie spędza się w Gualeguaychu zmieniamy hotel St. Martin – na tani (80/pokój z łazienką). . Zostawiamy plecaki i idziemy na miejsce zbiórki. O 13:00 wyruszamy na karnawał, trzeci co do wielkości na świecie! Parady odbywają się w każdą sobotę karnawału.

Jesteśmy jedynymi obcokrajowcami w busie. Na miejscu jesteśmy ok. 17:00. Mamy czas wolny. Chodzimy po mieście i patrzymy jak ludzie przygotowują się do zabawy. W zasadzie miasto bardzo przeciętne. Położone nad rzeką, ale nie ma w nim żadnych atrakcji. Około 20:00 zbiórka i idziemy na paradę. Jest rewelacyjnie. Kilkanaście szkół prezentuje swoje umiejętności taneczne oraz wymyślne, z piór stroje, czasem bardzo skąpe. Na platformach odbywają się inscenizacje samby, sceny z buszu oraz chińskie sztuki walki. Jest kolorowo, głośno i fantastycznie! W Buenos jesteśmy 6:00.

Niedziela, 22 luty. Tango i targ staroci na San Telmo

Budzimy się koło 13:00. Idziemy do restauracji Aconcagua na śniadanie a  zasadzie na obiad. Niedziela na San Telmo to festiwal staroci, pokazy tanga. Można kupić wszystko – stare instrumenty, meble, naczynia, sztućce, biżuterie, płyty, książki, kufry, szkatuły, kartki pocztowe… Odwiedzamy stary targ, w tutejszym klubie kultury przy ul. Defensa odbywa się milonga. Zespół gra tango, kto m ochotę, ten tańczy. I młodzi… i ci starsi. To nie są zawodowi tancerze, to Porteńos, u których rytm tanga płynie w krwi.

WIATRY PATAGONII

O czym warto pamiętać?

  1. Nocleg: zarezerwuj  (Ushuaia, El Calafate) – na końcu świata jest dużo turystów.
  2. Transport powrotny: kup od razu bilet autobusowy jeśli chcesz się wydostać drogą lądową – raz dziennie połączenie do Punta Arens i do Rio Gallegos, a chętnych wielu.
  3. Czapka: obowiązkowo. Wieje.
  4. Zmiana czasu: w Ushuaia śpi się o godzinę dłużej niż w Buenos.
  5. Płacisz więcej. Każdy obcokrajowiec płaci kilkukrotnie więcej niż rodzimy turysta za wstępy do Parków Narodowych i muzeów. Ceny dla obcokrajowców ustawowo wyższe.

Poniedziałek, 23 luty.Buenos – Ushuaia

O godz: 10.35 mamy samolot do Ushuaia. Łapiemy taxi na ulicy (umówiona nie przyjechała) i po 45min za 75 ars jesteśmy na międzynarodowym lotnisku Ezeiza. Lot ok. 3h. Lądowanie nieprzyjemne. Trwa długo. Kluczenie między wzgórzami, wyspami. To zmaganie się z wiatrem, królem przestworzy Ziemi Ognistej. Rekompensatą są przepiękne widoki – już w tym momencie zapragnęłam zrobić wycieczkę między wyspami i popatrzeć na rozrastające się miasteczko Ushuaia, od strony zatoki Beagle.

Z lotniska nie ma komunikacji miejskiej – pozostaje nam taxi, za 16 ars. Zawozi nas do wcześniej zarezerwowanego hostelu Los Calafates (180 ars / 2os / pokój z łazienką i skromne śniadanie – kawa + słodkie bułeczki; blisko centrum, ul. Fagnano bardzo dobre warunki, czysto, pokoje dwuosobowe oraz dormitorium, kuchnia do dyspozycji gości, http://www.loscalafateshostal.com.ar/). W hostelu  mieszkał pies, rasy mieszanej o wdzięcznym imieniu Piwo. A to dlatego, że jego właścicielem był Czech. Miłe było swojsko brzmiące zawołanie: „Piwo, venga!”

Rekonesans. Spacer po położonym na pagórkowatym terenie miasteczku. Idziemy główną Avenidą, wzdłuż której stoją popiersia zdobywców krańca świata, odkrywców cieśnin, śmiałków, którzy lądy odkrywali. Robimy zdjęcie przy róży wiatrów  uwieczniamy fakt, że dzieli nas od Buenos 3040 km to tyle co Warszawy do Lizbony.

Na Placu Islas Malvinas pomnik uwieczniający wojnę o Falklandy – widnieje napis „Malvinas son Argentinas”. Urok głównej ulicy St. Martin zabijają wiatry sklepów z elektroniką (strefa bezcłowa) i sklepy pamiątkarskie, z których wysypują się tony pingwinów. O ładną pamiątkę trudno.

Wieczorem kolacja w restauracji El Turco – pyszny stek i czerwone wino.

Wtorek, 24 luty. Tierra del Fuego National Park.

Dzień pełen przygód! W planach mamy całodniowy trekking po parku Tierra del Fuego i przejażdżkę pociągiem ze stacji Fin del Mundo, który zawozi turystów (podobno) malowniczą trasą do wejścia do parku. Co nam się udało, a co nie?

Pobudka o 8:00. O 9:00 ma nas zabrać spod hostelu bus (linia Regular), który ma nas zawieźć do stacji Fin del Mundo. Właścicielka hostelu zamówiła nam transport dnia poprzedniego, ona także wystawiła bilet (inna możliwość to skorzystanie z prywatnego transportu – parking przy głównej alei, cena ta sama; nie ma autobusów miejskich). O 8:00 wita nas głucha cisza i merdający ogonem Piwo. W drzwiach domu zjawia się nasza gospodyni, z paczką świeżych, ciepłych bułeczek z piekarni, lekko zdziwiona naszą poranną obecnością. Okazuje się, że wstaliśmy o 7:00 a nie o 8:00. Umknął naszej uwadze dość istotny fakt, że na Ziemi Ognistej śpi się dłużej!

O 9:00 zabiera nas bus. 12 km i jesteśmy na stacji Fin del Mundo. Oczom swoim nie wierzę. Tłumy. Tłumy. Tłumy. Walka o bilety na przejażdżkę osławioną ciuchcią. Nasz kierowca upewnia się czy dostaniemy bilet. Wydaje się, że tak. Walka przy okienku trwa. Stoimy cierpliwie. Jestem przy kasie. Odsyłają mnie do drugiego – wpycha się przewodniczka wycieczki emerytowanych turystów z Europy Zachodniej (kraj sąsiadujący z Polską), pokazuje na palcach 5 co oznacza, że wykupuje ostatnie w tym okienku, bilety. W drugim okienku, słyszę „espera! espera!” więc czekam. Obserwuję dialog między kasjerami. Źle to wygląda. Słyszę „lo siento”. Biletów nie ma. Nie ma też autobusu, który odjechał do bram parku. Przecież możemy złapać za inny (a jest ich wiele, ponieważ puste jadą na stację do której przybywa ciuchcia skąd odbierają podróżnych) ale żaden nie chce nas zabrać, bo …taka jest zasada. Nie jesteś uczestnikiem wycieczki, nie jedziesz. Jasna reguła.

Nie pozostaje nam nic innego, jak ruszyć w drogę. I uznać, że zaoszczędziliśmy 180 ars (bilet 90 ars /1os). Jakoś muszę sobie wytłumaczyć, że wyszło lepiej. Trasa pociągiem jest krótka. Trwa ok. 30 min. W wagonikach tłum i ciasno. Spacer jest zdrowszy. Dochodzimy do bram parku. Spotykamy oburzoną starszą parę Amerykanów, tym, że cena za wejście dla obcokrajowców wynosi 50 ars, dla Argentyńczyków zaś 10. Ten fakt tak ich poruszył, że zrezygnowali z wycieczki po parku. Nas też poruszył ale … już tyle pokonaliśmy km. Idziemy dalej. Od niechcenia co jakiś czas macham ręką. I … zatrzymuje się bus. Linia Regular. Zabiera nas jakieś 8 km i zawozi do miejsca, z którego ruszają wszystkie szlaki. Okazuje się, że był to ten sam bus i te sam kierowca co w dobrej wierze zostawił nas na stacji Fin del Mundo, ponieważ przekonany był, że dostaliśmy bilet na pociąg.

W parku są 4 trasy widokowe. Jest też możliwość rozstawienia namiotu i spędzenia w parku kilku dni. Trasa, która wybieramy (Hito XIV) ma w sumie 4km długości wiedzie wzdłuż malowniczo położonego jeziora Roca do granicy z Argentyną. Po 2 km zawracamy i dochodzimy do szlaku Cerro Guanaco. Droga przez las wiedzie na szczyty przez niesamowity las. Usłana jest systemem korzennym, które tworzą nizamowie wzory. Wiatr jest tak silny, że drzewa kładą się i ocierając się nawzajem wyjadą niesamowite, czasem przerażające dźwięki.

Jest malowniczo. Wszędzie soczysta zieleń, czasem trafiamy na teren podmokły, podziwiamy nieustraszone ptactwo. Gdzieniegdzie ktoś wędkuje. Kropi deszcz i tęcza wzbogaca przepiękny krajobraz. Idąc wzdłuż jeziora Lapataia docieramy do przystanku autobusowego. Stamtąd zabiera nas bus do centrum. W cenie biletu była podróż w obie strony.

Zakupu w sklepie (30 ars / makaron, sos, puszka rybek, napoje). Robimy sobie kolację i spędzamy miły wieczór w hostelu na pogawędkach z parą z Buenos.

Środa, 25 luty. Zatoka Beagle.

To dzień moich urodzin. Wita mnie słońce! To cudownie. Dziś przecież mamy zaplanowaną wycieczkę statkiem po zatoce Beagle. Zbiórka o 9:00. W czasie całej wycieczki świeciło słońce, było zimno, wiało przeraźliwie. Widoki cudowne. Rozwalone na skałach lwy morskie. Usłane wyspy milionem gatunków ptactwa. Widok Ushuia, kiedyś osady a teraz rozrastającego się miasteczka wzdłuż linii brzegowej. Malowniczo położona historyczna latarnia morska. Uczyliśmy się także jak czytać mapę wód. Kapitan tak ustawiał się byśmy mogli zrobić zdjęcia tej cudownej aurze, by słońce nie świeciło prosto w obiektyw. Na koniec pożegnał nas własną nalewką kawową.

Bilety na wycieczkę statkiem kupiliśmy przy nadbrzeżnej alei, tuż koło wejścia do portu stoją budki (drewniane domki), gdzie można wykupić wycieczkę po zatoce. Decydujemy się na tour trwający ok. 5h z Patagonia Explorers. Cena: 270 ars/ 2 os + 12 ars za wejście na teren portu. Oferty tamtejszych biur są takie same. Wycieczka obejmuje oglądanie ptactwa (na wyspach Isla de los Pajaros y Isla de los Lobos), spacer po wyspie Isla Bridges, gdzie przewodniczka opowiada historie żyjących tam kiedyś plemion Yamanas. Statek opływa mityczną latarnie morską z 1919 r Faro Les Eclaireus. Adres biura: www.patagoniaadvent.com.ar

Żaden racjonalny argument nie stał za naszym wyborem Express Patagonia. Po prostu przemili byli sprzedający wycieczkę w tym biurze. Pracował tam Francuz, który podróżując nieustannie zabłąkał się na koniec świata, drugi to Argentyńczyk, który podróżował kiedyś po Europie i  był w kilku naszych, polskich miastach.

Resztę dnia spędzamy włócząc się po mieście. Wieczorem świętujemy moje urodziny.

Czwartek, 28 luty. Estancia Harberton

Wynajęliśmy samochód na 1 dzień, Golf Polo, 175 ars z limitem do 200km + paliwo. Samochód odebraliśmy poprzedniego dnia wieczorem i udaliśmy się pod lodowiec Martial skąd jest widok na miasto i zatokę. Pięliśmy się w górę między coraz to nowymi, ogromnymi hotelami. Zimą jest to ośrodek narciarski.

Rano wyruszamy nie spiesząc się zbytnio. Jedziemy w stronę Rio Grande. Po kilkudziesięciu km skręcamy w prawo (jest znak Estancia Harberton), kończy się droga asfaltowa, zaczyna się kamienista szutrówka. Jedziemy ostrożnie, kamienie uciekają spod kół i mogą uszkodzić blachę. Mijamy rozlewiska, bagniste treny, mnóstwo zwalonych drzew, uschniętych, połamanych układających się w ciekawe formy. Tu widać siłę wiatru. Niczym w skłonie, drzewa dotykają koronami ziemi. Po 1,5h jesteśmy na farmie Harberton. Decydujemy się trawiącą 1h wycieczkę z przewodnikiem po farmie 25 ars/1 os. W zasadzie dołączamy do wycieczek organizowanych (statkiem płynie się z Ushuaia do Harberton i na wyspę pooglądać pingwiny, koszt 240 ars/1 os).Wariant z wynajęciem samochodu jest pewnie ciekawszy krajobrazowo. Na miejscu można zjeść lunch i domowe wypieki.

Następnie jedziemy na drugą stronę zatoki, skąd widać całe zabudowania Estancia Harberton. Mijamy stada dzikich krów. W drodze powrotnej zaglądamy do osady Puerto Almanda gdzie po drugiej stronie zatoki jest już Chile – widać zabudowania Puerto Wiliams.

Oddajemy auto, ostanie zakupy. Pożegnalne piwo. Kolejny dzień to podróż, że przez Patagonię.

Piątek, 27.luty. Ushuaia – Rio Gallegos

Połączenia autobusowe z Ushuaia:

Rio Gallegos: linie Techni  Austral i Marga TAQSA, godz: 5.00 (13h) /180 ars / 1 os

El Calafate: linie Techni  Austral i Marga TAQSA, godz: 5.00 – (18h) / 230 ars / 1 os.

Punta Arenas: codziennie rano 2 dwa autobusy o 5.00

Można jechać bezpośrednio z Ushuaia do El Calafate, jednak na miejsce dociera się koło północy. My decydujemy się zostać w Rio Gallegos i na drugi dzień ruszyć przez pampę w krainę lodowców.

Pobudka o 4:00. Na przystanku tłumek. Autobusy z Ushuaia ruszają o 5 rano. Pakują nas nie przejmując się czy celem naszym jest Punta Arenas czy El Calafate. Dopiero w Rio Grande (po 3h jazdy) pasażerowie są lokowani do odpowiednich autobusów. Jest zimno, ciemno, wieje. Zajmujemy miejsca. Owijam się we wszystkie ciepłe ubrania i zasypiam. W Rio Grande zmieniamy autobus. Znów zasypiam. Koło 17:00 docieramy do Rio Gallegos  zmęczeni i niewyspani. Gdybyśmy zdecydowali się na podróż bezpośrednio do El Calafate to przed nami byłoby jeszcze 6-7h jazdy. Autobus miejski z dworca 2ars/1os zawozi nas do centrum. Znajdujemy wcześniej zarezerwowany hostel Sleepers Inn. Skromnie ale czysto. Malutki pokoik. Łazienka wspólna. Płacimy 100 ars / 2os.  Rozpakowujemy rzeczy i biegniemy do pralni (20 ars). W mieście jakieś poruszenie. Dużo młodzieży. Okazuje się, że to jest ostatni dzień wakacji. W Rio nie ma za wiele do zwiedzania. Idziemy do drewnianej katedry, z zewnątrz oglądamy najstarszy dom w mieście, bo niestety dla zwiedzających jest już zamknięte. Czekamy do 20:00 bo wtedy otwierają się restauracje, jesteśmy bardzo głodni. Siadamy w małej knajpce z jednej z bocznych uliczek. Wypełniam karty pamiętnika.
Wieczorem sprawdzam potwierdzenie rezerwacji miejsca w El Calafate w hostelu Lago Argentino. Proszą o telefon. Dzwonię. Potwierdzam, że na pewno będziemy koło 17:00.

http://www.losglaciares.com/lagoargentino/html/cuerpo.html

Sobota, 28 luty. Rio Gallegos – El Calafate

Autobus z Rio Gallegos do El Calafate: 40 ars /1 o, wyjazd o godz: 12:00 – na miejscu 17:00. Polecam to rozwiązanie. Piękne widoki. Podróż trwa 5h.Bilety kupiliśmy po dotarciu do Rio Gallegos, w piętrowym autobusie w pierwszym rzędzie. Przez całą drogę podziwialiśmy patagońską pampę. Przed nami droga, nitka, która co jakiś czas lekko wznosiła się na pagórek, a wtedy pojawiał się znak, UWAGA WIATRY. Autobus zwalniał, czuć było jak wiatr próbuje jego wielka masę. Zza górki nitka znów zamieniała się w strzałę. W czasie tych 5 h minęło nas zaledwie kilka samochodów. Im bliżej jeziora Argentino tym bardziej górzysty teren. Nagle wyłania się widok turkusu – to wody trzeciego co do wielkości na tym kontynencie jeziora.

Hostel Lago Argentino (200m od dworca). Pokoje klitki. Łóżka krótkie (ok. 170 cm) śpi się niewygodnie. Gdy w pokoiku wstawi się plecaki, nie ma jak się ruszyć. Cena 120 ars za pokój. Jedna z tańszych opcji tutaj. Czysto ale bardzo skromnie.

Spacer po mieście. Dużo nowych ulic, sporo hoteli. Miasto rozrasta się błyskawicznym tempie.  W latach 60 tych do parku Los Glaciares rocznie przyjeżdżało 5000 osób, dziś dziennie 2000!

Niedziela, 1 marca, Perito Moreno.

W hostelu przedstawiają 3 opcje – koszty dla 1os.

  1. Bez przewodnika: Bus Linia Regular spod hostelu o 9:30 powrót o 13:00 – 80 ars
  2. Z przewodnikiem: Bus spod hostelu, po drodze opowieści przewodnika, przystanki w punktach widokowych – 100 ars + podpłynięcie statkiem pod czoło lodowca 50 ars od strony południowej / 35 od północnej.
  3. Wejście na lodowiec 400 ars. Wyjazd z hostelu 7:30.

Do każdej opcji należy doliczyć 60 ars wstęp do parku.

Wybieramy opcję 2. Przewodnik opowiada ciekawe anegdoty. Tłumaczy mechanizmy powstawania lodowców. Jest i zagadka. Jaka jest temp. na lodowcu? Nikt nie zgadł. +1 stopień Celcjusza. W parku dobrze przygotowane trasy widokowe. Stateczek nie podpływa blisko czoła lodowca. Jestem tym niepocieszona, ale zrozumiałam dlaczego zachowuje taki dystans. Odpadające kawały lodu wpadają do jeziora powodują duże fale. Odpadającym kawałom  towarzyszy niesamowity huk. Czasem tylko słychać wielki plusk – gdzieś w środku urywa się kolejny fragment giganta (Perito Moreno ma 5km szer. i 14 km dł.).Wpatrywanie  się i oczekiwanie aż coś spadnie jest hipnotyzujące. Piękne barwy mienią się w zmieniających się kolorach nieba. Jest silne słońce i bardzo silny wiatr. Lodowiec można podziwiać z kilku punktów widokowych. Kolację jemy w hostelu. Wieczorem piwo w Libro-bar. To był udany dzień!

Poniedziałek, 2 marca El Calafate – Buenos Aires – Montevideo. Trudno uwierzyć ale ten dystans pokonujemy w mniej niż 24h.

Chodzimy po mieście. Męczą nas tłumy turystów i drożyzna. W zasadzie nie ma co robić. W hostelu zwolniliśmy pokój. Czekamy na nasz lot do Buenos o 15.55. Transfer na lotnisko 26 ars /os. Tu kolejna opłata – 18 ars podatku. Na miejscu jesteśmy o 19:40. Autobusem jedziemy na dworzec Retiro. Kupujemy bilet na nocny autobus do Montevideo (Ejecutivo – wygodne rozkładane fotele, można spać, 14o ars/ os, linia Kondor Estrella). Super wygodnie. Dojeżdżamy do Montevideo o 8 rano. Bilet mogliśmy kupić w El Calfate ale nie ryzykowaliśmy – lot mógł się opóźnić.

Urugwaj – w poszukiwaniu promieni słońca

Wtorek, 3 marca, Montevideo

Planujemy w Urugwaju pojechać na północ, do Puna del Diablo. Ostanie dni chcemy spędzić leniwie, na plaży, na słońcu. Lekki deszczyk w Montevideo jest preludium do wielkiej ulewy i powodzi jakie spotkają nas  północnej części kraju. Ale nie przewidzieliśmy jakie zamiary ma pogoda.

Z dworca jedziemy autobusem do centrum (14 uyu/ os). Nocujemy w centrum w Splendido hostel Bartolome Mitre 34, 35usd (ok. 670 uyu) za pokój. http://www.splendidohotel.com.uy/. Czysto, wysokie pokoje.. Nie było miejsc w hotelu Palacio, na sąsiedniej ulicy. Nocowałam tam poprzednim razem, w stylowym pokoju na ostatnim piętrze, z tarasem. Polecam! http://www.hotelpalacio.com.uy/

Spacerujemy po mieście. Gdy fotografuję kolorowe, okazałe okiennice woła mnie starszy mężczyzna. Pewna byłam, że nie podoba mu się, iż fotografuję dom sąsiadów. Jak się okazuje, wręcz przeciwnie. Jak usłyszał, ze zachwycona jestem tutejszą architekturą, zaprasza  nas do swojego, aktualnie remontowanego domu z 1900 roku. Na podłodze i niektórych ścianach zachowały się ponad stuletnie azulejos. Dom składał się z dwóch części. Parterowa i piętro (do niego prowadziły schody prawie pionowo w górę). Mieszkanie miało wysokość 6m! Dowiadujemy się wiele o rewitalizacji starych części miasta. To co w tych domach mnie urzekło, to patia pełne bujnej roślinności.

Idziemy do dzielnicy Sur zamieszkałej przez potomków afrykańskich niewolników, z kolorowymi domkami.

Idziemy dalej. Wstępujemy do księgarni na głównej ulicy 18 de Julio. Tu znajdujemy pamiętniki Gombrowicza. W drugiej miły sprzedawca opowiada nam o obrzędach karnawałowych miedzy innymi o Murgas – rytualnych tańcach, maskach, pomalowanych ciałach tancerzy. Idąc przez stare miasto (Ciudad Vieja) dochodzimy do Rambla Francia (deptak wzdłuż wybrzeża). Krótko siedzimy na ławeczce przy Plaza Constitucion, gdzie odbywa się targ staroci. Zaglądamy też do okazałego Kościoła Iglesia Matriz.

Idziemy do portu i sprawdzamy możliwości powrotu z M-video do Buenos wodolotem Buqebus ale nie ma o dogodniej dla nas porze. Wypływają o godz: 11:46 z wyjątkiem sobót i codziennie o 20.31. Koszt za osobę – 1716 uyu / w obie strony 3372 uyu. Decydujemy, że wrócimy autobusem nocnym. http://www.buquebus.com/cache/HomeARG.html.

Wynajmujemy samochód na 3 doby w Nappy, na rogu ulic Andes 1363 i 18 de Julio (główna ul. miasta). Pierwsza przecznica od pl.Independiencia. (40 usd za dobę tj ok. 760 + opłaty za przejazd drogą szybkiego ruchu 2 x 48 uyu i 1 x 38 uyu + benzyna).

Środa, 4 marca Pirapolis, Punta del Ester i Punta del Diablo.

Budzimy się. Pada. Źle to wygląda. Kropi. Ale nic nie wskazuje, że  ten deszcz zamieni się w trwającą 24h ulewę, której towarzyszyć będzie wichura. O 11.00 odbieramy samochód.

Punkt pierwszy na trasie to Piriapolis. Nie da się za bardzo spacerować aleją nadbrzeżną, bo pada i wieje silnie od strony morza. Jest szaro, przenikliwie zimno. Uciekamy w uliczki miasta. Pusto. Wszyscy się pochowali w domach i kawiarniach. Trudno dostrzec uroki tego nadorskiego kurortu (tu kręcono film Zanussiego „Persona non grata”). Zjadamy lunch i jedziemy dalej pełni nadziei, że może gdzieś tam na północy czeka na nas słońce. Naiwni!

Docieramy do Punta del Este, na półwysep luksusowych rezydencji. Ale wieje i leje już tak strasznie, że nawet nie wychodzimy z auta. Jedziemy i oglądamy ogromne domy, z równiutko przeciętą trawką. W zasadzie nie ma tu klimatu. Rezydencja koło rezydencji. Nad brzegiem stoją wielkie luksusowe hotele. Jedziemy dalej. Powoli tracimy nadzieję, że na północy jest słońce.

Zbaczamy z głównej drogi nr 9, ponieważ chcemy jechać nadbrzeżem a także ominąć kolejne punkt poboru opłat. Skręcamy na drogę nr 10 w kierunku La Paloma. Po kilkunastu km zmuszeni jesteśmy zawrócić. Powódź. Zalane łąki, zalane mostki. Nie ma przejazdu. Tu ziemia nie przyjmuje już ton deszczu lejącego się z nieba. Wracamy na 10-tkę. I tak już wolno, w ulewnym deszczu docieramy do Punta del Diablo.

Próbujemy znaleźć opisany w Lonely Planet hostel Diablo Tranquilo. Nie udaje nam się. Wioska nie ma regularnego planu ulic. Ulice też nie są oznaczone. Nie ma asfaltu i przedzieramy się przez błotniste drogi. Kręcimy się w kółko. Nie ma kogo zapytać o jakąkolwiek możliwość noclegu. Leje się z nieba ściana wody. Ocean szaleje. Spostrzegam napis hotel. Zatrzymujemy się. Są wolne miejsca. Nie pytamy o nic więcej. Hostel del Diablo prowadzi Niemiec (40 uyu za pokój z łazienką + śniadanie). W pokoju na podłodze trochę wody – wlewa się nieszczelnymi i oknami. Po drugiej strony ulicy jest restauracja Don Quijote. Zakładamy wszystko co mamy nieprzemakalne i kilka skoków i jesteśmy ciepłym, suchym miejscu. Przysiada się do nas Szwajcar, który dziś przybył do Punta del Diablo. Jechał autobusami i stopem. Dotarł kompletnie mokry. Noc mija w miarę spokojnie. Kapie z sufitu. Na podłodze woda. Wysiada elektryczność. Słyszymy jak w opętanym szale wariują wody oceanu. Zasypiam.

Czwartek, 5 marca. Punta del Diablo

Budzimy się o 10:00. Nie pada. Wieje. Słońce. Uff! Idziemy zobaczyć diabelska wioska. Okazuje się, że jest popularna także wśród Brazylijczyków (jest tu dla nich taniej i blisko 40 km od granicy z Brazylią). Jest wiele wolnych cabańas (małe domki) do wynajęcia. Niewiele zaś knajpek. Wieje niemiłosiernie – to raj dla surfujących. Oni oczywiście wśród fal czują się świetnie. Jedziemy do oddalonego 5km parku narodowego St. Teresa z ogromną fortecą zbudowaną przez Portugalczyków. Nie pobierają opłat za wejście. Wiele starych oranżerii, ciekawa, tropikalna roślinność, wiele punktów do obserwacji ptactwa, kilka plaż.

Po południu drzemka, spacer po plaży, kolacja w restauracji Don Quijote. Zasypiam z nadzieją, że jutro przestanie wiać.

Piątek, 6 marca. Punta del Diablo – M-video

Oczywiście jest piękna pogoda! Słońce. Nie wieje. A na nas czas, dziś powinniśmy wracać, ponieważ wieczorem mamy autobus do Buenos Aires. Idziemy jednak poleżeć na plaży. Przecież po to tu przyjechaliśmy. Koło 13.00 ruszamy w stronę stolicy. Docieramy na miejsce, oddajemy samochód. Jedziemy na dworzec. Kupujemy bilet na autobus (ta sama cena i linia co w poprzednią stronę). Wracamy spokojnie do Buenos.

Sobota, 7 marca. Pożegnanie z Buenos

Po 9h jazdy, o 8:15 jesteśmy na miejscu. Kierujemy się do hostelu Art Factory – dzielnica San Telmo, ul. Pietras 545. (metrem 1,10 ars /os). Ulotkę hostelu znalazłam w Ushuaia, z ulotką 10% zniżki. Normalna cena za pokój z łazienką i śniadanie -170 ars. Trochę na bakier ze sprzątaniem. Pokoje pomalowane przez studentów tutejszej Akademii Sztuk Pięknych. http://www.artfactoryba.com.ar/es/index.html

Śniadanie i w miasto. Centrum opustoszałe. Jak to w weekend. Niewiele się dzieje. Jedziemy do dzielnicy Abasto, zwiedzamy dom Carlosa Gardela, w którym jest ciekawe muzeum. Robimy zakupy w centrum handlowym (księgarnie, sklep muzyczny itd.). Następnie autobusem nr 26 udajemy się do dzielnicy Rivadavia. W parku przy stolikach trwają rozgrywki w domino i szachy. Panowie wyjaśniają mi zasady gry na punkty. Opowiadają trochę o sobie. Jeden jest Europejczykiem z Hiszpanii, inni uroda Indiańska, kolejny z Peru. Zarówno Absato i Rivadavia to dzielnice niepopularne wśród turystów. Warto tu zajrzeć by zobaczyć trochę ‘normalnego’ tempa życia. Wracamy metrem, linia niebieska, najstarsza w mieście. Wysiadamy przy kawiarni Tortoni. Udaje nam się wejść bez oczekiwania w długiej kolejce. Wypijamy kawę w sławnej, najstarszej w Argentynie kawiarni, w której niegdyś czas spędzali politycy, artyści, intelektualiści. Dziś niewiele pozostaje z tamtego klimatu, w zasadzi byli sami turyści.

Wieczorem idziemy na mecz River Plate na stadionie El Monumental -największym w Argentynie na 100 tys. osób. Szaleństwo i karnawał na trybunach, czegoś takiego nie doświadczysz w Europie. Popularni „Millioneros” wygrali 3:1 z Arsenal de Sarandi. Bilety kupujemy w biurze Tangol (to samo, gdzie kupiliśmy bilety na karnawał).

8 marca, wylot z Buenos

Pakowanie. Ostania pożegnalna przechadzka po San telmo, lunch i kawa w restauracji Aconcagua. Lot mamy o godz: 15:20 do Barcelony. Lot na trasie Barcelona – Warszawa o godz: 15.20 – 18:50. Do domu docieramy bezpiecznie.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u