Wenezuela – Anna Kocot

Anna Kocot

Termin: 30.06. – 9.07. 2007 (była to część mojej wyprawy przez Kolumbię, Panamę, Kostarykę, Nikaraguę i Honduras)

Trasa: Caracas, Ciudad Bolivar, Parque Nacional Canaima, Salto Angel, Merida, Maracaibo, Laguna Sinamaica

Wenezuelę, po ponad tygodniowym w niej pobycie, odbieram jako bardzo nieszczęśliwy biedno – bogaty kraj obfitujący w ropę naftową, w którym jednocześnie króluje straszliwa nędza. Cechuje go typowo komunistyczny absurd połączony z niemocą, chaosem, olbrzymią korupcją, bezprawiem i brakiem nadziei dla zwykłych ludzi. Ustrój panujący w Wenezueli jest swojego rodzaju pomieszaniem autorytaryzmu z bandytyzmem, np. handel państwowymi przydziałami mięsa przejęła chińska mafia, kwitnie czarny rynek, pomimo obiecywanych przez państwo kar uprawiany jest nielegalny handel walutą – czasem pod samym nosem policji (przypomina to nasze stare polskie cinkciarstwo), prowadzona jest walka z własnością prywatną i prywatną inicjatywą gospodarczą.

Absurd życia w tym kraju odczuć można już na lotnisku – natychmiast po wyjściu z samolotu zaczyna się czarny rynek walutowy – dolary można sprzedać pakowaczom bagażu lub strażnikom. Można też wymienić je w mieście u konsjerży hotelowych.

Caracas jest miastem – infernem, straszą w nim ponure slumsy, monstrualne betonowe koszmary architektoniczne o dziwacznych kształtach, jakby żywcem wyjęte z najgorszych snów niemieckich ekspresjonistów. Zamierzeniem twórców centrum miasta w okresie naftowego prosperity lat 70. na pewno było stworzenie megalopolis rzucającego wyzwanie innym światowym metropoliom, jednakże czas obszedł się z nimi bardzo niełaskawie – dziś są tylko smutnymi pomnikami narodowej megalomanii – jak potwory architektury w Phenianie.

Szczególnie przygnębiający, a nawet przerażający widok zobaczyłam, gdy wysiadałam z autobusu jadącego z lotniska do centrum miasta. Nagle, w ciągu sekundy, w środku upalnego dnia zrobiło się kompletnie ciemno, a z nieba lunęły hektolitry wody. Wobec ściany deszczu, przed którą nie było się gdzie skryć, wzięłam taksówkę do hotelu. Ulice w ciągu chwili zamieniły się w rwące rzeki, w których wody było po kolana. Gdy staliśmy w korkach, do samochodu dobijali się żebracy, niektórzy półnadzy, owinięci w jakieś szmaty, jak Gandhi. W ciemnościach brudne, zapuszczone, posępne gmaszyska z powybijanymi szybami wyglądały przerażająco. Następnego dnia zauważyłam, że centrum miasta jest pełne śmieci, z roztrzaskanych okien wielu biurowców w centrum powiewa czarna folia, na skrzyżowaniach ulic ludzie zarabiają na życie, żonglując płonącymi głowniami, w mieście jest mnóstwo bezdomnych żyjących w naprędce skleconych norkach z tektury i szmat. We wszystkich hotelach przy wejściu zamontowane są podwójne, otwierane elektrycznie, bramki – nie bez powodu. Wojsko rewiduje wielu młodych mężczyzn. Ze względu na konieczność przesiadki (dworzec, z którego odchodzą autobusy do Ciudad Bolivar, znajduje się daleko od centrum), zobaczyłam też cieszącą się najgorszą sławą w tym mieście dzielnicę Petare. Jednocześnie zobaczyłam też bogate dzielnice, których mieszkańcy żyją w eleganckich rezydencjach ogrodzonych wysokimi murami z drutem kolczastym. Różnice społeczne są w tym mieście uderzające. Caracas uważam za najbardziej niebezpieczne miasto w Ameryce Łacińskiej, a jednocześnie jej największy slums. Problemem urastającym do rangi nierozwiązywalnego jest załatwienie najprostszej rzeczy – przez cały swój pobyt w tym kraju usiłowałam załatwić sprawę w biurach wenezuelskich. Cechą charakterystyczną świata latynoskiego jest to, że nawet jeśli się czegoś nie załatwi, to przynajmniej pracownicy biura są uprzejmi. W Wenezueli nie. Tę samą sprawę załatwiłam w pierwszym mieście w Kolumbii, do jakiego wjechałam, w pierwszym lepszym biurze, na jakie się natknęłam. Wszystko trwało 5 minut, z uśmiechem, a na dodatek kierownik biura zawiózł mnie swoim prywatnym samochodem do znajomego konika, żebym wymieniła walutę po bardziej korzystnym kursie. Oczywiście jest to problem systemu – zwykli Wenezuelczycy, z jakimi rozmawiałam podczas podróży, są niezwykle uprzejmi, przyjaźni, serdeczni i pomocni.

Przez cały swój pobyt w Wenezueli miałam problemy językowe – lokalna wersja języka hiszpańskiego jest najtrudniejsza w świecie latynoskim – inna wymowa, inne słownictwo. Wyjątkiem był Hugo Chavez, którego przemówienie obejrzałam w telewizji. Zbadałam również legendarną urodę Wenezuelek – kraj cechuje ogromna wprost mieszanka etniczna, która wpływa na bardzo oryginalny wygląd jej mieszkanek. Co ciekawe – Wenezuelki nie chcą wychodzić za mąż za Wenezuelczyków, uważają ich za małych i brzydkich.

Co warto zobaczyć w Caracas? Zaskakująco pięknym widokiem jest panorama miasta widziana ze szczytu góry Mount Avila, na którą można wjechać kolejką linową – to widok, który całkowicie zmienia optykę i zmusza do myślenia. Interesujące są również znajdujące się w centrum Caracas Capitolio Nacional, katedra, kościół św. Franciszka oraz dom, w którym urodził się Bolivar – obecnie muzeum. Zobaczyć Caracas i umrzeć?

Jadę do Ciudad Bolivar – uroczego kolonialnego miasteczka przypominającego swą architekturą Trinidad de Cuba. Podoba mi się lokalny zwyczaj panujący w miejskim autobusie – gdy ktoś chce go zatrzymać i wysiąść, klaszcze w ręce. Spaceruję Paseo de Orinoco – wielka tafla wody w rzece zlewa się z horyzontem. Ich monotonię przerywa Puente de Angostura – wielki most wiszący przypominający Golden Gate (jechałam wzdłuż niego rano, przy bliższym oglądzie przypomina on raczej Rusty Gate, zaś woda w słynnej Orinoko jest brunatna i mętna). Plaza Bolivar – główny plac miasta – jest pięknie odrestaurowany, podobnie jak Casa de Angostura, miejsce, w którym rozpoczęła się historia niepodległej Wenezueli. Wystarczy oddalić się o 200 metrów od centrum i już zaczynają się slumsy. Brzydota wenezuelskich budynków z reguły przykrywana jest pstrokacizną haseł propagandowych typu: „Rumbo al socialismo!”, które świetnie znam z pobytu na Kubie.

W pobliżu lotniska w Ciudad Bolivar znajduje się oryginalna awionetka, którą Jimmy Angel wylądował nad najwyższym wodospadem świata. Ja poleciałam tam 5-osobową Cessną, zajmując miejsce obok pilota i zamęczając go pytaniami. Z krótkiego kursu pilotażu, jakiego mi udzielił, nic już nie pamiętam (oprócz obsługi GPS), ale godzinny lot, w czasie którego przebijaliśmy się przez chmury, podziwiając krajobrazy Canaimy, był wspaniały – samolot przy starcie i lądowaniu zatacza koło nad wodospadami znajdującymi się nad laguną. Z góry podziwiać można było szerokie barwne panoramy – jak w technikolorze. W Canaimie spędziłam 3 dni – to prawdziwy wenezuelski Wild Wild West, którego sceneria przypomina western – wielkie przestrzenie, olbrzymie ściany skalne wyglądające jak amerykański Monument Valley, pięknie zarysowane na horyzoncie tepui… Pierwsza część wyprawy obejmuje rejs rzeką Churum pod biwak, z którego wspina się potem na punkt widokowy pod Salto Angel. Rejs odbywa się rwącą rzeką, na dużej szybkości. W trakcie pokonywania przełomów Churum woda wielokrotnie zalewa wnętrze łódki – często też, by ominąć wiry, wpływamy w pobliże zwisających przy brzegu krzaków – trzeba się wykazać refleksem, by nie mieć pręgi przez pół twarzy. Ale można poczuć, że jesteśmy w prawdziwym, dzikim interiorze. W trakcie rejsu mijamy monumentalne skalne monolity ozdobione setkami welonów utworzonych przez wodospady – jakby zwielokrotnione kopie najwyższego wodospadu świata. Wśród niesamowitego bogactwa krajobrazu panuje całkowita cisza. Pierwszy punkt widokowy na Salto Angel znajduje się w pobliżu biwaku. Noc spędzamy w hamakach. Nazajutrz rano wspinamy się na mirador – pogoda nie jest zbyt sprzyjająca, ale udaje mi się zobaczyć wyłaniający się czasem zza mgły szczyt rekordzisty. Ścieżką biegnącą przez dżunglę powracamy do obozowiska, przekraczając po drodze rwącą rzekę (czekaliśmy przez dłuższy czas, aż woda trochę opadnie – poprzedniego dnia była straszliwa ulewa i wody przybrały). Wreszcie wychodzi słońce i udaje mi się wysuszyć mokre ubrania, w których chodzę od 2 dni. Ostatni dzień wycieczki wypełnia rejs po lagunie Canaima, podczas którego pływamy po spienionej siłą sąsiadujących ze sobą wodospadów, pełnej minerałów wodzie. Mijamy wodospady Ucaima, Golondrina, Wadaima i Hacha, następnie po krótkim spacerze przez dżunglę wchodzimy specjalną ścieżką do wnętrza wodospadu Salto El Sapo – zza kurtyny przelewającej się powyżej wody podziwiać można siłę natury: spadające nad nami masy powodują gigantyczny huk. Wycieczkę kończymy na lagunie, podziwiając klasyczny widok z okładki przewodnika Lonely Planet: wyrastające z wody palmy.

Wijącymi się andyjskimi serpentynami dojeżdżam do wenezuelskiej stolicy górskich sportów – Meridy. Pierwszego dnia pobytu odwiedzam legendarną, umieszczoną w księdze rekordów Guinnessa, lodziarnię Coromoto, która szczyci się tym, że wytwarza ponad 800 smaków lodów, w tym tak oryginalne jak grzybowe, serowe, szampanowe, czosnkowe, ryżowe, cocacolowe, łosiowe, hotdogowe, mięsne itp. Drugą chlubą Meridy jest najdłuższa i najwyżej położona kolej linowa świata wiodąca na Pico Espejo, z którego można potem wspiąć się na Pico Bolivar. Kolejka osiąga wysokość 4765 m.n.p.m., wjazd podzielony jest na 4 etapy, na każdej stacji dostępne są maski tlenowe. Ośnieżony szczyt ozdabia figurka Matki Boskiej, niestety, w dniu mojej wizyty widoczność była kiepska – mgły rzadko kiedy odsłaniały widoki na góry i Meridę.

Nie udało mi się zobaczyć instalacji naftowych nad jeziorem Maracaibo – nie są one widoczne z okolic miasta. Nie ma też żadnych punktów widokowych. Ale znalazłam w tym dość brzydkim, dusznym mieście o karaibskim klimacie kilka ładnych i ciekawych miejsc: odrestaurowaną kolonialną uliczkę Carabobo, niezwykle oryginalne, trochę kiczowate wnętrze bazyliki Matki Boskiej Chiquinquira z pseudomarmurowymi, masywnymi, imitującymi gotyk ławami oraz cudownym obrazem, kościół św. Barbary – gotycki budynek spowity w rażącą ultramarynę, oraz Paseo de Ciencias – gustowny park z żeliwnymi secesyjnymi ławkami, fontannami i pomnikiem. Z Maracaibo robię jednodniową wycieczkę do Laguna Sinamaica – lokalnej Wenecji. Pierwsi Europejczycy, którzy tu dotarli, zachwycili się widokiem, i nadali krajowi nazwę „Wenezuela”, oznaczającą „małą Wenecję”. Wynajmuję łódkę i pływam wśród wysp, na których znajdują się domy mieszkalne, sklepy, bary, kościoły – miasto jest bardzo rozległe, wraz z moim sternikiem wpływamy z jednego kanału w drugi. Mijamy lasy namorzynowe – korzenie drzew wystają z wody jak dziwaczne katamarany – widok przypomina bajkę dla niegrzecznych dzieci. Dopływamy do pływającego sklepu. Sternik kupuje piwo dla wszystkich. Odpływamy. Wypijamy piwo… i odpływamy. Zaczyna mi się podobać Wenezuela, a tutejszy język staje się nagle całkowicie zrozumiały.

Pobyt w tym kraju kończę incydentem z armią wenezuelską. Podczas rutynowej kontroli drogowej wojskowi przypadkowo otwierają mój paszport na wizie kolumbijskiej i złośliwie rozwalają mi bagaż.

Informacje praktyczne:

Przeloty: Pyrzowice – Frankfurt – Caracas, Mexico City – Frankfurt – Pyrzowice (Lufthansa)

Wizy: brak. W Wenezueli przy wyjeździe z kraju pobierany jest podatek 37.632b

Waluta: 1 USD = 2144 bolivary (kurs oficjalny), na czarnym rynku powyżej 3000b

Transport: autobus z lotniska do centrum Caracas 13.000b., metro (bilet ida y vuelta 900b.), teleferico na Mount Avila (ida y vuelta) 25.000b., minibus w mieście 900b., autobus z Caracas do Ciudad Bolivar 44.000b. (9 godz., odjeżdża z terminalu Oriente, na który trzeba dojechać z dzielnicy Petare minibusem za 1.250b., z centrum do Petare można dojechać metrem), minibus w C. Bolivar 1.000b., autobusy C. Bolivar – Barinas – Merida (ok. 14 g.) 65.000b. + 12.500b., teleferico na Pico Espejo 60.000b., autobus Merida – Maracaibo 38.000b., podatek wyjazdowy ze stanu Merida 1.000b., autobus Maracaibo – Laguna Sinamaica 5.000b., taxi do laguny 7.000b., minibus do Maicao 30.000b., podatek za wyjazd ze stanu Maracaibo 300b.

Zakwaterowanie: Caracas – „Nuestro Hotel” 40.000b., Ciudad Bolivar – “Posada Amor Patrio” 40.000b., Merida – “El Floridita” 50.000b., Maracaibo – “El Milagro” 60.000b.

Wstępy: trzydniowa wycieczka do P.N. Canaima („Excursiones Kavac”) 250 USD + podatek lotniskowy 8.000b. i wstęp do parku narodowego 6.000b., rejs po Lagunie Sinamaica 50.000b.

Wyżywienie: śniadanie 4.000 – 7.500b., obiad ok. 25.000b., sok z owoców 1.200b., merengada 2.500b., kawa 500b.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u