USA – wspaniały Zachód   2014

Walenty Zajkowski

 

Termin: od 31 sierpnia do 20 września 2014

2 uczestników (Joanna i Walenty Zajkowscy)

Trasa: Salt Lake City – Yellowstone NP – Yosemite NP – Las Vegas – Zion NP – Bryce Canyon NP – Coyote Buttes North – Grand Canyon NP – Santa Fe – Chaco Culture NP – Mesa Verde NP – Arches NP – Salt Lake City

Koszt pobytu: ok. 8 tysięcy złotych / osobę

Przygotowania do podróży:

Przedstawiona trasa jest uzupełnieniem poprzedniej, miesięcznej podróży Greyhandem dookoła USA. Ze względu na ewentualna korektę trasy w trakcie jej trwania, braliśmy pod uwagę jako port docelowy  Las Vegas, lub Salt Lake City. Najlepsze ceny są do Las Vegas, ale ze względu na godziny przylotu i wylotu zdecydowaliśmy się na niewiele droższe Salt Lake City (2,9 tys./os. – Air France i Delta).  We wstępnych planach były również kanadyjskie  Góry Skaliste (słynne Banff i Jasper), ale w 3 tygodnie to nie jest możliwe. Wynajmując samochód zdecydowaliśmy się, na sprawdzony już, rentalcars.com z opcją zwrotu w miejscu wynajmu, co jest najkorzystniejsze cenowo. Pośrednik przydzielił nam Alamo. I bardzo dobrze – tani i solidny. Redukując koszty z żalem serca odpuściłem Mustanga, kosztem Chavroleta Spark automat. 3 tygodnie za ok. 1800 zł z pełnym ubezpieczeniem. Na miejscu dokupiliśmy, zgodnie z sugestiami na forach, ubezpieczenie opon (6 USD/dzień). Zalecane szyby, były już w cenie. Wymagany depozyt przez wypożyczalnię – 75 USD (karta koniecznie wypukła). Ubezpieczenie wypożyczonego samochodu nie obejmuje poruszania się po drogach szutrowych. Trudno, trzeba będzie ryzykować. Międzynarodowe Prawo Jazdy jest wymagane, ale nikt tego nie sprawdza. Cena paliwa Regular 85-87 oktanów waha się od 3,03 USD/galon, do 4,19 USD/galon (3,8 l.) w parkach narodowych i na ich obrzeżach.

Hotele najlepiej zarezerwować z maksymalnym wyprzedzeniem. W październiku 2013 już nie wszystkie miały wolne miejsca w interesującym nas terminie, szczególnie te w pobliżu parków narodowych. Hotele rezerwowaliśmy przez booking.com. Trivago i tak w 90% przekierowuje na booking. Oczywiście nie ma problemu również z rezerwacją na miejscu, z czego również  korzystaliśmy, ale przy super atrakcyjnych miejscach coś w rozsądnej cenie można znaleźć tylko do godz.14. Przez Internet dokonaliśmy rezerwacji (ceny bez podatku, podobnie jak większość cen w USA):

1/2/3.09.2014 – Drift Lodge k. Yellowstone – 168 USD/2 noce

4/5.09.2014 – Virginia Creek Settlement k. Yosemite – 32 USD (namiot)

5/6.09.2014 – Travel Inn and Suites, Fresno – 40 USD

7/8.09.2014 – Stratosphere Hotel & Casino, Las Vegas – 30 USD

8/9/10.09.2014 – Adobe Sands Motel, Panguitch – 98 USD/2 noce

10/11/12.09.2014 – Royal Inn & Suites, Kanab – 100 USD/2 noce

12/13.09.2014 – Econo Lodge Lucky Lane, Flagstaff – 50 USD

13/14/15.09.2014 – Super 8 Santa Fee – 88 USD/2 noce

15/16.09.2014 – Aneth Lodge Budget 6, Cortez – 58 USD

16/17.09.2014 – Blue Montain  Horsehead Inn, Monticello – 50 USD

17/18.09.2014 – Book Cliff Lodge, Green River – 40 USD

 

Coyote Buttes North, a właściwie to „The Wave”, to takie ciche marzenie każdego kto planuje odwiedzić USA. Nie jest to takie proste ze względu na surowe ograniczenia w ilości zwiedzających. O zwiedzaniu decyduje losowanie. 10 osób w losowaniu internetowym (5 USD za jedną aplikację) i 10 z losowania na miejscu. Szansa znikoma. Przez Internet rejestruje się dziennie ok. 300 osób z całego świata, a na miejscu to nie wiem, bo nie musiałem. Na wrzesień trzeba rejestrować się w maju. Oczywiście zrobiłem to już pierwszego dnia miesiąca, podając trzy preferowane terminy.

Pierwszego sierpnia Świat stanął na głowie. Ja, który w życiu nie znalazłem nawet  10 groszy na ulicy, w totka nie miałem nigdy nawet trójki, wylosowałem THE WAVA. Cały wyjazd rozbił się na dwie części. To co przed i to co po The Wave. Oczekiwania były ogromne. Chyba tak duże, że prawie pewien byłem rozczarowania. Od razu wpłaciłem po 7 USD za permity, z opcją odbioru w Kanab (można wybrać przy rejestracji inne miejsce).

Przez Internet zarezerwowałem jeszcze wstęp do Antelope Canion (33 USD/osobę w Adventurous Antelope Canyon Photo Tours – www.navajoantelopecanyon.com), ale można to zrobić bezpośrednio na miejscu przy bramie do parku, lub na 302 mili drogi NR 89, za Page.

Ceny jedzenia w supermarketach zbliżone do polskich. Chociaż trafiają się promocje np. w Barstow- wszystko po 99 centów. Wielka, zimna cola 2l – również.

W sprawach wiz niewiele zmieniło się na lepsze. Doszła rejestracja elektroniczna, ale na ulicy dalej trzeba stać, tylko dużo krócej. Jeśli, tak jak u nas, powstanie jakiś problem ze zdjęciem do wizy, zakład po przeciwnej stronie ulicy jest wyspecjalizowany w tego typu usługach.

 

31 sierpnia

Całodzienny lot rekompensują piękne widoki Grenlandii i  Wielkiego Słonego Jeziora, podczas podejścia do lądowania w Salt Lake City, ale tylko siedzącym z prawej strony samolotu.

Bezproblemowa odprawa, żadnych pytań, uśmiechnięty urzędnik. Wszystkie większe wypożyczalnie mają biura w jednym pomieszczeniu, a za ścianą parkingi z czekającymi autami. Dreszczyk emocji, związany z inauguracyjną  jazdą automatem. Niepotrzebnie. Pierwsze odczucia, to bardzo duża kultura jazdy i trochę inne oznakowanie, gdzie numery dróg, są ważniejsze od nazw miejscowości. Ze względu na zmęczenie długim lotem, zatrzymujemy się na noc na przedmieściach Idaho Falls. Dopiero w trzecim hotelu proponują nam akceptowalną cenę ( Yellowstone Motel – 63 USD/noc). Pewnie dlatego, że to ostatni dzień amerykańskiego długiego weekendu.

1 września

Skoro świt wjeżdżamy Bramą Zachodnią do PN Yellowstone. Za 80 USD kupujemy roczny karnet wstępu do wszystkich parków narodowych w USA. Podpisy na karnecie uniemożliwiają przekazanie jego znajomym, chociaż nie w każdym parku były one porównywane z paszportami. Wjeżdżając do parków dostajemy bardzo dobrą szczegółową mapę z opisami większości ciekawych miejsc, oraz broszurę z aktualnościami.

PN Yellowstone składa się z 2 pętli, które polecam pokonywać w kierunku odwrotnym do ruchów wskazówek zegara, aby uniknąć przekraczania linii ciągłej, zjeżdżając do największych atrakcji.

Mieli rację ci, którzy pisali na forach, że na Yellowstone trzeba przeznaczyć minimum 2 dni. Jest mnóstwo wydzielonych zatoczek i dużych parkingów do zatrzymania się w trakcie pokonywania pętli, a do tego niezaplanowane postoje na podglądanie  zwierząt. Nie ma problemów z obserwacją bizonów, jeleni, łosi, gorzej z niedźwiedziami, mimo że prowokowaliśmy koszykiem piknikowym, jak w słynnej kreskówce. Bizony potrafią wejść na jezdnię i hamować całą kolumną aut, o czym przekonaliśmy się stojąc w długim korku. Z północnej pętli zdecydowanie polecam Mammoth Hot Springs, chociaż ze względu na popularność  miejsca mocno oblegane przez turystów, oraz Norris Geyser Basin. Zbliża się wieczór. Wracamy ok. 20 mil do zarezerwowanego Drift Lodge.

2 września

Najbardziej spektakularne miejsca są jednak przy południowej pętli. Old Feithful i okolice to zdecydowanie NR 1 parku. Kładki prowadzą do licznych gejzerów i gorących źródeł, chociaż nie brakuje ich również w innych częściach parku. Tutaj jednak nagromadzenie ich jest wyjątkowe. Zresztą każdy rejon parku ma jakąś perełkę. Chociażby Grand Prismatic Spring, który jednak obserwowany z kładki trochę rozczarowuje, przede wszystkim tych którzy wiedzą jak wygląda z lotu ptaka.

W parku bywają zamykane odcinki tras, nawet głównej obwodnicy. Dlatego trzeba mieć zawsze zapas czasowy i paliwa, gdyby się okazało, że do jakiejś atrakcji musimy dojechać okrężną drogą. Wbrew sugestiom niektórych podróżników, nie da się jednak zaplanować zwiedzania, żeby w kilka godzin załapać się na większość ciekawych wybuchów gejzerów, szczególnie że gejzery na pewno nie dopasują się do naszego terminu zwiedzania. Tak naprawdę to niezawodny jest tylko Faithful, z dokładnością do 10 minut. Pod Daisy przesiedzieliśmy z grupką zapaleńców ponad godzinę i nic, mimo że symptomy wybuch były. Całe szczęście są gejzery, które strzelają gorącą wodą z częstotliwością karabinu maszynowego. W tych miejscach pasjonaci przesiadują godzinami.

3 września

Dzisiaj w planach mamy do przejechania ponad 700 mil. Przy amerykańskich drogach nie jest to żadne wyzwanie. Najpierw wracamy do Salt Lake City, a potem kierujemy się międzystanową NR 80 na zachód. Ok. 10 mil za lotniskiem jest zjazd nad Wielkie Słone Jezioro. Koło sali koncertowej, przypominającej arabski pałac, jest dogodne zejście do jeziora. Po ok. 200 metrach dochodzimy do krawędzi jeziora, gdzie można kąpać się praktycznie samotnie, ze względu na rozległe nabrzeże i małą liczbę odwiedzających to miejsce.

Kilka mil przed Wendover jest zjazd na parking z pamiątkową tablicą, a tuż przed miasteczkiem, droga w prawo prowadzi do świątyni prędkości – Bonneville Salt Flats. Dla zwykłych śmiertelników przygoda kończy się wraz z asfaltową drogą. Do toru jest jeszcze ok. 1 kilometra i zakaz wjazdu.

Najlepszym miejscem do spania na drodze w kierunku Reno jest Elko z licznymi motelami w cenie do 60 USD.

4 września

Virginia Town, miasteczko z czasów gorączki złota przerobiono na turystyczny deptak. Sznur samochodów po obu stronach ulicy szpeci ogólny jego obraz. Warto zatrzymać się przy drodze NR 395 skąd z platformy widokowej podziwiamy piękną panoramę Mono Lake. Dojazd nad brzeg jeziora jak również do znanego z westernów Bodie Ghost Town jest ryzykowny, ze względu na nawierzchnię szutrowa. Nocleg w Virginia Creek Settlement, co prawda tani w namiotach, ale temperatura 2°C sprawia, że właściwie czuwamy całą noc, a nie śpimy.

5 września

Yosemite we wrześniu rozczarowuje. Słynne wodospady i Mirror Lake suche, a strażnicy są wyjątkowo skrupulatni w egzekwowaniu przepisów ruchu drogowego na terenie parku.

6 września

Z Fresno do Sequoia National Park jedziemy droga 180, aż do olbrzyma General Grant, a następnie wracamy kilka mil i w lewo drogą 198 przejeżdżamy najciekawsze rejony parku z General Sherman na czele. Dla planujących dłuższy pobyt wytyczono sporo pieszych tras o różnym stopniu trudności. Jeśli nawet doskonale wiemy jak wyglądają sekwoje, to i tak w naturze robią niesamowite wrażenie. Przed wjazdem do parku trzeba zadbać o pełny zbiornik paliwa. Najlepiej już na wylocie z Fresno. W całym parku nie ma stacji benzynowych, a droga jest tak kręta, że nawet stosunkowo niedługie odcinki na planie parku, są znaczące w terenie. Najbliższa stacja na wyjeździe w kierunku Visalia jest 7 mil za bramą parku. Udało się dotrzeć dosłownie na oparach, więc zamiast się złościć na cenę, płaciliśmy szczęśliwi po 4,19 za galon.

Za Visalia autostradą 99, a za Bakersfield 58 podążamy w kierunku Las Vegas. Mijana po drodzy Pustynia Mojave, to amerykańska strefa militarna, ze słynną Edwards Air Force Base. Szkolenie pilotów musi być ekstremalne. Za oknem 104°F. Na nocleg wybieramy Barstow, gdzie przy autostradzie jest dużo moteli.

7 września

Wstajemy skoro świt i jeszcze przed oficjalnym otwarciem zwiedzamy Calico Ghost Town, czyli za darmo. Biorąc pod uwagę dostępne rozrywki i łatwość dojazdu, w niedzielne południe będzie tutaj niezły kocioł. Nie mamy zamiaru tego sprawdzać i czym prędzej udajemy się do Vegas, aby skorzystać z jak największej liczby atrakcji proponowanych przez Stratosphere Hotel & Casino. Hotel bardzo polecam, ale żeby to wszystko ogarnąć  to nie w ciągu jednej nocy. Ponad godzinę zajmuje uaktywnienie całej oferty, łącznie ze wszystkimi zniżkami i prezentami od hotelu. Nawet przy dłuższym pobycie nie można tego odłożyć na później, bo najwięcej zniżek jest oferowanych na pierwsza noc. My załapaliśmy się na darmowy show z mało wstydliwymi dziewczynami z Playboya, oraz na wjazd na wieżę widokową. Nie wiem jak się załatwia miejsca w pierwszym rzędzie, a może to jest po prostu uzależnione od standardu pokoju. Niezależnie od drobnych niedogodności  występ idealnie wpasował się w mój gust i oczekiwania. Zniżki natomiast obejmują posiłki, bar, kasyno. Na atrakcje na wieży chyba spóźniliśmy o jakieś 20 lat. Skoki z wieży, wagonik hamujący przed ponad stumetrową przepaścią, podróż do nieba, hardcore w najlepszym wydaniu.

Kwintesencją  Las Vegas jest Fremont Street Experience, 400-metrowy deptak z 2 milionami świateł, w północnej części Strip.

8 września

Mimo późnonocnego rajdu po Vegas wstajemy bardzo wcześnie, żegnając w holu wczorajszych graczy na automatach. Ostatnia szansa dla losu i… znów nic. Kierunek Zion. Piękna pogoda nastraja nas optymistycznie przed zaplanowaną ciekawą trasą kanionem The Narrows utworzonym przez Virgin River. Jest to niewątpliwie najpiękniejsza część parku. Aby dostać się do punktu wyjścia  zostawiamy samochód przy bramie parku. Poruszanie się po parku jest możliwe specjalnymi parkowymi autobusami. Jedziemy na końcowy przystanek Temple of Sinawava i obok bezwodnego wodospadu po kilkuset metrach dochodzimy do początku trasy. Można wypożyczyć specjalne obuwie do brodzenia w wodzie, zwykłe sandały, lub po prostu boso. Przyda się również kij do sprawdzania gruntu przed sobą. Trasa biegnie korytem rzeki ze stromymi ścianami po bokach zbliżającymi się do siebie miejscami na kilka metrów. Rzeka meandruje, dlatego kilkakrotnie musimy pokonywać w poprzek bardzo wartki nurt. Turyści są przygotowani jak na jakieś ekstremalne wyzwanie. Specjalistyczne buty, ciepłe ubrania, teleskopowe kijki , kurtki od deszczu. My przy nich wyglądamy jak na spacerze po plaży (Asia boso), ale nie mamy zbyt ambitnych planów i po kilku zakrętach planujemy zawrócić, aby podziwiać inne rejony parku. Dzięki górskiemu przygotowaniu żony,  mojemu instynktowi ciągłej rywalizacji i brakowi zbędnego bagażu uzyskujemy tempo marszu nieosiągalne innym turystom. Miejscami poziom wody jest maksymalny z możliwych do pokonania w krótkich spodenkach, ale zawsze udaje się nam wynaleźć optymalne przejście nawet bez sprawdzania gruntu. Nasze tempo powoduje, że mamy coraz mniej sąsiadów, aż w końcu osiągamy taki punkt, że jesteśmy zupełnie sami na szlaku, po ponad 3-godzinnym marszobiegu. Oczywiście dawno zrezygnowaliśmy z wcześniejszego powrotu. Widoki za każdym zakrętem są coraz piękniejsze.

Nagle, niesamowita historia, mała chmurka i już kilka kropli deszczu. Następna to samo. Trzecia w zamian za to przysłoniła cały wąwóz. Kompletne ciemności i ulewa jak deszcz monsunowy. Woda strumieniami spływająca ze skalistych ścian tworzy z obu stron dwa wielkie wodospady i my dwa małe ludziki w środku. W takich sytuacjach chora wyobraźnia ma pole do popisu. Jeśli nastąpi takie zjawisko, jak w kanionach szczelinowych, które szybko wypełniają się wodą, to marnie z nami, a gołym okiem widać, że poziom wody podnosi się. Rzucamy się do ucieczki. Nie mamy najmniejszego zamiaru spędzić nocy na jakiejś półce skalnej w kanionie. Po 1,5 godzinie dobiegamy do bramy szlaku. Nie wiem jak pokonaliśmy najgłębsze miejsca i śliskie kamienie bez upadku, ale się udało. A wystarczyło sprawdzić prognozę pogody.

Na najbliższe 2 noclegi wybraliśmy Panguitch.

9 września

Bryce Canyon to prawdziwa perełka wśród amerykańskich parków narodowych. Co ciekawe bajkowe widoki są efektem osuwiska i działania czynników atmosferycznych, a nie skutkiem działania górskiej rzeki. Niestety zmienna deszczowa pogoda utrzymuje się w dalszym ciągu, więc najciekawsze widoki Sunrise Point, Sunset Point i Inspiration Point podziwiamy samotnie. Jest jedno miejsce w Bryce Canyon, które musimy przejść bez względu na pogodę, to Navajo Trail. W parku do wszystkich miejsc widokowych można podjechać autem.

10 września

Dzisiejszy dzień to właściwie przygotowanie do jutrzejszej wyprawy do The Wave. W pierwszej kolejności chcemy odebrać nasze permity. Najpierw udajemy się do Visitor Center GSENM (Grand Staircase Escalante National Monument), na wylocie drogi 89 w kierunku Page, za stacją benzynowa po lewej stronie, otwarte codziennie od 8.00 do 16.30. Właśnie tutaj odbywa się losowanie chętnych do The Wave. Zapisy są dzień wcześniej do godz. 8.30, a losowanie o 9.00. Permity odbiera się w stacji rangersów, 38 mil od Kanab po prawej stronie drogi 89 jadąc w kierunku Page. Piękne różowe karteczki czekały na nas i ośmiu innych szczęśliwców. Na trasie spotkaliśmy również 2 osoby z zielonymi permitami, być może z losowania na miejscu, albo jakieś specjalne wejściówki, bo miał ją żołnierz USA stacjonujący w Niemczech. Permity lepiej odebrać dzień przed zwiedzaniem. Można zorientować się co do stanu dróg dojazdowych i przeanalizować szczegółowo mapę dojścia do The Wave, jaką dostaje się razem z permitem. Na mapie jest 12 charakterystycznych punktów w terenie (6 do The Wave i 6 na powrót), ale w miejscach piaszczystych, dobrą wskazówką są pozostawione ślady.

Niestety, po ostatnich ulewach, House Rock Valley Road od strony północnej okazała się nieprzejezdna i zamiast 8,3 mile szutru, możemy dostać się do punktu wyjścia, Wire Pass Trailhead, od południa przez Jacob Lake, gdzie od 89A musimy przejechać 19 mil szutrem. Biorąc pod uwagę warunki wypożyczalni trochę ryzykowne. Oczywiście nic nie jest w stanie nas powstrzymać, szczególnie że zapowiada się piękna pogoda (dojście pieszo do początku trasy też braliśmy pod uwagę).

Mieliśmy już 100% potrzebnej wiedzy przed jutrzejszą wyprawą życia i trochę wolnego czasu. W pobliżu stacji rangersów miedzy 19 i 20 słupkiem milowym po lewej stronie z parkingu można zwiedzić Toadstool hoodoos, piękny teatrzyk skalnych grzybów. Wielokolorowe skały. Taki przedsmak jutrzejszego dnia.

11 września

Biorąc pod uwagę okrężną drogę dojazdu i 19 km szutrowej drogi, nastawiłem budzik na 4.00. Szybkie śniadanie, odpowiedni zapas wody i ruszamy, żeby o świcie być na początku szutrowej drogi 1065. Mała tabliczka 100 m przed zjazdem wskazuje kierunek. Droga może nie jest w najgorszym stanie, ale nasz Spark radzi sobie z kłopotami, szczególnie na wybojach. Niemniej po godzinie jesteśmy na parkingu Wire Pass Trailhead. Niestety byli szybsi i już są na trasie, ale mam z nimi kontakt wzrokowy. Błyskawicznie wpisujemy się do zeszytu, zabieramy zalecaną ilość wody (1,5 galona/osobę) i ruszamy w pościg. Nie jest to trudne zadanie. Na 3 punkcie  (Small Saddle) już jesteśmy na czele. W końcowym etapie trzeba się kierować na charakterystyczną, pionową szczelinę w skale. Cała trasa od Wire Pass Trailhead do The Wave, przy normalnym tempie zajmuje ok. 1,5 godziny. To co ujrzeliśmy na końcu, to kompletny kosmos. Mało jest miejsc na świecie, gdzie stan faktyczny bije na głowę nawet najlepsze foto. To jest jedno z nich. Cała zresztą okolica jest fantazyjnie cudowna. Z wodą to lekka przesada. Nam wystarczyły 2 litry, a przecież był upał.

12 września

Dzisiaj znów bardzo wczesna pobudka. Na 8.30 mamy rezerwację na Photo Tours do Antelope Canyon i do przejechania ponad 80 mil. Zamiast do biura na 302 mili drogi 98 jedziemy od razu pod bramę parku. Dobrze że mamy zapas czasowy i w ostatniej chwili meldujemy się we właściwym miejscu zbiórki. Po dokonaniu wpłaty (33 USD/osobę) samochodami terenowymi  podjeżdżamy pod wylot Antelope Canyon. Tłok niesamowity. Nikt kto chce obejrzeć kanion nie odejdzie z kwitkiem. Navajo zrobili z tego maszynkę do robienia pieniędzy. Kanion leży na terenie ich rezerwatu. Przewodnik bierze od każdego telefon komórkowy, błyskawicznie przestawia opcje w aparacie i wyczarowuje piękne artystyczne zdjęcia kanionu. Oczywiście nie stanowi przeszkody marka telefonu. We wszystkich orientuje się doskonale. W kilka minut poznałem lepiej swojego iPhone, niż w ciągu ostatniego roku eksploatacji. Antelope Canyon to perełka wśród kanionów szczelinowych, bardzo popularny ze względu na wyjątkowo dogodny dojazd drogą asfaltową pod samą bramę.

W drodze na nocleg do Flagstaff górę wziął sentyment i po 15 latach znów trafiliśmy do Wielkiego Kanionu Kolorado. Dojazd drogą 64 zapewnia piękne widoki Małego Kanionu Kolorado, które podziwiamy zupełnie samotnie. Wielki Kanion Kolorado piękny, ale to szczyt komercji, tak jak przy poprzedniej naszej wizycie. Mam wrażenie, że jest tylko dodatkiem do tego co jest naokoło.

13 września

Z Flagstaff udajemy się w kierunku Santa Fe. Po ok. 30 milach drogą w prawo dojeżdżamy do Meteor Crater. Wielka dziura w ziemi z ciekawą ekspozycją muzealna. Wstęp 18 USD. W Holbrook zjeżdżamy z autostrady NR 40 i drogą 180 dojeżdżamy do bramy południowej Petrified Forest NP. Jadąc parkiem na północ ponownie wrócimy na 40 w kierunku Santa Fe. W parku największą atrakcją są skamieniałe drzewa sprzed 225 milionów lat. Wstęp do parku tylko 10 USD, my oczywiście  korzystamy z naszego karnetu.

14 września

W okolicach Santa Fe są bardzo interesujące wioski Indian Pueblo. My wybieramy najsłynniejszą, Taos Pueblo, ale wcześniej koniecznie trzeba zajechać do wioski Chimayo z magicznym kościołem pielgrzymkowym. Atmosfera jest urzekająca szczególnie przed zjawieniem się pierwszych turystów, ale w ciągu dnia też nie ma tłumów. Bilet wstępu do Taos Pueblo kosztuje 16USD/os. W środku senna atmosfera z licznymi sklepikami i galeriami. Sprzedawcy nie są nachalni, raczej subtelnie uprzejmi.

Będąc w tej okolicy nie sposób pominąć Los Alamos. To tutaj realizowano Projekt Manhattan, który doprowadził do powstania pierwszej bomby jądrowej. Cała historia jest pięknie opowiedziana w Bradbury Science Museum, podobno najlepsze tego typu na świecie. Oczywiście oglądamy również repliki słynnych Little Boy i Fat Man, czyli bomb zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki. Na koniec można obejrzeć film o roli badań jądrowych dla ludzkości – amerykańska papka propagandowa.

Na dzień dzisiejszy zaplanowaliśmy jeszcze popołudniowe zwiedzanie Santa Fe. Niestety najbardziej nas interesująca Kaplica Loretańska otwarta jest tylko do 17.00. Przez to kilkunastominutowe spóźnienie przekładamy zwiedzanie na dzień jutrzejszy.

15 września

O godzinie 9.00, jako pierwsi turyści, zwiedzamy słynne spiralne schody w Kaplicy Loretańskiej. Wstęp 3 USD. Schody zbudował nieznany cieśla, bez użycia śrub i gwoździ. Schody nie mają środkowego wspornika i teoretycznie powinny się rozpaść, ale tylko teoretycznie.

Następnie drogą 550 udajemy się w kierunku Cortez, miejsca naszego następnego noclegu. Mniej więcej w połowie tego odcinka w lewo odchodzi droga do Chaco Cultur NHP. Na Google Map sprawdzałem, że jest to droga gruntowa. A tutaj niespodzianka. Nowiutki asfalt. Aż żal pominąć, w takiej sytuacji, obiekt z Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. Niestety, to co widzieliśmy to tylko zachęta na początek. Po 8 milach asfalt zastępuje zwykła szutrówka przez następne 8 mil. Ostatnie 5 mil to już niezłe wyzwanie dla naszego maluszka. Droga jest w trakcie remontu, prawdopodobnie docelowo z nawierzchnia asfaltowa, bo 9-milowa pętla w parku ma już asfalt. Wstęp 8 USD/samochód. Zapłaciliśmy, ale prawdopodobnie można było na karnet.

16 września

Mesa Verde, to taki amerykański Biskupin. Miejscowi wyrażają się z dużym szacunkiem o tym miejscu. Aby podziwiać największe atrakcje, czyli Cliff Palace i Balcony House. Trzeba wykupić w Visitor Center  zwiedzanie grupowe z przewodnikiem (8 USD). Nie mniej interesujący Spruce Tree House można oglądać samodzielnie.

Po Monument Vally nie spodziewaliśmy się niczego dobrego. To tereny Indian  Nawajo, więc jedynym celem jest złupienie turystów. Wstęp 35 USD/samochód i masowy przerób jak w Antelope Canyon. Nie wiem czy to jest warte akurat w tym wypadku, bo cała droga 163 ma piękne podobne widoki, jak z Visitor Center, a najsłynniejsze ujęcie z widokiem na monumenty jest absolutnie za darmo z drogi kilka mil w kierunku Mexican Hat.

W związku z tym, że ceny noclegów w Moab w sezonie są astronomiczne, na nocleg wybraliśmy Monticello.

17 września

Arches National Park, to jeden z ciekawszych na naszej trasie. Wstęp tylko 10 USD/samochód. Na zwiedzanie wraz z krótkimi trasami trekkingowymi trzeba przeznaczyć cały dzień. Bardzo polecam Devils Garden Trailhead, Double Arch, Balanced Rock, ale kto nie widział z bliska Delicate Arch, ten nie był w Arches NP. Wymaga to ok. 2-milowego ostrego podejścia, ale widok wart jest każdej wylanej kropli potu. Nie bez powodu Delicate Arch jest symbolem parku i często umieszczany na okładkach przewodników po USA.

18 września

To już ostatni dzień zwiedzania amerykańskich parków. Już nic nie jest w stanie nas zaskoczyć. A jednak Goblin Valley i pobliski Bell Canyon, okazały się przysłowiową wisienka na torcie. Goblin Valley to park stanowy, więc płatny poza karnetem, 8 USD/samochód. Dolina wygląda jak wioska smerfów i nie wiem czy nie była inspiracją dla twórców kreskówki. Pobliski Bell Canyon (droga jak do Little Wild Horse Canyon) to piękny kanion szczelinowy z bardzo wymagającym przejściem. Pokonujemy liczne progi skalne, szczeliny tak wąskie, że można się prześlizgnąć dopiero na pewnej wysokości. Idealne miejsce, żeby ostatecznie załatwić nasze ubrania, szczególnie że było mokro po ostatnich opadach. Widokową droga 24, przez Capitol Reef, dojeżdżamy do międzystanowej NR 15.

19 września

Noc spędziliśmy 100 mil przed Salt Lake City. Najważniejsze zatankować auto pod korek, aby nie płacić prawie dwukrotnej ceny za niedobory w baku. Znaki na lotnisku kierują bardzo precyzyjnie do miejsca zwrotów wypożyczonych samochodów. Zwrot jeszcze bardziej bezproblemowy jak wypożyczenie.

Przez 3 tygodnie przejechaliśmy ponad 5,5 tysiąca mil. Oczywiście było to zwiedzanie bardzo pobieżne, ale trasa chyba optymalna. Chrzest bojowy w automacie zaliczony. Nie wiem dlaczego Europa tak kocha manualną skrzynie biegów.

To takie krótkie podsumowanie. Mogę jeszcze dodać, że parki są ładniejsze niż się spodziewałem, a jest to uczucie rzadkie po zakończonej podróży. Najczęściej pozostaje niedosyt. Tym razem nie mam takiego wrażenia.

I tak podróż bezproblemowo dobiega końca.

Nic bardziej mylnego. Strajk Air France i to jeszcze prawdopodobnie przez tydzień. Całe szczęście jesteśmy wcześnie no lotnisku i pani obiecuje, że coś poszuka. Na propozycję lotu jutro inną trasą nie możemy się zgodzić, ze względu na zobowiązania zawodowe w kraju. Ostatecznie w Paryżu zmienimy Air France na LOT, ale z 8-godzinnym oczekiwaniem. Okazało się później, że byliśmy w gronie nielicznych szczęśliwców, chociaż paryskie Charles de Gaulle, ze swoją obsługą, bardzo przypomina moskiewskie Szeremietiewo, na którym mieliśmy podobną przygodę.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u