Przez Andy, Amazonię i Gujanę – Marek Dominko

Marek Dominko

Termin

9.01.- 16.03.2006

Trasa lotnicza

Warszawa – Mediolan – Caracas – Mediolan -Warszawa (Alitalia)

Trasa lądowa

Caracas – Coro – Santa Marta – Kartagena – Bogota – Otavalo – Quito – Riobamba – Banios – Lima – Nazca – Quzco – Machu Pichu – Arequipa – Kanion Colka – Jez. Tititaca – La Paz – Uyoni – La Paz – Rurrenbabacke – Guayaramin – Porto Vello – Manaus – Santa Elena – Ciudad Bolivar – Cacacas

Ekipa

Pierwsze 3 tygodnie podróżowałem w 2 osoby następnie samotnie.

Wizy

Tylko Kolumbia wymaga wizy. Można ją otrzymać w ambasadzie w Warszawie, potrzebne są: potwierdzenie rezerwacji hotelu (wystarczy na parę dni), bilet wyjazdowy z Kolumbii, 4 zdjęcia, niekiedy konsul żąda okazania środków płatniczych, czas oczekiwania 1-2 dni.

Elektryczność

110 V, gniazdka z płaskimi równoległymi bolcami.

Szczepienia

Obowiązkowo żółta febra w Brazylii i Wenezueli tylko przy wjeździe z Basenu Amazonki.

Wyżywienie

Proste i niewyszukane w tanich restauracjach, barach i straganach. Dominuje wołowina i wszechobecny kurczak z warzywami, ryżem, makaronem a Andach z ziemniakami. Popularne są zupy często z kawałkiem mięsa, a także ryby. Potrawy w lepszych restauracjach wcale nie smaczniejsze niż w podłych, a higiena przyrządzania podobna. Mały wybór konserw, serów, wędlin, dżemów i żywności przetworzonej. Dużo owoców w tym wiele egzotycznych jak maracuje. Specjalnością w Peru i Ekwadorze jest pieczona świnka morska, będąca niegdyś ulubionym przysmakiem Inków.

Kursy walut

-Wenezuela – 1 USD – 2144 VEB bolivar (VEB) kurs czarnorynkowy 2000 – 2500 bolivar zależnie od miejsca i kwoty. Kurs (VEB) ulega ciągłym zmianom.

-Kolumbia – 1 USD – 2160 do 2190 peso (COP).

-Ekwador – w obiegu kursują USD (banknoty), bilon jest lokalny akceptowane są również centy USA.

-Peru – 1 USD – 3,3 do 3,8 sol (PEN).

-Boliwia – 1 USD – 7,9 do 9 boliviano (BOB).

-Brazylia – 1 USD – 2 do 2,1 real (BRL).

Wymiana pieniędzy może nastręczyć niekiedy wiele problemów, najtrudniej jest wymienić banknoty 100 dolarowe a banknoty o tym nominale serii AB i CB praktycznie są niewymienialne. Warto część pieniędzy zwłaszcza o dużych nominałach posiadać w euro lub jenach, które można bezproblemowo wymienić w bankach. Nie ciąży na nich jeszcze fatum falsyfikatów w przeciwieństwie do waluty USA. Problemem jest również wydawanie reszty w lokalnej walucie.

Bezpieczeństwo

Na przykładzie własnym i innych długo podróżujących osób mogę stwierdzić, że każdy ma dużą szansę być okradzionym, oszukanym, napadniętym, pobitym a nawet porwanym czy zastrzelonym. Bezpieczniej czułem się w krajach fundamentalizmu islamskiego czy czarnej Afryki niż na tym najbardziej katolickim kontynencie. O tym żeś gringo świadczy twój wygląd i zachowanie, a gringo zawsze mają coś wartościowego. Nie licz specjalnie na pomoc przechodniów a i policjanci niekiedy wolą trzymać stronę swojaka (nie ważne, że rzezimieszka) niż jakiegoś w ich mniemaniu nadzianego obcego. Nie ma reguły na bezpieczne podróżowanie, ale bezpieczniej jest podróżować w kilka osób, mieć wszelkie dokumenty, pieniądze i kopie w paru miejscach i to sprytnie schowane Nie nosić nic wartościowego na wierzchu. Unikać podejrzanych dzielnic, pustych plaż i nocnych spacerów. Także taksówki często są niebezpieczne, zwłaszcza w dużych miastach i te zatrzymywane na ulicy. Pod żadnym pozorem na ulicy nie pokazuj dokumentów żadnej policji i nie wsiadaj do nie oznakowanych radiowozów. Jak masz wątpliwości każ dzwonić do twojego hotelu lub konsulatu.

Koszty

Samolot Warszawa – Caracas – Warszawa 1000 USD (kupiony w grudniu 2005 w przedstawicielstwie – Alitalia

Średnio wydawałem w czasie całego pobytu 20 USD/dzień. Wysokość wydatków uzależniona jest głównie od wstępów do parków narodowych i wykupywanych w agencjach wycieczek a także od intensywności podróżowania, najmniejszy udział w kosztach ma żywność.

Wenezuela 9 – 12.01. 2006

Wieczorem lądujemy z 2 godzinnym opóźnieniem w Caracas. W hali przylotów wiele osób oferuje wymianę pieniędzy po kursie 1USD –2400 bolivarów. Na lewo od wejścia są autobusy do centrum w cenie 10000 bolivarów . Dojazd do miasta w korku częściowo przez slamsy (droga w przebudowie) zajmuje ok. 2 godz. Odszukujemy Hot.Limon (pokój 2-os.55 000 bolivarów. Był to najdroższy nocleg w czasie całego wyjazdu), zlokalizowany w nowoczesnym centrum Parque Central w pobliżu metra, jedyną jego zaletą jest dobra lokalizacja. Po drodze z metra (czyste, tanie i sprawne) był to już wczesny wieczór przechodzimy przez puste centrum handlowe, w którym szwendają się jedynie ochroniarze. Nazajutrz udajemy się do historycznego centrum w okolice Plaza Bolivar. Na placu wznosi się pomnik Bolivara – wyzwoliciela,w pobliżu jest katedra, Capilla Santa, dom Bolivara i Panteon. Są tu osoby trudniące się wymianą pieniędzy, chcemy wymienić 50 USD, człowiek każe chwilę czekać wynosi z bramy plik balivarów bierze dolary i po chwili oddaje mówiąc, że nie ma tyle wenezuelskich pieniędzy. Już na pierwszy rzut oka widać inny banknot, wyraźnie podrobiony. Krótka awantura i otrzymujemy z powrotem naszą pięćdziesiątkę. Pierwsza nauczka. Pieniądze wymieniliśmy u właściciela sklepu ze złotem. Ogólnie miasto jest mało ciekawe i robi niemiłe wrażenie, budynki otoczone murami zakończone ostrym szkłem, zasiekami drutów kolczastych, niektóre z instalacją elektryczną. Po południu jedziemy metrem do stacji La Bandera, przy której znajduje się duży dworzec autobusowy, z którego nocnym autobusem (25 000 bolivarów) jedziemy do Coro. Zatrzymujemy się w Hot.Gall (15000 bolivarów/os) do dyspozycji mamy kuchnię oraz patio z papugami. Jest to jedno z przyjemniejszych miast w Wenezueli a architekturą kolonialną, ale tutejsze muzea i reklamowane nadmorskie wydmy nie wywierają na nas większego wrażenia. Następnego dnia autobusem (20000 bolivarów) z przesiadką w Macaraibo jedziemy do Santa Marta w Kolumbii. Celnicy tylko nas proszą o wyjście z autobusu i za kotarą rozpiętą między drzewami przeglądają zawartość bagażu podręcznego. Nie postemplowali paszportów a powinni i z tego powodu mieliśmy kłopoty przy wyjeździe z Kolumbii.

Kolumbia 13 – 23. 01. 2006

W Santa Marta zatrzymujemy się w Hot.Familiar (16000 peso/os) o dość niskim standardzie, ale znajduje się on blisko plaży, posiada internet i mieszkają w nim wyłącznie plecakowicze. W pobliskim kantorze wymieniamy pieniądze, ochrona, kamery, ksero paszportu, wizy a na koniec pobranie odcisków palców. Warto pojechać do rybackiej wioski Taganda (w weekendy jest sporo ludzi), w której jest sporo hotelików, ale o wiele ciekawszy jest Park Narodowy Tarronga (wstęp 7 USD bez względu na czas pobytu). Z przystanku jedziemy a następnie idziemy przez równikowy las w kierunku piaszczystych plaż otoczonych skalami i palmami. Spotkaliśmy tu zielone iguany skaczące z palmy na piasek. W morzu występują zdradzieckie fale i silne prądy, ciągle zdarzają się wypadki utonięć. Bezpieczniejsze są plaże zachodnie a ostatnia z nich zdominowana jest przez nudystów. W jednej z restauracji spotykamy miejscowego Rosjanina zwanego przez tutejszych russo. Opowiada nam wiele ciekawych rzeczy o Kolumbii, zwłaszcza o przemycie kokainy do Europy przez kraje b. ZSSR. Noclegi są drogie, ale w hamaku kosztują 5000 – 7000 peso, my spaliśmy na plaży przy skałach, jest to podobno zabronione, ale mieliśmy nad głową rozgweżdzone niebo i zupełny brak komarów. Następnym etapem jest Kartagena, do której jest wiele autobusów (część bezpośrednich) z pod bramy parku. W Kartagenie na starym mieście są liczne tanie hotele. Wolny pokój znajdujemy w spartańskim Hot.Oskar (16000 peso/os), zaletą było patio i dobra lokalizacja. Miasto posiada zgodnie z prawdą najlepiej zachowaną w Ameryce Południowej starówkę z murami obronnymi i portem pochodzącą z czasów hiszpańskich. Jest tu ponadto wiele ciekawych muzeów i sklepów (biżuteria, cygara, alkohole). Jednak urok zakłócają liczne wycieczki bogatych turystów poruszających się w obstawie nie mniej licznej policji. Przejazd autobusem firmy Caravele do Bogoty kosztuje 100000 peso i zajmuje ok. 20 godz. Dworzec autobusowy w Bogocie leży z dala od centrum, jest nowoczesny i przypomina terminal lotniczy. Zostawiamy plecaki w przechowalni i jedziemy do centrum. Po zwiedzeniu Muzeum Złota najciekawszego w Ameryce Płd. idziemy na Górę Monserrate z sanktuarium oraz rozległym widokiem na miasto. Przed samym wejściem jest posterunek policji, w którym upewniamy się czy trasa jest bezpieczna, policjanci twierdzą, że od kilku lat nie było żadnego problemu a na górze jest drugi posterunek policji. W drodze powrotnej w trakcie robienia zdjęć z krzaków wyskakuje trzech osobników w kominiarkach z długimi nożami, zadają parę na szczęście niegroźnych ciosów i żądają pieniędzy, odcinają podręczny plecak, rozpruwają spodnie, pod którymi mam pas z dokumentami. Obrona tylko ich rozjuszyła a przestawione ostrze do szyi szybko mi podpowiada, że dalsza obrona nie ma sensu. Znikają równie szybko jak się pojawili. Po ich zniknięciu wkrótce pojawiają się przechodnie, którzy w tym czasie stali się ślepcami, oferują pomoc gdzieś dzwonią, ale twierdzą, że nic nie widzieli. Po pięciu minutach dochodzimy do posterunku. Policjanci wyrażają zdziwienie dzwonią po radiowóz, który przyjeżdza po pół godzimy. Jedziemy do szpitala, w którym zrobiono mi rtg i opatrunki, potem na komendę spisać protokół, następnie zawieziono nas do hotelu Platypus. Następnego dnia odwiedziny w polskiej ambasadzie, która wyjątkowo szybko po skonsultowaniu się z biurem paszportów i ambasadą Kolumbii w Warszawie już po dwóch dniach wystawiła tymczasowy paszport. Zwykle paszporty tymczasowe wystawiane są z 1 miesięcznym terminem ważności. Taki paszport uniemożliwiałby mi wjazd do żadnego innego kraju, ponieważ wymagany jest wszędzie 6 miesięczny termin ważności. Przekonałem konsula, że stracę bilet powrotny z Caracas, będzie on musiał zapewnić mi powrót do Polski oraz co było dla mnie najważniejsze skrócenie zaplanowanej trasy. Wyjątkowo otrzymałem paszport z rocznym terminem ważności wydawany zazwyczaj polskim rezydentom. Pracownicy ambasady zasugerowali jeszcze, że przestępcy są często powiązani z policją i to policja mogła powiadomić nożowników o naszej trasie. Pozostało jeszcze wyrobienie wyjazdowej wizy. Na szczęście ambasada kolumbijska przesłała faxem kopię wizy. Nową wizę załatwiałem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych (DAX) w przeciągu dwóch dni. Bilet wyjazdowy z Kolumbii – na szczęście wystarczył autobusowy do granicy, ksero gotówki min. 500 USD, fotografie, odciski linii papilarnych 10 palców. W ministerstwie jak się okazało pracuje Kolumbijczyk, który studiował w Polsce, przyspieszył on formalności i zwolnił z ponownej opłaty za wizę. Bilet wyjazdowy do granicy z Ekwadorem powoduje rezygnację z dalszego zwiedzania Kolumbii. Nocnym autobusem jedziemy do granicy, trwa to prawie dobę, a granica w nocy jest zamknięta, ale i tu mamy problemy. Brak pieczątki wjazdowej do Kolumbii świadczy o nielegalnym pobycie w tym kraju, długie tłumaczenie oraz wiza wydana w ministerstwie, przekonuje pograniczników, ale tylko w moim przypadku. Mój towarzysz podróży musi uiścić opłatę dodatkową w wysokości ok. 50 USD.

Ekwador 24 – 30.01. 2006

Pierwszym miastem w tym kraju jest Otavalo. Nie ma tu problemu ze znalezieniem taniego lokum. Wybieramy Residencjonal Santa Fe (5 USD/os). Jest tu wiele sklepów z rękodziełem, ponadto przed południem na jednym z placów jest słynny bazar odwiedzany przez licznych turystów. Nie mniej ciekawe są okolice miasta. Idziemy pieszo nad powulkaniczne Jez. San Pablo. Położone jest ono nad miastem, z drogi roztacza się rozległy widok na całe miasto i okolicę. Jezioro otoczone jest licznymi wioskami a nad jeziorem dominuje wysoki wulkan, niestety częściowo spowity w chmurach. Z Otavalo do Quito odjeżdża wiele autobusów (2 USD). W stolicy dworzec autobusowy otwarty jest całą dobę, czynna jest też przechowalnia bagażu, której personel pracuje w sąsiedniej pralni. W pobliżu dworca jest kilka tanich hoteli w cenie od 6 USD/os. Stare miasto 2-milionowego Quito znajduje się blisko dworca i jest jednym z przyjemniejszych miast Ameryki Południowej. Cały dzień wystarczy na zwiedzenie starego Quito. Należy pamiętać, że miasto leży na wysokości 3000 m.n.p.m., a spacery po stromych ulicach mogą spowodować objawy choroby wysokogórskiej. Architektura jest tu podobna do innych miast Ameryki hiszpańskiej, jednak śródgórskie położenie i strome ulice nadają swoisty charakter miastu. W Quito podobnie jak w innych większych miastach krajów andyjskich, aby wyjść z dworca do autobusu należy kupić tzw. bilet peronowy. Do Banios dojeżdżamy za 3,5 USD/os. Tuż przy dworcu na ul. Maldonado jest przyjemne Hospendaje Intiraymi, w którym za nocleg płacimy po 4 USD/os. Banios jest niewątpliwie chyba najbardziej turystycznym miastem Ekwadoru, w którym wielu podróżnych zatrzymuje się na dłużej. W mieście jest wiele agencji turystycznych, które organizują różnorakie wycieczki w góry i po okolicy oraz spływy rzekami. Niestety natrafiliśmy na niski pułap chmur, i wyjazd w góry nie miałby sensu, natomiast wynajmujemy rowery (4 USD za rower) i jedziemy górską asfaltową drogą do Puyo. Po drodze znajduje się wiele wodospadów w tym najciekawszy Diablo. Intensywny deszcz zakłócił naszą eskapadę, jednak dotrwaliśmy do końca. Z Puyo wróciliśmy mikrobusem płacąc podwójną stawkę za rowery przewożone na dachu. W mieście zażywamy jeszcze kąpieli na odkrytym basenie z gorąca mineralną wodą (1 USD). Hotel Nuco Hausi oferuje noclegi po 3 USD. Na pobliskiej stacji kolejowej o godz. 16.00 rozpoczyna się sprzedaż biletów kolejowych (po 11 USD) na turystyczny pociąg do Alausi. Przy kasie informacją rzucającą się w oczy i co jest rzadkością również po angielsku jest ogłoszenie, że za bilety nie można płacić banknotami 100 dolarowymi. Jest to dziwaczne, że nie przyjmuje się pieniędzy legalnie obowiązujących. Wymiana takiego banknotu, bo tylko takie nam pozostały zajęła ponad 2 godz. Na stacji warto być wcześniej, aby zająć miejsce na dachu, co dla wielu podróżnych zwłaszcza z Ameryki Północnej jest ogromną atrakcją. Jazda trwa 6 godzin i ładne widoki rozpoczynają się od połowy trasy, pociąg zmienia kierunki, aby dotrzeć do tzw. diabelskiego miejsca, w którym jest krótka przerwa w podróży. Jeszcze tego samego dnia jedziemy autobusem (5 USD) do Comanki. Jest to spore kolonialne miasto z katedrą, w której znajduje się nieco kiczowata figura Jana Pawła II. Nocujemy w centrum położonym Hot. Comence Norte (4 USD/os), którego wyposażenie przypomina lata 30 ubiegłego wieku. Do granicy można dojechać za 5 USD. Przejście granicy odbywa się wyjątkowo sprawnie bez zbędnych formalności.

Peru 30.01 – 15.02. 2006

W Peru na granicy otrzymujemy wkładki turystyczne, które należy oddać przy wyjeździe. Bank jest zamknięty, cynkciarze płacą po 3,6 soli za 1 USD. Jeszcze tego samego dnia okazało się, że Latynosi nie tylko fałszują pieniądze Wuja Sama, ale także własną walutę, mnie akurat wciśnięto pewnie świadomie podróbkę monety 5 soli (chciałem ją zachować, ale przypadkowo wydałem). Do miasta (10 km) kursują mikrobusy (colektivo) w stałej cenie 2,5 soli. W mieście z racji pobliskiej granicy jest wiele hoteli, wybieramy Hot. Cordova na ul. Abad Puell w cenie 10 soli/os. Do Limy jadę autobusem firmy CIAL (50 soli), mój kompan postanawia jechać do peruwiańskiej Amazonii i dalej płynąc do Manaus. Tzw. panamerykana jest zwykłą asfaltową drogą biegnącą częściowo nad morzem. Nie ma tu wielkiego ruchu, okolica pustynna, nieliczne zabudowania przypominają peryferie Afryki. Dopiero 200 km przed Limą wśród klifów schodzących do oceanu pojawiają się nieliczne przystanie rybackie. Lima nie posiada centralnego dworca autobusowego, autobusy każdej firmy a jest ich wiele odjeżdżają z sprzed biur i odnalezienie właściwego nastręcza niemałe trudności, szczególnie w godzinach wieczornych. Łatwo odnajduję Hot.Espania w starym kolonialnym domu, bardzo popularny wśród plecakowiczów. Jest tu bar, internet, wymiana pieniędzy, ale po kiepskim kursie. Obecnie Lima ma ponad 8 mil. mieszkańców i jest niebezpiecznym miastem, podobnie jak większość miast regionu otoczona jest wianuszkiem dzielnic nędzy. Warto spędzić tu trochę czasu, aby zapoznać się z tym miejscem. Jest to kilka placów z zielenią w tym Plaza Mayor, ulica chińska, Muzeum Sądownictwa (bezpł) z ciekawym egzekwowaniem zeznań, Muzeum Poczty (bezpł), Muzeum Santo Domingo (kościół z klasztorem) – 5,5 soli, ale najciekawszy jest klasztor San Francisco z oryginalnymi pomieszczeniami, biblioteką i katakumbami pełniącymi rolę cmentarza. Z Limy do La Oroya wiedzie kolej Malinowskiego, obecnie odbywa się na niej tylko z rzadka ruch towarowy a pociągi osobowe kursują parę razy w roku w największe święta. Autobusem do La Oroya (8 soli) dojechałem taxi (6soli) inaczej bym nie zdążył i nie trafił. Droga prowadzi wzdłuż kolei, jednak podróż pociągiem jadącym przez liczne pętle i tunele jest niewątpliwie jedyną w swoim rodzaju. Na przełęczy 4880 m.n.p.m z okien autobusu widać jasny pomnik Malinowskiego. Wracam autobusem do Limy, tym razem na szczęście do centrum. Nocnym autobusem Humanga Expres z ul Montevideo 779-91 jadę do Nazca (30soli) słynnych z figur naskalnych. Przy ul Lima jest tani Hot.Nazca (10 soli), wiele biur turystycznych oferuje loty samolotem już od 35 USD + 10 USD opłaty lotniskowej, w cenie wliczony jest dojazd i seans filmowy o figurach. Przeloty odbywają się samolotami CESNA i trwają ok. 30 min. Pustynny klimat powoduje, że widoczność jest dobra przez cały rok, także suchy klimat zadecydował o wielowiekowym przetrwaniu figur, chociaż czas i wiatr rozmywają rysunki. Wieczorne autobusy (55soli) do Cusco (nie ma przedpołudniowych) mają przystanek i biura sprzedaży biletów 1,5 km od miasta na rozwidleniu dróg. Z ronda w pobliżu dworca autobusowego w Cusco jadę colectivo za 0,65 soli do centrum. Cusco stara stolica Inków skupia wiele agencji turystycznych, informację turystyczną, hoteli, restauracji i sklepów a wszystko to z myślą o odwiedzających miasto i okolicę licznych turystach. Zatrzymuję się w Royal Cusco (15 soli), ale przy odrobinie szczęścia można znaleźć lokum już od 10 soli. W pobliskiej agencji przy calle Tecscecocha 429 kupuję wyjazd do Machu Picchu za 125 USD. W pełni sezonu niekiedy na wolne miejsca w pociągu trzeba czekać parę dni. Rano autobus z przewodnikiem zawozi grupę do Pisac (wstęp płatny 40 soli) po drodze przerwa na obiad w turystycznej restauracji w Urubamba po 15 soli, ale w lokalnym barze obiad kosztuje 3 soli, po południu zwiedzamy jeszcze Ollantaytambo, ślicznie położone miasteczko z inkaskimi ruinami. O godz. 20.00 jadę pociągiem do Aquas Calientes, przed stacją czeka wysłannik hotelu. Hostal Adelas ze śniadaniem i gorącą wodą, okna wychodzą na niesamowicie wzburzoną w porze deszczowej górską rzekę Urubamba. Cena agencji turystycznej zawiera wstęp do Machu Picchu (80 soli), ale nie obejmuje przewodnika i dojazdu do ruin, która wynosi 12 USD. Idę drogą ok. 1km, za mostem ścieżką a właściwie schodami pod górę przez las razem nieco ponad godzinę. Machu Picchu robi wrażenie, pół dnia w zupełności wystarcza. Trzeba pamiętać, że nazwy budowli zostały nadane współcześnie a ich przeznaczenie nie do końca jest jasne. Mając nieco więcej czasu warto podejść pod most Inków, którego prawie nikt nie ogląda oraz do Intipunktu skąd prowadzi szlak Inków. Po południu zażywam kąpieli w termach (wstęp 10 soli). Aby najtaniej dotrzeć do Machu Pichu należy wybrać trasę przez Santa Maria i Santa Teresa, aby ją pokonać potrzeba paru dni i najlepiej odbyć ją w kilka osób. Pociąg do Ollantaytambo jest o godz. 5. 45. tam czekają już autobusy do Cusco (5 soli). Pozostałą część dnia przeznaczam na dalsze zwiedzanie miasta. W tej samej agencji kupuję bilet firmy Colca do Arequipy (40 soli). Arequipa nosi nazwę białego miasta, nazwa wywodzi się od białego kamienia, z którego zbudowane jest centrum miasta. Najciekawszym obiektem jest klasztor Santa Catalina (wstęp 25 soli) w pobliżu, którego znajduje się skromny Hot. Casa La Reyna z dormitorium w cenie 12 soli. Przy Plaza de Armas znajduje się rzetelna informacja turystyczna. Z poznanym Niemcem jedziemy do Kanionu Colca. Droga wiedzie przez malowniczą okolicę, z wielu stron widoczne są wysokie góry i ośnieżone wulkany a na wysokogórskich stepach niekiedy przy samej drodze pasą się lamy i wikunie. Docieramy do Cobanaconde jest to ni wieś ni miasteczko, w miejscowych hotelikach można przenocować za 10 soli. Niestety siąpiący deszcz i mgła zniechęcają do zejścia na dno kanionu, które zajmuje 3 – 4 godziny. Prowadzą tam 3 ścieżki zakończone wiszącymi kładkami. Cofamy się do La Cruz de Condor. Jest to punkt widokowy wznoszący się 1200 m nad rzeką, ponoć najlepsze miejsce do oglądania kondorów. Mgła i deszcz utrudniają obserwację, tylko przez parę minut zobaczyliśmy dno kanionu i raz 2 kondory i to dość wysoko. Niestety na tak długiej i zróżnicowanej trasie trudno przebywać zawsze w optymalnych warunkach pogodowych. Zatrzymujemy się jeszcze w Chivay w Hostelu Ricardito (10 soli) z gorącą wodą i możliwością prania. Jest to bardzo ładna okolica, miejscowe agencje oferują trekkingi i wejścia na wulkany o wysokości 5000 – 6000 m n.p.m. w cenie od 50 USD za 2 dni. Robię parogodzinny spacer na drugą stronę rzeki. Nadrzeczna ulica nosi nazwę Polonia na cześć Polaków, którzy pierwsi przepłynęli kanion w czerwcu 1981r. Rzeczywista jego głębokość wymaga dyskusji. Przeciwlegle góry są znacznie od siebie oddalone i w najszerszym miejscu osiągają aż 60 km. Peruwiańczycy twierdzą, że jest to najgłębszy kanion świata, choć ostatnio pomierzono jeszcze głębszy Cotahuasi. Tak naprawdę tylko w paru miejscach i to zwykle po jednej stronie rzeki występują ponad tysięczne urwiska, a często zbocza służą jako pastwiska lub tereny uprawne. Z Arequipy do Puno autobus kosztuje 12 soli, trasa jest bardzo widokowa, wulkany, lasy, a na wolnych obszarach widzimy rzadkie objęte ochroną guanaco. Mijamy slamsowatą Juliakę i wkrótce jesteśmy na porządnym dworcu w Puno. Motorową rikszą jadę do centrum, hotel, w którym mam się zatrzymać jest zastawiony trybunami a na ulicy kłębią się tłumy ludzi, w mieście akurat trwa festiwal. W tym czasie trudno znaleźć wolne miejsce w hotelu, ale przy ul. Los Incas 208 w Hot. Santa Rosa jest wolna jedynka w cenie 10 soli. Korzystam z okazji i staję się biernym uczestnikiem uroczystości. Wyznaczonymi ulicami suną przebierańcy i orkiestry a największą uciechą jest obrzucanie wszystkich balonikami wypełnionymi wodą. Alkohol także ma nie małe powodzenie zarówno wśród grajków jak i gapiów płci obojga. Zabawa trwa do późna w nocy, ale jest monotonna, wygrywana jest tylko jedna melodia w tak, której uczestnicy wykonują jeden i ten sam pląs. Całości towarzyszy woń alkoholu, potu i uryny. Nazajutrz za 20 soli kupuję wycieczkę na pływające wyspy Uros na Jez. Titicaca. Jest to ciekawe miejsce przypominające sztucznie utrzymywany skansen. Z myślą o turystach pobudowano wiele fantastycznych łodzi wręcz statków nie mających nic wspólnego z dawnymi wzorami. Rosnąca trzcina jest jadalna w smaku podobna do banana i w działaniu podobno lecznicza. Samo Puno nie ma spektakularnych zabytków, można, co najwyżej zajrzeć do katedry i muzeum żeglugi. Dworzec z autobusami do granicy boliwijskiej w Yanguyo jest w innej części miasta. Autobusy jeżdżą często a bilety kosztują 5 soli. Od autobusu do przejścia granicznego jest 2 km, liczne rowerowe riksze oferują przejazd już od 1,5 soli.

Boliwia 15.02 – 1.03.2006

Odprawa graniczna wyjątkowo sprawna i to po obu stronach. Na granicy wymieniam pieniądze po kursie 1 sol – 2.3 boliviano. Przejazd colectivo do Copacabana kosztuje 2,5 boliviano. Miasteczko położone malowniczo, z wieloma hotelami, sklepami i restauracjami, których specjalnością jest lokalny pstrąg. Z pobliskiej góry z drogą krzyżową roztacza się rozległy widok na miasto i jezioro. Płynę na całodniową wycieczkę statkiem na Isla de Sol (20 boliviano). Jez.Titicaca w Boliwii jest zupełnie inne niż w Peru. Isla de Sol jest górzysta i sucha, prawie przez cały rok panuje tu słoneczna pogoda. Przejście wyspy szlakiem turystycznym zajmuje 4 godz., trasa jest łatwa, pogoda wspaniała a dodatkową atrakcją są kołujące nad wyspą kondory. Autobus do La Paz (15 + 1,5 boliviano za przepłynięcie promem) jedzie 4 godz. W La Paz idę na Plaza St. Francisco, w pobliżu na ul. Jimenez 818 mieści się Hotel Cactus, w dormitorium którego można przenocować za 25 boliviano. La Paz jest niewątpliwie najciekawszą stolicą z dotychczas poznanych stolic, co nie znaczy, że bezpieczną. Jest typową metropolią latynoską z w miarę wielkomiejskim centrum, i dzielnicami biedoty pnącymi się w górę na kilkaset metrów. Egzotyczny tzw. targ czarownic nie jest już tym czy był dawniej, ale asortyment sprzedawanych towarów w tym płodów lam, czaszek i nie odgadnionych mikstur świadczy jeszcze, że tradycyjna medycyna indiańska i inkaskie wierzenia współegzystuja ze współczesną medycyną i wiarą katolicką. W tej dzielnicy znajduje się Muzeum Koki (8 boliviano). Dawniej dla Indian a obecnie dla większości mieszkańców Andów jest rośliną mityczną niemal świętą. We współczesnym świecie zdania na temat rośliny są podzielone a i zastosowanie jest różnorakie od produkcji kokainy, przez Coka Colę po różnorodne medykamenty. Następnym etapem jest Oruro (autobus 20 boliviano). Miasto jest nie ciekawe. Jest jedynie przystankiem w drodze do Uyuni. Jest to czas karnawału, 19 lutego w mieście odbywa się festiwal. Cały dzień głównymi ulicami ciągną orkiestry, w których dominują trąby i bębny, grające bezustannie te same melodie. Pomiędzy nimi grupy tak samo ubranych kobiet i mężczyzn z grzechotkami, chustami i różnymi rekwizytami. Widownia oblewa się wodą na różne sposoby i spryskuje się pianą. W sumie cała impreza podobna do tej w Puno. Nocnym autobusem (30 boliviano) marną drogą przez zupełne bezludzia jadę do Uyuni. Na miejscu jestem przed godz. 5, autobus staje przed otwartym hotelem z barem i agencją turystyczną, w której 3 dniowy wyjazd na salary kosztuje 60 USD. Wystarczy pochodzić po mieście, aby taką samą znaleźć za 55 USD + 4 USD za wstęp do Laguna Colorado. Najwięcej agencji jest przy dworcu kolejowym. Organizują wycieczki 1, 3 i 4 dniowe pojazdami terenowymi a programy wszystkich są takie same. W tym okresie Salar Uyuni jest zalany wodą, ale warstwa wody dodaje tylko uroku, jedynie Wyspa Kaktusów zimą jest niedostępna. Głębokość salaru dochodzi do 6 m, po środku znajduje się hotel zbudowany z bloków solnych. Dalsza trasa prowadzi przez antyplano, po bokach ośnieżone wulkany, dziwne formacje skalne przypominające scenerię westernów. Liczne jeziora zwane lokalnie lagunami zawierają boraks, który pozwala tylko na życie mikroorganizmom a te są jedynym pożywieniem dla barwnych i fotogenicznych flamingów. Noclegi w salach zbiorowych, zimna woda z beczki, jest chłodnawo nad ranem szron, a przecież jest to tutejsze lato, w miesiącach letnich panują tu siarczyste mrozy. Ostatniego dnia wyjazd przed godz.5, aby przed świtem zdążyć do gejzerów, o tej porze jest bezwietrznie a unoszące się pary, zapach siarki i bulgoczące wulkany błotne przy wschodzącym słońcu powodują niesamowite widoki i atmosferę. Należy pamiętać, że przebywamy na wysokości ponad 4000 m n p m, a przy gejzerach na ok. 4900 m n p. m. Po śniadaniu kąpiel w termalnym płytkim jeziorku, w którym naliczyliśmy jednocześnie ponad 20 narodowości. Przy granicy z Chile jest jeszcze Laguna Blanca słynna z odbicia w wodzie okolicznych wulkanów. Wracamy inną krótszą drogą, na zakończenie przed samym Uyuni postój przy cmentarzysku starego taboru kolejowego. Jeszcze tego samego dnia jest nocny autobus do La Paz (60 boliviano). Od gringo żądają 100 i nie pomagają żadne protesty, ale miła Argentynka kupuje mi bilet po normalnej cenie. W La Paz robię jednodniową przerwę i następnego dnia mikrobusem za 1,30 boliviano jadę do dzielnicy Villa Fatima, skąd odjeżdżają autobusy do Rurrenabaque zwane potocznie Rurre. Autobus kosztuje 50 boliviano i jedzie około 20 godzin. Wiatr z nad Basenu Amazonki przynosi ulewny deszcz, przechodzący w gwałtowną śnieżycę. Chwilami widać ośnieżone szczyty, wkrótce następuje długi i karkołomny zjazd w dół. Góry stają się porośnięte lasem, miejscami szumią wysokie wodospady. Rurrenabaque wita deszczową pogodą. Wiele agencji oferuje parodniowe wypady do tropikalnego lasu i na pampę, Pora deszczowa, spowodowała brak odwiedzających, a tym samym nie mam szans na udanie się na pampę. Większym problemem jest brak transportu do granicy brazylijskiej, przewoźnicy twierdzą, że rzeki rozmyły drogę, która nie prędko będzie przejezdna. Spotkani Czesi decydują się na transport barką wiozącą lokalne kasztany, problem w tym, że nie wiadomo, kiedy odpłynie a podróż trwa od 7 do 9 dni. Spotykam jeszcze Europejczyka ubranego jak XIX-wieczni rosyjscy chłopi, okazuje się, że w okolicy mieszka od kilku pokoleń kilkadziesiąt rodzin rosyjskich starowierów, którzy zachowali stare zwyczaje i ojczysty język. Z lokalnego lotniska latają tylko samoloty do La Paz. Jedynym wyjściem jest dotarcie do Trinidadu. Przejazd autobusami (20 + 80 bolivianów) zajmuje 2 dni z przesiadką w St. Boria (nocleg 10 boliviano). Droga gruntowa, miejscami prowadzi groblą, liczne tartaki przyczyniły się znacznie do przetrzebienia miejscowych lasów, dominuje roślinność trawiasta i krzewiasta z dużą ilością bydła, koni i osłów. Niecodziennym widokiem są duże obszary podtopionych obszarów trawiastych przypominających dawne Polesie. Mijamy, nieliczne skupiska nędznych domostw i pojedyncze hacjendy. Drogę do Trynidadu urozmaicają 3 przeprawy promem przez szerokie rzeki, barwne motyle i liczne ptaki od maleńkich po duże wielkości bociana, w tym niezwykle kolorowe papugi. W Trynidadzie trwa jakieś lokalne święto, wszystko zamknięte, przy ul. La Paz 303 znajduję stary podupadły hotel Yacuma (25 boliviano). W mieście brak jakiejkolwiek informacji, nikt nic nie wie, wreszcie w najlepszym hotelu właścicielka twierdzi, że statki do Guayaramerin płyną ok. 6 dni i odpływają nieregularnie a jedynym codziennym połączeniem jest samolot, a wszystkie sprawy należy załatwić rano na lotnisku. Rankiem mototaxi za 7 boliviano jadę 3 km na lotnisko. Na tej trasie lata codziennie linia Amazonas i wojskowa TAM. Wojskowi doradzają TAM, za bilet płacę 460 + 10 boliviano. Samolot 40 miejscowy, ma tą zaletę, że leci stosunkowo nisko i mam okazję na obserwację Amazonii z innej perspektywy. Tylko miejscami występują zwarte wielopiętrowe lasy, ale najciekawiej przedstawiają się systemy wodne. Rzeki z Andów niosą zawiesinę i mają kolor kawy z mlekiem, natomiast starorzecza, jeziora i rzeki wypływające z jezior na terenie Amazonii posiadają wodę brunatno-czarną o genezie bagiennej. Samolot ląduje jeszcze w Riberalta, w Guayaramerin lotnisko jest kilkaset metrów od miasta. W pobliżu jest czysty Hot. Litoral (20 boliviano). W mieście również trwa festiwal, niewiele różniący się od poprzednich. Kupuję hamak za 40 boliviano, przy przystani jest policja graniczna i wymiana pieniędzy. Za łódź na brzeg brazylijski płacę 7 boliviano.

Brazylia 1 – 10. 03 2006

Tuż po wylądowaniu w Guajara-Mirim pierwszy kontakt mam ze służbą sanitarną. Interesuje ich szczepienie na żółtą febrę, byłem zaszczepiony, ale nie mogłem tego udokumentować gdyż w Kolumbii zrabowano mi i ten dokument. Na szczęście brazylijskie Ministerstwo Zdrowia zaszczepia bezpłatnie wszystkich wjeżdżających z krajów Basenu Amazonki. Formalności graniczne załatwia Policja Federalna, którą należy odszukać w mieście. Istotnym problemem jest wymiana pieniędzy, lokalne banki nie prowadzą wymiany, brak jest kantorów, a miejscowi sklepikarze i hotelarze nie są zainteresowani obcą walutą. Radzą mi płynąć na drugi brzeg, widocznie jest tu jakaś dziwna specjalizacja. Za pieniądze wymienione jeszcze w Boliwii kupuję na dworcu bilet na nocny autobus do Porto Velho (31 reali). W starym dworcu kolejowym mieści się lokalne muzeum przyrodniczo – etnograficzne z działem kolejnictwa. Autobusy w Brazylii są nowoczesne, z klimatyzacją włączaną do maksimum. Może jest to przyjemne, ale na pewno nie zdrowe wchodzenie z gorącego i wilgotnego powietrza do wnętrza przypominającego lodówkę. Dworzec w Porto Velho znajduje się na obrzeżu centrum i ma połączenia z resztą kraju. Przy samym dworcu a przed Luna Parkiem jest skromny Hotel Saocristo (10 reali). Hotel jak prawie wszystkie w Amazonii nie ma ciepłej wody, natomiast o wiele ważniejszy jest termos z zimna wodą do picia. Teoretycznie z Porto Velho prowadzi droga do Manaus, niektóre linie reklamują nawet połączenia w tym kierunku, ale to teoria w praktyce pozostaje statek. Bilet najlepiej kupić w porcie, pierwotna cena 120 reali zeszła do 100 a miejscowi płacili po 90. Port to dużo powiedziane, aby wejść na statek należy przejść po licznych kłodach, deskach i trapach leżących w mule i przerzuconych nad wodą. I tutaj wynikł problem z wymianą pieniędzy, w paru bankach tasiemcowe kolejki do bankomatów i mniejsze do kas, a wszystko pod czułym okiem licznych ochroniarzy. Jeden z załogantów statku wiezie mnie motocyklem do anonimowego ni to biura ni kantoru. Zwiedzam mało ciekawe miasto, jedynym interesującym obiektem jest Muzeum Kolejnictwa (bezpłatne) z taborem i wyposażeniem kolejowym z pocz. XX wieku. Statek do Manaus odpływa 2 razy w tygodniu w godzinach popołudniowych. Na statku jestem w południe, jest już kilkanaście osób, okazuje się, że na statku można spać dzień wcześniej. Rozwieszam hamak, statek zapełnia się szybko pasażerami. Cały czas trwa załadunek oczywiście ręczny, kilku tragarzy wnosi na dolny pokład setki kartonów i skrzynek z pomidorami, ziemniakami i owocami. Na zewnątrz bujają się klatki z żywym drobiem prawdopodobnie będącym wyżywieniem dla pasażerów. Z maszynerii dochodzą dziwne odgłosy i smród spalonego oleju. Wiadomo już, że dziś nie wypłyniemy. Pierwsza noc w hamaku na statku, byłaby miła gdyby nie mrowie dokuczliwych muszek, wszelkie odstraszacze chemiczne nie na wiele pomagają, ponoć najskuteczniejsza jest większa dawka witaminy B12. Na środkowym mieszkalnym pokładzie wielkości szkolnej sali rozwieszono na różnej wysokości prawie 150 hamaków, a pokład zawalono bagażami. Jest to widok niesamowity przypominający XIX wiecznych emigrantów płynących do Nowego Świata. Rankiem idę do pobliskiego sklepiku, na statek wracają osoby, które spędziły noc w domach. Silnik uruchomiono, wypływamy, ale zaraz powrót, gęsty dym przysłonił statek tak jakby wiózł setkę pyrkających syren czekających na regulację silnika. Okazuje się, że czekamy na części, które przylecą samolotem. I tak upływa następna noc na statku. Aby udobruchać pasażerów zaserwowano w jadalni śniadanie bułki, margaryna, kawa. Dostarczono części, po południu wypływamy z prawie 2 dobowym opóźnieniem. Miasto jak wszystkie położone nad wodą lepiej prezentuje się od strony rzeki. Przyjemna bryza łagodzi potworny upał. Ze statku brzegi Madeiry robią wrażenie porośniętych lasem, bardzo rzadko pojawiają się pojedyncze domy. Padają krótkie przelotne deszcze, ale stan wody jest wysoki, a rzeka ma 2 – 3 km szerokości. Statek przypływa 2 razy do miasteczek, ale szybko odpływa, w jednym z nich stoi barka załadowana workami z napisem Industria Kowalski. Na obiady makaron wymiennie z ryżem, kurczak lub wołowina, surówka i wywar z owoców, kolacyjne menu podobne do obiadowego. Trzeci najwyższy pokład z barem i lokalnym disco jest miejscem towarzyskim. Ponadto wieczorami czynny jest darmowy grill z lokalnymi rybami i wołowiną. Wpływamy na Amazonkę i płyniemy w górę rzeki jest ona ponad 2 razy szersza, a na prostym odcinku rzeki horyzont stanowi linia styku wody i nieba. W czasie podróży często pojawiają się duże czarne ptaki, kształtem skrzydeł podobne do kondora, wyskakujące ryby a nawet jasnego skaczącego delfina. Przed Manaus na długim odcinku rzeka niesie 2 kolory wody, ciemną przejrzystą z Rio Negro i mętną kawową z głównego nurtu. Mijamy wiele statków a właściwie barek towarowych załadowanych kontenerami, samochodami i beczkami. Wreszcie w nocy po 55 godzinach dobijamy do portu w Manaus. Poznany na statku Portugalczyk znawca Brazylii i były instruktor walk wschodnich, radzi, aby pod żadnym pozorem nie wychodzić na brzeg, twierdzi, że zdarzały się również nocne napady na stojący statek, wtedy należy uciekać na górny pokład. Nad ranem razem idziemy do centrum, w którym jest wiele hoteli wynajmujących pokoje na godziny. Na ul Joaquin Nabuco 687 wybiera Hot.Doral (24 reale/2os) z pokojem 308 mającym taras i ładny widok na miasto. Manaus niegdyś miasto niezwykłe, obrosłe legendą, jest dziś 3 milionową metropolią. Z dawnej świetności pozostała słynna opera, zabytkowy tramwaj, stare hale targowe (merkado) budowane na wzór paryskich, są tym, czym były dawniej. Warto zajrzeć do działu rybnego i owocowego są też stoiska z rękodziełem i pamiątkami, mnie najbardziej podobała się oryginalna biżuteria wykonana z nasion i piór egzotycznych ptaków. Jest też pałac gubernatora – Palacio Rio Negro z tyłu zlokalizowanym skansenem i pawilonem numizmatycznym (bezpłatnie). W pobliżu pałacu malownicze nadrzeczne chaty na wysokich palach przypominają o ogromnych nierównościach społecznych. Warto jeszcze zajść do Muzeum Homem do Norte (Człowieka Północy) nazwa nadana przez urzędników z południa, prezentujące archeologię i etnografię Indian (bezpłatnie). Ale prawdziwy rytm miasta można wyczuć tylko nad Amazonką, to statki, barki, i warsztaty naprawcze stworzyły to miasto i ciągle decydują o jego dalszym rozwoju. Portugalczyk namawia mnie na wyjazd do Gujany, ale ze względu na brak szybkiego dotarcia do Wenezueli rezygnuję z jego propozycji. Na odległy dworzec autobusowy jadę za 1,8 reala. Kupuję bilet do Boa Vista (80 reali) na godz. 20. Już dwie godziny przed miastem widać wyraźne zmiany w krajobrazie, znikły lasy, dominują obszary trawiaste z kępami drzew i widocznymi w dali wzgórzami. Autobus do granicznej Paracaima jest o godz. 12. i kosztuje 15 reali. Czekając na dworcu spotykam Argentyńczyka – dziennikarza, z którym wdaję się w dyskusję na temat mentalności latynoskiej. Po 4-ro godzinach jestem na granicy. Nie ma tu problemu z wymianą pieniędzy po kursie 1 real – 1100 boliwarów, 1 USD – 2100 boliwarów.

Wenezuela 10 – 15.03.2006

Z granicy do Santa Elena jest 15 km i na tym odcinku są tylko taxi lub przygodne samochody. Zatrzymuję jakiś samochód i za 4000 boliwarów jestem w centrum miasteczka. Zatrzymuję się w Casa de Gladys (10000 boliwarów). Miasteczko jest najlepszym miejscem do wypadów na Gran Sabana i na Roraimę – górę (2850 m. n.p.m.) leżącą na styku 3 państw. Kupuję w agencji Francesco Alvarez (e-mail rstagransabana@hotmail.com) dwudniowy wyjazd na Gran Sabana. (50USD) cena nie obejmuje noclegu i wyżywienia. Wycieczka pozwala na zaznajomienie się z Gran Sabana czyli Wielką Sawanną będącą częścią Wyżyny Gujańskiej. Obszar jest wyżynny trawiasty z licznymi kępami drzew i palm rosnących w zagłębieniach i dolinach rzek. Największe wrażenie sprawia cisza i totalna pustka ciągnąca się we wszystkich kierunkach. Wyjazd to oglądanie kolejnych miejsc widokowych i kąpieli pod licznymi wodospadami w tym najwyższym Salto Kama (55 m) z mieniącą się pełną tęczą. W wielu miejscach podziwiamy ogromne góry stołowe zbudowane z prekambryjskich piaskowców zwane tepui o płaskich powierzchniach i pionowych ścianach zazwyczaj nawet w słoneczne dni otulone są one mgłą. W ostatnich latach populistyczny prezydent Chavez obłożył wysokimi podatkami wszystkich, którzy cokolwiek posiadają, spowodowało to szybki wzrost cen usług turystycznych, obecnie 6 dniowy trekking na Roaimę kosztuje już prawie 400 USD, w podobnej cenie jest Salto Angel, dla porównania litr benzyny kosztuje 60 boliwiarów, czyli ok. paru centów amerykańskich. Niskie ceny powodują masowy przemyt benzyny do Brazylii, co jest przyczyną pernamentnego braku paliwa na jedynej stacji benzynowej w mieście. Reklamowane wcześniej nieliczne wioski indiańskie, w których się zatrzymujemy niczym nie różnią się od innych osiedli. Właściciel agencji załatwia wszystkim chętnym ponoć tańsze bilety autobusowe, jadę nocnym autobusem (30000 boliwiarów) do Ciudad Bolivar. Autobusy są parokrotnie zatrzymywane przez patrole wojskowe, żołnierze ponoć szukają broni i narkotyków, ale robią to bez entuzjazmu. Obywatele muszą wiedzieć, że w kraju jest porządek a prezydent sprawuje kontrolę nad wszystkim. Z dworca do centrum jest ok. 2 km, w pobliżu katedry na ul. Boyaca 26 mieści się przyzwoita Posada Don Carlos, w której nocleg w hamaku kosztuje 12000 boliwarów. Jest to stare malownicze miasto z nadrzecznym bulwarem i wieloma kolorowymi domami. Jest tu również jedyny ogromny most nad Orinoco. Przed miejscowym lotniskiem stoi samolot z lat 30-tych XX w Jimmy Angela – amerykańskiego odkrywcy najwyższego wodospadu na świecie. Niestety zbliża się termin powrotu a zostało jeszcze tyle rzeczy do obejrzenia. Wypada jeszcze zrobić zakupy do Polski, niestety w mieście jak i w całej Wenezueli nie ma nic ciekawego. Zostaje alkohol, jest on sprzedawany tylko w 2-ch sklepach a właściwie okratowanych straganach, wybieram na chybił trafił dwie butelki rumu. Nocnym autobusem z rozkładanymi siedzeniami (40000 boliwiarów) jadę do Caracas, autobus staje na prywatnym dworcu, ale na szczęście w pobliżu jest metro. Prosto jadę na lotnisko i po 6-ciu godzinach wchodzę do sali odlotów. W lotniskowych sklepach ceny kosmiczne, ale są tu wyroby wenezuelskie, których nigdzie więcej nie widziałem.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u