Pod żaglami dookoła świata – Marta Sziłajtis-Obiegło

Marta Sziłajtis-Obiegło

I etap WENEZUELA – PANAMA

27.04.2008

Od dwóch godzin już samotną żeglarką jestem. Ruszyłyśmy na Panamę około dwunastej. Kotwica OK, taktiki tylko czasami..

Nikt nie mówił, że będzie lekko, ale że aż tak!
W nocy sztormik, dziś cale niebo zasnute niskimi ciemnymi chmurami i już tylko 6B pokazuje.
Skąd wiem? Bo przed szóstą  tacktiki ożyły i pokazują.
Już dojeżdżam do północnej granicy wysepek i za jakieś 3 h zmienię kurs na zasłużony fordewind i może wreszcie sie zdrzemnę.

II etap PANAMA – GALAPAGOS

04.06.2008

Strasznie pracowity dzień miałam. Rano burza! Szybko zrobiłam kila zdjęć wielkim chmurom o ślicznym kolorze i zdążyłam się ubrać w sztormiak, bo razem z chmurami przyszło trochę wiatru i można było sobie posterować. Jednak wiatr się szybko skończył a ulewny deszcz nie… Wyciągnęłam miskę i wiaderko – korzystając z nadprogramowej wody -można nawet pranie zrobić. Lało jednak tak równo, ze aż prysznic wzięłam pod chmurka 🙂 Niestety po nic, bo juz za dwie godziny byłam cała brudna bo pasek od pompy wody słonej w silniku trzeba było wymienić. Na początku nie mogłam znaleźć klucza, potem jeszcze dwie bardzo uparte śruby, ale już gotowe. Zadowolona z tak wielkiego dokonania zrobiłam aż obiad! Taki prawdziwy w dużym garnku. Makaronik z pomidorkami, czosneczkiem drobno posiekanym i oliwkami – mniam… Wyszło tego sporo, ale to nie szkodzi, bo nikt mi nie da przecież po łapach za wyjadanie z garnka w nocy 🙂 Po południu wiaterek z zachodu się włączył i jakieś 3-4 węzełki na żaglu płynęłam odpoczywając po pracowitym dniu przy zasłużonym posiłku i książeczce. Teraz już ciemno, więc pomału do spania się szykuję.

11.06.2008

Jest wyspa!
Dopiero ta pierwsza- San Cristobal, ale zawsze jakaś 🙂
Jeszcze noc zygzakowania miedzy wyspami i już na ląd. A  tak świetnie się płynęło te ostatnie 3 dni, że aż żal. Rano rozrefowałam żagiel, bo się nudno zaczynało robić i znów ponad 7 kn jeżdżę. Chyba trochę schudłam, ale to nie dziwne, bo od Panamy do dziś to kuchnia podała 1 (słownie: jeden) ciepły posiłek. Słabo mi to idzie to gotowanie,
nie mogę się doczekać pierwszej lepszej pizzerii czy kebabu 🙂

Nie mogę znaleźć flagi 🙁
W locji piszą, że to prowincja Equadoru a takiej flagi to ja nie mam. Ciekawe co mi za to zrobią?

III etap                       MARKIZY

11.07.2008

Na stacji owszem mogą mi nalać wodę, ale kłopot polega na tym, że doszło do skażenia wodociagów
i coś w rodzaju sanepidu zakazało picia wody miejskiej.
Pytałam co będzie jak jednak wezmę tą wodę to mówią, że gorączka, biegunka zawroty głowy…
no to może jednak nie. Jest to problem nowy ponoć, od kilku miesięcy i wodę pitną lokalesom rozwożą w baniakach,  a jachty pływają do sąsiedniej zatoki z baniakami.

Głupie to strasznie zwłaszcza, że mi ponad 300 litrów potrzeba może jest jakaś inna opcja?
Np. ta wyspa na południe od Nuku Hiva- UA PU na NE wybrzeżu ma porcik co wygląda na mapie jakby miał keje. Jest prawie po drodze a przynajmniej bez wygłupów z baniakami.
Nie wie pan czy tam woda jest? Taka normalna – z węża na kei?

Właśnie wróciłam ze spaceru do dżungli. Właściwie to szlam po bagietkę, ale sklep był zamknięty  – siesta.  “Archeological Site” było na mapce narysowane to poszłam zobaczyć. Myślałam, że to blisko, a jednak nie, trochę ponad godzinę w jedną stronę kamienista ścieżka bardziej odpowiednia dla turystów w butach górskich niż dla żeglarek zataczających sie od prawej do lewej i to jeszcze w japonkach. W każdym razie wdrapałam się bez obrażeń wśród ogromnych drzew. Stanowisko archeologiczne bez jednego napisu i bez żadnych ludzi więc nawet nie wiem co widziałam i z jakiego to okresu, w każdym razie – dawno. Mam trochę fajnych zdjęć 🙂
Dzisiaj jest deszczowo i nie ma kurzu w powietrzu i wszystko pachnie kwiatami, krzewami
całkiem nie jak na morzu… Deszczyk nie sprzyja silikonowaniu  ani łataniu żagielka – więc już niewiele dziś zdziałam. Nic tylko ugotować zupkę chińska i iść spać.

19.07.2008

Z niemałą radością piszę, że już na wyspę dotarłam.
Noc była ciężka a co potem zaczęło się dziać już mało śmieszne było
po raz pierwszy stwierdziłam, że ten foczek to jest za duży a grot powinien mieć jeszcze przynajmniej czwarty ref.
Jakby wiatr wiał równo to może byłoby znośniej niby 30kn to nie tragedia, a jednak fale nakładające się z rożnych kierunków powodują utrudnienia w żegludze.
Dopływając do wyspy już bywam całkiem zmęczona, niewyspana, mokra i zmarznięta.
W eterze cały czas słychać panpany i maydaye.
Ciekawe co się działo dalej na południe, ponoć jeszcze fajniej..
Można się domyślić, że nie ucieszyłam się jak nie pozwolono mi zakotwiczyć przy mieście, bo wszystkie jachty maja stąd uciekać, bo przy tym wietrze jest niebezpiecznie.
Nie chciało mi się dyskutować, pojechałam od razu do Yacht Clubu. Była wolna boja, zaraz pierwsza od brzegu i pozwolili mi ją upolować.
Yacht Club został przejęty przez nowych właścicieli w ubiegłym miesiącu.
Młode amerykańskie małżeństwo z półrocznym niemowlakiem przerabiają, naprawiają, pogłębiają ale nie gotują i oficjalnie jeszcze nie działają.
Potuptałam wiec poszukiwać żywności do miasta.
Szło mi się cudownie, od prawej do lewej jak zwykle, wśród tak pięknych bujnych roślinek i tak cudnego otoczenia że nie da się opisać.
Tu jest niesamowicie pięknie!!!
Zrobiłam dużo zdjęć, ale bary zamykają o 6 więc zostało mi znaleźć market gdzie kupiłam warzywka, które teraz się gotują w garnku.
Najchętniej już bym zasnęła po tych 2 ostatnich dobach, ale jeszcze zjem i padnę
Ściskam z przecudownej wyspy

24.07.2008

Na razie to jako takiej samotności nie odczuwam.
Zaczęłam się nawet odżywiać, choć to bardzo przykre jest, tak jeść całkiem samemu.
Cale życie toczy się wewnętrznie i zależnie od nasłonecznienia i poziomu wyspania.
Albo jestem nadaktywna, przemeblowuję i sprzątam statek, uczę się hiszpańskiego i broję.
Albo się hibernuje gdzieś z książka.
i jedno dobre i drugie.
Na razie żadnych psychiatrycznych objawów nie mam 🙂
Znacznie bardziej samemu można się czuć wśród ludzi, tak mi się wydaje.
Tu mi dobrze, choć po cichu liczę, że świat jeszcze tam gdzieś istnieje.

Bezkresne morze, takie właśnie chciałam zobaczyć.
Że duże jest to troszkę czuć, ale to dobrze bo fala wygodna i dużo miejsca.
Myślę, że jak te wody były projektowane to właśnie tak żeby po przepłynięciu trochę to odczuć ale z zadowoleniem.
Dlatego Bałtyk pewnie taki mały 🙂 zmęczy cię zawsze, ale się cieszysz ze to juz drugi brzeg.

Bardzo wyraźny wschód i zachód, bardzo silne słońce w dzień i egipskie ciemności w nocy, bardzo tak równikowo
Żadnych przeszkód nawigacyjnych, żadnych statków, niedobrze, boje się, że czujność stracę.
Czekam aż wiatr będzie Estowy, żeby zamotylić żagle i jeszcze szybciej jechać.
Fakt, że tak przyjemnie to mi się dawno nie żeglowało.
Już zapomniałam, że ten statek tak potrafi.
Cały czas średnie dobowe ok 155mil i więcej.

Co do ustabilizowanego życia, to tracę pomału nadzieje, że będę kiedyś takowe prowadzić.
Aż strach się bać jak ja chodzić będę na Nuku-Hiva…

Bojler chyba działa, po 1h pracy nie piszczy silnik a woda jest cieplejsza.
Zrobiłam jeść, pół statku w szpinaku, a maszynka i podłogi w jajku..
Tak to był omlet ze szpinakiem 🙂
Nawet zjadliwe jak na moje dzieło ale wymusiło to mycie podłóg i szafek.

IV etap                       BORA BORA

25.07. 2008

Pogoda lepsza, już nie leje.
Mogłam posuszyć materace i trochę silikonu dołożyć gdzie trzeba.
Atrakcje wodne królują np jeżdżenie na desce surfingowej za motorówką 🙂
Wybiłam sobie palec skacząc do wody, uderzyłam się o płetwę i jest spuchnięty jak smok
Pytanie techniczne- czy jest jakaś różnica miedzy niebieskim a zielonym coolerem?
nie znalazłam na Nuku-Hiva a tu mi koniecznie chcą sprzedać jakiś tropikalny niebieski płyn do chłodzenia.
a poprzedni był zielony, czy można to mieszać?
Podociągałam paski w silniku i dolałam oleju- trochę go zradl przez te 6000 mil.
Jest tak cudnie, że z trudem przyznaje, że pomału jestem gotowa do wypływania.

V etap                        KRÓLESTWO TONGA

04.08.2008

Musiałam mieć strasznie głupią minę podpływając do wyspy, a tu nie ma latarni morskiej!!
Cho..roba sobie myślę, niedobrze!
Wieje pięknie, dzień był tak cudowny jak żegluga między Galapagos a Markizami.
Myślę, że to był najpiękniejszy odcinek na razie.
Nawet te dni z flauta mnie nie wkurzały.
A teraz na koniec super wiatr, fale jak góry, równo huśta w każdą stronę.
Trochę źle się spało, już nawet myślałam gdzie by tu hamak powiesić, ale nie…
Przy braku oznaczonej drogi wejścia do Najafu, mojego portu na Vavau, do wyboru miałam poczekać do rana, żeglując i nawet mi się ten pomysł podobał, gdyby nie statki, które jednak się kręcą miedzy wyspami.
Opcja zakotwiczenia w pierwszym zakolu była trudna do realizacji bo tam strasznie głęboko.
Jednak już zdecydowana rzucić kotwicę zaraz jak wiatr zostanie zasłonięty wjechałam w pierwszy zakręt.
Potem pokazał się rybak w takiej sporej motorowce więc pomyślałam, że mimo, że świateł nawigacyjnych nie ma, to można by się pokusić o uprawianie najstarszej chyba na świecie nawigacji- “na światło rufowe innej łódki”.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie zaparkował przy pomościku pod swoim domem w połowie drogi.
Jednak z tego miejsca było już widać maszt z mocnym czerwonym światłem i mniej więcej wiedziałam, gdzie jestem.
Wiedząc, że GPS kłamie, porobiłam kilka zdjęć mapy elektronicznej jak jeżdżę po lądzie, a sonda pokazywała 80 metrów, hehehe.
Sam przesmyk był już najłatwiejszy, bo jedzie się na jeden nabieżnik mija się najpłytsze miejsce oznaczone mrugającą boją i zmienia się nabieżnik na następny błękitny!
To dobry znak 🙂
Podpływając pod mooringi nie było widać ani jednego jachtu,
Stałam na dziobie z latarką wyglądając czegokolwiek!
Jak już zobaczyłam to rzuciłam się pędem na rufę, by w ostatnim momencie wykręcić i nie staranować śpiących ludzi na czarterowym Sun Odyseju…
Ufff, są mooringi!
Znalazłam kilka wolnych upolowałam jeden, popływałam w ciepłym morzu i pisze maila.
Kurczę, chyba po ilości liter widać, że strasznie się cieszę,
nie z tego, że dopłynęłam, tylko tego co wokół się dzieje 🙂

11.08.2008

W ramach gimnastyki zmieniam kotwicowiska, więc ciągle podnoszę kotwice z ręki.
Staram się nie kotwiczyć głębiej niż 6-8 metrów, by nie musieć całego łańcucha wyciągać.
W tej chwili jestem przy wysepce Euakafa.
Na zachodnim brzegu jest duża rafa.
Wczoraj spędziłam tam 4 godziny, w pożyczonej piance, bo inaczej bym zamarzła.
Widziałam 2 rekiny!!! I ogromna płaszczkę, to znaczy dla mnie była ogromna, bo miała ponad 2 metry rozpiętości skrzydeł i długaśny ogon.
Oczywiście stada mniejszych nierozpoznawalnych ryb też były obecne i piękna żywa kolorowa rafa.
Tym bardziej przykrość, że wodoodporna kamera padła 🙁
I jeszcze jak nurkowałam, to słyszałam, jak wieloryby śpiewają.
Są niedaleko, przy wejściu do zatoki, widziałam jak pluskają ogonami.
A jak się zejdzie na 4-5metrów, to słychać je tak wyraźnie jak z sąsiedniego pokoju!
Brzydka pogoda się dziś zrobiła, zimno i wieje i całe niebo zachmurzone.
Chyba podjadę do Nejafu sprawdzić, czy Australijczycy czegoś ode mnie chcą i jaka prognoza.

VI etap                                  VANUATU

12.08.2008

Wczoraj chciałam w południe płynąć, ale po złożeniu silnika jeszcze testy.
Wypłynęłam na 4-5h dookoła portu, żeby sprawdzić czy silnik się nie przegrzewa, po jego ostatecznym zmontowaniu na swoje miejsce
Jest ok, pracuje ładnie, nie narzeka.
Brakuje jeszcze coolera, dziś ma przyjechać.
Jest tu spory tłok na kotwicowisku i w marinie bo amerykańskie rally przypłynęło i są niegrzeczni, aroganccy i rozpychają się łokciami.
Np czekałam na paliwo, wołali mnie przez radio, że moja kolej, a zielona łódka poprosiła, żeby ich przepuścić.
Cóż zrobić, ja w końcu dobrym stworzeniem jestem, to ich puściłam.
A oni wepchnęli tam 5 statków do kolejki.. nie powiem żebym zadowolona była..
Później zakotwiczyłam w zatoce, żeby sprawdzić nowy guzik do windy kotwicznej i umyć kadłub.
Bardzo był brudny, znów godzina z głowy.
Ten guzik na pokładzie nie działa, więc po prostu z kawałka kabla i włącznika do światła zrobiłam nowy włącznik.
Mieszka sobie pod pokładem, a jak jest potrzebny to go przez okno wyjmuję. Prowizorka ale działa.
Potem jeszcze pojawiła się idea wymieniania oleju w silniku i znów pół godziny zwłoki.
Popołudniu już nieźle zmęczona w końcu dostałam bombę dymową na karaluchy.
W instrukcji było napisane, że po 4 godzinach można wejść. No ale chyba inaczej to działa, bo się strasznie zatrułam, pół nocy wymiotowałam i dzisiaj nie mam siły się ruszyć.
Jutro rano będzie dobrze już wypłynąć.

18.08.2008

Do południa jeszcze było nędznie z wiatrem, ale po 16 zaczęło działać.
Tak cichutko na razie powiem, że jest super, żeby się ten wiaterek nie rozmyślił.
Coś pięknego jak łódka ruszyła 6,5 i 7 kn pierwszy raz na tym odcinku się pokazało.
Już nie pamiętam jak to jest z innymi statkami, czy też tak cieszy jak lekko się ślizgają z fali na falę.
Ta to potrafi, początkowo jeszcze ociężale przy 14 kn a teraz już z pełnym wdziękiem zasuwa.
Co za wspaniały wynalazek taki statek z żaglem!
Silnik w końcu zgaszony, nawet muzykę wyłączyłam by posłuchać jak nareszcie szumi.
Równo spieniona woda za rufą, dziobowa fala odcina dość wysokie słupy wody.
Jeden minus, że chlapie na dziob co jutro zaskutkuje wodą w koji, na której śpię.
I znów będzie trzeba się przenieść do kabiny rufowej.

VII etap         AUSTRALIA

24.09.2008

Ostatni dzień na Pacyfiku.
Smutno całkiem, bo to dobry ocean jest.
Teraz będzie trzeba się zmierzyć z podwodnymi skałami o bardzo ostrych zębach i pazurach.
Rafa barierowa powinna być rano.
O 18 zdjęłam grota a po 21 zwinęłam foka do połowy, bo się rozwiało i ponad 7 jechałam zamiast 5kn.
Wracam do łóżka odpoczywać.
O świcie Yule Entrance.

27.09.2008

Już niedziela, druga na wodzie a ja jeszcze płynę i płynąć będę.
Zostało jakieś 400 mil do Darwin, żabi skok.
Statków dalej dużo ale pogoda lepsza.
Ciepłej, mniej chmur tylko wiatr się psuje.
W nocy to urządzenia elektryczne już dawały koncert niekoordynacji i utrudniania życia śpiącym żeglarkom.
Mam wrażenie, że bez przerwy ładuję baterie.
Jabłuszka się kończą.
Nadal same mewy i ptaszydła, nie ma żadnych fajnych morskich stworzeń.
Jest dużo glonów i trawy wodnej, to myślałam, że morze krowy morskie przyjdą i się skuszą, ale chyba za dużo statków.
Boje się, że znów mi te fafuly w silnik wejdą.
Strasznie niewyspana

Nikt się do mnie nie odzywa.
Mama wyjechała, pan Andrzej wyjechał.
Nawet mail z pogodą dzisiaj nie przysłał się.
Głupio….
Po tak nieprzespanej nocy to leniuchowałam cały dzień na dnie kokpitu.
Temperatura mordercza, kilka razy wodą się oblewałam, żeby nie wyparować.
Myślę, że na lądzie to mniej znośne jest.
Biedni ci Australijczycy.
Wiatr słaby, z ostatniej doby przelot niecałe 120 :/.
Dzisiaj w dzień mniej statków, tylko 4 były.
Mam nadzieję, że w nocy tez ich nie będzie.
Tak w ogóle to już 15 dzień na wodzie, a wcale nie czuję żebym długo płynęła.
Bo to bardzo urozmaicony i ciekawy odcinek, najpierw czekałam na rafę, potem kanał, teraz płytka woda i statki, później podejście do portu, całkiem inny odcinek niż poprzednie.

VIII etap        COCOS KEELING

08.10.2008

Nigdy nie wierzyłam, że to możliwe, że się tak wyrzuci pusty haczyk – a ryba się łapie
a jednak i to wcale nie jedna! W Darwin kupiłam wszystko, co potrzeba, haczyki, żyłkę, ciężarki i dziś pierwszy raz zmontowałam to w całość i wyrzuciłam za burtę.
Nie mogłam czytać spokojnie, bo co minutę patrzyłam na tą gumę -czy się nie naciąga-
może już się coś złapało, może już? W końcu się naciągnęła i to dość znacznie…
Myślę sobie, że jakiś potwór z głębin będzie wciągam metr po metrze, mało mnie z jachtu nie wyciągnęło bydle podciągnęłam pod pokład, marlin! jakieś 120-140cm długości, ciemny, silny i nerwowy. Przykro mi było, że taką ładną rybę złapałam. Strasznie się rzucał, nie mogłam go wciągnąć na pokład i w końcu drut się urwał – drut na końcu żyłki miał zapobiegać odgryzieniu żyłki przez rybę, ale chyba tego nie wiedział.
Okropnie smutno jak taka dzielna ładna ryba się urywa nie tylko, że jest ranna i teraz ani ona sobie długo nie pożyje, ani ja jej nie zjem. Pewnie jakaś inna bestia ja dopadnie, generalnie przykrość. Szybko zmontowałam następny zestaw haczyka, ciężarka i drutu i plum za burtę.
Niecała godzina minęła i jest coś mniejszego. Niepewnie się naciągała żyłka, więc wydawało mi się, że nic nie ma, a jednak! Srebrna rybka, gruba i ładna, jakieś 50-60cm – czyli dokładnie taka, jaką chciałam. Nie za duża, nie za mała. Chyba tuna, ale nie wiem, bo słyszałam, że dorady się mienią kolorami tęczy jak umierają- tak też moja rybka robiła, wciągnęłam ją w 5 min na pokład, ale nie mogłam ukatrupić. Rzucała się i chlapała krwią. Starałam się wlać trochę spirytusu w skrzela, bo pomysł z chwytaniem jej za ogon i rozwalaniem jej głowy o pokład mniej do mnie przemawiał. Ryba jeszcze z 5 minut żyła, potem przestała ruszać skrzelami i tu pojawia się dylemat – co dalej??? Jak odciąć głowę temu potworowi, jak odzyskać haczyk, które mięsko odciąć i jak??? Trochę się nawalczyłam bojąc się bardziej tej półmartwej ryby niż ona mnie. Po pół godzinie smażyła się w mące na patelni. Nie mam cytrynki, ani masła na pokładzie – bardzo żałuję. Mimo to była pyszna!!! Zjadłam jakieś 1,5kg smażonej ryby z ryżem, sosem sojowym i sokiem z mandarynki zamiast cytrynki. Objedzona jak smok i wstrząśnięta, że niemożliwe- jednak się zdarzyło- idę spać.

19.10.2008

Miało być sushi na obiad, a w końcu nie było wcale obiadu. Zaczęłam łowić około południa.
Wyrzuciłam długą żyłkę, ze śliczną ośmiorniczką i solidnym hakiem. Czekałam, czekałam…
jedyna co było zainteresowana przynęta to mewa, ale też się nie złapała. Niecierpliwa i głodna się zrobiłam w międzyczasie. Ostatecznie przed zachodem słońca stwierdziłam, że nie mam zamiaru walczyć z ryba po ciemku i wyciągnęłam całą wędkę z wody. Zwijam i zwijam rozczarowana, po to by na końcu stwierdzić, że nie ma haczyka… Słabo – jakiś potwór zjadł haczyk zostawiając ośmiorniczkę i ciężarki w spokoju.
Przestawiłam czas pokładowy, bo bliżej na Cocos niż do Darwin i zegar słoneczny nijak się miał do wskazań. 3h różnicy… Wiatr w końcu trochę odkręcił i można było zamontować foka na spinaker bomie. Wyrwałam się na dziob, szykuję wszystko, przypinam bras aż nagle mi kielich spin bomu w ręku zostaje… Wszystkie trzy nity które go trzymały są nieobecne :/
zamocowałam na wkręty, ale nie wiem ile to rozwiązanie pożyje.

IX etap                       MAURITIUS

12.11.2008

Skończyły się jabłuszka, bo pomarańczek to już dawno nie ma. Jak kupowałam świeże warzywa i owoce na Cocos to panie w sklepie na mnie patrzyły jakbym chciała je pozbawić żywności na kolejny miesiąc, więc ze wszystkich 10 pomarańczek w sklepie wzięłam tylko 4 czy 5, tam wszystkie dostawy statkiem przyjeżdżają raz w miesiącu… Ale do następnej wyspy, chyba ciut lepiej zaopatrzonej już niedaleko, 480 mil. Mimo prognozy jakimś cudem nadal udaje się żeglować. Wiatru ok.12 kn a jacht płynie! Może dzięki temu, że woda się wypłaszczyła. Myślałam, że jak pogoda się poprawi to trochę istot morskich przypłynie:
żółwików, wielorybów czy delfinów, a tu nic nie ma. Nawet ryby nie mogę złapać coś… Strasznie gorący poranek, dziś wstało słoneczko i od wschodu już dokucza, ale bardzo przyjemnie. Nadrabiam zaległości z poprzednich tygodni. Już się martwiłam o moją nienaganną opaleniznę w tych deszczach i chmurach, ale teraz uzupełnię 🙂

Jeszcze jeden spokojny dzionek. Wiatru 10-15kn, woda dość płaska, cisza spokój. Brak stworzeń wodnych i jakiejkolwiek akcji. Słonko grzało ładnie, uzupełniłam braki w kolorze.
Po południu zupkę próbowałam ugotować, ale to kolejna katastrofa kulinarna.
Myślałam, że czerwony sos w puszce jest pomidorowy i że da się z niego zrobić zupę pomidorową… Nalepka na puszce już dawno się rozpuściła a sos był tak na prawdę z ostrej papryki. Łzy wyciskał… Teraz księżyc świeci jak lampa, można książkę czytać na pokładzie,
płynę pomału, ale w dobrą stronę. Sądząc po średnim zużyciu paliwa powinno wystarczyć do portu. Baterie dalej nie ożyły mimo wielogodzinnego ładowania, prawie ciągłego.

X etap                        RPA

07.12.2008

Wieczorem wiatru zrobiło się więcej i juz w ogóle łódka skakała po tych stromych falach, nie zapewniając jakiegokolwiek komfortu mieszkańcom..
Po godzinie takiego rodeo zrezygnowałam ze sprytnego planu, by od tych wirów i prądów oddalić się prostym kursem na południe
i odpadłam na kurs SW prosto do Durban.
Żagle zaczęły lepiej pracować a złośliwa fala rąbała w burtę lub dno raz po raz przelewając się przez pokład.
Ale zmienił się hals i mogłam wrócić na kanapę do salonu.
Dożeglowałam do rana już z lepszą prędkością ok 5kn.
Teraz znów wiatr odpuszcza trochę, trzeba będzie rozrefować żagielki.
Pogoda mniej chmurna i złowróżebna.
Ale woda w morzu lodowata, właziłam wczoraj żeby sprawdzić, czy to prąd czy ciągnę jakąś sieć na kilu.
Nic nie było, tylko zmarzłam koszmarnie przez te pół minuty…

XI etap                       RPA

01.01.2009

Sylwestra spędziłam z bardzo sympatyczna załogą ratowników

Byli na służbie, więc impreza niemalże bezalkoholowa w bazie ratownictwa morskiego

Sympatyczny klimat, morskie opowieści i wszyscy się o mnie troszczą jakby się naprawdę coś wielkiego stało. Tak na prawdę, to oni troszeczkę się tu nudzą i ostatnia akcja ratownicza to była dość dawno, więc pod kątem zawodowym jestem dla nich atrakcją. Mieli okazje poćwiczyć trochę, ja oczywiście musiałam wszystkich pouczać jak rzucać linę pod wiatr, za co holować, jak cumy do podejścia burta w burtę założyć więc jest śmiesznie. Zaproponowali mi nawet dołączenie do zespołu

Jest rano, już po śniadaniu, wszystko zamknięte i nie zapowiada się by przez długi weekend cokolwiek otworzyli więc zastanawiam się nad wyjazdem z miasta na zwiedzanie dzikiej Afryki.

25.01.2009

uż prawie miesiąc nie używam maila na jachcie i zaczęłam się zastanawiać czy jeszcze pamiętam jak ta czarna magia działa.
Płynę sobie już ponad 16godzin i wszystko jest w najlepszym porządku.
Wczoraj co prawda nie było wiatru, tak 5-7kn i trzeba było silnikować, ale dziś już od czwartej pojawiło się 12kn z NE i żegluję w ciszy i niezakłóconym spokoju.
Jeśli nie wspomnieć o statkach, ich natomiast jest tu niemało.
I to jeszcze spryciarze w nocy chowały się miedzy mną a lądem, tak żeby ich światełek nawigacyjnych nie było widać.
Wiadomo, że ląd to jedna wielka plama światła i jeszcze luna w wilgotnym powietrzu.
Wypatrzyć kontenerowiec, a dokładniej 28 kontenerowców to zajęcie równoznaczne z bezsenną nocą.
Po czwartej stawiałam już żagle, zgrzałam się trochę i rozbudziłam przy tym procederze,
ale teraz planuje spać!
Słonko jeszcze nie wzeszło, ale jest już jasno.
Niebo zachmurzone i wszystko dookoła wygląda jak duży spokój.
Niesie mnie prąd i wiatr, swell jest już łagodniejszy.
Sielanka!
1/3 drogi do Port Elizabeth już zrobiona, szybko idzie.

XII etap         ATLANTYK

03.03.2009

Nie odzywałam się trochę, więc teraz napiszę jak minął postój w Hout Bay.
Tak jak przypłynęłam do Hout Bay wieczorkiem wczesnym w poniedziałek, to zdążyłam wziąć prysznic i już znajomych z Port Elizabeth spotkałam. Skończyło się to na szczęście tylko kolacją i odsypianiem czterodniowego płynięcia w wietrznej pogodzie przez dwa słynne przylądki, Agulhas i Dobrej Nadziei.
Nie można przecież  za długo odsypiać więc na drugi dzień już powstały plany szykowania się na Atlantyk i robienia zakupów. Drobne naprawy również  uwzględniono. Używać kalendarza już dawno się oduczyłam więc chronologii nie będzie tu dużo, ale jednak wszystko gdzieś się zmieściło 🙂
Na jachcie to zreperowałam maszynkę gazowa, uzupełniłam butle gazowe, wymieniłam olej w silniku i pompę paliwa, podłączyłam bojler i odpowietrzyłam tą piekielną instalację, zamontowałam nowy traveler szota grota, zreperowałam lazy jacki tak okrutnie potraktowane przez fale, ponaklejałam trochę łatek na żagle i dołożyłam brakującą linkę sygnałową. Na koniec jeszcze uzupełniłam wodę, zatankowałam diesel do pełna i zaprowiantowałam statek. Nie zapominając o naprawie pompy chłodzenia wodą zaburtową, która w wyniku naprawy uzyskała nowa uszczelkę wprasowaną w środek. Te wszystkie zajęcia były skutecznie zakłócane przez pogodę jako, że w Hout Bay wiatr chyba nigdy nie przestaje wiać i latające śrubokręty nikogo nie dziwią. Prace bosmańskie poprzeplatane były wycieczkami do miasta i w malownicze krajobrazy.
Samo Cape Town jakoś mnie nie zauroczyło ,bo to okropnie wielkie, zatłoczone i głośne miasto, wszyscy się tłoczą, straszne korki, ludzie znacznie mniej sympatyczni niż gdziekolwiek indziej no i daleko. Nadrabia to wrażenie Góra Stołowa i punkt widokowy na Wzgórzu Sygnałowym.
Wybierałam się 3 razy na Górę Stołowa, na którą można wjechać kolejką gondolową, bardzo podobna do tych na Kasprowy, jednak przy pewnej sile wiatru kolejka nie kursuje i jakoś się złożyło, ze wiało za każdym razem jak tam byłam. Na Wzgórze Sygnałowe z widokiem na morze, Wyspę Więzienną i miasto okazało się lepsze, bo można się tam dostać niezależnie od pogody.
Wyspa Więzienna słynęła ze skuteczności jako, że oddalona jest od brzegu jakieś 4mile, otoczona rafa i rekinami, oprócz tego woda ma tu ok 10 stopni w plusie latem. Nie często zdarzało się by ktoś uciekał  żywy. Teraz mieści się tam miasteczko hoteli, z regularnie kursującymi promami do Cape Town.
Hout Bay początkowo wydawało mi się pustym portem, jednak po drugiej stronie plaży mieści się żywa część miasteczka. Masa sklepików, barów, restauracji, a wszystko w bardzo lokalnym przytulnym klimacie.
Nie wszędzie potrafią ugotować jedzenie, ale nigdy nie zawiodłam się na steku u Piratów 🙂
W Okolicach Hout Bay można odwiedzić fort z czasów Brytyjczyków, oraz bardzo widokową drogę na Chatsman Peak.  Droga jest wykuta w klifie, wąska, ze spadającymi skałami i ma status zamkniętej , jednak zawsze się to da jakoś załatwić, by na tymczasową dzienną ekologiczną  przepustkę się tam dostać.  Piękne widoki i nigdy nie zatrzymujący się wiatr.
Po drugiej stronie gór nad False Bay mieszczą się spokojne- dawniej rybackie-  dziś turystyczne miasteczka. Simons Town z bazą marynarki wojennej i  szkołą morską, skalista plaża z dziesiątkami pingwinów i fok. W zatoce na Roman Rock stoi latarnia morska z platformą dla helikoptera, to jedyna droga dla latarnika by dostać się na ląd. W Simons Town mieszczą się dwa muzea morskie, niestety w weekend zamknięte, a także stary, zaniedbany cmentarz ściśle związany z wilkami morskimi, oraz jednym niezwykłym psem – Nelsonem.  Z psa pokładowego awansował na członka załogi, miał przydziałowe ubranie i płacony żołd, wsławił się nie tylko sprawnym wykonywaniem komend na statku, ale również doprowadzaniem pijanej załogi z okolicznych tawern z powrotem na statek, na wezwanie kapitana. Pomnik na grobie psa Nelsona wznosi sie nad miastem i jest jednocześnie niezłym punktem widokowym. Kolejna wioska – Fish Houk to właściwie jedna ulica, ciasno zabudowana starymi budyneczkami w stylu duńskich kolonistów i rozległa plaża, ponoć bardzo popularna wśród rekinów. Na koniec jeszcze Gordons Bay otoczone pożarem. Spokojne ładnie usytuowane wśród skał miasteczko z małym portem i wąskimi drogami. Późno się zrobiło i trzeba było wracać do domku.
Innego dnia jako, że na stałe zostałam zaadoptowana przez przystojniaków z Sea Rescue zabrali mnie na przejażdżkę po zatoce i okolicach, to znaczy na ćwiczenia oczywiście 🙂 Hout Bay od strony wody wygląda znacznie lepiej, z reszta chyba tak jest z każdym miejscem, że jak się patrzy na nie z morza to wydaje się lepsze niż z lądu. Bardzo serdeczni ludzie jak chyba w każdej bazie NSRI. Po 2 tygodniach już się zadomowiłam, ale jednak wszystko gotowe i trzeba wypływać.
Rejs nieuchronnie zbliża się ku końcowi a ja tak strasznie nie chcę by sie kończył i teraz coraz oporniej będę  porty opuszczać. Płynąć trzeba, ale do Afryki jeszcze wrócę 🙂

07.03.2009

Jak to mówią: jak nie urok to wanta.
To dziś przyszła pora na wantę właśnie. Około 6 wiatr zamiast zdechnąć jak mu w prognozie przykazali to zaczął się nasilać.
Zarefowałam żagiel na 2 ref, a po kwadransie na 3 już 🙂
Jakieś 4 godziny później wiatru już było mniej, tak ok. 25 – 27 kn i pękła wanta między pierwszym a drugim salingiem. I żeby było śmieszniej to zawietrzna.
W wyniku próby zabezpieczenia masztu topenanta powstał węzeł gordyjski złożony z szekli, linek, bloczków, topenanty, fałów, lampy oświetlenia pokładu i kilku innych składowych.
Pomysł został poddany po tym jak przyłożyłam sobie głową w maszt, (a może to maszt mi przyłożył?) nie wiem, ale ciemno się zrobiło i stwierdziłam, że bez wanty na połowie foczka też można…
Pomarudziłam sobie z ręcznikiem na głowie, urósł mi trzeci już róg, znudziłam się i poszłam dalej coś rozplątywać.
Ostatecznie pod drugim salingiem jest przyczepiony bloczek od lazy jacków, zaraz obok mocowania wanty. I właśnie ta lina jest teraz wantą. Przynajmniej tak jej próbowałam wmówić.
Jest tak naciągnięta, że podaje wysokie G i mam nadzieję, że posłuży mi dzielnie przynajmniej do pierwszego napotkanego kotwicowiska, gdzie sobie wantę zmienię.

XIII etap        BRAZYLIA – WENEZUELA

12.04.2009

Na łódce ciąg dalszy świątecznych porządków, mycie podłóg, zmywanie naczyń których jakoś nie ruszałam od Brazylii, prysznic.
Nie lubię słodyczy więc ich ze sobą nie wożę, jedyna rezerwa bezpieczeństwa to słoik nutelli i dzisiaj już zostało pół słoika 🙂 Mamuś mi w mailu o jakiś mazurkach i babkach pisała, smaku narobiła, no to cóż chociaż namiastka.
Wszystkim, co mają cierpliwość to czytać chciałam przy okazji życzyć przepięknych rodzinnych Świąt Wielkiej Nocy, radosnego wypoczynku oraz zdrowia i sił do realizacji planów. A w lany poniedziałek mam nadzieje, że nie zabraknie Wam słonej wody.
Troszkę mi smutno było, że ja tu sama na wodzie, ale szybko mi przeszło, patrząc jaki tu ruch statków, myślę, że cala masa marynarzy i żeglarzy ma takie same święta jak ja..
Wiatr wciąż koło 20kn NE czasem NEN, staram się odpłynąć jeszcze dalej od brzegu by przy Gujanie nie pływać po płytkim.
Zawrotnych prędkości nie osiągam, ale się przemieszczam 🙂

23.04.2009

Siedzę teraz w marinie, popijam kawę i sama weszłam na swoją stronę internetową. Odebrałam maile i wysypały się ze skrzynki setki gratulacji i słów entuzjazmu.

Łezka się w oku kręci bo wielu z Was Kochani pisze że codziennie sprawdza pozycje jachtu, codziennie płynie ze mną i kibicuje, a teraz stracili najważniejszy moment poranka bo łódka nie zmienia pozycji, bo maile z oceanu nie nadchodzą. Serdecznie dziękuję, że dzielicie ze mną tę radość bo dzięki Wam jest jej znacznie więcej. Od czasu jak dopłynęłam do mariny to gdzieś z kącików mojej rogatej duszyczki wylazła melancholia, mnie i łódce jest smutno, że nie kiwa, że to tak szybko wszystko poszło, ale pocieszam się, że to nie koniec.

A teraz kilka słów co się działo od Islas Los Testigos, aż do samego Puerto la  Cruz. Należy się Wam informacja, jak ta historia się kończy. Ostatni dzień, nad ranem, pół godziny po wschodzie słońca włączył się wiatr. Pełne żagle poszły w górę, a bryza po godzinie wiała już z siłą 25kn. Płaska woda po dobie flauty, osłonięta dodatkowo wysepkami i świeży ranny wiaterek pozwalały mi cieszyć się ostatnimi milami doskonałej żeglugi. Kanał koło Margarity przepływałam przed południem wciąż mijana przez promy, rybaków, katamarany, kręcący sie w tę i z powrotem okręt wojenny i małe barwne dłubanki. Prędkości 8-9kn więc szybko zainteresowały sie mną delfiny. Towarzyszyły mi przez cały dzień, by zniknąć nieco po zachodzie słońca. Myślę że to te same delfiny co w zeszłym roku witały dwie mantry wracające z regat dookoła świata. Poczekały na mnie. Oprócz robienia zdjęć i mijania statków cały dzień zajęło mi sprzątanie wnętrza. Mycie podłóg układanie w szafkach, czyszczenie zęz i zakamarków. Uff, pod wieczór było gotowe. Teraz jeszcze należy siebie uporządkować, wiec chwyciłam gąbkę i szampon i pocwałowałam na rufę, brać prysznic. Ściemniało się, więc nawet prom pełen turystów nie był mi straszny, siedzę na rufie cała w szamponie, prom tak o mile ode mnie a tu sie woda skończyła. Niespodzianka taka, więc się spłukałam mineralką z butelki. Jak świętować to świętować w końcu.

Dopłynęłam do mariny o około 1900LT. Wcześniej niż planowałam, za sprawą sprzyjającego wiatru i pomocnych delfinów niewątpliwie.

W niebo poleciała flara, potem szybki manewr i cumy rufowe rzucone na keję, gdzie czekali na mnie z szampanem, a dzióbek przymocowałam do bojki.

Ledwo zeszłam na ląd a już wylądowałam w basenie jachtowym i to wszystko przez to szalone Przedszkole. I po co było się kąpać?

Szybkie powitanie,  krótka noc pełna opowieści, a od światu we czwórkę szykowaliśmy jacht na oficjalną uroczystość zakończenia rejsu.

W czwórkę bo przyjechała Magda i dwóch specjalistów od uwieczniania: Kamereon z Poznania z kamerą i aparatem. Mimo, że specjalizują się w robieniu reportaży i zdjęć nie przeszkadzało im to w profesjonalnym szorowaniu dna i burt oraz wynoszenia zbędnych dla powitania elementów pokładowych jak silniczek zaburtowy, Bimini top itp.

Efekt super śliczny, można oglądać filmować i fotografować.

Oficjalne powitanie o 14 we wtorek. Łódeczka czysta przystrojona 25 metrami błękitnej wstążki, na która trochę się napracowałam i gala flagowa. Banderki zostały wyprodukowane na ostatni moment na Ściegiennego przez panią Monikę. Przygotowała banderki na kilka godzin przed ich wylotem z Polski i bardzo się cieszę, bo cały nowy zestaw wyglądał dumnie. Polały się kolejne butle szampana. Tłum składał się z kilku stacji telewizyjnych i licznych dziennikarzy, swoją obecnością wejście do portu uświetnili ambasador RP w Caracas pan Krzysztof Jacek Hinz, gubernator stanu Anzoategui, w którym leży Puerto La Cruz i pani burmistrz Barcelony. Później elegancki obiad w restauracji, która klimatem wnętrza i pysznym jedzeniem nie mogła nie przypaść mi do gustu. Wszystko przygotowane i przemyślane. Serdeczna atmosfera i wiele słów uznania.

Takie uroczystości są ogromnie przyjemne ale później cudownie było wrócić do wnętrza łódki, do domku.

O tym co teraz dzieje się w Puerto la Cruz niedługo Wam napiszę

.

.

OD REDAKCJI

Kapitan Marta Sziłajtis-Obiegło opłynęła samotnie świat.

Po 358 dniowym samotnym rejsie dookoła świata, 23-letnia Marta Sziłajtis-Obiegło została najmłodszą polka, która dokonała tego wyczynu.

25000 mil morskich, (46300 kilometrów), wizyta w 19 portach i 11 krajach, to bilans samotnego rejsu dookoła świata młodej żeglarki z Polski kapitan Marty Sziłajtis-Obiegło. 20 kwietnia 2009 roku, młoda polska żeglarka wpłynęła do mariny w Puerto La Cruz w Wenezueli kończąc swój samotny rejs dookoła świata.

– Rok temu o tej porze odbywała się obrona mojej pracy magisterskiej. Natychmiast po tym pakowanie, pospieszne pożegnanie i lot do Wenezueli. Szykowanie jachtu do samotnej podroży i w drogę – wspominała Marta Sziłajtis-Obiegło podczas pierwszych chwil w kraju.

Trasa rejsu prowadziła z Wenezueli przez Morze Karaibskie, Kanał Panamski, Pacyfik, Północną Australię, Ocean Indyjski i Południowy Atlantyk. Po drodze odwiedziła Panamę, Wyspy Galapagos, Polinezję Francuską, Wyspy Tonga, Vanuatu, Australię, Wyspy Kokosowe, Mauritius, Afrykę Południową, Wyspę Świętej Heleny i Brazylię.

Jak dodaje polska żeglarka – Przez flauty i sztormy, kłopoty ze sprzętem i zaskakujące sytuacje przebiegała moja droga. Nie brakowało też podartych żagli, wąskich przesmyków miedzy rafami, wizyt w dżungli czy na safari, jak też nurkowania w zatopionych wrakach. Połowa moich postojów to tropikalne, przepiękne wyspy. Inne przystanki to chwilowe zetknięcia z mniej lub bardziej cywilizowanymi kontynentami.

W rocznym rejsie Polka przepłynęła 25 tysiące mil w 13 odcinkach oceanicznych. Czas ich pokonania to 184 dni. Żegluga przeplatana była 174 dobami spędzonymi w kolejnych portach. Daje to całkiem niezły wynik jak na tak niewielki jacht, przy średniej prędkość 5,5kn.

– Tak jak szybko się nauczyłam szukać rozwiązań na drobne usterki techniczne tak też nauczyłam się znajdować rozwiązania na wszelkiego typu problemy, a ich dotychczasowa skala się znacznie zdewaluowała. Potrzeba znacznie więcej by mnie zmartwiać czy zaskoczyć, bo przecież składam głównie z optymizmu – podsumowuje Marta.

Kapitan Marta Sziłajtis-Obiegło jest najmłodszą Polką, która samotnie opłynęła świat. Żeglowała na jachcie „mantra ANIA” o długości 8.5 m. Projektantem, budowniczym i właścicielem jachtu oraz organizatorem rejsu jest Andrzej Armiński, inżynier budowy okrętów i kapitan jachtowy, właściciel stoczni jachtowej w Szczecinie. Samotny rejs dookoła świata Marty Sziłajtis-Obiegło jest piątym wokółziemskim rejsem zorganizowanym przez Andrzeja Armińskiego.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u