Tomasz Wierzbicki
Termin wyjazdu: 15 – 30 lipca 2001
Przeloty
Warszawa – Amsterdam – Aruba – Lima; Cusco – Lima; Lima – Aruba – Amsterdam – Warszawa
W cenie 800 USD holenderskimi liniami KLM, przelot wewnętrzny w Peru 60 USD
Wizy
• peruwiańska – w ambasadzie w Warszawie, ul. Starościńska 1 m 3, tel. +22 646 88 06
Do uzyskania wizy niezbędne są: bilet lotniczy (uwaga: potwierdzający wylot z Limy!), ksero stron z dowodu osobistego 2-3 i 5, paszport ważny min. 6 miesięcy od daty planowanego wjazdu, dokument potwierdzający turystyczny charakter wjazdu (np. a agencji w Peru, lub biura podróży), 3 fotografie, wypełniony wniosek wizowy – 3 egz. Wszystkie dokumenty należy dostarczyć osobiście i po ich sprawdzeniu przez Panią konsul należy dokonać wpłaty opłaty wizowej 12 USD na rachunek ambasady w Banku Handlowym na ul. Traugutta.
• boliwijska – na pobyt do 30 dni obywatele polscy nie potrzebują wiz
Zdrowie
Obowiązkowe szczepienie przeciwko żółtej febrze. Na miejscu radzę unikać picia wody kranowej (chyba, że po przegotowaniu), można w niej jednak swobodnie myć zęby. Peru – Boliwia są rejonem występowania ognisk malarii. Można stosować Daraprim albo Lariam, choć uzasadnione jest to przede wszystkim przy pobycie podczas naszej zimy, kiedy na półkuli południowej panuje lato. W czasie mojego pobytu – południowoamerykańska zima, temperatura nie sprzyjała dla komarów, mogących roznosić zarazki malarii.
Waluty
Peru: 1 USD = 3,5 nowego sola (S)
Boliwia: 1 USD = 6,6 boliwiana (Bs)
1 dzień
O godz. 6.40, 001 samolotem rejsowym KLM wylatujemy do Amsterdamu, skąd o 13.00 czyli z ponad 2 godzinnym opóźnieniem startujemy do lotu przez Atlantyk. Po 9 godzinach i 40 minutach lotu lądujemy na wyspie Aruba na Morzu Karaibskim. Temperatura +33°C, słońce świeci, upał. Tutaj jest dopiero 16.40. O 17.40 czasu miejscowego startujemy do Limy.
O 20.30 czasu lokalnego przekraczam równik a o 22.00 lądujemy na lotnisku w Callao. Do odprawy należy przejść przez całe lotnisko. Przy urzędnikach granicznych kolejka. Każdy z nich ze stoickim spokojem ogląda każdemu dokładnie paszport, porównuje fotografię z „oryginałem” i wstawia stempel. Należy pamiętać, aby stempel graniczny uzyskać także na karcie imigracyjnej, niezbędnej przy wyjeździe. Po odprawie idziemy po odbiór bagażu. I tu niespodzianka. Okazało się, że dla 50 osób z samolotu bagaż nie został zabrany z Amsterdamu. Według zapewnień pracowników KLM ma dotrzeć następnego dnia. Jestem wściekły. Nigdy mi się coś takiego nie przytrafiło. Najważniejsze, że sprzęt fotograficzny i ciepły polar mam ze sobą. Wymieniam pieniądze na lotnisku i jadę 30 km do hotelu Grand Hotel Miraflores (15 USD za dwójkę z łazienką). W hotelu częstują powitalnym drinkiem pisco saver. Zmęczony drogą i zdenerwowany brakiem bagażu zasypiam. Moja pierwsza noc na półkuli południowej, w kraju trzeciego świata.
2 dzień
Wstajemy o 7.00. Z okna naszego pokoju widać mgłę nad Limą, tzw. garua. Jedziemy na spotkanie z księdzem Edmundem Szeligą, który od 70 lat pracuje w Peru wśród Indian amazońskich. Zajmuje się ziołolecznictwem. Niektóre z uprawianych przez niego roślin podobno są skuteczne nawet w leczeniu raka i AIDS.
Oglądamy starą i nową część Limy. Stara jest kolonialna, kolorowa i zabiedzona. Najgorsze są jednak dzielnice nędzy. W klasztorze św. Franciszka czuć stęchlizną. Zdjęcia można robić bez ograniczeń. W katakumbach złożono kości i czaszki około 100 tys. osób. Bardzo często spotyka się nauczycieli ze swoimi klasami – już od małego kształtuje się u nich poczucie swojej wartości, zaznajamia z historią. Po zwiedzeniu klasztoru idziemyna plac główny Plaza de armas gdzie o godzinie 12.00 przed rezydencją prezydenta odbywa się zmiana warty. Konkurencją dla zmiany warty są manifestacje, protesty i procesje, które odbywają się w tym samym czasie. Protestujący starają się zwrócić uwagę na siebie.
Jest południe, a temperatura wynosi 17°C i jest pochmurno. Składamy wizytę w biurze KLM i uzyskujemy po 50 USD odszkodowania za nie dostarczony bagaż. Wieczorem ma dolecieć. Zobaczymy.
Po południu jedziemy do muzeum złota. Jest to prywatna, bardzo okazała kolekcja. Wstęp 12 soli. Nie wolno robić zdjęć. Oprócz złota wystawiane są także stroje indiańskie i wszystko to co jest związane z kulturą. Dużo przedmiotów codziennego użytku, dział poświęcony militariom, także mumie. Olbrzymi przepych, ale zbyt mało przestrzeni nie najlepiej wpływa na zwiedzającego. Wracamy do hotelu i po kolacji jedziemy na lotnisko. Nasze bagaże wyjeżdżają na taśmie transportera. Niesamowita ulga!
3 dzień
O 5.00 wyruszamy trasą Panamerykańską drogą w kierunku Pisac. Widać Andy, a po prawej stronie Pacyfik. Dookoła półpustynia, biedne zabudowania. Po 140 km drogi zatrzymujemy się w miejscowości Kaniete. Slumsy, nędza. Pola uprawne, a na nich bananowce, szparagi, kukurydza, owoce cytrusowe. Sieć kanałów irygacyjnych. Niektóre z pewnością pamiętają jeszcze czasy inkaskie. W oddali zakład mączki rybnej.
Po około 40 minutach jazdy docieramy do małej miejscowości Paracas. Tutaj jest niewielki port rybacki. Rybacy wypływają na Ocean i poławiają niewielkie rybki, które mają popyt wśród mieszkańców i… pelikanów. Wszędzie jest ich tu pełno. Prowizoryczne stragany, brudne Indianki coś sprzedają. To jedyny ich dochód. Za 1 sola kupuję 10 bananów, wielkości kciuka każdy. Na otwartym oceanie znajduje się rezerwat przyrody – wyspy Balestas. Są tu prawdziwe kolonie lwów morskich, pelikanów i pingwinów Humboldta. Na skałach na wyspach wszechobecne guano, towar eksportowy Peru. Do wysp dopłynęliśmy na motorówkach (20 soli od osoby; w jedną stronę 20 minut). Motorówka okrąża wyspy. W czasie rejsu jest bardzo zimno. Z Paracas udajemy się w kierunku Nasca. Droga prowadzi przez pustynię Ica. Zatrzymujemy się w oazie, gdzie wśród palm i wydm widnieje oczko wodne. Dookoła czerwone kwiaty. To róże andyjskie. Na pobliskich stokach turyści zjeżdżają na nartach po piachu. Wjeżdżamy na pustynię Nasca. Gdzieniegdzie tylko niewielkie wyschnięte krzaczki, a tak pustka, piach, kamienie i biedne lepianki porozrzucane wzdłuż trasy Panamerykańskiej. Przed Nasca zatrzymujemy się przy punkcie widokowym. Za 1 sola wspinam się na punkt widokowy (metalowe rusztowanie) i podziwiam rysunek „wyrzeźbiony” w powierzchni pustyni – trudne do określenia zwierzę. Na okolicznej pustyni jest ich sporo – wszystkie na przestrzeni 500 km2. Dookoła wzniesienia Andów. W Nasca wykupujemy bilety na lot awionetką nad rysunkami wyżłobionymi przez Inków 3 tys. lat temu, (cena biletu 75 USD). Niestety, polecimy dopiero następnego dnia (dzisiaj wskutek mgły jest duże opóźnienie).
Nie chcąc zbędnie tracić czasu jedziemy do hotelu Alegria (8 USD za 2 os z łazienką) do Nasca. Kolacja w pobliskiej restauracji, polecanej przez hotel to wydatek rzędu 5 USD. Po kolacji włóczę się trochę po mieście. W jakimś sklepiku sprzedawczyni próbuje sprzedać mi kokę. W Peru można zażywać narkotyki, handlować nimi, ale nie wolno ich wywozić za granicę. W tutejszych więzieniach jest kilku Polaków, zatrzymanych właśnie za narkotyki. Odwiedzam miejscowy samoobsługowy sklep spożywczy. Towaru niewiele, ale brud niesamowity i smród dookoła.
4 dzień
Wstajemy przed 7.00. W hotelowej restauracji jemy nad wyraz skromne śniadanie, wliczone w cenę noclegu. Jedziemy koczować na lotnisko, ażeby polecieć jak najszybciej nad rysunkami. Oczekujemy dość długo, bo utrzymuje się mgła, która ustępuje dopiero o 11.00. Pilot 3 osobowej awionetki sumiennie pokazał wszystkie przewidziane w planie figury oznaczone, na przekazanej nam przed lotem mapce. Z wysoka rysunki nie są wcale tak imponujące, czasem trudne do zauważenia. Deszcz pada tutaj raz na dwa lata, więc nie niszczy rysunków.
Po locie, wyruszamy – przed nami było 10 godzin jazdy, w tym dwa postoje – do Arequipy. Po drodze mijamy piękne pustynne krajobrazy, kamieniste wzgórza. Do celu naszej podróży dojeżdżamy o 1.30 i od razu kwaterujemy się w hotelu Jerusalem (20 USD za dwójkę z łazienką).
5 dzień
Wyruszamy na zwiedzanie Arequipy. Widać niemal wszędzie zniszczenia po trzęsieniu ziemi jakie miało miejsce na 3 tygodnie przed naszym przybyciem. Na placu głównym zniszczona katedra, mury niektórych kościołów popękane. Najciekawszy zabytek to klasztor św. Katarzyny. Temperatura jak na zimę zdecydowanie wysoka, +22°C. Po obejrzeniu miasta, wyruszamy na zwiedzanie okolic – pola uprawne, kanały nawadniające, lamy i oczywiście wulkany. Widok jest niezmiernie ciekawy gdyż szczyty są pokryte śniegiem. Wysokość ponad 6000 m n.p.m. Jeden z nich przypomina Fujijamę.
Na zakończenie dnia spacer po centrum miasta – wąskie uliczki, bazar. Czuję się bardzo swobodnie. O godz. 18.20 już ciemno. Następnego dnia wyprawa do kanionu Colca z pobudką o godz. 2.00 – trzeba więc się wyspać.
6 dzień
O godz. 3.00 wyruszamy niewielkim mikrobusem do kanionu Colca. Koszt wycieczki z przewodnikiem i obiadem przy większej grupie to około 25 USD. Tylko krótki odcinek drogi biegnie asfaltem, reszta to żwirowa droga, która wije się serpentynami i jest bardzo wąska. Ostatnie trzęsienie ziemi spowodowało miejscami zwały skał. Po 2 godzinach jazdy docieramy do Przełęczy Wiatrów na wysokość 4950 m n.p.m., gdzie robimy sobie postój. Podziwiamy wschód słońca nad sześciotysięcznikami. Jest bardzo zimno, gdzieniegdzie leży lód. Odczuwa się wysokość. Trudniej oddychać, szybsze męczenie się. Po drodze do Chiwaybierzemy „na stopa” przemarzniętego Indianina z dwojgiem dzieci. Wszyscy brudni, śmierdzący, przemarznięci. Dojeżdżamy do Cruz del Condor. Widać najgłębszy na świecie kanion – 3400 metrów głebokości. W dole rzeka Rio Majes, przed nami ośnieżone szczyty sześciotysięczników! Roślinność kolorowa, niesamowita. Przeważa kolor pomarańczowy, czerwony, żółty i niebieski. Nad kanionem krążą kondory.
Później przez godzinę włóczymy się, wzdłuż kanionu. U Indianek – handlarek można kupić swetry, rękawice, skarpety i inne wyroby miejscowych. W drodze powrotnej do Arequipy mijamy wsie jak z epoki kamienia łupanego. Nie widać normalnego domu. Wszystkie z kamienia, gliny, błota. Po prostu lepianki. Miejscowa ludność zajmuje się hodowlą owiec, krów, alpak. Zatrzymujemy się w Chiway. Próbujemy steku z alpaki – bardzo smaczne. Do obiadu oczywiście herbata z koki. Do gorącej wody wrzuca się kilka listków tej narkotycznej rośliny, by po kilku minutach uzyskać zielony napar. Do Arequipy dojeżdżamy przed 18.00. W Andach niektórzy z nas mają bóle głowy i ogólnie złe samopoczucie – to choroba wysokogórska. Po krótkim odpoczynku znów na spacer po mieście. Arequipa nocą też jest ciekawa.
7 dzień
O godz.8.00 rano wyjeżdżamy pociągiem pierwszej klasy (bilet kosztuje 65 soli) z Arequipy leżącej na wysokości 2380 m n.p.m., aby jadąc przez Andy dotrzeć do położonego na wysokości 3855 m n.p.m. Puno (najwyższy punkt na trasie to 4750 m n.p.m. .Jadąc podziwiam piękną roślinność, zwierzęta i wioski andyjskie. Na długości 350 km jest ich zaledwie kilka. Wyglądają nędznie. Pociąg ma w składzie 2 wagony pierwszej klasy, 2 wagony drugiej klasy, wagon bagażowy i 2 lokomotywy. Miła Indianka serwuje napoje, a dla odważnych także posiłki. Siedzę, rozmawiam ze znajomymi, popijam kokę. I choć jest to wspaniała podróż przez Andy, mam już serdecznie jej dość. Jest męcząca. Niektórzy chorują na chorobę wysokogórską. Są zieleni na twarzy, mają mdłości, a serce niemal im nie wyskakuje z piersi. Zgodnie z rozkładem, po 12 godzinach podróży docieramy do Puno, nad jeziorem Titicaca. Zakwaterowanie w hotelu za 8 USD (dwójka z prysznicem). W pokojach jest niesamowicie zimno. Jestem zmęczony, marzę tylko o prysznicu, a potem o śnie…
8 dzień
Wyjeżdżamy z Puno drogą przy lazurowym dzisiaj jeziorze Titicaca. Brak drzew, dookoła pustka, wzdłuż brzegów trzciny. Zatrzymujemy się na krótko we wsi Chiquita i oglądaliśmy świątynię płodności. Głównymi jej atrybutami są posągi fallusów. Większość mocno zniszczona. Wyjeżdżamy i kierujemy się do granicy peruwiańsko-boliwijskiej. Na granicę docieramy o 12.30. Pas granicy to most na jeziorze Titicaca. Zamiast szlabanu sznur. Wszystko prowizoryczne. Tutejsi chodzą jak chcą. Nikt ich nie kontroluje. W jakiejś budce podbijają nam paszporty na wyjazd. Wracamy do autobusu. Tutejsi rikszarze biorą nasze bagaże i tak pieszo przechodzimy na stronę boliwijską. W posterunku granicznym wbijają nam wizę na 30 dni pobytu. Cofamy zegarki o 1 godzinę.
W Boliwii jest jeszcze biedniej niż w Peru. Niespełna po 15 minutach jazdy od granicy mamy kontrolę wojskową. W Tihuanacu oglądamy piramidy, a raczej to co z nich pozostało (wstęp 15 boliwianów). Wspaniała jest Brama Słońca, chociaż niepozorna. W muzeum ciekawe eksponaty z okresu Inków. Po 2 godzinach jazdy, około 18.00, przyjeżdżamy do La Paz. Wysokość 3636 m n.p.m. Wyżej mieszkają biedniejsi w dzielnicy Alto, niżej bogatsi – tutaj jest więcej tlenu, łatwiej oddychać. La Paz położona jest w kotlinie. Dookoła ośnieżone Andy. Niesamowity widok. Znajdujemy nasz hotel – Sagarnaga, 17 USD za dwójkę z luksusami (TV kablowa, telefon, łazienka). Kolację jemy w hotelowej restauracji. Za 20 boliwianów zupa szparagowa, kurczak z ryżem i frytkami, boliwijskie wino i owoce kandyzowane na deser. Do kolacji przygrywają i tańczą miejscowi artyści.
9 dzień
Pobudka o godzinie 7.30 i wyjazd do Doliny Księżycowej. Tutaj erozja pięknie uformowała skały – ostańce. Z punktu widokowego podziwiamy La Paz. Po powrocie do centrum oglądam pałac prezydenta, katedrę potem przez blisko 3 godziny włóczę się ze znajomymi po uliczkach La Paz. Niesamowity jest Targ Czarownic. Na stoiskach znachorek przy małych uliczkach można kupić wszystko: zioła, mikstury, wysuszone zwierzęta, np. koty, płody lamy. Wszystko może przecież służyć za afrodyzjak. Widok okropny. Tutaj leczy się, wróży… ale i kupuje kokę. Do sprzedawanych „specjałów” odnoszę się sceptycznie.
10 dzień
O 7.00 wyjeżdżamy z La Paz z powrotem do Peru. Wspinamy się autobusem pod górę pośród nędznych uliczek boliwijskiej stolicy. Przed Copacabana i za nią na drodze wiele kamieni. Tak strajkują miejscowi chłopi. Po drodze przepływamy przez jezioro Titicaca. Pasażerowie na 2 motorówkach, a autobus na tratwie. Przejazd od osoby 1,50 boliwiana. Copacabana, to miejsce pielgrzymek. Jest tutaj piękny kościół pod wezwaniem Matki Boskiej, a jej figurka słynie z cudów. O 12.20 jesteśmy na granicy boliwijsko – peruwiańskiej. Odprawa bez kłopotu, wskazówki zegarków przesuwamy o godzinę do tyłu i jedziemy do Puno. Tutaj wynajętą motorówką płyniemy przez jezioro Titicaca na wyspy Uros. Jezioro wielkie, wygląda jak morze ale woda słodka. Brzegi i nie tylko porasta trzcina totora. W oddali widać już „wioski” a w zasadzie owe wyspy Indian. Wysp jest 40 a zamieszkuje je 1100 osób. Na niektórych ludzie rzeczywiście żyją tak jak przed wiekami. Na jednej z wysp oprócz domu z trawy naliczykiśmy 5 krów. Widok niesamowity. Dobijamy do jednej z wysp. Mieszkające w domkach z trzciny Indianki, sprzedają wyroby rękodzieła. Co roku Indianie Uru dokładają nową trzcinę. Stara gnije, ale jej się nie usuwa. Po godzinnej penetracji wysp wracamy do Puno. Tutaj lądujemy w hotelu El Buho. W pokoju istna lodówka. Po pertraktacjach przynoszą bez żadnych dopłat 2 piecyki.
11 dzień
Trudności z wyjazdem z miasta. Na drogach kamienie – to strajkujący. Pokazują, że poderżną nam gardła. Nie ma żartów. Kierowca wycofuje się i skręca szybko w boczną drogę. Ruszamu kiedy tłum przechodzi. Przyjeżdżamy do Sillustani, gdzie znajdują się grobowe kurhany w kształcie wież, w których lud Collas grzebał ważnych zmarłych. Na zboczach gór, które w tym miejscu mają wysokość 3900 m n.p.m. pasą się lamy i alpaki. W dole rozpościera się piękne jezioro.
Przejeżdżamy przez miasto Juliaca a potem Pucara. W Pikillacta oglądamy ruiny osad otoczone murami obronnymi, powstałe przed przybyciem Inków. Tutejsi Keczua są pracowici. Widzieliśmy jak młócili zboże, podrzucali ziarna do góry oddzielając je od plew. Widzieliśmy jak dzieci młócą cepami, jak orzą radłami suchą ziemię. Krowy zaprzężone w chomąto udeptywały słomę. Biedne życie.
W trakcie drogi krajobraz zmienia się – przybywa drzew. Wjeżdżamy na najwyższy punkt – 4337 m n.p.m., a jednocześnie granicę departamentu Puno i Cusco. Po drodze 2 kontrole policyjne. Do Cusco dojeżdżamy o 18.30. W hotelu Savoy są najlepsze warunki ze wszystkich hoteli w których się zatrzymywaliśmy. Z balkonu mamy widok na bazar indiański, do centrum pieszo około 30 min (można wziąć taksówkę za 2 sole).
12 dzień
Wyjeżdżamy do Świętej doliny Inków. Droga wije się pośród eukaliptusów. Przybywa zieleni. Niebo zachmurzone; rano zimno. Przed Pisac podziwiamy tarasy rolnicze i Andy. W mieście obserwujemy jak metodą średniowieczną wypieka się chleb w wielkim piecu. W drodze do Ollantaytambo zatrzymujemy się w jakimś domu i za jedyne 0,5 sola wypijamy szklaneczkę piwa kukurydzianego, przygotowywanego przez Indian. Przed domem wystawiony jest długi kij z czerwona szmatą – znak, że pędzą tutaj bimber i można go legalnie kupić.
W Ollantaytambo gwarno. Mnóstwo ludzi na głównym placu, muzyka, jakiś orszak. Okazuje się, że trafiamy na wesele. Podziwiamy twierdzę Inków – robi wrażenie. Zwiedzamy też wioskę Chinchero, w stylu kolonialnym. Na placu przed kościołem przekupki. Można kupić wszystko co potrzeba. Kościół pięknie komponuje się na tle Andów.
Do Cusco wracamy po 18-tej. Jest jeszcze czas aby trochę powłóczyć się po mieście i skorzystać z internet cafe.
13 dzień
O 6.00 wyjeżdżamy pociągiem do Machu Picchu. Jedziemy do przodu a potem do tyłu, i tak kilka razy, żeby nabrać wysokości i pokonać góry. Mijamy różne krajobrazy, aż wjeżdżamy w tropikalny las. Nad Machu Picchu mgła. Jedzie się 3,5 godziny. Bilet w jedną stronę kosztuje 35 USD (razem ze śniadaniem) ale rezerwować należy dużo wcześniej. Ze stacji kolejowej Machu Picchu autobusem przez 20 minut wjeżdżamy serpentynami pod górę aż wreszcie przed naszymi oczyma ukazuje się niesamowita inkaska twierdza. W dole płynie rzeka Urubamba, jeden z dopływów Amazonki. Po ruinach włóczymy się około godziny. Mgła zasłaniała miasto. Tylko od czasu do czasu ustępuje, wtedy można podziwiać to wspaniałe miejsce i robić zdjęcia. O 15.00 pociąg, którym przyjechaliśmy rusza w trasę powrotną. Jednak zamiast 3,5 godziny droga powrotna trwa 6 godzin, ze względu na wypadek.
14 dzień
Cały dzień spędzamy w Cusco i okolicach. Najpierw jedziemy do Saqsaywaman. Rozpościera się stąd piękny widok na Cusco. Znajduje się też jeden z większych monolitów, wykuty w czasach Inków. Potem zwiedzamy jeszcze Pukapukarę, Qengo Tambomachay. Wracamy do Cusco aby zwiedzić zabytki tej dawnej stolicy Imperiów Inków.
15 dzień
Rano transfer na lotnisko krajowe w Cusco i po godzinnym locie jesteśmy w Limie. Stąd transfer do hotelu. Po krótkim odpoczynku wybieramy się jeszcze popatrzeć na ocean. O 14.30 wyruszamy na lotnisko w Callao, nieopodal Limy. Tutaj sporo kłopotliwych formalności tak, że przybycie na 3,5 godziny przed odlotem wcale nie jest pozbawione sensu. O 20.10 czasu miejscowego wylatujemy do Amsterdamu.
16 dzień
Po lądowaniu ok. 1.30 na Arubie, przesiadce w Amsterdamie, o 21.40 lądujemy w Warszawie.