Kukurydza na ostro – raport z Michoacan (Meksyk) – Rafał W. Zarębski

Rafał W. Zarębski

Rafał W. Zarębski

Kukurydza na ostro – raport z Michoacán

Cel podróży: Meksyk, stan Michoacán

Stan Michoacán leży w środkowo–zachodniej części Meksyku, na zachód od stolicy kraju. Rejon ten słynie z awokado, indiańskich tradycji oraz wspaniałej przyrody i pejzaży.

Termin

30 czerwca – 19 lipca 2003 r. (w tym od 2 do 15 lipca przebywałem w Michoacán)

Moja podróż

Chociaż zwiedzałem Meksyk z plecakiem i bez biura podróży, nie jest to opis typowego trampingu. Do ojczyzny Azteków wyruszyłem sam, zaś część czasu przeznaczonego na pobyt spędziłem pracując jako wolontariusz właśnie w Michoacán. Oczywiście starałem się jak najwięcej zobaczyć, czasem na własną rękę, a czasem z poznanymi w Meksyku ludźmi. Praca ankietera sprzyjała zresztą odkrywaniu kraju, a ponadto pozwoliła mi na dotarcie do miejsc, o których nie piszą przewodniki. W Uruapan miałem zapewniony nocleg, ale tam, gdzie coś wiem na ten temat, zamieszczam informacje o tanich miejscach do spania.

Przelot do Meksyku

Za bilet Lufthansy Warszawa – Frankfurt – Ciudad de México i z powrotem, zapłaciłem aż 3200 PLN (m. in. dlatego, że leciałem w niezbyt dogodnym cenowo okresie wakacyjnym). Normalnie, jest możliwe znalezienie połączenia z Warszawy do Meksyku i z powrotem w okolicach 500–600 USD. Można też rozejrzeć się za przelotami bezpośrednio z Niemiec. Sporo samolotów czarterowych lata do Cancún na Jukatanie. Z Michoacán bliżej jest jednak do lotniska w Acapulco, które również ma trochę czarterowych połączeń z niemieckimi miastami.

Meksyk: formalności wjazdowe

W przypadku pobytów krótszych niż 90 dni, Polacy nie potrzebują wiz. Przed kontrolą celną należy wypełnić deklarację, pamiętając, że przepisy zakazują wwożenia do Meksyku żywności. Zgodnie z informacją uzyskaną w Ambasadzie Meksyku w Warszawie, nie dotyczy to produktów w szczelnie zamkniętych opakowaniach, czyli przede wszystkim konserw. Z moich doświadczeń wynika, że dużo zależy i od szczęścia, i od dobrego humoru celnika.

Przekraczający granicę Meksyku otrzymują kartę turystyczną, której należy pilnować jak oka w głowie i bez której nie można opuścić tego kraju. Ja swoją kartę turystyczną schowałem tak dobrze, że znalazłem ją dopiero w Polsce. Na szczęście meksykański celnik przy odprawie był przyjaźnie nastawiony do roztargnionego cudzoziemca…

Pieniądze

Ceny w Meksyku bywają opatrzone znaczkiem $, nie należy się jednak tym przerażać. Zwykle oznacza to kwotę, jaką należy zapłacić w peso, czyli w dolarach meksykańskich.

Dla uproszczenia podane ceny przeliczam według kursu 1 USD = 10 peso. Faktycznie za dolara USA można było dostać sumę oscylującą w okolicach 10,10 – 10,40 peso. Najbardziej korzystny kurs dolara widziałem na lotnisku w mieście Meksyk.

Dojazd do Michoacán z miasta Meksyk

Główne miasta stanu – Morelia i Uruapan del Progreso posiadają liczne połączenia z miastem Meksyk i Guadalajarą, ponadto w Morelii znajduje się lotnisko. Rozpiętość cen biletów autobusowych może być bardzo duża w zależności od standardu, podobnie jak różny może być czas trwania podróży na tej samej trasie. Przejazd ze stołecznego dworca México Norte do Uruapan linią Primera Plus (414 km), kosztował mnie aż 278 peso (odjazd 16:15; przyjazd 23:30). Za przejazd z Morelii na dworzec México Norte linią Flecha Amarilla zapłaciłem 173 peso.

Pogoda

W Michoacán znalazłem się w lipcu, czyli w czasie pory deszczowej. Faktycznie, lubiło tam popadać (zwykle wieczorem). Zdarzyło mi się widzieć ulice miasta zamieniające się w małe jeziorka. Jednak nie było to na tyle częste i uciążliwe, by uniemożliwić aktywne poznawanie regionu. Tak, czy siak nawet jak padało, to naprawdę zimno bywało tylko o świcie. W Meksyku nie miałem ze sobą śpiwora, tylko lekką poszwę od kołdry. Można było wytrzymać bez śpiwora nawet w chłodniejsze noce, chociaż czasem do spania przydawał się sweter.

Teoretycznie najlepiej się wybrać w podróż między październikiem, a kwietniem, ale warto pamiętać, że po porządnym deszczu wodospady, które można obejrzeć w Michoacán, mają dużo bardziej efektowny wygląd.

Zdrowie

Michoacán jest stanem, w którym niekiedy zdarzają się zachorowania na malarię. W związku z tym czasie pobytu w Meksyku zażywałem leki przeciw-malaryczne.

Jedząc meksykańskie potrawy nie warto unikać chili, gdyż przyprawa ta ma właściwości dezynfekujące. Podobne właściwości ma spożywany w niewielkich ilościach alkohol. Pijany bez umiaru osłabia organizm i zwiększa ryzyko infekcji.

W Meksyku raz zdarzyło mi się złamać zasady bezpieczeństwa i spróbowałem carne cruda, czyli surowego mięsa. Była to potrawa przyrządzana przez znajome Meksykanki. Na surowe mięso została wyciśnięta duża ilość soku z limonek, który nie tylko nadał daniu kwaśny smak, ale też zastąpił tradycyjne gotowanie. Dobre, ale mimo wszystko chyba nie warto ryzykować.

Wodę oczywiście należy pić tylko fabrycznie butelkowaną lub przegotowaną. Nakrycie głowy turyści powinni nosić nawet wtedy, gdy słońce jest za chmurami. Znajoma Francuzka przypłaciła nieprzestrzeganie tej zasady ostrym udarem.

Flora i fauna

Tropikalną roślinność można podziwiać między innymi w ładnym i bardzo turystycznym Parque Nacional Barranca del Cupatitzio „Eduardo Ruiz” w Uruapan.

Na północno–zachodnim skraju Uruapan znajduje się o wiele bardziej dziki i wyżej położony lesisty obszar, będący właściwie oddzielnym fragmentem tego samego parku. Teren ten nie jest opisany przez przewodniki, a świetnie nadaje się na wędrówki. Aby tam dotrzeć należy wziąć autobus lub taksówkę do przystanku Taximacuaro. W tym parku ostrzega się turystów się przed spadającymi z drzew wężami.

W Michoacán można ponoć spotkać coraz rzadszego jaguara. Drapieżnego kota nie udało mi się zobaczyć, warto natomiast zwrócić uwagę na meksykańskie chude i łyse psy, wyglądające jak przybysze z Marsa i wałęsające się tu i ówdzie. Na wybrzeżu Pacyfiku wylegują się czasem żółwie różnych gatunków. Z gadów w paru miejscach występują też wymierające kajmany.

W Michoacán przygodą często okazuje się zwykła wizyta w łazience, albo w kuchni. W tych, zdawałoby się, prozaicznych miejscach codziennie miałem okazję prowadzić „entomologiczne obserwacje”. Najpierw był to szybkobieżny, czarny, włochaty pająk wielkości męskiej pięści, innym razem patyczak długi jak moje przedramię, kiedy indziej znowu ogromna, włochata ćma, która wpiła się haczykami w ręcznik.

Na czas pobytu w Meksyku koniecznie trzeba zaopatrzyć się w repelent i moskitierę (albo „z braku laku”, w zabraną z Polski firankę). Jest to szczególnie ważne, gdy nie nocujemy w zbyt cywilizowanym miejscu. I nie chodzi tylko o muchy i komary. Nie każdy lubi budzić się koło obrzydliwie zielonej modliszki. Po przebudzeniu wypada też sprawdzić czy do butów, które mamy założyć na nogi, nie dostał się jakiś nieproszony gość, od mrówek zaczynając, a na wężach kończąc.

Nie tylko entomologów zainteresuje słynny rezerwat Santuario de Mariposas el Rosario znajdujący się we wschodniej części Michoacán. O odpowiedniej porze roku można tam spotkać mnóstwo kolorowych motyli. Nie byłem tam, ale rezerwat z pewnością warto odwiedzić.

Języki

W Michoacán, jak praktycznie w całym kraju, używa się, rzecz jasna, języka hiszpańskiego. W bardziej odizolowanych miejscach zamieszkanych przez Indian Purépecha język hiszpański jest słabo, albo nawet w ogóle nie znany. Purépecha, zwani też Taraskami, posługują się własną mową, nie spokrewnioną z innymi językami indiańskimi w Meksyku.

Jeśli chodzi o angielski, to jest on przydatny głównie w okolicach często odwiedzanych przez turystów (a i to nie zawsze).

Zwroty często używane w Meksyku:

mande? – co? słucham?

ahorita – teoretycznie: już, zaraz, za chwilę; w praktyce: za kilka godzin, jutro, za tydzień, nigdy…

chingar – niecenzuralny, ale za to uniwersalny czasownik

Noclegi

Cena taniego pokoju hotelowego to 8–10 USD. Dla przykładu: w Uruapan zapłaciłem za obskurny pokoik z łazienką i dwoma łóżkami 8 USD (Hotel Capri koło Plaza Mayor, „namierzony” dzięki przewodnikowi Pascala). W Pátzcuaro spałem w kwaterze prywatnej, za którą zapłaciłem około 6,5 USD (w tym 0,5 USD napiwek dla naganiacza, który dałem z własnej woli). Był to skromny, ale duży pokój z jednym łóżkiem; prysznic znajdował się w osobnym pomieszczeniu. Dla porównania najtańszy pokój hotelowy dla jednej osoby, jaki znalazłem w Pátzcuaro kosztował 10 USD.

Generalnie opłaca się podróżować w towarzystwie. Cena dwu– albo trzyosobowego pokoju jest zwykle minimalnie wyższa, albo wręcz identyczna z ceną jedynki.

Transport lokalny

Pomiędzy miejscowościami oraz w samych miastach, oprócz zwykłych autobusów, kursują minibusy tzw. colectivos. Dużej grupie może się opłacać wzięcie taksówki, zwłaszcza, że do samochodu często wchodzi więcej osób niż wynikałoby to z jego rozmiarów i znanych nam przepisów ruchu drogowego. Co do ostrzeżeń przez napadami w taksówkach, dotyczą one chyba głównie miasta Meksyk.

Dwa razy, na krótkich dystansach, korzystałem z autostopu, jednak w Meksyku ta forma przemieszczania się nie jest ani popularna, ani polecana ze względu na bezpieczeństwo.

Przykładowe ceny:

•minibus Tzintzuntzan – Quiroga (około 15 km): 0,5 USD

minibus w Morelii: przejazd z okolic centrum na dworzec autobusowy 1 USD

•minibus w Pátzcuaro: przejazd z centrum na dworzec autobusowy 0,35 USD

autobus z Uruapan do Pátzcuaro (około 60 km): 3,2 USD

•taksówka w Uruapan (cena do negocjacji przed wejściem, zależna od odległości i rodzaju taksówki): 2–7 USD

radio–taxi wezwane w nocy, przejazd z Angahuan do Uruapan (około 40 km w jedną stronę): 10 USD

Wyżywienie

W całym Meksyku większość dań jest bardzo pikantna. Miejscowi nieraz na wszelki wypadek pytają zagranicznych turystów, czy życzą sobie chili do potrawy. W Michoacán można zjeść drogo i smacznie, albo tanio i… też smacznie. Regionalną specjalnością jest awokado, które dokłada się do bardzo wielu przekąsek i potraw.

Na ulicach i bazarach Michoacán często można kupić nanche, charakterystyczne kulkowate owoce, trochę przypominające z wyglądu mirabelki. Na surowo ich smak nie jest jednak nadzwyczajny.

Trunek typowy dla regionu to charanda, alkohol na bazie trzciny cukrowej. Z napojów warto spróbować też różnie przyrządzanej meksykańskiej kawy, piwa i oczywiście pitej w całym Meksyku tequili.

Przykładowe ceny:

atole (gorąca, kukurydziana legumina): 0,6 USD

•chleb: 0,5 USD

churros (długie racuszki z cukrem), 6 sztuk, kupione w autobusie: 0,7 USD

•duża tostada (krucha tortilla) z mięsem i warzywami + mała pepsi: 2,1 USD

kubek kawy: 0,6 USD

•kukurydza z chili: 0,7– 0,8 USD

mała paczka herbatników: 0,25 USD

•mango w supermarkecie: 0,6 USD – 1,5 USD za 1 kg

mleko w kartonie 1l: 0,32 USD

•obiad w dobrej restauracji: 8,6 USD

piwo Corona 0,33 l w barze: 1 USD

•piwo Corona 0,33 l w dużej, snobistycznej dyskotece: 2,5 USD

taco (tortilla z nadzieniem i ostrym sosem; dwoma można już zaspokoić głód): 1 USD

•tequila Jimador Reposado 750 ml (na lotnisku w mieście Meksyk): 12,5 USD

woda mineralna 600 ml: 0,4 USD

Przewodniki

Korzystałem z przewodnika Pascala „Meksyk” z 2001 r., kupionego w 2002 r. po nieco obniżonej cenie. Pomijając nieaktualne informacje o kosztach (co brałem pod uwagę) stary przewodnik spowodował, że niepotrzebnie straciłem czas na szukanie dworca w Morelii w pobliżu historycznego centrum (do miasta dostałem się autostopem). Tymczasem nowy, bardzo nowoczesny dworzec, znajduje się daleko stamtąd i nie ma sensu iść do niego na piechotę.

W czasie, gdy wyjeżdżałem do Meksyku, była już dostępna nowsza (i droższa) wersja „Meksyku” Pascala. Edycja z 2003 r., jak sprawdziłem już w Polsce, podaje nowe namiary dworca w Morelii (o dworcu w Morelii patrz też niżej).

Napotkani w Meksyku obcokrajowcy posługiwali się przede wszystkim aktualnymi przewodnikami „Lonely Planet”, a także „Rough Guide” i „Guide de Routard”. Przeglądałem je i właściwie chyba w każdym można było znaleźć szczegóły pominięte gdzie indziej.

Mapy

W podróży korzystałem z następujących map Meksyku:

1)Mexico, Guatemala, Belize, El Salvador, skala 1: 2 500 000, RV Verlag, cena 23,50 PLN.

2)

Autopistas y carreteras de México, skala 1: 3 500 000, Roberto Calderón Editor (oprócz mapy drogowej kraju zawiera m. in. plan miasta Meksyk i plan tamtejszego metra, plany Monterey, Acapulco i Guadalajary oraz tabelę odległości między miastami Meksyku), cena 3 USD.

3)

Mapa stanu Michoacán / Plan miasta Uruapan z wykazem ulic, brak podanej skali, El Lapiz Rojo, cena 2 USD.

Mapy nr 2 i 3 kupiłem w sklepie papierniczym w Uruapan, (Independencia No 9.). Także w Uruapan, w Casa Regional del Turista (Emilio Carranza No 44) mieści się informacja turystyczna, w której można dostać darmowe foldery i proste mapki. Można też tam zakupić typowe dla regionu wyroby i produkty spożywcze – w tym różne odmiany charandy.

I) PÁTZCUARO I OKOLICE

1. PÁTZCUARO

Pátzcuaro to naprawdę ładne miasto. Mimo pozornego chaosu, jaki tam panuje widać wyraźnie, że ktoś troszczy się o rozwój turystyki. Schludne fasady domów (przynajmniej w okolicach centrum) oraz jednolite tablice informacyjne wskazują, że miejscowe władze dbają o wizerunek miasta. Zupełnie przyjemne wrażenie robi Plaza de Quiroga: widać zieleń i ławeczki, no i oczywiście pomnik Vasco de Quirogi, postaci istotnej dla historii regionu.

Po przybyciu do Pátzcuaro bezskutecznie próbuję znaleźć nocleg za cenę niższą niż 10 USD. W końcu, ponieważ deklaruję się jako budżetowy turysta, jakiś dziadek w sombrerze pomaga mi znaleźć tanie spanie. W jednej z uliczek niedaleko Plaza Gertrudis znajduje się sklepik. Nic nie wskazuje na to, że oferuje miejsca noclegowe. Pojawia się starsza pani, która prowadzi mnie przez ciasny korytarz, a potem każe wejść na pięterko. Odgania ujadającego kundla, który pilnuje pokojów, a potem otwiera przede mną malutkie pomieszczenie z łóżkiem. Pokój jest bardzo skromny, ale porządny. Na ścianie wiszą religijne obrazy

– 60 peso – odpowiada señora, gdy pytam o cenę. Zgadzam się bez targowania. Żeby skorzystać z toalety lub zimnego prysznica trzeba, co prawda zejść z pięterka, ale i tak jestem zadowolony. Proszę kobietę o karteczkę z adresem i nazwiskiem rodziny, która wynajmuje mi pokój. Różne dziwne rzeczy dzieją się na świecie, więc po zweryfikowaniu adresu, udaję się do kawiarni internetowej i przesyłam go mailem do Polski. Niech wiedzą, gdzie będę spać w nocy, nawet jeśli u nich to dzień.

W czasie pobytu w Pátzcuaro nie można nie udać się nad jezioro. Busiki, które tam jeżdżą zatrzymują się przy Plaza Gertrudis, koło biblioteki.

Biblioteka Gertrudis Bocanegra mieści się w mrocznym budynku XVI–wiecznego kościoła. Razem z grupą hiszpańskich turystek w wieku średnim, chronię się tam przed deszczem. W środku od razu nasuwa mi się skojarzenie ze świątyniami zamienianymi w ZSRR w magazyny zbożowe i na muzea ateizmu. Miejsce ołtarza zajmuje gigantyczny mural. Malowidło przedstawia historię Michoácan i Meksyku. Kłębią się tam tłumy żołnierzy, Indian, rewolucjonistów, zakonników, zwierząt i bogowie wiedzą, kogo jeszcze. Wrażenie robią także długie rzędy półek z książkami zajmujące nawę kościoła. Można w nich buszować do woli, ale mimo istnienia porządku katalogowego, wydaje mi się, że poumieszczane tam są w sposób cokolwiek chaotyczny. Wśród niezliczonych tomów, udaje mi się namierzyć jakieś dzieło Stanisława Lema.

Jeżeli komuś nie przeszkadza posępna atmosfera biblioteki może skorzystać z czytelni. Biblioteka dysponuje publikacjami w innych niż hiszpański językach.

W Pátzcuaro warto też odwiedzić pozostałe zabytkowe kościoły. Najważniejszym jest Basilica Virgen de la Salud, znane centrum pielgrzymkowe. W świątyni tej znajduje się cudowna figurka Matki Boskiej, sporządzona z kukurydzy i miodu, a także doczesne szczątki Vasco de Quirogi. Nie mogłem jednak ich obejrzeć: poszedłem tam tuż przed wyjazdem z miasta i akurat, trwała msza.

2. JANITZIO

Janitzio to jedna z wysp na jeziorze Pátzcuaro. Płynę tam z przystani w mieście Pátzcuaro. W okienku kupuję bilet na jedną z barek. Potem wsiadam na wypełnioną do połowy łódź i czekam, aż znajdzie się więcej chętnych. Czekam długo…

Bilet na Janitzio kosztuje 3 USD, a ważny jest w dwie strony. Podróż trwa jakieś 30 minut. Można wrócić o dowolnej godzinie, trzeba jednak pamiętać, że ostatnia barka z Janitzio do Pátzcuaro wypływa o 19.00. Wyspa Janitzio przyciąga szczególnie dużo turystów 2 listopada, kiedy obchodzi się tam na pół pogańskie Święto Zmarłych.

Wyspa robi się coraz większa. Gdy już jesteśmy całkiem blisko, pan motorniczy zatacza łodzią koło, by ukazać nam ją w pełnej krasie. Nad wyspą, niczym Statua Wolności nad Manhattanem, góruje czterdziestometrowy posąg Morelosa, narodowego bohatera Meksyku.

Zbliżamy się do grupy rybackich łodzi. Siedzący w nich Indianie mają na głowach ogromne kapelusze i trzymają na żerdziach jeszcze większe sieci. Kiedy podpływamy bliżej, robią starannie zaplanowany pokaz łowienia ryb. Pstrykają aparaty turystów. Oczywiście rybacy nic nie złowili, nie przeszkadza to im jednak podpłynąć do naszej barki po to, żeby zebrać od turystów pieniądze. Ponieważ już na jeziorze zorientowałem się, że skończył mi się film do aparatu, a drugi został w plecaku, jestem zły, i nie daję im ani grosza. Podobnie ignoruję podstarzałych mariachis, którzy hałaśliwą muzyką wymuszają haracz od pasażerów łodzi. Dobrze, że przestają grać, bo łeb mi pęka.

Na Janitzio króluje cepelia, a większość wyspy zajmują sklepiki i restauracyjki prowadzone przez Indianki w kolorowych strojach. Autentyczny jest tu biznes i wysokie ceny. Chcę kupić film do aparatu, ale są tak drogie, że rezygnuję. Zamiast tego wybieram sobie parę pocztówek. Na jednej z nich są rybacy w wielkich kapeluszach.

Z lewej strony od przystani, na uboczu od kramów i jadłodajni znajduje się mały cmentarzyk. Jest to miejsce, które warto obejrzeć.

Najciekawszą atrakcją Janitzio jest pomnik Morelosa. Statuę można zwiedzać od środka. Wstęp jest płatny (około 0,6 USD). Przebywając w posągu nie wolno używać kamer, ani robić zdjęć. Wnętrze figury pokrywają malowidła, przedstawiające burzliwą biografię Morelosa. Za to z górnej części statuy rozciąga się wspaniały widok na jezioro Pátzcuaro oraz okoliczne wyspy i miejscowości. Stamtąd już można robić zdjęcia. Warto! Żałowałem, że nie mam filmu…

3. TZINTZUNTZAN

Przyjechałem tam specjalnie, żeby zobaczyć ruiny yácatas, taraskańskich budowli. Nie powiedziałem kierowcy minibusa, jaki jest mój cel i przez to musiałem przejść piechotą z miasteczka dużo większy kawałek. Bilet za wstęp do strefy archeologicznej kosztuje 2,8 USD i daje też prawo do zwiedzenia małego muzeum poświęconego historii i obyczajom Tarasków. Mimo to uważam, że w stosunku do tego, co można tam zobaczyć, opłata za wstęp jest wygórowana. Tzintzuntzan jest ciekawe, ale mimo wszystko to przecież nie Teotihuacán. Na szczęscie z góry, na której znajdują się yácatas rozpościera się piękna panorama jeziora Pátzcuaro. Ciekawe widoki można też oglądać wracając do miasteczka.

Już w samym miasteczku, po drugiej stronie przelotowej szosy, odwiedziłem stary klasztor św. Franciszka. Wstęp na patio klasztoru i do kaplic był bezpłatny. W jednej z kaplic znajduje się szklana trumna ze zmumifikowanym ciałem, nie udało mi się jednak znaleźć informacji czyje to szczątki. Same kaplice są mroczne i robią wrażenie. Przed klasztorem usytuowany jest bardzo ładny park, z dziwacznymi drzewami oliwkowymi. Podobno posadził je ojciec Vasco de Quiroga.

Wyroby miejscowego rzemiosła można nabyć od Indian w okolicach parku. Dla mnie ciekawsze jednak były stare uliczki miasteczka przy klasztorze. W jednej z nich wąsaty Meksykanin z sombrerem na głowie i drepczący za nim, obładowany drewnem osiołek zgodzili się bym zrobił im zdjęcie.

II) PARICUTÍN I OKOLICE

1. ANGAHUAN

Z tej miejscowości często rozpoczyna się wycieczki w stronę wulkanu Paricutín, ale Angahuan, zamieszkane przez Indian Purépecha, jest samo w sobie warte odwiedzenia. Teoretycznie przynajmniej, co godzinę do Angahuan jeżdżą autobusy z Uruapan.

Kiedy z grupą znajomych wysiadłem z autobusu od razu otoczyła nas grupa miejscowych proponujących konną przejażdżkę do wulkanu w cenie 22 USD. Woleliśmy wtedy iść na własnych nogach, ale na pewno możliwe jest zbicie tej ceny. Poza tym, wbrew temu, co twierdzą Indianie czatujący na przystanku, konie można wynająć też w innych miejscach.

Choć turystyka stanowi ważne źródło utrzymania Indian z Angahuan, tętniące życiem małe miasteczko zdołało zachować swój niezwykły klimat. Turyści przychodzą i odchodzą, a życie w Angahuan toczy się dalej swoim powolnym rytmem.

W Angahuan zwróciły moją uwagę dziwaczne krzyże zdobiące dachy domów. Do ramion krzyży przywiązane były wota, czy też ofiary: ubrania, zabawki, butelki z coca–colą. Jak w całej Ameryce Łacińskiej, w Michoacán katolicyzm miesza się z pradawnymi wierzeniami, a dawne obyczaje z nowoczesnością. O ile chłopcy i mężczyźni Purépecha ubierają się na modłę europejską, o tyle wszystkie dziewczynki i kobiety w Angahuan noszą z dumą barwne, tradycyjne stroje.

W miasteczku znajduje się kościół Santiago Apostol z XVII w. Niestety, choć była niedziela, nie udało mi się trafić na mszę (skończyła się o 20.00). Zobaczyłem tylko różnobarwny tłumek indiańskich parafian idący po nabożeństwie do domów.

Koło kościoła stoi budka z napisem „Hot Cakes”, ale z tego, co widziałem, w Angahuan nie ma chyba punktów gastronomicznych z jakimś solidniejszym jedzeniem. W małych sklepikach spożywczych można kupić, co najwyżej chipsy albo napoje chłodzące.

W niedzielę wieczorem (a może nie tylko w niedzielę?) mogą być problemy z transportem z Angahuan do innych miejscowości. Zgodnie z informacjami znajomych Meksykanów oraz zapewnieniami kierowców i miejscowych, w czasie, gdy staliśmy na przystanku powinny przyjechać dwa albo trzy autobusy. Nic nie przyjechało, w końcu ciemną nocą musieliśmy wzywać przez komórkę taksówki z Uruapan, gdzie mieliśmy nocleg. Do pobliskiego miasteczka zabrał się z nami też jeden z tubylców. Ponieważ nie wcisnął się do obok nas na siedzeniu, trasę przejechał zamknięty w ciasnym bagażniku osobowego samochodu.

Niedaleko Angahuan można spać w „Las Cabañas”, ośrodku przeznaczonym dla turystów. Blisko jest punkt widokowy. Ceny nie pamiętam, ale było dość drogo, być może opłacałoby się w większej grupie.

2. SAN JUAN PARANGARICUTIRO

Niesamowite miejsce, położone na trasie z Angahuan na Paricutín. Są to pozostałości miasteczka, a właściwie kościoła, zniszczonego w latach 40 ubiegłego wieku przez wulkan.

Czarne, ostre skały w okolicy robią naprawdę nieziemskie wrażenie. Po drodze jest jeszcze placyk, pełniący rolę swego rodzaju „centrum gastronomicznego”. Stoją tam wiaty, tam też zatrzymują się konie do wynajęcia. W zakątku tym można nabyć pocztówki, posilić się, albo kupić napój prosto z wypełnionego lodem kubła. Przechodzi tamtędy wielu turystów, więc nic dziwnego, że jedzenie i picie jest trochę droższe niż gdzie indziej. Dobrze jest mieć własne zapasy, nie wspominając o wodzie.

Widok zrujnowanego kościoła wyłaniającego się z zastygniętego bajora wzburzonej, czarnej lawy przypomina jakiś surrealistyczny obraz. Wdrapujemy się na mury, przeciskamy się przez skały i robimy zdjęcia. Masę zdjęć. Potem w cieniu świątyni siadamy na lawie i pożeramy przyniesione w plecakach kanapki i owoce.

Kawałek dalej są jeszcze pozostałości kaplicy. Na tym, co zostało z ołtarza widać kwiaty. Znów pstrykają aparaty, a potem wracamy na placyk. Kanapki i owoce nie wypełniły mi żołądka, więc od małej, pulchnej Indianki kupuję sobie placek z zielonej mąki z roztopionym serem. Dziwne. Ciasto jest łykowate, a mimo to quesadilla rozpływa się w ustach. Może sprawił to ostry sos?

Właściciel jednej z wiat ma terenowy samochód. Za 30 USD zgadza się podwieźć naszą ekipę do podnóża wulkanu. Ponieważ jest nas aż 16 osób, 30 dolarów wydaje się w miarę przyzwoitą ceną. Przejażdżka jest wyśmienita, a odległość do przejścia okazuje się dużo większa niż to oceniali nasi meksykańscy przyjaciele.

3. PARICUTÍN

Być w Michoacán i nie wejść na Paricutín, to tak jak pojechać do Paryża i nie wdrapać się na wieżę Eiffle’a. Mimo to, wielu turystów ogranicza się do podziwiania skutków erupcji w San Juan Parangaricutiro, a potem sfotografowania z oddali wulkanicznego stożka.

Z grupą przyjaciół jadę wynajętym dżipem w stronę wulkanu. W trakcie jazdy po wertepach oglądamy pola lawowe, które przypominają dekoracje z jakiegoś filmu science–fiction. W oddali widać szczyty, do których zmierzamy. Paricutín ma 2800 metrów, więc wygląda jak młodszy brat większych i starszych gór.

Od czasu do czasu mijamy ozdobione kwiatami i wstążkami kapliczki. To 14 stacji Drogi Krzyżowej, z nabożeństwem odprawianej przez Indian Purépecha w okresie Wielkiego Postu. Niestety, książkowy przewodnik o nich milczy.

Wreszcie wiodąca przez las droga kończy się i trzeba wysiadać. Ale to nie podnóże wulkanu. Czeka nas jeszcze całkiem długi marsz w palących promieniach słońca, a dopiero potem wspinaczka.

Wejście na Paricutín, chociaż męczące, nie jest jakimś heroicznym wyczynem. Tak, czy inaczej przydadzą się solidne buty trekingowe. Skały są ostre, a pył łatwo wchodzi w skarpetki. Warto pamiętać też o przeciwdeszczowym płaszczu. Ja zdobywałem wulkan na sucho, ale wokół szczytu lubią gromadzić się burzowe chmury. Przy samym zboczu, między czarnymi skałami, biegnie coś w rodzaju szlaku oznaczonego maźnięciami białą farbą. Z kolei żółte znaki ostrzegają przed miejscami, gdzie zbiera się szczególnie dużo trujących wyziewów siarki.

Kiedy dostajemy się na wierzchołek góry, jesteśmy zlani potem, a w butach i między zębami zgrzytają nam drobiny wulkanicznego piasku. Dno krateru jest niewidoczne ze szczytu. Niedaleko krawędzi krateru stoi metalowy krzyż. Nie upamiętnia żadnej tragedii – postawiono go w latach dziewięćdziesiątych.

Z Paricutín roztacza się wspaniała panorama okolicy. W oddali majaczą niewielkie miasteczka. Widać Angahuan i Nuevo San Juan Parangaricutiro.

Podnoszę plecaczek, który położyłem na chwilę na skale. Plecaczek jest ciepły niczym świeże bułeczki. Po jakichś 30 minutach zbieramy się do zejścia. Poruszamy się skacząc w dół po grubej warstwie wulkanicznego pyłu; prawie tak, jak kosmonauci po Księżycu. Polecam taki sposób schodzenia z wulkanu. Czułem się jakbym naprawdę frunął!

Czeka nas jeszcze długa droga. Przed całkowitym opadnięciem z sił w połowie trasy ratuje nas meksykańska rodzina jadąca terenowym samochodem. Na pace zabierają wszystkich do Angahuan. Mamy szczęście, bo niełatwo w tamtej okolicy napotkać auto.

III) URUAPAN I OKOLICE

1. URUAPAN

Uruapan del Progreso (w języku Tarasków Uruupan) to sympatyczne miasto o zatłoczonych samochodami ulicach i domach pokrytych czerwonymi dachówkami. W mieście spędziłem dużo czasu, toteż poznałem je dość dobrze.

Noclegu najlepiej jest szukać w pobliżu Plaza Central. Hotel Capri, gdzie spędziłem jedną noc należy do najtańszych (8 USD za dwójkę z łazienką z zimnym prysznicem). Warto posilić się na pobliskim rozległym bazarze (Mercado de Antojitos), gdzie można spotkać handlujących Indian Purépecha. Po targu kręcą się sprzedawcy hamaków, hamaki można też kupić na straganach w różnych typach i rozmiarach. Wyjściowe ceny do negocjacji oscylują w okolicach 10–15 USD. W pobliżu fontanny, stoją kramy z jedzeniem, gdzie są przyrządzane naprawdę wyśmienite i przede wszystkim niedrogie tacos (1 USD). Na deser możemy sobie zamówić atole – coś w rodzaju gorącej leguminy w kilku smakach.

Koło Plaza Central znajdują się dwa kościoły oraz dość ciekawe Muzeum Czterech Kultur z krużgankami i drzwiami z mauretańską dekoracją. Co ważne, wstęp do muzeum jest bezpłatny. Można podziwiać tam wytwory sztuki i rzemiosła Indian zamieszkujących stan Michoacán. Duże wrażenie robią kolorowe rytualne maski i stroje, do dziś używane w czasie świąt. Bezpłatny jest też wstęp do Casa de Artesanía, niedaleko od Plaza Central, przy calle Emilio Carranza 20. Wystawy prezentują współczesne rękodzieła.

Wizytówką Uruapan jest park narodowy, czyli Parque Nacional „Eduardo Ruiz”, gdzie znajdują się źródła rzeki Cupatitzio. Wstęp kosztuje około 1 USD. Zwiedzający park przemierzają schludne alejki, przy których można zakupić pocztówki, tandetne obrazy, owoce i specjały kuchni meksykańskiej. W parku spróbowałem przysmaku jakim się raczy turystów: kwiat tykwy zawinięty w tortillę (0,5 USD). Całkiem smaczne i jak to w Meksyku, pikantne. Polecam także wszędzie popularną kukurydzę smarowaną chili (0,7 USD). Po drodze można też natknąć się na grupę mariachis. Jednak to nie przekąski czy muzykanci wabią zwiedzających, tylko rwąca rzeka w otoczeniu tropikalnej roślinności, piękne wodospady oraz całkowicie sztuczne wodotryski.

Do rwącej i usianej skałami rzeki, z drzew i mostów, skaczą pracujący w parku chłopcy. Dla podkreślenia grozy sytuacji, przed skokiem, śmiałek robi znak krzyża, a potem… wspina się jeszcze wyżej i znowu robi znak krzyża. Powtarza czynność parokrotnie i kiedy jest już bardzo, bardzo wysoko skacze naprawdę i ginie gdzieś w kipieli. Gdy turyści ze zdenerwowaniem wpatrują się w bystry nurt, chłopak pojawia się w zupełnie innym miejscu i przy wtórze braw zaczyna zbierać pieniędze.

Rzeka, kaskady i zarośla w parku są naprawdę malownicze; szkoda tylko, że ich otoczenie jest do tego stopnia skomercjalizowane. Na samym końcu trasy zwiedzania znajduje się Rodilla del Diablo, odcisk pozostawiony na kamieniu przez diabła uciekającego przed bratem Juanem de San Miguelem. To chyba zbieg okoliczności, że gdy dotarłem do Diabelskiego Kolana rozpętała straszliwa burza, którą trzeba było przeczekać pod płachtą, gdzie urzędował sprzedawca diabelnie ostrej kukurydzy.

W Uruapan przetestowałem także kilka knajpek. Najtańsze piwo (1 USD za butelkę 0,33 l) serwowali w zatłoczonej Café Frente, znajdującej się w Zona Rosa, między Madrid i Lisboa. Niezły klimat był za to w pubie La Misión na Paseo Gral. Lázaro Cárdenas no. 1635 (najlepiej kupić zestaw w cenie 2 USD za 2 malutkie piwa różnych gatunków). Ludzie z wypchanym portfelem mogą iść się bawić np. do otwartej w lipcu 2003 r. ogromnej dyskoteki o nazwie „X”. Drogo, hałaśliwie i mało meksykańskiej muzyki.

2. TZARÁRACUA

Wodospady Tzaráracua to jedna z największych atrakcji Michoacán. Wejście na teren parku Tzaráracua kosztuje 0,5 USD (0,20 USD dzieci). Park czynny jest codziennie w godzinach 9.00–17.00, a znajduje się 11 kilometrów na południe od Uruapan. Niedaleko miejsca, gdzie parkują samochody można wynająć smutne konie (4 USD za przejazd do wodospadów i z powrotem), zjeść parę tacos, albo zrobić zdjęcie leniwym kurom na grzędzie.

Do wodospadów schodziłem dość stromymi schodami i ścieżkami prowadzącymi po zboczu góry. Po drodze widać rozpościerający się wokół las. Po dotarciu do podnóża wodospadów miałem ochotę się uszczypnąć. Z ogromnej skały wylatuje tam z rykiem gigantyczny strumień wody. To rzeka Cupatitzio spada w dół z wysokości 40, a według innych źródeł 50 metrów… Widok rzuca na kolana.

Obok znajdują się mniejsze, choć i tak wielkie kaskady. Warto poszwendać się po okolicy – wejść na kamienny mostek, podejść do wielkiej palmy, która wygląda przy wodospadzie jak niepozorny karzełek…

Kiedy już mokry od wodnego pyłu nasyciłem się atmosferą wodospadów, udałem się z przyjaciółmi na wycieczkę po okolicy. Zaglądając do jednej z przydrożnych pieczar znalazłem skromną kapliczkę z obrazem Matki Boskiej z Guadelupe i meksykańską flagą. Jak później sprawdziłem, kapliczka najwyraźniej nie wzbudziła zainteresowania u autorów przewodników, bo nie ma o niej ani słowa.

Na szczycie jednego z pokrytych lasem stromych wzgórz wznosi się wieżyczka obserwacyjna. Stamtąd prowadzi ścieżka do Tzaráracuita.

3. TZARÁRACUITA

Malutkie i malownicze wodospady Tzaráraracuita, stanowiące część nurtu rzeki Cupatitzio, są położone jakieś pół godziny drogi od wodospadu Tzaráracua, oczywiście na terenie tego samego parku. Jest tam zakątek, który nadaje się do kąpieli, z czego, mimo zielonej wody, skorzystała skwapliwie dwójka moich znajomych. Ponieważ jednak w miejscu naszego noclegu były problemy z prysznicem, nie odważyłem się na pełne zanurzenie. I teraz trochę tego żałuję.

Jeśli ktoś chce tam dotrzeć z Tzaráracua, to na wycieczkę powinien zabrać solidne buty. Nie tylko ze względu na błoto i potencjalną obecność węży, ale przede wszystkim z powodu potężnych korzeni, które raz utrudniają, raz ułatwiają schodzenie i wspinaczkę. Meksykańska koleżanka, mając w pamięci wizytę w cywilizowanym parku w Uruapan, wybrała się do parku Tzaráracua w… szpilkach. W rezultacie musiała poruszać się po lesie na bosaka, a ja szukać jej butów po krzakach.

IV) MORELIA

Kierowca TIR–a wysadza mnie na śmierdzących od spalin i szarych peryferiach Morelii. Na razie nie wygląda to zachęcająco. Po wchłonięciu sporej porcji dymu z rur wydechowych, w końcu łapię colectivo do centrum…

Wkrótce przekonuję się, że Morelia jest dużym, ale miłym miastem. To stolica stanu. W mieście panuje dość europejska atmosfera. Spacerując po Morelii mam wrażenie, że nie jestem w Meksyku, a w którymś z miast Kastylii albo Walencji. Nic dziwnego, bo w Morelii jest wiele pozostałości hiszpańskiej kolonialnej architektury.

Przy Mercado Independencia są stragany z wszelkiego rodzaju elektroniczną tandetą (i nie tylko). Ponieważ zepsuł mi się zegarek pytam jakiegoś handlarza ile kosztuje najtańszy czasomierz. Handlarz podaje cenę 2 USD za „chińskiego elektronika”. Dziękuję mu i taki sam zegarek kupuję na sąsiednim stoisku za 1,5 USD. Działa do tej pory.

Sercem Morelii jest piękna katedra z XVII i XVIII wieku. W jej wnętrzu moją uwagę przyciągają potężne organy. Podobno jedne z najlepszych w Ameryce Łacińskiej…

W okolicach katedry jest trochę restauracji, ale wyglądają na przeznaczone raczej dla klientów z zasobniejszym portfelem. Muszę się sporo oddalić od świątyni, żeby znaleźć punkt gastronomiczny bardziej odpowiedni dla mojej kieszeni. Mam jednak pecha. Akurat, gdy kończę jeść pyszną tostada, zaczyna padać deszcz… Najpierw zakładam płaszcz i próbuję się nie przejmować. Po przejściu parunastu metrów poddaję się i zaczynam szukać schronienia. Chowam się pod dużym dachem, przy wejściu do jakiegoś ważnego urzędu. Ulewa w Meksyku to nie żarty… Znalazła się okazja, żeby trochę poczytać, więc wyciągam sfatygowane czasopismo z Polski. Potem scyzorykiem obieram sobie mango, które miałem w plecaczku. Jacyś ludzie w garniturach przed urzędem spoglądają na mnie dziwnym wzrokiem. Czyżby nigdy nie widzieli turysty?

Jeśli chodzi o główny dworzec autobusowy w Morelii, jak już wspomniałem, znajduje się on daleko od centrum (calle Periférico 5555, północno–zachodnia część miasta). Stary dworzec ma znaczenie lokalne. Nowy jest duży i nowoczesny. Dalekobieżne autobusy w tych samych kierunkach wyjeżdżają często z różnych terminali, tak, więc żeby porównać ceny i czasy przejazdu, musiałem zrobić sobie długą przechadzkę po terenie naprawdę dużego dworca.

V) POZA TURYSTYCZNYMI SZLAKAMI

1. EL SABINO

W czasie swojego pobytu w Michoacán, ze względu na wykonywaną pracę, odwiedziłem kilka miejsc nieobecnych w kolorowych folderach i kompletnie pozbawionych bazy turystycznej. Były to zwykłe wioski, albo miasteczka, gdzie przybysze z zewnątrz budzili prawdziwą ciekawość i gdzie można było zobaczyć, jak żyją zwykli Meksykanie, nie mający możliwości zarabiania na turystach. Największe wrażenie spośród tych miejscowości zrobiło na mnie El Sabino, wioska położona na południowy–wschód od Uruapan. To już rejon tierra caliente z gorącym, tropikalnym klimatem. Głównym środkiem transportu w El Sabino pozostaje samochód terenowy. Najbliższa miejscowość posiadająca drogę z prawdziwego zdarzenia to Taretán. W czasie jazdy do El Sabino mija się przepiękne zielone, dzikie pejzaże. W samych okolicach osady uprawia się trzcinę cukrową.

Sklecone lepiej lub gorzej domy z drewna, blachy i papy w El Sabino stoją wśród wdzierającej się wszędzie tropikalnej roślinności. Tu i ówdzie suszy się bielizna. Ciekawe wrażenie robi nawet zwykłe, szkolne boisko na wzgórzu otoczonym niekończącym się, zielonym gąszczem. Ludzie mieszkają tam w ubogich, albo bardzo ubogich warunkach. Nieraz są nieufni, ale potrafią też być życzliwi i na przykład poczęstować cudownie zimną coca–colą.

El Sabino to zaledwie punkcik na mapie i nie jest to miejsce, które bezwzględnie trzeba zobaczyć w Michoacán. Niemniej jednak warto czasem zamknąć przewodnik i zatrzymać się gdzieś, gdzie nie ma atrakcji turystycznych przedstawianych w barwnych albumach. To też jest Meksyk.

VI) TU NIE BYŁEM, A SZKODA…

Lazaro Cardenas – kurort nad Pacyfikiem z pięknymi plażami

Santuario de Mariposas el Rosario – rezerwat motyli

Tingambato – przedtaraskańskie piramidy, „małe Teotihuacán”

Zamora – miasto z dziwaczną barokową katedrą i pobliskim 20–metrowym gejzerem

Zirahuen – malownicze jezioro o krystalicznej wodzie


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u